piątek, 28 marca 2014

Księga II: Rozdział V

Nie czekajcie, ja nie wrócę, lecz na was poczekam”.


       Obudziłam się przytulona do ukochanego. Poczułam lekki ból głowy, ale pamiętałam wszystkie wczorajsze wydarzenia. Uśmiechnęłam się na myśl, o oświadczynach. Kochałam go, i czekałam na jego kolejny krok. Odkąd utraciłam pamięć, był przy mnie. Wspierał i czekał. Już nie raz mówił mi, że mnie kocha, ale wie, że ja nie jestem pewna swoich uczuć, więc nie będzie naciskać. Teraz byłam pewna. Kochałam go. Był miłością mojego życia i to z nim chciałam być.
        Otworzyłam oczy i zobaczyłam jego słodką twarz. Jeszcze spał, cicho pochrapując przy tym. Delikatnie wyswobodziłam się z jego uścisku i weszłam do łazienki. Po wzięciu szybkiego prysznica wyszłam i zaczęłam szukać w szafie jakiś ciuchów. Wybrałam krótką, białą bluzkę z nadrukiem, oraz czarne spodenki. Jak zwykle w moim stroju musiało pojawić się coś ciemnego. Mój styl, choć zmienił się z ponurego na weselszy, kolorowy, to i tak musiało się pojawić coś czarnego. Tak jakby był to mój nierozłączny kolor. Wyszłam na balkon i oparłam się o barierkę. Pomimo wczesnej pory, słońce mocno grzało, a moja cera wciąż pozostawała blada. Spędziłam kilkanaście godzin opalając się i nic.
Wypuściłam głośno powietrze i spuściłam głowę w dół. Na dole wszyscy już powstawali, a przynajmniej większość. Kilka kelnerów krzątało się między stolikami, przy których goście jedli śniadania. Wśród nich rozpoznałam Scott'a i Amandę. Chłopak coś jej opowiadał, gestykulując przy tym rękami, z czego ona się śmiała. Wyglądali słodko razem. Pomimo tego, że byli młodzi, tworzyli naprawdę piękną rodzinę. Zaraz pod naszym balkonem stanął Daniell. Znowu nieprzyjemne dreszcze przeszyły przez moje ciało. Przyglądałam mu się uważnie. On kłócił się z... psem?
         Wychyliłam się jeszcze bardziej za bajerkę. Teraz widziałam go wyraźniej. Stał zaraz za ścianą i groził psu palcem. Wiedziałam, że zwierzęta są inteligentne i rozumieją dużo ludzkich słów, ale ta rozmowa wydawała się dziwna... Ludzie często traktowali zwierzęta tak, jakby rozmawiali z normalną osobą, ale bez przesady.
- Nie możesz tak wejść!- odezwał się zdenerwowany chłopak.- Na cholerę się zmieniałeś? Teraz będziesz musiał siedzieć tak do wieczora- pies w odpowiedzi warknął na niego.
Poczułam ciepłe ręce obejmujące mnie w pasie. Cicho pisnęłam i się odwróciłam. Za mną zmaterializował się uśmiechnięty blondyn. Przyciągnął mnie do siebie i czule pocałował w usta. Był w samych bokserkach. Wewnątrz gotowałam się na widok jego prawie nagiego ciała.
- Myślałem, że przyzwyczaiłaś się do moich „ataków”- wymruczał mi do ucha.
- Nie gdy jestem czymś zajęta- westchnęłam.
Nasze usta znów złączyły się w namiętnym pocałunku. Chyba nigdy nie będę miała tego dość...
- A czym byłaś tak zajęta?- zapytał odrywając się ode mnie.
- Pamiętasz jak mówiłam ci, że ten cały Daniell jest dziwny?
- Mówiłaś tak o każdym – wypomniał mi.
- No więc właśnie słuchałam jak kłócił się z psem.
Ezra zmarszczył brwi. Podszedł do barierki i rozglądnął się, szukając chłopaka.
- Wiesz, że zwierzęta też nas rozumieją?- odezwał się po chwili.
Zmartwiła mnie jego reakcja. Przypuszczałam, że najpierw mnie wyśmieje, a potem znajdzie jakieś racjonalne wyjaśnienie na to.
- Tak, ale nie uważasz, że to zbyt dziwne? Rozumiem, żeby tłumaczyć zwierzęciu, że nie robi się na dywan, a nie, wspominać o jakieś przemianie. Mówił, że dopiero wieczorem będzie mógł się przemienić- odparłam. Czekałam na jakieś wyjaśnienia z jego strony, w końcu to jego przyjaciel. Chłopak podszedł i znowu mnie pocałował. Następnie oznajmił, że pogada z nim wieczorem o terapii, na co bardzo się ucieszyłam. Chociaż ja pomyślałabym nad terapeutą dla wszystkich gości... Po prostu oni wydawali się dla mnie zbyt podejrzani. Albo to ja świruję...
- Chodź się jeszcze położyć- powiedział przyciągając mnie do siebie.
- Jestem głodna, a zresztą już się ubrałam- odparłam idąc w stronę drzwi. Już od dawna czułam głód, ale czekałam aż mój kochanek się obudzi, by z nim zejść na śniadanie.
- Ciuchów w każdej chwili możemy się pozbyć- na jego twarzy zawitał łobuzerski uśmieszek- A śniadanie zamówimy do pokoju.
Złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach.- Ale potem pójdziemy na miasto. Wciąż nie poszedłeś ze mną na zakupy- odparłam, a następnie przygryzłam wargę, czekając na jego reakcję.
Wiedziałam, że nie spodoba mu się mój pomysł, ale w końcu to on przegrał i był mi to winny. Nawet poszłam mu na rękę, przekładając ten dzień. Chwilę się zastanawiał, ale zgodził się. Następnie delikatnie położył mnie, już nagą, na łóżku...



- Co sądzisz o tej?- zapytałam blondyna wskazując na sukienkę. Była krótka, ściągana w pasie. Wykonana z delikatnego, beżowego materiału. Stwierdziłam, że idealnie będzie pasować do moich brązowych sandałek, ale chciałam znać też zdanie chłopaka. Chociaż wiedziałam, że zdenerwuje go tym, gdyż już od dwóch godzin zadaję mu takie pytania. Zmęczony Ezra głośno westchnął i zapewnił, że w tym będę wyglądać pięknie, chociaż wolałby mnie widywać w innej wersji.
- Zboczeniec- dźgnęłam go palcem w brzuch.
- No co? Sama chciałaś znać moje zdanie więc ci mówię- zaśmiał się.
- Chciałam wiedzieć, co o niej sądzisz, a nie w czym lepiej wyglądam.
- Zdecydowanie w łóżku- odparł z uśmiechem.- Ze mną oczywiście- dodał.
Kilka turystek spojrzało w naszą stronę. Oczywiście wiedziałam, że wpatrują się w MOJEGO NARZECZONEGO, więc aby to udowodnić, podeszłam do niego i namiętnie zaczęliśmy się całować. Wiedziałam, że był zdziwiony moją reakcją, chyba myślał, że zacznę robić mu jakąś awanturę, czy opieprze go w końcu za te gadanie, ale zazdrość zwyciężyła.
- Dobrze- powiedziałam odrywając się od niego- sprawdzimy to wieczorem.
Napotkałam się na niemiłe spojrzenia dziewczyn, które szeptały coś między sobą. Jedyne co zrozumiałam to to, że są Niemkami i mogę przysiąc, że rozmawiały o mnie.
- Możemy już iść?- poprosił mnie blondyn, chwytając od tyłu. Znów zaczęliśmy się całować, a ja w końcu zrozumiałam co Amanda miała na myśl mówiąc, że byliśmy nie do zniesienia. Ja oczywiście nie miałam z tym żadnego problemu... wręcz przeciwnie. Chciałam tego. Bardzo.
- Chwilka, tylko zapłacę za tą sukienkę i okulary. Możesz pójść po coś do picia?- chłopak skinął głową na zgodę i zniknął.
         Podeszłam do kasy i położyłam wybrane przeze mnie rzeczy. Obsłużył mnie młody chłopak. Miał ciemne gęste włosy i opaloną cerę, którą strasznie mu zazdrościłam. Ja byłam blada jak trup. Z rozpiętej koszuli, zauważyłam wytatuowanego lwa na jego piersi. Uraczył mnie miłym uśmiechem i podał torbę z zakupami. Zapłaciłam za nie i już miałam ruszyć do wyjścia, gdy z zaplecza wyłoniła się starsza kobieta. Na mój widok jedną dłoń położyła piersi, a drugą, trzęsącą, wskazała na mnie. Rozejrzałam się wokół, aby upewnić, że to właśnie mnie wskazała. W jej oczach ujrzałam strach i przerażenie. Kobieta dostała drgawek. Jej siwe włosy, opadły na ramiona, a ona sama próbowała wydobyć z siebie jakieś słowo. W końcu chłopak podszedł do niej i objął. Zaczęła się wyrywać. Chwyciłam swój zakup i udałam się w stronę wyjścia. Chciałam znaleźć się jak najdalej od tej wariatki.
- Iblis! Iblis!- usłyszałam jej straszny krzyk za sobą. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Wiedziałam, co to znaczy. Po pierwszym spotkaniu z drugą „ja”, zaczęłam rozumieć wiele języków. Myślałam, że po prostu byłam ambitna, albo miałam dobrą pamięć, ale każdy kolejny odkryty fakt o sobie, zwiastował coś złego. Nawet teraz. Kto by pomyślał, że zwykłe, nawet można by rzec, że miłe w wypowiedzi słowo iblis, może oznaczać samego demona? Musiałam dowiedzieć się więcej o tym, a to znaczyło tylko kolejne spotkanie ze mną...
- Wszystko w porządku?- zapytał podbiegający do mnie blondyn. Musiał usłyszeć tą starą babę i domyślił się, że chodziło tu o mnie. Zresztą, mógł to też wywnioskować po moim wyrazie twarzy.
- Tak – wydobyłam się na słaby uśmiech i sięgnęłam po kupioną przez niego wodę.
- Sam, widzę przecież, że coś jest nie w porządku- powiedział z przekonaniem.- Już ci mówiłem, że możesz ze mną o tym pogadać.
- Nazwała mnie demonem- powiedziałam ze łzami w oczach. Zdobyłam się na to, aby mu spojrzeć w oczy. Wyrażały zaniepokojenie i troskę. Przyciągnął mnie do siebie i zamknął w bezpiecznym uścisku. Kilka słonych łez spłynęło po moim policzku.
- Nie jesteś żadnym demonem- wyszeptał.- Jesteś aniołem zesłanym mi przez Boga- czule pocałował mnie w usta.- Kocham cię.
- Dziękuję- szczery uśmiech zawitał na mojej twarzy. Ezra zawsze wiedział jak mi pomóc. Zawsze był przy mnie i wspierał. Przytuliłam go i zaczęłam wdychać jego woń. Czułam perfumy, które mu wybrałam, będąc jeszcze w Irlandii. Dodawały mu zabójczości i seksowności. Wyczułam coś jeszcze. Dziwny zapach, który kojarzył mi się z... miłością?
- Chodźmy coś zjeść- odezwałam się odrywając od jego ciała. Chłopak objął mnie ramieniem i zaprowadził do jakiejś knajpki.
Zamówiłam krewetki z frytkami, a on, pomimo moich sprzeciwów, rybę. Gdy przynieśli nasze potrawy, na mojej twarzy zawitał nieprzyjemny grymas. Smród tej ryby muskał moje nozdrza.
- Nie licz na to, że będziesz mnie całował po tym jak to zjesz- spojrzałam na niego zdenerwowana.
- Oj zobaczymy- wydęł usta, na co miałam znowu ochotę go pocałować. Przygryzłam wargę, a on uśmiechnął się.- Nadal nie będziesz miała ochoty mnie całować?- wyszeptał mi do ucha.
- Nie- odparłam stanowczo.
- Dobrze, jak uważasz- zaśmiał się i wziął wielki kęs tej obrzydliwej ryby. Słyszałam jak jej kawałki chrupią mu w ustach. Wzięłam się za swoje jedzenie. Oderwałam najpierw ogonki krewetką, a dopiero później zaczęłam je jeść. Podsmażane na patelni, lekko chrupały, ale nie tak bardzo jak jego ohydna ryba.
- Gdzie teraz pójdziemy?- zapytał przerywając swoje mlaskanie.
- Myślę, że jeszcze przejdziemy się na targ- odparłam sięgając po sok. Upiłam z niego kilka łyków i spojrzałam na chłopaka. Wyglądał jakby miał łzy w oczach.- Ej, bez marudzenia. Mieliśmy spędzić cały dzień na zakupach, a minęły zaledwie trzy godziny.
- No, ale mówiłaś, że wracamy- powiedział naburmuszony.
- Stwierdziłam, że muszę kupić sobie nowy strój kąpielowy.
- Dobra! Ale ja ci go wybiorę.- Na jego twarzy zawitał tajemniczy uśmieszek.
- A będzie składał się z jakiś ubrań?- przewróciłam teatralnie oczami.
- Niech ci będzie, ale kupujemy strój i wracamy?
- Zobaczymy- wstałam po zjedzonym obiedzie. Ezra też już skończył swoje danie, z czego nie byłam zadowolona. Już teraz czułam smród ryby od niego. Chłopak zapłacił i ruszyliśmy w stronę kolejnych straganów.
         Wybrał mi skąpy, czarny strój, do którego dokupiłam krótkie spodenki w tym samym kolorze. Bikini było dosyć ładne, ale nie miałam zamiaru świecić prawie gołym tyłkiem cały czas. Ostatni sklep, w którym wylądowaliśmy, nawet jemu przypadł do gustu. Nie licząc tego, że zamiast robić zakupy, to wygłupialiśmy się robiąc śmieszne zdjęcia, póki sprzedawca nas nie wygonił. Spacerowaliśmy po ulicach Apostolou, zatrzymując się przy każdym muzyku. Nie przypuszczałam, że mogło być tu, aż tak wielu utalentowanych artystów. Co kilkanaście metrów siedział ktoś i grał na gitarze, bądź innym instrumencie. Idąc dalej natrafiłam na starca, który siedział z kartonem przy brzegu. Ciche skamlanie wydobywało się z jego wnętrza.
- Kochanie chodź tu!-krzyknęłam, a po chwili blondyn stanął obok mnie.
- Nie!- usłyszałam jego twardy głos.
- No prooooszę! Zobacz jacy oni są słodcy- wyciągnęłam jednego szczeniaka z pudełka i pokazałam mu.
- Nie chce żadnego zapchlonego kundla!
- Nie przesadzaj- skarciłam go.- On nie jest zapchlony.
- Słuchaj, te psy pochodzą z Bóg wie jakiego śmietniska. Na pewno są brudne i zapchlone.
- I głodne- dodałam, widząc wychudzonego psa. Futro szczeniak było czarno-białe. Leżał w rogu, oddalony od jego rodzeństwa. W przeciwieństwie do nich, był cicho i praktycznie się nie ruszał. Zrobiło mi się go strasznie szkoda.
- Weźmiemy jednego- postanowiłam.
- Nie!- zaprotestował.- Nie życzę sobie żadnego kundla w domu.
- Ale ja chce pieska!- krzyknęłam jak małe dziecko. Ezra głośno wypuścił powietrze.
- Sam, za niedługo w naszym domu będzie dwójka małych dzieci. Psy roznoszą zarazki.
- Oj nie przesadzaj. Zresztą dużo rodzin ma i dzieci i zwierzęta. A on nie będzie się zbliżał do nich. Będę go pilnować- spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.
- Nie możemy kupić w Irlandii jakieś zwierze?
- Ja chce tego- oznajmiłam wskazując na kolejnego szczeniaka.
- A co z podróżą? Jak zamierzasz go przewieźć?
- Na pewno jakoś to załatwisz- cmoknęłam go w policzek i sięgnęłam po innego szczeniaka. Wybrałam tego wychudzonego. Gdy go podniosłam, otworzył oczka, ale za wiele się nie poruszył. Czułam jego żebra pod dłonią, na które naciągnięta była cienka warstwa skóry. Wiedziałam, że zostało mu jakieś kilka dni życia, ale teraz na pewno pożyje dłużej. Pokazałam Ezrze mój wybór, a ten wytrzeszczył oczy.
- Nie możesz wybrać innego? Zobacz ten jest jakiś chory.
- Nie- przytuliłam zwierzę.- Zapłać i chodź. Musimy jeszcze kupić mu parę rzeczy, ale najpierw coś do jedzenia- powiedziałam i udałam się w stronę budki z jedzeniem.
W hotelu umyłam go i jeszcze raz nakarmiłam. Zwierzak trochę się ożywił i zaczął wesoło merdać ogonkiem. Wyglądał tak słodko... Kupiliśmy mu smycz, miski i jakieś miejsce do spania. Oczywiście więcej rzeczy dokupimy będąc w domu, ale na razie to musiało mu wystarczyć. Już od jakieś godziny bawiłam się z nim, na co Ezra był coraz bardziej wkurzony. Albo zazdrosny, że nie poświęcam mu tyle uwagi? No cóż... piesek był słodszy.
- Jak go nazwiesz?- zapytał wychodząc z łazienki. Pomimo tego, że szczeniak był słodki, to wolałabym blondyna. Wyszedł w samych bokserkach, przez co widziałam jego umięśniony tors. Uśmiechnął się widząc moją minę.
- Myślałam, żeby nazwać go Spikey. Co ty na to?- Chłopak roześmiał się, na co ja się oburzyłam.- Co ci się nie podoba w tym imieniu. Zobacz akurat pasuje do niego.- Znów usłyszałam jego śmiech.
- Wiesz... wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że to suka- odparł, a mi zrobiło się głupio.
- Cholera- wyszeptałam. Jak mogła tego nie zauważyć?- Masz jakieś propozycję?
- Nie- odparł wesoły. Teraz już był ubrany. Przeczesał ręką swoje jeszcze wilgotne włosy i popatrzył na zwierzę.- To imię musi być wyjątkowe- zwrócił się twarzą do mnie.- Jakieś, które idealnie odzwierciedla to zwierze. Więc będziesz miała zadanie na dzisiejszy wieczór, kiedy mnie nie będzie- zaśmiał się, a ja zmarszczyłam czoło.
- Zostawiasz mnie samą?
- Samą nie. Masz przecież tą kulkę pcheł przy sobie.
- On nie ma pcheł!- zaprotestowałam.- Znaczy się ona.
- Ja idę porozmawiać z Daniell'em o terapii. Chyba, że chcesz ze mną iść?
- Nie dzięki. Wolę zostać z tą kulą pcheł- wzięłam psa na ręce i usiadłam na kanapie.
- W takim razie widzimy się za godzinę- podszedł i złożył delikatny pocałunek na moim policzku. Następnie usłyszałam trzask drzwi.
- Ty nie masz pcheł- powiedziałam patrząc na zwierze. W odpowiedzi zostałam polizana po policzku.- Ale na wszelki wypadek jeszcze raz cię wykąpiemy.


***EZRA***

        Zszedłem na dół, z zamiarem porozmawiania z wilkołakiem. Chciałem go opieprzyć za jego bezmyślność. Rozmawiając z nim dałem mu jasno do zrozumienia, jaka jest sytuacja. Zero wspomnień o demonach, wilkołakach czy czymkolwiek. Wiedzieli, że Samantha straciła pamięć, a my ją po prostu chronimy. Wilkołaki zgodziły się na to, chociaż z łowcami mieliśmy pewien problem. Jako, że byli starymi jej znajomymi i uważali ją za wspaniałą łowczynię. Nie chcieli aby ta porzuciła swoje zadanie. Dlatego też musiałem im obiecać, że jej powiem. Chociaż i tak musiałem, bo przecież jesteśmy nieśmiertelni i w końcu sama zrozumiałaby, że coś jest nie w porządku. Powiem jej, ale nie teraz. Może za parę lat...
- Chodź- warknąłem do Daniell'a, który właśnie popijał drinka ze Scott'em. Zaciągnąłem go na tył tak, aby nikt nas nie zobaczył ani usłyszał.
- Co jest?- odezwał się trochę pijany.
- Co jest?! Jeszcze się idioto pytasz? Może przypomnij sobie dzisiejszą rozmowę- wrzasnąłem i spojrzałem na zdezorientowanego chłopaka.- Z wilkiem- dodałem.
- Słuchaj stary, musiałem z nim porozmawiać. Chciał się przemienić, a przecież wszędzie jest pełno ludzi. Jeszcze ktoś by to zobaczył- powiedział w obronie. Zaśmiałem się.
- Zobaczył tak? Wiesz, tak się składa, że ktoś was ZOBACZYŁ i usłyszał część rozmowy, jaką facet prowadził ze zwierzęciem.
- Kto?- zmarszczył brwi.
- Samantha. Rozmawialiście pod naszym balkonem, więc ona was usłyszała- na mojej twarzy zawitał grymas. Chciałem go zabić. Rozszarpać na drobne kawałki, ale to był mój stary przyjaciel. Dowódca Północno- Irlandzkiej watahy.
- Stary, przepraszam- przetarł dłonią po skroni.- Nie zauważyłem jej, ale chyba nic się nie domyśliła?
- Ta... powiedzmy. Powiedziałem, że porozmawiam z tobą w sprawie terapeuty- usłyszałem jego śmiech.- Zamknij się, bo inaczej będzie ci potrzebny lekarz.
- Dobra spokojnie- klepnął mnie w ramię.- Powiedz jej, że gadaliśmy i... o wiem! Powiedz, że zapomniałem wziąć dzisiaj leków, dlatego trochę mi się miesza w głowie.
- Dobra, a ty następnym razem uważaj, bo inaczej cię zabije- zagroziłem mu. Chociaż ja byłem poważny, on nie uwierzył mi na słowo, więc odszedł ciesząc się. Podszedłem do baru i zamówiłem drinka. Usiadłem z nim na jednej ze skał, podziwiając piękno nocy. Księżyc w towarzystwie gwiazd odbijał się od wody, która pod jego wpływem, przybrała barwę srebrzysto-białą. Poczułem się wtedy jak w domu. Chociaż już od dawna nie uważałem Ceris za swoim prawdziwym domem, to chciałem znów tam być. Chciałem ujrzeć ten świat pod władzą Samanthy. Wiedziałem, że jeśli ona tam wróci, naprawi wszystko. Chciałem ujrzeć śmierć Wallsey'a. Żeby to wszystko się spełniło, musiała odzyskać pamięć. Moja mała Samantha...Tak bardzo ją kochałem i nie chciałem stracić. Już wycierpiała tyle, a ja byłem świadomy tego, że to wciąż nie jest koniec. Przecież ona musi sobie przypomnieć. Musi odzyskać pamięć... I co wtedy? Wszystko może przecież runąć. Może nie wybaczyć nam tych kłamstw. Przez cały czas ją okłamywałem, ale w końcu wpadnę. Nie uchronię ją przed tym życiem. Ona prędzej czy później dowie się, i lepiej żebym to ja jej powiedział. Ale jak?
- A ty co tak sam siedzisz?- usłyszałem męski głos za sobą. Upiłem kolejny łyk swojego drinka i odwróciłem się. Patrick usiadł obok mnie i podał mi przyniesione piwo, które z przyjemnością przyjąłem. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Nie uwierzysz co dzisiaj się stało- zacząłem.
- No mów- usłyszałem dźwięk otwierającej się butelki, a następnie metalowy kapsel spadł, odbijając się o skały.
- Byłem dzisiaj z Sam na zakupach...
- O! W końcu twoja kara się spełniła- zaśmiał się.
- To też, ale nie o to chodzi. Mieliśmy już wracać, gdy ona coś zobaczyła.
- Nie mów, że demona- spoważniał.
- Nie. Zobaczyła szczeniaka- usłyszałem śmiech chłopaka.
- I to jest takie straszne? Zobaczyła pieska, i co?
- To nie był zwykły pies. Znaczy się reszta była, ale ona nie wybrała psa.
- Czekaj... więc kupiliście psa?- zapytał, a ja głośno westchnąłem.
- Kupiliśmy Shyrks'a- westchnąłem.
- Co?!- wybuchnął.- Skąd on się tu wziął?
- Serio? W domu teraz będziemy mieli półdemona, a ty martwisz się skąd on się tu wziął?
- Słuchaj, sam wiesz, że Shyrks'y są stworzone do ochrony, więc czym się przejmujesz? Nawet Wallysey ma dwa przy sobie i zobacz jak go chronią. Są gotowe oddać życie za swojego pana- odparł. W sumie o tym nie pomyślałem... Skoro pies zaczął uważać Sam za swoją panią, to będzie bezpieczna przy nim.
- A jak wytłumaczymy jej jego wygląd? Przecież dorosłe osobniki przypominają wilka. Wielkiego wilka!
- No i? Taka rasa i tyle. Czym tu się przejmować? Ja na twoim miejscu jeszcze pogadałbym z tym zwierzakiem.
- Mam gadać z psem?- uniosłem brew ze zdziwienia.
- Nie z psem, tylko wilkiem. A w zasadzie to półdemonem. Słuchaj, teraz dokładnie wytłumaczysz mi, gdzie go znaleźliście, bo jego matka na pewno zacznie go szukać.
- Wątpię- westchnąłem.- Szczeniak ma już prawie miesiąc i o mal nie zdechł. Gdyby nie Sam, to za kilka dni byłby martwy.
- Więc ona uratowała mu życie. Teraz tym bardziej będzie chciał ją chronić.
- Chciała- poprawiłem go.- To suka.
- No i jeszcze lepiej- klepnął mnie w ramie. Uraczyłem go niemiłym spojrzeniem, po tym ja wylałem na siebie piwo.- Dobra, idź pogadaj z wilkiem, bo inaczej ona sama się jej ujawni.
Wypiłem całą zawartość butelki i ruszyłem w stronę hotelu. Zajebiście. Czekała mnie rozmowa ze zwierzęciem... Teraz to pewnie Sam pomyśli nad jakimś terapeutą dla mnie...
Wszedłem do pokoju i ujrzałem tego kundla, który bezczelnie siedział na kanapie i gryzł moją bluzkę. Samantha była w łazience, więc mogłem w spokoju z nią porozmawiać. Stanąłem przed nią, a ona spojrzał na mnie, przerywając swoją zabawę.
- Słuchaj psie- zacząłem.- Wiem czym jesteś, a ty pewnie wiesz czym my jesteśmy- westchnąłem.- O Boże, jakie to jest żenujące... Dobra, słuchaj. Jako, że my dwoje chcemy chronić twoją panią, więc dla jej bezpieczeństwa, lepiej żeby nie wiedziała czym jesteśmy. Rozumiesz?- zwierze kiwnęło głową na zgodę.      
        Rany... ten gatunek rzeczywiście był inteligentny.- No więc, masz udawać zwykłego psa. Szczekać, aportować i wykonuj inne czynności jakie pies powinien robić. Pilnuj się, albo tego pożałujesz- zwierze zwróciło głowę w stronę łazienkowych drzwi. Dziewczyna właśnie kończyła się kąpać.- Jesteś z nią od paru godzin i już zdążyłaś ją pokochać? Niewiarygodne- westchnąłem.- Chociaż to nas łączy. Wiem, że zrobisz wszystko, aby ją ochronić. Tak jak ja, więc mam nadzieję, że się zrozumieliśmy?- zwierze wydało z siebie dziwny dźwięk, przypominający szczeknięcia psa. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.- Myślę, że nawet mógłbym cię polubić, ale pamiętaj. To jest MÓJ teren i moje zasady. A teraz oddawaj moją koszulkę- wyrwałem jej ubranie. Właśnie w tej chwili moja ukochana wyszła z łazienki opatulona w samym ręczniku. Włosy miała związane w kok. Uśmiechnięta, usiadła na moich kolanach.
- Już się pogodziliście?- wymruczała mi do ucha.
- Można tak powiedzieć. Wiesz już jak ją nazwiesz?
- Nirra- powiedziała dumnie.
- Piękne imię- pocałowałem ją czule w usta. Poczułem smak jej miękkich i delikatnych warg. Rękę wsunąłem pod ręcznik, błądząc po jej biodrze.
- Kochanie, dziecko patrzy- zachichotała, odrywając nasze usta.
- To zwierze- odparłem rozdrażniony.
- Szczeniak to też dziecko- stwierdziła.
- No to niech się odwróci, albo wyjdzie- uraczyłem psa niemiłym spojrzeniem, na co on zaskamlał i udał się w stronę swojego legowiska.
- No i patrz co żeś zrobił- usłyszałam gniewny głos czarnowłosej, która ruszyła w stronę psa.
- Przecież ja nic nie zrobiłem! Ona sama tam poszła!
- Bo ty jej kazałeś!- Rzuciła ręcznikiem w moją stronę. Naga schyliła się po jedną z moich koszulek i ubrała ją. Następnie wzięła psa na ręce i, wraz z nim, położyła się na naszym łóżku.
- O nie!- zaprotestowałem.- Nie będę spać z tym kundlem w jednym łóżku.
- To śpij na kanapie- odparła beztrosko.- Nirra jest za mała, aby mogła spać sama.

- Dobra!- odparłem wkurzony. Chwyciłem za koc, który leżał na tapczanie i się nim przykryłem. Kanapa nie była za wygodna, ale nie zamierzałem spać z psem. Kto by pomyślał, że zostanę zastąpiony przez tego kundla...



Hej <3
Wybaczcie mi to drobne spóźnienie... ale dopiero jakieś pół godziny temu dotarłam do domku :c 
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i liczę na dużo komentarzy pozytywnych, jak i negatywnych. Krytyka mile widziana : D
Tak wgl, to jak Wam się podoba imię "pieska"? Osobiście spędziłam nad nim jakieś kilka godzin, nim coś wymyśliłam. Napotkałam się ze sprzeciwem Katariny, której niezbyt chyba przypadło :c Mam nadzieję, że Wasza reakcja będzie inna :D 
Dobra, koniec pisania! Idę spać bo padam o.O
Pozdrawiam
Seo


piątek, 21 marca 2014

Księga II: Rozdział IV

Bo tylko w mrocznych ciemnościach, mrok codzienności niezauważalnym cieniem pozostaje...”



             Wszedłem do apartamentu, który należał do brunetki. Zauważyłem ją siedzącą na kanapie. Zastanawiała się nad czymś. Ostatnio często jej się to zdarzało. Nawet wiedziałem nad czym tak myśli. Opadłem obok niej i dopiero gdy dotknąłem jej ramiona, zauważyła moją obecność.
- Śmierć...- wyszeptała.- Nie strasz mnie.
- Przepraszam- westchnąłem.- Nadal nic nie wymyśliłaś w jej sprawie?
- Nie- odparła zawiedziona.- Po prostu nie wiem, co mogło pójść źle. Nie powinna tak zareagować.
- Niestety ja nie mogę ci w tym pomóc. Moja moc nie może zostać przy tym wykorzystana- powiedziałem ze smutkiem w głosie. Chciałem pomóc. Tak cholernie chciałem, aby moja mała Samantha powróciła, ale wiedziałem, że zwiastuje to kolejny nawał problemów. Jak ona zareaguje na te wszystkie kłamstwa? Czy może nie będzie pamiętać tego co się teraz stało? Tak, jakby się nie obudziła. A jeśli jednak? Znałem ją od urodzenia i wiedziałem jak zareaguje na to. My chcieliśmy dla niej dobrze. Pragnęliśmy normalnego życia dla niej tak, jak sama je kiedyś pragnęła. Nigdy nie chciała być Łowcą. Zawsze chciała być normalna. Nieświadoma o tym całym nadnaturalnym świecie. Nawet nie powiedziałem jej o innych stworzeniach. Oprócz wilkołaków i demonów, a nawet półczarowników, nie wiedziała o reszcie. Pragnęła śmierci. Miała dość nieśmiertelności.
               Więc co teraz? Jeśli wróci jej pamięć... ona nie zrozumie naszego postępowania. Nie zrozumie tych kłamstw, gdyż bardziej od demonów, właśnie nimi gardzi. Pomimo tego, że te stwory zabiły tyle osób, to ludzie i tak przeważali je śmiertelną liczebnością. Zabijają się bez powodu. Już nie raz byłem świadkiem jak mąż zabija swoją partnerkę, podejrzewając ją o zdradę, oczywiście niesłusznie. Albo gdy dzieci „testowały” metalowy przyrząd, znaleziony w sejfie. Czasem udawało się im nabić i wystrzelić. Mógłbym powiedzieć, że szkoda było mi tych maluchów, ale skłamałbym. Ja czerpałem swoją energię z ich niepowodzeń i żyć. Każde zebrane żniwo wzmacniało mnie, ale nie mogłem tego wykorzystać, stając po czyjeś stronie. Byłem bezstronny i musiałem zachować porządek przy szali żywota. Nie mogłem dopuścić, aby Wallisey zbierał je za mnie. Jakimś cudem stworzył coś, co przekształca dusze w czystą energię, a osoba posiadająca ten przedmiot, obdarzona jest niesamowitymi umiejętnościami.
- Wiem, że nie możesz użyć swojej mocy, ale możesz nam inaczej pomóc- odezwała się Lilith.
- Staram się, ale to nie jest takie proste. Sam nie mam pojęcia, dlaczego poszło coś źle. Myślę, że tak po prostu miało być. Znasz jej przeznaczenie, więc wiesz jak to się wszystko skończy.
- Nie!- krzyknęła wstając.- Nie pozwolę na to. Dopiero co ją odzyskałam i znów mam ją stracić?
- Przeznaczenia nie można zmienić- odburknąłem.
- Ale tego można. Zrobię wszystko aby on jej nie dostał. Nawet jeśli miałabym zginąć.
- Nie wierzę...- wyszeptałem przerażony.- Jak mogłaś... Jak mogłaś mieć z nim dziecko?!- warknąłem.- Przecież to potwór!
                 Wstałem udając się do wyjścia. Pomimo tego, że ta kobieta ukrywała cały czas jej pochodzenie, w końcu musiała popełnić jakąś gafę. I właśnie teraz to się stało. Znałem proroctwo każdego z nich. Każdej marnej duszyczki. Młodej, starej... to było nieważne. Znałem czas i miejsce zgonu. Jednak przy Samancie było to trochę trudniej. Znałem jej sposób śmierci tylko, że nikomu nie zdradziłem. Co do czasu, wiedziałem, że umrze w ciągu czterech lat. Jeśli nie spotka jego. Wtedy stanie się to szybciej. Sposób w jaki Lilith wymówiła się o nim, świadczył, że jest jej ojcem. Tylko wtedy jej głos przybierał takie przerażenie. Pluła słowami, jakby był w nich jad. Nie mogłem uwierzyć, że właśnie on nim został.
- Gdy z nim byłam, wtedy jeszcze nie był taki. To przez nasz związek spadł z nieba, a Bóg go tak pokarał...- usłyszałem wychodząc z jej pokoju.
                  Zszedłem na dół. Potrzebowałem chwilę spokoju. Nasze relacje stały się zbyt bliskie. Miałem zająć się tylko dzieckiem, w imię dawnej przyjaźni, ale to było już przesadą. Pozwoliłem im wejść sobie na głowę. Byłem Kosiarzem. Wielkim panem Życia i Śmierci. Nie jakimś chłoptasiem na posyłki. W ostatnim czasie strasznie się rozleniwiłem. Przestałem budzić strach i grozę. Stałem się potulny jak mysz. Musiałem wrócić do siebie. Znowu stać się potworem.
- Samantho. Możemy porozmawiać?- zwróciłem się do czarnowłosej, która właśnie jadła śniadanie. Gdyby nie było to tak ważne, nie przeszkadzałbym jej. Dziewczyna skinęła głową i po chwili znaleźliśmy się na zewnątrz.
- Coś się stało?- zapytała marszcząc brwi. Aż wierzyć mi się nie chciało, że właśnie ona mnie nie pamięta. Po tym wszystkim co razem przeszliśmy... tylko jej ufałem.
- W zasadzie, to nic. Chciałem się pożegnać- odparłem po dłuższym namyśle.
- Odchodzisz?- zaniepokoiła się.
- Tak. Muszę... pewne sprawy się pokomplikowały i muszę wrócić do domu.
- Do Londynu...- westchnęła.
- Właśnie. Wiem, że mnie nie pamiętasz i nawet się mnie boisz, ale chciałbym ci coś dać. Podaj mi rękę- rozkazałem, a ta posłusznie wykonała moje polecenie.- Wiesz... Posiadałem pewien dar, o którym tylko ty wiedziałaś. To był nasz mały sekret...- wyszeptałem. Rozglądnąłem się dookoła siebie, sprawdzając aby nikt nas nie zauważył. Westchnąłem głośno i skupiłem się na swojej mocy.- Zamknij oczy.
- Co ty robisz?- słyszałem jej zaniepokojony głos.
- Nie bój się. Nie skrzywdzę cię- mała część mojej energii, przepłynęła do jej ciała. Czułem delikatne mrowienia w koniuszkach palców.
- Śmierć...- wyszeptała, a moje serce zaczęło mocniej bić. Spojrzałem na nią przerażony. Nie myślałem, że po tak małej dawce mojej mocy, można przywrócić pamięć. - Przestań- powiedziała już głośniej. Spojrzałem w jej czarne, teraz bezduszne, oczy. Wyrażały tylko złość. Żyłki na jej twarzy zczerniały, a ja zaniepokoiłem się. Nie czułem strachu, tym co zobaczyłem. Raczej martwiłem się, że może coś się jej stać.
- Nie jesteś Samanthą- odparłem.
- Jestem jej częścią. Jej mrokiem, strachem i siłą. Jej demonem- rzekła beznamiętnym głosem.
- Czego chcesz?- warknąłem.
- Wiesz- zaśmiała się.- Ty też tego chcesz.
- Nie chce- zaprzeczyłem.
- Chcesz. Wiem to. I możesz to mieć- wyszeptała mi do ucha. Przez moje ciało przeszła fala dreszczy.- Musisz tylko pozbyć się Estesa i Wallisey'a. Wtedy nic nam nie stanie na drodze.
- Nie mogę jej tego zrobić- powiedziałem stanowczo.- Ona go kocha.
- A ty ją- uśmiechnęła się tajemniczo.- Wkrótce będziesz miał okazję się wykazać. Myślę, że będę idealną Panią Śmierci- zaśmiała się.
- O nie! Nie mogę zrobić jej tego- zdenerwowałem się. Wiedziałem, że właśnie ona miała mi towarzyszyć. Przecież znałem jej proroctwo. Wszystko zależało od tego, jak zdecyduje.
- Jak chcesz, ale wiedz, że ja niedługo powrócę, a wtedy nie będzie tak przyjemnie- zagroziła.
- Czemu? Czemu nie możesz jej zostawić w spokoju?
- Ona sama tego chce. Demon nie zasługuje na szczęście- zacytowała jej słowa.- Ojciec dopytuje się o nas. Stęsknił się za swoją córeczką- zaśmiała się groteskowo.
- Nie możesz jej tego zrobić. On zniszczy wszystko za pomocą ciebie. Wykorzysta i zabije, czując zagrożenie.
- Nie zrobi tego- zapewniła.- Dzięki mnie stanie się najpotężniejszą istotą wśród naszych światów, a ja złożę przysięgę wierności. Stanę się jego prawą ręką.
- Staniesz się demonem. Przecież ty nienawidzisz ich. I chcesz się stać jednym z nich?- zaniepokoiłem się.
- Jak mogę nienawidzić siebie? Przecież sam demon mnie stworzył, a to, że wcześniej był aniołem, i część jego krwi płynie we mnie, o niczym nie świadczy. Ja jestem potworem i zawsze nim będę- zasyczała.- Nie ukryjecie prawdy przede mną- jej bezwładne ciało opadło, a ja w ostatniej chwili złapałem ją i uchroniłem przed upadkiem.
- Co się stało?- zapytał podbiegający Estes. Tylko jego mi brakowało...
- Dałem jej trochę swojej mocy, a ona niezbyt dobrze zareagowała- przyznałem, omijając część prawdy.
- Co zrobiłeś?!- wrzasnął.
- Nie tym tonem- warknąłem. Uraczyłem go niemiłym spojrzeniem, a on chwycił się za szyję, próbując złapać powietrze. Użyłem swojej mocy, aby nauczyć go szacunku wobec mnie.- Nie jestem żadnym marnym człowiekiem, ani półdemonem, żebyś mógł tak się do mnie odnosić. Zapamiętaj sobie. Spróbuj jeszcze raz się tak do mnie zwrócić, a przyśpieszę nasze ostateczne spotkanie- podałem mu ciało dziewczyny i zniknąłem.

***

- Nie spodziewałem się naszego spotkania- usłyszałem ochrypły, męski głos.- Ostatnio niezbyt przyjemnie się rozeszliśmy.- Mężczyzna stał do mnie tyłem. Jego czarne włosy były krótko ścięte. Stał bez koszulki. Owszem, powinienem go wcześniej powiadomić o mojej wizycie, ale to wszystko stało się zbyt nagle. Podszedłem do stolika, na którym stała butelka alkoholu. Przyssałem się do niej, póki nie brakło trunku. Odstawiłem ją i znowu spojrzałem na starego przyjaciela. Nawet nie drgnął. Jego ręce wciąż były oparte o zimny kamień. Widziałem jego umięśnione ramiona i dwie wielkie szramy na plecach, będące śladem po skrzydłach. Był upadłym aniołem.
- Potrzebowałem twojej rady- odparłem podchodząc do niego. Mój wzrok powędrował na wioskę, znajdującą się przy zamku. Krzyki dobiegające z niej, były muzą dla uszu Władcy Piekieł. Pomimo tego, że właśnie byłem w piekle, nie było tu ciepło. Inferno w tym wypadku nie znaczyło ogień, tylko mrok. Towarzyszył jemu chłód i cierpienie. - Hm... Jest tu zimniej niż ostatnio- stwierdziłem, po dłuższej ciszy.
- Oni to czują. Czują nadchodzące zło- odparł beztrosko.- Niecodziennie Śmierć przychodzi do mnie po radę, więc co się stało?
- Chodzi o twoją dawną miłość...


***SAMANTHA***

Obudziłam się w łóżku, przy którym siedział Ezra. Twarz miał schowaną w dłoniach, więc nie zauważył mojej pobudki. Wyglądał tak słodko, gdy się martwił...Głośno westchnęłam, a on spojrzał na mnie.
- Hej- powiedziałam delikatnie przy tym się uśmiechając.- Możesz powiedzieć co ja tu robię?- zmarszczyłam brwi. Przecież jadłam śniadanie... a potem Matt chciał ze mną pogadać... i więcej nie pamiętałam.
- Zemdlałaś, a ja cię tu przyniosłem- usiadł obok mnie. Podał mi wodę, którą z przyjemnością wypiłam.- Jak się czujesz?
- Dobrze, ale wciąż jestem głodna- skrzywiłam się czując burczenie w brzuchu. Blondyn zaśmiał się i czule pocałował mnie w usta.
- Dasz radę sama iść? Czy mam cię zanieść?
- W sumie... mogę sama iść, ale udajmy, że nie, bo chce żebyś mnie zaniósł- odparłam, na co on się znowu uśmiechnął. Po chwili znajdowałam się w jego ramionach i szliśmy w stronę restauracji.



- A to kto?- zapytałam, dyskretnie wskazując na jednego z mężczyzn. Ślub miał się odbyć dzisiaj, więc goście powoli się zbierali.
- Daniell Winters- odparł blondyn.- Stary znajomy. On także pomagał nam w poszukiwaniach ciebie.
- Wydaje się dziwny- stwierdziłam po dłuższym przyglądaniu się mu. W sumie, każdy wydawał się taki. Czułam dziwne dreszcze na karku, przez co wzrastała moja niechęć do nich. Zjechało się mnóstwo takich osób, jednak Ezra zapewnił mnie, że nic mi nie grozi. Ci wszyscy ludzie, to starzy znajomi i są jak rodzina. Dla mnie on był rodziną, ale to szczegół...
Chłopak zaśmiał się i mnie pocałował.
- Chodźmy, musimy przywitać się z resztą- odparł, ciągnąc mnie w stronę jakiejś grupki osób.

          Poznałam wiele osób. Chociaż tak nie do końca, że ich poznałam, po prostu nie pamiętałam ich. Wszyscy wydawali się tacy mili... że aż dziwne. Zauważyłam, że każdy z nich przebywał w swoim towarzystwie. To znaczy, że nie zbliżali się do innych. Po prostu trzymali się swojej grupy, z którą przylecieli. Goście pochodzili z różnych części krajów i zawsze przylatywali w towarzystwie dwóch, trzech osób. Ogółem jakby się tak dłużej zastanowić, to wyglądało to jakby pochodzili z dwóch różnych światów. Jedni, przy których zawsze czułam dreszcze, byli weseli i widać było, że mniej zamożni. Drudzy wydawali się jakoś mi znani... Zachowywali się jak bogaci sknerzy. Nie zbliżali się do nich i trzymali we własnym gronie. Scott często z nimi rozmawiał. Najwyraźniej znał ich lepiej od pozostałych. Ja też wymieniłam z nimi kilka słów.              Chciałam się nieco o nich dowiedzieć, ale odpowiadali dziwnie i nerwowo. Tak jak Aaron, który pomimo moich obietnic, wciąż mnie unikał. Strasznie się nudziłam. Nie mogłam z nikim normalnie porozmawiać, póki nie wszedł on...


***EZRA***


- Co on tu robi?!- warknąłem do Scott'a. I jeszcze na dodatek Sam z nim rozmawiała... Niech go diabli. Nie dość, że przez niego ona prawie zginęła, to jeszcze ma czelność tu przychodzić. Zabije go. Kiedyś po prostu go zabije.
- Zaprosiłem go- odparł młody łowca.
- Ale po co?! Przecież gdyby nie on to....
- Ona byłaby martwa- dokończył.- Może i przez niego trochę wycierpiała, ale gdyby od początku z nim trenowała, nic takiego by się nie stało.
- Masz rację, ale nie musiał to robić w taki sposób. Nie musieliśmy jej narażać- powiedziałem gniewnie. Jeszcze go bronił?!
- Ezra, nie życzę sobie żadnych spin między wami. Za dwa dni go już nie będzie, więc myślę, że możesz darować sobie to. On jest moim przyjacielem, więc chce żebyś zostawił go w spokoju.
- Jak chcesz- szepnąłem.- Ale nie będziesz miał nic przeciwko, jak przynajmniej odciągnę ją od niego?- zapytałem. Nie czekając na odpowiedź ruszyłem do nich.
Stali przy ławkach, między kwiatami. Zaraz miała się odbyć ceremonia, więc nie chciałem ich denerwować. A tym bardziej niszczyć ślub mojej siostry. Samantha stała do mnie tyłem, więc nie widziała gdy nadchodziłem. Za to on mnie zauważył. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Chwyciłem dziewczynę w pasie i czule pocałowałem w policzek. Wcześniej gdy tak robiłem, zawsze się wystraszała, za to już od jakiegoś czasu była przygotowana na takie moje podchody. A ja uwielbiałem tak robić.
- Cześć kochanie- uśmiechnęła się do mnie.- Właśnie poznałam Christopha.
- Pamiętam go- odpowiedziałem, siląc się na spokojny głos.
- W przeciwieństwie do mnie...- wymamrotała.
- Więc to prawda?- odezwał się burak.- Ona rzeczywiście nic nie pamięta?
- Tak...Skarbie możesz zostawić nas na chwilę?- zwróciłem się do ukochanej. Ta przytaknęła i odeszła.
- Co chcesz ode mnie? - zapytał, gdy dziewczyna zniknęła w tłumie.
- Nie chce abyś się do niej zbliżał. Najlepiej żebyś od razu wyjechał.
- O nie kochany. Przyjechałem na ślub przyjaciela i nie mam ochoty na wyjazd. Zresztą myślę, że zrobię sobie dłuższe wakacje- odparł roześmiany.
- Radze ci odejść... Dla własnego dobra- dodałem.
- Nie będziesz decydować co jest dla mnie dobre. Nie tak jak u niej. Ty po prostu ją wykorzystujesz. Jestem pewien, że nie chciałaby ciebie, gdyby znała prawdę- wycedził przez zęby.
- I tu muszę cię zmartwić- uśmiechnąłem się.- Widzisz, mówisz, że chcesz dla niej jak najlepiej, ale nie wiesz czego ona chce. A ja tak. Znam jej marzenia i pragnienia. Ona by chciała takiego życia. Więc jeśli spróbujesz chociażby pisnąć o jej poprzednim życiu, zabiję cię. A ślub mojej siostry mi w tym nie przeszkodzi.
               Ciemnowłosy odszedł bez słowa, ale widziałem ten tajemniczy uśmieszek w jego oczach, przez który zaniepokoiłem się. On coś szykował, a ja nie wiedziałem co.
Goście powoli zaczęli zajmować miejsca, a Scott stanął przed ołtarzem. Przez ostatnie dni ja i Sam zajmowaliśmy się ślubem. Naprawdę dobrze nam to wyszło. Wszystko miało się odbyć w plenerze. Kwiecisty łuk w którym miała stanąć młoda para. Ksiądz, wraz z panem młodym, zajmował wyznaczone miejsce, tak jak my. Patrzyłem uśmiechnięty na Samanthę i nie mogłem się doczekać kiedy to my będziemy stać przed ołtarzem. Chciałem ujrzeć ją w sukni ślubnej i mnie przy niej. Dziewczyna trzymała mały bukiecik w dłoni, tak jak i Lilith. Uśmiechnęła się do mnie, widząc jak na nią patrzę. Usłyszałem muzykę i podszedłem do Amandy, aby odprowadzić ją do jej ukochanego.


- Proszę o uwagę!- krzyknąłem wstając z miejsca, tuż przed podaniem obiadu.- Chciałbym wam coś powiedzieć. A szczególnie młodej parze- skierowałem się do nich.- Chcę życzyć wam wszystkiego najlepszego w nowej drodze życia! Amando wiem, że nie jesteś już małym dzieckiem, zresztą sama niedługo będziesz miała dzieci i zrozumiesz moją nadopiekuńczość, ale wiedz, że ja wciąż będę cię pilnować- puściłem do niej oczko.- Więc jakby co, to wiesz do kogo się zwrócić, żeby skopać mu tyłek. Z przyjemnością znowu to zrobię!
- Chyba ja znowu tobie!- krzyknął roześmiany Scott.- Już nie pamiętasz jak to w barze cię powaliłem?
- Z tamtego spotkania pamiętam tylko Sam. Uwierz mi, gdybyś wtedy był na moim miejscu, nie obchodziłaby cię jakaś wygrana w bójce- spoważniałem.- Sam.- zwróciłem się do ukochanej.- Wiem, że ty nie pamiętasz swojego poprzedniego życia i mnie, ale ja cię kochałem. I nadal kochać będę. Póki śmierć nas nie rozłączy. Tak więc, czy zechciałabyś zostać moją żoną?- klęknąłem przed nią z zamszowym, czerwonym pudełeczkiem w którym znajdował się pierścionek. Patrzyłem uważnie na jej reakcję. Widziałem, że jest zdenerwowana, ale i szczęśliwa.
- Tak- odpowiedziała ze łzami w oczach. Założyłem jej pierścionek na palec i nasze usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Wszyscy zebrani goście zaczęli bić nam brawa i gwizdać, a następnie pojawił się Tonny i Natte z butelkami szampana, którym nas oblali. Spojrzałem na ciemnowłosą. Uśmiechnęła się i mnie pocałowała. Pomimo tego, że wciąż byliśmy oblewani alkoholem, tylko ona się wtedy dla mnie liczyła. Nic i nikt nie mógł przeszkodzić nam w tej chwili.

                Patrzyłem na nią jak tańczy z Patrick'iem. Jej idealnie dobrana suknie podkreślała figurę i urodę. Była piękna. I moja. Samantha Maltali, jak to cudownie brzmi...
Podszedłem do nich i wymieniłem miejsce z chłopakiem. Teraz to ja tańczyłem z nią. Jej ręka spoczęła na moim ramieniu, a moja na jej talii. Tańczyliśmy, a ja nie mogłem oderwać wzroku od jej oczu. Widziałem w nich tak bardzo utęsknione spojrzenie. Jej czarne oczka patrzyły na mnie z miłością i pożądaniem. Tak jak moje. Złożyłem delikatny pocałunek na jej miękkich ustach, na zakończenie tego tańca. Uśmiechnęła się. Oznajmiłem, że wracam do pokoju, gdyż jestem zmęczony, a alkohol w tym nie pomagał. Przytaknęła i wraz ze mną, poszła pożegnać się z gośćmi. Nie było ich już zbyt wielu. Tak jak my, oni postanowili wrócić do swoich pokoi. Tylko trochę wcześniej. Chwyciłem dziewczynę za rękę i ruszyliśmy w stronę naszego pokoju. Obydwoje byliśmy przyćmieni alkoholem, ale nie aż tak mocno. Otworzyłem kartą drzwi, i weszliśmy do ciemnego pomieszczenia. Automatycznie chwyciłem ręką ściany, w poszukiwaniu włącznika, jednak ona miała inne plany. Nim zdążyłem włączyć światło, ona chwyciła moją rękę i położyła ją na swoich plecach, nakazując odpięcia zamka od sukni. Tak też zrobiłem. Po chwili jej ubranie znalazło się na podłodze, zostawiając ją w skąpej bieliźnie. Zaczęliśmy się całować, a ona rozpinała przy tym moją koszulę. Szybko pozbyłem się ubrań. Wiodłem rękami po jej nagim ciele. Nie wiedziałem, jak mogłem wytrzymać tyle bez niej. Przecież ja ją kochałem. Podniosłem ją, a ona oplotła mnie nogami w pasie.     Całowaliśmy się namiętnie i zachłannie. Czułem, że wszystkie moje zmysły przy niej wariują. Nie mogłem racjonalnie myśleć, będąc blisko niej. Ledwo wcześniej się powstrzymywałem od dotykania jej, a co dopiero całowania. Delikatnie położyłem ją na łóżku. Wiedziałem, że długo nie będę mógł się powstrzymać.
- Kocham cię- wyszeptałem jej do ucha między pocałunkami. Czułem, że się uśmiecha.
- Ja ciebie też- odparła.

Te słowa były dla mnie jak sygnał. Zgoda na dalsze działanie. Już nie potrafiłem się powstrzymać. Nie chciałem.


Rozdział opublikowany wcześniej, specjalnie dla Wi ki :*

Jak wam mija Dzień Wagarowicza? U mnie słoneczko świeci, przez co zostałam zmuszona do roboty xd Właśnie byłam w trakcie mycia okien :D 
Rozdział pozostawiam Wam do oceny, więc wracam do sprzątania :*
Pozdrawiam

piątek, 14 marca 2014

Księga II: Rozdział III

Najtrudniej wyleczyć się z miłości, która przyszła nagle”.



       Przez ostatnie kilka miesięcy, wszystko wyglądało normalnie. Codziennie rano wybierałam się na trening z Ezrą, popołudnia spędzałam na zmianę z Amandą i chłopakami. Tak jak powiedziałam, udawałam, że wszystko jest w porządku. Moja matka wycofała się w cień i zostawiła nas samych w domu. Wpadała tylko w weekendy, ale nie zbliżała się do mnie. I słusznie.
Matt też się wyprowadził, z czego bardzo się cieszyłam. Przerażał mnie swoim dziwnym zachowaniem.
    Odwiedzał nas co kilka dni, ale ja go unikałam. Patrick zbudował własną szklarnię tuż za domem i hodował w niej różne dziwne rośliny. Nie dociekałam co to konkretnie było. Podjęłam się pracy w sklepie odzieżowym, żeby cały czas nie siedzieć w domu. Chciałam otworzyć własny butik, ale Ezra stwierdził, że to bez sensu. Zresztą i tak było mi to obojętne. Po prostu chciałam mieć jakieś zajęcie. Miesiąc po tym jak się tu wprowadziliśmy, Scott oświadczył się Amandzie. Ślub miał się odbyć za dwa tygodnie, więc cały czas trwały przygotowania do niego. Zdecydowali, że odbędzie się on na Cyprze. Amanda chciała mieć ślub na plaży, a Scott'owi było to obojętne. Najważniejsze było dla niego to, żeby ją uszczęśliwić. Oczywiście ja miałam być druhną tak, jak i moja matka. Chłopak wybrał Matt'a i Ezrę, jako swoje drużby. Nie chcieli wybierać więcej osób. Miało to wyglądać ładnie, więc wystarczyły dwie pary. Pomogłam jej wybrać suknię ślubną i stroje dla druhen. Jej suknia była biała, prosta i piękna. Nasze były w kolorze brzoskwiniowym. Sięgały do kolan i miały delikatne falbanki po bokach. Zwężane w pasie, a na ramiączku znajdował się mały kwiatek. Na ślub miało przybyć wiele gości, oczywiście mi nie znanych. Zaprosili też tego całego Aarona, który strasznie się mnie bał. Rozmawiałam z nim i zapewniłam, że nic mu nie zrobię. Dopiero wtedy zgodził się przyjechać. Jutro mieliśmy wyjechać, aby wszystko dopilnować na miejscu. Wynajęliśmy cały hotel przy plaży, aby mieć miejsca dla gości i żeby nikt obcy nam nie przeszkadzał. Zgodziłam się na pokój razem z Ezrą, gdyż tylko przy nim czułam się bezpieczna. Gdy spał przy mnie, nie miałam koszmarów. Co noc budziłam się zalana potem. Czasami też krzyczałam przez sen. Dopiero wtedy w środku nocy przybiegał przerażony chłopak i z troską w oczach próbował mi jakoś pomóc. Tylko gdy krzyczałam przez sen, prosiłam aby został ze mną do rana. Miałam straszne koszmary, przedstawiające mnie jako mordercę i potwora. Gdy krzyczałam, oznaczało to, że sen był naprawdę okropny. W innych czułam tylko, że ktoś chce mnie zabić. Raz opowiedziałam mu o moim śnie. O tym jak druga „ja” mnie nawiedza. Widząc jego reakcję, już więcej nic nie powiedziałam. Był chyba bardziej przerażony ode mnie.
     Właśnie kończyłam pakować ostatnie rzeczy do torby, gdy do mojego pokoju weszła Amanda. Spojrzałam na nią i zrozumiałam, że coś ją gryzie.
- Wszystko w porządku?- zapytałam, gdy ona usiadła na kanapie.
- Właściwie to nie... Sam, mogłabym z tobą pogadać?- zapytała, a ja zauważyłam, że jej ręce zaczęły się trząść. Usiadłam obok niej i chwyciłam jej zimne dłonie.
- No jasne. Powiedz co cię gryzie- powiedziałam, próbując ją pocieszyć.
- Chodzi o ten ślub...- zaczęła.
- Denerwujesz się?- uśmiechnęłam się.
- Też. Nie wiem czy słusznie robię...
- A dlaczego nie? Przecież się kochacie, a ślub to po prostu przypieczętuje. Czy może go nie kochasz?
- Oczywiście, że tak! Kocham go nad życie, ale jest coś jeszcze- spuściła głowę w dół.
- O matko!- zakryłam dłonią usta ze zdziwienia.- Jesteś w ciąży!
- Ciii!- uciszyła mnie.- Nie chce aby ktoś się o tym dowiedział.
- Dlaczego nie? Przecież to fantastyczna wiadomość! Powiedziałaś już o tym Scott'owi?
- Nie...A jeśli on nie chce mieć dzieci?- zaniepokoiła się.
- Chce!- zapewniłam.- Zawsze chciał zostać ojcem.
-Tak, ale jesteśmy jeszcze tacy młodzi... może chciał z tym jeszcze zaczekać?
- Po co? Uwierz mi, on na pewno chce mieć teraz dziecko ze swoją ukochaną- pocieszyłam ją. W sumie to była prawda.
- Ezra też chciał mieć dzieci. Zawsze marzył o córce- zaczęła, a ja się zmartwiłam.
- Wiesz...to chyba nie jest dobry pomysł. Teraz jakoś nie jest najlepszy moment, aby myśleć o naszym związku- zaczęłam nerwowo pocierać palce.
- Masz rację-powiedziała.- Ale on naprawdę chciał mieć z tobą dziecko. Nawet chciał ci się oświadczyć po powrocie z Turcji, ale wiesz jak wyszło...- przytaknęłam.- Coś między wami ruszyło?- zapytała.
- To nie jest takie łatwe- stwierdziłam.- To, że ja go kocham, o niczym nie świadczy. Czuję się przy nim bezpieczna, ale nie wiem czy to jest miłość, czy po prostu zwykłe przyzwyczajenie. Skoro sami mówiliście, że mieszkaliśmy razem, a ja i Ezra praktycznie się nie rozstawaliśmy, więc może boję się zostać sama?- dziewczyna cicho zachichotała.
- Więc jednak mówisz, że go kochasz?
- Może. Nie wiem... Powiedz mi lepiej który to miesiąc?- zapytałam zmieniając temat. Może i go w jakimś stopniu kochałam, ale to było za wcześniej. Jeszcze dobrze go nie poznałam. W sumie, ja nawet nie znałam samej siebie.
- trzynasty tydzień- powiedziała już uśmiechnięta.
- A ja głupia tego nie zauważyłam...Znasz już płeć dziecka?- zobaczyłam jak dziewczyna się rumieni.
- Nie, ale lekarz powiedział, że będą bliźniaki...
- To wspaniale!- klasnęłam dłońmi z radości.- Kurde, wciągnęłabym szampana, ale ty nie możesz pić...
- Niestety- uśmiechnęła się.
- Kiedy masz zamiar powiedzieć Scott'owi?
- Nie wiem... W sumie myślałam, żeby powiedzieć mu przed ślubem, albo po... A jeśli on jednak nie będzie chciał dzieci?- zaniepokoiła się.
- Jutro mu to powiesz, a jeśli nie, to ja sama to zrobię- zaszantażowałam ją. Wiedziałam, że tak ją przekonam.
- Dobra! Zrobię to jutro przed wylotem.
- Świetnie, w takim razie idź już spać. Powinnaś dużo odpoczywać i przestać się zamartwiać. Jeśli chodzi o ślub, to ja się tym zajmę- zapewniłam.
- Dziękuje- przytuliła mnie i wyszła z pokoju.
Zamknęłam spakowaną torbę i położyłam się zmęczona spać. Jutro czekała nas masa roboty. I jeszcze ta ciąża... Cieszyłam się, że w końcu zostanę ciotką! Już nie mogłam się doczekać, aż te dwa szkraby będą biegały po domu... Wiedziałam, ze Amanda będzie wspaniałą matką. Jej stosunek wobec mnie to potwierdzi. Miałam z nią świetny kontakt. Ona, Scott i Ezra, byli dla mnie najważniejsi. Jak rodzina. Tonny'ego i Natt'a traktowałam jak przyjaciół. Często się z nimi droczyłam. Wszyscy dogryzaliśmy sobie, ale nasza trójka w szczególności.
      Jeśli chodzi o Ezrę... Czy będziemy razem? Nie byłam tego pewna, chociaż w głębi duszy chciałam. Nawet moja druga „ja”, opowiadała jak bardzo go kochała, a ja czułam, że to prawda. Powoli i ja się w nim zakochiwałam. Z każdym kolejnym spotkaniem z nią, dawne uczucia powracały, ale nie wspomnienia. Na samą myśl o niej zaniepokoiłam się. Czułam strach spowodowany kolejnym spotkaniem.

***

- Sam! Sam!- usłyszałam męski głos i otworzyłam powieki. Mój wzrok powędrował na drzwi pokoju, które zostały z ogromną siłą otworzone. Do środka wparował Scott, ubrany w same bokserki. Na ramieniu miał wytatuowany czarny tricelion. Nawet nie wiem skąd znałam ten symbol. W dłoni trzymał butelkę, którą mocno wstrząsał.- Sam!- krzyknął uradowany i wskoczył na mnie. Zaczął oblewać mnie szampanem, a ja nie zdążyłam się uchronić przed lejącym się trunkiem.- Zostanę ojcem!- wykrzyczał.- Rozumiesz?! JA BĘDĘ OJCEM!- opadł obok mnie.
- Scott! Opanuj się!- odparłam oburzona, wykręcając resztki alkoholu z moich włosów.
- Nie mogę!- śmiał się.- Bliźniaki...- wyszeptał.- Cholera- nagle wstał przerażony.- A jeśli będę złym ojcem?
- Och! Nawet nie waż się tak mówić!- skarciłam go.
- Masz rację, nie chce zapeszać. Moje dzieci będą mieć zajebistego ojca!- powiedział z nowym napływem szczęścia.
- Lepiej wracaj do Amandy- klepnęłam go w ramię.
- Za chwilę. Jeszcze muszę powiedzieć o tym chłopakom- zerwał się z łóżka i wybiegł z pokoju.- Mamy jeszcze szampana?- zapytał poważnym tonem. Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że właśnie tak zareaguje. Te dzieci miały szczęście, że trafiły na takiego właśnie ojca. I ciotkę!
Wstałam i udałam się do łazienki, z zamiarem wzięcia prysznica i zmycia tego świństwa z siebie. Usłyszałam krzyki Scott'a i trzaskające drzwi. Chyba właśnie chłopaki dowiedzieli się o dzieciach. Ja rozumiałam jego szczęście, ale wątpiłam żeby dla nich było to powodem do takiej pobudki.
      Po śniadaniu, znieśliśmy wszyscy swoje bagaże i czekaliśmy na przyjazd kierowcy, który miał zabrać nas na lotnisko. Słysząc swoje imię, wybiegłam z pokoju. Jak zwykle musiałam czegoś zapomnieć i w ostatniej chwili po to wracać. Tym razem padło na książkę. Naszykowałam sobie jedną z mojej kolekcji, z poprzedniego domu. Miała ona po prostu umilić mi lot. Wybrałam „Dziwne losy Jane Eyre” jako, że gustuje w klasykach, ta książka powinna mi się spodobać. Wrzuciłam ją do torebki i szybko zbiegłam po schodach. Przy drzwiach czekał na mnie Ezra, trzymając mój płaszcz w rękach. Klimat w Irlandii niezbyt mi się podobał. Cały czas wiało i padał deszcz. Miałam nadzieję, że przynajmniej lato będzie ciepłe, gdyż denerwowały mnie te ciepłe ubrania. Miałam ochotę poopalać się na ciepłym słońcu. Ezra pomógł mi założyć płaszcz i wsiedliśmy do auta.
     Gdy dotarliśmy na lotnisko, okazało się, że nasz samolot jest opóźniony i mieliśmy jeszcze ponad godzinę czasu do odlotu. Natte i Tonny gdzieś się zmyli, a Patrick rozmawiał z Ezrą, więc ja dosiadłam się do przyszłych nowożeńców. Scott nie opuszczał dziewczyny nawet na chwilę. Pomagał jej w prostych czynnościach i dbał o wszystko. Wyglądało to tak słodko, ale ja na jej miejscy, na pewno byłabym już zirytowana takim zachowaniem. Ciąża to przecież nie choroba...
     Odeszłam od nich, gdy chłopak zaczął wymyślać imiona dla dzieci. Rozumiem, że jest szczęśliwy, ale bez przesady. Współczułam Amandzie wybór imion. Scott podawał niezbyt ładne propozycję. Miałam nadzieję, że nie wybierze żadne z nich. Chociaż spodobało mi się imię Filip.
Znudzona podeszłam do blondyna, który również wyglądał na niezainteresowanego rozmową z Patrick'iem. Uśmiechnęłam się do niego i przysiadłam do wolnego stolika w jakieś kafejce. Chłopak przeprosił rozmówcę i przysiadł się do mnie.
- Jak ja już chciałabym być znowu w domu- westchnęłam. Ezra zaśmiał się i zawołał kelnera.
- Mi też nie jest przyjemnie słuchać o tych wszystkich roślinach, jakie Patrick hoduje. Jeszcze trochę i będziemy mieć drugi las deszczowy w ogrodzie- skrzywił się.
- Wolałabym słuchać o kwiatkach niż o dzieciach – stwierdziłam.
- Zaproponowałbym zamianę, ale wolę rozmawiać z tobą niż z nimi.
- W sumie, ja też- uśmiechnęłam się. Najbardziej odpowiadało mi jego towarzystwo. Czułam się przy nim normalnie.
- Proszę- powiedział wręczając mi małe, złote pudełeczko.- To dla ciebie.
Podniosłam wieczko i ujrzałam piękny srebrny naszyjnik z czarnym kamieniem. Był śliczny. Delikatne oszlifowany kamień, opatulony białym złotem. Kształt kamienia zbliżony był do serca.
- Jest piękny- stwierdziłam wyjmując go z pudełka.- Z jakiej to okazji?
- To musi być jakaś okazja?- zapytał.- Po prostu lubię, gdy jesteś szczęśliwa. Wtedy i ja też się ciesze.
To było takie słodkie. Pomimo, że nie byliśmy razem i od prawie pół roku nic między nami się nie wydarzyło, nie licząc tych paru nocy, kiedy spałam przytulona do niego, to on wciąż się starał. Dobrze mnie znał, nawet lepiej niż ja, więc każda niespodzianka mu wychodziła.
Odgarnęłam włosy i pozwoliłam mu, aby założył mi naszyjnik.
- Dziękuje- wyszeptałam i pocałowałam go w policzek.

     W samolocie dużo rozmawialiśmy o... ślubie. Stwierdziłam, że nigdy nie wyjdę za mąż, a jeśli jednak, to urządzę małe wesele dla najbliższych mi osób. Po jakiś dwóch godzinach miałam dość tej rozmowy, więc wróciłam na miejsce, pod pretekstem bólu głowy. Wyciągnęłam książkę z torebki i zaczęłam czytać.       
     Powieść była nawet bardzo ciekawa. Opowiadała o tym jak guwernantka pragnęła prawa do szczęścia i miłości. Jane Eyne, była twardą kobietą, która od razu mi się spodobała. Nie przepadałam za książkami, w których kobiety zawsze były zależne od mężczyzn. Przedstawiano ich wtedy w złym świetle. Przewracając kolejną stronę, dostrzegłam odstającą kartkę . Wyciągnęłam ją. Był to mały list. Na kopercie nie było nic zapisane. Nie chciałam żeby ktoś to zauważył, więc po cichu rozerwałam papier. W środku znajdowało się zdjęcie jakieś pary, a w tle budynek. Na odwrocie zapisane było „Castle Hill 1880r.”. Do tego przyczepiono kartkę z dziwnym symbolem. Zmarszczyłam brwi na widok podobnego kształtu do triceliona, ale miejsce napisane z tyłu znałam. A przynajmniej wiedziałam gdzie mogę go znaleźć. Tam musiało się coś ukrywać, a ja chciałam to sprawdzić. Schowałam wszystko z powrotem do koperty, a książkę z listem do torebki. Przykryłam się kocem i zobaczyłam jak uśmiechnięty Ezra idzie do mnie.
- Wszystko w porządku?- zapytał, a ja przytaknęłam głową.- Wyglądasz bladziej niż zwykle...
- Mówiłam, że nie czuję się najlepiej- odparłam.
- Przepraszam, zapomniałem- przyznał.
- Skończyliście już rozmawiać?
- Tak. Chłopakom znudziła się gadka o ślubie, a Scott zabrał Amandę. Trochę mu odbiło przez tą ciążę- stwierdził, a ja się zaśmiałam.
- Kwiatki lepsze?- ziewnęłam.
- Zdecydowanie- powiedział siadając obok mnie.-Jesteś zmęczona?
- Tak, chyba już pójdę spać.
- W takim razie, ja też- przykrył się kocem, a pod głowę wsunął poduszkę.-Dalej miewasz koszmary?
- Nie gdy jesteś przy mnie- wyznałam. To była prawda, a z nim chciałam być szczera.
- Więc chyba będziemy musieli częściej razem sypiać- powiedział kładąc się. Uniósł rękę, a ja przytuliłam się do niego. Zawsze tak robił, gdy chciał abym się do niego zbliżyła. Ręka spoczęła na moich plecach, a ja wsłuchałam się w bicie jego serca. Było to dla mnie uspakajające i przyjemne.

***

- Chodźmy na plaże! -krzyknęłam do blondyna, który właśnie wnosił nasze bagaże do pokoju. Stałam na balkonie i podziwiałam widoki. Balkon skierowany był na otwarte, przejrzyste morze. Kilka leżaków znajdowało się na plaży. Widziałam też barek i pole do siatkówki. Miałam ochotę trochę się wyrwać. Zapomnieć o tym całym gównie. Upić się i dobrze bawić. Tak. Dzisiaj wieczorem postanowiłam wyjść na miasto. Z Ezrą.
- Później. Najpierw może się rozpakujemy?- zapytał kładąc torby przy łóżku. Podbiegłam do niego. Z walizki wyciągnęłam strój kąpielowy i krótkie spodenki. Sukienkę na ślub powiesiłam w szafie, aby jej nie ubrudzić, a tym bardziej zniszczyć. Wbiegłam do łazienki i po chwili byłam już przebrana i prawie gotowa do wyjścia na plażę. Związałam włosy w kucyk i do torby plażowej, którą zdążyłam kupić na lotnisku w Polis, wsadziłam ręcznik i krem przeciwsłoneczny.
- Już? Możemy iść?- zapytałam stając przed nim gotowa do wyjścia. Ezra zaśmiał się i po chwili szliśmy w stronę plaży. Po drodze zabraliśmy chłopaków i przyszłych nowożeńców ze sobą. Matt i Lilith też do nas dołączyli.
     Rozłożyliśmy się niedaleko baru. Obok mnie położył się Ezra, chłopaki zniknęli szukając piłki do gry, a Scott rozkładał parasole, aby Amandzie nie było za gorąco, i aby nie zaszkodzić dzieciom. Na prawdę odbiło mu na tym punkcie. Jak tak dalej pójdzie, to sam weźmie ze sobą ślub, gdyż stwierdzi, że to będzie zbyt męczące i stresujące dla niej. Tak samo jak odkręcanie butelki. Zbyt duży wysiłek, więc wyręczał ją w tym. Widziałam, że ona ma powoli tego dość, ale zbyt mocno go kochała, aby mu to powiedzieć.
- Chcecie coś do picia?- zapytał Scott.- Kochanie, przyniosę ci sok- pocałował ją czule w usta.
- Ja poproszę drinka- powiedziałam ściągając okulary. Chłopak akurat wstawał.
- Mi też przynieś!- dodał blondyn. Scott skinął głową i zniknął. - Masz zamiar tak cały dzień przeleżeć?- zwrócił się do mnie.
- Tak- odparłam zdecydowanie.- W końcu mogę odpocząć.
- Od czego?- zapytał zdziwiony.
- Od wszystkiego- przewróciłam się na brzuch, aby opalić plecy.
- Ode mnie też?- wymruczał mi do ucha.
- Mhm...- przytaknęłam.
- Ach tak? To zobaczymy- nim zdążyłam zorientować się co on kombinuję, trzymał mnie na rękach i szliśmy w stronę morza.
- Ezra! Zostaw mnie- krzyczałam desperacko.
- Nie- zaśmiał się.- Teraz się zabawimy, a później odpoczniesz.
- Później to ja chce iść na imprezę!- próbowałam go jakoś przekonać, aby mnie wypuścił.
- A z kim chcesz tam pójść?- zapytał uwodzicielsko. Miał cudowny głos.
- No z tobą- podciągnęłam się, dotknąwszy zimnej wody.- Wypuść mnie. Proszę...
- Pójdziemy sami?- podrzucił mnie, a ja znowu dotknęłam wody.
- Zimne!- pisnęłam.- Tak! Tylko my. Możesz teraz mnie wypuścić?
- Tak- uśmiechnął się i mnie puścił. Cała wylądowałam w zimnej wodzie. Otrząsnęłam się i rzuciłam na śmiejącego się chłopaka. Zaatakowałam go z zaskoczenia i zaczęłam go podtapiać.
- Słaba jesteś- wymruczał mi do ucha, zamykając w szczelnym uścisku. Był silniejszy ode mnie, więc nie miałam żadnych szans w walce na siłę.
    Spojrzałam na niego. Przestał się śmiać, a w jego oczach zobaczyłam pożądanie. Zbliżyłam się do niego, a nasze usta znalazły się kilka centymetrów od siebie. Wiedziałam, co chce zrobić. Ja też tego chciałam, ale miałam inne plany. Lekko go popchnęłam, a nogą uniemożliwiłam mu złapanie równowagi. Po prostu runął do wody tak, jakbym przewróciła kostkę domino. Tylko, że on wymachiwał w śmieszny sposób rękami, co i tak mu w niczym nie pomogło. Zaskoczony i zawiedziony podniósł się z wody. Przetarł ręką mokre włosy i spojrzał na mnie.
- Chodźcie grać!- krzyknął Tonny, a blondyn nie odezwał się. Podszedł i znowu mnie chwycił i podniósł. Ruszyliśmy w stronę wyznaczonego pola do siatkówki.
- Wiesz, że ja ci tego nie podaruję? Jeszcze ci się odpłacę za to- powiedział, a ja cmoknęłam go w policzek.
- Oj już nie marudź- odparłam.
Cali mokrzy stanęliśmy na piasku. Tonny trzymał piłkę i uzgadniał coś zresztą.
- Już się podzieliliśmy, więc nie będziecie razem- odezwał się Natte, a ja wystawiłam mu w odpowiedzi język.
- Jakie składy?- zapytał Ezra.
- Ja, Scott i Śm... Matt, na nich- odparł ciemnowłosy. Śm? Ciekawe co to oznaczało... Może była to jego jakaś ksywa? - Sam, wybieraj do kogo chcesz dołączyć- zwrócił się do mnie.
- Hm... idę do was- podeszłam do Tonny'ego.- Teraz masz zamiar się zemścić?- zapytałam blondyna.
- Co powiesz na mały zakładzik?- skinęłam głową.- Jeśli wygram dostanę od ciebie buziaka- uśmiechnął się.- W usta- dodał. Udawałam, że się nad tym zastanawiam, jednak sama chciałam go pocałować. Musiałam tylko znaleźć odpowiednią wymówkę żeby to zrobić.
- Zgoda. A jeśli ja wygram?
- Zrobię coś dla ciebie- kącik jego ust wygiął się do góry.
- Jutro, spędzimy razem cały dzień na zakupach. Muszę kupić sobie sporo nowych ciuchów.
- Dobra. Więc jeśli ja wygram to dostanę zajebistego buziaka od ciebie, a jeśli ty, to spędzimy nudny dzień na zakupach- powiedział upewniając się. Skinęłam głową i podeszłam do mojej drużyny. Amanda przyglądała się grze. Domyślałam się, że Scott zabronił jej grać, ze względu na dzieci. Ustawiłam się przy siatce, naprzeciwko Ezry. Gotowa do gry, czekałam na podanie. Chciałam wygrać i pokazać mu, że nie jestem taka słaba. Dziękowałam swojej poprzedniej „ja”, za to, że tyle ćwiczyła. Miałam wysportowane ciało, na tyle, aby nie wyglądać jak te umięśnione dziewczyny. Byłam silna, choć wygląd na to nie wskazywał.

***

- Wygraliśmy!- krzyknęłam i zaczęłam się śmiać.- Jutro czeka cie NUDNY dzień zakupów!- zwróciłam się do blondyna, który wyglądał na zawiedzionego. Podeszłam do Tonny;ego i zaczęliśmy tańczyć nasz taniec zwycięstwa, który dosyć śmiesznie wyglądał.
- Ale dzisiaj wychodzimy?- upewnił się Ezra.
- Tak- odparłam.
- Przynajmniej to będzie jakimś pocieszeniem- powiedział już zadowolony.
- Czekaj kochanie- zaczął ciemnowłosy.- To my już nie jesteśmy razem?- zapytał kładąc dłoń na piersi.
- Przykro mi- odparłam śmiejąc się. Z tym głupkiem dobrze się dogadywałam i zawsze żartowaliśmy, tak jak w tym momencie.- On jest ładniejszy- wyszeptałam i wskazałam palcem na Ezrę tak, aby on tego nie usłyszał i zobaczył.
- Wiem- powiedział smutny Tonny, a ja wybuchłam śmiechem.
Wróciłam po swoje rzeczy i ruszyłam w stronę hotelu. Po chwili blondyn dołączył do mnie.
- Więc twierdzisz, że jestem przystojny?- zwrócił się do mnie.
- Tak- odparłam wydymając wargi.
- Dawne uczucia powracają?- wyprzedził mnie i spojrzał mi w oczy.
- Powoli, ale tak- uśmiechnęłam się.- Nigdy nie pomyślałabym, że można się zakochać dwa razy w tej samej osobie- stwierdziłam. Chłopak przyciągnął mnie do siebie i splótł nasze ręce ze sobą.
- To musi być prawdziwa miłość- powiedział. Zbliżył się do mnie próbując pocałować. Wyswobodziłam się i odeszłam. Odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam.
- Przecież przegrałeś- wystawiłam mu język.- Nie ma nagrody.
- A coś dla pocieszenia?- zapytał.
- Pomyślę nad tym- oznajmiłam i weszłam do budynku.

***

      Wyszłam z łazienki opatulona ręcznikiem. Włosy miałam już wysuszone. Zostało mi tylko przebranie się w ciuchy, które przygotowałam sobie do wyjścia. Wybrałam turkusową sukienkę. Jej góra była czarna, a dół falbaniasty i zielony. Do tego dobrałam szpilki w kolorze góry. Włosy związałam w kok i wyciągnęłam kilka pasemek, które lekko podkręciłam. Ściągnęłam ręcznik i w stroju Ewy kucnęłam przed walizką. Wyciągnęłam z niej skąpą, ciemną bieliznę i ubrałam się w nią. Następnie założyłam sukienkę i wyszłam szukając blondyna.
    Już z daleka widziałam jak siedzi przy barze popijając drinka. No cóż... potrzebowałam trochę czasu, żeby się wyszykować. Ja potrzebowałam co najmniej godziny, a on jakieś pięć minut. Wziął szybki prysznic i przebrał się w czarną koszulkę, pierwszą, którą wyciągnął z torby. Nawet nie przejmował się zbytnio tym co ubiera. We wszystkim wyglądał zabójczo przystojnie. Odwrócił się twarzą do mnie i uśmiechnął. Koszulka miała głębsze wcięcie na dekolcie, gdzie wisiały okulary przeciwsłoneczne. Do tego ubrał brązowe szorty.
- Wyglądasz seksownie- wymruczał mi do ucha.- Więc co z moją nagrodą?
- Nie jestem pewna czy na nią zasłużyłeś- stwierdziłam, idąc w stronę wyjścia. Ezra objął mnie w pasie i szliśmy razem przytuleni do siebie.
- Ja nie zasłużyłem?- zapytał zdziwiony.- Więc co mam zrobić?
- Na początek znajdź jakiś club, gdzie będziemy mogli się dobrze bawić- odparłam.
- A potem?- znów usłyszałam jego uwodzicielski głos. Chyba już wystarczyło zwodzenie jego. Odwróciłam się do niego twarzą i przyciągnęłam do siebie. Nasze usta zetknęły się w namiętnym pocałunku. To było coś niesamowitego. Nagle cały świat się zatrzymał w tym momencie. Tylko on się dla mnie liczył. Czułam przyjemne mrowienia w miejscach gdzie mnie dotykał. W ustach miałam wrażenie, że małe iskierki tańczą, gdy nasze języki się stykały. On chyba też to poczuł. Brakowało mu tego i innych, jakichkolwiek zbliżeń ze mną.

     To musiała być prawdziwa miłość. On był moim jedynym. Wiedziałam, że to z nim chcę spędzić swoje życie. Założyć rodzinę, i u jego boku zestarzeć się.  



Trzeci rozdział za nami ;)
Nie wiele się w nim działo, ale powoli akcja się rozkręca ^^
Dzisiaj ( z racji tego, że zostałam w domku i nie poszłam do szkoły), zaczęłam pisać X rozdział i nawet powiem, że uroniłam przy tym kilka łez :D 
Tak, wiem... Jak można płakać przy swoim rozdziale, ale po prostu jestem wrażliwą osobą xd 
Koniec tych smętów. Chce wam podziękować za przeczytanie tego rozdziału, jak i poprzednich :*
Liczę na więcej komentarzy. Krytyka mile widziana!
Pozdrawiam
seoanaa