niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 4 Księga III

Dzień dobry wszystkim :D
Tak... Dzisiaj jest 15! A co za tym idzie? Moje urodzinki <3
Żeby tak bardziej sprecyzować, właśnie kończę roczek xd No właśnie... Już równo rok jestem z Wami na blogspocie :D I właśnie to opowiadanie zmusiło mnie do rozpoczęcia współpracy z nim.
Dziękuje wszystkim tu zebranym, za to, że mnie wspierali zajebistymi komentarzami <3 Tak, to one najbardziej motywowały mnie do dalszego pisania.
Nie będę zbytnio Wam marudzić ( jest po pierwszej w nocy i jestem trochę śpiąca xd), więc pragnę Wam bardzo, ale to bardzo podziękować. Mam nadzieję, że następny rok również zostaniecie ze mną ^^

Wiem, że ostatnio z rozdziałami się za bardzo nie wyrabiam, ale od jakiegoś czasu siedzi mi pewien pomysł na opowiadanie w głowie. Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj dodam pierwszy rozdział :D

 Zapraszam Beautiful disaster






LEA

 Słońce powoli wynurzało się zza horyzontu, a jego promienie muskały moją twarz. Zaklęłam pod nosem uświadamiając sobie, że przesiedziałam pół nocy na dworze. A za niedługo miałam iść do szkoły.
 Wstałam, po czym opuściłam balkon kierując się do łazienki. Uśmiechnęłam się na widok przygotowanych dla mnie ubrań, leżących na łóżku. Sinee już przyszła i nadal tu była - wywnioskowałam po usłyszeniu dźwięku lejącej się wody. Chwyciłam szlafrok i weszłam do pomieszczenia. Rzuciła piżamę do kosza na brudy i stanęłam pod prysznicem. Przyjemna fala ciepłej wody zalała moje ciało. Jednak nie dane mi było cieszyć się tą chwilą przyjemności. Odkąd dotarłam do tego miejsca zaczęłam bardziej doceniać czas. W Cerisie zawsze miałam go aż nadto, jednak tutaj zbyt wiele spraw wymagało mojej uwagi, przez co wiecznie byłam zabiegana.
 Po kilku minutach wyszłam z łazienki z wysuszonymi włosami. Ubrałam się, a następnie pogładziłam rąbek spódnicy, prostując materiał, jednocześnie usuwając z niego nieistniejący kurz. Sięgnęłam po torbę, do której wrzuciła kilka zeszytów i ruszyłam na dół.
 W domu jeszcze wszyscy spali. Zazwyczaj to ja pierwsza wstawałam z powodu bezsenności czy też koszmarów. Ale nie narzekałam. Miałam wtedy czas na różne rozmyślenia.
 Ostatnimi czasy moją głowę wciąż zaprzątała myśl o zaręczynach. Nie byłam na nie gotowa. I nawet nie odpowiadał mi fakt, że miałabym wieczność dzielić z osobą, której może nigdy nie pokocham. Małżeństwo kojarzyło mi się z miłością. I właśnie w takim zapragnęłam być. Poczuć się kochaną.
 - Mina myśliciela? - zakpił mój anioł stróż.
 Uśmiechnęłam się do niej.
 - W domu zostawiłam swoją ławkę zadumy, więc to musi mi wystarczyć - odpowiedziałam.
Sinee usiadła obok mnie na kanapie i podała mi kubek gorącego kakaa. Z wdzięcznością go przyjęłam, po czym upiłam kilka łyków.
 - Czasem mam wrażenie, że jesteś jakimś okropnym przypadkiem - wyznał anioł, przez co popatrzyłam na nią zdziwionym wzrokiem. - Nie patrz tak na mnie. Jesteś bardzo młoda, a ja cię uwielbiam, ale... masz dużo problemów. Spraw, które nie powinny w ogóle ciebie dotyczyć. Gdybym mogła, najlepiej skopałabym tyłek twojemu ojcu za ten ślub. Jak można tak krzywdzić dziecko?
Zakrztusiłam się, a do oczu napłynęły mi łzy.
 - Boże, Sinee! Daj sobie już z tym spokój. Ślub odbędzie się tak czy siak i nic na to nie poradzisz. To normalne, że się tym martwię... Jestem młoda i to trochę dużo, jak na mnie, ale myślę, że będzie dobrze.
 - Mnie nie okłamiesz - odparła przymrużając powieki. - Znam cię zbyt dobrze, żebyś mogła mnie tak oszukiwać, Fasolko.
 Uśmiechnęłam się na jej słowa. Fakt, nic przed nią nie dało się ukryć. Chyba, że to ja byłam takim kiepskim kłamcą. 
 - Chwila... Czy ty właśnie nazwałaś mnie Fasolką? - zapytałam ją marszcząc brwi. - Dlaczego?
 - Próbowałam coś wymyślić i tylko to przyszło mi do głowy... Znaczy się najpierw pomyślałam o Pączusiu, ale to byłoby zbyt dziwne.
 - Racja - przyznałam. - Pomyślimy o tym kiedy indziej. Teraz chciałabym porozmawiać z tobą na temat tego czegoś co mnie śledziło w szkole.
- Byłam tam - powiedziała. - I niczego nie zauważyłam. Mógł to być jeden z wilków, albo Łowców. 
- Nirra sprawdziła teren i też nic nie zauważyła. Może ja rzeczywiście to sobie ubzdurałam? 
Sinee zaśmiała się, a następnie ruszyła w stronę kuchni. 
- Powinnaś zająć się szkołą. Tutaj jesteś bezpieczna. Wszyscy czuwamy nad tobą, więc nic ci się nie stanie. Zrobiłaś już ten projekt na historię? A co z plastyką? - próbowała zmienić temat.
- Poczytałam trochę, ale wszystko mi się nie zgadza. To co uczono nas w Cerisie bardzo różni się od tego tutaj, ale jakoś daję radę. A jeśli chodzi o zajęcia artystyczne... Gdybyś tylko widziała jej minę! Z niechęcią przyznała, że obraz jest bardzo dobry. Powiesiła go na ścianie, a jutro znowu idziemy w plener szkicować. Chyba w końcu zrozumiała, że nie wszyscy potrafią w pamięci odtwarzać krajobraz z najdrobniejszymi szczegółami. Planuje też jakąś wycieczkę szkolną - przerwałam na chwilę, upijając kilka łyków czekolady. - Naprawdę dobrze się tu czuję. Tak... normalnie.
- To dobrze. Ale wiesz, że jeśli będziesz unikać problemów, one wcale nie znikną? 
- Wiem, ale udajmy jeszcze przez kilka dni, że ich nie ma, dobrze? - poprosiłam. -  Później odbędą się zaręczyny i powoli będziemy wracać do normalności. 
- Więc spraw, aby te dni były najlepszymi dniami w twoim życiu - poradziła.- Baw się i niczego nie żałuj.
 Chciałam jej coś odpowiedzieć, jednak przeszkodził mi dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam brwi i udałam się, aby sprawdzić kto, o tak nieludzkiej porze, przyszedł. Otworzyłam drewniane wrota i spojrzałam zaskoczona na przybysza.
- Cameron? - zdziwiłam się. Bardziej prawdopodobne było to, że zastałabym jakiegoś demona przed progiem niż jego. Chociaż, on również zdziwiony był moją obecnością tutaj.
- Nie wiedziałem, że tu mieszkasz - powiedział. - Camill to twoja ciotka?
- Tak - odsunęłam się od drzwi, aby wpuścić go do środka.
 Chłopak odwrócił się i ruszył w stronę srebrnego samochodu, którym przyjechał. Tym razem byłam bardziej zmieszana niż przed chwilą.
- Przywiozłem jej kwiaty - powiedział. - Pomożesz mi je wnieść?
 Mimowolnie ruszyłam w jego kierunku. Wiedziałam, że Camill prowadziła niewielką kwiaciarnię w mieście, ale nie miałam żadnego pojęcia, że Cameron dostarczał jej kwiaty. No cóż, wprawdzie za wiele nie wiedziałam na jego temat.
 Do domu wnosiliśmy po dwa duże stroiki i ustawialiśmy je wszystkie w korytarzu. W pewnym momencie Sinee wystawiła głowę zza kuchni i spojrzała na mnie wymownie. Skinęła głową w stronę Camerona, a następnie uśmiechnęła się szeroko. Przewróciłam oczami i już miałam wyjść po kolejne kwiaty, gdy usłyszałam jakiś dźwięk dobiegający z kuchni. Weszłam do pomieszczenia i zauważyłam, że jeden talerz spadł, roztrzaskując się na podłodze.
- Zaproś go na śniadanie - odezwała się dziewczyna tuż przy moim uchu.
- Przecież ja nie umiem gotować, a to ty zawsze je robiłaś! - zaprotestowałam, wiedząc, że teraz przypadła moja kolej na przygotowanie jedzenia dla całej zgrai. Anioł uśmiechnął się do mnie.
- Fasolko, przez te kilka dni nauczyłaś się robić jajecznice. Tosty to nic trudnego, a teraz idź, bo on już kończy - popchnęła mnie w stronę wyjścia, jednak ja jeszcze raz obróciłam się w jej stronę.
- Korzystaj z życia - wyszeptała i zaczęła wyciągać składniki potrzebne do przygotowania jedzenia.
- Lea?- usłyszałam zaniepokojony głos Camerona. Ruszyłam w jego stronę.
 Stał przywarty do ściany, a przed nim znajdowała się Nirra. Jak przystało na strażnika, warczała na przybysza. Nie dziwiłam się jemu, że się jej wystraszył. Była o wiele większa od zwykłego wilka, więc dla człowieka mogła wydawać się przerażająca.
- Nirra! - zawołałam ją. Wilk odszedł i ustawił się tuż za mną. - Przepraszam - zwróciłam się do chłopaka. - Byłam pewna, że śpi u mnie w pokoju.
- To twój pies? - wzdrygnął się, gdy Nirra znowu na niego warknęła.
- Wilk. A dokładnie hybryda.
- Straszny - stwierdził. - Bałbym się mieć takie coś w domu.
 Jego słowa trochę mnie zabolały. Ale dla nas widok tak wielkich zwierząt nie był niczym nowym, w przeciwieństwie do ludzi.
- Jak zdążyłeś zauważyć jest bardzo pomocna. Pilnuje nas i nie pozwala obcym kręcić się po domu. To taki nasz mały strażnik - posłałam mu delikatny uśmiech.
- Zauważyłem... No dobrze, mogłabyś zawołać Camill? Albo przekaż jej, że przywiozę resztę kwiatów do sklepu.
- Za niedługo powinni wstać. Jeśli chcesz możesz na nią zaczekać. Zostałbyś też na śniadaniu i omówilibyście to wszystko - zaproponowałam.
 Cameron przez chwilę zastanawiał się, po czym odparł:
- Nie, dzięki. Nie chciałbym przeszkadzać - odparł, jednak głośne burczenie w jego brzuchu zdradziło go. Zaśmiałam się.
 - Nie będziesz przeszkadzać. W zasadzie mógłbyś mi pomóc. Twój brzuch raczej ci nie wybaczy, jeśli teraz pójdziesz.
 Chłopak uśmiechnął się do mnie.
- Nie chciałbym się z nim kłócić. Więc co mam zrobić?
 Weszliśmy do kuchni, a ja dostrzegłam na blacie kilka składników. Tak na prawdę, to trochę czułam niepokój. Nie wiedziałam co mam robić. Zawsze to Sinee mną kierowała. Tym razem musiałam poradzić sobie sama. Szybko w myślach odtworzyłam ostatnie co gotowałyśmy.
- Musimy przyrządzić śniadanie dla sześciu osób - powiedziałam na głos. - Ethan zje sześć tostów, Tyler cztery. Dziewczyny po jednym. Ja zajmę się nimi, a ty mógłbyś usmażyć bekon?
 Wyciągnęłam patelnię i postawiłam ją na kuchence. Cameron zajął się smażeniem plastrów mięsa. Usmażyłam już cały talerz tostów, równocześnie wyciskając sok z pomarańczy.
- Oni jeszcze śpią? - zapytał chłopak. Przytaknęłam. - Więc... zanim wstaną jedzenie będzie już zimne.
- Jak bekon będzie gotowy Ethan sam ich wszystkich obudzi i tu przyciągnie. Camill zawsze zaczyna śniadanie dopiero wtedy, gdy wszyscy będziemy przy stole.
- Wcześniej tak nie było? No wiesz, zanim się tu przenieśliście - zapytał.
- Było nas za dużo, żebyśmy czekali aż wszyscy przyjdą. Chłopaki zwykle przychodzili pod koniec śniadania, chwytali w ręce co się dało i biegli na zajęcia. Mój ojciec zawsze lubił wcześniej przychodzić i rozmawiać o pracy z wujkiem. Zaczynali pierwsi i kończyli ostatni.
- Wygląda na to, że masz bardzo dużą rodzinę - uśmiechnął się do mnie. Podałam mu szklankę świeżego soku. - U mnie byłby to istny cud, jeśli dałoby się zebrać całe rodzeństwo w jednym miejscu.
- Nie wiedziałam, że masz rodzeństwo - palnęłam bez namysłu. Oczywiście, że nie wiedziałam! Przecież ja go praktycznie nie znałam!
- Mam trzech braci i dwie siostry. Ale nie chodzą ze mną do szkoły. Kilka miesięcy temu wyprowadziłem się z domu i zamieszkałem tutaj.
- Sam dajesz sobie radę? - zdziwiłam się. - No wiesz, nauka, praca i to wszystko. Ja ledwo radzę sobie z przygotowaniem śniadania, a co dopiero szkoła.
- To, że się wyprowadziłem, nie znaczy, że się od nich odciąłem - powiedział rozbawiony. - Ojciec nie chce abym poświęcił szkołę na rzecz pracy. Opłaca nam mieszkanie. Praca u twojej ciotki pozwala mi trochę odłożyć na przyszłość, kiedy już nie będę chciał jego pomocy.
- Więc nie mieszkasz sam - zainteresowałam się.
- Nie, z kolegą. Postanowił wyjechać ze mną, żeby oderwać się trochę od życia. Gra na gitarze w The Siles.
- Nie słyszałam o nich - wyznałam.
- Nie? To musimy to szybko zmienić! Są rewelacyjni i tak się składa, że znam ich gitarzystę - uśmiechnął się - więc mam darmowe wejściówki. Miałabyś ochotę towarzyszyć mi podczas jutrzejszego koncertu? - zapytał.
 Zastanawiałam się czy mogłabym z nim pójść. Z jednej strony obawiałam się tego co mogło mnie tak spotkać, zaś z innej zżerała mnie ciekawość. Miałam okazję iść na jakiś koncert i spędzić miło wieczór. Chociaż wracając do tej pierwszej strony, powinnam być rozważna i nie narażać się na niebezpieczeństwo, ale...
- Do diabła, Lea! - rozbrzmiał zdenerwowany głos mojego stróża. - Idź na ten cholerny koncert, albo sama cię tam zaciągnę! 
- Z wielką przyjemnością - odparłam.
 Nagle w drugiej części domu rozbrzmiał jakiś hałas. Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc, że zapach jedzenia dotarł do jego pokoju.
- Cholera, Ty! Leć po Camill! - krzyknął drugi brat.
- Nirra - zwróciłam się do strażnika, aby ta trochę ich uspokoiła. Przecież to było zwykłe jedzenie, a oni robili z tego Bóg wie co. Albo po prostu czułam się głupio w obecności Camerona. Szczególnie, gdy byłam świadoma jaki chłopcy dadzą zaraz pokaz.
- Zabierz ją, Lea! - usłyszałam głos Ethana. - Żaden wilczek nie stanie mi na drodze do mięsa!
Cameron wybuchł śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać i również z moich ust wydobył się chichot.
 - Masz bardzo wesołą rodzinkę - stwierdził chłopak.
 - To nic - powiedziałam. - Powinieneś ich widzieć podczas walki o łazienkę. Chociaż w tym domu są jakieś cztery inne, oni i tak walczą o tą samą. Dlatego ciotka nie wiesza żadnych obrazów na ścianę, czy jakieś inne szklane dekoracje. - Skrzywiłam się, gdy usłyszałam jakieś trzaśnięcie. - Chodźmy usiąść. Jeśli oni się zjawią, będziemy mieli jakieś kilka sekundy zanim pożrą całe jedzenie.
 Cameron usiadł naprzeciwko mnie. Posłał mi delikatny uśmiech, gdy dostrzegł moich kuzynów, zbliżających się do nas. Biegli co w sił nogach, jakby się gdzieś paliło. Tyler trzymał Camill w ramionach, zaś Ethan przerzucił swoją siostrę przez ramię. Gdy weszli do jadalni spojrzeli na przybysza, jednak żaden się nie odezwał. Posadzili dziewczyny na krzesłach i sami zajęli miejsce.
Było mi trochę przykro Cass, która nie cierpiała wstawać o tak nieludzkiej porze.
 - Och! - westchnęła ciotka. - Witaj, Cameronie. Nie wiedziałam, że będziesz jadł z nami dzisiaj śniadanie...
 - Przywiozłem kwiaty - powiedział.
 - A ja nie zamierzałam go wypuścić bez porządnego śniadania. Jednak nawet nie wiem czy na coś się załapiemy - dodałam.
 - No jasne! - krzyknęła. - Zupełnie o nich zapomniałam. W piątek mamy wystawę. Chciałybyście jechać? - zapytała nas ciotka. - Myślę, że chłopcy zanudzą się na wystawie.
Poczułam nogę Camerona lekko uderzającą mnie pod stołem, przez co zachłysnęłam się sokiem.
 - Przepraszam, ale nie dam rady. Może Cass miałaby ochotę jechać z tobą?
 - Jasne - zgodziła się. - O której dzisiaj kończysz, Li? - zwróciła się do mnie.
 - Później mam jazdy. Powinnam skończyć przed dwunastą.
Dostrzegłam zamyśloną Camill, więc dodałam:
 - Spokojnie, mogę wrócić pieszo, albo autobusem. Nie musisz zwalniać się z pracy, żeby mnie zawieź do domu.
 - Jeśli chcesz, to ja mogę cię podrzucić - odezwał się Cameron. - I tak muszę przywieźć resztę kwiatów.
- Dziękuje, Cameronie - powiedziała ciotka.
- Boże... - jęknął Ethan. - Czy wy zawsze musicie tyle gadać przy śniadaniu? Normalnie nie można się skupić na jedzeniu - poskarżył się.
 Cameron spojrzał na mnie rozbawiony. Na widok jego rozbawionej miny sama się uśmiechnęłam. On działał na mnie w jakiś dziwny, ale przyjemny, sposób. Nie mogłam się doczekać naszej wspólnej soboty. Zapowiadał się niesamowity dzień, a ja zamierzałam skorzystać z rady Sinee.
Baw się i niczego nie żałuj.

piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 3 Księga III

Rozdział nie sprawdzony, więc wybaczcie mi pomyłki/ błędy :* 
Życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania <3




***

 - Tatusiu? - zawołała mała dziewczynka wchodząc do komnaty.
 W pomieszczeniu panowała cisza i ciemność. Świeczki już dawno zgasły, choć wydawałoby się, że nikogo tu dzisiaj nie było. Dziecko zamknęło za sobą drzwi, a łzy zaczęły spływać jej po policzkach, gdy ponownie ruszyła na poszukiwania. Ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, przemierzała zamek, trzęsąc się z zimna. Po drodze mijała strażników, którzy w milczeniu przyglądali się jej poczynaniom. Jednak nie odważyła się podejść do nich i prosić o pomoc. Nawet tak małe dziecko wiedziało, że nie może okazać żadnej słabości względem swoich poddanych. Choć była przerażona, próbowała zamaskować swoje uczucie. Uniosła głowę ku górze dumnie szła przez korytarz.
 Kolejne drzwi zaskrzypiały, gdy weszła do wnętrza komnaty, które one strzegły. Pomieszczenie niczym nie różniło się od pozostałych - było zimne, ciemne i na swój sposób przerażające.
 Tym razem dziewczynka weszła do środka i rozsiadła się w kącie, a z jej gardła wydobył się cichy szloch. Chowając twarz w dłoniach modliła się, aby wreszcie ktoś jej pomógł.
 Słysząc jakiś dźwięk uniosła głowę.
 - Halo? - krzyknęła piskliwym głosem. - Tatusiu?
 Widząc postać wyłaniającą się z ciemności przywarła do ściany, po czym jej ciało zaczęło się trząść.
 - Kim jesteś? - szepnęła.
 Z każdym krokiem, twarz, jak i ciało intruza, stawało się bardziej wyrazistym. Dziecko dostrzegło, iż była to młoda kobieta. Uniosła główkę, aby przyjrzeć się jej. Kruczoczarne włosy okalały jej porcelanową twarz. Choć w pomieszczeniu nie było zbyt jasno, dostrzegła wiśniowe usta i jej czarne niczym otchłań oczy. Była piękna i wydawała się dla dziewczynki bardzo znajoma...
 - Wiesz, gdzie jest tatuś? - odważyła się jej zapytać.
 Nieznajoma przykucnęła przed dzieckiem, a dłoń położyła na ramieniu dziewczynki. Jej dotyk sprawił, iż przestała się bać. Smutek i strach opuściły ją, zastępując ciekawością.
 - Za niedługo tu przyjdzie, Lea - w pomieszczeniu rozległ się jej melodyjny głos. - Jestem tu, by ci pomóc.
 - Ja chcę do taty - w oczach dziecka ponownie pojawiły się łzy. - Zaprowadzisz mnie do niego?
 - A nie chcesz mnie poznać? - uśmiechnęła się, gdy dziecko kiwnęło głową. - Będę twoim stróżem, jeśli się zgodzisz.
 - Tatuś mówił, że Nirra jest moim stróżem...
 - Ja będę innym stróżem - powiedziała dziewczyna.
Chwyciła podbródek dziecka i uniosła ku górze, aby lepiej jej się przyjrzeć. Wielkie niebieskie oczy wpatrywały się w nią przepełnione strachem. Stróż nie ukazał żadnej złej emocji, gdy uświadomił sobie, że nawet w oczach swoich wrogów nigdy nie dostrzegł takiego lęku.
 - Takim, który się tobą zajmie i przyjdzie, gdy będziesz potrzebowała pomocy. Będę zawsze przy tobie i postaram się, aby twoje złe sny zniknęły - dodała, widząc, że dziewczynka niezbyt jest przekonana do jej pomysłu. Ale była jeszcze dzieckiem. Niewinnym stworzeniem, które zostało przypadkową ofiarą. Teraz przyszedł czas na naprawienie szkód i tym razem stróż nie miał zamiaru odpuszczać.
 - Jesteś aniołem stróżem? - zapytała dziewczynka.
 - Mogę nim być, ale żebym mogła się tobą zaopiekować musisz nadać mi imię... To będzie oznaczało, że należę do ciebie - wyjaśniła, widząc jej pytające spojrzenie.
 - Sinee - powiedziała cicho. - Podoba ci się?
 - Bardzo - uśmiechnęła się dziewczyna. - Tylko musisz mi obiecać, że nikomu o mnie nie powiesz. Inaczej będę musiała odejść - złapała swoją podopieczną za rączkę i pomogła wstać. Na jej policzkach widniały ślady łez, więc kciukiem je starła. - A teraz chodź. Znajdziemy twojego tatę.



***
LEA

 Szczerze powiedziawszy, nie tak to sobie wszystko wyobrażałam... To miało być spełnienie moich marzeń, odpowiedzią na najbardziej nurtujące mnie pytania, a stało się... No właśnie czym się stało? 
Zaraz po przejściu przez bramę ogarnął mnie zachwyt. Nasz dom otoczony był różnorodną roślinnością. Bluszcz piął się po murach budowli, w której mieliśmy się zatrzymać. Na środku wielkiego podjazdu znajdowała się marmurowa fontanna, a na jej szczycie postawiono kupidyna. Była to jedna z niewielu nowo nabytych rzeczy, patrząc na stan pozostałych rzeźb. Mały ogród figur ogrodzono niewielkimi krzakami. Z drugiej strony rozciągało się wielkie jezioro, które kończyło się za domem. Z tyłu dostrzegłam kawałek szklarni, jednak niezbyt mnie ona interesowała, zważywszy na to, gdzie byłam. W końcu znalazłam się na Ziemi! 
 Zanim weszłam do środka, aby obejrzeć wnętrze, zatrzymałam się w miejscu i zamknęłam oczy, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z różnych stron posesji. Cichy świergot ptaków mieszał się z dźwiękiem liści, muskających wiatrem. Było o wiele ciszej niż w naszym domu. Wiedziałam, że dzięki temu krótkiemu pobytowi tutaj mogłabym trochę odpocząć. Oderwać się od swoich obowiązków i udawać kogoś zupełnie innego niż w rzeczywistości.
  Wszystko było tak piękne, jak sobie wyobrażałam. I tak też było, dopóki nie spotkałam ludzi. 
Ale może to była też moja wina? Nie chciałam, aby traktowano mnie jak księżniczkę. Chciałam być człowiekiem, a to wiązało się ze wzlotem i upadkiem. W moim wypadku było więcej tych nieprzyjemnych doświadczeń...
 Zostałam znieważona, gdy uprzejmie zapytałam się o kolorowe obrazki wyświetlane w małym ekranie. Mężczyzna nazwał mnie dziwakiem, po czym wyrzucił ze sklepu. Kierowałam się czystą ciekawością, ale dla nich może było to formą obrazy? Oczywiście Cass, jak i jej bracia, pękali ze śmiechu, gdy widzieli moją "drobną" szarpaninę ze sprzedawcą. 
 Po tym incydencie moja przyjaciółka postanowiła zaznajomić mnie z podstawowymi urządzeniami, które normalni ludzie używali. 
 Kolejnym dla mnie problemem było przygotowanie się do zajęć. Zawsze gdy wstawałam, wszystko do kąpieli miałam przygotowane. Teraz sama musiałam sobie poradzić z ubraniem się, uczesaniem no i jak przypadło na normalną nastolatkę, musiałam sprzątać we własnym pokoju. Do tego dochodziło kilka obowiązków domowych, które zostały każdemu przydzielone. 
 W ciągu paru dni nauczyłam się odpowiednio zastawiać stół i zmywać naczynia po obiedzie. Może komuś wydać się iż moje problemy są ciut śmieszne, ale jak miałabym się zachować w takich sytuacjach, skoro nigdy nie byłam przyzwyczajona do takiego życia? Od małego wpajano mi umiejętności strategiczne. Lekcje zaczynałam od drobnych łamigłówek, które miały rozwinąć u mnie logiczne myślenie. 
 Po szczegółowej analizie historii naszego świata, rzeczywiście sama potrafiłam bez problemu dostrzec błędy popełniane przez naszych poprzedników. Jak zawsze - uczyliśmy się na cudzych błędach. Przynosiło to korzyści dla nas, jak i naszych poddanych.
Moi rówieśnicy także nie grzeszyli kulturą, ani wyrozumiałością. Gdy już wieść o naszym przyjęciu rozeszła się po szkole, przyszła pora, abyśmy się z nimi zapoznali. Część z nich wydawała się nawet sympatyczna, ale reszta była ich przeciwieństwem. Nie mogliśmy (a przynajmniej ja, gdyż oni już trochę zaznali się z tym światem) liczyć na wyrozumiałość, patrząc na to, że pochodzimy z zupełnie innego "państwa" a nasze zwyczaje i tradycje strasznie odbiegały od ich.
 Nie rozumiałam jeszcze wiele rzeczy. Między innymi dlaczego nikt nie wysłuchiwał moich próśb.
 - Poproszę kawałek cielęciny z sałatką z derenia - powiedziałam do kucharki, która znudzonym wzrokiem wpatrywała się we mnie.
 Miałam wrażenie, że w ogóle mnie nie słucha, tylko z niecierpliwieniem czeka na koniec swojej pracy. Ten scenariusz powtarzaliśmy już kilka razy. Ja - składałam swoje zamówienie, ona - częstowała mnie jakąś ciapką, która teoretycznie zawierała wszelkie potrzebne wartości odżywcze, jakie były nam potrzebne. 
 Przechyliła łyżkę i wylała kolejną breję na mój talerz. Ze skwaszoną miną zabrałam tacę i wróciłam do stolika, przy którym siedzieli moi towarzysze. Cass widząc mnie uśmiechnęła się.
 - Mam coś dla ciebie - powiedziałam przysuwając tacę Ethanowi. Ten wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie. - Nie rozumiem jak możesz coś takiego jeść...
 - W życiu bywają gorsze rzeczy niż jakieś jedzenie - odparł obojętnie. - Jak na przykład spotkanie patersowiańczyka...
 - Ej! - jęknęłam przerywając mu. - Za niedługo będziemy musieli być dla nich mili. Jeszcze nie wiem gdzie będzie utworzone nasze wspólne królestwo. 
 - A ja wiem - wtrąciła się jego siostra. - Słyszeliście, że Marcus zamierza poddać się swojemu wiecznemu snu? Pewnie twój wybranek zasiada wysoko w radzie i dlatego zajmiecie Paters. 
 - Marcus i somnium mortale? - zapytałam zaskoczona.
 Przypomniała mi się ostatnia ceremonia snu, w której brałam udział. To zaszczyt dla wybranków, gdy towarzyszy im rodzina królewska. Przynajmniej wtedy nie są skazani na samotne towarzystwo Śmierci. Nie jest to przyjemna uroczystość, a sama obecność Kosiarza sprawia iż jest ona bardzo smutna. Za każdym razem gdy widziałam tego potwora czułam jak całe moje ciało się spina. Byłam gotowa do ucieczki w każdej możliwej chwili. Chociaż ukryty był pod czarną płachtą, a ja mogłam dostrzec jedynie jego kościstą dłoń, wiedziałam, że jest on niebezpiecznym stworem. 
 Cała ceremonia miała na celu zapewnienie wieczny spokój nieśmiertelnym. Istnieje bowiem przywilej królewski, który dzięki współpracy ze Śmiercią może odebrać komuś wieczne życie. Oczywiście ofiara musi wyrazić na to zgodę, bez tego tylko w walce można odebrać komuś nieśmiertelność.  
 Pamiętam, że ostatnio wzruszyłam się, gdy małżeństwo oddało się wiecznemu snu. Wspólnie spędzili kilkaset lat wspólnie, a później chcieli nawet dzielić razem życie pośmiertne. Podziwiałam ich akt oddania, chociaż nie byłam przekonana do kierującej ich odwagi. Ale przecież nie każdy mógł być przekonany do wiecznego życia. W końcu i jemu by się to znudziło. 
 - Nie wydaje mi się, abyśmy zamieszkali w ich pałacu - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Czułabym się dziwnie przebywając wśród obcych...
 - Nie obcych - zaprzeczyła moja przyjaciółka. - Gdybyś poślubiła tego drania, jego ludzie staliby się twoją rodziną. 
 - My jesteśmy jej rodziną - warknął wściekły Tyler, pierwszy raz odzywając się do mnie od przybycia na Ziemię. A minął już tydzień. - Żadne patersowe dupki ci jej nie zastąpią. 
 - Dobrze, w domu pogadamy na ten temat - przerwałam im, chcąc jak najszybciej zakończyć ten nieprzyjemny dla mnie temat. - Teraz mam zajęcia artystyczne. Cass? - spojrzałam na dziewczynę, która pokiwała przecząco głowę, oznajmiając, że nie mamy wspólnych zajęć. 
 Odeszłam od stołu i zabrałam swoją torbę, w której trzymałam potrzebne przybory.
Nie wiedziałam jak odbywają się te zajęcia. Czy będziemy wychodzić w plener i rysować jakiś obiekt, który najbardziej nas zaciekawił?
 No cóż, miałam wielką ochotę na przelanie swoich uczuć na płótno.
Dzięki pomocy jakieś uczennicy szybko dotarłam pod klasę, w której miały odbyć się zajęcia. Wchodząc do pomieszczenia, zauważyłam, że była to chyba jedyna klasa, w której górowało tyle pastelowych barw. Wszystkie ściany przystrojono pięknymi pejzażami czy też portretami. Po bokach ustawiono ławki, które tworzyły koło. W jego środku stało kilka sztalug z płótnem, przed którymi siedzieli uczniowie.  
 Uśmiechnęłam się na samą myśl, że sama mogłabym malować.
Podeszłam do biurka, wykonanego z ciemnego drewna, i podałam kartkę nauczycielce, która przed nim siedziała. Młoda kobieta uniosła głowę i szybko omiotła mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, jednak ta nie odwzajemniła tego gestu. Z przymrużonymi powiekami czytała zawartość dokumentu, wręczonego przeze mnie. Przeczesała kościstą dłonią swoje blond włosy, po czym zawinęła sobie jeden kosmyk na palec. Dostrzegłem, iż jej paznokcie były pomalowane szkarłatnym kolorem. Wydęła wargi, jakbym stała się jej kolejnym problemem. Ściągnęła niewielkie okulary, po czym ponownie na mnie spojrzała.
 - Lea Maltali - powiedziała, na co ja skinęłam głową. - Uczestniczyłaś kiedyś w jakiś zajęciach artystycznych?
 - W zasadzie dużo maluję - odparłam uradowana. - W mojej poprzedniej szkole... - zaczęłam, jednak młoda nauczycielka machnęła ręką uciszając mnie.
 - Na moich zajęciach panuje absolutna cisza. Jeśli chcesz malować, powinnaś swoją całą uwagę skupić na płótnie - podpisała papier, który jej wręczyłam, a następnie podała mi go. - Idź i zanieś to dyrektorowi. W sekretariacie powinnaś znaleźć Camerona, poproś go żeby dał ci sztalugę. Dzisiaj oczekuję, abyście oddali swoje pracę.
 Spojrzałam zaskoczona na nauczycielkę, po czym obejrzałam się za siebie, aby zobaczyć co uczniowie robią. Część z nich malowała martwą naturę, zaś inni wszystko co im przyszło do głowy. Na mojej twarzy pojawił się grymas.
 - Jak mam namalować coś, czego nie widzę? - zwróciłam się do nauczycielki. - Muszę zobaczyć obiekt zanim zacznę go malować. Inaczej nie będę potrafiła wykonać tego zadania.
 Dostrzegłam złość malującą się na twarzy nauczycielki. Podparła dłoniami podbródek, po czym uśmiechnęła się do mnie najsztuczniej jak potrafiła.
 - Widzę, że mamy księżniczkę w klasie - każde jej słowo było przesłodzone. - Jeśli chcesz chodzić na moje zajęcia, pójdziesz do dyrektora. Oddasz mu ten cholerny papier i załatwisz dla siebie sztalugę i płótno. Do końca dnia czekam na twoją pracę. Jeśli mi się spodoba - pozwolę ci zostać. Inaczej nasza księżniczka może się pożegnać.
 Nie zamierzałam komentować jej słów. Po prostu wyszłam i skierowałam się do sekretariatu. Ta nauczycielka nie wyglądała mi na porządną osobę. Nigdy nie spotkałam kogoś, kto by tak nienawidził swojego fachu. A przecież sztuka to czyste piękno... Nasze chwile, miejsca, które zostały zatrzymane w najpiękniejszym momencie swojego istnienia. Jak ona mogła tego nie doceniać?
 Przeszłam przez szeroki korytarz, gdzie po jego bokach umieszczono szafki dla uczniów, i weszłam do sekretariatu. Przywitała mnie starsza kobieta zasiadająca przy biurku. Podałam jej formularz ze wszystkimi podpisami, a ta nakazała mi czekać na panią dyrektor, która chciała zamienić ze mną kilka słów. 
 Po chwili z gabinetu obok, wyszła kobieta o czarnych włosach. Związała je w koka. Na jej twarzy malował się spokój i radość. Pod tym względem bardzo przypominała mi Andreę, za którą tęskniłam. Odkąd przybyliśmy na Ziemię, odwiedziła mnie zaledwie kilka razy, chociaż wcześniej spędzała ze mną każdą wolną chwilę. Teraz musiałam się zadowolić kilkoma minutami, które dzieliłyśmy przed śniadaniem. 
 - I jak ci się z nami podoba, Lea? - zagadała do mnie kobieta, gdy wchodziłam do jej gabinetu. 
 W pomieszczeniu panował półmrok, spowodowany zasłoniętymi przez żaluzje oknami. Kilka papierów i segregatorów walało się na jej biurku. Najwyraźniej robiła jakiś przegląd, czy też porządki, patrząc na to, że wszystkie szafki były otwarte, a jej papiery znajdowały się na różnych miejscach. 
 - Dobrze - odparłam. 
 Kobieta uśmiechnęła się do mnie. 
 - Pani Fellas powiedziała, że mam pójść po sztalugę dla siebie na zajęcia - dodałam po chwili. Dyrektorka zmarszczyła nos, jakby się nad czymś zastanawiała. Odwróciła się w stronę okna, a gdy dostrzegła, że nic tam nie ma, na jej twarzy pojawiła się ulga. 
 - Są w schowku obok archiwum. Na końcu korytarzu powinnaś znaleźć kogoś, kto ci pomoże to przynieść - podziękowałam jej, po czym wyszłam z gabinetu. 
 Idąc zastanawiałam się nad reakcją kobiety. Dopiero teraz doszło do mnie to, że przecież wyczułam coś w tamtym pomieszczeniu. Nie byłam pewna co to było dokładnie, jednak wiedziałam, że nie jest człowiekiem. Jej energia duchowa wahała się na pograniczu, więc albo była ziemskim wilkołakiem, albo Łowcą. Stawiałam na to pierwsze, gdyż nie wyglądała mi na jedną z nas. 
 Rozmyślając nad nią, nawet nie zauważyłam jak wpadłam na ścianę. Poczułam jedynie jak coś twardego miało bliskie spotkanie z moim czołem. Dotknęłam ręką głowy, a następnie spojrzałam na przedmiot, który wywołał mój ból. 
 - Au - jęknął chłopak bardziej z zaskoczenia niż z bólu. 
 Nie ukrywałam zaskoczenia. Przede mną znajdowała się żywa istota, która w żadnym kawałku nie przypominała ściany. Chłopak także wyglądał na zaskoczonego. Swoje brązowe włosy przeczesał ręką, ukrywając zmieszanie, jak i zdenerwowanie. Był strasznie wysoki. Mierzył prawie metr dziewięćdziesiąt. Dostrzegłam wyraźnie zarysowane kości policzkowe, a jego zielone oczy zostały podkreślone gęstymi rzęsami. W jego spojrzeniu dostrzegłam czułość zmieszaną z walką, o ile można było je od siebie odróżnić. 
 - Ty - powiedział surowo, a jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Teraz górowała tylko złość. 
 - Ja?
 - Tak, ty - teraz niemal warczał na mnie. - Co ty tu robisz?
 No cóż... byłam zmieszana tą sytuacją, jak i jego zachowaniem. Chociaż po tych wszystkich zdarzeniach, w jakich brałam udział, ta zbytnio nie odbiegała od normalności. 
 - Przyszłam po sztalugę... No wiesz, na zajęcia plastyczne. 
 - Nie o to mi chodzi - powiedział zdenerwowany. - Co ty TUTAJ robisz?! 
 - Przepraszam, ale nie rozumiem o co tobie chodzi... Ja przyszłam tu tylko po sztalugę i mam zamiar iść coś namalować na zajęcia, więc wybacz, ale idę szukać schowka - minęłam go, jednak nie dane mi było odejść za daleko. Poczułam jego rękę zacieśniającą się na moim ramieniu.
 Stłumiłam swój instynkt, który nakazał mi się bronić. Powoli odwróciłam się do niego przodem, a wzrok utkwiłam na jego dłoni. Szybko zabrał rękę.
 - Nie jesteś stąd - bardziej stwierdził niż zapytał. - Przepraszam za moje zachowanie... Po prostu jesteś tu nowa, a ja nie przepadam za obcymi - wytłumaczył.
 - Dzięki - mruknęłam pod nosem, wydymając jednocześnie dolną wargę.
 - Tutaj są materiały na zajęcia - powiedział, po czym otworzył drzwi znajdujące się obok nas.
 Wszedł do środka, a następnie zapalił światło. Nie przyglądałam się zawartości schowka, gdyż całą swoją uwagę skierowałam na płótna znajdujące się naprzeciwko mnie. Ruszyłam w ich kierunku, wybierając jednocześnie w myślach odpowiedni obraz.
 - Potrzebujesz coś jeszcze? - zapytał chłopak sięgając po jedną ze sztalug znajdującą się na metalowej szafie. Przez chwilę zastanawiałam się o co mogłam go jeszcze prosić, aż w końcu powiedziałam:
 - Potrzebuję jeszcze miejsce gdzie mogłabym malować. Najlepiej jakiś widok...
 - A może stadnina? O tej porze wyprowadzane są konie na wybieg - zaproponował.
 - Idealnie - powiedziałam, jednocześnie ogarnięta zachwytem. - Mógłbyś mnie tam zaprowadzić?
Brunet skinął głową. Zabrał część materiałów i ruszył ku wyjściu.
 - Dlaczego się tu przeprowadziłaś? - zapytał zaskakując mnie. Szczególnie, gdy przypomniałam sobie, że nawet się nie przedstawił.
 - Cameron - powiedział, jakby czytał mi w myślach. Chociaż było to niemożliwe, więc nie wzięłam tego pod uwagę.
 - Lea - uśmiechnęłam się pod nosem. - Z czystej ciekawości - odpowiedziałam na jego pytanie. - Miałam już trochę dość tej monotonii w domu i zapragnęłam czegoś nowego.
 Usłyszałam cichy śmiech nowo poznanego chłopaka.
 - Gdyby moi rodzice tak spełniali moje zachcianki, pewnie w końcu by zbankrutowali.
 - To nie kwestia pieniędzy - zaprzeczyłam. - Nie przeprowadziłam się tu na stałe, więc kiedyś i tak wrócę do domu.
 - Szkoda - szepnął spoglądając w moje oczy.
 Natrafiwszy się na jego spojrzenie zamilkłam. Słowa ugrzęzły mi w gardle, nie chcąc wydostać się na zewnątrz. Ujrzałam drobinki potu pojawiające się na jego czole. Chociaż go nie dotykałam, mogłam dostrzec jak jego mięśnie się spinają. 
 - Jesteśmy na miejscu - oznajmił, przerywając naszą chwilę ciszy.
 Odwróciłam wzrok spoglądając na stajnię przed nami. Była skromna, jednak piękna na swój sposób. Kilkanaście koni znajdowało się na wybiegu, a ja już dostrzegłam tego, którego pragnęłam umieścić na płótnie. W oddali rozprzestrzeniał się las, tworząc idealne tło dla mojego malunku. Już miałam gotowy zarys swojego dzieła, w którym na pierwszym planie byłby źrebak, obok stajni, jednak moją uwagę zwróciła czarna postać między krzakami. Zniknęła, gdy próbowałam dostrzec jakieś detale. Będąc w obecności Camerona, nie chciałam ujawniać żadnego zaniepokojenia, ani zdenerwowania. Kilka dni temu wyczułam obecność wilkołaków, jak i Łowców, ale żaden nie pokazał mi się na oczy. Podejrzewałam, że takie były ich rozkazy. Więc kim była ta postać? 
 Skoro nie należała do moich strażników, musiała być kimś zupełnie innym. Jedyne czego teraz się obawiałam, to tego, że okaże się być moim wrogiem. Jedną z osób, które zamarzyły sobie obalić mnie i nie dopuścić do pojednania światów. 
 - Nie podoba ci się? - zapytał mnie brunet, jakby obawiając się potwierdzenia swoich obaw. Zupełnie źle odczytał moją reakcje. Uśmiechnęłam się do niego.
 - Jest pięknie - powiedziałam, jednocześnie w myślach przywołując Nirrę. 
 Była ona jedynym stworzeniem, któremu zawierzyłabym swoje życie. I tak też zrobiłam. Miałam jedynie nadzieję, że moje przeczucie nie zostanie potwierdzone. Inaczej my wszyscy bylibyśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Nie wspominając już o tym, że musiałam zgodzić się z ojcem. 

sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 2 Księga III

LEA


 Głośno zaczerpnąwszy powietrze, obudziłam się, jednocześnie siadając na łóżku. Szum w uszach powoli ucichał, ale ból głowy jeszcze mnie nie opuścił. Kilka razy przetarłam dłońmi twarz, jednak nie potrafiłam się rozbudzić. Cały czas miałam wrażenie, że wciąż płynę w mroku, a ciemność próbuje mnie dopaść. Uczucie lęku jeszcze mnie nie opuściło. Niestety.
 Puchowa kołdra zsunęła się z mojego ciała, gdy wstałam z łóżka. Moje gołe stopy zostały schowane do miękkich  pantofli. Ubrałam także jedwabny szlafrok, który leżał na oparciu fotela.
Przeszłam przez pokój, udając się do łazienki. Otwierając drzwi, usłyszałam zniesmaczony pomruk Nirry - demonicznego wilka, będącego jednocześnie moim opiekunem. Zwierze smacznie sobie spało, jednak przez moje kłopoty senne, było skazane na ciągłe, nocne pobudki.
 Łazienka nie należała do największych, patrząc na inne w tym pałacu. Większość komnat było tej samej wielkości. Każda sypialnia była tak samo urządzona. Drzwi wejściowe i łóżko było oddzielone małym salonikiem, składającym się z sofy, dwóch fotelów, małego stolika i kominka, naprzeciwko nim. W moim przypadku, pokój był w odcieniu niebiesko-fioletowym. Całe pomieszczenie, ze względu na to iż znajdowało się we wschodniej wierzy, kształtem przypominało okrąg. Ciemnobrązowe panele miejscami przykryte były małymi, fioletowymi dywanami. Na tle błękitnych tapet widniało kilka obrazów, które przedstawiały różne miejsca, w ziemskie zabytki. Moja fascynacja ich światem rosła z dnia na dzień. Chociaż nie mogłam w nim przebywać, wciąż mnie intrygował. Był zupełnie inny niż nasz. Patrząc pod względem czasowym, Ceris stanął w miejscu. Ludzie wyglądali inaczej i, w przeciwieństwie do nas, spokojniej. Nasze wilcze, jak i demoniczne, geny uczyniły z nas potwory. Oczywiście, gdy potrafiliśmy utrzymać tą ciemniejszą stronę, także przypominaliśmy ludzi, ale bardziej wojowników. Cechowaliśmy się nadmierną agresywnością i brutalnością. No, przynajmniej większość z nas. Ja byłam potulna jak kot, a mój ryk bardziej przypominał miauknięcie, niż ostrzeżenie przed atakiem. Wstyd mi się przyznać, ale ja na prawdę nie wyglądałam na pełnokrwistego Cerisowiańczyka Zwłaszcza, że moi rodzice wywodzili się z pradawnej półdemonicznej rodziny. Prościej mówiąc - musiałam świecić przykładem przed innymi.
 Przemyłam twarz zimną wodą, po czym spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, przystrojonym w złotą ramę. Szafirowe tęczówki, spoglądały na mnie, ukazując lęk i zagubienie. Zamrugałam kilka razy, ukrywając iskry strachu. Nikt nie mógł widzieć mojego przerażenia. Nie mogli znać moich słabości...
 - Kolejny koszmar? - Usłyszałam kobiecy głos za sobą. Mimowolnie uśmiechnęłam się, wiedząc, że jest przy mnie mój Anioł Stróż, w demonicznej wersji... Zawsze się pojawiała, gdy jej potrzebowałam.
Siedziała na brzegu wielkiej wanny, ze skrzyżowanymi nogami. Jej delikatne, niemal porcelanowe ciało, przystrojone było w krótką, koronkową sukienkę z wielkim wycięciem na plecach. Miało to na celu oszczędzenie materiału podczas wyłaniania się skrzydeł. Spoglądała na mnie czarnymi oczami. Jej twarz wyrażała troskę, zaś oczy - bezdenną pustkę. Bawiła się koniuszkami swoich czarnych włosów, sięgających jej do pasa. Mój anioł twierdził, że stróże są po części odzwierciedleniem swoich podopiecznych. No cóż... rzeczywiście wyglądała prawie tak jak ja. Nie licząc tego, że była o kilka lat starsza ode mnie, no i oczywiście różnił się kolor włosów i tęczówek. Ale rysy twarzy i posturę miałyśmy podobną.
  - Mam już tego dość - przyznałam. - Myślałam, że nad tym panuję, ale... jak widać, niezbyt.
  - Chodź tutaj - zawołała mnie. Zrobiłam parę kroków, stając przed nią. Chwyciła mnie za dłonie, a ja poczułam bijące od niej zimno. Zamknęła powieki, głośno wypuszczając powietrze. Delikatny strumień energii przepłynął między naszymi ciałami. Dzięki temu, że ofiarowała mi trochę swojej esencji, czułam się wypoczęta. Dostałam świeżą dawkę mocy.
 - Dziękuje - powiedziałam szczerze. Wszelka troska, jak i strach, zniknęła z mojego umysłu. Poczułam spokój.
 - Wyglądasz okropnie - powiedziała. Zaśmiałam się, gdyż to było takie podobne do niej... Zawsze mówiła prawdę, chociaż byłaby ona najgorszą rzeczą na świecie. - Idź się wykąp, a ja przyszykuje ci jakieś ubrania.
 Zrobiłam to, co mówiła. Po kilkunastu minutach wyszłam z łazienki, dostrzegając, że na zewnątrz zrobiło się już jasno. Zauważyłam leżącą na moim łóżku Nirrę, w towarzystwie stróża. Już wcześniej zdziwiło mnie to, że zwierze bardzo ją polubiło. Wilczyca pałała nienawiścią do każdej obcej osoby. Jak widać, prawie każdej...
 - Powinnaś co jakiś czas zająć się nią - kruczowłosa wstała, podchodząc do toaletki. Sięgnęła po szczotkę do włosów, po czym mnie zawołała. Usiadłam na krześle, pozwalając jej, aby zadbała o moje uczesanie. - Te stworzenia wymagają dużo uwagi. 
 - Poświęcam Nirrze większość mojego czasu, Sinee. Przecież to mój opiekun. Prawie nigdy się nie rozdzielamy.
 Dziewczyna uśmiechnęła się, gdy wypowiedziałam jej imię. Sama kazała mi je wybrać, gdy pierwszy raz mi się ukazała. Wydawało mi się odpowiednie do niej. Jakimś cudem odzwierciedlało jej charakter. Poza tym, miałam wtedy tylko sześć lat i nie przypominałam zbytnio kreatywnej osoby.
  - Wymyśliłaś już swoje życzenie urodzinowe? - zagadnęła.
Na dźwięk tych słów, poczułam niemiłe skurcze w brzuchu. Urodziny. Czy nie powinien być to jakiś wspaniały dzień, dla solenizanta? Oczywiście dla wszystkich, oprócz mnie. Nie chodziło o to, że nie obchodzę ich, czy też są jakieś denne... Wręcz przeciwnie. Ojciec zawsze urządzał wielkie przyjęcie na moją cześć. Zostawałam obsypywana górą prezentów, o których nigdy w życiu bym nie zamarzyła, ale... To były moje szesnaste urodziny. Zgodnie z tutejszą tradycją, miałam wtedy poznać swojego narzeczonego, którego poślubię w dniu przejęcia władzy. Nie śpieszyło mi się do tronu, ale nie można wiecznie od tego uciekać.
 - Lea - odezwała się dziewczyna. - Nie odpływaj mi tu. Znowu o nim myślałaś, prawda?
Przytaknęłam.
 - A jeśli on mi się nie spodoba? Może okazać się jakimś starym prykiem, a zeswatanie nas miało na celu usunąć jakieś problemy w naszym kraju. Może dzięki niemu zwiększymy armię, czy coś w tym stylu?
 - Oj, kochanie - zaśmiała się. - Wierzę, że ojciec na pewno nie karze ci wyjść za mąż za kogoś, kogo nie lubisz, ani staruszka. Może i czasem wydaje się apodyktyczny, ale nigdy nie będzie chciał twojego nieszczęścia. Jesteś jego oczkiem w głowie. Więc teraz pomyśl nad życzeniem. To musi być coś wielkiego!
 - Po co? Do moich urodzin zostały jeszcze dwa miesiące. Mam czas.
 - Więc teraz mykaj na śniadanie, a ja przyjdę później - skończyła pleść mi warkocza, po czym po prostu zniknęła za drzwiami.
Z nie wiadomo jakich przyczyn nigdy nie teleportowała się przy mnie. 
 Ubrałam zwykłą kremową koszulkę i skórzane spodnie, jakie dla mnie przygotowała. Wychodząc z pokoju usłyszałam krzątającą się, po pałacu, służbę. Zamek znów zaczął żyć, więc postanowiłam udać się prosto do jadalni. Mój opiekun oczywiście kroczył przy mnie. Zanim jednak weszliśmy do komnaty, dołączyło do nas kolejnych dwóch strażników, należących do jej stada.
 - Nie zgadzam się! - Usłyszałam wściekły krzyk Scotta za sobą. Odwróciłam się i dostrzegłam jego córkę, zbliżającą się do mnie. Byłą ubrana w krótką, kwiecistą sukienkę, która zbytnio odsłaniała jej długie nogi. Na szyje założyła srebrną kolie, z mojej kolekcji biżuterii. Swoje długie, blond włosy rozpuściła i pozwoliła, aby falami spływały na jej ramiona. Niewinność malująca się na twarzy kontrastowała z jej wybuchowym charakterem. W tym jednym przypominała swojego ojca. Reszta odziedziczyła po swojej matce. Była równie piękna, jak ona.
Mrugnęła do mnie i, w przeciwieństwie do swojego ojca, uśmiechała się.
 - Cassandro! Mówię coś do ciebie! - krzyknął ciemnowłosy. - Nie spotkasz się z nim!
Dziewczyna nigdy nie przejmowała się jego słowami. Szczególnie, gdy chodziło o chłopaków, z którymi się spotykała. Zawsze się za nią uganiali. Zresztą, nic dziwnego, przecież była śliczna.
 - Tato... - jęknęła. - Ile razy będziemy to jeszcze przerabiać? Mama jakoś nie ma nic przeciwko temu.
 - Ale ja mam! Gdybyś ich tak często nie zmieniała, może bym się zgodził. Więc, gdy następnym razem kogoś przyprowadzisz, będzie to twój narzeczony! W innym przypadku nie pozwalam tobie się z nikim spotykać.
 - Dobrze! Więc uznajmy Travisa za mojego przyszłego męża. Pasuje?
Scott przystanął w miejscu na chwilę. Jego córka minęła mnie i weszła do komnaty.
 - Cassandro! - krzyknął za nią.- Jesteś za młoda, żeby wyjść za mąż!
Przewróciłam oczami i sama weszłam do środka. Ich kłótnie po prostu już mnie nudziły. Codziennie o coś się sprzeczali. Jak nie o jej ubiór, to zaczynał się temat jej partnerów. Z czasem zbrzydziło mi się słuchanie ich.
Zajęłam miejsce obok ojca, który pogrążony w rozmowie z Patrickiem, nawet nie zauważył mojej obecności. Kasztanowłosy posłał mi delikatny uśmiech.
 - Jeśli zwiększymy oddziały na wschodzie, będzie duża szansa na odparcie ich sił. Karz wojskom obejść ich od tyłu. W ten sposób nie będą się spodziewać naszego ataku.
 - Wtedy nasi ludzie musieli by przejść przez terytorium Patersów. Ich świat znajduje się między naszymi, więc będziemy musieli do nich wkroczyć.
 - Nasz nowy pakt obejmuje zgodę na przemieszczanie się po ich obszarach - odparł ojciec. - Jedynym minusem będzie szybsze przypieczętowanie umowy. Dzięki temu będziemy mogli połączyć nasze siły.
 - Chcecie połączyć nasze światy? - zapytałam zaciekawiona.
 - Dzięki nowemu przymierzu, mamy szanse na zjednoczenie naszych wojsk. W ten sposób możemy skuteczniej niszczyć demony, a sama zauważyłaś, że w ostatnich latach wzrosła ich liczba na Ziemi. Lucyfer próbuje zamknąć im przejście, ale nie ma pojęcia skąd oni przechodzą. To musi być jakiś nowy świat.
 - Kiedy macie wprowadzić wasz plan? - sięgnęłam po bułkę, którą posmarowałam masłem.
 - Siódmego lipca - odparł blondyn, po czym odchrząknął. Upuściłam nóż i spojrzałam w jego oczy. Widziałam w nich współczucie. Wiedział, że się na to zgodzę. W końcu dobro naszych podwładnych było dla mnie najważniejsze.
 - Czyli w moje urodziny... Ten ślub - przełknęłam ślinę, czując gule w gardle. - On będzie przypieczętowaniem umowy.
 - Przykro mi, Lea. Wiem, że obiecałem ci, że dopiero wtedy go poznasz, ale sytuacja niestety mi to uniemożliwia. Musimy połączyć nasze kraje. Dla naszego dobra i innych.
 - Rozumiem - powiedziałam, chociaż w głębi duszy nie chciałam, aby do tego doszło.
 - Nie przejmuj się, aniołku - dłoń ojca spoczęła na moim ramieniu.
 - Nie, na prawdę. Wszystko jest w porządku - obróciłam głowę, aby spojrzeć na nowych przybyszów. Do jadalni wkroczyła reszta rodziny Blackwigh. Ciocia Amanda rozmawiała z Tylerem, zaś Ethan prawie czołgał się za nimi. Na głowę założył kaptur, a jego ruchy bardziej przypominały stuletniego wilkora niż młodego chłopaka.
 - Nie mam nic przeciwko temu, abyście odwiedzali Ziemię, ale będąc tutaj, chciałbym, abyście się ubierali, jak przystało na Cerisowiańczyków - odezwał się król.
 - A Lea może ubierać się jak oni? - zaprotestował Tyler. Ojciec zmierzył wzrokiem mój ubiór. Fakt, miałam na sobie odzież, którą przyniosła mi Cass, robiąc zakupy w ludzkich sklepach.
 - Przynajmniej aż tak bardzo się nie różni od nas. Nie chcę, abyście chodzili w jakiś bluzach. Zresztą, powinniście mieć na sobie stroje bojowe. Zaraz po śniadaniu zaczynacie trening.
 - Mógłbyś nam chociaż dzisiaj odpuścić... - jęknął ciemnowłosy, ściągając z głowy kaptur. - Jeden dzień by cię nie zbawił.
 - Jeśli coś wam nie pasuje, możecie trenować ze swoim ojcem. O ile wiem, nasze treningi to wakacje, w porównaniu z jego w waszym wieku - na jego słowa, Scott uśmiechnął się.
 - W zasadzie... Chcieliśmy skoczyć przed obiadem jeszcze raz na Ziemię - wyznał jego brat. - Pokazalibyśmy  kilka miejsc Lei.
 Westchnęłam. Zaraz znowu się zacznie...
 - O nie! - zaprotestował ojciec. - Chyba dokładnie wyraziłem się na temat jej podróży. Tu przynajmniej jest bezpieczne!
 - Ale to tylko kilka godzin... My bylibyśmy przy niej i Nirra. Na pewno nic by się jej nie stało - do rozmowy dołączyła się Cass.
 - Koniec! Nie zmienię zdania.
 - Ale w zasadzie, co mogłoby mi zagrozić? - zwróciłam się do ojca. - W końcu mogłabym poznać ludzi.
 - Uczyłaś się historii? Więc powinnaś wiedzieć co zaszło kilkanaście lat temu na Ziemi. Jesteście zbyt słabi, aby rozpoznać demona, a teraz ich jest tam od grona. Nie dacie sobie z nimi radę.
 - Nirra będzie z nami - zaprotestowałam, czując jednocześnie, jak złość we mnie narastała. 
Wiedziałam, że nie dlatego nie pozwala mi na ten wyjazd. Miał ukryty motyw, o którym nie chciał mi powiedzieć. 
 - Lea. Już wystarczająco wyraziłem się na ten temat i nie zmienię swojego zdania. 
 - Dobrze! - krzyknęłam, nie wytrzymując już dłużej tego napięcia, po czym uśmiechnęłam się pod nosem. - W takim razie, jako moje życzenie urodzinowe, chcę pójść do ludzkiej szkoły. 
 W pomieszczeniu zapanowała cisza. Wszyscy na chwilę przestali jeść i wpatrywali się we mnie zdumionym głosem. Sama do końca nie byłam pewna tego czego chcę, ale wujek Scott, jak i jego dzieci nieraz opowiadali mi o swoich przygodach na Ziemi. O ich tradycjach i zajęciach typowych nastolatków. W końcu sama zapragnęłam tam być. Odciąć się od władzy i chociaż przez chwilę zapomnieć o wszystkim. Czy chciałam zbyt wiele? Miałam już po prostu dość tego, jak podwładni mnie traktują. Jedynie w gronie rodzinnym byłam normalnie traktowana i skazana na docinki chłopaków czy Cass. Inni bali się mnie skrytykować lub zwrócić jakąkolwiek uwagę. Stąd też moja fascynacja zwykłym światem, gdzie dla większości mieszkańców, nikt nie znał naszego pochodzenia. Dla nich po prostu nie istnieliśmy. 
 - Lea - warknął na mnie król. 
 - Zawsze spełniasz moje życzenia urodzinowe, więc to też musisz spełnić - nie ukrywałam swojego zadowolenia. Przyparłam go do muru, a on nie miał możliwości ucieczki. Musiał się zgodzić.
 - Myślisz, że matka byłaby zadowolona z twojego zachowania? Po tym co przeszła na Ziemi na pewno nie chciałaby tam wrócić. I ty też nie powinnaś. 
 - To niesprawiedliwe! - oburzyłam się. - Nie masz prawa mieszać jej do tego. Gdyby tu była na pewno by się zgodziła. Sam twierdziłeś, że powinnam uczyć się na własnych błędach. Jeśli coś pójdzie nie tak, to wrócę i zostanę tu na zawsze. 
 - Lea ma rację, wujku - do rozmowy wtrącił się Ethan, który jakby, w końcu, ożył. - Jeśli i tak ma wyjść za tego gbura...
 - Ethan! - krzyknęła jego matka. - Nie masz prawa tak o nim mówić. Nawet nie wiemy kim jest.
- ... to powinna przynajmniej zasmakować innego życia niż tu na zamku. Myślę, że doświadczenie nabyte wśród plugastwa, mogłoby jedynie przyczynić się na dobre dla niej. Skoro i tak ma za dwa miesiące objąć tron, powinna zaznajomić się z każdym możliwym problemem. 
W milczeniu wpatrywałam się w niego. Chłopak za wiele nie mówił, ale gdy już się odezwał... to nie było to byle co. 
 - Dobrze! - krzyknął, kapitulując. - Ethan ma rację - przyznał, a szok malujący się na mojej twarzy, stawał się coraz bardziej wyrazisty. - To może być dobra lekcja dla przyszłej królowej, ale oczywiście nie będziesz sama. Dostaniesz kilku strażników, ale w szkole będą ci towarzyszyć Ethan, Tyler i Cass. Będą razem z tobą. 
- No nie! - oburzył się drugi brat. - Nie pisałem się na to! Dlaczego mamy cierpieć z powodu jej głupiego pomysłu?
 - Bo to jest twoja królowa, pacanie - warknęła jego siostra. 
 - W zasadzie, to nie będzie taki głupi pomysł - głos zabrał ich ojciec. - Przynajmniej może to ciebie czegoś nauczy - zwrócił się do ciemnowłosego.
 - Niby czego? - prychnął. 
 - Mnie nauczyło to szacunku dla starszych - mrugnął w stronę króla. Ojciec zaśmiał się pod nosem.
 - Mówisz przed czy po tym, jak spuściłem ci łomot? 
 - Wypraszam to sobie! To ja ci wtedy dokopałem.
 - Podważasz słowa króla? - uniósł brew do góry. 
 - Nie. Podważam słowa dupkowatego szwagra, który chyba cierpi na zanik pamięci. Jeśli chcesz, mogę ci to zaraz przypomnieć - wstał od stołu, uśmiechając się. 
 Widząc, że mój ojciec postanowił przyjąć jego wyzwanie, Amanda wtrąciła się między nimi.
 - Och, przestańcie! Zachowujecie się gorzej niż dzieci. Ezra, jeszcze chwile temu chciałeś zamknąć ją na zawsze w wierzy, pozbawiając wszelkiej wolności. A teraz? Chcesz po prostu pozwolić jej na uczęszczanie do jakieś publicznej szkoły? Wiesz, jak jest na Ziemi i pozwalasz jej na to?
 - Twój syn uświadomił mnie, że to może być dla niej jakaś lekcja, więc owszem, Zgadzam się na to.
 - To ja idę się pakować - powiedziałam, odchodząc od stołu. Sztuczce zagrzmiały, gdy rzuciłam je na talerz.
 - Ale jak to? Kiedy ty chcesz wyjechać?
 - Dzisiaj - odparłam uradowana. - Najlepiej zaraz! - krzyknęłam, gdy wybiegałam z jadalni, kierując się do swojego pokoju. 
 Nie mogłam się doczekać, żeby opowiedzieć o tym wszystkim Sinee. Wiedziałam, że ona również podzieliłaby moją radość. W końcu mogłam się od tego wszystkiego urwać i przez chwilę zapomnieć o przyszłości. Szczególnie o odpowiedzialności, jaka na mnie ciążyła. 


EZRA



 Wciąż zdumiony, wzrokiem odprowadzałem swoją córkę. W środku gotowałem się ze wściekłości, że zgodziłem się na jej pomysł. Ale co mógłbym zrobić? Lea była oczkiem w mojej głowie. Zrobiłbym dla niej wszystko, więc i na to też musiałem pozwolić. W końcu zawsze spełniałem jej życzenia urodzinowe, a patrząc na to co się stanie po urodzinach... zasługiwała na to. Widziałem ból w jej oczach, gdy oznajmiałem jej o ślubie. Rozumiała to i nie marudziła, tylko zgadzała się, ze względu na to, że był to jeden z obowiązków nałożonych na rodzinę królewską. Stawialiśmy dobro innych ponad własne, a Lea rozumiała to jak nikt inny. Pod tym względem bardzo przypominała mi Samanthę. Ona najwięcej poświęciła z nas wszystkich, abyśmy przeżyli. 
 - A wy na co się gapicie? - zwróciłem się do najmłodszych osób, zasiadających przy stole. - No już! Idźcie się pakować, wieczorem wyjeżdżacie - cała trójka, w milczeniu, wyszła z jadalni zostawiając nas samych. 
Gdy już zamknęli za sobą drzwi, usłyszałem parsknięcie Scotta.
 - Aż tak ci do śmiechu? - zapytałem, sam uśmiechając się pod nosem. 
 - Tak właściwie, to co ty planujesz, Ezra? Nie chce mi się wierzyć, że ot tak zgodziłeś się na jej pomysł - powiedział kasztanowłosy.
 - Nie bądź śmieszny, Patricku. Nigdy nie zgodziłbym się, na tak bezsensowny pomysł. 
 - Więc co planujesz? 
 - Co do jednego, muszę się zgodzić z Ethanem. Dobry władca powinien znać problemy swoich podwładnych. Nigdy nie uchronię jej przed tym światem, ale mogę ją do niego zniechęcić. Zresztą, sama zobaczy, że nie jest tak piękny, jak jej się wydaje - zgromiłem wzrokiem ciemnowłosego, który niewinnie wzruszył ramionami.
 - Blondasku - powiedział. - Twoja córka powinna znać historię swojego ojczulka. Włącznie z tym, ile razy dostał wpierdol od młodszego. 
 - To akurat mogłeś sobie darować. Ale tak po za tym, musimy przygotować wszystko na ich przybycie. 
 - A gdzie będą mieszkać? - odezwała się moja siostra.
 - Zaraz każę komuś wysłać wiadomość do Camill. Myślę, że będą mogli się zatrzymać w naszym dawnym mieszkaniu. 
 - W sumie, mogę zaraz wybrać się na Ziemię i załatwić wszystkie formalności związane z przyjęciem ich do szkoły. Tamtejsza wataha będzie miała na nich oko. Powiadomię też kilku Łowców. 
 - I wy też - powiedziałem. - Zostaniecie tam, ale tak, aby was nie zauważyli. Do tego chcę mieć co najmniej dziesięciu ludzi wewnątrz tej śmiesznej szkoły. I kilkunastu na zewnątrz. Chcę też, abyś codziennie mnie informował o ich poczynaniach. 
 - Czyli w zasadzie to tak, jakby mieszkali w zamku - stwierdziła Davina, która nigdy nie uczestniczyła w naradach. 
 - Ale będzie na Ziemi. Wśród ludzi, tak, jak chciała. 
 - A co zrobimy z jej aurą? Wilkołaki wyczują to, że nie przypomina żadnego Łowcę. Jest bardziej podobna do Nefilimów. 
 - Dlatego też Patersowianie chcą, aby ona poślubiła ich dziedzica. Skoro potrafi być taka czysta jak oni, może resztę też będą potrafili zmienić. 
 - Kiedy będą oficjalne zaręczyny?
 - Lea pozna swojego wybranka za pięć tygodni - powiedziałem, czując narastający smutek. - Wtedy też odbędą się zaręczyny. 
 - Myślisz, że będzie dla niej dobry? - zapytała Amanda, głosem pełnym wątpliwości. 
 - Musi być - odparłem stanowczo. - Inaczej zabije gbura. 


LEA

 - Gotowa? - usłyszałam głos Sinee za sobą. 
Uśmiechnęłam się do niej ciepło. Nirra trąciła mnie w dłoń swoim pyszczkiem. 
 - Nie wiem, co ci do głowy odbiło, żeby iść do szkoły. Jakbym już nie miała dość słuchania twoich narzekań podczas codziennych ćwiczeń czy lekcji. Dlaczego w ogóle chcieć iść do takiej szkoły? 
 - Moja mama kiedyś była w szkole. Zmusiła Scotta, aby do niej uczęszczał i sama też chodziła.
 - Więc chcesz być w ten sposób, jakoś bliżej niej, czy jak? - zdziwił się stróż. 
 - Nie, to znaczy oczywiście, że bym chciała ją spotkać. Ojciec mówił, że aniołom czasem pozwalają zejść na Ziemię, więc chciałabym ją chociażby zobaczyć. Mówili, że wyglądam jak ona... Ale nie dlatego chciałam iść do szkoły. Z tego co wiem, mama była bardzo dobrym władcą. Chociaż w ten sposób, chciałabym zobaczyć co kierowało ją, żeby zmusić go do pójścia do szkoły. 
 - Ale czego mogłabyś się nauczyć? 
 - Nie wiem, ale bez powodu nie zmusiłaby go do siedzenia kilku godzin na jakiś nudnych lekcjach, prawda? Coś musiało się z tym wiązać. 
 - Czyli, albo jej się nudziło, albo po prostu szukała jakiegoś przystojniaka - Sinee wzruszyła ramionami, jakby oznajmiała zwykłą, najoczywistszą rzecz.
 - A ty znowu tylko o facetach... - przewróciłam oczami, głośno wzdychając. 
 - Tak po za tym, to przydałby ci się jakiś - stwierdziła.
 - Jakbyś nie wiedziała, to pragnę ci przypomnieć, że za dwa miesiące wychodzę za mąż, więc nie mogę się z nikim umawiać. 
 - Jeden niewinny romansik by ci nie zaszkodził. Przynajmniej rozluźniłabyś się. 
Wyszłam z pokoju, kierując się do teleportera, gdzie zapewne reszta moich przyjaciół już na mnie czekała. 
 - Jesteś moim aniołem stróżem. Nie powinnaś namawiać mnie do złego - rzuciłam w jej stronę. 
 - To nie jest złe. Ja po prostu chcę, abyś chociaż raz się w życiu zabawiła. Czy to jest aż tak złe?
 - Wręcz okropne - uśmiechnęłam się do niej. - A teraz uciekaj. 
Sinee zniknęła za rogiem. Weszłam do sali, dostrzegając swoich przyjaciół. Wokół nich ustawione były walizki. Cass uśmiechnęła się do mnie, zaś Tyler zgromił wzrokiem. Wiedziałam, że tak szybko nie wybaczy mi tej sytuacji, ale w końcu kiedyś to nastąpi. Z tego wszystkiego najspokojniejszy był chyba Ethan, który nie dość, że poparł mnie w moich planach, to teraz po prostu sobie spał, oparłszy głowę na jednej z walizek. 
 - Jesteś pewna, że chcesz tam iść? - zapytała moja przyjaciółka.
 - Oczywiście, że nie. Ale teraz, jak ojciec w końcu się zgodził, nie zrezygnuję z tego.
 - Więc mam nadzieję, że nie będziemy tego żałować. Nie mam ochoty słuchać triumfującego głosu twojego ojca. Czasami potrafi być bardzo irytujący...
Uśmiechnęłam się pod nosem. O tak. Mój ojciec na pewno by się bardzo ucieszył, gdybym przyznała się do błędu, ale nie dam mu tej satysfakcji. Chociaż nie wiem, jak bym się męczyła, nie przyznam się do porażki. 
 Do komnaty wszedł król, w towarzystwie swoich przyjaciół. Machnął dłonią, a w powietrzu otworzył się portal w kształcie prostokąta. Wyglądało to tak, jakby postawiono taflę wody. Uśmiechnęłam się, gdy w wodzie ukazał się obraz miejsca, do którego miałam się udać. Jeszcze tylko chwila i mogłam zaznać zupełnie nowego życia. Chociaż przez najbliższe dwa miesiące zanim na zawsze zostanę związana z osobą, którą będę musiała spędzić wieczność...



Hejka Misiaki :*
Wreszcie nowy rozdział :D Trochę się z nim męczyłam i wgl, ale jest jaki jest -,-
Jak widzicie, na blogu zaszły małe zmiany. Otóż - nowy szablon, który ( mam nadzieję ) zostanie tu już na stałe. Powstały także nowe zakładki, z którymi polecam się zapoznać : *
Rozdziały są też powoli poprawiane. Korzystam z pomocy bety, więc wszystko jest dokładnie sprawdzane i, niektóre fakty, pozmieniane. Na razie poprawione są tylko 2 posty.
Jak widać powstała także ankieta, aby określić ile osób czyta moje opowiadanie, a ile jest tu po prostu przypadkowo, więc zapraszam do głosowania  :)
Pozdrawiam
Seo :*

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 1 Księga III

   

 Niebo spowiły czarne chmury, przysłaniając wszystko co piękne wokół lasu. Mała dziewczynka przemykała między drzewa, kryjąc się przed nieznanym. Jej drobne ciało było okaleczane przez niewielkie gałązki odstające od drzewek. Jej bose stopki płakały krwistymi łzami, wywołując ból u dziecka. Jednak ona była zbyt przerażona, aby się tym przejąć. Toczyła bitwę. Jej własną bitwę, która miała osądzić czy przeżyje, czy to będzie jej koniec. Walczyła resztkami sił i nie zamierzała się poddać. Przynajmniej na razie. 
 W oddali usłyszała nasilające się szepty. Stado wilkorów dawało o sobie znak, jednak to nie przed nimi dziewczynka uciekała. Nie ich się bała. To coś było o wiele gorsze, niż rozwścieczone zwierze. Jednego była pewna: nie chciała to coś spotkać. Musiała dalej uciekać, inaczej tej nocy nie tylko ona mogła stracić życie. W jej rękach znajdowało się wiele istot. Płomienie ich życia ją wzmacniały. Ciężar sumienia urósł, dodając jej odwagi. Sześciolatka wiedziała, jak należy postąpić. Choćby miała poświęcić siebie, w imię dobra ogółu, zrobiłaby to. 
 Zmęczenie dawało się we znaki. Chłód lasu w końcu ją dopadł i...ten stwór także się pojawił. Wielki cień przemykał między koronami drzew, przysłaniając na chwilę księżyc. Krwista planeta została pochłonięta i przemieniona. Nie tylko oni odczuwali zmiany. Natura także dostosowywała się do nowej władzy. 
 W końcu i dziecko zostało pokonane. Hacząc drobną nóżką o konar, potknęło się, lądując między stertą liści. Ta chwilowa przerwa, była jak impuls dla niej. Ból, zgromadzony przy każdej ranie, ujawnił się. Dziecko krzyknęło, wiedząc, że to coś i tak zna już jej położenie. Kropelki zaczęły spływać po jej twarzy, zostawiając po sobie słony ślad. Dziewczynka przewróciła się na plecy, chowając się za drzewem. Resztkami sił nadal walczyła. 
Szloch ugrzązł jej w gardle, gdy poczuła wbijające się pazury w jej małym ramieniu. Skóra została przecięta, a czerwona ciecz wydostała się na zewnątrz. 
Stwór zarechotał.
- Lea!- czyiś krzyk dał jej nadzieję na ratunek. Ktoś się o nią upomniał i mógł jej pomóc.- Lea!- stwór słysząc po raz kolejny jej imię, zasyczał ze wściekłości i uciekł, zostawiając ranne dziecko. Zniknął w bezgranicznej ciemności, z której się narodził. 


- Jeszcze ci się to nie znudziło?- usłyszałam znajomy głos za sobą. Powoli uniosłam powieki, po czym przejechałam dłonią po tafli wody, znajdującej się w marmurowej misce. Obraz znajdujący się w niej rozmazał się, po czym zniknął. Nieprzyjemne mrowienie rozniosło się po moim ciele.- Myślałem, że fazę koszmarów mamy już za sobą- oznajmił.
Spojrzałam na niego, a na moich ustach zabłąkał się niepewny uśmieszek. Mężczyzna stał, opierając się o framugę drzwi. Ręce miał skrzyżowane na piersi, przez co jego mięśnie napięły się. Czarne włosy ułożone w nieładzie dodawały mu słodkiego uroku. Mimowolnie przygryzłam dolną wargę. Kruczowłosy roześmiał się.
- Mógłbyś przynajmniej coś ubrać- stwierdziłam, odwracając się tyłem do niego.
- Nie- powiedział. - Ubranie jest zdecydowanie zbędne do tego, co zamierzam za chwilę zrobić- poczułam jego dłoń, muskającą moje nagie ramię. - Wywołałaś chociaż przyjemny koszmar?- szepnął mi do ucha, po czym delikatnie przygryzł jego płatek.
- To nie był koszmar...- z trudem opierałam się jego pieszczotą.
- Nie?- zdziwił się. Odwrócił mnie twarzą do siebie, spoglądając w moje czarne oczy. Wiedziałam co w nich zobaczył. To była ta sama wizja, którą ujrzałam przed paroma minutami.
- To... To była...
- Jej przyszłość- dokończyłam.- Jedna z możliwości, o ile dokona właściwego wyboru. Tylko, że... to nie była zwykła wizja.
- Wszystko nie dzieje się bez przyczyny, pamiętasz?- przypomniał mi chłopak. Jego dłonie zniknęły z mojego ciała, gdy ruszył w stronę regału. Niekończące się półki, zapełnione wszelkimi możliwymi książkami. Wyciągnął jedną z nich, oprawioną w czerwoną skórę i otworzył na właściwej stronie.
- Jej faza REN jest zakłócona- powiedział, spoglądając na mnie. Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo przejmie się tym dzieckiem.- Jest na pograniczu realizmu. Wszystko co tam się dzieje, może się stać na prawdę. Każda rana zadana podczas snu, rzeczywiście pojawi się na jej ciele...
- Nie!- zaprotestowałam, wiedząc co chce powiedzieć.- Nie będę jej pilnować!- chłopak pokręcił głową.
- Musimy iść i opatrzyć jej rany, inaczej ktoś się tym zainteresuje. A wtedy i nas zaczną męczyć.
- Nie musimy tego robić- desperacko szukałam jakichkolwiek argumentów.- Jesteśmy zbyt potężni, aby oni nam zagrażali. Nie musimy...
- Samantho- przerwał mi.- Powiedz, do czego będzie ci potrzebna ta moc, jeśli nie będziesz miała nikogo, nad kim będziesz mogła się wyżyć? Nikt jej nie zazna, a ja nie doszedłem jeszcze do tego, jak dręczyć martwych. No oczywiście, oprócz wysłania ich do Otchłani, albo Piekła.
- Pragnę ci przypomnieć- powiedziałam, siląc się na spokojny głos- że Piekło zmieniło się, odkąd moja matka do niego trafiła.
- To nie zmienia faktu, że oni wszyscy znikną, jeśli nie wtrącimy się do tego.
- Ale ja nie chcę...- ponownie zaprotestowałam, choć wiedziałam, że na nic to mi się nie przyda. Ze Śmiercią nie można było iść na kompromis. To pierwsza zasada, jaką się nauczyłam po latach znajomości.
- Potraktuj to jako zabawę- spróbował mnie przekonać.- To tak, jak podchody. Będziemy jej ochroniarzami, a im podrzucimy kilka znaków. Uwierz mi, trochę to zabawne, gdy ktoś tak głowi się, nad tak prostym rozwiązaniem. No, a później oczywiście wynagrodzę ci to- dodał figlarnym tonem.
- Dobra! Żebyś tylko później tego nie żałował. Mam złe przeczucia, jeśli chodzi o to dziecko- zamknęłam książkę, którą trzymał w dłoni, po czym odniosłam ją na miejsce. Udałam się do sypialni, wiedząc, że on pójdzie za mną. Nie miałam ochoty uczestniczyć w tej zabawie. Wolałam obejrzeć ten spektakl, znajdując się na widowni, a nie odgrywać jedną z głównych ról. Ale co mogłabym zrobić w takiej sytuacji? Pomimo mijających lat, ja wciąż wolałam się bawić, niż oddawać właściwym zadaniom, jakie powinnam wykonywać. Zbieranie dusz bardzo mi się podobało, szczególnie, gdy mogłam patrzeć na swoje ofiary, które tonęły w bólu. Wywoływanie koszmarów także należało do moich ulubionych zajęć, ale ingerowanie w życie innych wcale nie było zabawne. Szczególnie, gdy łączyła mnie z nimi wspólna przeszłość, jak i przyszłość.


Pora wracać, nieprawdaż? :D 
Tak, wróciłam... z nową weną^^ Te kilka dni na "odludziu", naprawdę pomogły ;) Mam też nowy pomysł na kolejnego bloga... ale najpierw zakończę W imię wolności... i dojdę przynajmniej do połowy w Piekielny dar. 
Jeśli chodzi o ten blog... Rozdziały będą dodawane co 2-3 tygodnie. Na początku, później postaram się dodawać co tydzień, ale oczekuję od Was też jakieś zaangażowanie, w formie komentarzy ;) Kilka słów zadowolenia, skargi czy oburzenia, wszystko mile widziane :*
Na koniec pragnę Wam przypomnieć, iż założyłam wattpada i zachęcam do czytania ( rozdziały są poprawione ). 
Wiem, że osoby czytające mojego bloga także wykazują działalność na różnych blogach, więc taka prośba ;* Prowadzi ktoś wattpada, gdzie projektuje okładki książek? 
Pozdrawiam
Seo 

poniedziałek, 8 września 2014

Hej kochani :*


Wiem, że obiecałam nowy rozdział 3 Księgi, ale no cóż... Liceum nie jest takie piękne jak na początku się wydawało :c Pierwszy tydzień minął, a my lecimy z materiałem przez tą nową maturę... Ugh!!!! Masakra xd Ale nie piszę, żeby się poskarżyć ( chociaż miałam juz 2 kartkówki! Ludzie! Dopiero wakacje się skończyły!). Zmotywowana Waszymi komentarzami i opiniami, postanowiłam poważnie wziąć się za wydanie własnego opowiadania. Chciałabym, żeby więcej osób poznało historię Samanthy i Ezry. A w krótce losy młodszych bohaterów, którzy zawitali pod koniec 2 Księgi. Wracając do początku... i powodu, dla którego do Was piszę, pragnę Was poinformować, że na Wattpad'zie ukazała się moja historia. Znaczy, dopiero zaczyna się ukazywać, gdyż potrzebuje trochę czasu ( nie przypuszczałam, że tyle błędów w nich znajdę). Tak więc, poniżej znajduje się link do niego, a już wkrótce dodam okładkę, która według mnie powinna reprezentować moje dzieło :D
Pozdrawiam :*
Seoanaaa






 http://www.wattpad.com/69894136-ostatni-taniec

wtorek, 19 sierpnia 2014

Epilog


Towarzyszka Śmierci ----> historia Ostatniego tańca, w nowej, lepszej wersji ;)



"Dusza też krwawi, ale łzami".





             Straciliście kiedyś osobę tak bliską, że bez niej wasze życie nie miałoby żadnego sensu? Osobę, która dawała wam nadzieję, że ten świat nie jest taki zły na jaki się wydaje. Pomimo tego całego bólu, dawała wam poczucie dobroci. Szczęścia, którego nigdy tak naprawdę nie zdołaliście zasmakować. Ja straciłam wszystko. Teraz, gdy przychodzę po duszę dzieci w nocy, słyszę nieraz jak ich matki opowiadają im historię dziewczyny- zrodzonej z anioła i demona, która poświęciła wszystko, aby jej rodzina przeżyła. Opowiadali o niej, jak o bohaterce, chociaż nią nie była. Jednak nikt nie wiedział co tak naprawdę przeszła ta dziewczyna. Znam jej żal, mękę i cierpienie. A także jej dalszy los. Bo przecież po śmierci istnieje jakieś życie.
            Ja jestem towarzyszką Kosiarza. Panią Życia i Śmierci. Wśród żywych żyje mój mąż wraz z córką. Codziennie ich słyszę nad swoim grobem. On wie kim się stałam. Stojąc przed kamiennym nagrobkiem, z wyrytymi moimi inicjałami, prosi mnie abym wróciła. Jednak ja nie mogę. Od przeznaczenia nie można uciec.
W moim życiu było zapisane same cierpienie, a spędzone z nim szczęśliwe chwile, temu przeczyły. Musiałam zostać ukarana. 
Co noc słyszę szepty ludzi, którzy błagają o życie. Czasami nawet czuję ich ból. Widzę te marne dusze i myślę tylko o jednym. Aby ich zabić.
- To tutaj leży mama?- usłyszałam cichy szept dziewczynki.
- Tak- odparł mężczyzna. Znałam ten głos. Ten cholerny, pieprzony głos.
- Czy ona jest w Niebie?- odezwała się czterolatka.- Czy jest wśród aniołków?
- Nie
- Nie ma jej tam- odparł chłodno mężczyzna. W oczach ciemnowłosej pojawiły się łzy.- Ona jest przy tobie. Codziennie czuwa nad tobą, więc nie może być z nimi w Niebie.
- A czy będę mogła ją zobaczyć?- dziecko nie dawało za wygraną. 
- Uwierz mi, nie chcesz.
- Jeśli będziesz grzeczna, to mamusia odwiedzi cię w snach- uśmiechnął się blondyn.- A teraz idź do babci, chce jeszcze przez chwilę zostać z mamą- pocałował dziewczynkę w główkę, a ta pobiegła, znikając między nagrobkami. Mężczyzna wymienił zwiędnięte kwiaty, na nowe, czerwone róże. Uklęknął przed nagrobkiem, a z jego oczu popłynęły łzy.
- Wiem, że mnie słyszysz...
- Przestań.
- Tęsknie za tobą...
- Nie tęsknisz.
- Sam, kocham cię...
- Ale ja ciebie nie.
- Proszę, chce cię tylko zobaczyć. Ten ostatni raz...
- Po co?
- Chce wiedzieć czy jesteś szczęśliwa...
- Jestem.
- Pogadaj ze mną. Ten ostatni raz...
- Zostaw mnie.
- Ona też chce cię zobaczyć...
- Kto?
- Nasza córka bardzo chciałaby poznać swoją mamę. Wiem, że możesz to zrobić i chciałbym abyś to dla niej zrobiła. Co dzień czeka na ciebie. Chce cię poznać. Zrób to proszę dla niej...
- Śmierć nie ma dzieci- warknęłam.-Śmierć nie ma rodziny. Śmierć jest demonem, który żywi się cierpieniem i bólem- mężczyzna drgnął.
- Wiedziałem, że przyjdziesz- uśmiechnął się smutno.
Uraczyłam go wzrokiem przepełnionym nienawiścią.
- Czego chcesz? - nie kryłam zdenerwowania.
- Proszę... wróć do nas. Wiem, że możesz to zrobić- odparł pewnie.
- A co jeśli nie chcę?
- Chcesz tego. Ja cię kocham i tęsknie za tobą. Nasza córka też. Ty za nami również. Nie powiesz przecież, że to co przeżyliśmy nic nie znaczy...
- Teraz już nie- odparłam chłodno.
- Nie jesteś nią. On wciąż w tobie tkwi, prawda? Myślałem, że pozbyliśmy się Samaela...
- Jego nie da się pozbyć. Odszedł, ale zostawił po sobie dziurę w mojej duszy. Odszedł, ale zostawił mi swoją energię. Złą energię, która miała przejść na nią.- powiedziałam przez zaciśnięte zęby.- Układ który zawarłam ze Śmiercią miał ją chronić. I tak też się stało. Jest bezpieczna?
- Ja...ja nie wiedziałem...
- Znienawidziłeś Kosiarza, tylko dlatego, że ja umarłam?
- Ty nie jesteś martwa!
- Jestem. I zawsze byłam. Moja dusza urodziła się martwa, a śmierć ciała tylko to przypieczętowała.
- Nie mów tak... ja cie kocham i wiem, że żyjesz. Odzyskałaś ją przecież.
- Nie żyje. Pogódź się w końcu z tym. Ja nigdy nie wrócę. To, co było już martwe, nie powstanie. Moja dusza została zabita, a jej nagłe pojawienie się, nic nie zmieni. Wszystko co dobre, odeszło. Odeszło i nigdy nie wróci- podkreśliłam ostatnie zdanie, aby dać mu do zrozumienia, że on też należy do tego. Odeszłam od niego i nie wrócę.
- Znajdę na to sposób- powiedział po chwili. Jego głos był stanowczy i pewny.
- Nie ma żadnego sposobu. W moim sercu gości tylko zło. Jestem potworem.
- Obiecałem ci, że znajdę sposób abyś mogła wrócić.
- Nie oczekuje tego od ciebie. Ja nie dotrzymałam swojej przysięgi, więc zwalniam cię z tej. To koniec.
- Sam, ja cię kocham i nie chce abyś odeszła. Nie zostawiaj mnie...
- Ja ciebie też kochałam. Ale pamiętaj, demony nie są zdolne do miłości. Moja dobra strona zniknęła. Anielska część odeszła. Jestem teraz demonem pełnej krwi.
- Czemu nie chcesz z nami zostać?- wyszeptał. Wiedziałam, że gula w gardle uniemożliwia mu to trochę.
- Bo teraz ja jestem Kosiarzem. Samantha już od dawna nie istnieje. Umarła wtedy na łóżku. To jest moje prawdziwe oblicze. Ja zostałam do tego stworzona. I wiesz co? To mi się nawet podoba- powiedziałam, a następnie zniknęłam w swoim grobie. Po drodze słyszałam wołanie blondyna. Jednak on już się dla mnie nie liczył. Przez całe swoje życie cierpiałam. Znosiłam każde zło, które zostało mi wyrządzone. Wszyscy wokół mnie umierali. Każdy, na którym mi zależało, ginął. Tak i tym razem się stało. Straciłam najukochańszą osobę, jaka kiedykolwiek dla mnie istniała. Oni dla mnie umarli. Ezra, Lea, Natte, Scott, Amanda, ich dzieci i Patrick z moją przyjaciółką. Zostawiając ich, chroniłam. Teraz miłość nie istniała dla mnie. Liczyła się tylko zabawa.
- Koniec spotkania?- zapytał Macey.
- Tak. To już chyba koniec...
- Ej! Tylko zero smutków- wstał z kanapy.
- A kto powiedział, że będę płakać? Już ci to mówiłam. Oni dla mnie nie żyją.
Czarnowłosy podszedł do mnie i złożył delikatny pocałunek na ustach.
- Co ty na to żeby zebrać kilka dusz?- uśmiechnął się.
- Przydałoby się trochę rozerwać- stwierdziłam.
- Świetnie! Więc zabawimy się dzisiaj!- powiedział ruszając do drzwi.
- Tak...- uśmiechnęłam się pod nosem.- Śmierć!
Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Tym razem to ja zaczynam- posłałam mu wielki uśmiech, biegnąc w jego stronę. Zabrałam sztylet i rozcięłam powietrze przede mną. Moim oczom ukazał się portal na Ziemię. Mały bar, przed którym zbierały się wilkołaki. I mój stary przyjaciel. Zabicie jego, będzie ostatnią rzeczą związaną z moim poprzednim życiem.
A wtedy będę już wolna...





Tak... To już koniec tej pięknej historii. Chociaż nie wiem czy będę potrafiła opuścić ich. Te kilka miesięcy były dla mnie świetną przygodą. Małą odskocznią od realnego życia. Przeżywanie tego wszystkiego co bohaterowie, było naprawdę piękne. Każda łza, smutek i szczęście. Miałam swój własny świat, do którego uciekałam. Ona stała się częścią mnie i na zawsze zostanie w moim życiu. Wiem... Jestem wredna, bo planuję zacząć 3 księgę, ale na razie dodać tylko 1 rozdział tak dla smaczku xd a kiedy następny... To już inna bajka :D
Chciałabym też podziękować czytelnikom, którzy zostali ze mną do końca (chociaż to wciąż nie jest koniec).
Dziękuję Zuzce M., która swoimi komentarzami dodawała mi wielkiego kopa (przez Ciebie stałam się narcystycznym dupkiem :D i może sama troche przesadziłam z tym, że moje opowiadanie jest tak dobre). Ale to miłe :)
To samo dotyczy Mrocznej ( przez którą zastanawiam się czy nie poprawić wszystko i przesłać to do jakiegoś wydawnictwa. Sama też bym chciała mieć tą historię na półce). A nie mówiłam, że narcystyczny dupek ze mnie? :D
Wasze komentarze zawsze mnie cieszyły. To kolejny plus prowadzenia bloga. Poznaje się wiele wspaniałych ludzi!
Polecam to wszystkim! Trochę odwagi i publikujcie swoje dzieła! Na pewno to się Wam opłaci.
Dobrze, już nie będę Wam marudzić, ale jeszcze raz dziękuję wszystkim tu obecnym. Jesteście cudowni :*


PS. Wiem, że na Waszych blogach pojawiły się już nowe rozdziały i bardzo przepraszam, ale po prostu nie mam czasu na przeczytanie ich. Postaram się jak najszybciej do Was zajrzeć ;*

piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział XXII




"Ceną za życie, jest miłość". 




SAMANTHA



              Ceremonia miała odbyć się dzisiaj. W zasadzie byliśmy właśnie w jej trakcie... Klęczałam tuż obok Ezry, wpatrując się w grubawego księdza, stojącego przed nami. Trzymał wielką księgę, na której spoczywały nasze dłonie, oplecione srebrzystym pasem. Przysięgaliśmy wierność sobie i krajowi. To była nasza ceremonia ślubna, jednocześnie z koronacją. Miałam na sobie śnieżnobiałą suknię, ze srebrzystym trenem ciągnącym się kilka metrów za mną. Poniżej pasa topiłam się w swoim stroju. Wielka bufiasta sukienka trochę mnie pogrubiała w biodrach, ale gdy powiedziałam to Ezrze, roześmiał się. No tak. Ciekawe co będę mówić, gdy mój brzuszek zacznie rosnąć. Chociaż według mnie już urósł... Góra sukienki była ozdobiona delikatnym, złoconym materiałem. Nie miała ramion, gdyż kończyła się tuż przed piersiami, trochę zwężana pod nimi. Była piękna i wielka. Ezra miał na sobie białe spodnie, lekko przykryte czerwono- złotą marynarką. Spojrzał na mnie, wyczuwając, że właśnie na niego patrzę, i uśmiechnął się. Jego oczy błyszczały ze szczęścia, tak jak i moje. 
               Po naszych bokach stali moi rodzice, jak i nasi przyjaciele. Moją druhną była Amanda i Davina, a jego Scott i Patrick. Oni także byli przystrojeni w biało- złote stroje. Wszyscy mieszkańcy zebrali się w kościele, który wyglądał niemal jak lustrzane odbicie Londyńskiej Katedry św. Pawła. Jego wnętrze także było przystrojone białymi ścianami, na których widniała mozaika, przedstawiająca różne scenerie z anielskiego chóru. Na jednym z nich rozpoznałam Lucyfera. Gdy ojciec to zauważył, uśmiechnął się do mnie. Ezra coś mruknął pod nosem i nagle wszyscy skierowali swoją uwagę na mnie.
- Ekhm? - chciałam mruknąć, ale na szczęście tego nie zrobiłam. Cholera! Powinnam być bardziej skupiona na ceremonii. Przecież to był mój własny ślub! 
Matka, widząc moje rozkojarzenie, niemo wypowiedziała słowo przysięgam. 
- Przysięgam- powiedziałam pewnym głosem, a ksiądz kontynuował swoją przemowę. O tyle dobrze... Tym razem już słuchałam wszystkiego co mówił, widząc jak Scott omal nie wybucha śmiechem.
- Ja, Shanel Rivelash, z przyjętym imieniem Samantha, przysięgam chronić ten świat i dobrze sprawować władzę. Przysięgam stawiać dobro innych ponad własne, a także zapewnię nowe, lepsze życie swoim braciom i siostrom. Przysięgam również tobie, Ezrze, że będę dobrą i oddaną żoną. Nasza miłość będzie nami kierować. Obiecuję, że nigdy Cię nie opuszczę, a moja miłość do ciebie  nie wygaśnie, choćby świat miałby się skończyć. 
            Ezra wyciągnął dłoń w moją stronę, kładąc ją na policzku. Kciukiem pogładził moją skórę, po czym zaczął własną przysięgę. Pierwsza część prawie w ogóle się nie zmieniła. A mnie bardziej interesowała ta część, przeznaczona wyłącznie dla mnie.
- Sam... Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, stając tu teraz ze mną. Jestem zaszczycony, że jesteś przy mnie. Kocham cię i zawsze będę cię kochać. Jesteś dla mnie całym światem, wszystkim co dobre. Nasza miłość jest dla mnie tlenem i będę tak długo żyć, dopóki ty będziesz mnie kochać. 
Obrączki zagościły na naszych palcach. Wedle naszej woli, były wykonane z białego złota. A w środku widniały napisy. Mój pierścień nosił treść : Im eius, a na jego pierścieniu : Im sibi
            Ja należałam do niego, a on do mnie. Byliśmy połówkami tego samego jabłka. Kiedyś ktoś mi powiedział, że my pochodzimy od gwiazd. Upadliśmy z nieba, aby naprawić całe zło tego świata. Upadliśmy, aby oni zrozumieli swoje błędy i się nawrócili. Ale nie spadaliśmy sami. Każdemu z nas przeznaczona jest tylko jedna osoba. Spadamy ze swoją połówką i podążamy cały świat, tylko po to, aby ją odnaleźć. Jesteśmy niewolnikami miłości i tylko ona może nas sprowadzić na właściwe miejsce, wśród innych gwiazd. Ezra był moją gwiazdą. W końcu odnaleźliśmy siebie i teraz mogliśmy wrócić do domu. Chociaż tak na prawdę już w nim byliśmy. 
                Poczułam ciepło jego ust na swoich. W tle rozbrzmiało wycie wilkorów. Nirra została dowódcą watahy, z czego byłam bardzo dumna. Mój maleńki szczeniaczek dorósł i teraz prowadziła tutejszy zastęp wilków. Pupile Willa także tu były. Uznały ją za ich panią, i dumnie kroczyły u jej boków. Jej wataha liczyła przeszło siedemnaście stworzeń i wciąż nabywali nowi członkowie. Gdy wojna się skończyła, a portale zostały otwarte, wszystko powracało do normy. W naszym mieście znowu zawitały zwierzęta- półdemony. Wilkory pchały się ku pomocy mieszkańcom. Część z nich nawet powróciła do swojej dawnej postaci, próbując znów przyzwyczaić się do ludzkiej roli. Nie winiłam reszty, że wciąż się nie zmieniali. To była ich decyzja, a ja to szanowałam. 
Usłyszałam dźwięk dzwonków kościelnych i powoli oderwałam swoje usta od jego. Automatycznie na mojej twarzy zagościł uśmiech. 
- Moja piękna żono- powiedział, chwytając mnie za dłoń. Wyszliśmy przed kościół, gdzie zaatakował nas deszcz czerwonych płatków róż. 
- Dokąd teraz, mężu?- zachichotałam. Och, jak to cudnie brzmi. Mąż. Ezra był teraz moim mężem... Czy mogłam pragnąć czegoś jeszcze, skoro już wszystko miałam?
- Niespodzianka- powiedział, po czym pocałował mnie w usta.
No tak. Potrzebowałam czasu, a tego nie mogłam mieć. Już nie...

                                                                          ***


- Proszę się nie ruszać!- warknął malarz, ponownie przykładając pędzel do płótna. Co chwilę krzyczał na nas, ale my po prostu nie potrafiliśmy stać obok siebie, no i cóż... nie całować się. Gdy tylko Petro ponownie patrzył na swoje dzieło, Ezra skradał pocałunek z moich ust. Jego dłonie błądziły po moim, już sporej wielkości, brzuchu. Uwielbiałam, gdy mnie dotykał. I wiedziałam, że nasza córeczka też to lubi. 
- Błagam was...- jęknął malarz.- Wytrzymajcie jeszcze chwilkę... Dosłownie pięć minut!
Gdy tylko jego głowa zniknęła za obrazem, mój mąż pocałował mnie w policzek.
- Kocham cię- szepnął, po czym przygryzł płatek mojego ucha. Zaśmiałam się trochę za głośno, bo Petro wyjrzał zza płótna i zgromił mnie niemal zabójczym wzrokiem. 
- Koniec!- krzyknął w końcu.- Nigdy więcej nie namaluje dla was żadnego obrazu! O nie... Już wolę żeby mnie zagryzły wilkory!
- Wilkory nie atakują swoich- sprostował Król.- A zresztą, aż tak źle było?
Malarz spojrzał na nas, a jego wzrok wyrażał, że było gorzej niż sądzimy. 
- Dziękujemy, Petro. Twój obraz jest...- spojrzałam na malunek. Przedstawiał mnie i Ezrę- królewską parę. Był piękny. Oddawał wszystkie nasze emocje. Pod tą powłoką, kryło się niebezpieczeństwo. We wzroku mojego ukochanego widziałam miłość, a w moim zło. Władza biła ode mnie i chęć mordu. Wyglądałam potężnie i pięknie.- Wow- jęknęłam. Ezra stanął obok mnie, wpatrując się w obraz. Wiedziałam, że nie widzi tego co ja. Malarz także nie dostrzegał tego, choć sam to namalował.
- Jest piękny- powiedział.- Petro, jesteś geniuszem.
- Wiem- powiedział malarz, poprawiając swój szal. Zabrał wszystkie pędzle i farbę, po czym opuścił komnatę, zostawiając nas samych.
- To jest niesamowite- powiedziałam. 
- Yhym- potwierdził chłopak.- Zawołam straż, aby umieścili go w sali tronowej.- Szybko pocałował mnie w usta i skierował się do wyjścia.
- Ezra...- jęknęłam, a następnie zgięłam się w połowie. Poczułam silny ból w brzuchu. Zachwiałam się i gdyby nie szybka reakcja chłopaka, upadłabym. 
- Sam! Co się dzieje?- w jego głosie słyszałam strach i przerażenie.
- Zawołaj...- mój oddech stał się cięższy. Ze świstem wypuszczałam powietrze, próbując jakoś się uspokoić. Właśnie zaczynałam rodzić.- Zawołaj...
- Amandę? Mam zawołać Amandę? O boże... Sam, czy ty rodzisz?!- trzepnęłam go w głowę.
- Patricka! Zawołaj Patricka, albo sam będziesz przyjmował poród. 
Chłopak złapał mnie, po czym podniósł. Skrzywiłam się, czując kolejny ból w brzuchu. Ezra biegł przez pałac, wykrzykując imię lekarza. Chociaż był przerażony, a my już ćwiczyliśmy tą sytuację, gdybym zaczęła rodzić, pot lał się z niego. Lekko się trząsł, ale trzymał mnie, jakbym była najdelikatniejszym stworzeniem na świecie. 
Jego wołanie przyniosło skutki. Dostrzegliśmy Patricka, który wybiegał zza rogu, zapinając rozporek... Zaśmiałam się. Lepszego momentu nie mogłaś wybrać. 
Mój mąż położył mnie na miękkiej pościeli w jakieś komnacie. Lekarz niósł ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy. Dłonie blondyna trzęsły się, gdy ściskał moją rękę. 
- Odeszły jej wody- powiedział Patrick. - Sam, jak powiem przyj, będziesz musiała z całych sił przeć. Rozumiesz?- skinęłam głową, choć dosłyszałam tylko połowę tego co powiedział. 
Ezra otulił mnie ramieniem. Mocniej ścisnęłam jego dłoń. Nie ze strachu o siebie... Bardziej bałam się, że mogło coś się stać naszej córce. Bałam się, że mogłam ją skrzywdzić.
- Przyj!- krzyknął lekarz, a ja jeszcze mocniej ścisnęłam dłoń ukochanego. Zamknęłam powieki, zaciskając zęby. Ból w kręgosłupie próbował sparaliżować moje ciało, ale ja nie mogłam do tego dopuścić. Przynajmniej póki nie urodzę...
Usłyszałam zgrzyt kości i zmniejszyłam swój uścisk. Ezra nawet nie jęknął, gdy łamałam jego kości w dłoni. Ryknęłam, gdy energia opuszczała moje ciało. 
- Jeszcze trochę, Sam. Ostatni raz...
Głos Patricka dudnił w mojej głowie. Jeszcze tylko raz... Napięłam swoje mięśnie, ponownie ściskając jego dłoń. Blondyn złożył pocałunek na mojej głowie, dodając mi otuchy. Ostatni raz spróbowałam... a nagrodą za mój trud, był płacz dziecka. Naszego dziecka. 
Umazane moją krwią maleństwo, krzyczało. Była taka drobna i piękna... Jej główkę okalały czarne włosy. Miała to po mnie.
- Gratuluję- powiedział chłopak. Ezra podniósł się, aby odciąć pępowinę. Zawinął naszą córeczkę w biały ręcznik. Mała już się uspokoiła. Wyglądali tak pięknie razem. Moje dwie najukochańsze osoby... Mąż podszedł do mnie i podał dziecko. Przytuliłam ją do piersi. Chociaż byłam wykończona, szczęście tryskało ze mnie na wszystkie strony. Odchyliłam ręcznik i zobaczyłam wielkie, niebieskie oczka, wpatrujące się ze mną z taką intensywnością, że aż mnie mroziło. Jej rączka spoczęła na moim policzku. Chwyciłam ją i pocałowałam. Była taka maleńka. Poczułam ciepłe usta Ezry na swoim policzku. Spojrzałam na niego, widząc łzy w oczach. Wiedziałam, że to były łzy szczęścia, bo ja też zaczęłam płakać. 
- Nasza mała córeczka- uśmiechnął się.
- Lea...- powiedziałam, po czym czułam jak wszystko wokół się zapada. Czarne sidła ciągnęły mnie do siebie, a ja nie miałam siły aby się oprzeć. Zamknęłam powieki, całkowicie zatracając się we śnie. Moim wiecznym śnie.




SCOTT


               Siedziałem na kanapie, czekając na jakiekolwiek wieści. Davina poinformowała nas wszystkich, że Sam zaczęła rodzić. Chciałem wejść do komnaty, ale strażnicy nie pozwolili mi na to. Nie wiem czemu, ale poczułem wielką potrzebę zostania tutaj sam. Kilka pokoi dalej, wszyscy z niecierpliwością czekali na dziecko. Ja omal nie dostałem pierdolca, siedząc w jednym miejscu.
- Scott- usłyszałem ją za sobą. Odwróciłem się i dostrzegłem Samanthę stojącą kilka kroków ode mnie. Rzuciłem się w jej stronę, ale ona odeszła. Unikała mojego dotyku.
- Sam... Co się stało? Myślałem... myślałem, że rodzisz...- teraz dostrzegłem, że jej brzuch zniknął. Wyglądała inaczej. Mroczniej.
- Scott...Ja muszę ci coś powiedzieć.
Zbliżyłem się do niej i... nic. Nie wyczułem nic. Jej tu nie było. Czy ja śniłem? Czy była to kolejna wizja, czy zwykły sen?
- Jesteś duchem- słowa same wychodziły z moich ust. 
- Ja... ja jestem martwa, Scott- przyznała. 
Czułem jak moje serce przyśpiesza swoje bicie. Zrobiło mi się słabo. Musiałem się oprzeć, inaczej leżałbym już na podłodze. 
- To niemożliwe.... Nie- pokręciłem głową.- To mi się śni. Zwykły głupi sen. Ty jesteś tam- wskazałem na ścianę obok.- Z Ezrą. Żyjesz. Na pewno. 
Duch Samanthy podszedł do mnie. Jej dłoń przeszła przez moją rękę. Zadrżałem, czując dziwne dreszcze, jakie zwykłem odczuwać przy zmarłych. Nie, to nie może być prawda...
- Przykro mi, Scott. Zawiodłam cię- na jej policzkach widziałem ślady łez. Płakała. Moja Samantha odeszła...
- Wróć- powiedziałem.- Porozmawiamy ze Śmiercią... On na pewno pozwoli ci wrócić. Będziesz żyła. Żyła z nami. 
- Nie mogę go już prosić o więcej przysług. Scott, ja już dawno temu powinnam być martw. Śmierć dał mi tyle czasu ile mógł, a teraz... Teraz przyszło mi zapłacić.
- Ale to Śmierć! On znajdzie sposób! Nie pozwoli, abyś odeszła... Ja nie chcę tego! Proszę, zostań.
Mogłem paść na kolanach. Błagać przez niemal wieczność, ale ona nie zgodziła się. Pokręciła przecząco głową, po czym spojrzała w moje oczy. Widziałem w nich ból. Chciała zostać, ale nie mogła. Druga strona ją wzywała.
- Wiem, że nie byłam idealną siostrą, ale starałam się. Chroniłam ciebie i nadal będę to robić- wyciągnęła w moją stronę rękę, ściskając jakiś przedmiot. Włożyła mi go do ręki, a gdy na niego spojrzałem, dostrzegłem pierścień z czarnym kamieniem.- Proszę, weź go. Może i nie będziesz mnie już więcej widział, ale zawsze będę przy tobie. Pamiętasz, gdy użyłam swojej mocy, aby sprowadzić cię z powrotem?- skinąłem głową. Jakbym mógł to zapomnieć? Byłem martwy. Czułem chłód i samotność po przejściu. Nie chciałem aby ją to też spotkało.- Cząstka mnie została w tym pierścieniu. Noś go, a ja zawsze będę przy tobie. 
Założyłem go i poczułem energię wydostającą się z nowego przedmiotu. Czułem także ją. Cząstka mojej siostry była tam.
Uśmiechnęła się, gdy dostrzegła moją minę.
- Nie płacz, Scott- powiedziała, a ja dopiero teraz poczułem jak łzy spływają po mojej twarzy. Sam dotknęła mnie, a moja skóra przy kontakcie z jej zaświeciła. Poczułem ciepło drugiego ciała. Przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Czułem się tak jak kiedyś, gdy byłem dzieckiem. Przez pewien czas miewałem koszmary. W nocy przychodziłem do jej pokoju, albo ona do mojego. Zawsze przytulała mnie do siebie, a ja czułem, że wszystko będzie już dobrze. 
- Pamiętasz, jak śpiewałam ci dobranockę, gdy nie chciałeś spać?- powiedziała, jakby słysząc moje myśli. Oczywiście, że ją pamiętałem. Jak mógłbym zapomnieć o niej?- Zaśpiewaj ją dla mnie.
Choć cały drżałem. W środku i na zewnątrz- ja zacząłem śpiewać.
- Jest późno, więc trzeba iść spać, niczego nie musisz się bać- moja warga coraz bardziej drżała, a z oczu coraz więcej łez spływało.- Demony nie żyją już, bo ja jestem tuż tuż. Misie uśmiechają się, a ja bardzo k...kocham cię. Więc zaśnij już i słodko śpij... Na pożegnanie całusy ślij...- otworzyłem oczy i dostrzegłem, że jej już nie ma. Moja siostra... Moja Samantha... ona odeszła. Zostawiła mnie. 



PATRICK



            Widziałem, jak ciało Samanthy coraz bardziej krwawiło. Jej skóra stała się bledsza, a usta... usta zmieniły się z wiśniowej barwy na fioletową. Siną. Ezra dostrzegł jej... zmianę. Trzymając w rękach Leannę, wołał swoją ukochaną. Nie reagowała. Jej wzrok stał się pusty. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Powoli podszedłem do niego i delikatnie nakazałem odejść. 
- Zrób coś, Patrick- błagał.- Ocal ją...
Dotknąłem jej zimnej skóry. Usłyszałem jej głos w swojej głowie. Bił echem, wywiercając w nim dziurę. 
Odpuść, Patrick. To jest nieuniknione.
- Ja...ja nie mogę- wyjąkałem.- Ona odeszła.
- Nie!- krzyknął po czym podszedł do niej. Zabrałem małą Leannę, aby on mógł się pożegnać. Bolało mnie, widząc go w takim stanie. Tulił jej martwe ciało do siebie, błagając aby wróciła. Ale było już za późno. Ona odeszła... a Śmierć przyszedł po jej duszę. 
Stał, niewzruszony całą tą sytuacją. Przyglądał się cierpieniu mojego przyjaciela. Zrobił krok w jego stronę, po czym zamarł.
- Nie podchodź do niej- zagroził chłopak.- Nie zabierzesz mi jej...
- Ezra- powiedział surowo.- Jest już za późno. Ona odeszła. 
- Zabiłeś ją. Zabrałeś mi ją. Znowu!
- Wiem, że mnie nienawidzisz. I w pełni rozumiem to, że mną gardzisz, ale to nie jest moja wina. Ona sama wybrała to dla siebie.
- Czemu miałaby to robić?! Przecież już wszystko było dobrze!- mocniej przyciągnął jej ciało do siebie. Dziecko zaczęło płakać. Pomimo moich prób uspokojenia jej, ona jęczała coraz głośniej. 
- Samantha poświęciła swoje życie dla niej- wskazał palcem na mnie, a ja dopiero potem zrozumiałem o co mu chodzi.- Wiedziała, że zginie przy porodzie. Próbowałem dać jej jak najwięcej czasu z wami, ale to było nieuniknione.
Obydwoje zaniemówiliśmy. Jak mogłem się tego nie domyślić? Przecież to było oczywiste! Sam... Sam przekazała całą swoją energię córce. Widziałem jej spojrzenie intensywnego błękitu. Dwa szafiry wpatrywały się we mnie. Szybko odwróciłem dziecko plecami i dostrzegłem to. Nie była upadłym tak jak ona. Ona miała w sobie duszę anioła. Dobrą część jej matki, która utrzymywała ją w równowadze. Oddała życie, aby jej córka nie była taka sama jak ona. Ocaliła ją od złego.
- Pragnęła, aby jej córka nie była takim samym potworem jak ona.
- Ona nie była potworem!- krzyknął zapłakany chłopak.- Ona była aniołem! Moim aniołem...
Ciało dziewczyny zaczęło powoli znikać. Ona... Ona po prostu... Nie. Samantha nie przeszła na drugą stronę. Stała obok nich, ale Ezra jej nie widział. Jej duch przyglądał się całej scenerii. Gdy ciało Samanthy zniknęło, wzięła głęboki wdech, po czym przybrała tą samą maskę co Śmierć. Nie... to niemożliwe.
- A teraz będzie żyć wśród aniołów. Wiem, że mi nie wierzysz, ale ma się dobrze. Chciała, abyś wiedział, że jest tam szczęśliwa. Zaznała upragnionego spokoju.
- A co z naszą córką? Ona potrzebuje matki. A ja potrzebuję jej...
- Leanne potrzebuje ciebie. Bądź silny dla niej, a twoja Sam będzie szczęśliwa. Musisz zastąpić jej teraz obydwóch rodziców.- Śmierć odwrócił się, chcąc przejść przez stworzone przez niego przejście. Duch Samanthy podążył za nim, jednak obydwoje zatrzymali się, gdy odezwał się Ezra.
- Lea- powiedział.
Kosiarz zmarszczył brwi i spojrzał na niego, a następnie na dziecko. Dziewczynka uśmiechnęła się.
- Ona nazywa się Lea. Nie Leanne.- wytłumaczył.- Tak ją nazwała, zanim odeszła.
Samantha podeszła do dziecka i złożyła delikatny pocałunek na jej główce. Uśmiechnęła się do mnie.
- Opiekuj się nimi- powiedziała, chociaż tylko ja ją usłyszałem. Na jej ciele pojawiła się czarna suknia. Dodatkowo dodawała jej uroku. Zło można było wyczytać z jej wyrazu twarzy. To już nie była nasza Sam. A przynajmniej nie ta, którą znaliśmy.
- Lea- usłyszałem jak Śmierć wypowiada je imię. Jedno krótkie słowo, w którym można było usłyszeć tyle dumy, mogącą zapełnić całe królestwo. - Odwagą dorówna swojej matce. Możliwe, że nawet ją przewyższy. Będzie piękna, jak anielica, a siłą będzie w stanie niszczyć legiony. Musisz ją dobrze wychować, inaczej całe jej poświęcenie pójdzie na marne. - ruszył w stronę portalu, jednak nim go przekroczył zatrzymał się i spojrzał jeszcze raz na blondyna. Zanim zostawił nas samych, skierował do niego kilka słów.- Żegnaj, półdemonie. Królu Cerisu. Żyj. Tylko tego pragnęła. Zrób to dla niej i swojej córki. Inaczej jej walka, poświęcenie, wszystko pójdzie na marne.