niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział VI

  Obudziłam się w tym samym pomieszczeniu, co z moich snów, jak twierdziła Amanda-służąca. Bez problemów wygramoliłam się z łóżka, po czym spojrzałam na swoje ubranie. Znów miałam na sobie tą kremową suknię, co ostatnio.
Wyszłam na korytarz i ruszyłam na poszukiwania Amandy. Minęłam kilka osób, ale żadna z nich nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Byłam dla nich niewidzialna. Oczywiście, dla wszystkich oprócz NIEGO.
 Z opowieść Amandy wiedziałam, że był bezwzględnym władcą z zamiłowaniem do tortur i śmierci. Uwielbiał obserwować cierpienie innych i napawać się ich bólem. Kolejny świr, który chciał się mnie pozbyć. Dziewczyna mówiła, że z pragnienia władzy wybił moją rodzinę i objął tron, a poddani sparaliżowani strachem po prostu mu ulegli. Jedna ze służących wyniosła mnie, ratując przy tym moje życie i królewski ród.
 Usłyszawszy to, omal nie parsknęłam śmiechem. Takiej bajeczki już dawno nie słyszałam. Niemowlę wyniesione z pałacu po to, aby w późniejszych latach mogło wyzwolić swój kraj od władzy jakiegoś króla, którego imienia nie chciała mi zdradzić. Nawet na wspomnienia tej opowieści chichotałam. Ja  księżniczka, a w przyszłości królowa. Czułam, że ona kłamie, ale jaki miałam powód, by jej nie wierzyć? Była tak przekonana o słuszności swojej opowieści, że nie zwracała uwagi na moje protesty.
 Od Śmierci wiedziałam, że moi rodzice zostali napadnięci i zamordowani, a przybywszy po ich dusze, znalazł mnie  przykrytą ciałem matki. Zlitował się nade mną i oddał pod opiekę ludziom. Było to dość dziwne, że wielki Żniwiarz zainteresował się małą dziewczynką. Wtedy wystarczyła mi taka bajeczka i nie dopytywałam więcej na ten temat. Nie interesowało mnie, kim byli moi rodzice i czym sobie zasłużyli na taką śmierć. Jednak Amanda dała mi powód do wątpienia w jego historyjkę. Oczywiście nie wierzyłam w jej wersję, ale przestałam także wierzyć Śmierci.
 Usłyszałam odgłos płaczu wydobywający się spod drewnianych drzwi. Otworzyłam wrota, lecz w środku było ciemno. Wyciągnęłam świeczkę, która znajdowała się we świeczniku przy ścianie w holu i weszłam do pomieszczenia. Ten pokój bardzo różnił się od pozostałych. Inne były zadbane, bogato umeblowane i na swój sposób ładne. Ten był pusty i obskurny. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. W jednym z rogów dostrzegłam skuloną Amadnę, która cała się trzęsła.
 Podeszłam do niej, chcąc ją jakoś uspokoić, ale ta pod wpływem mojego dotyku jeszcze bardziej się wystraszyła. Podniosła głowę i spojrzała na mnie. Twarz miała mokrą od łez, a na policzku widniał wielki fioletowy siniak. Wiedziałam, kto mógł to zrobić, dlatego jeszcze bardziej znienawidziłam tą osobę. Jak można uderzyć dziewczynę, która jeszcze wyglądała na dziecko? Poprawka: ona była dzieckiem! Ile mogła mieć lat? Piętnaście, szesnaście?
 Złapałam ją pod ramię, chcąc wyprowadzić z tego pomieszczenia. Nie wiedziałam dlaczego, ale wydawało mi się, że w tej komnacie coraz bardziej śmierdział. Spotkałam się z jej sprzeciwem, jednak w końcu uległa i podreptałyśmy do mojego pokoju. Z racji tego, że zawsze budziłam się w tym łóżku, postanowiłam przywłaszczyć sobie tę komnatę.
 Posadziłam ją na sofie przed kominkiem i przyniosłam nawilżony wodą ręcznik. Przy każdym dotyku twarzy tym materiałem dziewczyna krzywiła się z bólu, choć próbowałam robić to najdelikatniej, jak tylko potrafiłam. Współczułam tej dziewczynie. Od małego zmuszana do służenia tyranowi, który ją bił.
 – Nie musi panienka tego robić.  Złapała moją rękę, powstrzymując dalsze czyszczenie.
 – Sam – poprawiłam ją. – Już ci mówiłam, że masz zwracać się do mnie po imieniu
 – Nie wypada mówić tak do księżniczki. – Widziałam w jej oczach błysk.
 Tak jakby cały ból zastąpiono czymś innym. Czymś lepszym. Może nadzieją? Wcześniej nie była tak widoczna, ale teraz widziałam ją wyraźniej. Amanda miała nadzieję, że wraz z moim przybyciem zakończą się wszystkie cierpienia i uwolnię ich od bólu.
Westchnęłam. Jak ona się myliła... Nie mogłam nic zrobić, ale nie chciałam robić jej przykrości, więc przemilczałam to.
 – Amando, powiesz mi, co się stało?
 – To nie panienki wina. Nie powinna się panienka tym przejmować. – Przyciągnęłam ją do siebie i przytuliłam.
 Była jeszcze dzieckiem, nie zasługiwała na takie traktowanie. Ręką gładziłam jej włosy, widziałam, jak bardzo brakowało jej jakiejkolwiek czułości.
 – Amando, muszę spotkać się z tym potworem i... – przerwałam, gdy dziewczyna wyrwała się z mojego uścisku i spojrzała na mnie.
 Jej twarz przybrała teraz trupioblady kolor, na której rażąco uwydatniał się fioletowy siniak. Spojrzała na mnie z przerażeniem
 – Samantho! Nie możesz się z nim spotkać! Jeśli cię rozpozna, zabije, a wraz z tobą umrze nasza nadzieja!
 Musiałam znaleźć jakiś sposób, aby teleportować się tutaj wraz z ciałem. Będąc jedynie w takiej postaci mogłam tylko rozmawiać z Amandą. Dla innych byłam niewidoczna.
 – Widzisz, nie było aż tak trudno – zaczęłam się śmiać, a zdezorientowana dziewczyna w końcu zrozumiała, do czego doprowadziłam, i przyłączyła się, śmiejąc do mnie. Mam nadzieję, że teraz będziesz się zwracać do mnie po imieniu. – Dziewczyna kiwnęła głową na zgodę. – Mam do ciebie prośbę, możesz mi powiedzieć, co to za pierścień?  Wskazałam jej ręką sygnet na mojej dłoni.

 Wielkie drzwi starej restauracji trzasnęły z hukiem. Mężczyzna ruszył pustym holem do gabinetu, który znajdował się na końcu korytarza. Złość emanowała z niego na kilometr. Widział, jak po drodze kilka gapiów wychodziło z pomieszczeń, aby sprawdzić, co spowodowało ten huk.
 Ściągnął skórzane rękawiczki i cisnął je na czerwony dywan przykrywający podłogę. Złapał za klamkę, a następnie nacisnął nią, wchodząc do gabinetu. Na skórzanym fotelu przed biurkiem siedział dowódca stada wilkołaków. Mężczyzna pomimo furii zgrabnie i w miarę spokojnie minął biurko, stając bezpośrednio przed Aaronem. Złapał za jego koszulę, po czym bez żadnego oporu podniósł go i rzucił nim tak, jak piłką o ścianę. Ten oszołomiony i obolały spojrzał na napastnika, który znów przygotowywał się do ataku. Aaron poczuł silną dłoń na szyi przyciskającą go do szafy. Nie miał żadnych szans przy tym starciu, lecz nie mógł też podnieść ręki na własnego przywódce.
 – Rivelash! – warknął. – Samantha Rivelash!
Wilkołak złapał za duszącą go rękę, jednak na próżno. Uścisk był zbyt mocny nawet dla niego. Czuł, że powietrze powoli uchodzi z jego płuc, a twarz przybiera purpurowy odcień. Nagle dłoń puściła gardło, przez co mężczyzna opadł na kolana, głośno zaczerpnąwszy tchu.
 – Chciałeś... chciałeś łowcę – wyjąkał. – Silnego łowcę – wyszeptał.
 – Tak! Łowcę! A nie... – przerwał, wpatrując się w niego. Chwycił go za kołnierzyk i cisnął na krzesło. – Ty nie wiesz, kim ona jest? – zapytał zdziwiony.
 – Ona jest łowcą. Tak jak Scott. Szkoli go od kilku lat i przygotowuje na łowy. Nawet gdybym nie wyczuwał tego, rozpoznałbym łowcę po jego umiejętnościach. – Jasnowłosy prychnął śmiechem.
Przetarł twarz śmiejąc się.
 – Niech mnie diabli! – Pokręcił głową. – On nie wie – szepnął pod nosem.
 Gdy już się opanował, usiadł na kanapie obok biurka i spojrzał na niego.
 – Scott nie żyje, a ona zabiła trzech moich ludzi – powiedział lodowatym głosem.
Aaron spiorunował go wzrokiem
 – Jak to nie żyje?! Przecież potrzebowałeś łowcy. Sam! Chłopaka miałeś zostawić w spokoju! – krzyczał ze złością.
 – Ja go nie zabiłem. – Machnął ręką. – Thomasa trochę poniosło...
 – Poniosło? Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? Obiecałeś mi, że nic im się nie stanie. Chciałeś tylko silnego łowcę i miałeś ją wypuścić, a do chłopaka się nie zbliżać!
 – Niczego ci nie obiecałem – zaśmiał się. – Powinienem cię zabić, ale zostawię to jej. Na twoim miejscu zacząłbym się modlić. Nie chciałbym być teraz w twojej skórze. – Wstał i skierował się w stronę wyjścia.
 Jednak przed opuszczeniem pomieszczenia odwrócił się do znajomego.
 – A tak w ogóle... Arakiel? – zapytał. – Poważnie? Nie mogłeś wymyślić czegoś innego? – powiedziawszy to, wyszedł trzaskając drzwiami.

 Obudziłam się tym razem w kompletnie obcym mi łóżku... i pokoju. Zmarszczyłam czoło, rozglądając się po pomieszczeniu. Meble były w jasnych odcieniach. Kremowa marmurowa podłoga, piaskowa tapeta, mały stoliczek w rogu z dwoma skórzanymi fotelami po bokach. Wielki puszysty dywan znajdował się między dwudrzwiowa szafą a łóżkiem, które było przystrojone w jedwabną beżową pościel.
 Moje czarne włosy w śmieszny sposób kontrastowały z pościelą. Wyciągnęłam dłoń spod kołdry , żeby je ułożyć, i zobaczyłam bandaż na dłoni lekko ubrudzony krwią. Zdezorientowana zaczęłam wodzić wzrokiem po całym pomieszczeniu. Miałam wielką pustkę w głowie, a ból przeszywał ciało. Próbowałam wstać, ale zaraz położyłam się z powrotem. Spojrzałam na mężczyznę siedzącego na materacu. Śmierć z rękami podpartymi pod głową wpatrywał się we mnie. Dostrzegłam troskę i żal w jego oczach.
 – Śmierć... – wyszeptałam. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. – Próbowałam zdobyć się na uśmiech, lecz czułam ból przy każdym, nawet najmniejszym ruchu.
 – Sam, jak się czujesz? – jego słowa zbiły mnie z tropu.
 Nigdy w swoim długim życiu nie spotkałam się z troską Kosiarza. Przy każdym spotkaniu zawsze dogryzaliśmy sobie i najczęściej kończyło się wiązanką niemiłych słów. A teraz? Siedział przede mną i... martwił się o mnie?
 – Na pewno lepiej, niż wyglądam – odparłam chrapliwym głosem.
 Jeszcze raz spojrzałam na obandażowaną rękę i zamarłam. Przypomniałam sobie, że miałam na niej założony pierścień, a teraz nie było po nim śladu. Śmierć także obserwował moją ranną dłoń.
 Po chwili chwycił ją i lekko pogładził kciukiem.
 – Jak się czujesz? – Zmarszczyłam brwi.
 Dlaczego aż tak mu na tym zależało?
 – Śmierć, co się dzieje? – Widziałam, jak łzy zbierają mu się pod oczami.
 Czyżby Wielki Kosiarz miał się zaraz rozpłakać? Opuścił głowę.
 – Chodzi o twoją duszę...  Wyrwałam mu dłoń z uścisku, przerywając przy tym wypowiedź.
 – Czy ja nie żyję? – Czułam pewien niepokój, ale i jednocześnie ulgę, co mnie przeraziło.
 – Nie wiem. – Pokręcił głową. – Czuję, jak twoja dusza balansuje między światami. – Widząc moją zdziwioną minę, kontynuował: – To tak, jakbyś umarła i na nowo odżyła.
 – Jak to możliwe?
 – Nie mam pojęcia. – Pokręcił głową
 – A co ze Sco...? – nie dokończyłam.
 Wspomnienia ostatniej nocy powróciły. Moja rana na ręce, ból w całym ciele, wszystko miało sens. I jeszcze Scott... widziałam przecież, jak umierał!
 Ścisnęłam rękę, powstrzymując ją od trzęsienia się. Śmierć przyglądał mi się z zaciekawieniem. Złapałam go za ramię i mocno ścisnęłam.
 – Powiedz mi, co z nim – wyszeptałam przez łzy.
 – Nic mu nie jest. Trochę go poobijano, ale poza tym jest cały. Uratowałaś mu życie.
 Co ja właściwie zrobiłam? Moja krew i jego rana... Kim ja, do cholery, byłam?!
 – Nie wiem, Sam. Jesteś dla mnie jedną wielką zagadką. Po tym, co się tam stało, już dawno powinnaś być martwa. Tak jak i Scott – westchnął. – To, co zrobiłaś... Nawet ja nie byłbym do tego zdolny. Nikt jeszcze nie sprowadził duszy z zaświatów.
 Wpatrywałam się w niego zdziwiona. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wypowiedziałam to na głos. Chociaż może to i dobrze, gdyż i tak miałam o to spytać. W końcu nadszedł czas, żeby dowiedzieć się o mojej przeszłości. Amanda, o ile istniała, dała mi ku temu powód. A mój pierścień był kolejną częścią tej zagadki.
 Wciąż nie wierzyłam w jej opowieść, ale co mi szkodziło zapytać? Tylko on mógł odpowiedzieć na moje pytania. Wzięłam się w garść i już miałam się odezwać, gdy nagle drzwi do pokoju otworzyły się, a w ich progu stanął Scott. Widząc, że już nie śpię, uśmiechnął się i ruszył biegiem w moją stronę, aby po chwili mnie przytulić. Pachniał mydłem i krwią. Słyszałam, jak pod wpływem mojego uścisku jęczał cicho z bólu. Ale musiałam nacieszyć się jego dotykiem. Był żywy, co było najważniejsze.
 Chłopak odsunął się kawałek i usiadł obok mnie. Wyglądał na szczęśliwego, tak jak dziecko, które dostało upragnioną zabawkę.
Scott... – Poczułam, jak łzy spływają po moich policzkach.
Dziękuje, Sam. – Znów mnie przytulił, ale tym razem musnął moją skroń lekkim pocałunkiem. – Uratowałaś mi życie.
Gdyby nie ja, nic by ci nie groziło. – Jeszcze mocniej się w niego wtuliłam.
Strach i lęk w jednym momencie zniknęły. Zostało tylko poczucie winy, że to mogło się skończyć tragicznie. I czyja to była wina? Moja. Przez własną głupotę mogłam stracić jedyną osobę, na której mi zależało.
 – To przed nimi uciekałaś, prawda?
 – Nie znam ich, znaczy myślałam, że znam, ale myliłam się. – Przybrałam zmieszany wyraz twarzy, a kłamstwo płynnie wypłynęło z moich ust.
 – Zaraz to zmienimy – odpowiedział Śmierć. – Sam, widzimy się na dole. – Klepnął Scotta w ramię, a ten wstał i wyszedł.
 Gdy już się ogarnęłam i przebrałam, zeszłam na dół. Znajdowałam się teraz w wielkim domu, a właściwie w willi. I pomyśleć, że tu prawdopodobnie mieszkał Śmierć. Inaczej wyobrażałam sobie jego dom. W mojej wyobraźni był cały umeblowany na ciemno i strasznie. A tu proszę! Wszystko ładne i zadbane. Kolorystycznie wyglądał bardzo delikatnie i łagodnie. Na ścianie wisiało pełno obrazów ukazujących różne, piękne na swój sposób, miejsca.
 Zeszłam po krętych marmurowych schodach, udając się do salonu, gdzie widziałam, jak na kanapie siedział Scott. Na mój widok od razu się uśmiechnął. Znowu poczucie winy obudziło się we mnie. Słyszałam, jak cichy głos w mojej głowie szepcze: Tak, to twoja wina. Czuje się gorzej, niż wygląda. Cierpi, i to przez ciebie. To ty go skrzywdziłaś.
 Westchnęłam głośno i weszłam do pomieszczenia. Śmierć powoli wstał z krzesła i spojrzał na nieznajomego w rogu. Zamarłam, widząc srebrzystowłosego mężczyznę, zwróconego do mnie tyłem. Stałam w miejscu a on obrócił się twarzą do mnie i uśmiechnął.

 – Witam – powiedział. – Nazywam się Christopher. – Spojrzał na mnie swoimi złocistymi oczami, a złość znów opanowała moje ciało.


***
— Sam! Puść go! Sam! — usłyszałam krzyk Scotta.
Nie miałam zamiaru zostawiać tego dupka. Omal przez niego nie zginęliśmy, a w umyśle wciąż kłębiły się nieprzyjemne wspomnienia magazynu, w którym mnie przetrzymywał. Na samą myśl o tych martwych wilkołakach robiło mi się niedobrze. A teraz proszę! Sprawca tych morderstw leżał pode mną z zakrwawioną twarzą. Już nawet ręce zaczęły mnie boleć od okładania go pięściami, ale nie potrafiłam przestać. Mój ból był drobną ceną w zamian za jego cierpienie. Chciałam, żeby cierpiał, i to bardzo.
Czułam radość, widząc go w tym stanie, ale zbyt długo nie mogłam się tym nacieszyć. Śmierć oderwał mnie od mojej ofiary. Stałam teraz kilka kroków od Christopha i wpatrywałam się w swoje dzieło. Jego twarz, jak i moje ręce, zostały umazane krwią. Byłam dumna z tego, co zrobiłam, lecz żałowałam, że nie dostałam jeszcze kilku sekund, abym nieco bardziej go uszkodzić. Spojrzałam na niego groźnie, a Chris tylko wzruszył ramionami.
 Scott podał mu ręcznik i pomógł wstać. Byłam zdezorientowana. Jak on mógł być wobec niego tak miły? Czułam, jak nogi się pode mną uginają, i gdyby nie szybka interwencja Śmierci, pewnie leżałabym plackiem na podłodze. Adrenalina znikała z ciała, ustępując miejscu bólowi, który był spowodowany przez Chrisa! Usiadłam na fotelu i ścisnęłam mocniej oparcie, które lekko zazgrzytało. Kosiarz położył mi dłoń na ramieniu, powstrzymując mnie od kolejnej próby rzucenia się na tego potwora.
 — Sam, zanim znowu zrobisz coś głupiego, wysłuchaj go — poprosił.
 — Wysłuchać? — zakpiłam. — On chciał mnie zabić! Nas! — poprawiłam się. — Prędzej ponownie rzucę się na niego z pięściami, niż wysłucham jego demonicznego bełkotu!
 — Wypraszam to sobie. Nie jestem demonem — odezwał się Christopher, a następnie splunął krwią.
 — Zamknij się! — warknęłam. — Nikt cię nie pytał o zdanie, potworze! — ryknęłam gniewnie.
 — A jeśli okaże się, że jestem tym dobrym? — Na jego twarzy zawitał łobuzerski uśmiech.
Coraz większy się we mnie gromadził. Widząc moją reakcję na jego słowa, Śmierć zacisnął dłoń na moim ciele. Christopher stał kilka kroków ode mnie i badawczo się przyglądał. Próbowałam wstać, ale Kosiarz zaskoczył mnie swoją szybkością i znów siedziałam unieruchomiona na fotelu.
— Dobrym?! — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. — Powiedz mi, jak ktoś, kto twierdzi, że jest dobry, zabija wilkołaki i chciał zabić nas?
— Sam, do jasnej cholery, wysłuchaj go! On ci wszystko wytłumaczy! — krzyknął wściekły Śmierć. — Gdyby nie twój ośli upór, zrobiłby już to dawno temu. Więc proszę, zamknij się na chwile i posłuchaj.
 Zamurowały mnie jego słowa. Pierwszy raz byłam świadkiem tego, że coś wytrąciło z równowagi Śmierć. Ten zawsze opanowany i spokojny osobnik pobłażliwie patrzył na otaczający go świat i można było się domyślić, że nic go nie obchodziło, szczególnie ja. A teraz? Troszczył się o mnie... albo przynajmniej tak mi się wydawało. Mogę nawet przypuścić, że zależało mu na mnie.
Miałam ochotę przywalić sobie w twarz.
— Przepraszam — powiedział blondyn. — Nie chciałem, żeby to tak się skończyło. Zaszło wielkie nieporozumienie. Nie zamierzałem was zabić i to nie ja zabiłem te wilkołaki. — Widziałam, jak na jego twarzy maluje się skrucha.
Wiedziałam, co zobaczyłam. Może i nie zamordował tych półludzi, ale na pewno chciał zabić nas. Przecież nie poturbowałby samochodu, żeby umówić się na kolację.
Patrzyłam na niego z nienawiścią w oczach. Teraz jedyne, co się dla mnie liczyło, to to, żeby dostał za swoje. Christoph chyba się domyślił moich zamiarów, gdyż nim usiadł na kanapie obok mnie, na jego twarzy zawitało lekkie przerażenie.
— Znalazłem ciała i badałem je — wyjaśnił. — Wtedy nie widziałaś zbyt wiele, ale oni są w pewnym transie. Duchowo — martwi, cieleśnie — żyją. Próbowałem ich obudzić, ale nie potrafiłem. Poprosiłem Aarona, żeby znalazł mi łowcę — westchnął. — Mówił, że jesteś doświadczona i może widziałaś coś podobnego. Samantho, nie chciałem, żeby coś wam się stało, ale jak powiedziałaś, że nazywasz się Rivelash, coś we mnie wybuchło. Wyczułem, że na początku kłamałaś, ale potem mówiłaś prawdę, co było dziwne, bo wiedziałem, że ten ród wybito wieki temu. Przepraszam — burknął pod nosem.
Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego. Dlaczego Aaron mnie zdradził? To było niemożliwe. Znałam go kilka dobrych lat. Fakt, nie widzieliśmy się przez długi czas, ale nie przypuszczałam, że mogłam się co do niego tak mylić. Jego rodzina pomagała mi od wieków, a on po prostu mnie sprzedał... Okłamał i pozwolił wykorzystać. A ja dałam się nabrać jak mała dziewczynka. Czułam się bezbronna i głupia. W ostatnim czasie popełniłam tyle błahych błędów... Byłam zbyt rozkojarzona i nie potrafiłam myśleć racjonalnie. Ale postanowiłam, że to się zmieni.
Przymrużyłam oczy, wpatrując się w Chrisa. Wciąż nie wiedziałam, czym był. Na pewno nie człowiek ani demon. Na wilkołaka też nie wyglądał. Więc czym...?
— Aniołem. Jestem aniołem — odezwał się. 
 Osłupiałam.
 Znów wypowiedziałam swoje myśli na głos! Aniołem? Jeszcze nigdy nie widziałam anioła. Wszystko nabierało sensu. Ta dziwna energia, która wypływała z niego. Nawet jego uroda... Co dziwniejsze, miałam wrażenie, że już gdzieś spotkałam się z taką mocą. Niestety, nie mogłam sobie przypomnieć gdzie.
— Aniołem? — powtórzyłam. — To niemożliwe...
— Czemu? — zdziwił się Christoph. — Skoro istnieją demony, to czemu aniołowie nie mogą?
Śmierć wciąż trzymał rękę opartą na moim ramieniu. Powoli robiło się niewygodnie, ale widziałam jego wzrok, który mówił, żebym nawet nie prosiła, gdyż on mnie nie wypuści. Musiałam to jakoś przeboleć i próbowałam się skupić na Christopherze, który ścierał ostatnie ślady krwi z twarzy. Westchnęłam. Bardziej podobał mi się, leżąc na ziemi i zwijając się z bólu. Teraz powoli dochodził do siebie, a rany na jego twarzy błyskawicznie się goiły.
— Tak więc, Sam, potrzebuję twojej pomocy w...
— Nie — odpowiedziałam lodowato, przerywając mu.
Nie interesowało mnie to, czego chciał ode mnie. I tak bym mu nie pomogła. Myślał, że najpierw może mnie porwać, następnie omal nie zabić, a teraz ot tak przyjść, a ja mu wybaczę, bo, jak twierdził, zaszło nieporozumienie?!
— Puść mnie — syknęłam do Śmierci.
Kosiarz niepewnie zabrał rękę. Odwróciłam się do blondyna, widząc, jak Scott zbliża się do mnie, żeby w razie potrzeby interweniować. Nie miałam zamiaru rzucać się na Chrisa. Już zdążyłam opanować swój gniew, choć z przyjemnością skoczyłabym mu jeszcze raz do gardła.
— Nie mam zamiaru ci pomagać. Nie interesuje mnie, kim jesteś ani czego ode mnie chcesz, więc możesz zabrać stąd swój anielski tyłek i więcej nie wracać. A z tobą pogadam później — zwróciłam się do Śmierci i wymaszerowałam z pokoju.

***

— Mówiłem ci, że to zły pomysł — rzucił Chris oskarżycielsko do Śmierci.
— Dajcie jej czas — odezwał się Scott. — Niech trochę ochłonie. Pójdę z nią pogadać.
Śmierć odprowadził go wzrokiem, a gdy ten zniknął za drzwiami, spojrzał na Christophera.
— Młody ma rację. To dla niej za dużo. Musimy dać jej czas...
— Nie mamy czasu! Widziałeś, do czego on jest zdolny? Jeśli tak dalej pójdzie, nawet ona nie będzie w stanie go powstrzymać. Trzeba zacząć szkolenie.
— Wiem — przyznał Kosiarz. — Ale bez jej zgody niczego nie zrobisz. Przecież do niczego jej nie zmusisz, a zwłaszcza do współpracy. Może Scott coś wskóra... — Śmierć podszedł do komody i wziął szklankę, napełniwszy ją alkoholem.
 Drugą podał Christopherowi i rozsiadł się na sofie.
— Ale przyznaj, nieźle ci przywaliła.

***

 Trzasnęłam drzwiami i resztkami sił rzuciłam się prosto na łóżko. Usłyszałam, jak ktoś puka i woła moje imię, ale nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, szczególnie o tym, co się stało.
Bezczelny dupek. Po tym wszystkim śmiał jeszcze prosić mnie o pomoc? Chyba mój prawy sierpowy był zbyt mało przekonujący.
 Wciąż miałam ręce ubrudzone jego krwią. Rozejrzałam się po pokoju. Znalazłam dwoje dodatkowych drzwi, nie licząc tych wejściowych. Pierwsze prowadziły do garderoby, w której było pełno kobiecych ubrań i wszystkie, o dziwo, w moim rozmiarze. Drugie, na szczęście, prowadziły do łazienki.
 Weszłam do pomieszczenia i zamarłam. W życiu nie widziałam piękniejszej łazienki. Na przeciwko drzwi znajdowała się wielka dwuosobowa wanna obłożona kremowymi kafelkami z małymi listkami w niektórych miejscach. Obok niej, w rogu, stał prysznic z przeźroczystymi drzwiami. Zrobiłam kilka kroków w stronę wanny i poczułam przyjemne ciepło pod stopami. Kafelki były ocieplane, aż miałam ochotę się na nich położyć. 
Zaczęłam nalewać wodę i rozbierałam się. Ułożyłam ciuchy na szafce i przejrzałam się w lustrze. Na całym ciele miałam siniaki różnej barwy. Przeklęłam Chrisa. To przez niego tak wyglądałam i nie mogłam mu się odpłacić tym samym, gdyż jego rany o wiele szybciej się goiły od moich.
Weszłam do wanny i wygodnie ułożyłam się w jej rogu. Byłam tak pochłonięta kąpielą, że nie zauważyłam, jak Śmierć pojawił się obok mnie. Usiadł na brzegu wanienki i wpatrywał się we mnie.
— Miałem nadzieję, że przynajmniej wysłuchasz go do końca — powiedział z rozczarowaniem.
— A ja miałam nadzieję na spokojną i samotną kąpiel, ale najwidoczniej oboje się myliliśmy. — Nim zdążyłam wypowiedzieć kolejne słowo, Śmierć znalazł się obok mnie — zanurzony do pasa w wodzie.
Przyjrzałam mu się badawczo i zaczęłam się śmiać. Kto by pomyślał, że przyjdzie mi się kąpać ze Śmiercią!
Poczułam, jak Kosiarz przyciąga mnie do siebie.
— Co ty robisz? — zapytałam oburzona.
— Masz pełno krwi we włosach. Trzeba to zmyć — wypowiedziawszy te słowa, zanurzył moje włosy i zaczął masować skroń, zmywając, teraz już lepką, krew. 
 Pod wpływem jego dotyku moje ciało odprężało się. Powieki stały się ociężałe, póki słowa Śmierci mnie nie rozbudziły:
— Sam, musisz go wysłuchać — powiedział przesłodzonym głosem.
— Czemu aż tak ci na tym zależy?
— Zależy mi na tobie, a on naprawdę chce ci pomóc.
— Pomóc? — powtórzyłam z niedowierzaniem.
— Tak, pomóc — zignorował mój ton. — Chociaż raz zrób to, o co cię proszę.
Westchnęłam i spojrzałam mu prosto w oczy. Jego mina nie wyrażał żadnych emocji. Może w oczach błysnęło zadowolenie.
— Żebym później tego nie żałowała.





A więc.... druga połowa dodana! 
Następny będzie "prawdopodobnie" w przyszłym tygodniu :)
Podziękowania dla Katariny za pomoc w tworzeniu drugiej połówki : * 

Życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku! 

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział V

"W życiu istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca"


 Półprzytomna weszłam do domu. Cały dzień spędziłam na powrocie, a stare ciemnoniebieskie auto nie umilało mi tej podróży. Silny koci odór wydobywał się z tylnego siedzenia. W takich momentach tęskniłam za moim czarnym jeepem z klimą. Niestety, musiałam zostawić go i cieszyć się tym złomem, którego znalazłam na parkingu niedaleko magazynu.
 Ledwo stałam na nogach, a jeszcze tyle rzeczy było do zrobienia...
 – Scott! – krzyknęłam, stojąc w progu.
 Cichy, chrapliwy głos niepewnie mi odpowiedział:
 – Sam? To ty? – Chłopak wychylił głowę z kuchni.
 Widziałam, jak wpatruje się w moje zakrwawione ręce. Odetchnęłam z ulgą - Aaron zajął się nim tak, jak obiecał.
 – Pakuj się. Wyjeżdżamy – powiedziałam oschłym tonem, następnie minęłam go i udałam się do swojego pokoju.
 Po drodze słyszałam, jak Scott coś do mnie mówi, ale nie było czasu na rozmowę. Musieliśmy jak najszybciej opuścić to miejsce. Weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie! Potrzebowałam kąpieli, ale nie mieliśmy na to czasu. Musiałam zabrać się za pakowanie.
  Nie było sensu zabierać wszystkich rzeczy, wyjeżdżaliśmy tylko na kilka dni, a po drodze na pewno wstąpię na jakieś zakupy, więc spakowałam tylko kilka ubrań. Spod łóżka wyciągnęłam wielką czarną torbę i włożyłam do niej różnego rodzaju broń. Teraz to ona była mi najbardziej potrzebna. W szafie znalazłam nawet kilka myśliwskich noży, których od dawna nie używałam. Założyłam gruby, skórzany pas, do którego przypięłam dwa puginały i kilka małych noży do rzucania.
 I wyszłam z pokoju. Czułam się tak, jakbym dryfowała na wodzie. Zmęczenie dawało o sobie znać. Nie potrafiłam iść prosto, musiałam podpierać się ściany, żeby chociaż zejść, gdzie czekał na mnie Scott. Usłyszawszy moje kroki, spojrzał na mnie niebieskimi oczami. Teraz przybierały lekko fioletową barwę.
 – Powiesz mi, co się stało? - zapytał.
 – Pomyślałam, że przydadzą nam się wakacje. Co powiesz na to, żeby polecieć do Włoch? Albo do Hiszpanii?
 –  Sam... proszę, powiedz mi prawdę. Ktoś cię ściga? To przez Aarona? Możemy tu zostać, pomogę ci. Nie musisz za każdym razem, kiedy robi się niebezpiecznie, wywozić mnie z kraju. Sam potrafię o siebie zadbać i mogę ci pomóc.
 Spojrzałam na niego. Czy to było aż tak oczywiste? Za każdym razem, gdy cokolwiek mi groziło, zabierałam go w bezpieczne miejsce. Wiedziałam, że jeśli ktoś szukał zemsty na mnie, to zacznie od Scotta. Nie mogłam na to pozwolić.
 –  Scott, nie mamy czasu. Musimy już jechać. – Szybko opuściłam pomieszczenie, uniemożliwiając mu jakikolwiek protest.
 Wyszłam na tył domu, gdzie stał szary Wrangler SUV. Wsadziłam swoje rzeczy na tylne siedzenia i usiadłam na miejscu pasażera. Ostatni raz spojrzałam na nasz dom. Oczywiście, za kilka dni tu wrócę, ale bez Scotta, więc musiałam nacieszyć się naszymi ostatnimi chwilami w tym miejscu.
 Chłopak już dochodził do auta. Za nim zauważyłam gromadzące się na niebie ciemne chmury.
 – Będzie padać – westchnęłam.
 Scott zajął miejsce kierowcy i odpalił auto; byłam zbyt zmęczona, żeby prowadzić, więc to teraz Scott robił za kierowcę. Zwinęłam się w kłębek na siedzeniu; pomimo moich starań sen nie przychodził. Wciąż słyszałam za sobą śmiech nieznajomego.
 O dziwo, nie byłam zła na niego, tylko na siebie. Dałam się podejść tak szczeniacko. Jego uroda na tyle mnie rozproszyła, że nie zauważyłam nadchodzącej osoby. Jak mogłam popełnić taki banalny błąd?
 Obserwowałam, jak drzewa zamieniają się w jedną, długą maź, gdyż byłam zbyt zmęczona, żeby skupić się na tym, co widziałam. Wsłuchałam się w dźwięk bijących auto kropel deszczu, próbowałam odgonić wspomnienia od tego incydentu. Momentami słyszałam, jak Scott mówi coś do mnie, ale nie mogłam się skoncentrować na jego słowach. Myślami byłam gdzieś indziej...
 –  Sam! – krzyknął.
 W końcu spojrzałam na niego. Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mnie z jakiegoś transu.
 – Powiesz mi, co się tam wydarzyło?
 Posłałam mu słaby uśmiech. Widziałam, jak jego wyraz twarzy przepełnia troska i strach. Przypomniał mi chłopca, małego chłopczyka, chowającego się w moich nogach za każdym razem, kiedy wyczuwał nieludzi. Bał się, że przyszli po niego, tak jak wcześniej demon przyszedł po jego rodziców. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z łowcą, który wyczuwał ich obecność przed Wstąpieniem. W takich momentach przytulałam go i obiecywałam, że nigdy nie pozwolę, żeby stała mu się jakakolwiek krzywda z ich strony. Teraz ten chłopczyk stał się mężczyzną.
 Ścisnęłam rękę tak, że paznokcie przebiły mi skórę. Znów poczułam zapach swojej krwi. Obiecałam mu, że będę go chronić, i dotrzymam słowa. Zostawię go w bezpiecznym miejscu, wrócę i zabiję ich.
 Zaśmiałam się bez krzty wesołości. Nie pomyślałam nigdy, że znów może mi na kimś zależeć. Przed poznaniem Scotta byłam zimna i nieczuła. Liczyło się dla mnie tylko zabijanie demonów bez względu na cenę. To dzięki niemu znów zaczęłam zauważać otaczający mnie świat. Przywrócił część dobra do mojego życia, pokazał, jak to jest ponownie troszczyć się o kogoś i go kochać. Tak, kochałam go. Był dla mnie jak młodszy brat. Pomimo tego dziwnego, otaczającego nas świata, tworzyliśmy rodzinę, która miała nietypowe zajęcie. Zabijanie demonów.
 – Sam! Do jasnej cholery, powiesz mi, co się tam stało? – Patrzył teraz mi prosto w oczy.
 Odwróciłam się i spojrzałam na ulicę. Kolorystycznie zlewała się z otoczeniem. Widać było tylko kawałek drogi oświetloną przez auto i deszcz padający na jezdnię. Z naprzeciwka nadjeżdżał kolejny samochód. Dwa małe światełka zbliżały się z ogromną szybkością. Spojrzałam na Scotta – ten wciąż przyglądał się mnie.
 Chciałam krzyknąć, żeby skupił się na jeździe, ale było już za późno. Auto uderzyło w nas. Usłyszałam krzyk Scotta, podczas gdy pojazd dachował. W końcu zatrzymaliśmy się na poboczu. Wygramoliłam się z wraku i próbowałam znaleźć chłopaka. Odczuwałam ból w każdej części ciała, ale podeszłam do niego i pomogłam mu wyjść. Usłyszałam trzask zamykających się drzwi i odwróciłam się.
 Z drugiego auta wyszło czterech mężczyzn, w tym mój nieznajomy. Skarciłam się w duchu. Jak mogłam być tak głupia i naiwna, żeby wierzyć, że udało mi się uciec? Oparłam Scotta o wrak naszego pojazdu, sięgnęłam po puginał i wstałam. Dwóch napastników ruszyło w moją stronę z czymś ostrym w rękach. Ciemność uniemożliwiła mi rozpoznanie napastników. Wiedziałam tylko, że trzej z nich na pewno byli brunetami, a te srebrzyste włosy rozpoznałabym wszędzie.
 Czułam, jak nogi uginają się pode mną, ale nie mogłam pozwolić, żeby zbliżyli się do chłopaka. Dostrzegłam, jak kałuża krwi powiększa się wokół niego. Potrzebował pomocy. Powoli ruszyłam w ich stronę, podniosłam rękę, a ostrze odbiło światło auta. Najpierw zaatakowałam jednego. Poczułam zimny metal na skórze i ciepłą krew cieknącą z rany. Jednak nie towarzyszył mu żaden ból. Zresztą nie miałam na to czasu. Teraz najważniejszy był Scott. To dla niego musiałam przetrwać. On potrzebował mojej pomocy.
 Nawet nie wiem, kiedy opadłam na kolano, ale zaraz podniosłam się na nogi. Napływ adrenaliny zwiększył moje siły i ruszyłam na nieznajomych. Kilka razy machnęłam ostrzem, aż w końcu zadałam jednemu z nich śmiertelny cios. Podeszłam do drugiego, który leżał pobity, i poderżnęłam mu gardło. Krew pociekła po moich rękach. 
 Rozejrzałam się za następnym i zamarłam. Srebrzystowłosy zniknął, a ostatni z napastników stał przy Scottcie. Resztkami sił pobiegłam do niego, ale było już za późno. Mężczyzna wbił ostrze w ciała chłopaka. Poczułam, jak gniew gromadzi się we mnie, tłumiąc rozpacz. Rzuciłam się na napastnika, jak drapieżnik na zwierzynę. Raz za razem zadawałam mu cios, aż w końcu jego bezwładne ciało opadło na jezdnię. Cisnęłam puginał na ulicę i udałam się do Scotta. Słyszałam, jak jego serce bije coraz wolniej. Klękłam koło niego i przytuliłam go do siebie. Cała drżałam.
 – Scott... – wyszeptałam. – Proszę... wytrzymaj jeszcze chwilę. Zabiorę cię stąd... – Czułam, jak łzy ciekną mi po policzkach. Już dawno nie płakałam. Nie cierpiałam tego.
 Jeszcze mocniej wtuliłam się w jego ciało. Serce powoli ucichało, a my tonęliśmy w kałuży jego krwi zmieszanej z deszczem.
 – Sco... – Mój głos się załamał.
 Poczułam ukłucie w gardle. 
 Ktoś oparł silną męską dłoń na moim ramieniu.
 – Sam... – usłyszałam znajomy głos. Śmierć stanął przy mnie. – Już za późno...
 Zaklęłam i spojrzałam na Kosiarza.
 – Nie! Jeszcze nie jest za późno. Nie pozwolę ci go zabrać!
 – Sam. – Jego głos był taki łagodny... – Dusza opuszcza ciało. Nie mogę już nic zrobić. – Gdybym go nie znała, nawet uwierzyłabym w jego smutek.
 Nagle łzy ustąpiły, dzięki czemu ja znów odczułam napływ mocy.
 – Nie – usłyszałam swój lodowaty, opanowany głos, czułam, jak ktoś opanowuje moje ciało, jednocześnie ja sama nim kierowałam. – Nie pozwolę mu odejść
 Coraz większa moc napływała do mnie. Miałam wrażenie, że moje oczy zmieniają się w jedną wielką otchłań, taką samą jak na pierścieniu, który miałam na sobie. Nawet nie pamiętałam, kiedy go włożyłam. Sięgnęłam po jeden z noży do rzucania i rozcięłam sobie dłoń, na której znajdował się sygnet. Strużka krwi popłynęła po mojej ręce. Ranie nie towarzyszył żaden bólu. Jakbym to nie ja znajdowała się tym ciele. Chociaż byłam świadoma każdego ruchu. Przyłożyłam pięść do jego rany, kreśląc wcześniej krwią znak. Duży symbol z wywijasami, kompletnie mi obcy.
 – Salve eris fratrem iterum – wyszeptałam, a znak pod moją ręką zaczął świecić się na szkarłatny kolor.
 Spojrzałam na Śmierć przyglądającego się temu wszystkiemu i uśmiechnęłam się.
 – Veritas vincit. – Skupiłam wzrok na czarnym kamieniu z pierścienia i czułam, jak od środka pochłania mnie ciemność, aż w końcu wessała mnie w całości...







sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział IV


 Weszłam do zatłoczonego baru, który wcześniej wskazał mi Aaron. Silna woń alkoholu uderzyła mnie na powitanie. W lokalu kręciło się pełno nieludzi. Idąc w stronę barka, minęłam kilka stolików, na których siedzieli także zwykli ludzie. Po drodze rozglądałam się, szukając potencjalnego zagrożenia, a mój wzrok przykuł mężczyzna siedzący samotnie w kącie. W półmroku można było zobaczyć jego kręcone, niemalże srebrzyste włosy i oczy jak bursztynowe szkło. Widziałam jego wyraźnie zarysowane kości policzkowe, pełne usta i długie, gęste rzęsy. Emanował dziwną energią. Nie przypominał wilkołaka, ani demonem. Ta moc była mi zupełnie obca...
 Odwróciłam wzrok, ale moje myśli nadal wiły się wokół obcego. Miałam ochotę podejść do niego, a raczej rzucić się w jego ramiona, zatapiając swoje ręce w jedwabistych włosach nieznajomego. Następnie przyciągnąć go do siebie i... 
  Przestań!  nakazałam sobie. – Przyszłaś tu, by znaleźć Araklesa, a nie uganiać się za demonami! 
 ... skręcić mu kark. Właśnie po to tu byłam. Miałam go zabić.
 Barman spojrzał na mnie badawczo. Wilkołak – pomyślałam. Nic dziwnego, że to właśnie od niego miałam dostać informacje na temat mojej ofiary.
 Półdemon skinął głową na znak, że mnie rozpoznał. Usiadłam przy ladzie.
  Coś podać?  zapytał, uśmiechając się do mnie i obnażając swoje białe niczym papier uzębienie.
  Wódkę z tonikiem.
 Barman podał mi zamówiony trunek i dyskretnie przysunął małą karteczkę. Ukradkiem przeczytałam jej zawartość: W rogu po lewej, Arakles”. Zdziwiłam się. Miałam odebrać od wilczkołaka kilka papierów związanych z wyglądem i najczęściej przebywanych miejscach , a nie rozprawiać się z nim teraz. W sumie byłam też trochę zawiedziona, że mój przystojny nieznajomy był tym demonem, którego miałam zabić. Miałam przy sobie tylko mój ulubiony sztylet z srebrnym ostrzem i czarną skórą owiniętą wokół rękojeści. Na ostrzu wyryto napis Immortalitas. Pochwę z bronią przyczepiłam do uda, które przykryła krótka, wyzywająca, czarna tunika. No cóż, skoro już tu był, to co mi szkodziło załatwić go teraz? Zresztą szybciej wrócę do domu... Choć naprawdę żałowałam, że miałam go zabić.
 Siedząc na stołku, zaczęłam obmyślać prosty plan schwytania go. Chociaż w powietrzu unosił się smród różnych mieszańców, nie byli oni potężni, więc bez problemu powinnam dać sobie z nim radę. Chyba że miał wspólników, to by utrudniło sprawę, przez co musiałam wyprowadzić go z tego lokalu.
 Wypiłam swój drink i odeszłam od baru. Zetknęłam się ze spojrzeniem Araklesa. Obserwował mnie. Zbliżałam się do wyjścia, nadal patrząc w jego oczy. Nim zniknęłam za drzwiami, posłałam mu jednoznaczny uśmiech.
 Ech... że to tak musi się skończyć...
 Zaledwie kilka sekund po moim wyjściu wrota znowu się otworzyły. Szłam powolnym krokiem przez ciemną uliczkę, gdy usłyszałam anielski głos:
  To niebezpieczne chodzić samemu w nocy  odezwał się Arakles.
 Niech go diabli! Był po prostu idealny!
 Odwróciłam się do niego, po czym dostrzegłam jego szeroki uśmiech.
  Już myślałam, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz  odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć on mógł inaczej zinterpretować moje wyznanie.
 W ułamku sekundy znalazł się przy mnie. Poczułam bijące od niego ciepło. Miałam wrażenie, że zamiast przytulać się do mężczyzny, znajdowałam się w objęciach wulkanu szykującego się do wybuchu. Złapał mnie w pasie i przyciągnął jeszcze bliżej. Jego uścisk był silny, ale zarazem delikatny. Czułam jego oddech muskający mój kark. Nos ocierał o mój policzek, aż w końcu przesunął się w stronę mojego ucha i wyszeptał:
 – Mogłabyś choć zdradzić swoje imię?
  Melany – odparłam, po czym wsunęłam rękę w jego włosy.
 Tak jak przypuszczałam, były miękkie i delikatne. Pociągnęłam je do tyłu, odsłaniając szyję, po czym przycisnęłam ostrze do jego gardła.
  Arakles, jak mniemam?
 Mężczyzna parsknął śmiechem. Poczułam w środku niepokój, ale nie dałam tego po sobie poznać.
  Jeśli nie jesteś Araklesem, to kim?  Ścisnęłam mocniej dłoń ze sztyletem, a moje kostki zbielały.
  Powiem ci, jeśli zdradzisz mi swoje prawdziwe imię.
 Skąd on wiedział?
 – Samantha
  Nazwisko  powiedział.
  Ravel. - Dlaczego to powiedziałam?! Słowa same wypływały z moich ust.
  Prawdziwe nazwisko! – Niemalże krzyczał.
 Choć to ja przyparłam go do muru, czułam jak we mnie toczy się walka. Część mnie chciała mu zdradzić swoją tożsamość. Ulec jego urokowi. Czułam, że mogę mu zaufać i powinnam być wobec niego szczera, ale dlaczego?! Inna zaś chciała go zabić, krzycząc ciągle: OSZUST!
 W końcu bitwa się skończyła...
  Rivelash. –  Dlaczego to zrobiłam?!
 Poczułam silny ból w tyle głowy, a przed moimi oczami zapadł mrok. W oddali słyszałam śmiech nieznajomego...

***

 Znalazłam się w ciemnym, kamiennym pokoju. Leżałam na podwójnym łóżku z czerwoną pościelą i baldachimem, z którego wiło się kilka pasm cienkiego, jedwabistego materiału. Próbowałam wstać, ale zbyt mocno kręciło mi się w głowie. Oparłam się o drewniany stelaż i omiotłam wzrokiem salkę, w którym przebywałam.
 Pomieszczenie oświetlało nikłe światło wydobywające się z kominka. W tej sali dostrzegłam tylko jedno wielkie okno i czerwona skórzana sofa znajdująca się przed kominkiem. Oddzielał je brązowy dywan w dziwne szlaki. W końcu wstałam, ale zaraz zostałam zmuszona do wsparcia się na czymś. Tym razem padło na drewniany stolik nocny przy łóżku. Był zimny w dotyku, aż poczułam gęsią skórkę. Kremowa suknia rozprostowała się na nogach.
 Kiedy ja ją założyłam? Delikatny materiał był zbyt niewinna jak na mnie. Ubranie idealnie podkreślało moją figurę. Góra opinała moje piersi, dół zaś był luźny. Miałam wrażenie, że tych kilka warstw materiału nieco powiększała mi pośladki. Jednak teraz musiałam dowiedzieć się, jak się tu znalazłam i jak się stąd wydostać.
 Chwiejnym krokiem udałam się w stronę wielkich mosiężnych drzwi. Ku mojemu szczęściu nie zamknięto je na klucz, więc swobodnie wyszłam z pokoju. Na korytarzu też panował półmrok. Czułam chłód pod gołymi stopami. Hol rozświetlono świecznikami przymocowanymi do muru. Szłam, sunąc ciałem wzdłuż ściany, gdyż nadal byłam osłabiona i nie potrafiłam ustać na własnych nogach.
 Pomimo kiepskiej iluminacji widziałam ślady po obrazach. Ściany były gołe, zimne i ponure.
 Usłyszałam ciche głosy dobiegające zza wielkich drzwi na końcu korytarzu. Widziałam poruszające się pod nimi cienie. Za mną usłyszałam dźwięk czyichś kroków, przez co się odwróciłam.  Dwóch mężczyzn ubranych w szare zbroje przeszło obok mnie nawet nie zwracając uwagi na moją obecność i weszli do pomieszczenia, z którego wydobywały się szepty. Wrota otworzyły się, a z pomieszczenia wyszła ubrana w brązową sukienkę z białym fartuchem młoda kobieta. Czyżby była służącą?
 Spojrzała na mnie i znieruchomiała. Gdy się otrząsnęła, szybkim krokiem podeszła do mnie i chwyciła za ramię.
 – Co panienka tu robi?  szepnęła.
  Ja... - przerwałam.
 W sumie nie wiedziałam nawet, gdzie byłam...
  On nie może panienki zobaczyć! Musi panienka uciekać!  W jej głosie można było usłyszeć strach i przerażenie.
 Ale dlaczego?
  Kto Zmarszczyłam brwi.

 Do diabła, kim ona jest i gdzie ja się znajdowałam?!
  To panienka o nim nie wiem?  Służąca najwyraźniej była zaskoczona. Wypuściła głośno powietrze, a jej oczy zrobiły się szkliście szare. – Panienki tu nie ma! Panienka śni!  Widziałam ulgę malującą się na jej twarzy.
 Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc  całego tego zdarzenia. Co, u licha, się tu działo?!
  Co?  odezwałam się w końcu, a następnie wyrwałam się z jej uścisku.  Gdzie ja jestem?!
 Westchnęła. Rozejrzała się dookoła, jakby sprawdzając, czy nikt nie nadchodził. Ta sytuacja coraz bardziej mi się nie podobała.
 Kącik jej ust uniósł się lekko, posyłając mi uśmiech. W końcu i ona się odezwała:
  W swoim domu.
***
 Chłopak, leżąc na plecach, słuchał muzyki. Wzrok miał skierowany ku górze, a ręce skrzyżował pod głową. Skoro Sam musiała wyjechać, to co on mógł robić? Miał kilka dni wolnego, więc postanowił je przeznaczyć na oddanie się słodkiemu lenistwu. Na samą myśl o wolności uśmiechnął się.
 Z zadumy wyrwał go dźwięk tłuczonego szkła. Sięgnął ręką pod łóżko i wyciągnął spod niego puginał. Mocno ścisnął ostrze w jednej dłoni i niemal bezszelestnie zszedł na dół. Jego opiekunka, a zarazem trenerka, dobrze go przygotowała w razie spotkania nieproszonych gości. Chociaż ich treningi głównie opierały się na zabijaniu demonów, mógł swobodnie wykorzystać te umiejętności do innych celów. Na przykład do dokopania półdemonom, których nie cierpiał.
 W kuchni znajdował się młody mężczyzna. Miał kilkudniowy zarost, a przez okulary, które w ogóle mu nie pasowały. Przed nim leżały kawałki zbitego talerzyka, nad którymi teraz się pochylał, chcąc je zebrać.
 Gdy Scott zszedł ze schodów, uniósł głowę w jego stronę.
  Dzień dobry.  Uśmiechnął się do niego.
 Młodzieniec zmarszczył brwi, mocniej ściskając broń w dłoni. Uświadamiając sobie, że znał intruza, rozluźnił chwyt na rękojeści. To był ten sam mężczyzna, który przerwał bójkę w barze. A teraz, jakby nigdy nic, znajdował się w jego domu.
 – Ostatnio nie przedstawiłem się należycie. Aaron.  Wyciągnął do niego rękę.
 Chłopak, choć niepewnie, odwzajemnił uścisk.
  Scott.  Odpowiedział.  Co ty tu robisz?
 V Sam prosiła mnie, żebym się tobą zajął podczas jej nieobecności.  Kącik jego ust zadrżał, na co Scott przewrócił oczami.
 W jego spojrzeniu dostrzegł współczucie, które w żaden sposób nie pasowało do zaistniałej sytuacji. Chłopak przyzwyczaił się do tego, iż większość spotkanych osób bała się jego "siostry", ale nigdy nie przypuszczał, że ktoś będzie mu współczuć. Prawdopodobnie dlatego, że musiał z nią tyle przebywać. 
 Oni nie znali Samanthy od tej innej strony. Może i była surowa, a czasami bezwzględna i lubiła torturować winnych, ale była to też najlepsza osoba, jaką spotkał w swoim życiu. Gdyby nie ona, pewnie byłby już martwy. Zawdzięczał jej życie i opiekę nad sobą, chociaż nie musiała tego robić. A on w żaden sposób jej tego nie ułatwiał. Szczególnie w ostatnim czasie. 
  Nie martw się, dała mi listę rzeczy, które mamy do zrobienia.  Postawił talerz na stole. – Zjedz śniadanie i się ubierz.
  Po co? - zapytał zdezorientowany chłopak.
 – Jak to po co? Siódma trzydzieści. Trening!  Uśmiechnął się, obnażając zęby.

***

 Poczułam, jak zimna ciecz spływa po mojej twarzy. Tak, jakbym została czymś oblana. Otworzyłam oczy. Przede mną stał ten sam mężczyzna, co w zaułku, i trzymał w ręku wiadro, z którego skapywały ostatnie krople wody. Uśmiechnął się do mnie. I pomyśleć, że jeszcze kilka minut temu współczułam temu przystojniakowi. Kilka minut? Właściwie to nie wiedziałam, jak długo byłam nieprzytomna.
 Znajdowałam się w szarym pokoju. Z sufitu zwisała goła żarówka oświetlająca pokój. Przesunęłam wzrokiem pomieszczenie, dłużej spoglądając na stolik przy ścianie. Leżała na nim czarna skórzana kurtka, mała torebka i sztylet, którym groziłam nieznajomemu. Chciałam się rzucić po broń, ale poczułam ból w nadgarstkach. Sznur obwiązany wokół moich dłoni zatrzymał mnie.
  Nie martw się, nie uciekniesz  odezwał się swoim anielskim głosem.
 Krople wody ściekały mi po twarzy i kapały na tunikę.
  Wypuszczę cię, jeśli mi powiesz, kim jesteś i dlaczego szukasz Arakiela. Chociaż nie... Najpierw wyjawisz mi swoje prawdziwe imię.
  Już ci mówiłam – odparłam ochrypłym głosem.
  To niemożliwe – powiedział, kręcąc głową. Wypuścił głośno powietrze. – Albo mi je zdradzisz, albo zrobi się nieprzyjemnie.  Teraz jego głos nabrał nutkę złości.
 Pustym wzrokiem patrzyłam w jego, teraz złociste, oczy. Spojrzałam w stronę metalowego stolika. Ile bym dała, żebym teraz mogła dosięgnąć swojego sztyletu.
 Nieznajomy podążył za moim wzrokiem. Podszedł do broni, postawił wiaderko i wziął ostrze do ręki.
  To zaczniemy inaczej. Skąd to masz? – Nie odpowiedziałam.
 Mężczyzna podparł zgiętym palcem moją brodę, zmuszając do spojrzenia na niego.
  Skąd?  Powoli tracił cierpliwość.
  Pierdol się  wyszeptałam i splunęłam mu prosto w twarz.
 Wytarł rękawem policzek, a jego śmiech rozbrzmiał jak echo w mojej głowie.
  Nigdy jeszcze nie spotkałem demona posługującego się demonicznym ostrzem.
 Fakt, ostrze było zrobione z metalu o wiele bardziej zabójczego dla demonów. Sam jego dotyk parzył im skórę. Ale nigdy nie wyrządził mi żadnej krzywdy.
  Nie jestem demonem.  Znów usłyszałam jego śmiech.
  Dobrze, więc czym jesteś?  Miałam ochotę poćwiartować go.
 Rzucił ostrze na stół.
  Jeśli nie w ten, to w inny sposób zmuszę cię do mówienia.  Wyszedł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami, ale nie zamknął ich na klucz.
 Jego kroki stawały się coraz cichsze.
 Gdy już całkowicie ucichły, zaczęłam wiercić się na krześle. Sznur tarł moje ręce, szarpałam się wystarczająco długo, aby poczuć zapach swojej krwi. Ciepła ciecz spływała po skórzeLina nasączona szkarłatną mazią troszkę się obluzowała. W końcu poluzował się na tyle, że mogłam uwolnić dłonie. Przetarłam zakrwawione nadgarstki, zabrałam swoje rzeczy i ruszyłam do drzwi.
 Za nimi znajdował się hol, tak samo szary jak to pomieszczenie, w którym byłam. Po bokach znajdowały się niezliczone metalowe drzwi z kratami, prowadzące do jakiś pomieszczeń. Zerknęłam do kilku z nich i zauważyłam, że w każdym z tych pokojów leżał martwy wilkołak.
 Ostrożnie weszłam po schodach na górę, upewniając się, że nikogo nie było w pobliżu. Wybiegłam z magazynu, w którym mnie przetrzymywano, i ruszyłam do głównej ulicy.

środa, 18 grudnia 2013

Rozdział III

***

 Aaron zatrzymał się na podjeździe i wysiadł z auta. Koło niewielkiego jeziora stał duży, drewniany dom. Mężczyzna udał się w jego kierunku, podziwiając krajobraz. Dom wraz z zalewem otoczony był drzewami różnego gatunku. Wiatr lekko muskał ich liście, które tworzyły przyjemny dla uszu dźwięk zmieszany ze śpiewem ptaków.
 Stanął przed wejściem do budynku, ostatni raz zerkając na widoki. Chwycił za klamkę – drzwi bez większego oporu otworzyły się, cicho skrzypiąc. Stanął w progu i zamarł. Gosposia była 
na zakupach. Poza nią nikogo nie powinno być w domu, podczas nieobecności właścicieli, a z pokoju dobiegały odgłosy… telewizora?
 Wilkołak bez większego wahania podążył za odgłosami do salonu. Pomieszczenie nie było zbyt bogato urządzone. Ciemnobrązowe panele nie wyglądały na stare w przeciwieństwie do wyposażenia. Na ścianach wisiało kilka postarzałych obrazów. W kątach, jak i na meblach, umieszczono doniczki z różnymi roślinami, a naprzeciwko czarnej sofy wisiał telewizor. Wzrok Aarona spoczął na kanapie. Leżał na niej mężczyzna. Miał hebanowe, krótkie włosy i jasną, niemalże białą cerę.  Głowę skierował w stronę telewizora, ale Aaron widział jego czarne niczym noc tęczówki i długie, gęste rzęsy, które podkreślały ich kolor.
 To był Śmierć. Zachowywał się tak, jakby nie zauważył intruza. Leżał i oglądał film, podjadając przy tym popcorn. Aaron podszedł do niego i uklęknął. Bał się tego, co zaraz mogło nastąpić. Miał nadzieję, iż wzywająca go osoba okaże się zupełnie kimś innym. Nigdy nie przypuszczał, że spotka Kosiarza. Ale co on chciał od niego? Przecież nie mógł go zaprosić na herbatę z biszkoptami. Albo? Może brakowało mu towarzystwa? Chyba że przyszła teraz jego kolej... Nie. Śmierć nie po to by go przywołał Chciał czegoś. I musiało to być naprawdę coś ważnego, skoro osobiście się z nim spotkał.
 Uśmiechnął się lekko. Nie każdy miał tyle „szczęścia”, żeby poznać Żniwiarza.
 - Panie... - zaczął.
 Śmierć machnął ręką na znak, aby ten wstał.
Kosiarz podniósł się do pozycji siedzącej, nie odrywając wzroku od ekranu. Podczas tego gestu Aaron dokładnie mu się przyglądał. Nie wyglądał na silnego. Dla człowieka mógł on być zwykłym chłopakiem o bardzo delikatnej twarzy, ale wilkołak, a szczególnie przywódca stada, dobrze wiedział, kim był ten młodzieniec. Czuł jego moc, która z każdą sekundą przybierała na sile. Zadrżał
 - Słyszałem, że w ostatnim czasie zaginęło ci kilka wilkołaków - rzekłszy to do niego, nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. 
 Wyglądał na bardzo skupionego oglądaniem tego, co leciało na ekranie. Mężczyzna w normalnych okolicznościach by wyśmiał osobę tak entuzjastycznie zapatrzoną w ekran. Uważał, że telewizja to strata czasu. Lepiej zagłębić się w literaturze. Zresztą on jako dowódca nie miał czasu na tego typu formę rozrywki. Musiał szkolić nowe szczeniaki, a ostatnie wydarzenia sprawiły, że trochę zaniedbał swoje obowiązki.
 - Tak, panie - skinął głową - ale już znalazłem winowajcę. Za niedługo zostanie ukarany. - Mężczyzna utkwił wzrok w podłogę.
 Bał się spojrzeć na Żniwiarza.
 - Ciekawe. - Śmierć w końcu spojrzał na niego i uśmiechnął się, po czym wstał i wyszedł, znikając za ścianą.

***

 Minął pierwszy tydzień szkoły. Ku mojemu zdziwieniu Scott szybko dostosował się do rówieśników. Było to trochę dziwne; znając go, wiedziałam, że będzie wymyślał najprzeróżniejsze sposoby, aby tego uniknąć. Nawet pozwoliłam mu, żeby dojeżdżał swoim motocyklem. Westchnęłam. Jak zwykle uległam jego urokowi, który z czasem opanował do perfekcji.
 Przyjechałam na drugą lekcję. Szarość opętała niebo, które przygotowywało się do deszczu. Lekki wiatr muskał flagę znajdującą się na maszcie tuż przed budynkiem. Zaparkowałam auto i sięgnęłam po torbę. Poczułam, jak przeszywają mnie dreszcze. Zwykle tak informował mnie mój instynkt o obecności nieczłowieka. Niestety, nie pomyliłam się. Przed wejściem do budynku stał dobrze mi już znany wilkołak. Był sam. Nikogo więcej nie wyczułam w pobliżu.
 Na mój widok chłopak się spiął, a na jego twarzy zawitał łobuzerski uśmieszek. Jego niebieskie oczy skupiły się teraz na mnie, przeszywając na zewnątrz. Ręką poprawił blond włosy sięgające za kark, po czym zanurzył ją do kieszeni jasnobrązowego płaszcza. Denerwował się. Miałam o wiele bardziej wyczulone zmysły od ludzi, więc bez problemu mogłam usłyszeć bicie jego serca.
 - Witam. - Skinął głową i podszedł do mnie.
 Popatrzyłam na niego zdezorientowana. Byłam pewna, że chciał rewanżu za tę akcję w pubie, a tu proszę. Jakby nigdy nic witał się ze mną i to dość miłym tonem.
 - Czego chcesz, Ezra? - Jego serce zwolniło do normalnego rytmu.
 - Chciałem przeprosić cię za moje zachowanie w barze.
 Niech mnie diabli wezmą! Przeprosić? Mnie? Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Jeszcze nikt nigdy nie przepraszał mnie za taką błahostkę. Naprawdę poczułam się dobrze, słysząc tych kilka słów wypowiedzianych przez niego. Chociaż dalej denerwował mnie fakt, że traktował mnie jak kogoś gorszego.
 - Aaron wytłumaczył mi, czym jesteś - ciągnął.
 - Czym? - Uśmiechnęłam się do niego.
 Nawet ja nie wiedziałam, czym tak dokładnie byłam, a tu proszę. Ktoś wreszcie odkrył ten fakt.
 - Półdemonem, takim jak ja. Twoje oczy zmieniają się tak jak podczas przemiany, no i masz też wilcze kły, ale nie potrafisz zmienić się w wilka, dlatego śmierdzi od ciebie śmiercią tak jak od demonów.
 To była prawda. Czuć ode mnie śmiercią jak od innych demonów. Od wieków wilkołaki toczyły z nimi wojnę. Demony to mistrzowie zabijania, a wilki? Oprócz tego, że w swojej człowieczej formie były szybsze i silniejsze od ludzi, niczym innym się nie różniły. Bały się demonów, ale oczywiście, będąc ze swoim stadem, dałyby radę jednej „pijawce”.
 Łowcy zaś, po Wstąpieniu, które zaczynało się w dniu ich siedemnastych urodzin, dostawali tak jakby dar. Oczywiście, ich instynkty wzmocniono. Stali się bardziej zabójczy od wilkołaków, ale nie tak bardzo jak demony. Większość, tak jak ja, potrafiła się zmieniać do połowy w wilka, inni zaś mogli zdecydować, czy chcieli być nieśmiertelni. Składali przysięgę podczas Wstąpienia, umacniającą ich wybór. Nie każdy to wybierał, gdyż oczywiście niosło to ze sobą olbrzymie konsekwencję. Łowcy zdołali hamować swój instynkt, który wciąż nakazywał im zabijać demony, ale z biegiem czasu zatracali się, a podświadomość już nie rozróżniała demonów od zwykłych ludzi.
 - Dzięki. - Przewróciłam oczami. – Coś jeszcze? – Złapałam za klamkę, mając nadzieję, że w ten sposób dam mu do zrozumienia, żeby sobie poszedł.
 - Aaron chce się z tobą spotkać. - Zmarszczyłam brwi. Czego on mógł ode mnie chcieć? - Mówił, że to ważne.
 - Dobrze, spotkam się z nim wieczorem. - Otworzyłam drzwi, które po chwili Ezra zatrzymał ręką.
 Trzymał ją na wysokości mojej głowy. Rękaw płaszcza podwinął się, odsłaniając jego nadgarstek. Miał na nim znamię w kształcie odwróconej litery V. Dziwne...
 - On na ciebie czeka - westchnął.
 Jego błękitne oczy wpatrywały się we mnie, analizując każdy najmniejszy ruch. No cóż, najwidoczniej nie odpuści mi, dopóki się z nim nie spotkam.
 - Gdzie on jest? - Sięgnęłam po kluczyki do torebki.
 - W twoim domu.

***

 Zamek od drzwi wejściowych był zniszczony. Lekko uchyliłam drzwi i uderzył mnie smród mokrego psa. W ten sposób już z daleka można było rozpoznać wilkołaka. Im silniejszy był stwór, tym intensywniej śmierdział.  Ten odór zostanie tutaj przez kilka dni. Pomijając oczywiście rozwalony zamek, nikt nie zauważy, że ktoś tutaj był. 
 Uchyliłam drzwi i weszłam do środka. Zapamiętaj - muszę załatwić sobie lepsze zabezpieczenia.
 W kuchni stał Aaron, mieszając coś w misce. Serio? Teraz nawet jedząc, będę go czuć...
 - O! Już jesteś. - Odwrócił się do mnie i uśmiechnął.
 - Twój wilczek mówił, że chcesz się ze mną spotkać... - Usiadłam na krześle, opierając ręce na stole.
 Mężczyzna zmarszczył brwi.
 - A tak… Ezra, to mój zastępca. Prosiłem go, aby cię tu sprowadził. Mam do ciebie prośbę... - Jakie to przewidywalne...
 Wypuściłam głośno powietrze. 
 Aaron wciąż stał przy piecu i mieszał coś w misce. W kuchni unosił się przyjemny zapach sosu pomidorowego, aż zaburczało mi w brzuchu. Wilkołak musiał to usłyszeć, bo uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.
 - Mam problemy z pewnym demonem... Obecnie znajduje się w sąsiednim mieście, ale od czasu do czasu przyjeżdża tu i porywa jednego wilkołaka. Zaginęło już jedenaście wilków, z czego ośmioro pochodziło z mojego stada. Trzeba go zabić, Sam... Nie mogę pozwolić, aby porwał kolejnego wilkołaka. - Spojrzeniem błagał mnie o pomoc.
 - Po co mu wilkołaki?
 - Nie wiem, ale nie może porwać kolejnego. Mówią na niego Arakiel, chociaż możliwe, że to nie jest jego prawdziwe imię... To jak, pomożesz mi?
 Gdzieś już słyszałam to imię, ale za Chiny Ludowe nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Wiem, że było to coś ważnego... Mój instynkt wariował, a ja zdałam sobie sprawę, że ten demon należał do mojej przeszłości. Schowany w najczarniejszych zakamarkach, próbował się uwolnić i dać o sobie znać.
 - A co w zamian? - Mężczyzna uśmiechnął się obłudnie.
 Aaron rzadko kiedy prosił mnie o przysługę. Cena zawsze była wysoka, a on o tym dobrze wiedział. Położył talerze na stole, po czym zajął miejsce przy jednym z nich. Usłyszałam, jak głośno wypuszcza powietrze.
 - Będę miał wielki dług u ciebie... - Podniosłam głowę i spojrzałam na niego.
 Dawno nie jadłam tak dobrego spaghetti. Myśl, że wielki przywódca tutejszego stada będzie mi winien przysługę, napawała mnie radością.
 - Świetnie! Możesz zacząć od naprawy zamka w drzwiach.
***
 Odpuściłam sobie dzisiejszy dzień w szkole. W sumie skoro Scott już się pogodził z karą, mogłam odejść z niej i przestać go pilnować. Nawet nie było aż tak źle, jak przypuszczałam, choć smród wywołany mieszanką damskich i męskich perfum, no i oczywiście, ostry zapach potu często mnie męczył. Niestety, nie mogłam przytłumić swoje zmysły. 
 Po paru dniach nie byliśmy już żadną sensacją w szkole, tylko zwykłymi uczniami, jak inni. Jedynie  czułam, jak Tonny - mój prześladowca - obserwował mnie dyskretnie. Od pierwszego dnia do teraz. Nawet będąc w domu, miałam wrażenie, że widzę gdzieś jego czarną, farbowaną czuprynę.
 W mojej torebce rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Z niechęcią wstałam z wygodnej kanapy i sięgnęłam po telefon.
 - Słucham? - W słuchawce odezwał się chrapliwy, męski głos:
 - Dzień dobry, mówi dyrektor szkoły w Frendweld. Czy mam przyjemność rozmawiać z panią Anną Ravel?
 Czułam, jak złość narasta w moim ciele. Wiedziałam, że telefon od dyrektora nie wróżyło niczego dobrego i to nie z powodu moich jednodniowych wagarów.
 - Nie ma jej - kolejne kłamstwo wypowiedziałam bez wahania. - Wyjechała na parę dni, ale może ja będę w stanie pomóc?
 - Chodzi o Scotta... – Wiedziałam!
 Omal nie wykrzyczałam tego do telefonu. Jeden dzień mnie nie było, a ten już u dyrektora… Moje przeczucie się nie myliły! To udawanie miłego miało swój powód.
 - Pobił się z kolegą...
 - Co zrobił?! - krzyknęłam do telefonu, prawie pozbawiając rozmówcy słuchu.
 Usłyszałam, jak mężczyzna wzdycha.
 - Pobił się z kolegą - powtórzył. - Nie odnieśli żadnych większych urazów oprócz kilku siniaków. Czy mógłby ktoś przyjechać po niego?
 - Tak, zaraz będę. - Rzuciłam telefon, niemalże rozwalając go, i ruszyłam w stronę auta.
 W biegu złapałam kluczyki i trzasnęłam drzwiami wyładowując, na nich część mojej złości.

***

 Weszłam do gabinetu i wyczułam zapach krwi. Zastałam Scotta przed wielkim drewnianym ławą. Miał rozciętą brew, ale rana była już opatrzona. Na mój widok spuścił głowę. Dyrektor oparł się o skórzany, brązowy fotel przy biurku i patrzył na mnie badawczo. Zbliżywszy się do niego, poczułam silny woń potu. Nic dziwnego, skoro posiadał dosyć sporą nadwagę. Miałam wrażenie, że zaraz jeden z guzików od jego białej koszuli wystrzeli prosto we mnie. Ściągnął okulary i przeciągnął ręką po łysinie.
 - Dzień dobry. - Dyrektor odpowiedział skinięciem głowy.
 - Scott, proszę, zostaw nas samych. - Ręką wskazał drzwi.
 Chłopak przeszedł obok, nawet nie spoglądając na mnie, i wyszedł na korytarz.
 - Samantho - westchnął. - Twój brat wdał się w bójkę z nowym uczniem. - Zmarszczyłam brwi.
 Nie słyszałam żadnych wzmianek o nowym uczniu, a wszystko na bieżąco  sprawdzałam.
 - Co z chłopakiem? - Scott był zdolny do tego, by go zabić. Już nieraz walczył z demonami, więc miał na tyle siły, aby rozprawić się z człowiekiem. Chociaż wiedziałam, że tego nie zrobi. My - Łowcy, unikaliśmy jakiegokolwiek starcia z ludźmi. To była jedna z naszych podstawowych zasad. Chroniliśmy ich przed demonami. Nie musieliśmy ich dodatkowo bronić przed nami.
 - Nic mu nie jest. Pielęgniarka obejrzała jego rany. Nic poważnego. - Odetchnęłam z ulgą. - Chodzi o to, że, jak wiadomo, takie zachowanie jest niedopuszczalne. Zwykle w tym momencie nasi uczniowie zostają zawieszeni lub wydaleni ze szkoły. – Ścisnęłam mocniej podłokietnik, który zatrzeszczał. Zabiję gówniarza. – Ale ze względu na okoliczności nie poniosą żadnych poważnych konsekwencji. Rozumiem, że chłopak po śmierci rodziców nie daje sobie rady, a ty także potrzebujesz czasu... Radziłbym, aby chłopak został przez kilka dni w domu – O tak. Na pewno pozwolę mu odpocząć. - Nowa szkoła, nowe miasto, nowi przyjaciele. Tyle zmian nie wpłynęło dobrze na niego - przytaknęłam. - Gdy wróci wasza ciotka, proszę jej przekazać, żeby jak najszybciej się e mną skontaktowała. 
 - Dobrze, a kogo właściwie pobił?
 - Ezrę Maltali. - Zamarłam.
 Czy to mógłby być ten wilkołak?
 Widząc moją reakcję, dyrektor domyślił się, że go znałam.
 - Następnym razem prosiłbym, żeby swoje osobiste sprawy załatwiano po lekcjach. - Skinęłam głową i wyszłam z gabinetu.
 Na korytarzu, oparty o ścianę, czekał na mnie Scott, a kilka krzeseł obok niego znajdował się Ezra Na mój widok uśmiechnął się. Miałam ochotę wybić temu wilkołakowi te śnieżnobiałe zęby, które teraz były lekko zabarwione krwią. Trochę rozbawił mnie ten widok. Jedynym plusem tej bójki było to, że Scott nieźle poturbował Ezrę. Chociaż nie pochwalałam przemocy przed Wstąpieniem. Chwyciłam Scott'a za ramię i pociągnęłam do wyjścia. Poczułam zimny pot na karku. Kolejny półdemon?
 W drzwiach wyjściowych ukazał się Aaron. Spojrzał na mnie. Czyli jednak Ezra chodził do tej szkoły, a Aaron jako jego opiekun musiał stawić się w gabinecie. Miałam kolejny powód do śmiechu. Aaron wybrał sobie takiego gówniarza na zastępcę i jeszcze miał z nim tyle kłopotów. Nie wierzyłam dyrektorowi, że Scott pierwszy rozpoczął tę bójkę. Musiał zostać sprowokowany przez tego stwora.
 Większość wilkołaków już w wieku czternastu lat uciekała z domu, gdyż nie potrafili opanować wewnętrznego wilka lub po prostu czuli się obco wśród ludzi i poszukiwali stada, by żyć wśród swoich. Ezra pewnie był jednym z nich. A dobry i poczciwy Aaron postanowił wziąć go pod swoje skrzydła. I co z tego wyszło? Chociaż, ja także miałam dużo problemów ze swoim podopiecznym.
 Całą drogę do domu przemilczeliśmy. Dorothe zdążyła już wrócić z zakupów. Zobaczywszy Scotta, zasłoniła usta ręką. Chłopak bez słowa poszedł do swojego pokoju.
 - C... co się stało? - spytała już opanowanym głosem.
 Usiadłam na krześle i  podparłam głowę rękami.
 - Pobił się z jakimś chłopakiem.
 - Musi panienka zrozumieć. Chłopak przeżywa ciężkie chwile po śmierci waszych rodziców...
 Miałam ochotę wykrzyczeć jej całą prawdę. O tym, że nie byliśmy w ogóle spokrewnieni. Że jego rodzice już dawno temu zostali zamordowani. Nawet nie wiem po co. Co by to dało? Dorothe pracowała u nas od roku i myślała, że mieliśmy wspólną matkę. Nie dopytywała bardziej, widząc, że ten temat był zarówno dla mnie, jak i niego zbyt bolesny.
 Ja tam nie narzekałam. Ze względu na szkołę zmieniłam nazwisko Scotta. Chciałam uniknąć zbędnych pytań, chociaż tak naprawdę istniała szansa, że demon odpowiedzialny za śmierć jego rodziców mógł mieć wspólników. Zniknięcie nazwiska Blackwight niosło pozytywne skutki. Ale pojawił się kolejny problem. Nie przypuszczałam, że on sam będzie robił sprawiał jakieś kłopoty
 Gosposia już od dłuższej chwili przyglądała się mi, czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
 - Wiem, Dorothe – odezwałam się w końcu. – Ale to nie znaczy, że ma skakać do wszystkich. W końcu coś może mu się stać i tym razem nie mówię o kilku siniakach czy rozciętej brwi.
 Kobieta położyła rękę na moim ramieniu.
 - Daj mu czas. - Spojrzałam na nią, dziękując. Gosposia uśmiechnęła się do mnie, po czym kontynuowała sprzątanie domu.

***

 W moim pokoju poczułam dziwną mieszankę zapachów. Przypominało to trochę metal, siarkę... i krew. Odsłoniłam szare zasłon w białe kwiatki i otworzyłam okno. Przyjemna woń liści sprawił, że przez chwilę stałam oparta o parapet i wpatrywałam się w krajobraz. Drzewa wokół jeziora powoli przybierały złoto-żółtą barwę. Z lasu dobiegał śpiew ptaków i odgłosy innych zwierząt. Słuchając tych dźwięków, wpadłam jakby w trans. Zamknęłam oczy, a moje myśli skupiły się wokół tego widoku.
 Obudziły mnie dziwne odgłosy... kaczek? Otworzyłam oczy i spojrzałam na jeziorko. Uśmiechnęłam się. W wodzie zadomowiła się mała rodzina kaczek. Matka z czterema małymi. Jeszcze nigdy nie widziałam tam jakichkolwiek zwierząt. Oczywiście oprócz ryb.
 Zamknęłam okno, ściągnęłam z siebie ciemnobrązową kurtkę i rzuciłam ją na łóżko. Spojrzałam na pokój, stwierdzając, że przydałoby się posprzątać. Wzięłam z szafki nocnej książki i odłożyłam je na wielki drewniany regał, który znajdował się przy lufcie. Dużo czytałam. Gdyby nie okienko, półka zapewne zająłby całą ścianę.
 Ściągnęłam ciuchy z krzesła znajdującego się przy toaletce i włożyłam je do szafy. Po środku mebla znajdowało się wielkie lustro. Weszłam do łazienki, której wejście znajdowała się obok garderoby.
 Wiedziałam, że wzięcie zimnego prysznicu na pewno mi pomoże. I rzeczywiście pomógł.
 Przebrałam się w czyste ubrania. Spięłam włosy w kok i sięgnęłam po brązową kurtkę z zamiarem powieszenia jej w szafie. Na beżowej pościeli, pod ubraniem, znajdowała się mała kremowa paczuszka. Zmarszczyłam brwi, uświadamiając sobie, że nie widziałam jej tam wcześniej. Była wielkości mojej ręki. Do pakunku przyczepiono śnieżnobiałą kartkę z napisem S. Rivelash.
 Poczułam, jak włosy jeżą mi się na karku. Niewiele osób znało moje prawdziwe nazwisko. Nie licząc wrogów, którzy nie wiedzieli o tym domu, a zapach w pokoju był mi obcy. Nie należał do demona.
 W środku, zawinięty w białą jedwabną chusteczkę, znajdował się pierścień. Czarny kamień w białym złocie pięknie się prezentował. Mogłabym przysiąc, że już wcześniej go widziałam. Albo nie? Ostatnio wciąż miałam takie wrażenie. Przez dłuższą chwilę obracałam błyskotkę w dłoni. W wewnątrz były wygrawerowane moje inicjały S. I. Rivelash.
 Włożyłam pierścionek na palec - pasował idealnie. W środku paczki znalazłam jeszcze kartka z wiadomością: VERITAS VINC.