sobota, 28 marca 2015

Rozdział 10 Księga III

– Zapamiętajcie ten dzień, bo jest on początkiem wieczności.
Dante Alighieri



 Czułam, jak zapadam w sen. Najpierw powoli i delikatnie, po czym zostałam rzucona na otwarte morze bez jakiejkolwiek szansy na ratunek. Sama po środku niczego, otoczona jedynie zimną wodą, która utrzymywała moją świadomość.
 I nagle coś pociągnęło mnie za stopę. Ostatni oddech i koniec. Tonęłam, ciągnięta przez... człowieka? Byłam pewna, że to była ludzka dłoń, zaciśnięta wokół mojej kostki.
 Jednak nie dane mi było się nad tym dłużej zastanowić. Woda zamieniła się w powietrze, a mnie właśnie wywiało przed jakiś wielki budynk.
 Wyglądał, jak ludzki Biały Dom, chociaż był mroczniejszy. Dwa wielkie gargulce pilnowały wejścia na posesję, która rozciągała się na co najmniej kilka kilometrów. Podwórko nie cieszyło się żadnym uznaniem. Suche gałęzie piętrzyły się na stosie, a wiatr zebrał im towarzyszy w postaci starych liści.  Lecz dom zachował swój młody wygląd. A gdy dostrzegłam symbol znajdujący się na jego drzwiach, wiedziałam co to za miejsce.
 Znajdowałam się w Czyśćcu - a dokładniej w jego milszej wersji.
 Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie, aby dotrzeć do informacji. Wokół mnie znajdowali się nie tylko ludzie. Dostrzegłam także kilka wilkołaków, no i demonów. Wszyscy przyglądali się mi i moim poczynaniom.
 Nie powiem, że czułam się swobodnie z tą sytuacją. Przecież każdy dostaje małego świra na punkcie własnej śmierci. W jednej sekundzie usypiasz, zaś w drugiej jesteś już martwa. To poważnie może kogoś zmienić.
 I tak właśnie się tu znalazłam. Byłam martwa.
 Przestraszona, czy też raczej PRZERAŻONA, zdołowana, zdruzgotana, zła i ledwo trzymałam się na nogach. Ale szłam zawzięcie dalej, nie pokazując żadnych emocji po sobie. Bo przecież co mogło zostać demonowi po śmierci? Godność. Tylko to nam pozostało i ja nie chciałam tego zaprzepaścić.
 Wnętrze niewiele różniło się od pozostałości. Wszystko wyglądało dobrze i zadbane. Ciemny marmur zdobył podłogi, zaś ściany pomalowano na beżowy odcień. Taki mały kontrast.
 Byłam pewna, że w takich miejscach raczej mało się dzieje, a większość z tu obecnych już dawno zaznało spokoju w innych światach. Jak widać myliłam się. I podręcznik też.
 Cholera. Pięć lat nauki w plecy.
 Ustawiłam się w kolejce do informacji, gdzie obsługiwał nas inkub. Przyznam, że spodziewałabym się wszystkiego, ale nie jego i to w takim miejscu.
 Inkub zajmował się jakimiś drobnymi robótkami papierkowymi. Gdy na niego patrzyłam, ten kiwał głową, na której skakały brązowe loki. Spodobał mi się on. Wydawał się być taki młody i pełen życia, lecz nie powinniśmy oceniać ludzi po wyglądzie.  Inkuby były mistrzami manipulacji. Potrafiły przemienić się w każdego, kogo tylko chciałabyś zobaczyć. Więc nawet ten młody, wysportowany chłopak, o pięknych włosach, intensywnym spojrzeniu brązowych tęczówek i zabójczym uśmiechu, nie był jego prawdziwym wyglądem. Wcielił się w kogoś, lub połączył kilka osób w jednym.
 – Przepraszam – pomachałam ręką przed jego twarzą, gdy ten zagapił się na odchodzącego przede mną demona. 
 – Nie gorączkuj się tak – westchnął, omiatając wzrokiem wszystkich tu  zebranych. – Nie macie co robić, tylko umieracie? 
 – Wybacz – wzruszyłam ramionami. – Obejrzałam wszystkie odcinki Jak poznałem waszą matkę? i trochę nudne zrobiło się moje życie. 
 – Zadziorna! – miauknął drapiąc pazurami powietrze. – Już cię lubię. Więc co mogę dla ciebie zrobić?
 – Zastanówmy się... A już wiem! Umarłam. 
 – No i? – wydawał się być rzeczywiście zdziwiony moją odpowiedzią.
 – No i  co dalej? – podsunęłam. 
 – Ech... – westchnął. – Z przykrością informujemy, że twoje życie na Ziemi czy jego podobnych wymiarach dobiegło końca – zaczął recytować formułkę, co chwilę przewracając oczami. – Znalazłeś się w Czyśćcu, czyli jednak twoja dusza nie zaznała spokoju. Jeśli jesteś pewny, że należysz do Niebios wybierz jeden. Jeśli jednak...
 – Chwila! – przerwałam mu. – Jakie jeden?
 – Sorka. Miałem dzisiaj zmianę w infolinii – wzruszył ramionami. – Podaj mi swoje imię i nazwisko to sprawdzę w jakiej sali odbędą się odprawy. Masz czas na przemyślenie swoich grzechów. To też zadecyduje o ostatecznym losie twojej duszy. A teraz proszę – kiwnął w stronę komputera. 
 – Lea Rivelash-Maltali – odparłam.
 Na chwilę zamarł, po czym spojrzał na mnie przerażony. 
 – Czy ty jesteś córką... – przełknął ślinę – Samanthy? 
 – Tak. I jestem też martwa. Czy możemy przejść do rzeczy?
 – Tak, tak! Już się robi!
 Jego dłonie zwinnie przebiegały po klawiaturze. W ciągu zaledwie kilka sekund znalazł to, czego szukał. 
 – Dziwne – mruknął. – Powinnaś odbyć odprawę z Marcelem. Jednak to wszystko jest przekre... A! Już wiem! 
  Zmierzyłam go wzrokiem. 
 – Nie jesteś martwa. Prawie umarłaś i takie tam szmery bajery. Możesz już wrócić do swojego ciała – zasugerował. – Albo poczekaj aż trochę bardziej się zregeneruje.
 – Czyli ile to zajmie? 
 – Z racji tego, że omal nie odeszłaś to jakieś... – zamyślił się. – Dwa dni. 
– Nie mogę tyle czekać! 
 – Więc... Dwie godziny. Możesz za ten czas obejrzeć proces. Większość z nich po to tu właśnie przylazła.
 – Czy to zawsze tak wygląda? – kiwnęłam w stronę gromadki ludzi. 
 – Oczywiście. Wy, mieszańcy, nie zajmujecie się takimi sprawkami. My musimy pilnować porządku wśród was. Przekierowujemy niezdecydowanych śmiertelników i demonów. Przyznajemy nową rolę upadłym i tak dalej. Ale dzięki wam jesteśmy cali, chociaż niektóre demony były na prawdę okropne i nie było nikogo, kto by mógł nas obronić! 
  – Okey – uniosłam dłonie, jakbym chciała się obronić przed ciosem. – Nie musisz się tak unosić...
 – Wybacz – prychnął. – Po czterystu latach służby czasem mam takie odpały. 
 – Dobra, ale co z Cerisem? Patersem? Dlaczego my nie mamy takich urzędów? 
 – Bo żyjecie w średniowieczu – na jego ustach przybłąkał się nieśmiały uśmieszek. 
 – A Piekło? – zaciekawiłam się. – To chyba oni tam powinni najbardziej dbać o te porządki. Szczególnie, że nasze kłopoty są przez ich demony. 
 Inkub przewrócił oczami, po czym położył się zrezygnowany na biurku. 
 – Dziecko – warknął. – Żyjesz zbyt krótko, aby wiedzieć takie rzeczy. W Piekle też jest administracja. A ten ich zamek ma tylko odstraszyć nowo przybyłych. Wystarczy wejść tylko z innej strony. 
 Mój dziecięcy intelekt zaczął analizować wszystkie nowo zdobyte informacje. Tak naprawdę nigdy jakoś się nad tym nie zastanawiałam. Czemu nasze światy żyły w takich warunkach? Dlaczego nie ruszyły do przodu, jak mieszkańcy Ziemi? Pomyśleć, że te wszystkie urządzenia, które poznałam w ostatnich tygodniach naprawdę mogły pomóc nam w codziennych czynnościach. Jak na przykład odkurzacz. Albo komputer. Mogłabym surfować po internecie cały dzień! 
 I musiałam w końcu założyć konto na Facebooku. 
 – Więc, jakby się tak zastanowić, dzięki nam nie panuje tu...
 – Chaos? – dokończyłam za niego.
 Inkub zmierzył mnie zdziwionym wzrokiem.
 – Nie – zaprzeczył. – Nyks ma wolne. Widzisz? – pokazał mi zdjęcie dziewczyny w telefonie. – Jest na imprezie na Ibizie. 
  Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc po prostu milczałam. 
 – Dobra, ja spadam – rzucił przez ramie. 
 Mężczyzna sięgnął do szafy po kapelusz i założył okulary przeciwsłoneczne. Poprawił swoją fryzurę w lustrze, po czym na mnie spojrzał. 
 – Jesteś pewna, że nie chcesz iść na imprezę? Założę się, że jeszcze nie byłaś na Ibizie! 
 – Nie, dzięki. Pójdę obejrzeć ten proces i za dwie godziny spadam – odparłam. Odwróciłam się i już miałam iść, jednak zatrzymał mnie głos inkuba. 
 – Kochanie! Blond czy pasemka? – jego fryzura zmieniła się na krótko ściętego blondyna i po chwili na ciemniejsze z jaśniejszymi pasemkami. 
 – Yyy... To drugie – zmarszczyłam brwi. 
 Przejrzał się jeszcze raz w lustrze, a następnie mrugnął do mnie.
 – Dzięki, aniołku – po tych słowach po prostu rozpłynął się w powietrzu. 
 Ruszyłam do tablicy korkowej, znajdującej się na przeciwległej ścianie. Kawałek drewna był przepełniony różnymi grafikami, z datami do najbliższych trzech miesięcy. Wyszukałam dzisiejszy proces, aby zapełnić sobie jakoś ten kilkugodzinny czas i ruszyłam za tłumem do sali rozpraw. 
 Drugie piętro nie wiele różniło się od parteru. Jedynie podłoga była zrobiona z białego marmuru. Setki drzwi prowadzących do różnych pokoi i brak okien. Chociaż nie było ciemno.
 Weszłam do sali, w której panował dość spory tłok. Kilkadziesiąt demonów próbowało znaleźć sobie miejsce, a ja byłam popychana i waliłam o prawie każdą osobę znajdującą się tam. To było, jakby rzucić mięso Etchanowi i Tylerowi. Zawzięcie walczyli o ostatni kawałek jedzenia. 
 Korzystając z okazji przecisnęłam się na pierwszy rząd. Dwóch demonów właśnie ruszyło do walki, a ja usiadłam na wolnym miejscu. Miałam doskonały widok na salę rozpraw. 
 Nagle dzwon zadzwonił, a demony jak na zawołanie ucichły. Ci, którzy nie znaleźli miejsca, wyszli z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Było tu ciszej niż w cerisiowiańskim więzieniu, który ostatnio świecił pustkami. 
 Na salę wszedł sędzia - Lucyfer - w czarnej sutannie, a za nim kroczyło kilku urzędników. Zasiadł na najwyższym miejscu, po czym zaczął walić młotkiem. 
 – Rozpoczynam rozprawę przeciwko aniołowi Carterowi, który został zesłany na upadek. Czy ofiara... – kaszlnął – to znaczy winny jest na sali? 
 – Tak – odezwała się kobieta. Była bardzo szczupłą rudowłosą dziewczyną, w obcisłej spódnicy i wydekoltowanej bluzce. Tuż obok niej siedział blondwłosy mężczyzna ze spuszczoną głową. Podejrzewałam, że to właśnie była nasza ofiara.
 – Czy ofiara... – znów kaszlnął – winny przyznaje się do związku z niejaką Melany Cross, której wynikiem było spłodzenie dziecka, nefilima? 
 – Tak, wysoki sądzie – w końcu odezwał się ochrypłym głosem, nawet nie spoglądając na Lucyfera. 
 – A więc uznaję ofiarę za winnego. To znaczy oskarżonego – poprawił się. – Zostaniesz zesłany na Ziemię, gdzie będziesz żył jako upadły – kilka razy uderzył młotkiem. 
 Anioł wstał i pozwolił zaprowadzić się na środek sali. Ściągnięto z niego koszulkę - a raczej zerwano z jego ciała - i pchnięto go. Upadł na kolana wyginając plecy. 
 – To wszystko? – zdziwiłam się. – Przecież to nie pierwszy anioł, który upadł. 
Więc o co ta cała afera?
 – O nie, moja droga. To dopiero początek – demon siedzący obok mnie odezwał się. – Baal – wyciągnął do mnie rękę, którą uścisnęłam.
 – Lea – odpowiedziałam. 
 Spojrzałam na demona. Nie był zbyt stary, ale na młodego też nie wyglądał. Dostrzegłam kurze łapki kłębiąc się wokół jego oczów. Miał trochę przydługie ciemne włosy i błękitne oczy. Ich intensywny odcień zainteresował mnie. 
 – Ciekawe imię – mruknął. – Zaraz skażą innego demona. To będzie pierwszy raz, gdzie tak potężny demon zawinił. Z własnej woli. 
 – Ale co on takiego zrobił? Nie spłukał po sobie wody? Nie umył naczyń? 
 Demon zaśmiał się. 
– Oj, Leo, za takie coś to nawet nie można naznaczyć duszy. Ona zrobiła coś, co żaden demon nie odważył się zrobić – przybrał śmiertelny wyraz twarzy. 
 – Czyli nie pościeliła łóżka po sobie? 
 – Dobrowolnie uratowała życie, nie oczekując nic w zamian – wyznał. 
 – I co w tym takiego strasznego? Może miała w tym jakiś interes?
 – Nie – pokręcił głową. – Demon zawsze ma jakiś w tym interes. Może nie od razu, ale w najbliższym czasie wyjdą na jaw, jednak ona uratowała życie komuś, kto powinien być teraz martwy. 
 – Ocaliła duszę – podsumowałam. – Możecie później ją sami zabić. 
 – O nie – demon przestraszył się. – Przyszłość już została zmieniona, a my nie mamy prawa w nią ingerować. Jesteśmy skazani przez nią na... – zamyślił się. – W zasadzie nie wiem na co. 
 – A kto to w ogóle jest? 
 – To – wskazał palem jedną z nowo przybyłych osób. – To jest Śmierć. I właśnie ona uratowała swoją córkę. 
 Spojrzałam zaciekawiona na kobietę. Jej twarz była ukryta pod ciemnym kapturem. Szła pewnym krokiem na sam środek sali, nie oglądając się na nikogo. Rozpoznałam jej towarzysza. Oczywiście był to Śmierć, ale że miał partnerkę? Nigdy o tym nie słyszałam, lecz usłyszałam, jak kilka demonów wciągnęło głośno powietrze. 
 – Śmierć – powiedział Lucyfer. – Twoja rozprawa już się odbyła. Zostałaś uznana winną, za sprzeciwienie się woli tego buca nad nami. Jesteś gotowa przyjąć swoją karę? 
 – Nie mam całego dnia, ojcze. 
 Ten głos... Zamknęłam powieki pogrążają się we wspomnienia. Byłam pewna, że już kiedyś ją słyszałam. Cichy i melodyjny szept, który tulił mnie do snu. Znajomy, a zarazem zupełnie obcy. 
 – Dobrze – twarz Lucyfera nie wyrażała żadnych emocji. 
 – To Lucek ma córkę? – zapytałam zdziwiona. 
 – I żonę – dodał. – Jak mogłaś o tym nie wiedzieć? 
 Wiedziałam, że miał żonę. I jedną córkę. Ale, że jego druga córka była Śmiercią?
 – Stań tuż obok oskarżonego – rozkazał król Piekła. – Proszę odczytać werdykt – zwrócił się do jednej ze swoich pracownic. 
 Niska kobieta, o jadowitym spojrzeniu zmierzyła wzrokiem parę stojącą przed nią. 
 – Zostałaś skazana za bezpodstawne użycie swojej mocy. Zgodnie z przepisami Traktatu Śmierci powinnaś zostać zwolniona ze swojego stanowiska i wysłana do Nicości. Jednak z powodu zmienionej przez ciebie przyszłości nie możemy wykonać tej kary, ani skazać cię na więzienie...
 – I tak by uciekła! – krzyknął jakiś demon. 
 – Cisza! – Lucek znów zaczął walić młotkiem. 
 – ... Zostajesz skazana na dożywotnie towarzyszenie aniołom w ich upadku. Związujemy wasze dusze, abyś i ty mogła czuć ich cierpienie. Ze względu na twoją przeszłość kilkakrotnie wzmacniamy je. Wyrok może być oddalony w przypadku...
 – Tak, tak – machnął ręką Lucek. – Znamy wszystkie przepisy. A teraz wykonać wyrok. 
 Dwóch strażników zmaterializowało się przy oskarżonych. Śmierć powoli i z gracją zdjęła z siebie płaszcz i wypuścił go z rąk. Ubranie jednak nie dotknęło podłogi, tylko zniknęło w kłębie czarnego dymu. Teraz kobieta o trupiobladej cerze stała bokiem do nas. Miała na sobie obcisłą czarną sukienkę, która miejscami była przeszywana koronką. Jej plecy były gołe, odsłaniając dwie okropne szramy na łopatkach. Włosy miała spięte w ciasny kok. 
 – Carter – zawołał Lucek. 
 Anioł nie uniósł głowy. Jego ciało zadrżało, a z pleców wyrosła mu para skrzydeł. Były wielkie i potężne. Nie mogłam się nasycić widokiem blasku, bijącego od nich. 
 – Odciąć – rozkazał. 
 Cienie podeszły do anioła. Chwyciły go za pierze i z trudem rozprostowały. Następnie pojawił się kolejny sługa ciemności, powstając z czarnej chmury dymu. W rękach dzierżył niebieskie ostrza. Zamachnął się, a broń utknęła w skrzydłach anioła, który zawył z bólu. Przeraźliwy krzyk rozniósł się po całej sali. Poczułam, jak coś ściska moje serce. Miałam ochotę wybiec i zapobiec temu wyrokowi. 
 Anioł wbił palce w podłogę, a wokół jego dłoni można było dostrzec krople krwi. Znów ryknął, a jego twarz przybrała purpurowy odcień. Wyraźnie widziałam napięte żyłki na jego szyi. 
 Cień wyciągnął zakrwawione ostrze i ponownie się zamachnął. Zakryłam uszy dłońmi, aby nie słyszeć tych wrzasków, lecz na nic to się nie zdało. Byłam pewna, że ten głos będzie prześladować mnie przez kolejne noce. 
 Spojrzałam na Śmierć, która wcale nie była wzruszona tym widokiem. Z tego co zrozumiałam miała także odczuwać jego ból. A co robiła? Stała sobie spokojnie, czekając, aż to wszystko się zakończy. Miałam wrażenie, że nudzi ją to całe zbiorowisko. 
 – Dlaczego ona nie krzyczy z bólu? – zwróciłam się do demona, który zamyślił się na chwilę. 
 – Wiesz, ona także dużo przeszła, więc myślę, że inaczej przeżywa to wszystko. 
 – Czyli nic na nią to nie wpływa? 
 – Oczywiście, że tak – oburzył się. – Tylko, to jest tak, jakby ktoś ci wbił nóż w nogę, a następnie ukuł szpilką w palec – wzruszył ramionami. – Po prostu nie robi to na ciebie żadnego wrażenia. 
– O Boże... – szepnęłam. 
 Więc co ona musiała przejść, żeby teraz biernie przyglądać się tej scenie? 
 Nagle odwróciła się w naszą stronę i zaczęła spoglądać na tłum. Jej zimne oczy niemal zabijały samym spojrzeniem. Pustka w nich mroziła krew w żyłach. Czerwone usta wygięły się w grymasie. Przyznam, że była bardzo piękną kobietą. Wyraźne kości policzkowe i te czarne włosy. Wyglądała znajomo. 
 – Leo... – szepnęła. Albo to mi się tylko zdawało? – To ci się nie spodoba...
 I nagle jej twarz stanęła mi przed oczami. Już nie byłam na rozprawie. Znajdowałam się w innym miejscu, jednak nie mogłam się ruszyć. Wszystko mnie bolało, a szczególnie noga. 
 Śmierć pochylała się nade mną, lecz tym razem w jej oczach dostrzegłam troskę. I już wiedziałam skąd ją znam. 
 – Mamo? – szepnęłam, czując jak do oczu zbierają mi się łzy.
 Jednak obraz znów się zmienił. Wróciłam na rozprawę.
 – I to już koniec – powiedział demon. 
 Śmierć podszedł do swojej towarzyszki. Wymienili się spojrzeniami, a następnie rozpłynęli się w powietrzu. Został tylko anioł. Chociaż już nie powinnam go tak nazywać. Właśnie stał się upadłym. 
 Z jego pleców płynęła stróżka krwi, tworzą kałużę wokół ciała. Upadły głośno dyszał i syczał z bólu. 
 – Zabrać go na Ziemię i przydzielcie mu jakieś zadanie – rozkazał Lucek. – No i niech ktoś wreszcie kupi coś, żeby za każdym razem nie niszczyli mi podłogi! Wiecie ile w tych czasach kosztuje marmur? 
 Narzekał całą drogę, póki nie zniknął wraz z innymi urzędnikami. Od razu podbiegłam do rannego. Demony znikały zostawiają go na pastwę losu. Ja jednak nie mogłam go ot tak porzucić. 
 – Nic ci nie jest? – To było najgłupsze pytanie jakie w życiu wypowiedziałam. 
 Upadły uniósł głowę, lecz na jego twarzy nie malowała się złość czy drwina. Tylko smutek i zmęczenie. 
 – Dam sobie... Aaa! – krzyknął, gdy próbował podnieść się na nogi. Miałam wrażenie, że z minuty na minutę jeszcze mocniej krwawił. 
 – Połóż się – rozkazałam. – Trzeba najpierw zatamować krew. 
  O dziwo posłuchał mnie i położył się na podłodze. Z braku jakichkolwiek pomysłów sięgnęłam po rozdartą koszulę i przyłożyłam do pleców uciskają ranę. Po chwili i to przesiąkło krwią. 
 – Cholera – wkurzyłam się. 
 – Nie przekl... A zresztą – westchnął. – Kurwa! To boli. 
 Nie mogłam się powstrzymać, więc zaczęłam się śmiać. Ten dźwięk obiegł puste pomieszczenie, odbijając się, jak echo, 
 – Nie potrafię tego zatamować – zmartwiłam się. – Jak?
 – Jesteś Lea, prawda? – przytaknęłam, jednak po chwili zdałam sobie sprawę, że mnie nie widzi, więc odpowiedziałam. – W twoich żyłach płynie anielska krew. O wiele więcej niż u nefilimów. Możesz mnie nią uratować. 
 – Jak niby krwią zatamuje to wszystko?!
 – Anielska krew ma właściwości lecznicze. Wystarczy, że... – przerwał sycząc z bólu. – Musi zmieszać się z moją. 
 Nie wiele myśląc, rozcięłam jakimś kawałkiem metalu dłoń, a strużka krwi popłynęła z rany, kapiąc na plecy upadłego. Poczułam zapach lawendy, podczas gdy rana się goiła. 
 – Niesamowite – wyszeptałam. 
 – Dziękuje – powiedział upadły. Wstał i jakby nigdy nic otrzepał się z kurzu. Jego spodnie także przesiąknęły krwią. 
 – Co teraz masz zamiar zrobić?
 – Cóż... W Piekle mnie nie chcą, do Nieba już nie wrócę... Jakieś plany na najbliższe weekend? – zapytał. 
 – Nie możesz u mnie zostać – odparłam od razu. – Chociaż... – zastanowiłam się przez chwilę. Dlaczego nie? – Mamy pełno pokoi, a ojciec na pewno się ucieszy z twojej obecności – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. 
 Już wyobrażałam sobie jego reakcję na widok Cartera. Zawał gwarantowany!
– Spotkamy się na miejscu – powiedział, a następnie spojrzał na swoje ubranie. – Muszę najpierw znaleźć jakieś ubrania. Twój ojciec raczej nie będzie zadowolony z tego widoku – wskazał na siebie. 
 – A ja pójdę znaleźć... – urwałam.
 – Swoje ciało – dokończył Carter. 
 – Tak, właśnie – przytaknęłam. 
 – No to zamknij oczy i szukaj – polecił i to też zrobiłam. 
  Czułam, jak moje ciało unosi się w ciemności, podążając za cichym głosikiem, który mnie wzywał. Wiedziałam, że wracałam do siebie. 


 Nagle poczułam, jakbym w coś uderzyła. Moje ciało wygięło się w łuk i wzięłam głęboki wdech. Zaczęłam kaszleć, dławiąc się powietrzem. Czyjeś ręce wsunęły się pod moje plecy i zostałam uniesiona do pozycji siedzącej. Nadal kaszlałam, lecz tym razem postanowiłam otworzyć oczy. Omal nie wyplułam swoje płuca. W całym ciele czułam dziwne kłucie, które uniemożliwiały mi oddychanie. Odwróciłam głowę, aby spojrzeć na mojego pomocnika. 
 Ojciec z zatroskaną miną patrzył na moje poczynania. W końcu złapał mnie za szyję, a drugą dłoń przyłożył do barka. Ciepło bijące od jego rąk umożliwiły mi swobodne oddychanie. Zmęczona opadłam na poduszkę uspokajając oddech. 
 – Dziękuje – szepnęłam. Ciało Ezry lekko się zatrzęsło. 
 – Wszystko w porządku? – zapytał znów pomagając mi usiąść i podał szklankę wody. Z wdzięcznością ją przyjęłam i małymi łyczkami wypiłam jej zawartość. 
 – Teraz już tak. 
 Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym panowała ciemność. Dostrzegłam jedynie dwie świeczki, które paliły się na komodzie. Były jedynym źródłem światła w pokoju. 
 – Jesteśmy w Cerisie? – zapytałam, marszcząc brwi. 
 Nie! Nie mogłam wrócić do domu! Jeszcze nie teraz...
 – Nie – pokręcił głową. – Chciałem wrócić, ale nie byłem pewien jak zniesiesz przejście. 
 – To dobrze – szepnęłam, zamykając powieki. Jeszcze trochę kręciło mi się w głowie. Nie do końca odzyskałam swoje siły i powinnam posłuchać inkuba i zostać tam dłużej. Teraz musiałam się męczyć w tym osłabionym ciele. 
 – Chcesz porozmawiać? – zapytał niepewnie ojciec. 
 Spojrzałam na niego i dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo był przygnębiony. Ale to musiało się skończyć. Nie mogłam wiecznie martwić się o niego. Był dorosły, doświadczony jak cholera i powinien sam się sobą zająć. 
 – Chcę wiedzieć, jak się tu znalazłam. – Nie chciałam na razie poruszać innych tematów. Byłam za słaba, aby bronić się przed prawdą.
 Ojciec westchnął i pociągnął nosem. Zrozumiałam, że on również nie jest w najlepszym stanie. Płakał z mojego powodu?
– Cameron przyniósł cię tutaj...– przerwał na chwilę. – Przepraszam, że ci nie powiedziałem o strażnikach. Sądziłem, że lepiej umiesz ich wyczuwać. 
 – Nie potrafię rozróżniać mieszańców – przyznałam. – Lepiej mi idzie z demonami. 
 – No, ale on... Zresztą, nieważne – machnął ręką. – W mieszkaniu nikogo nie było, gdyż byliśmy zajęci naprawianiem szkód po ataku demonów. Scott wrócił wcześniej i okazało się, że mieliśmy dodatkowego gościa – zamilkł. 
 – Śmierć. To była ona, prawda? – przytaknął. – Ale dlaczego nigdy o niej nie wiedziałam? Przecież ona wyglądała, jak... – słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Wciąż liczyłam na to, że będzie to kolejny sen. Czy raczej koszmar. 
 – Twoja matka? – dokończył za mnie. – Nigdy nie chciałem, abyś się o tym dowiedziała. Taki też układ z nią zawarłem, lecz Samantha robi to, co jej się podoba. 
 Zaniemówiłam. Moje ciało opadło na poduszkę, a ja beznamiętnym wzrokiem wpatrywałam się w sufit. Na moje usta cisnęło się tylko jedno pytanie: Dlaczego?
 – Przez te wszystkie lata pozwoliłeś mi wierzyć, że ona nie żyje – szepnęłam. – Wychowałam się bez żadnego wspomnienia o niej, ani jakiejkolwiek rzeczy z nią związaną. Nie pytałam, gdyż wiedziałam, że jest to zbyt trudny temat dla ciebie. Nawet uszanowałam twoją wolę, aby nigdy o niej nie wspominać. A ty pozwoliłeś mi wierzyć, że jej nie ma! – wrzasnęłam.  Że to przeze mnie ona nie żyje! – Nie panowałam nad emocjami. Po prostu mówiłam to, co mi się przyplątało na język. 
 – Dlaczego myślałaś, że nie żyje przez ciebie? – zdziwił się.
 – A jak myślisz? – prychnęłam. – Dzień moich narodzin był dniem jej końca. Przyszłam na świat odbierając jej życie. Boże! – złapałam się za głowę. – Myślałam, że mnie za to nienawidzisz. Starałam się być idealną córką, abyś był ze mnie dumny! Ale za każdym razem, gdy patrzyłam w twoje oczy widziałam iskrę nienawiści. 
 – Leuś – szepnął, po czym chciał mnie objąć ramieniem. 
 – Nie dotykaj mnie! – warknęłam. – Nie masz prawa wymuszać na mnie poczucia winy. Już nigdy więcej. A teraz wyjdź – rozkazałam królowi. – Chcę zostać sama. 
 Ezra bez żadnego słowa wstał i ruszył w kierunku drzwi. Wiedziałam, że zanim wyjdzie spojrzy ostatni raz na mnie. Odwróciłam wzrok i teraz wpatrywałam się w płomień świeczki. 
 – Nie mógłbym mieć lepszej córki – powiedział. – Jesteś moim największym skarbem. J-ja po prostu nie chciałem, abyś się dowiedziała, że Samantha żyje, lecz nie wróci już do nas – po tych słowach wyszedł, a ja pozwoliłam smutkowi ogarnąć ciało. 
 Mijały godziny, a ja wciąż płakałam. Prawie zadławiłam się własnymi łzami. 
 – Proszę – cichy głos anielicy wywołał krótką przerwę między kolejnymi łkaniami. Ze wdzięcznością przyjęłam od niej chusteczkę, którą wytarłam łzy i wydmuchałam nos. 
 – Mówiłam, żebyś już nigdy więcej nie wracała? – rzuciłam beznamiętnym głosem. 
 – Oj, Lea. Wiem, że mnie potrzebujesz. Wiesz, że chcę tu być z tobą!
 – Nie chcesz, tylko takie dostałaś zadanie. Więc, jakbyś mogła, to zostaw mnie. 
 Anielica przez chwilę wahała się nad odpowiedzią. 
 – Nie zostawię cię. Obydwie wiemy, że jestem ci teraz bardzo potrzebna. Jesteś sama i zagubiona w zaistniałej sytuacji. Na pewno masz wiele pytań, na które... 
 – Dlaczego tak bardzo przypominasz Samanthę? – przerwałam jej. 
 Sinee chyba nie takiego pytania się spodziewała, co potwierdziło zdumienie malujące się na jej twarzy. 
 – Ponieważ jestem jej anielskim odpowiednikiem – odparła. 
 – Dziękuje. – Nie chciałam wiedzieć ni więcej. – A teraz odejdź.
 – Nie, dopóki...
 – W imię Jezusa – zaczęłam – i w mocy Ducha Świętego. Odsyłam cię, aniele stróżu, i składam hołd wszechmogącemu, który ofiarował mi swą dobroć w twojej postaci. Sinee – spojrzałam w przerażone oczy anioła. – Jesteś wolna.
 – Coś ty zrobiła?! – warknęła. – Wiesz co się teraz stanie?
  Wyrzekłam się swojego anioła stróża. Normalnie dzieje się to w momencie, gdy podopieczny uzna, że już nie potrzebuje jego pomocy. Ja potrzebowałam, lecz nie chciałam. 
 – Odsyłam cię do domu – odparłam. Mój głos nie wyrażał żadnych emocji. 
 Z ciała anioła zaczęło bić niebieskie światło, które pochłaniało go. 
 – Zostaniesz sama, Leo – wyszeptała. – Wszyscy, których znasz wyrzekną się ciebie i będą dążyć do twojej śmierci. 
 – Za późno. Ja już dawno powinnam być martwa. 
 Anioł zaświecił się cały na niebiesko, a następnie po prostu zniknął. Zostałam sama.


CAMERON


 Stałem oparty o parapet i w milczeniu przyglądałem się tej drobnej naradzie. Król Cerisu wraz ze swoimi doradcami rozważał dalsze postępowania. Głównym tematem była przyszłość Lei, no i także moja. Zawaliłem na całego. Miałem ją chronić, a przeze mnie prawie umarła. 
 – Uśmiechnij się – powiedziała Cassandra podchodząc do mnie. – Niedługo ten grymas wykopie dziurę w podłodze. 
 – To przy okazji będę miał już gotowy grób dla siebie – mruknąłem. 
  Dziewczyna stanęła tuż obok mnie. 
 – To nie twoja wina – szepnęła. 
 – Owszem, moja. Miałem ją chronić i co z tego wyszło? Zasługuję na karę. Nawet na śmierć. 
 – Ooooł! Wyluzuj, stary. Oprócz ciebie miała jeszcze ponad dziesięciu strażników i żadnego nie było w pobliżu. Gdybyś jej tu nie przywiózł, wąchałaby kwiatki od spodu. 
 – Właśnie – do rozmowy dołączył Tyler. – Nasza kochana Lea robi co jej się podoba. Nie przejmuj się tym, bo nie jesteś w stanie przewidzieć jej następnego ruchu. 
 – A Ezra nic ci nie zrobi – dodał Ethan. – Teraz ma większe zmartwienia. Demony znalazły kolejne przejście. Ten atak nie był przypadkowy. Te chujki pojawiły się w Kanadzie. 
 – A co one, do cholery, tam robiły? – Zainteresowała się dziewczyna. 
 – Szukały przejścia do Patersu – odparłem. – Jest tam pewne miejsce, w którym dzięki tylko drobnej cząstce energii można utworzyć naturalne przejście. Wy macie swój tutaj, w Irlandii. 
 – To nie dla mnie – Cassandra machnęła ręką. – Ta gówniana polityka w ogóle mnie nie interesuje. Jak będziecie mnie do czegoś potrzebować, to dzwońcie. Lecę na miasto. 
 – Travis pytał o ciebie – zwróciłem się do niej. 
 – Wiem – uśmiechnęła się do mnie. – Właśnie jadę do niego. – Już po chwili zniknęła z domu. 
 – Ja też spadam – mruknął Tyler. – Mia dzwoniła – pomachał nam na do widzenia i zniknął tak, jak jego siostra. 
 – Nie rozumiem – wyznałem. – Nie powinni zostać? Zbliża się wojna. Każda para rąk jest potrzebna! 
 – A w czym ci oni pomogą? Cass zabije demony lakierem do paznokci? Tak naprawdę żadne z nas nie jest tu potrzebne. My czekamy tylko na rozkazy, a nie bierzemy udział w naradach. To jest starszyzna. Są bardziej doświadczeni od nas i wiedzą lepiej co robić w takich sytuacjach. 
 – A co ty byś zrobił w takiej sytuacji? 
 Ethan zastanowił się przez chwilę, po czym odparł:
 – Myślę, że przyśpieszyłbym podpisanie traktatu. Rozumiem, że Lea nie jest na to gotowa, ale żadna ze stron nie chce wysłać wojska na pomoc drugiej, aby zatrzymać demony. Bez podpisania traktatu, nic nie zrobią. Lea musi poślubić nowego dziedzica Patersu.
 Po moim trupie.
 A jeśli ona się na to nie zgodzi? Jeśli uzna, że chce własnego szczęścia?
 – Wtedy wszyscy będziemy straceni – odparł śmiertelnie poważny. 
 Pieprzeni Patersowiańczycy.
 – Cameron! 
 Omal nie zemdlałem ze strachu, słysząc głos króla. W milczeniu podszedłem do niego. Byłem gotów ponieść wszelkie konsekwencje swojego czynu. 
 – Wyluzuj, chłopcze. Nie będziemy cię bić – zaśmiał się ojciec Ethana. 
 – Czy uważasz nas za potworów, Cameronie? – zapytał król. 
 – Nie. 
 – Czy chcesz, żebyśmy się tak zachowywali?
 – Tylko na polu walki – odparłem pewnym głosem. 
 – Więc, do cholery, nie traktuj nas jak demonów. Jesteśmy tacy sami jak Patersi – warknął król. 
 – Oczywiście, wasza wysokość – przytaknąłem. 
 – A teraz mam dla ciebie kolejne zadanie – powiedział król. – Póki jesteś tutaj, należysz do mnie. Masz dalej pilnować Lei, tylko, że nie musisz się już ukrywać. 
 – Wątpię, żeby ona chciała ze mną rozmawiać – na mojej twarzy pojawił się grymas. 
 Wyobraziłem sobie spotkanie z nią. Widząc, co zrobiła z tamtym demonem, jestem pewny, że w ten sposób wydam na siebie wyrok. 
 – Nie interesuje mnie to. Masz być blisko niej, albo załatw jej kogoś na zastępstwo. 
 – Ja mogę go zastąpić! – w pomieszczeniu rozległ się kolejny głos. 
 Jak na komendę wszyscy odwróciliśmy się w stronę przybysza. Młody chłopak wkroczył do salonu. Był ubrany w znoszone spodnie i skórzaną kurtkę. Włosy miał roztrzepane, a na twarzy błąkał się łobuzerski uśmieszek. 
 – A ty kim, kurwa, jesteś? – zapytał Scott. 
 – Carter – odezwał się Lucyfer. – Co tu robisz? 
 Wyczułem lekki zapach siarki zmieszany z krwią. To był upadły anioł. I byłem pewien, że upadł w ciągu ostatnich kilku godzin. 
 – Po tym, jak mnie porzuciliście, Lea uznała, że nadaję się na ratunek – wyszczerzył się w uśmiechu. – No więc, postanowiłem skorzystać z jej zaproszenia i przywitać moich nowych współlokatorów. 
 – To chyba są jakieś jaja... – mruknął Scott. 
 – Właściwie, to dobrze się składa – odezwał się Ezra. – Lucek, co ty sądzisz o nim? 
 – Wiem, że pożyje dłużej od ciebie, jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz – warknął. – Myślę, że nadaje się na jej strażnika. Należał do anielskiej armii, a nie każdy się tam dostaje. 
 – Świetnie – uśmiechnął się król. – Cameron, to twój nowy partner. Możecie omówić wszystkie zmiany i co tam potrzebujecie. Ważne jest to, żeby Lea sama nigdzie nie chodziła. Jeden z was ma jej ciągle towarzyszyć. 
 – Czy mogę się z nią zobaczyć? – zapytałem. 
 Chciałem sam wyznać jej swoje winy. Przeprosić. Zrobić wszystko, aby mi tylko wybaczyła. 
 – Idź – król machnął ręką. – Camill, zaprowadź go do pokoju i daj...
 Nie usłyszałem ostatnich słów, gdyż jak najszybciej chciałem się zobaczyć z Leą. W mgnieniu oka znalazłem się przed jej sypialnią. Przystępowałem z nogi na nogę. Nie potrafiłem się zdecydować, czy wejść, czy nie. Czy dać jej spokój, czy błagać o litość. 
 Zapukałem, a moje serce stanęło.
 – Proszę – usłyszałem jej cichy głos. 
Raz kozie śmierć. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju. 
 Pomieszczenie to było bardzo skromnie urządzone. Dostrzegłem kilka niepowieszonych obrazów jej autorstwa, stojących w różnych częściach pokoju. To najbardziej rzuciło mi się w oczy. Piękne, smutne i radosne malowidła. Obróciłem głowę i dostrzegłem ją siedzącą na łóżku. Wyglądała lepiej niż przedtem. Znów na jej twarzy zawitały kolorki i uśmiechała się delikatnie. 
 – Lea, chciałem cię przeprosić... – zacząłem, jednak ona zbyła mnie machnięciem ręki.
 – Przed chwilą była tu Cass i wymieniła kilkanaście osób, których znam, i którzy bawili się w rolę moich strażników. Rozumiem, że dostałeś rozkaz opiekowania się mną? Zwalniam cię z tego obowiązku. Nie będziesz musiał męczyć się w moim towarzystwie. 
 – Przestań! – uniosłem głos. – Dostaliśmy ogólny rozkaz, że każdy kto znajdzie się w twoim towarzystwie jest zobowiązany do zapewnienia ci bezpieczeństwa. Sam chciałem być przy tobie. I nadal chcę. 
 – Czyli to wszystko w barze...?
 – To była prawda, Lea. Bardzo mi na tobie zależy – wyznałem. – I chciałem cię przeprosić za wszystkie głupstwa, które ci zrobiłem. Za to, że zachowywałem się, jak idiota. 
 Dziewczyna poklepała miejsce obok siebie na łóżku, więc położyłem się przy niej. Od razu wtuliła się w moje ciało, a ja z wielką ulgą przytuliłem ją. Była taka drobna, delikatna i omal nie odeszła. 
 – Zachowałeś się, jak idiota, gdy pojawił się ten demon – powiedziała. 
 – Zanim dobrze przygotowałem się do ataku, ciebie już nie było. Wiesz, jak bardzo ucierpiało moje ego? Zabiłaś go, bez niczyjej pomocy. A ja tylko stałem i patrzyłem na to wszystko – westchnąłem A raczej byłem uwięziony w samochodzie – dodałem po chwili. 
 – Uratowałeś mi życie. To jest najważniejsze. 
 Zataczałem palcem kółka na jej nagiej skórze na plecach, a ona unosiła się i opadała wraz z moim oddechem. 
 – Skoro już od początku wiedziałeś kim jestem, to dlaczego próbowałeś mnie... uwieść? – Byłem pewny, że na jej policzkach zagościły purpurowe rumieńce. 
 – Zawsze pragniemy tego, czego nie możemy mieć – odparłem. – A ja zawsze będę ciebie pragnął, Leo. Jesteś dla mnie najważniejsze.
 – Przestań – zbeształa mnie. Usiadła, po czym popatrzyła na mnie. – Nie możemy tego tak dłużej ciągnąć. I tak nie mamy prawo być razem, więc wolę uniknąć zbędnego cierpienia. 
 Podparłem się na łokciach i zmarszczyłem brwi. 
 – O czym ty mówisz?
 – Mówię o nas – westchnęła. – Nie ma dla nas żadnej przyszłości, więc po co mamy to ciągnąć? Ile możemy się jeszcze przytulać i spędzać razem czas. Za kilka dni wracam do Cerisu i zostanę tam do ślubu. Później przeniesiemy się do nowego świata i będziemy tam żyć, póki nie przewyższymy nasze siły nad demonami. Moje życie będzie ciągnąć się od narady do narady. Od treningu do treningu. A później pojawią się dzieci. – Dostrzegłem łzy w jej oczach. – Jeśli cię teraz nie zostawię, później będę cierpieć podwójnie. 
 – Lea, chyba nie mówisz poważnie? – przeraziłem się. 
 – Przykro mi, Cameron. Chcę, abyś zostawił mnie w spokoju. 
 – Nie możesz! – krzyknąłem. 
 – Mogę. I właśnie to robię – postanowiła. – Wyjdź. 
 – Nie – odparłem, zaciskając dłonie w pięści. Czułem, jak paznokcie wbijały się w skórę. 
 – Wynoś się! – krzyknęła, a w jej oczach zalśniły łzy. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem, że jeszcze trochę i ktoś zainteresują się naszą małą kłótnią. 
 Lea była święcie przekonana, że nasze rozstanie złagodzi późniejsze skutki. 
 Gówno prawda.
 Bez słowa zabrałem się i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Skoro chciała zakończyć tą znajomość, to proszę. Ja nie miałem zamiaru jej błagać. Nawet, gdy uświadomiłem sobie, jak bardzo ją kochałem.


 LEA


 Z bólem patrzyłam, jak Cameron opuszczał mój pokój. Ale tak było lepiej dla nas obojga. 
  Powtarzałam te słowa, abym w końcu w nie uwierzyła. Kogo chciałam oszukać? 
  – Miłość jest do dupy – jęknęłam, po czym schowałam twarz w poduszkę i krzyknęłam z frustracji. 
 – Masz rację – usłyszałam głos upadłego za sobą. – Jest popieprzona, jak cholera. 
Spojrzałam na niego, marszczą jednocześnie brwi.
 – Dlaczego ty właściwie upadłeś? To wszystko było przez tą kobietę? – zapytałam. Wiedziałam, że było to okrutne z mojej strony, ale ciekawość zwyciężyła. 
 – To może być dla ciebie nauczką – zaśmiał się. – Zostałem przydzielony do pomocy pewnemu demonowi. Była tam śmiertelniczka, która się z nim przyjaźniła. Najcudowniejsza istota na całym świecie – uśmiechnął się. – To ciepło, które zawsze czułem przy niej było niesamowite. Jej dotyk budził we mnie nieznane uczucia. Ona także poczuła coś do mnie, jednak obydwoje staraliśmy się ukryć nasze uczucia. Ale dla niej warto było spaść z Nieba. 
 – To dlaczego nie jesteś teraz z nią? 
 – Bo ona nie żyje – posmutniał. 
 Zmierzyłam go wzrokiem. Coś mi w tym nie pasowało. Czułam dziwną energię, która przeczyła jego słowom. 
 – Kłamiesz – stwierdziłam. – Ona żyje. I dziecko też. 
 Dostrzegłam przerażenie malujące się na jego twarzy. Trafiłam w setkę! 
 – Ukryłeś ich tak, aby Piekło się o tym nie dowiedziało. Ale jak to zrobiłeś? 
 – Zastąpiłem ją inną, martwą dziewczyną. Umarła przy porodzie, więc idealnie nadawała się do tej roli. 
 – A co z dzieckiem? Nie powinno być wśród swoich? Chyba zgodzisz się ze mną, że najlepszym rozwiązaniem byłoby dla niego znaleźć się w Patersie. 
 – Albo w nowym królestwie – szepnął. – Twoje zaręczyny nie są już tajemnicą, Leo. I tu mam do ciebie wielką prośbę... – opuścił głowę. 
 – Nie martw się – powiedziałam. – Nikt nie dowie się o nim, a ja zajmę się twoim dzieckiem. Będzie bezpieczne. 
 Carter milczał przez chwilę. Spojrzał na obraz za oknem, po czym uśmiechnął się do mnie. 
 – Jesteś zupełnie inna, niż pozostali wygnańcy – stwierdził. 
 – Jestem sobą – wzruszyłam ramionami. 
 – Ale nie jesteś mi nic winna. Nie wiem czemu to dla mnie robisz. Jestem upadłym. Hańbą dla aniołów. Symbolizuję przegraną, a ty wciąż jesteś dla mnie miła. Dlaczego?
 – Bo ja jestem wygnańcem, a ty należysz do nielicznych osób, które widzą we mnie dobro. 






No i jest ten nasz nieszczęsny rozdział :3 Miał być wczoraj - i na swoją obronę powiem, że chciałam go dodać! Ale przypomniało mi się dopiero po 23, a później się okazało, że nie skończyłam go, a brakujący fragment znajduje się w którymś zeszycie (jak się dalej okazało, zgubiłam ten zeszyt, więc musiałam znowu sama wymyślać :D). 
 Ale w końcu jest, cały i zdrowy xd 
 Dziękuje wszystkim za komentarze pod poprzednim rozdziałem! Matko *.* Ludzie, dzięki Wam z wielką przyjemnością zabieram się za pisanie! Dajecie mi mega mentalnego kopa <3 
Dobra, ja lecę sprzątać... W końcu idą święta, a okna same się nie umyją... 
Jeszcze takie ostatnie ogłoszenia:
 Rozdział na OT pojawi się dopiero po 14.04
 Rozdział na PD mam zamiar dodać w poniedziałek/wtorek.
 Ostatni rozdział na W imię wolności został dodany i pozostał nam jedynie epilog.
 I tak na koniec... Mam nadzieję, że dziś wyrobię się z poprawą 6 rozdziały, który później dodam na Wattpada - Zapraszam! :*

Pozdrawiam!
Seoanaa/Lonely S

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 9 Księga III



– Co myślisz o samobójcach?
– To tacy aniołowie, którzy mieli żyć na Ziemi. 
Ale świat i ludzie ich krzywdzili, tak mocno i skutecznie, a nie byli odporni na ból. 
Wręcz przeciwnie. Dlatego pisali po swoich nadgarstkach kreski.
Kreski, które były tajnym kodem.
Kodem, by dostać się z powrotem do Nieba, gdzie krzywda ich nie zastanie, a sami będą radośni.



LEA

 Zacisnęłam palce na broni, czując jej chłód. Zrobiłam krótkie rozeznanie, aby dobrze przygotować się do ataku. Demon wszedł na dach samochodu i wpatrywał się we mnie. Z jego gardła wydobywało się ciche warczenie, a z ust ciekła ślina - albo coś co ją przypominało. Skóra napastnika była cała czarna. Wyglądem przypominał zmutowanego człowieka, zmieszanego ze zwierzęciem.  Liczył sobie jakieś trzy metry wysokości, a z pleców wystawały mu nietoperze skrzydła. Nie widziałam jego twarzy.  Tak jakby na czaszkę została naciągnięta skóra, zostawiając jedynie miejsce na pysk, z rzędem ostrych kłów. 
 Lamia - tak właśnie nazywał się ten demon. Żywił się krwią i mięsem ludzi, jednak najbardziej smakowały mu niemowlęta. 
 Krzyknęłam, a następnie skoczyłam na potwora. Demon uniósł się kilka metrów nade mną, a następnie zanurkował po mnie, jakbym była jakąś rybą w stawie. W międzyczasie rozejrzałam się, upewniając, że nie ma w pobliżu żadnego łowcę czy wilka, którzy mogliby mi pomóc. Zostałam sama z demonem. Był jeszcze Cameron, ale na niewiele on się zdawał. Byłam pewna, że ta sytuacja go przerosła. 
 Lamia wystawiła swoje szpony przed siebie, aby mnie złapać. Na szczęście odskoczyłam, przez co potwór wbił pazury w asfalt. Ryknął i spojrzał na mnie. Nie dałam mu zbyt dużo czasu na zastanowienie się. Mocniej zacisnęłam dłoń wokół sztyletu i skoczyłam na niego. Złapałam się skrzydła i już po chwili siedziałam na jego grzbiecie. Wbiłam broń w bark, a demon ponownie zaryczał. W miejscu rany wydobywał się dym. 
 Moja broń składała się głównie z anielskiego metalu, który przy kontakcie z demonem palił jego skórę. Wytwarzał taki wewnętrzny płomień. 
 Potwór zaczął się szamotać, a ja spadłam, boleśnie lądując na ziemi. Przetoczyłam się pod niego i w miejscu gdzie powinno znajdować się serce, zanurzyłam swoją broń. 
 Miałam dosłownie chwilę, aby wydostać się spod jego ciała, zanim całkowicie spłonie. Jednak było to niemożliwe. Moja noga została uwięziona, przez niego i nie mogłam się ruszyć. 
 Lamia sterczała nade mną i spojrzała w dół. Mogłabym przysiąc, że uśmiechnęła się, jakby właśnie o to jej chodziło. 
 – Zginiesz ze mną, córko Samanthy – przemówił ochrypłym głosem. – Zapłacisz za grzechy matki. 
 – Pieprz się – warknęłam i wolną nogą kopnęłam go w brzuch. 
 Demon opadł na bok, lecz moja noga wciąż była uwięziona. Wsadziłam dłoń w jego serce, aby wydostać swój sztylet i spróbować odciąć kończynę, która mnie unieruchomiła. Potwór niestety już zaczął płonąć, aby jego ciało mogło się teleportować i jednocześnie uwięzić go, w jego prawdziwym domu. Miałam pewność, że dziadek Lucyfer odpowiednio zajmie się zbiegiem. 
 Nagle poczułam, jak ktoś chwyta mnie za ramiona i ciągnie do tyłu. Odchyliłam głowę i dostrzegłam Camerona, który z zatroskaną miną próbuje mnie uratować. Wyrwałam się jemu i usiadłam. Musiałam odciąć nogę potwora, zanim ogień także i mnie dopadnie. 
 – Lea! Ja chcę ci pomóc! – zawołał, lecz ja nie zważałam na jego słowa. Walczyłam o życie. 
 Odcięłam kończynę i od razu poczułam ulgę. Nic ani nie naciskało, ani nie wbijało się w moją nogę. Wyciągnęłam rękę w stronę chłopaka, a ten od razu pomógł mi wstać. Podczas gdy stwór płonął, a jego ciało stopniowo znikało, my uciekaliśmy. 
 Spojrzałam na swoją ofiarę, z której prawie nic nie zostało. Zabiłam demona. Swojego pierwszego w życiu potwora. 
 Jak się z tym czułam?
 Byłam głodna krwi. Nigdy bym nie przypuściła, że walka mogła być tak przyjemna. Zajęcia w Cerisie zdecydowanie różniły się od tego tutaj. 
 – Coś ty sobie myślała?! – warknął chłopak, dysząc ze zmęczenia. 
 Spojrzałam na niego. Wyglądał na kogoś, kto omal nie stracił życia podczas walki z demonem. A nie, to ja prawie spłonęłam żywcem i czułam się o wiele lepiej, niż on. 
 – Gdyby nie ona, byłbyś martwy – odezwał się kruczowłosy. 
 – A ty kim, kurwa, jesteś? – Cameron wydarł się na przybysza i zmierzył go wzrokiem.
 – Śmierć – powiedziałam. 
 Jakbym mogła opisać Kosiarza? Zdecydowanie przerażającego. Trupioblada postać z czarnymi włosami, ubrana w dopasowany garnitur. Jego ubiór wydał mi się trochę dziwny. Zresztą, nigdy wcześniej nie spotkałam Żniwiarza. 
 – Wybacz mu, panie, jego zachowanie – zwróciłam się do kruczowłosego. – W tych czasach ciężko o dobrego strażnika. 
 – Leo. – Kosiarz zmierzył mnie wzrokiem. Poczułam dziwne dreszcze na karku, gdy spojrzałam w jego oczy i tą bezdenną pustkę malującą się w nich. – Wiem, że dopiero co się dowiedziałaś o nim. Ale jestem pod wrażeniem – przyznał. 
 Poczułam się dumna z tego powodu. Chociaż nie wiedziałam dlaczego. 
 – Leo  – powiedział ostrzej, aby zwrócić moją uwagę. – Już od dawna cię obserwuję. Wiem czym jesteś i chciał bym ci dać pewną radę. 
 – Pan też uważa, że mogę pozostać tym, kim jestem?
 Śmierć westchnął. Wiedziałam, że nie powinnam zadawać jemu takie pytania, lecz chciałam znać opinię kogoś, kto nie jest ze mną w żaden sposób związany. 
 – Nie będę cię okłamywał, Leo. Obydwoje wiemy jaki los czeka wygnańców, chociaż to my panujemy nad naszym losem, niektóre rzeczy nie da się zmienić. A przynajmniej nie samemu – uśmiechnął się, a rząd śnieżnobiałych zębów zalśnił. – Dziękuje za to miłe spotkanie. Mam nadzieję, że nasze następne również będzie tak owocujące, jak te. – Odszedł kilka kroków od nas, aby otworzyć przejście.
 – Hej! – zawołałam za nim. – A co z moją radą? 
 Głęboki śmiech rozniósł się wokół nas. Nigdy bym nie przypuszczała o jakiekolwiek emocje , które posiadałby Kosiarz. Nawet bym nie przypuszczała, że tak bardzo będzie przypominał człowieka. 
 – Dam ci teraz drugą radę. Ja na twoim miejscu, jak najszybciej opatrzyłbym tą nogę, zanim wda się zakażenie – powiedział, a następnie po prostu zniknął. 
 Spojrzałam na swoją kończynę i dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo oberwałam. Nogawka od spodni była rozerwana, a na nodze znajdowała się wielka rana, która mocno krwawiła. 
 – Cholera – zaklęłam, po czym straciłam równowagę i boleśnie upadłam na pupę. – A ty co tak stoisz? – warknęłam w kierunku Camerona. – Albo pomożesz mi wejść do samochodu, albo zadzwoń do Patricka i każ mu tu przyjechać. 
 – Nie musisz być taka opryskliwa – mruknął pod nosem. 
 – A ty nie masz prawa zwracać uwagę księżniczce – odparłam. – W samochodzie powinna być apteczka Patricka. Usztywnisz mi nogę i wpakujesz do samochodu. Myślę, że kość może być pęknięta. 
 Jak to cholerstwo bolało! Miałam ochotę wić i krzyczeć z bólu, jednak duma mi na to nie pozwoliła. Starałam się być silna, chociaż czasem było to trudne do zrobienia. 
 – Nigdy nie widziałem tak wielkiej apteczki – usłyszałam głos bruneta za sobą. – Na cholerę wam tyle tego?
 No cóż... Miałam wielką dziurę w nodze, którą żaden drobny plasterek by nie zakleił. Byliśmy przecież wojownikami! Walczyliśmy, ginęliśmy, więc nie było żadnej mowy o drobnych skaleczeniach. 
 – Sprawdź przy kole zapasowym, czy jest tam butelka bourbonu – zignorowałam jego wcześniejsze pytanie. 
 Po chwili wielka czarna torba wylądowała tuż obok mnie, a Cameron wyciągnął dłoń z alkoholem przede mną. Chwyciłam ją i polałam cieczą ranę. Z moich ust wydobyło się ciche syknięcie. Rozerwałam nogawkę do kolan, abym mogła dokładniej przyjrzeć się ranie. Z racji tego, że często zostawaliśmy ranni w walce, każdy z nas musiał przejść kurs pierwszej pomocy. 
 Chłopak podał mi gazy, które przytknęłam do nogi. Wyciągnęłam usztywniacze i kilka bandaży, a po chwili moja noga była już opatrzona. Z trudem Cameron zaniósł mnie do auta, a następnie ruszyliśmy w stronę domu. Już sobie wyobrażałam reakcję ojca na moje zniknięcie i walkę. No i do tego wszystkiego dochodziła rana, która nie wyglądała najlepiej. Byłam pewna, że zostanie mi wielka blizna. 

SCOTT

 Rzuciłem broń, ociekającą czarną krwią, a po chwili dołączyła do niej kurtka i buty. Wiedziałem, jak bardzo Amanda nie cierpiała gdy zostawiałem za sobą ślady z krwi demona. No i ten smród siarki bardzo ją irytował. 
 Dlatego też zaraz po przekroczeniu progu ściągnąłem wszystko, co mogło by ją zdenerwować. 
 Postanowiłem skorzystać z łazienki na parterze. I o ile dobrze pamiętałem, znajdowała się ona tuż przede mną. 
 Otworzyłem drzwi i znalazłem włącznik światła w środku. Gdy w pomieszczeniu zrobiło się jasno, dostrzegłem dwójkę intruzów przede mną. 
 – Aaaa! – krzyknąłem bardziej z zaskoczenia niż ze strachu. 
 Mój syn odwrócił się i także wydarł się, a następnie sięgnął po ręczniki, którymi zasłonili się wraz z jego towarzyszką. 
 Nie powiem, żeby to była jakaś super sytuacja, przyłapując syna na... Ale po Tylerze wszystkiego mogłem się spodziewać. 
 – Tato! – zawołał. – Co ty tu robisz tak wcześniej?
 – No cóż, wygrałem zakład z Patrickiem, więc to on został i zajął się porządkami – odpowiedziałem. 
 – A mógłbyś wyjść, żebym – odchrząknął. – dokończył sprawę? – kiwnął w stronę swojej dziewczyny, która była cała czerwona. 
 – Powiedz mi, kochanie, ile ty masz lat? Mam wrażenie, że skądś cię znam...
 – Dwadzieścia cztery, proszę pana – odezwała się piskliwym i przerażonym głosem. – Należę do stada Gabriela, więc może spotkaliśmy się, na którymś zebraniu. 
 – A no tak! – palnąłem się w czoło. – W zeszłym tygodniu na obradach! Ale interesu później – oznajmiłem. Oparłem się o futrynę i skrzyżowałem dłonie na piersi. – Powiedz mi, jak sprawuje się mój syn? Czy odpowiednio cię zadowala?
 Teraz stała się purpurowa, a uśmiech z mojej twarzy nie chciał zejść. 
 – Boże, tato! – krzyknął mój syn. 
 – Wybacz, młody, ale musicie stąd wyjść, chyba, że chcecie abym przy was urządził niezły striptiz?
 – Idź na górę i przed mamą urządzaj sobie striptiz, a teraz wyjdź – warknął syn. 
 – Nie ma bata – zaśmiałem się. – Muszę zmyć z siebie to świństwo, inaczej twoja matka urwie mi łeb przy dupie, jeśli nasmrodzę w domu, więc wypad – odsunąłem się, aby mogli przejść.
 Mijając mnie, Tyler zmierzył mnie wzrokiem, jakby chciał mnie zabić. Bardzo złe posunięcie, Lovelasie. 
 Gdy wyszli trzasnąłem drzwiami i wszedłem pod prysznic pod gorący strumień wody. Mydląc ciało śpiewałem piosenkę z reklamy płatków śniadaniowych, która wyryła się mi w pamięci.
 – Dziękuje – zwróciłem się do Samanthy, która siedząc na szafce podała mi ręcznik. Owinąłem się nim w pasie i wyszedłem spod prysznica. 
 – Nie ma za co – powiedziała swoim delikatnym głosikiem.
 Spojrzałem na nią zaskoczony i ponownie tego dnia po prostu wrzasnąłem. Odsuwając się od niej, poślizgnąłem się na kafelkach i wylądowałem na tyłku. A dokładniej na koszu na pranie, który pod moim ciężarem po prostu pękł.
 – Cholera, Sam! – Byłem pewny, że jeszcze dzisiaj zrobię sobie coś poważniejszego. I to wszystko było winą mojego pieprzonego instynktu, który nie informował mnie o czyjejś obecności.
 – Niezłe powitanie po latach – mruknęła, a następnie pomogła mi wstać.
 Chwyciłem się jej wyciągniętej ręki, która była strasznie zimna i bledsza, niż podczas naszego ostatniego spotkania. Ona również się zmieniła. Pomimo tej udawanej radości, w środku była pusta. Czułem, że to nie jest moja Samantha, tylko jakaś marna imitacja jej.
 – Jestem martwa, Scott – powiedziała, jakby czytając w moich myślach. – Jedynie taką powłokę mogę przybrać, aby móc tu z wami przebywać.
 Wstałem i poprawiłem ręcznik, który prawie ześlizgnął się z mojego ciała. Samantha w tym czasie śmiała się ze mnie i mojej purpurowej twarzy. Czułem, jakbym z dziewczyną mojego syna zamienił się miejscami i został przyłapany na czymś złym.
 – Hm... – mruknęła. – To może ty pójdziesz się w coś ubrać, a ja zaczekam w kuchni?
 – Ale nie znikniesz, prawda? – Chciałem się upewnić.
 – Nie – uśmiechnęła się. – Jestem tutaj, gdyż chciałeś ze mną porozmawiać, więc nie odejdę, póki nie wyjaśnimy sobie kilku spraw.
 Pobiegłem najszybciej, jak mogłem do sypialni, więc po kilku minutach znów znalazłem się w towarzystwie siostry. Czułem, że ta rozmowa nie będzie należeć do najprzyjemniejszych.

SAMANTHA

 Usiadłam na blat i sięgnęłam po jabłko, które po chwili ugryzłam. Słodki sok spłynął po mojej brodzie i kapał na czarną sukienkę, która zbytnio przylegała do mojego ciała, przez co nie mogłam swobodnie oddychać.
 No dobrze. Przyznam, że skłamałam. Nie byłam żadnym duchem. Wciąż miałam swoje ciało, a martwa byłam przez zaledwie kilka sekund. Trafiłam do Otchłani, którą w mgnieniu oka opuściłam. Do dziś nie specjalnie wspominałam tą wizytę.
 Żałowałam, że się tu znalazłam. Ale przecież nie mogłam całe życie uciekać, prawda? Okey... Powiedzmy kilkadziesiąt lat dałabym radę odkładać te wszystkie sprawy, jednak zważywszy na to, że jesteśmy długowiecznymi istotami, nie mogłam uniknąć tego spotkania. Zresztą, mogłam przynajmniej trochę pomieszać w ich głowach.
 Ucieszyłam się. Zapowiadała się niezła zabawa.
 – Rozmawiałaś jćuż z Ezrą? – odezwał się Scott wchodząc do kuchni.
 Jego obecny wygląd żadnego wrażenia na mnie nie zrobił. Co innego gdybym zobaczyła go po prawie szesnastu latach. Nie pierwszy raz znajdowałam się w tym domu i nie pierwszy raz ich obserwowałam. Oczywiście oni nie byli tego świadomi, lecz ja znałam ich życie tak jakbym sama z nimi je przeżyła.
 Jednak musiałam przyzna, że z tego młodego chłopczyka, którego zostawiłam, wyrósł duży mężczyzna. Przypominał teraz dojrzałego wojownika. Dostrzegłam kilka blizn na jego rękach, które wywołały mieszane uczucia.
 Pamiętałam, jak w dzieciństwie Scott prosił mnie, abym zaczęła go uczyć. Chciał własnoręcznie zemścić się na zabójcy swoich rodziców. Wiedziałam, że będzie wyjątkowym wojownikiem. I tak też się stało.
 – Nie – odparłam. – I odpowiem na twoje kolejne pytanie: Nie zamierzam się z nim spotkać i wiem, że tu go nie ma. W mieszkaniu znajdują się tylko dwie osoby, oprócz nas. W tym twój syn, który...
 – Dobra! – przerwał mi. – Jestem w pełni świadom, co mój syn teraz wyprawia.
 – Jaki ojciec, taki syn – zaśmiałam się.
 Prychnął.
 – Niech się bawi, póki może. Za rok przejdzie Wstąpienie i już nie będzie tak wesoło.
 Wyciągnęłam dwie butelki piwa z lodówki i otworzyłam je. Jedną podałam Scottowi, zaś z drugiej upiłam trochę alkoholu.
 – Przykro mi, braciszku, ale nie mam zbyt dużo czasu. Przyszłam, bo chciałeś mnie o coś zapytać.
 Mężczyzna wbił wzrok w butelkę i przejechał kciukiem po szkle. Jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił.
 – Dlaczego zrobiłaś to Lei? – zapytał. – Przecież to twoja córka...
 – Nigdy świadomie nie skrzywdziłabym nikogo z rodziny. – A przynajmniej zanim odeszłam. – Nie spodziewałam się tego, że to wszystko tak się skończy, ale nie to pytanie chciałeś mi zadać.
 Scott spojrzał na mnie, a w jego oczach zalśniły łzy.
 – C-czy moja wizja może się spełnić?
 Zaśmiałam się, po czym zeszłam z blatu i zaczęłam błądzić po pomieszczeniu.
 – Powiem ci, co ja widziałam – przejechałam dłonią po meblach. – Czasami też mam wizję, ale nie są tak przyjemne, jak twoje. Widzę w nich ból, gniew i śmierć ludzi, którzy podjęli błędne decyzje – ponownie się napiłam. – Tak samo jest z życiem. Mogę spojrzeć w twoją przyszłość i dostrzec kilkanaście tysięcy zakończeń. Gdybyś dzisiaj nie założył się z Patrickiem i pojechał za moją córką, aby jej pomóc, byłbyś martwy.
 – Dlaczego? – zainteresował się.
 Bo to jeden z przedstawicieli tego gatunku zabił twoich rodziców.
 – Tego już nigdy się nie dowiesz. – Znów usiadłam na blacie.
 Strach, nawet ten dawny, i niemal zapomniany, potrafi być paskudnym zabójcą.
 – Brakuje mi ciebie – wyznał w końcu.
 Przyznam, że jego słowa trochę mnie poruszyły. Nawet po tylu latach jego uczucia do mnie się nie zmieniły. Było to nawet trochę... miłe.
 – Dlaczego przyszłaś do mnie, a nie do Ezry albo Patricka? – Albo do swojej córki - te dwa niewypowiedziane słowa bębniły w mojej głowie.
 – Scott, obydwoje wiemy, jakby skończyło się moje spotkanie z nim. Przyszłam w pokoju. Nie zamierzam wracać, ani z czegokolwiek mu się tłumaczyć – westchnęłam. – Wyobrażasz sobie nasze spotkanie?
 Na twarzy Scotta zagościł grymas.
 – Taa... Prawdopodobnie doszłoby do rękoczynów, gdyby Śmierć ci towarzyszył.
 – Dla jego dobra radzę ci, żebyś z nim porozmawiał i spróbował go jakoś pohamować. Śmierć już ledwo wytrzymuje i, w końcu, jemu nerwy pękną. Wiesz, że za takie zachowanie Ezra powinien być już dawno ukarany?
 – Wiem, Sam. Ale nie możesz go winić za to, że cie kochał. Nie wiem, czy ty nadal odwzajemniasz jego uczucia, ale przypomnij sobie, jak się czułaś w jego obecności. – Scott wpatrywał mi się prosto w oczy, szukając zapewne jakiegoś śladu dawnej Samanthy. – Pomyśl o jego dotyku na twojej skórze. O jego pocałunkach i o tym, jak...
 – Wystarczy, Scott – powiedziałam spokojnie, a następnie uśmiechnęłam się cwaniacko. – To raczej nie jest temat, na który chciałbyś rozmawiać z własną siostrą.
 – Jestem gotów się poświęcić, bylebyś do nas wróciła – oznajmił poważnym tonem.
 Czy była możliwość, abym wróciła. Oczywiście. Mogłam to zrobić w każdej chwili, ale czy chciałam? Nie. Zdecydowanie nie.
 – Dobrze wiesz, że to jest niemożliwe – mój głos nie wyrażał żadnych emocji. Ani pozytywnych, czy jakiekolwiek negatywne. Byłam neutralna.
 – Miałem wizje... – zaczął. – Widziałem was wszystkich razem: Ezra i Lea, a między nimi ty. Wyglądaliście na bardzo szczęśliwych. – Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, jednak on machnął ręką, ignorując mnie. – Nie było to dla mnie żadnym zaskoczeniem, że wróciłaś do Ezry. Bardziej zdziwił mnie wygląd Lei.
 Oczywiście, że także miałam tą wizję. Lecz ja znałam prawdziwe zakończenie i ono bardzo różniło się od tego, o którym myślał Scott.
 – Wybór, Scott. To wszystko zależy od wyboru, a ja już go dokonałam i teraz mierzę się z konsekwencjami. 
 – Może i teraz stałaś się Śmiercią, ale wciąż do dupy idzie ci z kłamstwem – zaśmiał się.
 – Przyłapana na gorącym uczynku. No nic... Będę musiała się zbierać – ostatni raz się do niego uśmiechnęłam. – Żegnaj, Scott – a następnie po prostu zniknęłam.
 Albo... nie do końca. Byłam jedynie dla niego niewidzialna, lecz wciąż znajdowałam się w pomieszczeniu.
 Mężczyzna wypił całą zawartość piwa, po czym wyrzucił pustą butelkę do kosza. Oparł ręce na blacie i spojrzał w ciemność, malującą się za oknem.
 – Żegnaj, Sam – szepnął.
 Nagle poczułam słodką woń zmieszaną z wanilią. Ktoś się zbliżał.
 Wzięłam głębszy wdech. To były dwie osoby, a jedna z nich była poważnie ranna. Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc, kto zaraz przybędzie.
 Zmaterializowałam się tuż obok Scotta.
 – W zasadzie, mogę jeszcze chwilę zostać – powiedziałam.
 – Nie boisz się, że ktoś może cie zobaczyć? W każdej chwili mogą wrócić – mężczyzna przymrużył powieki, mierząc mnie.
 – Zaraz będziemy mieli gości – radość tryskała ze mnie na kilometr. – Idź przynieś jakieś opatrunki.
 – Wiem, że coś kombinujesz – powiedział podejrzliwie. – I nie waż się wykorzystać którekolwiek z nas. – Wyszedł, zostawiając mnie samą.
 Zeskoczyłam z blatu i bezszelestnie udałam się do holu. Przyznam, że jednym z kilku plusów mojej przemiany, było to, że potrafiłam robić ze swoim ciałem co tylko chciałam. Mogłam  robić się lekka, jak piórko, skakać po wszystkich meblach, czy po prostu dryfować w powietrzu. Wszystko było dla mnie możliwe.
 Drzwi z hukiem otworzyły się na oścież, a do środka wkroczył brunet, niosąc dziewczynę na rękach. Z przesiąkniętych bandaży kapała krew. Dziewczyna kurczowo trzymała się jego koszuli, sycząc cicho z bólu.
 – Potrzebujemy pomocy – wydyszał chłopak.
 – No co ty nie powiesz – mruknęłam. – Połóż ją na stole w jadalni – rozkazałam.
 Brunet zrobił to co kazałam. Słyszałam, jak dziewczyna coś majaczy pod nosem. Byłam pewna, że rana została zainfekowana demonicznym jadem.
 Po  chwili dołączyłam do nich, niosąc miskę pełną wody i kilka ręczników.
 – Złap ją za ręce. To może zaboleć. – Rozcięłam opatrunek, a moim oczom ukazała się ogromna dziura w nodze.
 Mogłam się domyślić, że to starcie z demonem może się tak skończyć... A teraz moja córka leżała na stole, a w jej krwi płynęła trucizna.
 – O kurwa! – krzyknął Scott, dostrzegając rannego. – Co tu się stało?! – zwrócił się do chłopaka.
 – Demon ich zaatakował, geniuszu – mruknęłam pod nosem. – Zajmę się nią, a wy idźcie po zioła do szklarni – mężczyźni, jak na komendę, wybiegli z jadalni. Zostałam sama z dziewczyną.
 – Leo, to ci się nie spodoba. – I Śmierci też nie.
 Ingerowałam w czyjejś życie, wbrew woli przeznaczenia. Użyłam swojej mocy, chociaż nie żądałam niczego w zamian.
  Trucizna prawie dostała się do serca. Przejechałam dłonią nad jej ciałem. W powietrzu uniósł się niebieski dym, który tuż po chwili zniknął.
 Obmyłam jej nogę i przytknęłam gazę do rany. Nie miałam czasu, aby ją zaszyć. Musiałam zniknąć.
 – Mamo? – usłyszałam ochrypły głos.
 Spojrzałam na jej twarz. Szafirowe oczy wpatrywały się we mnie. Dostrzegłam w nich siłę i chęć walki.
 Coś zakuło mnie w piersi. Pierwszy raz od szesnastu lat poczułam jakieś emocje. Smutek i żal.
 – Śpij – przejechałam dłonią nad jej powiekami, wprowadzając umysł w sen.
 To było niemożliwe...
 Przez ostatnie lata moje życie składało się głownie z zabawy. Wysyłałam cienie po dusze, albo sama udawałam się po ich odbiór. Czasami też zdarzyło mi się powalczyć z ofiarą o życie. Nudne gierki, czy też zagadki, które mogły im pozwolić przedłużyć ich żywot. Ale Śmierć zawsze dorwie swoją ofiarę. Jak nie osobiście, to dzięki zwykłemu przypadkowi.
 Pastwiłam się nad mordercami, zadając im ten sam ból, co oni swoim ofiarom. Przerobiłam setki ksiąg, dzięki którym zwiększyłam swoją moc. Byłam jedynie słabszą wersją Śmierci. Jednak wyrzekłam się uczuć. Szczególnie miłości.
 A teraz? Teraz stałam tuż obok mojej córki, która omal nie umarła. Uratowałam jej życie i odczułam potrzebę przytulenia jej. Czyli czegoś, czego nie powinnam czuć.
 Dawna Samantha odżywała we mnie, chociaż ja nie chciałam. Miałam nadzieję, że się jej pozbędę, lecz myliłam się. Nie można było oddzielić się od swojego prawdziwego oblicza.
 Czy to jakoś na  mnie mogło wpłynąć? Oczywiście, że nie. Ja byłam Śmiercią, a nie matką. Już od dawna nie wyrzekłam się tej strony i pozwoliłam na opanowaniu się ciemności.
 Tylko, że ta ciemna powłoka została porysowana, a w jej rysie zagościło światło.




Pam...pam... PAM   xd
No i jak wam się podoba rozdział? Piszcze, krytykujcie, zmieszajcie mnie z błotem :D Co tylko wam się będzie chciało xd 
Albo pochwalcie :3 Poprawicie mi tym humorek i dostanę mega kopa weny^^ Tak... Zaczęłam już kolejny rozdział i zacięłam się xd Macie może jakieś podejrzenia co będzie się dalej działo? :3 Piszcie :D 

Tekst nie wyjustowany bo mi przycisk nie działa i nie poprawiony bo mi się nie chciało drugi raz czytać xd 
Wiem... Jestem okropnym leniem^^
Pozdrawiam
Seo! <3