piątek, 30 maja 2014

Księga II: Rozdział XIII

"Dajesz im nadzieję... Nadzieję na zwycięstwo. Choć obydwoje wiemy, że są skazani na porażkę".






***SAMANTHA***




             Miejsce, w którym się znalazłam było...piękne. Pomijając jaskinie przez, którą się tu dostaliśmy, warto było. Niesamowite, złote sklepienia zdobiły ten XIIX w. gmach. Wszędzie górował przepych, jednak odpowiadał temu miejscowi. Pierwszy raz czułam się, jakby właśnie tutaj był mój dom. Wszystko wydawało mi się takie znajome i na swój sposób przyjemne. Nawet naszło mnie pragnienie, aby zostać tu na zawsze. Ale wiedziałam, że nie mogę. Przede mną czekało zadanie do wykonania i musiałam się tego trzymać. Zbyt wiele zależało od tego.
             Kolejne drzwi jakby automatycznie się przed nami otworzyły. Gdy mój wzrok już przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegłam kilka cieni tańczących na ścianach. Zdawały się cieszyć z mojej wizyty. Ja też. Ale dlaczego?
Bo tu jest twój dom. Jesteś częścią tego. Jesteś demonem.
O! W końcu się odezwałeś? A już było tak pięknie...
Wiem, że się stęskniłaś za mną, ale bez przesady. Moja cierpliwość już się kończy.
Tylko na to czekałam.
             Tym razem drzwi otworzyły się do sali tronowej. Wszystkie stoły były zakryte, a przed nimi zasiadały demony w ludzkich postaciach. Były piękne i zarazem straszne. Wszystkie szepty umilkły, a ich wzrok skierował się na mnie. Poczułam się onieśmielona tą całą sytuacją. Jednak bardzo mi się ona podobała. Byłam w centrum ich zainteresowania. W końcu nie po raz pierwszy w Piekle pojawił się potomek ich Pana.
             Zauważyłam go dumnie siedzącego na swoim tronie. Czekał na mnie. Podeszliśmy do niego, a Chris uklęknął, oddając mu hołd. Ja tylko prychnęłam pod nosem, gdy zauważyłam Lukasa obok niego. Władca szepnął mu coś na ucho, po czym ta mała gnida skierowała się w moją stronę. Niepewnie spojrzałam na Chrisa, który skinął głową nakazując mi zachowanie spokoju. Patrzyłam się na idącego w moim kierunku demona, nie wyrażając żadnych emocji. Może jedynie złość, która była spowodowana chęcią zemsty na tej pijawce. Lukas stojąc już przy mnie, chwycił moje dłonie, a następnie ściągnął metalowe kajdanki, które z hukiem spadły na podłogę. Otarłam zakrwawiony nadgarstek. Nienawidziłam zaczarowanych przedmiotów. Nawet niewielki ruch powodował krwawe skutki. Bolało jak diabli, chociaż rany szybko się goiły, wciąż miałam wrażenie, że ktoś wypala w ich miejscu dziurę. Gdy już rany się zagoiły, podniosłam wzrok na Upadłego. Na jego twarzy zawitał grymas, gdy tylko spojrzał na moje zakrwawione dłonie.
Tak! To twoja wina- chciałam to wykrzyczeć, jednak w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Król podniósł swój szanowny tyłek i podszedł do mnie.
- Wynoście się stąd!- Krzyknął po drodze do swoich poddanych. Demony jak poparzone zaczęły wybiegać z sali, wpadając i potykając się nawzajem o siebie. Był to dosyć komiczny widok, który nawet poprawił mi humor. Po kilku sekundach w pomieszczeniu zostały tylko cztery osoby i pełno potłuczonego szkła na podłodze.
- Witaj w domu, Sam- odezwał się Lucyfer. Teraz zauważyłam podobieństwo między nami. Ostre rysy, ten sam kolor włosów jak i oczu. Jasna cera, a co najważniejsze obydwoje byliśmy potężni, wzbudzając lęk u innych.
- Witaj ojcze- powiedziałam, na co on się uśmiechnął.
- Dziękuje ci, że przyszłaś. Sądziłem, że będziesz miała problem z dotarciem tutaj, jednak widzę, że dałaś sobie radę. Cieszę się, że jesteś tu ze mną- położył dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam na jego skórę, na której widniały dawne runy. Moje były czarne, a jego białe, wyblakłe.
- Boisz się mnie- bardziej to stwierdziłam niż zapytałam.
- Ja niczego się nie boje. Zwłaszcza własnej córki- odparł niemal od razu. Jednak ja czułam jego strach, który zaczął mną kierować. Lucyfer gestem ręki nakazał także Lukasowi i Chrisowi opuszczenie sali. Zostaliśmy sami. Ja także wyczułam zbliżający się wybuch, więc lepiej żeby ich tu nie było. Mogłabym ich skrzywdzić, chociaż nie chciałam tego.
          Czułam rozprzestrzeniającą się ciemność po moim ciele. Dostrzegłam nowe znaki na ramionach, które pojawiały się tylko podczas przemiany. Zamrugałam kilka razy, póki mój wzrok nie przystosował się do zmienionych zmysłów. Były one intensywniejsze, więc przyzwyczajenie się do nich trochę trwało. Złapałam za dłoń Upadłego, mocno zaciskając na nim palce. Syknął z bólu. Popchałam go tak, że zatrzymał się na ścianie, kilka metrów nad podłogą. Wkurzona, ruszyłam w jego kierunku.
- Sam, uspokój się!- Krzyknął, podnosząc się. Wyrwałam metalowy świecznik, którym przywaliłam mu w twarz. W miejscu uderzenia pojawiła się krew. Ponowiłam tą czynność, a na koniec przebiłam metalem jego brzuch. Świecznik utknął w ścianie.
- Czego ty właściwie chcesz ode mnie? - Warknęłam, spoglądając na jego gojące się rany.
- Sama powinnaś odpowiedzieć sobie na to pytanie- bez problemu wyciągnął z siebie metal, odrzucając go na bok.- Czego może chcieć ojciec od córki?
- A czego może chcieć Władca Piekieł od demona?
- Słusznie. Już wcześniej rozmawialiśmy o tym.
- Nie myśl, że będę ci służyć jak te pijawy. Nie jestem żadnym psem na posyłki- tym razem chwyciłam krzesło, które cisnęłam w jego kierunku. Zasłonił się rękoma, ale mebel i tak roztrzaskał się na nim. Miałam ochotę rozbić każdy przedmiot na jego ciele. I tak też zamierzałam zrobić.



***CHRISTOPH***







        Stałem tuż za drzwiami w towarzystwie tej rudej świni. Rozumiałem Samanthę, która go nie cierpiała. Ja też nie darzyłem go sympatią. Mała fałszywa żmija, która tylko czeka na odpowiedni moment, aby zaatakować. Oparłem się o drzwi, a wzrok wlepiłem w sufit. Strasznie mi się nudziło. Nie byłem przyzwyczajony do bezczynności. Wzdrygnąłem się, słysząc kolejny huk w pomieszczeniu. Spodziewałem się takiej reakcji po Sam.
- Chyba się dogadują- mruknąłem, przez co zgromił mnie wzrokiem. - No więc... Co tam u ciebie?
- Jakoś leci- odparł wzruszając ramionami.- Córka mojego Pana pewnie próbuje go zabić, a ja stoję bezczynnie z jakimś idiotą, który nie potrafi przyzwoicie się zachować. Poza tym to wszystko w porządku. A u ciebie?
- Aha - mruknąłem unosząc jedną brew ze zdziwienia. Kolejny powód żeby go nienawidzić. - Przystojniaczku, nie mów, że moje towarzystwo ci nie odpowiada. Przecież tu jest taaak romantycznie.
- Zamknij się- warknął zły, co mnie bardzo rozbawiło.
- Nie mów, że nie odwzajemniasz moich uczuć- złapałem się za pierś udając ból.- Nie niszcz tego, co zbudowaliśmy przez ostatnie lata. Przecież my się kochamy, Luki!
Chłopak ścisnął dłonie na mojej szyi, przywierając mnie do ściany. Zacząłem się jeszcze głośniej śmiać.
- Chyba ci coś powiedziałem! Dla mnie to nie są żarty!
- Oj weź, mógłbyś czasem się zabawić, a nie tylko wykonujesz jego polecenia. Możesz pójść na Ziemię i zrobić co zechcesz!
- Teraz jedynie mam ochotę cię zabić- w jego dłoni pojawił się demoniczny sztylet z anielską rękojeścią- rzadko spotykany przedmiot, gdyż potrzeba silnego zaklęcia, aby połączyć te dwa wrogie siebie materiały. Jego dłoń z bronią zbliżyła się do mnie. Zacząłem się wierzgać nieswojo, gdy poczułem piekący metal na skórze.
- Wystarczy!- usłyszałem wybawicielski głos kruczowłosej. Nie wiadomo co by ten psychopata zrobił, gdyby ona się nie pojawiła. Lukas zgiął się w połowie i opadł na ziemię, wijąc się z bólu. Wiedziałem, że ona jest w swoim żywiole, więc nie chciałem jej przeszkadzać, aby samemu nie ucierpieć. A może też dlatego, że widok cierpiącego demona bardzo mi się podobał?
- Samantho- zawołał Lucyfer wyłaniając się z pomieszczenia. Jego ubrania zdobiła krew. Przyjemny widok.- Myślę, że już wystarczy.
- To chyba nie od ciebie zależy. To, że jesteś moim ojcem czy też Władcą Piekła, a ja po części jestem demonem, nie znaczy, że możesz mi rozkazywać!
- Chyba już wyjaśniliśmy sobie tą kwestię posłuszeństwa. Wezwałem cię tu jako ojciec, a nie jako twój Pan.
- Nigdy nie będziesz nim, więc daruj sobie te ckliwe teksty.
- Samantho, jeszcze musimy sobie wiele wyjaśnić, gdyż zaszło wielkie nieporozumienie.
- Twierdzisz, że mój demon nie zawarł z tobą paktu?
Lucyfer zamilkł. Widziałem jego zmieszanie związane z tą sytuacją. Nie spodziewał się tego, iż ona dowiedziała się o tym. Zmierzył mnie wrogim spojrzeniem. Tak, wiem...zapomniałem mu o tym wspomnieć. Teraz to mi się zbierze, chociaż wolałem spotkanie z nim, niż z wściekłą Sam. Ona jakimś dziwnym sposobem potrafiła wyciągnąć mój wewnętrzny ból na wierzch. Albo to wszystko działo się w mojej głowie? Kto wie...
- Nie znasz całej prawdy, więc nie dopowiadaj sobie. Proponowałbym, abyś ochłonęła i później dokończymy naszą rozmowę. Chris- zwrócił się do mnie, a moje mięśnie spięły się- zaprowadź ją do pokoju, a potem przyjdź do mnie. Musimy omówić parę kwestii.
Wiedziałem, że tak będzie! Może dałbym rade uciec? Ta, jasne... Już widzę tą ucieczkę. Cienie mnie dopadną i przyciągną do niego. Zobaczę jego gębę zwisając do góry nogami. Znowu.
- Chris zostaje ze mną- odezwała się kruczowłosa, na co ja odetchnąłem z ulgi. Ta dziewczyna znowu uratowała mój zgrabny tyłeczek.
- Jak chcesz- odparł Władca.- Ale kara go i tak nie ominie.
- Dotknij go, a zabiję Lukasa i inne demony- warknęła wściekła, a jej oczy ponownie stały się całe czarne.
Lucyfer niechętnie ustąpił. Zdążył się już przekonać co do siły swojej córki. W końcu płynie w niej jego krew. 
- Mam nadzieję, że przyjdziesz dzisiaj na kolację i w spokoju dokończymy naszą rozmowę. Wiele demonów chciałoby poznać pierwszego dziedzica Piekła.
Dziewczyna ruszyła w głąb budowli nie oglądając się za siebie. Wymieniliśmy się zdziwionymi spojrzeniami i ruszyłem za nią. Wiedziałem, że przez nią będę miał kłopoty, ale bez przesady...











***EZRA***








           Leżałem na dworze rozkoszując się ostatnimi promieniami słońca. Tego tygodnia oczywiście. Jak przystało na niedzielę, nuda strasznie mi doskwierała. W ostatnim czasie nawet zaangażowałem się w życie mojej rodziny. Awansowałem ze zdrajcy i zbiega na opiekunkę dla dzieci. Chociaż każdy normalny rodzic nie pozwoliłby oddać dziecko pod opiekę kilkusetletniego półdemona, zwanego Łowcą, który przez ostatnie parę tygodni zalewał smutki w alkoholu, a jeszcze wcześniej zawodowo zabijał demony. Do tego dochodziły tortury, ale to taki szczegół. Teraz to życie wydało się być takie odległe.

         Pamiętam jak wraz z Sam zaczynaliśmy ćwiczenia. Jak słodko marszczyła swój nosek, gdy się denerwowała, co często się zdarzało. Nie potrafiła się nad niczym skupić. Kierowała się emocjami, co ją zbyt rozkojarzyło. A potem nasz pocałunek... Gdy poczułem smak jej wiśniowych ust, myślałem, że jestem w Raju. Czułem, jakbym próbował puszystą piankę, bojąc się, że mogę jej zrobić krzywdę. Podczas każdego dotyku, jej delikatna skóra wyrażała więcej uczuć, niż mógłbym jej wypowiedzieć przez każdą sekundę naszego życia. Nie zasługiwałem na nią i, w końcu, chyba to do niej dotarło. To co było, już nie wróci, a ja musiałem się z tym pogodzić. Wstałem, kierując się w stronę domu. Minąłem taras i otworzyłem wielkie, szklane drzwi. Gdy już znalazłem się w środku, zauważyłem, że Scott siedzi zmartwiony na kanapie. Schował twarz w dłoniach. Chciałem znaleźć się jak najdalej od niego, jednak obiecałem coś Sam. I musiałem dotrzymać słowa.
- Wszystko w porządku?- Zapytałem zajmując miejsce naprzeciw niego. Chłopak dopiero teraz zauważył moją obecność, przez co lekko drgnął, słysząc mój głos.
- Nie, Ezra. Nic nie jest w porządku- głośno wypuścił powietrze.
- Więc mów co cię trapi.
- Myślałem, że po odejściu Samanthy gorzej już być nie może. Jednak się myliłem. Wiesz, niektórzy mają takie przeczucie, coś jak szósty zmysł. Przez lata będąc z nią, poznałem ją na wylot. Zawsze wiedziałem co się dzieje. I nawet teraz, gdy nie ma jej ze mną, wiem, że potrzebuje pomocy.
- Jest dużą dziewczynką i jestem pewien, że zdawała sobie z tego sprawę, gdy nas zostawiała- westchnąłem, próbując uwierzyć we własne słowa.
- Wiem, ale to coś innego. Dziwnego. Mam wrażenie, że ona mnie woła. Chce, abyśmy byli przy niej i jej pomogli.
- Wiesz, że to niemożliwe. Gdyby się z nami skontaktowała, na pewno wszyscy byśmy to wyczuli.
- To nie wszystko- zaczął nerwowo pocierać dłonie.- Camill i ja jesteśmy rodziną. Jej matka była siostrą mojego ojca.
- Ty chyba sobie żartujesz!- Krzyknąłem wstając. Spojrzałem na chłopaka. Chyba mówił poważnie... Nie mogłem uwierzyć, że to prawda! Jak ona mogła?! Przecież sama była zwykłym półdemonem, wilkołakiem, a nie Łowcą! Czułem to i sama mi się do tego przyznała! Tonny też to potwierdził... sam uznał, że ona jest odpowiednia na to miejsce, a on nigdy się nie mylił!
- Mówię poważnie. Sam mi kiedyś wspomniała, że pochodził z Irlandii, ale przecież to jakiś absurd. Nie chciałem nic wiedzieć na jego temat. Przez niego zostałem sam. Gdyby nie ona, pewnie już bym nie żył. To cud, że się spotkaliśmy. Przecież tu żyje kilkanaście tysięcy osób, więc czemu akurat ona się pojawiła? Mógł to być każdy... ale nie ona!
- Może to nie był przypadek?- Podzieliłem się z nim swoimi obawami.- Przez ostatnie lata powinniśmy zrozumieć, że nic nie dzieje się bez przypadku. Ktoś specjalnie ją tu skierował, a my musimy się dowiedzieć w jakim celu. Nie chce ryzykować, że może coś się stać, zwłaszcza, że teraz nie jesteśmy zbytnio bezpieczni. Mamy zbyt wiele do stracenia- wypowiadając ostatnie zdanie, poczułem niemiłe ukłucie w klatce piersiowej.
Ja już i tak zbyt wiele straciłem.







***SCOTT***




           Stałem spoglądając na otaczających mnie ludzi. Wszyscy tak beztrosko zajmowali się codziennymi zajęciami. Nawet mój szwagier wydawał się być szczęśliwy, chociaż miałem wrażenie, że nigdy się nie otrzęsie po stracie Sam. Ja wciąż cierpiałem z tego powodu. Była dla mnie siostrą. Jedyną osobą, która przez te lata się mną zajmowała. Kochałem ją i straciłem. Ale chyba już taka kolej rzeczy. Ludzie, czy też nieludzie, wszystkich łączy jedno; cierpienie. Cobyśmy nie zrobili, zawsze szczęściu towarzyszy ból. Bo przecież bez tego nie wiedzielibyśmy co to dobro. Gdybyśmy nie zaznali tego wszystkiego, żylibyśmy jak bezduszni, gotowi na każdy rozkaz. Czyli bylibyśmy nikim. Nic by nas nie poruszyło, zmartwiło, czy też uszczęśliwiło. Zwykłe maszyny kierowane przez innych. Ale bardziej zastanawiał mnie powód jego zmiennego nastroju, niż własne przemyślenia. Stanąłem tuż obok drzwi i, gdy chciałem zadać mu to pytanie, blondyn po prostu mnie minął, jakby mnie w ogóle nie dostrzegał. Nawet nie zareagował na moje wołanie. Rozumiem, że może być wściekły przez to co mu powiedziałem, ale sam nie dałbym rady z tym problemem. Dlaczego nie mogę martwić się o to, czy moja żona jest szczęśliwa, czy też jest jej dobrze, jak przystało na normalne małżeństwo? No tak, bo my przecież nie jesteśmy normalni.

         Skierowałem się do pokoju chłopców. Zauważyłem, że przebywając z nimi czułem się spokojniej. Te słodziaki sprawiały, że odcinałem się od świata. Przez chwilę przebywałem w zupełnie innym miejscu, jakim jest ich pokój. Drzwi do ich sypialni były otwarte, a w środku... To pomieszczenie nie przypominało pokoju dla dzieci. Zamiast łóżeczek stała kanapa, a miejsce ich mebli zajęły regały z książkami. Co ty się kurwa dzieje?!
          Pobiegłem do sypialni, gdzie zastałem swoją ukochaną. Klęczała przy łóżku, a wokół niej leżały zużyte chusteczki. Moje serce przyśpieszyło swoje bicie, gdy zbliżałem się do niej. Coś musiało się stać. Coś naprawdę okropnego. Blondynka nie zauważyła mojej obecności, co mnie jeszcze bardziej zmartwiło. Czyżby aż tak zatraciła się w cierpieniu, że nie dostrzegała otaczającego ją świata?
Mój wzrok skierował się na dwóch młodych mężczyzn, którzy weszli do pokoju. Wydawali się dość znajomi. Obydwoje mieli około szesnaście lat. Byli prawie identyczni, jednak różnił ich kolor włosów. Jeden był blondynem, zaś drugi miał prawie czarne włosy. Ich twarze także wyrażały smutek. Pomimo tych wyraźnych rys, w oczach widziałem łagodność.
- Mamo?- Odezwał się jeden z nich, na co ja zamarłem. Czyżby to byli moi chłopcy?! Czy to Tyler i Ethan?- Nam też go brakuje...
- Nie możesz wiecznie tu siedzieć- zaczął drugi.- Musisz do nas wrócić. Brakuje nam ciebie.
Halo! Ja też tu jestem! Może mi ktoś wytłumaczyć, co tu się dzieje?!
- Wiem, ale to wciąż boli... Dzisiaj mija dopiero druga rocznica, a ja wciąż czuję jakbym straciła go wczoraj...-O CZYM TY MÓWISZ KOBIETO?!- Wasz ojciec na pewno byłby dumny, że ma takich synów.
- I córkę- odparł blondynek siląc się na uśmiech.
Ja tu jestem!- Krzyczałem, chociaż nikt mnie nie słyszał. W moich oczach zagościły łzy, chociaż żadna nie wypłynęła.
- Tak, kochanie- wstała, po czym przytuliła do siebie chłopaków.- Zawołajcie Cassie. Chcę dzisiaj pojechać na jego grób. Na pewno się za nami stęsknił.
- Wszyscy już czekają na dole- tym razem odezwał się Tyler.- Wujek Ezra z ciocią Sam także przyjechali.
Czekaj... Sam wróciła?
- Więc chodźmy- odparła blondynka uśmiechając się smutno. W towarzystwie chłopaków, wyszła z naszej sypialni, w ogóle mnie nie zauważając. Gdy drzwi się zamknęły, otrząsnąłem się. Mogłem znów  poruszać kończynami. Skierowałem się do łóżka, na którym leżała ramka. Chwyciłem ją i z niedowierzaniem patrzyłem na fotografie. Przedstawiała nasze zdjęcie ślubne. Trzymałem ją na rękach, boso stąpając po piasku. Moja koszula była rozpięta, a marynarkę zostawiłem na sali. Amanda ujęła dłońmi moją twarz, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Uśmiechnąłem się podczas tej czułości. Fotograf uchwycił tą chwilę, gdy blondynka akurat położyła dłoń na zaokrąglonym brzuszku, nie przestając mnie całować. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi.
Dopiero po chwili dostrzegłem, że fotografia jest czarno biała, a u góry widniała czarna wstążka. Nie! To nie może być prawda... Ja żyję... Jestem tutaj... Oddycham...
Albo nie? Co jeśli to moja dusza, w końcu odnalazła drogę do nich? A ja byłem martwy...
Zostawiłem swoją rodzinę tak, jak mój ojciec mnie.
Zdjęcie z hukiem roztrzaskała się na podłodze. Drobinki szkła odbiły się od mojego ciała. Zobaczyłem oślepiający blask, który rozprzestrzeniał się po pomieszczeniu. Nie widziałem nic, prócz tej jasności, póki nie poczułem jak ziemia usuwa mi się spod nóg.




      Głośno dysząc usiadłem na łóżku. Przez chwilę nie mogłem się uspokoić, jednak widząc śpiącą obok siebie blondynkę, wszystko samo się ustatkowało. To był kolejny koszmar. Ten sam sen, który już wcześniej mnie męczył, jednak tym razem było inaczej. Miałem wrażenie, że przede mną stoi wybór. Mogłem temu wszystkiemu zaradzić. Nie musiało dojść do tej tragedii. Wiedząc, że i tak już nie usnę, skierowałem się do pokoju chłopców, upewniając się, że z nimi wszystko w porządku. Gdy zobaczyłem śpiących maluchów, powoli i po cichu wycofałem się z pomieszczenia i udałem się do kuchni. Zegar wskazywał dopiero trzecią w nocy, więc miałem sporo czasu przed sobą. Wyciągnąłem jedną butelkę wina i zasiadłem samotnie na kanapie. Korek niemal sam wyleciał, a moje gardło poczuło przyjemny smak słodkiego alkoholu. Wypiłem pół butelki wina. Oparłem ją o udo, nie wypuszczając z dłoni. Beznamiętnym wzrokiem wpatrywałem się w jej zawartość. Ciecz przechylała się z jednego boku na drugi. Nagle poczułem ugniatający się materac pod czyimś ciężarem. Nie musiałem się oglądać, aby wiedzieć, kto zaszczycił mnie swoją obecnością. W końcu podniosłem butelkę i podałem ją przyjacielowi.

- Chcesz?- Zapytałem. Chłopak od razu chwycił moją zdobycz i przyssał się do niej.- Czemu pojawiasz się za każdym razem, gdy mam koszmary?
- Wiesz, pomyślałem, że jakaś dobra bajka na dobranoc załatwi sprawę. Nawet wymyśliłem kilka, jednak każda kończy się jakąś krwawą masakrą. Ale najlepsza jest ta, w której dziewczynie podrzynają gardło! Słuchaj. Dawno, ale to bardzo dawno temu...
- Śmierć- przerwałem mu.- Powiedz prawdę. To ona cie tu przysłała?
- I tak sam byś się domyślił... Tak, Sam chciała, abym cię pilnował.
- Nie jestem dzieckiem- warknąłem, wyrywając mu trunek z dłoni. Pustą butelkę wyrzuciłem na dywan. Szkło nie wydało z siebie żadnego odgłosu.- Może jeszcze powiesz, że chłopakom także kazała mnie pilnować?
- W zasadzie...Tylko blondaskowi.
- Świetnie- mruknąłem.- No po prostu zajebiście.
- Ona martwi się o ciebie. Chciała, abyś był szczęśliwy, gdy jej nie będzie.
- Myśli, że bez niej będę szczęśliwy? Dobre! A tak w ogóle, może tobie powiedziała dlaczego od nas odeszła? Bez żadnego pożegnania, czy też jakiegokolwiek słowa. Wracam do domu i dowiaduję się, że moja kochana siostrzyczka postanowiła wyjechać na wieczne wakacje. Nawet kurwa nie raczyła mnie o tym poinformować!
- Scott, to nie jest takie proste. Wiesz co się działo z nią przez te ostatnie kilka miesięcy. Potrzebuje czasu, żeby wszystko zrozumieć.
- Ale jakoś tobie wybaczyła- mruknąłem wściekły.
- Łączą nas pewne sprawy, które wymagają wzajemnej komunikacji. Nie miała wyjścia, chociaż jeśli ci to poprawi humor, mnie także nie cierpi.
- O matko! Mam teraz skakać z radości? Chce się z nią spotkać. Musi mi to osobiście wyjaśnić- narzuciłem na siebie koszulkę i, nie zważając na protesty chłopaka, nakazałem mu siebie zaprowadzić do niej.
- To jest bardziej skomplikowane niż myślisz. Ona nie jest w Cerisie, tylko...- przerwał spoglądając za mnie. Powiodłem swój wzrok w tamtym kierunku, dostrzegając stojącego blondyna za mną. Cholera... Ciekawe ile usłyszał z naszej rozmowy.
- Ona jest w Piekle, prawda?- Zapytał, a ja jeszcze bardziej wytrzeszczyłem oczy.





Hejka :* Rozdział pisany na lekcji... więc za wszystkie błędy przepraszam >.<

Zawaliłam rodzinne spotkanie -.- Miał być więcej akcji... ale tyle musi wystarczyć. Następny rozdział może będzie za tydzień( nie obiecuję, bo sprawy się trochę pokomplikowały). Po 16 już wszystko wróci do normy ;)
A tak wgl, jak myślicie, co będzie ze Scott'em? Jak Ezra zareaguje na wieść, że Samantha jest w Piekle? I co kombinuje Sam? Jakieś sugestie, które mogłyby mnie zachęcić do zmiany zakończenia? Jak już wcześniej wspomniałam, nie będzie one zbyt szczęśliwe, ale do końca jeszcze trochę :*
Pozdrawiam
Seo



PS. Zapraszam -----------> W imię wolności...


środa, 28 maja 2014

Śmierć

Nie wiem jak wam, ale mi się bardzo podoba ;3

Nowy rozdział w piątek ! :D

Widzisz to?
To są tylko łzy. Kropelki słonego deszczu, bezwładnie spływające po policzkach.
Gromadzą się w tobie, zamazując realia świata. Ukazują się w najgorszych momentach. W sytuacjach, gdy chcąc zostać silnym, poddajesz się ich woli. Popadasz w obłęd.
Jesteś skazany na ich wieczne towarzystwo.
Pytasz dlaczego?
One odpowiadają wciąż tak samo. Kolejny żołnierz opuszcza swoje szeregi, zostawiając ślad po sobie na twojej twarzy.
Krzyczysz bezsilnie do pustego domu. Po chwili jednak zaczynasz się śmiać. To wszystko jest zbyt przytłaczające, aby było prawdziwe. Śmiechem zagłuszasz ból, dzięki czemu jeszcze bardziej cierpisz.
Twoja maska beznamiętności osuwa się na ziemie i z wielkim hukiem łamie się na kilkaset kawałków. Chwytasz po kolejną, ale ktoś ci zabrania. Ktoś cię powstrzymuje przed kolejną grą.
Nie jesteś przecież aktorem, więc na co ci to? Czemu nie chcesz pozostać sobą, tylko wciąż udajesz kogoś innego? Znowu się śmiejesz. Jakby odpowiedź była aż tak oczywista.
W jednym momencie krzyżujesz ręce na piersi tak, jakby to miało pomóc. Mylisz się. To nie pomaga, tylko wzmacnia twoje cierpienie. Silne ukłucie w okolicach serca paraliżuje cię. Teraz to ty spadasz. Klęczysz, a kolejni żołnierze maszerują po twoich maskach. Każda z nich zostaje brutalnie zerwana. Zaciskasz zęby z bólu. Syczysz.
Czujesz zimno na lewej stronie twarzy. Chłód bucha z podłogi, niczym rozpędzona lokomotywa. Próbujesz przewrócić się na plecy, ale kolejny ból powstrzymuje cię przed tym. W tle zaczyna grać muzyka.
Śmiejesz się, słysząc jej treść. Nie reagujesz na ból fizyczny zadawany ci przez organizm. Wiesz, że to już koniec.
Poddajesz się. Nie chcesz walczyć. Może i wygrałaś bitwę, jednak wojna całkowicie pochłonęła cię.
Zamykasz powieki i w momencie, gdy chcesz się oddać w sidła Śmierci, ból ustępuje. Z niedowierzaniem w oczach wstajesz. Spoglądasz na swoje ciało i się uśmiechasz. Nic już nie sprawia ci bólu. Każda, nawet najmniejsza rana, została wyleczona. Ciało nie jest już niczym naznaczone.
Wplątujesz swoje chude palce w włosy. Nie czujesz ich miękkości, jednak to cię nie martwi. Teraz uśmiech góruje na twojej twarzy. Pierwsza nachodząca umysł myśl, to to, że życie jednak nie jest okrutne. Trzeba tylko dać sobie szanse.
Nawet nie wiesz jak się mylisz...
Poprawiasz białą sukienkę, w którą jesteś ubrana i marszczysz mały nosek. Nie przypominasz sobie, żebyś ją ubierała, ani kupowała. Ale to wciąż nie martwi cię, ani nie zasmuca. Wyciągasz rękę w stronę drzwi. Jednak ona przez nie przechodzi. Właśnie teraz czujesz, że twoje życie balansuje na krawędzi. Chociaż nie wiesz czemu. Uczucie szczęścia góruje nad tym. Czujesz się wolna i bezpieczna.
Drzwi z premedytacją zostają otwierane. Do środka wchodzi starsza kobieta. Biegiem rusza w głąb pomieszczenia.
Twój wzrok wędruje na oddalające się jej ciało. Krzyczysz. Jednak ona cię nie słyszy. Wciąż powtarza twoje imię.
Odbija się w głowie jak echo. Żołnierze znów próbują wymaszerować, ale czemu? Przecież wszystko jest już dobrze. Ból zniknął, a pojawiło się szczęście.
Pozory mylą.
Uczucie melancholii powraca.
Podchodzisz do kobiety i kładziesz dłoń na jej ramieniu. Znowu przez nią przenika. Cicho szepczesz mamo... Ona nie odpowiada, tylko płacze, pokrzykując przy tym.
Wiedziesz za jej wzrokiem i dopiero teraz widzisz to, co ona.
Ciało młodej dziewczyny, leżącej na ziemi. W jej oczach widać ból, a ona sama tonie; we krwi. Kałuża wokół jej ciała się powiększa. Nie ma już żadnych szans. Klękasz obok niej i składasz delikatny pocałunek na martwym czole. Na ustach czujesz zimno. Niewyobrażalne chłód, który zawsze towarzyszy martwym. Wiesz co to znaczy.
Spoglądasz na swoje nadgarstki. Są czyste, co tylko utwierdza cię w przekonaniu, że ona odeszła.
Ostatnia łza spływa po jej policzku. Ścierasz ją i chowasz w sercu. Ona nie żyje- myślisz.- A ja wraz z nią.
Zamykasz powieki i znów oddajesz się w sidła Śmierci. Jednak zdążasz wyszeptać jedno słowo. Jeden wyraz, który zmienia całe twoje martwe życie.
Zastanawiasz się czemu nie przeprosiłaś? Czemu nie pożegnałaś się z nimi, wiedząc, że to właśnie tak się skończy? Znów odpowiedź nasuwa ci się przed oczami. Szybko ją omijasz, bo wiesz, że to znów przyniesie niepotrzebne cierpienie.
Teraz jesteś wolna i z kpiną patrzysz na ten cały teatrzyk. Lalki ponownie zajęły swoje miejsca, ale tym razem doszedł ktoś nowy. Ktoś kto zajął twoje miejsce i przyjmuje na siebie całe cierpienie. Spoglądasz w górę i czujesz szczęście. Znowu szepczesz ciche dziękuje i skaczesz.
Wiatr otula twoje nagie ramiona. Rozsuwasz skrzydła i lecisz. Czujesz się wolna, niczym ptak.
W momencie, gdy dziewczyna przykłada swoją zimną przyjaciółkę do nadgarstka, stajesz przed nią, ostatni raz machając skrzydłami. Kukiełka w osłupieniu patrzy na ciebie, a ty wciąż się uśmiechasz. Delikatnie zabierasz jej żyletkę. Wiesz, że to pomoże i jednocześnie ją uratuje od bólu. Mocno ściskasz jej drobne i wychudzone ciało. Zabierasz ją w sidła swojego przyjaciela.

Śmierć już czeka i wie, że spektakl właśnie dobiegł końca.

czwartek, 15 maja 2014

Księga II: Rozdział XII

"Tylko życie poświęcone innym, warte jest przeżycia".



CHRISTOPH


            Mijałem kolejny ciemny tunel, szukając odpowiedniego pomieszczenia, do którego zostałem wezwany. Echo moich kroków rozchodziło się po jaskini, wraz z osuwającymi się kamieniami. Oparłem dłoń o skałę, czując jej chłód na skórze. Wychyliłem głowę, zza niej, spoglądając w bezdenną otchłań, ciągnącą się tuż obok moich stóp.
           Teraz, gdy nie miałem skrzydeł istniało ryzyko spadnięcia tam, więc musiałem uważać. Minąłem ostatni zakręt, a moim oczom ukazały się wielkie, kościste wrota. Mierzyły zapewne ponad osiem metrów. W środku znajdował się okrąg, w którym widniała wielka czaszka. Ludzka. Zapewne wykonana z anielskiego metalu, aby żaden Nefilim tu nie wszedł. Anioły nie zapuszczały się w te strony, zresztą zaklęcia doszczętnie im by to uniemożliwiły. Dwa szkielety, częściowo wchłonięte przez skały, zwróciły się w moim kierunku. Skrzywiłem się widząc ich zgniłe ciała. Jeden z nich zazgrzytał zębami.
- Aniołom wstęp wzbroniony- odezwał się niższy.
- Zamknij się Napoleon. Przecież już tu byłem...
- Zmiana rozkazów Kochasiu. Nie możemy cię wpuścić.
- Wezwali mnie tu, więc jestem.
- No to możesz teraz odfrunąć- wtrącił drugi.
- Biorę kiece i lecę- zarechotał.
Wkurzyłem się. Nie cierpiałem żadnych dogrywek, związanych z moim upadkiem. W końcu to nie tylko moja wina. Chciałem dobrze, a to co się stało, zmieniło wszystko.
- Och, Adolfie. Ależ ty wredny. Zobacz, nasz bąbelek zdenerwował się.
- Czy nie wygląda słodko? Przypomina mi tego robala, którego zjadłem wczoraj. Ale wątpię, żeby był tak samo smaczny. Sama skóra i kości. Tamten przynajmniej był chrupiący.
- Marudzisz. Bierz co dają. Przynajmniej nie będziemy już tu sami. Powiększymy nasz zespół! O! Umiesz grać na kościach?- Zwrócił się do mnie, a ja, wkurzony, chwyciłem jego nogę, która bez problemu oderwała się od ciała i, używając ją jako kija od golfa, a jego głowę jako piłkę, strzeliłem. Podczas jego, jakże wspaniałego lotu, słyszałem jak nuci piosenkę. Zrozumiałem tylko kilka słów takich jak "I believe I can fly, I believe I can touch the sky". Oczywiście miało to mnie dodatkowo wkurwić. Spojrzałem na drugiego kościotrupa. Ten uniósł ręce w geście poddańczym.
- Żarty żartami kolego, ale jeśli chcesz przejść, musisz zmierzyć się ze mną- powiedział, po czym wstał.
Skierowałem się w jego stronę, dzierżąc nogę drugiego szkieletu. Podwinąłem rękawy, aby tym razem piłka mogła polecieć dalej. Ku mojemu zdziwieniu czaszce w ogóle o to nie chodziło. Mały, drewniany stolik został położony między nami. Obydwoje zajęliśmy miejsca na jeszcze mniejszych taboretach. Oparłem łokcie na drewnie i pytająco spojrzałem na strażnika.
- Jeśli chcesz dostać się do środka, musisz wygrać ze mną. Gramy do trzech wygranych...- wyciągnął dłoń, którą zwinął w pięść i zaczął lekko trząść, powtarzając słowa gry w marynarzyka.



           Po przegraniu portfela, kolekcji filmów z Nicolas'em Cage'm, telewizora, aż w końcu domu... Wszedłem do środka. Kląłem pod nosem. Jak mogłem z nim przegrać? I to aż tyle razy?! Pieprzony szkielet.... Mogłem jego pierwszego wykopać. Albo chociaż przed grą. Wtedy przynajmniej odzyskałbym portfel i klucze od mieszkania...
            Mijałem korytarze, w których czułem ciągle czyjąś obecność. Za każdym razem, gdy spoglądałem na ścianę, widziałem na niej poruszający się cień. Zapewne Lucyfer już wiedział, że jestem w Piekle. Chociaż dałbym wszystko, aby wrócić na Ziemię. Nie cierpiałem tego miejsca i za każdym razem, gdy miałem tu przyjść, ogarniał mnie dziwny lęk, że mogę już nie wrócić. Bo mogłem. Gdyby Lucyferowi coś się odwidziało, miał prawo mnie tu uwięzić. Chociaż wiedziałem zbyt dużo, aby narażał się na tego typu zagrywki. Tortury też nie wchodziły w grę, gdyż ja prawie nic nie czułem. I to dlatego, że byłem Upadłym. Oczywiście, on miał w tym swój udział.
         Tuż przed drzwiami zmaterializowały się dwa cienie. Z dymu powstały ciała, przypominając wielkie nietoperze z ogonami. Otworzyły drzwi, wpuszczając mnie do środka. Akurat natrafiłem na porę obiadową. Czy też kolację... Albo po prostu jakąś ucztę, gdyż było tutaj wiele demonów i każdy dzierżył w dłoni szklankę z tutejszym rarytasem, a przed nim stało mnóstwo jedzenia. Władca Piekieł wyszczerzył się na mój widok.
Trzeba było zostać w domu....
- Chris! Jak dobrze cię widzieć!- Krzyknął, po czym wypił zawartość swojego kubka. Rzucił nim o ścianę, roztrzaskując na milion kawałków.
- Też się cieszę...- westchnąłem, co nie uszło jego uwadze.
- Oj synu, już nie marudź! Przecież nie jest ci tu aż tak źle? Spójrz na mnie! Jakoś potrafiłem pogodzić się z życiem Upadłego, a ty jesteś jeszcze młody. Musisz dać sobie czas.
- Nie o to chodzi...
- A o co?- Zlustrował mnie wzrokiem. Obrócił tyłem do siebie i rozerwał moją koszulkę na plecach. Pobliskie demony nawet tego nie zauważyły, tylko dalej bawiły się w swoim towarzystwie.
- Mogłeś tak od razu- powiedział Król, po czym wyciągnął z pochwy swój sztylet. Rozciął skórę, w miejscach, w których powinny znajdować się moje skrzydła. Skrzywiłem się, jednak nie wydobyłem żadnego dźwięku ze swoich ust. Nie dam mu tej pieprzonej satysfakcji.- Spróbuj teraz.
Tak jak chciał, tak też zrobiłem. Próbowałem wypchać swoje skrzydła, które po upadku, nie istniały. Ścisnąłem dłonie w pięści, czując palący ból na plecach. Jednak, gdy całkowicie je wyprostowałem, odczułem wielką ulgę i jednocześnie radość. Znów miałem skrzydła. Radosny, zatrzepotałem nimi, unosząc się kilka metrów nad podłogą. Może i były czarne, ale miałem skrzydła, za którymi cholernie tęskniłem.
- No, no, synu. Teraz może przejdziemy do konkretów?- Zaproponował ciemnowłosy, kierując się do swojej sali. Jak ja bardzo tego nie chciałem...
Poleciałem za nim. Musiałem w końcu nacieszyć się swoją zgubą. Brakowało mi tego. Chciałem wylecieć stąd i poszybować w górę.
Król zajął miejsce na kanapie, przed kominkiem, uprzednio napełniając jego i mój kubek alkoholem.
- Wiesz co chce żebyś zrobił?- Zapytał przysysając się do naczynia.
Żebym zrobił sobie długie wakacje na Hawajach w towarzystwie jakieś cycatej modelki?
- Żebym sprowadził tu twoją córkę- odrzekłem, także upijając alkohol. Musiałem, chociaż nie chciałem tego zrobić.
- Mądry chłopak.






PATRICK


           Zmywałem resztki krwi z podłogi. Wszystkie tkaniny w pomieszczeniu, musiałem wyrzucić. Szkarłat był wszędzie. Dawno nie przyjmowałem takiego porodu. Ale byłem pewny, że gdyby zdecydowali się na to w szpitalu, stracili by obydwoje dzieci, nie licząc Amandy. Podziwiałem tą kobietę. Przetrwała wszystkie cięcia, chcąc jak najszybciej uratować swoje dziecko. Nawet nie chciała czekać, aż zadziała morfina. Była pewna, że krew Samanthy wszystko znieczuli. Może i to zrobiła, ale mogłem jej użyć dopiero po wydostaniu dziecka z jej brzucha. Dzięki naszej współpracy, dało się go uratować i już zaraz mogłem polać ją krwią naszej Księżniczki, zachowując dla siebie jedną probówkę. Przenieśliśmy ją do ich pokoju, znajdującego się tuż obok pokoju dziecięcego. Na dźwięk otwierających się drzwi, wyjrzał Scott, który od razu odebrał mi dziewczynę z rąk. Osłabiona, otworzyła powieki i uśmiechnęła się do niego.
- Mamy dwójkę synów- powiedziała, po czym po prostu odpłynęła w krainie snów.
Kobieta wiele przeszła, a tą noc, mogłem spokojnie zaliczyć do najtrudniejszych w moim życiu. Już łatwiej było, gdy zostałem otoczony przez bandę wilkorów*. Chociaż kiedyś byli ludźmi...
            Wszedłem do swojego pokoju, potykając się o kartony. Davina zdążyła już sprowadzić parę swoich rzeczy, jednak ja nie miałem teraz czasu, aby pomóc jej w rozpakowywaniu ich. Spała, więc miałem chwilę samotności. W zasadzie uwielbiałem jej towarzystwo, ale teraz nie mogłem narażać jej na to.
Otworzyłem drzwi, obok garderoby i krętymi schodami zszedłem na dół. Ten pokój, był... no cóż. Nie był on tajny, gdyż wszyscy o nim wiedzieli, jednak nikt nie przychodził tam, gdyż było to moje królestwo. To właśnie tu prowadziłem badania nad naszymi umiejętnościami i nie tylko. W takich pomieszczeniach tworzyłem lekarstwa na część ludzkich chorób. O matko... nie wiem co byłoby, gdybym w przeszłości nie pomagał lekarzom w ich badaniach. Oni nawet nie wiedzieli, że zakradałem się do ich pracowni, zmieniając obliczenia na właściwe. Dzięki temu odkryłem wiele szczepionek, ale nie winiłem ich za to. Ja żyłem już dość długo i byłem doświadczonym lekarzem.
             Otworzyłem szafkę, szukając odpowiedniej mikstury. Wyciągnąłem probówkę z łacińskim napisem portal i dolałem tam krwi Samanthy. Mieszanka zabulgotała, dając fioletowy efekt. Wypiłem ją do dna, po czym, przed moimi oczami zagościła po prostu ciemność.



SCOTT

          Byłem szczęśliwym ojcem i mężem. Miałem dwójkę cudownych synów, o których zawsze marzyłem, i przepiękną żonę. Więc czego jeszcze mi było trzeba? Miałem wszystko. Rodzinę, przyjaciół, piękny dom... Jedynie brakowało mi mojej siostry. Zawsze była przy mnie, więc gdzie teraz się podziała? Miałem żal do niej, że zostawiła mnie. Nawet było mi szkoda Ezry, pomimo że nie przepadałem za nim zbytnio.
          Odłożyłem naczynia po naszym wspólnym śniadaniu i wróciłem do pokoju. Rozumiałem, że Amanda jest wykończona porodem, a ja zrobiłbym wszystko, aby teraz odpoczęła. Chociaż ona nie chciała. Niemal siłą zatrzymałem ją w łóżku. Ta oczywiście już chciała wstać i wziąć się za robotę. Nawet nie wiedziałem po co, skoro teraz jest Camill, ale oczywiście ona robiła to lepiej. Po drodze zajrzałem do pokoju dziecięcego. Żaluzje były zasłonięte, a w pokoju świeciła tylko jedna, niewielka lampka, umieszczona na ścianie. Tyler słodko sobie spał, zaś Ethan miał z tym mały problem. Teraz już bez żadnego problemu wziąłem syna na ręce, po czym skierowaliśmy się do blondynki. Siedziała na łóżku, trzymając w dłoni jakąś książkę. Oczywiście. ZERO NUDY.
- Zobacz kto wstał- powiedziałem, uśmiechając się do ukochanej.
- Daj mi go na ręce- odwzajemniła mój gest.
Mały zapiszczał, jednak spodobało mu się to. W pełni rozumiałem go. Mieć taką laskę za matkę...
- Mógłbyś przynieść mi lody?- Zapytała, na co ja nie ukrywałem swojego zdziwienia. Miałem nadzieję, że jej humorki po narodzinach dzieci skończą się. Jednak myliłem się...- Ja w tym czasie nakarmię małego.
- Z bitą śmietaną i polewą czekoladową?
- I do tego jakieś owoce!- Krzyknęła, gdy już opuściłem pomieszczenie. Przynajmniej dzisiaj na zdrowo...
Uwielbiałem ją zadowalać. Ale bez przesady. Czasem już po prostu miałem dość, gdy budziła mnie w środku nocy, chcąc naleśniki, czy też jak w tym wypadku, lody. Ilość zamrożonej wody jaką zjadła, spokojnie mogła zaspokoić wszystkie dzieci w Europie. Jestem pewny, że dobrze wspomogłem jakąś firmę, przekraczając ich roczny przychód, w tydzień.
 Właśnie nakładałem trzecią gałkę do szklanego pucharka, gdy do kuchni weszła rudowłosa. Ostatnio nasze relacje... zmieniły się. Może i na lepsze?
- Nie kłamałam- powiedziała, wręczając mi fotografię.- To twój ojciec z moją matką.
- Cam, mnie to naprawdę nie interesuje. Nawet dobrze nie pamiętam jak on wyglądał. Nie żyje i tyle.
- Nie chcez wiedzieć, skąd wzięły się twoje korzenie? Co tu robili twoi przodkowie, nim przeprowadzili się do Ameryki?
- To przeszłość, a ja nie chce mieć z nią nic wspólnego- wyciągnąłem z lodówki bitą śmietanę, którą polałem po lodach, Tak samo jak czekoladę.- Cholera...- mruknąłem, przypominając sobie o owocach.
- A nie jesteś ciekaw skąd wziął się tamten znak?- Dotknęła mojego ramienia, a ja zadrżałem. Jej zimna dłoń niemal samym dotykiem mroziła krew w żyłach.
- Skąd wiesz o tym znaku?
- Moja matka miała podobny. Mają go nieliczni potomkowie demonów.
- Co on oznacza?
- Określa on, pochodzenie potomka. Jaki demon czuwa nad tobą.
- I co mi to da? Co ma to wspólnego z moim ojcem?
- To, że on był potomkiem Azazela, a twoja matka, też była po części demonem. Masz zbyt dużo demonicznej krwi, jak na zwykłego Łowcę.




SAMANTHA


          Mój mały teatrzyk nie powiódł się. Chociaż Patersowianie uwierzyli mi w to, to Will miał wątpliwości. Jednak został zmuszony, aby mnie uwięzić . Byłam zamknięta w wielkiej komnacie. Oczywiście moje zamknięcie polegało na tym, że bez towarzystwa służki, czy straży, nie mogłam wyjść, poza tą salę. Chociaż tu zmieściłby się mój poprzedni dom, z pierwszym piętrem. Albo po prostu mazaje na suficie dawały takie wrażenie.
            Jedyną karą za to co zrobiłam, była nuda. Nie mogłam znaleźć sobie żadnego zajęcia. Po prostu błądziłam bez celu w kółko. Nawet nie chciało mi się iść kąpać, chociaż odbyłam już dzisiaj pięć takich kąpieli. Serio. Z braku zajęć wołałam służki, aby przygotowały mi kąpiel. Wiem, że narobiłam im dużo roboty przy tym, gdyż oznaczało to także zmianę stroju. Ale chociaż mogłam przez chwilę z kimś pogadać. Nie licząc Will'a, który co chwilę sprawdzał czy żyję w dobrych warunkach. Był to jedynie pretekst, aby ze mną porozmawiać. Trzymałam się swojej wersji. Zabiłam tamtych potworów, ludzi i innych stworzeń, jednak on nie był taki głupi jak myślałam. Wciąż zadawał mi podchwytliwe pytania, abym wpadła. Nie mógł nic zrobić, gdyż winowajca sam się przyznał i tylko czekał, aż trafię do Piekła.
            Zresztą, taki był mój plan. Sama próbowałam się tam przenieść, jednak nie potrafiłam. Coś blokowało moją energię. Widziałam wielką bramę, która po prostu zamykała się przed moim nosem, powodując powrót do tego świata.
          Dzisiaj byłam strasznie nerwowa. Może to dlatego, że właśnie tego wieczora miałam zostać tam wysłana? Co też powodowało, iż wizyty Króla stawały się coraz częstsze.
Zasiadłam przed toaletką i chwyciłam szczotkę, rozpoczynając czesanie swoich włosów. Oczywiście liczyłam przy tym ruchy dłoni. Sto pięćdziesiąt po jednej i drugiej stronie. Oparłam głowę i zimne drewno mebla, wystukując palcami jakiś rytm. Znałam tą piosenkę, jednak nie pamiętałam jej tytułu. Wiedziałam, że przypomnę sobie ją, w najmniej odpowiednim momencie. Uniosłam głowę, spoglądając w lustro i krzyknęłam z przerażenia. Zasłoniłam sobie usta, przez co z mojego gardła wydobył się cichy dźwięk. Odwróciłam się spoglądając na przybysza, a na mojej twarzy mimowolnie zawitał uśmiech.
- Patrick... Co ty tu robisz?
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem. Tak, wiem... Wyglądam, jak jakaś stara baronowa w tej kiecce, ale tu niestety innych ubrań nie ma.
- Udało się- wyszeptał, po czym przytulił mnie. Zajrzałam za jego pleców, jednak Ezry z nim nie było. Może i dobrze, że go tu nie ma?- Nie wiem ile mam czasu, więc przejdę do konkretów. Sam, coś ty zrobiła Davinie?
- Jak to co?- Oburzyłam się.- Zmieniłam ją w Łowcę.
- Nikt jeszcze nie przeżył takiej przemiany, a ona nie jest zwykłym Łowcą. Jest... prawie demonem.
Złapałam się za głowę, przypominając tamten dzień, Faktycznie, w pełni nie byłam świadoma tego, co jej robię. Widziałam tylko urywki. To demon ją zmienił.
- Jak ona się czuje?
- Dobrze. Wszystko wskazuje na to, że przemiana przebiegła prawidłowo. Ale martwią mnie jej umiejętności. Ona przypomina... słabszą wersję ciebie.
- Nie! To niemożliwe... prawda? Powiedz, że to kłamstwo i jej nic nie będzie...
- A co miałoby jej być? Sam, ja nigdy czegoś takiego nie widziałem... Ale ty owszem- stwierdził po dłuższym przyglądaniu się mi. No cóż, kłamstwo było tu teraz zbędne.- Wiesz co się z nią stanie.
- Patrick, to nie jest takie proste. Jeśli się nie mylę, chociaż bardzo bym tego chciała, ona zmieni się w jedno z tych bezdusznych żołnierzy. Będzie w pełni oddana mi, gotowa na każdy rozkaz. Nawet na to, aby poświęcić za mnie życie.
Kasztanowłosy opadł na łóżko, opierając dłonie na kolanach. Przez chwilę wpatrywał się w podłogę, nim odezwał się do mnie.
- Dlaczego ty jej to zrobiłaś? Czemu chcesz mi ją odebrać...
- Przepraszam, to naprawdę nie jest moją winą. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby ona została z tobą. Myślę, że będę potrafiła uwięzić demona tak, aby nikomu nie zagrażał. Wtedy będę wolna. My wszyscy będziemy.
- A co z Ezrą? Wrócisz do niego? Wiesz, że on cię kocha...
- Ja też go kocham.
- Twój list mówił coś zupełnie innego.
- Gdybym napisała, że go nadal kocham, ale nie możemy być razem, odpuściłby? Czy szukałby jakiegoś sposobu, abym wróciła. Wiem, że jest zdolny do tego, aby poruszyć wszystkie światy, tylko po to, żebyśmy byli razem.- Chłopak przytaknął.- Powiedz mi, jak tam Scott i Amanda? Urodziła już?
- Tak, dzisiaj w nocy. Mamy dwójkę chłopczyków teraz w domu. Dwie dziewczyny i siedmiu facetów. Tak jak sama wykrakałaś- zaśmiał się, a ja jedynie wydobyłam się na uśmiech, aby nie zobaczył mojego niepokoju.- On tęskni za tobą- zaczął, widząc moją minę. Aż tak się zdradzałam?- Codziennie myśli o tobie.
- Myślisz, że ja o nim już zapomniałam? Ja go kocham! Gdybym tylko mogła, wróciłabym, ale to nie jest takie proste.
- Więc pozwól sobie pomóc. Jesteśmy twoją rodziną i możesz na nas liczyć. Znajdziemy sposób, abyś...
- Chce z nim porozmawiać- przerwałam.


          Po kilku minutach, chłopak po prostu zniknął. Wiem, że nie powinnam się z nim dzielić moimi uczuciami, ale po prostu potrzebowałam rozmowy z kimś, kto mnie rozumie. A on doskonale to potrafił. Był idealnym słuchaczem. Nawet jego rady nie były najgorsze. Zrozumiał mnie, że chce, aby nasza rozmowa pozostała w tajemnicy. Nawet to, że zamierzałam do nich przyjść. Nikt o tym nie wiedział, oprócz niego. Mogłam mu zaufać i to zrobiłam. To pozostało między nami. Nasza słodka tajemnica...
        Moje spotkanie z Ezrą będzie... na pewno niezręczne. Informacja, którą chciałam się z nim podzielić, była najgorszą wiadomością, jaką mogłam mu przekazać. Oczywiście on nie będzie świadomy tego. Tylko ja i Śmierć wiemy, co się z tym wiąże.
        Sięgnęłam po kartkę i pióro, które zanurzyłam w atramencie. Kolejny minus takiego świata. Nie cierpiałam pisać piórem. Zawsze brudziłam się atramentem, a moja radość związana z wynalezieniem długopisów, była wielka. Nabazgrałam kilka słów na papierze i zwinęłam go, gdy wyrazy już przeschły. Mały kwadracik schowałam w dłoni. Zamknęłam oczy, skupiając swoją moc. Nie mogłam się przenieść, dlatego te chciałam przesłać wiadomość. Oby się udało.
Skupiona na tym co robię, otworzyłam niewielki portal, do którego wrzuciłam papier. Wir zamknął się w momencie, gdy do pomieszczenia wparowała straż w towarzystwie Will'a.
- Ostatni raz się ciebie pytam, czy jesteś pewna, że to byłaś ty?- Zagadał poważnym tonem.
- Tak. I nie zmienię zdania.
- Dobrze, w takim razie za niedługo zostaniesz przeniesiona- spojrzał na swoich towarzyszy, którzy zrozumieli jego gest i wyszli z komnaty, zamykając za sobą drzwi.- Sam, po co ty to robisz? Obydwoje wiemy, że to nie byłaś ty. Co chcesz przez to udowodnić?
- Że jestem potworem? Że zabiłam więcej ludzi, niż ty widziałeś na oczy? Że wciąż, nieświadomie krzywdziłam swoją rodzinę, przez co omal ich nie zabiłam? Przeze mnie na mojego brata nałożono klątwę. Jeśli tak dalej pójdzie, wszyscy zginą. Oprócz mnie.
Will spojrzał mi w oczy. Jego dłoń spoczęła na mojej talii, przez co przysunął mnie do siebie. Czułam jego oddech na sobie. Dzieliło nas jedynie kilka milimetrów.
- Nie pozwól sobie wejść na głowę. Demony są cwane, ale ty jesteś zbyt inteligentna i silna, aby oni mogli ci coś zrobić. W razie czegoś, to po prostu ich zabij. Odeślesz ich do innego wymiaru.
- Dziękuje, za wszystko. Ty jako jedyny rozumiesz mnie.
- Wiem jak to jest być uważanym za potwora. Ktoś zupełnie obcy potrafi zniszczyć wszystko. A ty jako jedyna mnie rozumiałaś. Nie oceniłaś po pogłoskach, tylko sama postanowiłaś się przekonać, jaka jest prawda.
Nawet nie wiesz jak się mylisz...
Odgarnął mi niesforny kosmyk za ucho i uśmiechnął się.
- Będę tęsknić- powiedział, po czym złączył nasze usta w pocałunku. Nie chciałam go odpychać. Przecież to miał być mój przyszły mąż, więc powinnam być przygotowana do takich gestów. I nie tylko...
- Przecież jeszcze się zobaczymy- odparłam odrywając się od niego.
- Mam taką nadzieję.
Drzwi od komnaty ponownie się otworzyły, a w ich progu stanął Chris. Posłał mi pocieszający uśmiech. Czy Piekło rzeczywiście było tak straszne?!
- Już czas- oznajmij, stając kilka kroków przed nami. Ostatni raz złączyłam nasze usta w pocałunku i ruszyłam za Upadłym.
Tato, nadchodzę.


***

        Mężczyzna wystukał ostatnie dźwięki na klawiszach, po czym opuścił klapę, zamykając białe zęby fortepianu. Od kilku dni chodził cały poddenerwowany. Może było to spowodowane brakiem dusz, które ciało dosyć mocno odczuwało? Albo spotkaniem z kruczowłosą.
Zdecydowanie to drugie. Informacje jakie ujawniła, nieźle go zdołowały. Myślał, że będzie tak łatwo... a tu proszę. Ktoś postanowił dodać swoje pięć groszy. Tym razem było to za dużo. Wszystko się skomplikowało. Ale kiedy?
        Kiedy to wszystko po prostu wyśliznęło mu się z rąk? Przecież był zawsze przygotowany na wszelkie ewentualności. Tylko nie na to, że ona sama zacznie podejmować decyzję. Zawsze kierowała się jego zdaniem. Czasami nawet manipulował nią, jednak ona o tym wiedziała.
Ponownie przejrzał zabraną książkę. Ostatnie kartki wciąż się zmieniały. Ona jeszcze nie podjęła decyzji. Wciąż się wahała. Jednak wiedziała, że cokolwiek wybierze, będzie to oznaczało dla niej śmierć .
       Schował lekturę za szklaną gablotkę, która ukryta była czarami. Zbyt dużo osób potrafiło tu dotrzeć, a ta książka była zbyt cenna, aby ponownie ją stracić. Gdy już zamierzał wyjść z pomieszczenia, zauważył na kanapie zwiniętą kartkę. Otworzył ją czytając treść. Wiedział od kogo jest ten list. Dobrze znał to pochyłe pismo, z zawijasami. Piękne i tajemnicze, tak jak właścicielka. Rzucił świstek, który spadł na podłogę. Nie miał zbyt wiele czasu. Musiał się śpieszyć, inaczej dojdzie do wielkiej tragedii. Zbyt dużo osób umrze, a nawet dla Śmierci, to było za dużo.



Strażnicy gotowi. Demoniczna armia powstaje ~ S



Wilkor- były wilkołak, który został w swojej zwierzęcej postaci, wyrzekając się człowieczeństwa.
________________________________________________________________________________

Hej kochani :* Tak więc, to kolejny rozdział i... miał być ostatni z tej księgi. Jednak stwierdziłam, że pisanie III Księgi nie opłaca się i połączyłam te dwie ze sobą. Jednak rozdziały już nie będą dodawane co piątek. 
W związku z kończącym się rokiem szkolnym, zaczął się czas popraw ocen. Moja choroba dodatkowo zmusiła mnie do wzięcia się w garść. Zrobienie sobie tych kilku dni wolnych od szkoły, nie wyszło najlepiej, ale z gorączką przecież tam nie pójdę. Mam nadzieję, że rozumiecie mnie. Rozdziały są długie, przez co potrzebuję trochę czasu na napisanie tego, jak i wymyślenie. Następny rozdział opublikuję za dwa, lub trzy, tygodnie w piątek :*
Pozdrawiam
Seo.

piątek, 9 maja 2014

Księga II: Rozdział XI

"Ból nas jednoczy. Blizny uczą milczeć..."


 Ponownie zanurzyłam twarz w poduszce. Nie miałam siły, ani ochoty na zrobienie czegokolwiek. Po prostu mój cały idealny świat legł w gruzach. Nawet nie potrafiłam spojrzeć w lustro, gdzie druga ja z zadowoleniem patrzy na ten cały teatrzyk. Wciąż jej pytanie rozchodzi się po mojej głowie. Na co mi to było? Sama nie wiem. Myślałam, że w końcu wszystko się ułożyło. Chciałam tego, ale widocznie oni nie myśleli podobnie. Jak zwykle wracała do poprzednich wydarzeń. Zastanawiało mnie to, jak oni sobie radzą. Czy tęsknią za mną, i czy wszystko z nimi dobrze. Miałam też nadzieję, że moje, jak i uczucia Ezry, były tylko iluzją. Ale wiedziałam co on czuje. Chociaż mogłam przynajmniej mną kierować.
Tak, teraz mogłam. Połączyłam się ze swoim demonem. Nadal nie wiedziałam jak to zrobiłam. Czułam, że to idealny moment. Moja, a także jego moc, ujawniła się w tym samym czasie. Może to dzięki małej pomocy Lukasa? Jeśli chodzi o tą małą rudą gnidę, to zawiodłam się na swoim instynkcie. Jak mogłam go nie wyczuć? Ezra także tego nie zrobił, więc chyba jestem jakoś usprawiedliwiona. Prawda?
Prychnęłam.
 Tylko, że ja nie jestem taka jak on. Jestem silniejsza. Bardziej niebezpieczna. Całe życie walczyłam z tymi istotami, nie wiedząc czym tak naprawdę są. Demony, półdemony, czy wysłannicy z Piekła. Wszyscy byli dla mnie tacy sami. Najważniejsze jednak było to, aby ich zabić. Wcześniej mogłam to jakoś kontrolować. Nie byłam tego świadoma, ale teraz znam każdą swoją, jego ofiarę, która zginęła, aby ten mógł przetrwać. Zamykając oczy widziałam nowe twarze, wraz z ich końcem. To wszystko było jednym, wielkim koszmarem, z którego nie mogłam się wybudzić. A chciałam, i to bardzo...
 W końcu ze spuchniętymi od łez oczami, dałam całkowity upust emocjom. Jeszcze kilka dni, a zmienię ten pokój w mini basen... Na szczęście, w końcu usnęłam.

- Proszę wstać, Pani- odezwał się cichy głos kobiety tuż nad moim uchem. Niechętnie przekręciłam się na drugi bok i zgromiłam ją niemiłym spojrzeniem. Przeszkodziła mi w takim przyjemnym śnie... Musiałam powrócić do rzeczywistości. Chociaż nie wiem, jakbym tego nie chciała...
- Nie chce- odparłam, w nadziei, że może to coś da. Jednak wiedziałam, że się mylę.
- Musi Pani wstać. Nie można tyle przeleżeć w łóżku. Szkoda życia- odparła ściągając ze mnie koc. Odparłam jej nieprzyjemnym mruknięciem.
- A jeśli ja nie chce żyć?- Służka przez chwilę się zawahała. Widziałam niechęć w jej spojrzeniu.
- Dlaczego nie chcieć żyć? Przecież nasze życie to dar, którego nie powinniśmy marnować. To co robimy, czujemy, zmienia także innych. Jeśli nie ma Pani ochoty żyć dla siebie, powinna pomyśleć o innych. Ile radości wniosłaś w ich istnienia. Dałaś im nadzieję na lepsze. To powinno Panią zmotywować.
- Masz rację, przepraszam- przyznałam, a ona z lekkim szokiem patrzyła na mnie. Przyszła Królowa, która przeprasza swoją służbę? Rzadko spotykane, o ile w ogóle ktoś się z tym spotkał.- Możesz przygotować mi kąpiel?

 Woda jak zwykle mnie oczyściła mój umysł oraz ciało. Czułam się jak nowo narodzona. Przez chwilę nic się dla mnie nie liczyło. Świat po prostu nie istniał.
- Gdzie jest Will?- Zapytałam, gdy ta zawiązywała mój gorset. Wbrew temu co mówią, był on nawet wygodny. Można się było do niego przyzwyczaić.
- Król jest na spotkaniu z naszymi gośćmi. Mają kilka spraw do omówienia, więc nie prędko skończy się ich narada.
- Jacy goście?- Kolejna warstwa czerwonych falbanek została nałożona na moją spódnicę. Teraz nie dziwiło mnie to, że kiedyś kobiety po prostu mdlały. Te suknie były cholernie ciężkie. I strasznie wpinały się w brzuch.
- Przybyli przedstawiciele Patersu. Ich Król wysłał swoich ludzi w sprawie jakiś morderstw. Za wszystko obwinia naszego Króla Will'iama, ze względu na jego umiejętności.
- Masz na myśli ciała pozbawione dusz?
- Nie wiem, chyba. Słyszałam tylko plotki, że zrobił to jeden z naszych ludzi, ale mogę się...
Czym prędzej wybiegłam z komnaty. Skoro trwała narada, ja musiałam tam być. Przecież ja też miała związek z tymi atakami. To była moja wina, że znalazł się jakiś głupiec, który pragnął mojego demona. Nawet nie wiedział na co się szykuje.
Usłyszałam za sobą wołającą mnie służkę. Zwolniłam krok, jednak nie zatrzymałam się. Cały czas kierowałam się do sali, w której oni się znajdowali. Chociaż nie miałam pewności, że zastanę ich akurat w tym pomieszczeniu.
- Pani! Nie możesz tam wejść i im przeszkodzić!
- Jestem Księżniczką, przyszłą Królową tego świata, więc chyba wiem co mogę! -Warknęłam na nią zła. Odgarnęłam kosmyki włosów, które przypadkowo okalały moją twarz i rozglądnęłam się, szukając właściwej i najszybszej drogi.
- Kobietom zakazane jest uczestniczyć w tego typu naradach. One muszą...
- Po prostu pięknie wyglądać i godzić się na wszystko co ich mężulkowie chcą. Tak? To właśnie miałaś na myśli?
- Nie- zmieszała się, nie wiedząc co powiedzieć. Moja bezpośredniość lekko ją zaszokowała. Niestety, nie wyglądałam na typową Królową. I tak też się nie zachowywałam.- Chciałam Pani powiedzieć, że wrócą dopiero na kolację, gdyż każde ich spotkanie zaczyna się od wspólnego polowania. To taka tradycja...
Och... No to nieźle namieszałam. Zatrzymałam się na chwilę, zastanawiając co dalej zrobić. W końcu musiałam z nim pilnie porozmawiać, ale do wieczora było jeszcze dużo czasu i nie miałam ochotę marnować go na leżeniu i użalaniu się nad sobą.
- Dobrze- westchnęłam- więc będę czekała w bibliotece. Poinformuj mnie kiedy wrócą i przynieś coś do jedzenia. Dla dwojga.



 Nie licząc własnej komnaty, biblioteka była moim ulubionym pomieszczeniem. Książki zastępowały mi ludzi, z których i tak nie było żadnego pożytku. Przeważały ich pod wszystkimi względami. Szczególnie zawartą w nich wiedzą. Znalazłam potrzebne egzemplarze i w spokoju czytałam ich zawartość, łącząc własne informacje w całość. To, że demon użyczył mi trochę swojej mocy, nie znaczyło, że od razu zdradzi swoje tajemnice. Wciąż zastanawiało mnie dlaczego wtedy wrócił? Był w pewnym sensie wolny. Przez dwa lata błądził po różnych światach. Jedynie co z tego pamiętałam, to wizyta w Piekle. Znalazł się w jaskini, w której chociaż na chwilę odzyskałam świadomość. W ciemnościach widziałam błękitny, lśniący napis, rozprzestrzeniający się na ścianach. Czułam jego radość związaną z tym miejscem. Ale miałam wrażenie, że się tego także boi tego miejsca. Jakby wcześniej znajdowało się tu jego więzienie, w którym gnił przez ostatnie setki lat. Co on teraz planował? I do czego byłam mu potrzebna, skoro nie chciał władzy nad moim ciałem?
- Widzę, że znowu jesteś tu więziona- odezwał się Śmierć, wyrywając mnie z własnych rozmyśleń.
- Nie jestem tu uwięziona- odparłam, odkładając książkę na własnoręcznie rzeźbionym stole. Lwy pod szklanym blatem bezczelnie na mnie spoglądały.
- Wiem. Rozmawiałem ze Scott'em i opowiedział mi o twoim odejściu. Za to Ez...
- Śmierć- przerwałam mu.- Nie interesuje mnie to, co się z nimi dzieje. To koniec. Wszystko minęło.
- Więc, po co mnie wezwałaś? Skoro oni cię już nie interesują...
- Nie dokończyliśmy naszej ostatniej rozmowy. Myślę, że teraz to odpowiedni moment.


EZRA


 Ponownie wbiłem wzrok w kartkę. Nie było dnia, abym nie przeczytał zawartych na niej słów. Co zrobiłem źle? Kochałem ją ponad wszystko. Cały świat mógł ulec zniszczeniu, byleby tylko ona była przy mnie. Dlaczego byłem aż tak ślepy, że nawet nie zauważyłem tego fałszywego uczucia? Teraz przyszło mi za to zapłacić. Najchętniej skończyłbym ze sobą i tym całym gównem. Ale to właśnie jest kara za nieśmiertelność.
Zanurzyłem usta w tym palącym trunku. Ostatnie dni tylko dzięki niemu jakoś funkcjonowałem...
- Dosyć tego!- Zawołał kasztanowłosy, wyrywając mi szklankę z dłoni. Napotkał się z moją skwaszoną miną, jednak butelka też została mi odebrana.- Staczasz się człowieku! Nie mogę dopuścić, abyś do końca spadł! Musisz w końcu przejrzeć na oczy. Skoro odeszła, nie była ciebie warta.
- Ona? Chyba ja nie byłem jej wart! Co sobie myślałem związując się z Księżniczką? Ja, prosty, były strażnik jej królestwa...
- Daj już z tym spokój- odparł znudzony, opadając obok mnie.
- Masz rację. To już koniec. Mam zamiar jeszcze dzisiaj stąd się wynieść.
- Ezra... Po co ci to?
- Nie mogę zostać tutaj, gdzie wszystko mi ją przypomina. Widzę ją na każdym kroku, dlatego chce zacząć wszystko od nowa.
- Nie możesz- pokręcił przecząco głową.- Tu masz rodzinę, przyjaciół. Zawsze byliśmy razem. Od małego nie rozstawaliśmy się. Nigdy nie zapomnę jak wstawiłeś się za mnie na Dworze Królewskim. Nie znałeś mnie, a postanowiłeś wstawić się w mojej obronie.
- Pamiętam to- uśmiechnąłem się, wspominając tamten dzień.- Nie dość, że dostałem kilka batów od strażników, to w domu ojciec poprawił. Jednak to nie zmienia faktu, że i tak chce stąd wyjechać. Z wami, czy też bez was.
- Ezra...- zaczął niepewnie.- Zanim Samantha...- to piekielne imię, wywołujące tyle pozytywnych, jak i negatywnych we mnie emocji.Dlaczego nie może dać mi spokoju? -... odeszła, spotkała się z Daviną. Gdy już miała do ciebie jechać, zniknęła na dwie godziny. Z domu Dav do parady, jest jakieś dziesięć minut drogi.
- Może pojechała do tej rudej łajzy ze sklepu?
- Sprawdziłem to. Lucas nigdy tam nie pracował. On po prostu nie istnieje.
- Wiesz, niezbyt mnie to teraz interesuje. Było minęło. Nie ma jej, jego też, więc mam to gdzieś-wstałem, chcąc zabrać się za pakowanie. Chciałem jak najszybciej stąd odejść.
- Jest jeszcze coś- powiedział, przez co zatrzymałem się w bezruchu.- Samantha zmieniła Davinę w Łowcę.
- Przecież to niemożliwe...- szepnąłem pod nosem. Jednak chłopak to usłyszał.
- Owszem, na początku też tak myślałem. Jednak potem przeprowadziłem kilka badań.
Ze znużeniem słuchałem jego opowieści. Szczerze, to nie obchodziło mnie co się z nią stanie. Skoro ona stała się jedną z nas, musiała wiedzieć na co się pisze. Patrick wiele razy jej wyjaśniał co się z tym wiąże, a to, że stała się Łowcą, to już jej sprawa. Powinna tylko dziękować, że przeżyła przemianę. Nikt wcześniej tego nie dokonał.
- Nie znamy całej historii Królewskiego Rodu. Może właśnie ta przemiana należy do ich umiejętności? Przecież wiesz, że na ich temat sporządzono tylko jedną, za to niewielką, księgę.
- Tak, wiem. Ale w niej i tak nie było nic wspomniane o przemianach. Nie takiej bynajmniej.
- A jakiej?
- Ona zmienia się tak jak Samantha. Podejrzewam, że ma w sobie część jej demona...
- Czekaj- przerwałem, nagle zyskując zainteresowanie tą rozmową.- Jej część żyje w Davinie? Ona też będzie opętywana przez demona?!
- Nie, ale wygląda na to, że nasza Sam szykuje się na wojnę. Davina jest jednym z jej żołnierzy. Stworzyła nowy, lepszy i przede wszystkim silniejszy gatunek niż nasz. Myślę, że Chris miał rację. To ona stoi za tymi wszystkimi zabójstwami.


SAMANTHA


- Pamiętasz, gdy byłaś jeszcze dzieckiem, zabrałem cię w pewne miejsce. Dom wypełniony portretami.

- Tak, pamiętam. Ale co to ma do rzeczy? Przecież to byli tylko...
- Podobni do siebie ludzie? To ja to stwierdziłem. Zapytałem cię wtedy, dlaczego oni wyglądają tak samo.
- Nie są tacy sami, tylko podobni, więc muszą pochodzić z tego samego świata- uprzedziłam jego wypowiedź.
- Sądziłaś, że są z Piekła, gdyż nie wiedziałaś o innych światach. Ale myliłaś się częściowo. To byli zwykli ludzie. Przynajmniej kiedyś. Ja też należałem do nich, zanim stałem się Śmiercią. Tak samo jak ty.
- Przecież ja nie jestem człowiekiem.
- Byłaś. Gdy Lilith zostawiła cię u mnie, nie byłem pewien czy dostrzegasz istot nadnaturalnych, więc oddałem cię pod opiekę ludziom. Obserwowałem w ukryciu, jak mijają cię krasnale, gnomy, a ty nic nie dostrzegałaś. Póki nie skończyłaś czterech lat. Złapałaś wróżkę i oderwałaś jej skrzydła. Dlatego też masz na kciuku bliznę w kształcie małego zawijasa. To znak po ugryzieniu przez wróżkę...
Spojrzałam na moją bliznę i uśmiechnęłam się pod nosem. No tak. Cała ja... Urocza i niebezpieczna od urodzenia.
- Na każdym obrazie znajdowała się dwójka ludzi. Zawsze obrazy przedstawiały kobietę i mężczyznę- wtrąciłam, chcąc uzyskać jak najszybciej odpowiedź na męczące mnie od kilku dni pytanie.
- Śmierć to postać żyjąca od wieków. Pod koniec kadencji wybiera się nową parę, która będzie kontynuowała ich dzieło. Zwykle wytrzymywali sto, czasem dwieście lat. Wiesz, nie każdy wybrany uwielbia patrzeć na śmierć innych. Niestety, akurat mi się to podoba, więc wciąż jestem tym kim jestem. Wiem, że ty to rozumiesz. Ta przyjemność odczuwana podczas oddzielania duszy od ciała. Uczucie spełnienia...
- Nie!- Przerwałam stanowczo.- Ja tego nie cierpię! To mój...
- Demon?- Dokończył za mnie, przerywając mi.- Nie Sam, to ty. On to tylko w tobie wzmaga. Każdy z moich poprzedników też miał w sobie takiego demona. Ja też, tylko z czasem można nad nim zawładnąć. Ale masz po części rację. Ty jesteś inna. Nie rozumiem dlaczego twój demon jest tak silny, że potrafi zawładnąć twoim ciałem. Możne to dlatego, że sama jesteś demonem? Nie słyszałem jeszcze, aby kiedyś jakiś demon miał własnego potwora w sobie.
Pod wpływem emocji, wstałam i udałam się do jednej z gablot, z której wyciągnęłam wcześniej przeczytaną książkę i podałam ją mojemu przyjacielowi. Wcześniej chciałam sama do tego dojść, jednak teraz zrozumiałam, że potrzebuje pomocy. Czytał w milczeniu, a mi z każdą sekundą robiło się coraz bardziej niedobrze. Wszystkie emocje zmieszały się ze sobą, tworząc naprawdę wybuchową mieszankę. Wystarczył jeden zły ruch i...
- Jesteś tego pewna?- Zagadał chłopak odrywając wzrok od lektury.
- Nie. Ale to jedyne co znalazłam. Po części się zgadza. Demon odegrał swoją rolę, ale reszta się nie spełniła. Tam jest napisane, że każdego nosiciela chronią dwaj potomkowie Azazela, który tuż przed upadkiem zawarł pakt z Diabłem, w zamian za jego skrzydła, miał on chronić jego potomków.
- Tylko niektórych. Diabeł przysiągł chronić jego potomków, tylko jeśli z jednego płodu wyjdą dwoje dzieci.  Zawsze rodziło się jedno, drugie albo było martwe, albo po prostu nie istniało. Po wojnie w Cerisie główna linia zniknęła.. Will nie zważał na to kogo zabija.
- Więc to nie może być prawda?- Westchnęłam.- To znaczy, że to zwykła pomyłka...
- Nie. Jego potomkowie żyją, a to, co tu jest napisane to prawda. Nie wiem skąd wzięłaś tą książkę. Powinna być w moim domu... Ale nieważne. Ona opisuje każdego dziedzica daru życia i śmierci. To są historie moich poprzedników, jak i zastępców. Jeśli nie będziesz miała nic przeciwko, zabiorę ją ze sobą. Jest zbyt cenna.
- Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, tych ostatnich stron nie było. Ona żyje własnym życiem, prawda? I kończy się na mnie. Na nas- poprawiłam- Ale to wszystko nie ma sensu...
- Sam, zobacz . To nie jesteś ty, tylko twoje dziecko. Ty jesteś martwa.
Cisza i ciemność. Teraz tylko to było mi potrzebne. Chciałam uciec od tego wszystkiego, choć wiedziałam, że problemy nie znikną. To będzie nadal się za mną ciągnąć.
- Sam? Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada- stwierdził przyglądając się mi. 
- Ty znasz jego potomków, prawda? Wiesz kim są.- Śmierć skinął głową.
- Ty też ich znasz.
Chwila milczenia ciągnęła się wiekami. Kim oni byli? I czy to wszystko jest prawdą? Przecież, skoro oni wciąż żyli, powinni być przy mnie. Przecież to moi strażnicy...
- To Scott.- Oparłam się o zimną, szklaną szafkę.- Śmierć musisz mi pomóc.
- Nie mogę. To wbrew zasadom, abym dobrowolnie mieszał się w czyjeś sprawy.
- On będzie miał dwóch synów, a moje dziecko odziedziczy demona, który zniszczy je. On sam zrówna wszystko z ziemią, lub zamieni nasze światy w Piekło.
- Sam, ja naprawdę nie mogę...
- Nie musisz. Chce zawrzeć z tobą umowę. W zamian za moją duszę.


EZRA

 Wieczór jak zwykle się dłużył. Zresztą, ostatnio każdy dzień taki był. Odkąd Sam odeszła, byłem nikim. Nic nie wartym zdrajcą, który teraz musiał się ukrywać. W zasadzie to nie było nic strasznego. W tym momencie to był mój najmniejszy problem. Potrzebowałem rozmowy z ukochaną. Chciałem ponownie zobaczyć jej uśmiech, po którym po prostu wiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Poczuć jej ciepły dotyk, który wywoływał przyjemne mrowienie w moim ciele. Czułem się wtedy jak jakiś gówniarz, który denerwował się przed pierwszą randką. Każdy nasz pocałunek, był jak pierwszy. Gdy była przy mnie, odczuwałem wszystko mocniej. Intensywniej. A teraz? Chociaż wiedziałem, gdzie się znajduje i jak tam się dostać, nie potrafiłem tego zrobić. Bałem się spojrzeć jej w oczy i usłyszeć te słowa, które zapisała na kartce, z jej ust.
 Wciąż łudziłem się, że ona wróci. Powie, że to wszystko było głupim żartem, a ja będę mógł ją przytulić. Dotknąć jej jedwabistych włosów i poczuć zapach waniliowego szamponu, którego używała. Cholernie za nią tęskniłem. Wszystkie smutki topiłem w alkoholu, który na dłuższą metę, i tak już nie wystarczał.
 Drzwi do mojego pokoju zostały otwarte, niemal wyrwane z zawiasów. Leniwym wzrokiem spojrzałem na przybysza, wylewając przy tym zawartość szklanki do mojego gardła. Piekło niemiłosiernie. Blady Tonny rozejrzał się po pokoju, nim natrafił na mnie. Jemu zapewne też przydałaby się szklanka Whisky, a raczej cała butelka.
- Widziałeś Patricka?!- Wrzasnął zdenerwowany.
- Ta, jest na strychu. Szuka jakieś mikstury, która ma...
- Amanda rodzi!- Krzyknął, przerywając mi. Rzuciłem się pędem po kasztanowłosego, a gdy już go znalazłem, chwyciłem za koszulkę, przerzucając przez ramię i udałem się do dziewczyny, tłumacząc mu po drodze zaistniałą sytuację. W Cerisie wiele razy towarzyszyłem przy porodach, dlatego też wiedziałem co było przy tym potrzebne. Zostawiłem go z blondynką, która siedziała na kanapie, głośno oddychając, i zacząłem sprowadzać potrzebne rzeczy. Woda, ręczniki i moja ręka, którą miażdżyła dłonią Amanda.
- Gdzie jest Scott?!- Warknąłem zły. To on powinien tu siedzieć zamiast mnie. Ja nigdy nie opuściłbym porodu własnego dziecka. Chociaż teraz nie musiałem się tym przejmować. Moja jedyna miłość odeszła. Jeszcze trochę i moje człowieczeństwo dołączy do niej. Drzwi ponownie z hukiem zostały otwarte, a ja zakląłem pod nosem. Co to kurwa jakiś bar, że tak trzaskają? Oczywiście, jaśnie pan ojczulek się zjawił. Wstałem, a moje miejsce zajął Scott. Wyszedłem i zająłem jedno z wolnych krzeseł na korytarzu. Tonny już grzał tam swoje miejsce. Słyszałem krzyki Amandy, które omal nie rozwaliły mi bębenków. Chłopak też się skrzywił na ten dźwięk.
Uśmiechnięty Natte dołączył do nas. Nie wiem czemu, ale miałem ochotę wybić mu ten wyszczerz z twarzy. Chciałem tak po prostu się na kimś wyżyć.
- Amanda rodzi?- Zapytał po kolejnej fali krzyków blondynki.
- Nie kurwa, ciasto piecze- fuknął Tonny. Dziękuje! Jak widać nie tylko mi działał na nerwy.
- Ej! Spokojnie stary! Wiecie, że jeszcze nigdy nie byłem przy porodzie dziecka? Jakoś niezbyt...
- Teraz masz szanse- wtrącił Patrick, wyłaniając się z pokoju.- Potrzebuje jeszcze jedną parę rąk.
Oczywiście Natte skorzystał z okazji i po chwili obydwoje zniknęli za drzwiami. Nim dobrze się ociągnąłem, usłyszałem wołającego mnie Patricka. Wszedłem do pokoju i ujrzałem nieprzytomnego chłopaka na podłodze.
- Co mu zrobiłeś?
- Kazałem podać ręcznik- odparł niewinnie lekarz. Zaśmiałem się, jednak przestałem, widząc rozwścieczony wzrok blondynki.
- Dobra, bierzmy się do roboty- powiedziałem i minąłem nieprzytomne ciało przyjaciela,kierując się do łóżka.
Demony to potrafi zabijać, a trochę krwi potrafi go załatwić...

SAMANTHA

 Rozmowa ze Śmiercią wcale mnie nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie. Miałam więcej pytań niż wcześniej. Czy rzeczywiście mój los był już przesądzony? Oczywiście, że nie.
To ja musiałam podjąć decyzje związaną z moją przyszłością. Ja albo oni. Wybór był prosty. Ale co dalej? Niestety Śmierć nie mógł mi w tym pomóc, gdyż jak to on stwierdził, „obowiązki wzywają”. Jaka była prawda, tego nie wiem, ale czułam, że kłamie. Tylko, że ja również miałam kilka spraw do załatwienia. Służka zapowiedziała moją wizytę Królowi, i właśnie teraz, zmierzałam do niego, prowadzona przez straż zamkową. Mijaliśmy nieznane mi części zamku. W zasadzie ledwo co znałam ten budynek. Jedynie potrafiłam trafić do kuchni i biblioteki. Resztę drogi do poszczególnych sal, po prostu zapomniałam.
 Weszliśmy do komnaty, w której panował półmrok. Przed wielkim kamiennym stole siedział Will, na podobnym do tronu krześle. Zauważyłam, że było tu trzy razy więcej strażników niż w innych pomieszczeniach. Trzech młodych mężczyzn było zwróconych do mnie tyłem. Zwolniłam swój krok widząc blondyna między nimi. Ezra? Ale co on tu robił?! Gdy mężczyzna się odwracał, czas jakby zwolnił. Sekundy zmieniły się w godziny, a minuty w wieki. Jak to możliwe, żeby on...
 Wypuściłam głośno powietrze. To nie był on. Poczułam ulgę, a może jednak nie? Może chciałam żeby on tu był. Przytulił mnie i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Z jednej strony chciałam tego. Chciałam wiedzieć, że on się nie poddał i wciąż o mnie walczy, ale po jaką cholerę miałby to robić? I tak nie wrócę, a on będzie żył w złudzeniu. Żałosnej iluzji, która nic innego nie przyniesie, niż ból. Lepiej żeby go tu nie było. Ułoży sobie życie z kimś innym. Tak będzie lepiej, dla nas...
Kogo ja oszukuje? Ja go KOCHAM!
- Samantho, proszę poznaj ambasadora Patersu, Itherla i jego strażników- odezwał się Will.
- Księżniczko- powiedział blondyn, po czym uklęknął. Gestem ręki nakazałam mu wstać.
- Co cię tu sprowadza?- Zwrócił się do mnie Król.
- Szukacie osoby odpowiedzialnej za śmierć waszych ludzi, jak i ziemskich- zaczęłam, jednak zaraz blondynek bezczelnie mi przerwał.
- Tak i  znajdziemy sprawcę. Wpadliśmy na trop...
- To ja- przerwałam tą bezsensowną paplaninę.- To mnie szukacie.
- Sam, proszę przestań. To nie są żarty. Osoba odpowiedzialna za te morderstwa zostanie unicestwiona i trafi do Piekła. Nie mamy czasu na zabawę..- zamilkł widząc mój wyraz twarzy. Czułam wzrok wszystkich w pomieszczeniu. Tak, jak chciałam.
 Skupiłam się na swojej, jak i demona, mocy. Przepływająca przez moje ciało energia, łaskotała miejscami, lecz w sercu czułam jak igiełki, wbijają się jedna po drugiej. Po prostu rozszarpywały je. Szczęście demona rosło, a ja coraz bardziej cierpiałam. Zamknęłam powieki, a gdy je ponownie otworzyłam, moje oczy stały się czarne. Wyrażały bezdenną pustkę. Wyciągnęłam rękę w stronę jednego ze strażników, a następnie z powrotem zbliżyłam ją do ciała, ściskając otwartą dłoń w pięść. Strażnik upadł na podłogę i zaczął wić się w agonii. Z jego oczów wydostawała się krew, tworząc wielką, szkarłatną kałużę na marmurowej podłodze. Gdy chłopak zdołał podnieść się na kolana, kolejna fala bólu zaatakowała go. Tym razem ucierpiały jego włosy, które wraz ze skórą, wyrywał, próbując dostać się do źródła bólu. Jednak nie potrafił tego. Był zbyt słaby, aby się obronić przede mną. A ja byłam w swoim żywiole.
- Sam, przestań- usłyszałam tak bardzo utęskniony głos. Zamknęłam powieki, a moja dusza opuściła ciało. Byłam teraz jednym z widzów, przyglądającym się tej scence. Blondyn stanął tuż obok mnie, a następnie przytulił mnie.
- Ty nie jesteś taka- wyszeptał.
- Właśnie, że jestem!- Wrzasnęłam, odrywając się od niego.- Ezra, spójrz- ujęłam jego twarz w dłoniach i zmusiłam go, aby odwrócił się w moją stronę.- Popatrz na moją twarz. Ja żyje tym. Stworzono mnie, abym zadawała tylko ból i to właśnie robię.
- Wróć do domu. Do swojej rodziny. Do mnie. Wszyscy tęsknimy za tobą.
- Zrobiłam coś strasznego- wyznałam.- Wiem, że jeśli ty się o tym dowiesz, znienawidzisz mnie.
- Nigdy tego nie zrobię. Wiesz, że cię kocham.
- Jesteś zwykłą iluzją, prawda? Moim sumieniem. Myślisz, że wywołasz u mnie współczucie, żal, jeśli zmienisz się w niego? Tu się mylisz, a teraz patrz- powiedziałam, wracając do swojego ciała. Chłopak dalej wrzeszczał z bólu, co mnie zaczęło irytować, więc po prostu postanowiłam skrócić jego cierpienie. Podeszłam i wbiłam szpony, które wyrosły z moich palców, w miejsce jego serca. Czarny dym, zmieniający się w nitki, wiły się po mojej dłoni, pochłaniając jego dusze. Bezwładne ciało, po prostu spadło na ziemię.
- Teraz mi wierzysz?- Zapytałam z kpiną w głosie. Spostrzegłam znieruchomiałych ze strachu wysłanników z Patersu. Żałosne...trochę krwi i koniec jego gburowatej kadencji?
- Widziałem ciała pozostawione przez niego. One wyglądał, jakby spały, a to, to jest po prostu pokaz twoich zdolności. Wiem do czego jesteś zdolna i nie wierzę, że to ty- odparł pewny siebie Król. No tak, nie przemyślałam tego, ale wszystko da się naprawić...
- To uwierz- powiedziałam oschle, po czym każdy strażnik znajdujący się w komnacie, padał na podłogę. Czarny dym błądził po podłodze, kierując się do mnie. Puste ciała, nie były niczym naznaczone. Chciał śpiących ludzi, to ma. A ja przynajmniej zaspokoiłam swój wewnętrzny głód.


SCOTT

 Krzyki mojej ukochanej można było usłyszeć na kilometr. Poród był ciężki i bolesny. Gdybym tylko mógł jakoś przenieść to na siebie...
Byłem szczęśliwym ojcem, który trzymał w jednej ręce pierwszego, swojego syna. Ta mała kruszynka także nie pozostawała dłużna mamusi i próbowała dorównać jej krzykiem. Druga dłoń była ściskana przez Amandę. Przynajmniej tak mogłem jej jakoś pomóc.
- Dasz radę kochanie, jeszcze tylko trochę- powtarzałem, próbując dodać jej otuchy.
- Ty pieprzony zapładniaczu- warknęła między krzykami.- Cholerny dupek! Następnym razem to ty będziesz rodził!
- Nie myślałem o kolejnych dzieciach, ale możemy to obgadać, jak tylko urodzisz to- uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czubek głowy.
- Scott- zawołał kasztanowłosy, pełniący rolę położnej. Camill podeszła do mnie i wzięła dziecko, aby je przemyć.- Idź do szklarni po krew Samanthy.
- Patrick, co się dzieje?- Zapytał zatroskany szwagier. O! W końcu coś go ruszyło!
- Dziecko odwrócił się bokiem. Musimy przeprowadzić cesarkę, inaczej ono zginie.
Nie potrzebowałem więcej informacji. Biegłem jak poparzony. Nie mogłem do tego dopuścić. Nie teraz kiedy był już prawie koniec...
Przeskoczyłem przez bajerkę i już znajdowałem się na parterze. Trzasnąłem drzwiami, które zapewne wyrwałem z zawiasów i już znajdowałem się w jego szklarni. Minąłem czerwone kwiaty, które zaczęły na mnie dziwnie syczeć. Otworzyłem apteczkę znajdującą się na ścianie i wywaliłem jej zawartość, ukazując białą, kwadratową ściankę. Wyrwałem ją i ujrzałem niewielką lodówkę, z torebkami z krwią. Chwyciłem odpowiednią i wróciłem do Amandy. Jej krew działała na nas leczniczo, dlatego też od czasu do czasu oddawała swoją ją dla nas. Zastałem tacę pełną jakiś narzędzi i zbladłem. Amanda uśmiechnęła się do mnie słabo, a ja podałem im krew.
- Chodź-zawołała rudowłosa, ciągnąc mnie za rękę w stronę wyjścia,.
- Nie mogę. Chce zostać z Am.
- Musisz wyjść- zwrócił się do mnie lekarz.- Nie możemy ryzykować.
- Idź kochanie- odezwała się blondynka.- Dam sobie radę, a ty zajmij się naszym dzieckiem... Idź, albo sama cię stąd wykopie- dodała widząc moje wahanie.
Niechętnie opuściłem pokój wraz z Camill. Wyczyściliśmy mojego syna z resztek krwi na ciele, a następnie dziewczyna ubrała go, gdyż ja bałem się, że mogę zrobić mu krzywdę. Mały usnął na jej rękach, więc wsadziła go do łóżeczka. Patrzyłem jak spokojnie śpi, a jego klatka piersiowa unosiła się do góry, aby potem delikatnie opaść. Czarne kędziorki wyróżniały się na tle niebieskich bodów. 
- Więc, jak będzie miał na imię?- Zagadnęła młoda gosposia.
- Tyler Tuvel Blackwigh.
- Blackwigh?- Powtórzyła zdziwiona.- Czy ty jesteś synem Roberta Blackwigh'a?
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Skąd znasz mojego ojca?


_________________________________________________________________________________


Hej :* Wiem, że rozdział późno, ale dopiero co skończyłam go przepisywać. Oczywiście jak to ja, musiałam też coś dodać, w niektórych miejscach :d  Nie czytałam go, tylko od razu dodaję. Za wszelkie błędy przepraszam. Co do rozdziałów na waszych blogach... Przepraszam, jeśli nie skomentowałam i postaram się to nadrobić w następnej notce!
Pozdrawiam :*
Seo.