piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział XXII




"Ceną za życie, jest miłość". 




SAMANTHA



              Ceremonia miała odbyć się dzisiaj. W zasadzie byliśmy właśnie w jej trakcie... Klęczałam tuż obok Ezry, wpatrując się w grubawego księdza, stojącego przed nami. Trzymał wielką księgę, na której spoczywały nasze dłonie, oplecione srebrzystym pasem. Przysięgaliśmy wierność sobie i krajowi. To była nasza ceremonia ślubna, jednocześnie z koronacją. Miałam na sobie śnieżnobiałą suknię, ze srebrzystym trenem ciągnącym się kilka metrów za mną. Poniżej pasa topiłam się w swoim stroju. Wielka bufiasta sukienka trochę mnie pogrubiała w biodrach, ale gdy powiedziałam to Ezrze, roześmiał się. No tak. Ciekawe co będę mówić, gdy mój brzuszek zacznie rosnąć. Chociaż według mnie już urósł... Góra sukienki była ozdobiona delikatnym, złoconym materiałem. Nie miała ramion, gdyż kończyła się tuż przed piersiami, trochę zwężana pod nimi. Była piękna i wielka. Ezra miał na sobie białe spodnie, lekko przykryte czerwono- złotą marynarką. Spojrzał na mnie, wyczuwając, że właśnie na niego patrzę, i uśmiechnął się. Jego oczy błyszczały ze szczęścia, tak jak i moje. 
               Po naszych bokach stali moi rodzice, jak i nasi przyjaciele. Moją druhną była Amanda i Davina, a jego Scott i Patrick. Oni także byli przystrojeni w biało- złote stroje. Wszyscy mieszkańcy zebrali się w kościele, który wyglądał niemal jak lustrzane odbicie Londyńskiej Katedry św. Pawła. Jego wnętrze także było przystrojone białymi ścianami, na których widniała mozaika, przedstawiająca różne scenerie z anielskiego chóru. Na jednym z nich rozpoznałam Lucyfera. Gdy ojciec to zauważył, uśmiechnął się do mnie. Ezra coś mruknął pod nosem i nagle wszyscy skierowali swoją uwagę na mnie.
- Ekhm? - chciałam mruknąć, ale na szczęście tego nie zrobiłam. Cholera! Powinnam być bardziej skupiona na ceremonii. Przecież to był mój własny ślub! 
Matka, widząc moje rozkojarzenie, niemo wypowiedziała słowo przysięgam. 
- Przysięgam- powiedziałam pewnym głosem, a ksiądz kontynuował swoją przemowę. O tyle dobrze... Tym razem już słuchałam wszystkiego co mówił, widząc jak Scott omal nie wybucha śmiechem.
- Ja, Shanel Rivelash, z przyjętym imieniem Samantha, przysięgam chronić ten świat i dobrze sprawować władzę. Przysięgam stawiać dobro innych ponad własne, a także zapewnię nowe, lepsze życie swoim braciom i siostrom. Przysięgam również tobie, Ezrze, że będę dobrą i oddaną żoną. Nasza miłość będzie nami kierować. Obiecuję, że nigdy Cię nie opuszczę, a moja miłość do ciebie  nie wygaśnie, choćby świat miałby się skończyć. 
            Ezra wyciągnął dłoń w moją stronę, kładąc ją na policzku. Kciukiem pogładził moją skórę, po czym zaczął własną przysięgę. Pierwsza część prawie w ogóle się nie zmieniła. A mnie bardziej interesowała ta część, przeznaczona wyłącznie dla mnie.
- Sam... Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, stając tu teraz ze mną. Jestem zaszczycony, że jesteś przy mnie. Kocham cię i zawsze będę cię kochać. Jesteś dla mnie całym światem, wszystkim co dobre. Nasza miłość jest dla mnie tlenem i będę tak długo żyć, dopóki ty będziesz mnie kochać. 
Obrączki zagościły na naszych palcach. Wedle naszej woli, były wykonane z białego złota. A w środku widniały napisy. Mój pierścień nosił treść : Im eius, a na jego pierścieniu : Im sibi
            Ja należałam do niego, a on do mnie. Byliśmy połówkami tego samego jabłka. Kiedyś ktoś mi powiedział, że my pochodzimy od gwiazd. Upadliśmy z nieba, aby naprawić całe zło tego świata. Upadliśmy, aby oni zrozumieli swoje błędy i się nawrócili. Ale nie spadaliśmy sami. Każdemu z nas przeznaczona jest tylko jedna osoba. Spadamy ze swoją połówką i podążamy cały świat, tylko po to, aby ją odnaleźć. Jesteśmy niewolnikami miłości i tylko ona może nas sprowadzić na właściwe miejsce, wśród innych gwiazd. Ezra był moją gwiazdą. W końcu odnaleźliśmy siebie i teraz mogliśmy wrócić do domu. Chociaż tak na prawdę już w nim byliśmy. 
                Poczułam ciepło jego ust na swoich. W tle rozbrzmiało wycie wilkorów. Nirra została dowódcą watahy, z czego byłam bardzo dumna. Mój maleńki szczeniaczek dorósł i teraz prowadziła tutejszy zastęp wilków. Pupile Willa także tu były. Uznały ją za ich panią, i dumnie kroczyły u jej boków. Jej wataha liczyła przeszło siedemnaście stworzeń i wciąż nabywali nowi członkowie. Gdy wojna się skończyła, a portale zostały otwarte, wszystko powracało do normy. W naszym mieście znowu zawitały zwierzęta- półdemony. Wilkory pchały się ku pomocy mieszkańcom. Część z nich nawet powróciła do swojej dawnej postaci, próbując znów przyzwyczaić się do ludzkiej roli. Nie winiłam reszty, że wciąż się nie zmieniali. To była ich decyzja, a ja to szanowałam. 
Usłyszałam dźwięk dzwonków kościelnych i powoli oderwałam swoje usta od jego. Automatycznie na mojej twarzy zagościł uśmiech. 
- Moja piękna żono- powiedział, chwytając mnie za dłoń. Wyszliśmy przed kościół, gdzie zaatakował nas deszcz czerwonych płatków róż. 
- Dokąd teraz, mężu?- zachichotałam. Och, jak to cudnie brzmi. Mąż. Ezra był teraz moim mężem... Czy mogłam pragnąć czegoś jeszcze, skoro już wszystko miałam?
- Niespodzianka- powiedział, po czym pocałował mnie w usta.
No tak. Potrzebowałam czasu, a tego nie mogłam mieć. Już nie...

                                                                          ***


- Proszę się nie ruszać!- warknął malarz, ponownie przykładając pędzel do płótna. Co chwilę krzyczał na nas, ale my po prostu nie potrafiliśmy stać obok siebie, no i cóż... nie całować się. Gdy tylko Petro ponownie patrzył na swoje dzieło, Ezra skradał pocałunek z moich ust. Jego dłonie błądziły po moim, już sporej wielkości, brzuchu. Uwielbiałam, gdy mnie dotykał. I wiedziałam, że nasza córeczka też to lubi. 
- Błagam was...- jęknął malarz.- Wytrzymajcie jeszcze chwilkę... Dosłownie pięć minut!
Gdy tylko jego głowa zniknęła za obrazem, mój mąż pocałował mnie w policzek.
- Kocham cię- szepnął, po czym przygryzł płatek mojego ucha. Zaśmiałam się trochę za głośno, bo Petro wyjrzał zza płótna i zgromił mnie niemal zabójczym wzrokiem. 
- Koniec!- krzyknął w końcu.- Nigdy więcej nie namaluje dla was żadnego obrazu! O nie... Już wolę żeby mnie zagryzły wilkory!
- Wilkory nie atakują swoich- sprostował Król.- A zresztą, aż tak źle było?
Malarz spojrzał na nas, a jego wzrok wyrażał, że było gorzej niż sądzimy. 
- Dziękujemy, Petro. Twój obraz jest...- spojrzałam na malunek. Przedstawiał mnie i Ezrę- królewską parę. Był piękny. Oddawał wszystkie nasze emocje. Pod tą powłoką, kryło się niebezpieczeństwo. We wzroku mojego ukochanego widziałam miłość, a w moim zło. Władza biła ode mnie i chęć mordu. Wyglądałam potężnie i pięknie.- Wow- jęknęłam. Ezra stanął obok mnie, wpatrując się w obraz. Wiedziałam, że nie widzi tego co ja. Malarz także nie dostrzegał tego, choć sam to namalował.
- Jest piękny- powiedział.- Petro, jesteś geniuszem.
- Wiem- powiedział malarz, poprawiając swój szal. Zabrał wszystkie pędzle i farbę, po czym opuścił komnatę, zostawiając nas samych.
- To jest niesamowite- powiedziałam. 
- Yhym- potwierdził chłopak.- Zawołam straż, aby umieścili go w sali tronowej.- Szybko pocałował mnie w usta i skierował się do wyjścia.
- Ezra...- jęknęłam, a następnie zgięłam się w połowie. Poczułam silny ból w brzuchu. Zachwiałam się i gdyby nie szybka reakcja chłopaka, upadłabym. 
- Sam! Co się dzieje?- w jego głosie słyszałam strach i przerażenie.
- Zawołaj...- mój oddech stał się cięższy. Ze świstem wypuszczałam powietrze, próbując jakoś się uspokoić. Właśnie zaczynałam rodzić.- Zawołaj...
- Amandę? Mam zawołać Amandę? O boże... Sam, czy ty rodzisz?!- trzepnęłam go w głowę.
- Patricka! Zawołaj Patricka, albo sam będziesz przyjmował poród. 
Chłopak złapał mnie, po czym podniósł. Skrzywiłam się, czując kolejny ból w brzuchu. Ezra biegł przez pałac, wykrzykując imię lekarza. Chociaż był przerażony, a my już ćwiczyliśmy tą sytuację, gdybym zaczęła rodzić, pot lał się z niego. Lekko się trząsł, ale trzymał mnie, jakbym była najdelikatniejszym stworzeniem na świecie. 
Jego wołanie przyniosło skutki. Dostrzegliśmy Patricka, który wybiegał zza rogu, zapinając rozporek... Zaśmiałam się. Lepszego momentu nie mogłaś wybrać. 
Mój mąż położył mnie na miękkiej pościeli w jakieś komnacie. Lekarz niósł ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy. Dłonie blondyna trzęsły się, gdy ściskał moją rękę. 
- Odeszły jej wody- powiedział Patrick. - Sam, jak powiem przyj, będziesz musiała z całych sił przeć. Rozumiesz?- skinęłam głową, choć dosłyszałam tylko połowę tego co powiedział. 
Ezra otulił mnie ramieniem. Mocniej ścisnęłam jego dłoń. Nie ze strachu o siebie... Bardziej bałam się, że mogło coś się stać naszej córce. Bałam się, że mogłam ją skrzywdzić.
- Przyj!- krzyknął lekarz, a ja jeszcze mocniej ścisnęłam dłoń ukochanego. Zamknęłam powieki, zaciskając zęby. Ból w kręgosłupie próbował sparaliżować moje ciało, ale ja nie mogłam do tego dopuścić. Przynajmniej póki nie urodzę...
Usłyszałam zgrzyt kości i zmniejszyłam swój uścisk. Ezra nawet nie jęknął, gdy łamałam jego kości w dłoni. Ryknęłam, gdy energia opuszczała moje ciało. 
- Jeszcze trochę, Sam. Ostatni raz...
Głos Patricka dudnił w mojej głowie. Jeszcze tylko raz... Napięłam swoje mięśnie, ponownie ściskając jego dłoń. Blondyn złożył pocałunek na mojej głowie, dodając mi otuchy. Ostatni raz spróbowałam... a nagrodą za mój trud, był płacz dziecka. Naszego dziecka. 
Umazane moją krwią maleństwo, krzyczało. Była taka drobna i piękna... Jej główkę okalały czarne włosy. Miała to po mnie.
- Gratuluję- powiedział chłopak. Ezra podniósł się, aby odciąć pępowinę. Zawinął naszą córeczkę w biały ręcznik. Mała już się uspokoiła. Wyglądali tak pięknie razem. Moje dwie najukochańsze osoby... Mąż podszedł do mnie i podał dziecko. Przytuliłam ją do piersi. Chociaż byłam wykończona, szczęście tryskało ze mnie na wszystkie strony. Odchyliłam ręcznik i zobaczyłam wielkie, niebieskie oczka, wpatrujące się ze mną z taką intensywnością, że aż mnie mroziło. Jej rączka spoczęła na moim policzku. Chwyciłam ją i pocałowałam. Była taka maleńka. Poczułam ciepłe usta Ezry na swoim policzku. Spojrzałam na niego, widząc łzy w oczach. Wiedziałam, że to były łzy szczęścia, bo ja też zaczęłam płakać. 
- Nasza mała córeczka- uśmiechnął się.
- Lea...- powiedziałam, po czym czułam jak wszystko wokół się zapada. Czarne sidła ciągnęły mnie do siebie, a ja nie miałam siły aby się oprzeć. Zamknęłam powieki, całkowicie zatracając się we śnie. Moim wiecznym śnie.




SCOTT


               Siedziałem na kanapie, czekając na jakiekolwiek wieści. Davina poinformowała nas wszystkich, że Sam zaczęła rodzić. Chciałem wejść do komnaty, ale strażnicy nie pozwolili mi na to. Nie wiem czemu, ale poczułem wielką potrzebę zostania tutaj sam. Kilka pokoi dalej, wszyscy z niecierpliwością czekali na dziecko. Ja omal nie dostałem pierdolca, siedząc w jednym miejscu.
- Scott- usłyszałem ją za sobą. Odwróciłem się i dostrzegłem Samanthę stojącą kilka kroków ode mnie. Rzuciłem się w jej stronę, ale ona odeszła. Unikała mojego dotyku.
- Sam... Co się stało? Myślałem... myślałem, że rodzisz...- teraz dostrzegłem, że jej brzuch zniknął. Wyglądała inaczej. Mroczniej.
- Scott...Ja muszę ci coś powiedzieć.
Zbliżyłem się do niej i... nic. Nie wyczułem nic. Jej tu nie było. Czy ja śniłem? Czy była to kolejna wizja, czy zwykły sen?
- Jesteś duchem- słowa same wychodziły z moich ust. 
- Ja... ja jestem martwa, Scott- przyznała. 
Czułem jak moje serce przyśpiesza swoje bicie. Zrobiło mi się słabo. Musiałem się oprzeć, inaczej leżałbym już na podłodze. 
- To niemożliwe.... Nie- pokręciłem głową.- To mi się śni. Zwykły głupi sen. Ty jesteś tam- wskazałem na ścianę obok.- Z Ezrą. Żyjesz. Na pewno. 
Duch Samanthy podszedł do mnie. Jej dłoń przeszła przez moją rękę. Zadrżałem, czując dziwne dreszcze, jakie zwykłem odczuwać przy zmarłych. Nie, to nie może być prawda...
- Przykro mi, Scott. Zawiodłam cię- na jej policzkach widziałem ślady łez. Płakała. Moja Samantha odeszła...
- Wróć- powiedziałem.- Porozmawiamy ze Śmiercią... On na pewno pozwoli ci wrócić. Będziesz żyła. Żyła z nami. 
- Nie mogę go już prosić o więcej przysług. Scott, ja już dawno temu powinnam być martw. Śmierć dał mi tyle czasu ile mógł, a teraz... Teraz przyszło mi zapłacić.
- Ale to Śmierć! On znajdzie sposób! Nie pozwoli, abyś odeszła... Ja nie chcę tego! Proszę, zostań.
Mogłem paść na kolanach. Błagać przez niemal wieczność, ale ona nie zgodziła się. Pokręciła przecząco głową, po czym spojrzała w moje oczy. Widziałem w nich ból. Chciała zostać, ale nie mogła. Druga strona ją wzywała.
- Wiem, że nie byłam idealną siostrą, ale starałam się. Chroniłam ciebie i nadal będę to robić- wyciągnęła w moją stronę rękę, ściskając jakiś przedmiot. Włożyła mi go do ręki, a gdy na niego spojrzałem, dostrzegłem pierścień z czarnym kamieniem.- Proszę, weź go. Może i nie będziesz mnie już więcej widział, ale zawsze będę przy tobie. Pamiętasz, gdy użyłam swojej mocy, aby sprowadzić cię z powrotem?- skinąłem głową. Jakbym mógł to zapomnieć? Byłem martwy. Czułem chłód i samotność po przejściu. Nie chciałem aby ją to też spotkało.- Cząstka mnie została w tym pierścieniu. Noś go, a ja zawsze będę przy tobie. 
Założyłem go i poczułem energię wydostającą się z nowego przedmiotu. Czułem także ją. Cząstka mojej siostry była tam.
Uśmiechnęła się, gdy dostrzegła moją minę.
- Nie płacz, Scott- powiedziała, a ja dopiero teraz poczułem jak łzy spływają po mojej twarzy. Sam dotknęła mnie, a moja skóra przy kontakcie z jej zaświeciła. Poczułem ciepło drugiego ciała. Przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Czułem się tak jak kiedyś, gdy byłem dzieckiem. Przez pewien czas miewałem koszmary. W nocy przychodziłem do jej pokoju, albo ona do mojego. Zawsze przytulała mnie do siebie, a ja czułem, że wszystko będzie już dobrze. 
- Pamiętasz, jak śpiewałam ci dobranockę, gdy nie chciałeś spać?- powiedziała, jakby słysząc moje myśli. Oczywiście, że ją pamiętałem. Jak mógłbym zapomnieć o niej?- Zaśpiewaj ją dla mnie.
Choć cały drżałem. W środku i na zewnątrz- ja zacząłem śpiewać.
- Jest późno, więc trzeba iść spać, niczego nie musisz się bać- moja warga coraz bardziej drżała, a z oczu coraz więcej łez spływało.- Demony nie żyją już, bo ja jestem tuż tuż. Misie uśmiechają się, a ja bardzo k...kocham cię. Więc zaśnij już i słodko śpij... Na pożegnanie całusy ślij...- otworzyłem oczy i dostrzegłem, że jej już nie ma. Moja siostra... Moja Samantha... ona odeszła. Zostawiła mnie. 



PATRICK



            Widziałem, jak ciało Samanthy coraz bardziej krwawiło. Jej skóra stała się bledsza, a usta... usta zmieniły się z wiśniowej barwy na fioletową. Siną. Ezra dostrzegł jej... zmianę. Trzymając w rękach Leannę, wołał swoją ukochaną. Nie reagowała. Jej wzrok stał się pusty. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Powoli podszedłem do niego i delikatnie nakazałem odejść. 
- Zrób coś, Patrick- błagał.- Ocal ją...
Dotknąłem jej zimnej skóry. Usłyszałem jej głos w swojej głowie. Bił echem, wywiercając w nim dziurę. 
Odpuść, Patrick. To jest nieuniknione.
- Ja...ja nie mogę- wyjąkałem.- Ona odeszła.
- Nie!- krzyknął po czym podszedł do niej. Zabrałem małą Leannę, aby on mógł się pożegnać. Bolało mnie, widząc go w takim stanie. Tulił jej martwe ciało do siebie, błagając aby wróciła. Ale było już za późno. Ona odeszła... a Śmierć przyszedł po jej duszę. 
Stał, niewzruszony całą tą sytuacją. Przyglądał się cierpieniu mojego przyjaciela. Zrobił krok w jego stronę, po czym zamarł.
- Nie podchodź do niej- zagroził chłopak.- Nie zabierzesz mi jej...
- Ezra- powiedział surowo.- Jest już za późno. Ona odeszła. 
- Zabiłeś ją. Zabrałeś mi ją. Znowu!
- Wiem, że mnie nienawidzisz. I w pełni rozumiem to, że mną gardzisz, ale to nie jest moja wina. Ona sama wybrała to dla siebie.
- Czemu miałaby to robić?! Przecież już wszystko było dobrze!- mocniej przyciągnął jej ciało do siebie. Dziecko zaczęło płakać. Pomimo moich prób uspokojenia jej, ona jęczała coraz głośniej. 
- Samantha poświęciła swoje życie dla niej- wskazał palcem na mnie, a ja dopiero potem zrozumiałem o co mu chodzi.- Wiedziała, że zginie przy porodzie. Próbowałem dać jej jak najwięcej czasu z wami, ale to było nieuniknione.
Obydwoje zaniemówiliśmy. Jak mogłem się tego nie domyślić? Przecież to było oczywiste! Sam... Sam przekazała całą swoją energię córce. Widziałem jej spojrzenie intensywnego błękitu. Dwa szafiry wpatrywały się we mnie. Szybko odwróciłem dziecko plecami i dostrzegłem to. Nie była upadłym tak jak ona. Ona miała w sobie duszę anioła. Dobrą część jej matki, która utrzymywała ją w równowadze. Oddała życie, aby jej córka nie była taka sama jak ona. Ocaliła ją od złego.
- Pragnęła, aby jej córka nie była takim samym potworem jak ona.
- Ona nie była potworem!- krzyknął zapłakany chłopak.- Ona była aniołem! Moim aniołem...
Ciało dziewczyny zaczęło powoli znikać. Ona... Ona po prostu... Nie. Samantha nie przeszła na drugą stronę. Stała obok nich, ale Ezra jej nie widział. Jej duch przyglądał się całej scenerii. Gdy ciało Samanthy zniknęło, wzięła głęboki wdech, po czym przybrała tą samą maskę co Śmierć. Nie... to niemożliwe.
- A teraz będzie żyć wśród aniołów. Wiem, że mi nie wierzysz, ale ma się dobrze. Chciała, abyś wiedział, że jest tam szczęśliwa. Zaznała upragnionego spokoju.
- A co z naszą córką? Ona potrzebuje matki. A ja potrzebuję jej...
- Leanne potrzebuje ciebie. Bądź silny dla niej, a twoja Sam będzie szczęśliwa. Musisz zastąpić jej teraz obydwóch rodziców.- Śmierć odwrócił się, chcąc przejść przez stworzone przez niego przejście. Duch Samanthy podążył za nim, jednak obydwoje zatrzymali się, gdy odezwał się Ezra.
- Lea- powiedział.
Kosiarz zmarszczył brwi i spojrzał na niego, a następnie na dziecko. Dziewczynka uśmiechnęła się.
- Ona nazywa się Lea. Nie Leanne.- wytłumaczył.- Tak ją nazwała, zanim odeszła.
Samantha podeszła do dziecka i złożyła delikatny pocałunek na jej główce. Uśmiechnęła się do mnie.
- Opiekuj się nimi- powiedziała, chociaż tylko ja ją usłyszałem. Na jej ciele pojawiła się czarna suknia. Dodatkowo dodawała jej uroku. Zło można było wyczytać z jej wyrazu twarzy. To już nie była nasza Sam. A przynajmniej nie ta, którą znaliśmy.
- Lea- usłyszałem jak Śmierć wypowiada je imię. Jedno krótkie słowo, w którym można było usłyszeć tyle dumy, mogącą zapełnić całe królestwo. - Odwagą dorówna swojej matce. Możliwe, że nawet ją przewyższy. Będzie piękna, jak anielica, a siłą będzie w stanie niszczyć legiony. Musisz ją dobrze wychować, inaczej całe jej poświęcenie pójdzie na marne. - ruszył w stronę portalu, jednak nim go przekroczył zatrzymał się i spojrzał jeszcze raz na blondyna. Zanim zostawił nas samych, skierował do niego kilka słów.- Żegnaj, półdemonie. Królu Cerisu. Żyj. Tylko tego pragnęła. Zrób to dla niej i swojej córki. Inaczej jej walka, poświęcenie, wszystko pójdzie na marne.

3 komentarze:

  1. Dzisiaj będzie króciutko, bo nic nie widzę. Cały czas płaczę i łzy przesłaniają mi ekran i klawiaturę. I nie potrafię myśleć. To było... wspaniałe, fantastyczne, fenomenalne, genialne... Cudownie to opisałaś. Naprawdę. Jestem osobą, którą łatwo wzruszyć, ale gdy zaczynam płakać, to musi być do tego naprawdę dobry powód. A Twoja wizja odejścia Sam, kołysanka śpiewana przez Scotta, to wszystko było tak śliczne, że po prostu nie da się tego opisać słowami. Musiałabyś mnie teraz zobaczyć ;) Cała rozmazana, zapłakana ;p Dziękuję Ci za to, wiesz? Wspaniały rozdział. Nic nie trzeba dodawać :)
    U mnie nowa notka, więc zapraszam i do mnie :)
    http://mylifegotmuchbetterwhenyoucameinit.blogspot.com
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde, kolejny rozdział przy którym beczałam. Nadal płaczę i nie umiem się uspokoić. Ja pierdziele, jak tak można. Seoanna, powiedz mi, jak tak mogłaś, co? Dlaczego ty ją uśmierciłaś? Wiedziałam, że Sam umrze, ale czytając ten rozdział, nie mogłam się z tym pogodzić. To po prostu nie fair. Nie fair.
    Rozdział oczywiście cudny, po prostu idealnie wszystko opisałaś. Nie lubię Cię, bo przez Ciebie płaczę, a ja zazwyczaj nie płaczę.
    Dobra kończę.
    Pozdrawiam
    Mroczna

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam! Nominowałam Cię do Liebster Blog Awards. więcej informacji na moim blogu ---> http://oursillystory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń