niedziela, 29 czerwca 2014

Bonus

      10000 wyświetleń!!! Uwierzycie? O Matko.... DZIĘKUJE WAM!!! To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Gdyby nie Wy, nie byłoby mnie tutaj xd Zakończyłabym na paru rozdziałach i to wszystko. A teraz? Zauważyłam ogromne postępy u siebie. Szczególnie w pisowni. Nie jestem jakoś specjalnie pisarsko uzdolniona, ale pisanie tej historii doszczętnie mnie pochłonęło. Stworzenie jakiegoś świata, który może mnie oderwać od codziennych problemów, naprawdę pomaga. Uwierzcie mi, to opowiadanie powstało w szczególnie trudnym momencie mojego życia i pomogło mi o tym chwilami zapomnieć. Jestem już z Wami ponad 6 miesięcy, a to nadal mnie dręczy. Może właśnie dlatego moje rozdziały są tak długie? Jak zacznę pisać, trochę trudno jest mi powrócić do rzeczywistości... No, ale wracając do początku. Bardzo, ale to baaaardzo Wam dziękuje, za to, że jesteście ze mną. Dziękuje tym czytelnikom, którzy są ze mną od początku i tym, którzy zajrzeli później. Najważniejsze jest to, że zostaliście! Za co normalnie Was kocham <3 Dziękuje Katarinie, która zachęcała mnie do pisania. Godzinami wysłuchiwała mojego monologu, podczas którego rozważałam pochodzenie Samanthy, jak i zakończenie historii. Stara, nie znam cierpliwszej osoby od ciebie, skoro tyle wytrzymałaś mojego marudzenia :* Mam nadzieję, że dobrze bawisz się nad morzem!
Chciałabym też podziękować Zuzie M. i Anii. Obydwie swoimi komentarzami poprawiały mi humor i dzięki nim, pojawiał się uśmiech na mojej twarzy. Czytając Wasze komentarz, łatwiej było mi pisać i tworzyć dalszą część historii. Dziękuje, że nadal jesteście ze mną i mam nadzieję, że mnie nie opuścicie <3
Jeszcze raz dziękuje wszystkim! Z okazji tych 10000 wejść mam dla Was dodatkowy rozdział. Jedno z wydarzeń, które odbyły się w ciągu tych 2 lat jej nieobecności.


Zapraszam także do ankiety, w której uczestniczy mój drugi blog W imię wolności...


ANKIETA-----> LINK






          Kolejny podmuch zimnego wiatru, okalał ich ciała. Dwa demony zwrócone do siebie tyłem, obserwowały otaczający ich krajobraz. Jeden z nich, wysoki, o czarnych niczym smoła włosach i miodowej cerze, wsłuchiwał się w odgłosy, dochodzące z pobliskiego lasu. Przed sobą miał spokojny widok. Łąka, spowita kwiatami, w różnych ciemnych barwach. Głównie bordowe żonkile, które były niezwykle trujące. Sam ich dotyk poważnie drażnił skórę. Źle użyte zbijały, jednak były też podstawowym składnikiem wielu lekarstw.
          Zrobił krok w ich stronę, ale od razu przypomniał sobie, że nie jest sam. Otworzył szerzej oczy, pochłaniając ostatnie widoki. Wielkie jezioro przybrało czerwoną barwę. Wyglądała jak wielka krwista kałuża. Wziął głęboki wdech, czując nieprzyjemny zapach rtęci. W końcu odwrócił się. Drugi demon spoglądał na niego. Teraz obydwoje wpatrywali się w siebie nawzajem. Widział czarne oczy, zachłannie pochłaniające go wzrokiem. Czuł, że jego nogi zrobiły się jak z waty. Oszołomiony nieziemskim wyglądem demona, zachwiał się, robiąc krok w jego stronę. Teraz tylko ona się liczyła. Nie dostrzegł pochłoniętej przez ogień wioski, stojącej za nią. Nie słyszał krzyków zwykłych demonów, którzy płonęli żywcem. W tym momencie tylko ona się liczyła. Na jej twarzy zawitał uśmieszek, a jego przeszył dziwny dreszcz. Nagle wszystko spochmurniało. Wiatr się wzmógł, a krzyki boleści ucichły. Dzieliło ich zaledwie kilka kroków, ale on nie potrafił wyczuć niebezpieczeństwa, jakie towarzyszy każdemu, kto zapragnie się z nią spotkać.
- Widzę, że już na dobre zagościłeś się w jej ciele- rzekł, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej mały pakunek.
- Nic nie byłoby możliwe bez twojej pomocy, Jonathanie- syknął kobiecym głosem. Jej urok nagle prysnął. Mężczyzna przestał reagować na jej wdzięki. Świadomość iż w tak pięknym ciele, żyje tak potworna osoba, nieco w tym pomogła.
- Wiesz, że nie zrobiłem tego świadomie- wymamrotał.- Gdyby nie ona, nic takiego by się nie stało.
- Była tylko dzieckiem. Nie jest niczemu winna. To ty i twoja pycha jesteście za to odpowiedzialni.
- Nie jestem niczemu winny- zaprotestował.- A od ciebie żądałbym więcej szacunku. W końcu jestem twoim panem...- nim zdał sobie sprawę z wypowiedzianych słów, klęczał na ziemi, wijąc się z bólu. Piekielny ogień rósł wewnątrz jego ciała. Żałował tego co powiedział, chociaż po części uważał,że to prawda.
- U...Uwolniłem cię...- wysapał.- Więc... potrafię cię też zamknąć....
Kolejna fala bólu przeszyła jego ciało. Miał wrażenie, że każda część ciała jest kilkakrotnie rozrywana.
- Masz rację- powiedział demon.- Uwolniłeś mnie i potrafisz też zamknąć, ale jeśli ci życie miłe, nigdy nie wypróbujesz tego. Widzisz co potrafię z tobą zrobić za pomocą jednego skinięcia? Pomyśl, co potrafiłbym, gdyby trochę się wysilił. Myślę, że nie chcesz się przekonać.
- Przepraszam- burknął.- Nie chciałem cię urazić...
- Ale to zrobiłeś.
- To się już więcej nie powtórzy- obiecał, wstając. Podał pakunek demonowi.- To jest to co chciałeś. Mam nadzieję, że wybaczysz mi tą chwilę słabości.
Wyciągnął zawartość sakiewki i obejrzał w dłoni przedmiot. Mały kryształ, wykonany z nieznanego im materiału. Jednak wyczuł emanowaną z niego energię. Ścisnął go, rozłamując na kilka kawałków.
- Zanieś to z powrotem na miejsce- podał mu kawałki kryształu, zostawiając sobie tylko jeden odłamek.
- Co z nim zrobisz?- zapytał Jonathan, chowając sakiewkę.
- Zjem- uśmiechnął się pobłażliwie. Tak jak powiedział, tak też zrobił. Odłamek wylądował w jego buzi. Nim połknął go, zamknął oczy, a żyłki zczerniały na jego twarzy. Otworzył oczy, przez które przeleciała czarna smuga. Zamrugał, połykając przedmiot.- Potrzebuje jeszcze amyksu*. Musisz mi go przynieść.
- Nie mogę!- zaprotestował.- Jestem demonem! Amyks trzeba sprowadzić z Nieba, a tam mają wstęp tylko aniołowie...
- Więc, w czym problem? Myślę, że znasz odpowiednią osobę do tej roboty.
- Pozostała jeszcze jedna kwestia...- zaczął niepewnie.
- Tak, wiem- westchnął.- Próbuje się tym zająć, ale on jest...inny. Nie wiem czym dokładniej, ale ma to jakieś powiązanie z nią- wskazał na siebie.- Może to kolejny bękart?
- Ona nie była bękartem- burknął.
- Jest, Jonathanie. Ona jeszcze żyje i póki nie znajdę sposobu na zabicie jej, bez niszczenia ciała, będzie mnie prześladować.
- A teraz tego nie robi?- zakpił.- Cały czas jest przy tobie. A jej rodzinka? Też cię prześladuje i tak szybko nie odpuszczą.
- Przynajmniej jest niezły ubaw z tego- na jej twarzy zagościł uśmieszek. Nie pasował do niej. Wydawał się być obcy, tak jak demon opętujący jej ciało.
- Skoro nie jestem twoim panem... Może z łaski swojej sam zdradzisz mi swój plan?
- Skoro chcesz- wzruszył ramionami i zrobił kilka kroków naprzód, mijając go. Schylił się i urwał jednego. Przejechał dłonią po płatkach, wypalając skórę na dłoni. Blada skóra przybrała teraz fioletową barwę, po kontakcie z trującą rośliną.- Zapłacą mi za to wszystko- zacisnął pięść, sprawiając sobie jeszcze większy ból.- Przez lata siedziałem zamknięty w tej jaskini, póki mnie nie uwolniłeś. Całymi dniami czułem, jakby obdzierano mnie ze skóry. Teraz to oni będą cierpieć... Zamierzam ich wszystkich zabić- oświadczył w końcu.- Stworzę nową rasę demonów.
Jonathan desperacko zaczerpnął powietrze. To wszystko było jego winą. Gdyby nie chciał się zemścić, nikt by nie ucierpiał, a teraz? Czuł ból każdej jego ofiary. Sumienie w końcu się odezwało i zaczęło go pochłaniać w swoje sidła.
- Czekałem wieki, nim w końcu mogłem się wydostać. Teraz też mogę poczekać. Kilka miesięcy jest siebie warte, jeśli w grę wchodzi taka cena. Uwierz mi. Gdybyś też przez to przeszedł, zrobiłbyś wszystko, aby smażyli się w piekielnym ogniu.
      Bez słowa skinął głową. Teraz przemawiało przez niego przerażanie. Doprowadził do wielu nieszczęść. Zadał ból innym, nie dotykając ich, ani nie widząc. Nosił wielkie brzemię w sobie.
Spojrzał na swoje ręce- te, które służyły tylko do mordu. Przynajmniej wcześniej był z nich jakiś użytek... Pamiętał, gdy gładził nimi kasztanowe włosy, kobiety swojego życia. Oddał jej wszystko; swoją miłość, oraz ciało. Każde uczucie należało do niej, jednak ona nie chciała tego. Odtrąciła jego miłość, gdyż kochała innego. Nie odeszła, bo nie mogła. Byli złączeni traktatem, jakie obie rodziny podpisały, mając na celu połączenia dwóch, wielkich rodów. Tak też się stało. Miał nadzieję, że miłość do niego z czasem zagości w niej. Jednak świadomość, iż kocha innego dobijała go. Jeszcze bardziej dobiło go, gdy zaszła w ciąże z innym.
      Chęć zemsty na Upadłym, w tamtym czasie aniele, była zbyt wielka, aby byle co mogło ją uśpić. Spowodowała iż zaciągnął się do najgłębszych ciemności i zrobił to, co zrobił. Uwolnił najgorszego z nich i przeklął niewinne dziecko. Nie znał jego historii, ale i tak postanowił go uwolnić. Teraz właśnie ponosił tego konsekwencje.
- Jak tam trafiłeś?- odezwał się w końcu. To pytanie męczyło go już od dłuższego czasu. Chciał chociaż wiedzieć, co spowodował, uwalniając go.
- Zabiłem archanioła.

piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział XV

Chyba pierwszy raz spodobał mi się mój rozdział :D Dwa tygodnie męczyłam się przez brak weny, aż w końcu o 2 w nocy coś zaiskrzyło xd Pierwsze 7 stron jakoś szybko poszło, a potem przez godzinę wpatrywałam się w cztery zapisane słowa. Ale na koniec jakoś się w tym uwinęłam i jestem dumna ze swojego dzieła :D Komentujcie, tylko zbytnio nie krytykujcie xd Dajcie się trochę nacieszyć tym rozdziałem :*
Dzisiaj zaczynają się wakacje. Nareszcie! Ten ostatni miesiąc był zbyt ciężki... Ale życzę Wam udanych wakacji i wieeeeele zabawy! Miłych chwil spędzonych wśród przyjaciół i, żeby pogoda Wam dopisała!!! Mam nadzieję, że porządnie uczcicie rozpoczęcie tych upragnionych, przede wszystkim przeze mnie, wolnych dni!!!
Miłej zabawy <3
Seo 






PATRICK


          Wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na powrót Ezry. Minęło już zbyt dużo czasu. Wiedziałem, że nie wróżyło to nic dobrego. Chyba, że Sam jednak z nim wróci, to mogło tłumaczyć jego nieobecność.
Objąłem ramieniem dziewczynę, która wtuliła się w moje ciało. Za każdym razem gdy ją dotykałem, przeszywał mnie prąd. Dziwny, ale przyjemny. Jej ciało wciąż się zmieniało. A raczej DNA, które w połączeniu z krwią Samanthy, tworzyły wybuchową mieszankę. Zastanawiałem się, czy Ezra też to czuł, gdy byli razem. W końcu obydwoje byliśmy demonami niższej rangi, a dziewczyny... no cóż... Pierwszy raz od bardzo dawna, nie wiedziałem co to może oznaczać. Czy to rzeczywiście ma coś wspólnego z obcą krwią w jej organizmie? A może to po prostu zwykły zbieg okoliczności?
Ta... wiem. Już powoli bredzę.
- Znam to pismo- odezwała się dziewczyna, wyrywając mnie z własnej zadumy. Przewróciłem kolejną kartkę, lustrując jej zawartość.
- Nie wiedziałem, że znasz łacinę- mruknąłem wyraźnie zszokowany. Łacina była martwym, pisanym językiem. Rzadko spotykanym w Północnej Irlandii. Szczególnie stara łacina.
- Bo nie znam- odparła.- Widziałam kilka symboli- wyjaśniła, spoglądając na kolejne kartki z moimi notatkami. Łaciński był akurat moim ulubionym językiem. Nie chodziło już o to, że wszystko w nim brzmiało mądrze. Wydawał się być językiem stworzonym specjalnie dla mnie. Każdy wyraz, litera, wszystko było idealne. Moje notatki spisywałem w tym języku. Przynajmniej nikt nie czytał tych zapisków. Chłopaki, oczywiście, także znali ten język. W Cerisie był on powszechnie znany i tępiono tych, którzy się nim nie posługiwali. Na Ziemi było inaczej. Mogłem robić co chciałem. Byłem w końcu wolny. No, może po części...
- Gdzie je widziałaś?
- Nie wiem- wzruszyła ramionami, przytulając się do mnie jeszcze bardziej.- Wydawałoby się, że mi się przyśniły.
- Ciekawe- wyszeptałem. Kolejna zagadka? Czy może wskazówka?- Co konkretnie widziałaś?
- To było dziwne- oderwała się ode mnie i chwyciła jakąś książkę z wierzchu. Był to jeden z moich notesów, w których zapisywałem różne formułki. Nawet ja nie potrafiłem zapamiętać ich wszystkich. Wpatrywałem się w nią, jak przeglądała kolejne strony. Nagle zatrzymała się na jakimś znaku, przejeżdżając palcem po jego liniach. Dwa małe kółeczka, splecione ze sobą, a między nimi przechodziła kolejna kreska. Wyglądała jak błyskawica, przeszywająca zachmurzone niebo.- Pamiętam, że znalazłam się w jakieś jaskini. Wszystko było zamazane. Ciemne plamy pojawiały się wszędzie- ciągnęła wyraźnie rozbudzona dziewczyna.- Wtedy coś się pojawiło. Jakaś postać, a może nie? Wyglądała obrzydliwie- skrzywiła się na to wspomnienie.- Przypominała człowieka; sama skóra i kości, ale to coś miało garba. I to wielkiego garba... Pochylił się nade mną i chwycił za nadgarstek- uniosła dłoń, aby pokazać mi miejsce dotknięcia przez demona. Z początku nic nie zauważyłem, jednak mój wilczy wzrok ujawnił ukryte symbole, niewidoczne dla gołego oka, czy też ludzkiego... To był symbol:
- Visum*. Ten symbol pomaga ci dostrzegać to co niewidzialne. Wiesz, istnieją demony, które potrafią przybrać ludzki wygląd, albo inne mityczne istoty. Dzięki temu wzrokowi możesz rozróżnić nas od nich. Ale to jest całkiem zbędne, jeśli dobrze wyszkolisz swój instynkt. Ten dar jedynie pomoże ci rozpoznać Nefilima, anioła albo wróżki. Nie wiem czy działa na inne.
- Nasz instynkt nie potrafi ich rozróżnić?
- Potrafi, ale uaktywnia się on w sytuacjach zagrażających naszym życiu. Tamte istoty nic nie mogą nam zrobić. Chyba, że sami im się narazimy, wtedy to uzasadnione.
- Nigdy nie widziałam Nefilima...- westchnęła.- Jacy oni są?
- Wredni- skrzywiłem się.- Narcystyczni, zarozumiali, zuchwali, chełpliwi...
- Wystarczy- przerwała mi, śmiejąc się.- Widzę, że niezbyt przepadasz za nimi.
- Jeszcze czego- zdenerwowałem się.- Wiesz, oni są potomkami aniołów. Uważają się za lepszych od nas, tylko dlatego, że naszymi przodkami są demony. A przecież to nie nas wykurzono z Raju...
- Czyli...to wszystko istnieje naprawdę?- zapytała. Przez chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią. Czy rzeczywiście Biblia mówiła prawdę?
- Może. Nie wiem... Spotkałem kilku Nefilimów, nic przyjemnego. Miałem nadzieję, że w końcu kiedyś własna duma zaprowadzi ich do Piekła.
- Nie powinieneś tak mówić- rzekła z wyraźnym niesmakiem, co mnie zdziwiło.
- Dlaczego? Przecież my wszyscy kiedyś tam trafimy. Więc czemu nie mógłbym przyśpieszyć ich ostatecznego lokum?
- Bo to nie w porządku. Nawet najgorszemu wrogowi, nie życzyłabym wieczności w Piekle. Przecież, jeśli Lucyfer naprawdę istnieje i jest ojcem Samanthy, to tam musi być potwornie!
- Piekło to Piekło. To miejsce zawsze było zbiorem moich wszystkich koszmarów. Jeśli rzeczywiście kiedyś tam trafię, mam nadzieję, że będę jak najbliżej Lucyfera. Może i on jest ojcem Samanthy, ale uwierz mi. Nawet on nie jest tak bezduszny i bezwzględny jak ona, wysysając im dusze.
- Zawsze myślałam, że ona jest aniołem. Gdy ją poznałam, wydawała się taka wspaniała... Uśmiechnięta, gotowa do pomocy. Niczym się nie martwiła.
- Może w końcu uda jej się powrócić do takiego stanu? Kto wie. Mam przynajmniej nadzieję, że wróci.
- Ja też. Chciałabym, aby znowu stała się człowiekiem. Miałam wrażenie, że była wtedy bardzo szczęśliwa.
- Bo była- przytaknąłem.- Zawsze pragnęła być jednym z nich. Nigdy nie zrozumiała, że nasz dar jest wyjątkowy. Ale patrząc na nią, rzeczywiście nie pasował do niej. Ze względu psychicznych, bo zewnątrz wygląda jak...
- Jak wojowniczka- dokończyła za mnie.- Byłaby idealną przywódczynią. Może nawet królową?
- Kto wie, maleńka- cmoknąłem ją w skroń.- Kto wie...
- Na pewno nikt z nas- odezwał się męski głos za nami. Odwróciłem się i spojrzałem na zadufanego w sobie Natte'a. Zastanawiałem się czasem, czy jego rodzice nie byli aniołami. Nadawałby się idealnie pośród Nefilów.
- A tobie o co znowu chodzi?- Warknąłem wstając. Davina zabrała ode mnie notatki i rozłożyła się na kanapie, przeglądając ich zawartość.
- Ci znowu swoje...- westchnął ciemnowłosy podchodząc do nas. Zaledwie kilka centymetrów dzieliło mnie od Natte'a. Widziałem jak groźnie na mnie spogląda. Jego wyraz twarzy prowokował mnie do ataku i, zapewne bym to zrobił, gdyby nie to, że mam do czynienia z dzieckiem. Dosłownie. Może i miał te swoje kilka set lat, ale głupota przewyższała go pod każdym względem.
- Znowu nikogo nie przeleciałeś w tym tygodniu? Matko! Chłopie, powoli wychodzisz z wprawy!
Chłopak zignorował moją uwagę, co było bardzo dziwne, bo zawsze odpowiadał jakąś ripostą. Tym razem postanowił odpuścić? A to nowość!
Stanął naprzeciw okna, przez które spoglądał. Niewiele widział. Jego tęczówki nawet nie zmieniły się na wilcze, co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że coś jest z nim nie tak.
- Niczego nie zauważyliście – stwierdził przenosząc wzrok na nas.- Nikt z was się tym nie przejął...
- O czym ty mówisz do diabła?- Odezwał się Scott. No pięknie! Jeszcze tylko jego brakowało do tej rozmowy...
- Jeszcze wczoraj to miasto roiło się od demonów. Z trudem udawało mi się przemykać obok nich, pozostając niezauważonym. A dzisiaj? Ani jednego! Żadnego czarownika, łowcę. Nic!- przejechał palcem po kryształowych szklankach, po czym nalał sobie do niej czerwonego wina z karafki.- Próbowałem odnowić nasze stare kontakty. Beleth stwierdził, że w Piekle wybuchła niezła jatka, a my wysłaliśmy tam jednego z nas. Wiedziałeś o tym, że Cienie pojawiły się w Pustce? Pierwszy raz w historii zapuściły się dalej niż poza mury pałacu. Dziwne, nie?- Wypił zawartość swojej szklanki i spojrzał na nas, oczekując jakieś odpowiedzi. Ale co miałem mu powiedzieć? Nie mogłem zdradzić sekretu Sam. Ona na pewno by mnie zabiła.
- Ty coś wiesz- stwierdził jej brat, wpatrując się we mnie. Zagotowałem się w środku, choć zewnątrz pozostawałem niewzruszony.
- Niewiele. Demony często się przemieszczają. Żyją w dużych grupach, gdzie jest im o wiele raźniej. Nie łatwo jest się wydostać z Piekła, więc chcą korzystać z chwilowej wolności. Może znudziło im się to miasto i po prostu chcieli znaleźć coś ciekawszego?
- Jesteś głupszy niż myślałem, Mayloff- stwierdził ponuro.- Myślisz, że to nie sprawdziłem? Całe życie walczę z tymi draniami, więc jakieś informacje na ich temat zdołałem zdobyć. Skontaktowałem się z Arianą, ona powiedziała coś zupełnie innego.
- W końcu jest wróżką, jasnowidzem. Ja niestety nie posiadam takich zdolności... Może więc nas oświecisz?- zapytałem po chwili.- Skoro z nią rozmawiałeś...
- Wszystkie demony zostały wezwane do Piekła, ale nie przez Lucyfera, tylko przez jego córkę.
Zamarłem. Jak wszyscy? Czy Sam rzeczywiście miała taką siłę, aby wezwać do siebie demony? Tylko ich pan mógłby to zrobić, czyli Władca Piekieł. To nie mogło być prawdą. Nie, nie, nie!
- Czyli...?
- Czyli wojna się zaczęła- stwierdził ponuro Scott.
- Trzeba tylko wybrać odpowiednią stronę.
- A mamy jakiś wybór?- Zapytałem z nadzieją, po czym sam prychnąłem.
Nadzieja matką głupich, pamiętasz?
- Nie. Oczywiście, że nie! Przecież już dawno temu wybraliśmy- ponownie głos zabrał Tonny. Do diabła... to już trzeci raz w jeden wieczór!
- Ale czy na pewno słuszny?
- Myślę, że nikt nie miał wtedy żadnych wątpliwości. Teraz też nie powinien, chyba, że chce mieć ze mną do czynienia- wszyscy skierowaliśmy wzrok na Ezrę, który niespodziewanie pojawił się za naszymi plecami. Pochłonięci rozmową nawet nie zauważyliśmy jego powrotu.
- Gdzie Samantha?- Zapytał ciemnowłosy, marszcząc przy tym brwi.
Jezu... to już czwarty raz!
- Jak widać, nie ma jej ze mną- odparł chłodno.
- Czemu? Co się tam stało? Słyszeliśmy, że...
- Ona wróci- przerwał.- Tylko nie teraz.
- Ezra, wszystko w porządku?- Widziałem w jakim jest stanie, co nie wróżyło nic dobrego.
- W jak najlepszym- wydobył się na uśmiech, choć bardziej przypominał on grymas.- Sam kazała ci to przekazać- podał mi małą fiolkę, zapełnioną biało- srebrzystym płynem. Jej jad.
- Dzięki- wsunąłem ją do kieszeni, uważając, żeby jej nie zniszczyć.- Może w końcu nam opowiesz co tam się stało?
- Nic.
- Pogodziliście się chociaż?
- Tak.
- Albo nam zaraz powiesz co się stało, albo sam to z ciebie kurwa wyciągnę- warknął Scott, ściskając dłonie w pięści. Jego oczy przybrały chwilowo złotą barwę, ale zaraz zmieniły się z powrotem na ludzkie.
- Sam jest teraz w Piekle. Za parę dni wróci do Cerisu, a potem możecie wrócić do domu. Nawet ty Scott. Gdybyś chciał zamieszkać w swoim prawdziwym domu, możesz tam wrócić.
- Ale ty nie wracasz, prawda?- Do rozmowy przyłączyła się Amanda. Czułem się dziwnie. Nigdy nie dyskutowaliśmy tak długo i to na jakikolwiek temat.
- Nie, Ami. Nie wracam.
- Myślałam, że między wami jest już dobrze. Że kochacie się nawzajem...
- Miłość nie istnieje w polityce. To, że ją kocham, to nic nie znaczy. Jestem zwykłym strażnikiem. Synem kolejnego zwykłego strażnika, a ona? Ona jest księżniczką, a one mogą być tylko z wysoko postawionymi Cerisowiańczykami.
- Dla ciebie obeszłaby prawo. Zrobiłaby wszystko, abyście byli szczęśliwi- stwierdził ponuro Tonny. Chyba powoli osiągał swój limit w słownictwie. To cud, że wypowiedział więcej niż dwa zdania!
- Ale nie robi tego dla mnie.
- Chce poświęcić się dla dobra ogółu- w końcu mogłem wypowiedzieć te słowa, nie zostając zalany pytaniami. Skąd to wiem? Bo sama mi powiedziała... ale na razie miała to być tajemnica.- Poślubi Willa, dzięki czemu wpłynie na jego decyzje, jak i sam świat. Nasz dom zmieni się, na lepsze.
- Ona żartuje? Powiedzcie, że to jest jakiś chory żart!- Krzyczała zrozpaczona Amanda.
- Nie, Ami. Ona chce poświęcić nasz związek, żebyście wy żyli godnie. Chce zapomnieć o wszystkim co nas kiedyś łączyło.
- Ale tak nie można...- desperacki głos blondynki powoli mnie rozbawiał. Sama powinna być za tym, żeby Samantha to zrobiła. Znała życie w Cerisie lepiej niż my wszyscy. Wiedziała do czego on się posunie, a teraz? Po prostu sama sobie przeczyła.
- To było już z góry przesądzone- stwierdził jej brat oschle.- Gdy przyszła na świat, wiedziano kim będzie jej mąż.
- Na pewno nie Will!- wtrąciłem.- Nie zasługuje na miano Króla!
- Ale przynajmniej nadaje się do tego bardziej niż ja...
- Ja pierdole... Zamknijcie się na chwile!- Wrzasnęła Davina. Wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia. Skąd u niej takie słownictwo?
- No proszę! Nowa jednak potrafi powiedzieć coś sensownego- mruknął Natte wracając do swojej narcystycznej postawy.
- Jesteście idiotami. Wszyscy- powiedziała. No cóż... zrobiło mi się przykro, że tak o mnie twierdzi, ale nie zamierzałem jej przerywać.- Tu chodzi o coś więcej niż tylko dobro innych. Skoro sami mi opowiadaliście jak demon Sam jest okrutny, powinniście sami wiedzieć, że nie chodzi tutaj o nią. Pomyślcie... co taki demon mógłby pragnąć.
- Władzy- odpowiedzieliśmy jej jednogłośnie.
- Właśnie. A jaka jest najszybsza do tego droga? Sam nie poślubi Willa. Zrobi to jej demon. Myślę, że wizyta w Piekle nie jest przypadkowa.
- Ona ośmieszyła ich władcę- odezwał się Ezra. Wiedziałem, że odświeża w pamięci spotkanie z nią. A raczej to co działo się przed nim.- Spotkaliśmy się na kolacji. Powiedziała mu wprost, że on się jej boi. Nie zaprzeczył, tylko zmienił temat.
- Próbuje przeciągnąć demony na swoją stronę. Zwiększy swoje szanse w starciu z Lucyferem- zabrałem głos.
- Nie, to nie to- zaprzeczyła. Ponownie zanurzyła się we własnych myślach.- Ona tworzy własną armię- odezwała się po chwili, a ja omal nie dostałem zawału.- Zmieni demony tak jak mnie zmieniła. Nie będą już pod władzą Lucyfera. Będą wolne.
- Nie do końca -tym razem to ja zaprzeczyłem.- Skoro Samantha chce ich u siebie, na pewno będzie miała nad nimi władze. To będzie jak z deszczu pod rynnę. Lucyfer jest straszny, ale ona w swoim amoku jeszcze gorsza.
- Demon, nie ona- poprawił mnie blondyn, wyraźnie zdenerwowany.
- Przypuśćmy, że jednak ona również tego chce- wszyscy spojrzeliśmy zdziwieni na Davinę. Ta kobieta coraz bardziej mnie zaskakuje.- Chce władzy, nie żeby kogoś skrzywdzić, tylko po to, żeby zniszczyć tego demona. Jeśli zbierze wystarczająco dużo siły, może uda jej się go zamknąć? No wiecie... tak w sobie, żeby już nikomu nie zagrażał.- Podkuliła nogi i zaczęła coś bazgrolić na kartce. Wyglądała naprawdę uroczo.- Sam ma plan- stwierdziła w końcu.
- Tylko jaki...- mruknął Tonny.
- Ona nie robi tego tylko dla Ezry. Chce naszego dobra.
- I jest gotowa poświęcić siebie, żeby osiągnąć ten cel- widziałem jak zacisnął pięści, wypowiadając te słowa. Sam bym tak zareagował, gdyby Davina próbowała wywinąć mi taki numer. Ale ja wiedziałem coś, o czym oni nie mieli żadnego pojęcia.
- Chyba musimy pozwolić jej działać. Skoro wszystko zaplanowała, na pewno wzięła pod uwagę to, że będziemy próbowali ją powstrzymać. Cokolwiek nie zrobimy, ona będzie kilka kroków przed nami.
- Ale nie będziemy siedzieć bezczynnie, gdy ona będzie robiła z siebie jakiegoś męczennika!- wybuchnął w końcu mój przyjaciel.- Nie pozwolę, aby jej się coś stało!
Już się stało...
- Więc co planujemy?- jak na zawołanie wszyscy spojrzeliśmy na Davinę. Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu, oczekując na jej decyzję.
- Co?- spojrzała na nas zdziwiona.- Mam wszystko za was robić?
- Jak na razie, wykazałaś się większą inteligencją niż my- kilkaset letni idioci.- Omal nie wybuchłem śmiechem, słysząc poważny ton ciemnowłosego.
- Eh... Dobra! Proponuję, żeby Patrick zbadał tą miksturkę od niej. Mam ją we krwi, więc może będziemy potrafili stworzyć antidotum, gdyby ona pozamieniała ich w swoje podobieństwa... Musimy także porozmawiać z Lucyferem. Jako jej ojciec, może odpowiedzieć nam na jakieś pytania.
- A co on mógłby wiedzieć, czego my się nie dowiedzieliśmy? - rzucił zniesmaczony chłopak, ponownie zmniejszając zawartość karafki.- Obserwowaliśmy ją prawie od urodzenia. No przynajmniej jeden z nas...- dziewczyna naplotła na palec różowy kosmyk i spojrzała na mnie pytająco.
- Nie ja! To Ezra był przy jej narodzinach- wybełkotałem.
- To prawda. Jestem przy niej od urodzenia i co z tego? Jakoś kiepsko sprawdziłem się w roli jej ochroniarza, a tym bardziej jako narzeczony. Powinienem ją chronić, a nie kurwa pozwolić odejść!
- Spokojnie stary! Zluzuj pasek... Wszyscy nawaliliśmy. A ja w szczególności...
- Nie wierzę! Tonny przyznaje się do winy? O Bogowie...
- Zamknij się, albo zaraz przefarbuje ci tą piękną buźkę na fioletowo. Davinie raczej nie spodobają się twoje kolorki.
- Wystarczy! Tonny... to ja najbardziej nawaliłem. Wy byliście pod moimi rozkazami, a ja zwyczajnie spieprzyłem sprawę...
- Gdybym nie dał jej tego pierścienia, nie pamiętałaby o tym, a jej moc wciąż byłaby ukryta.
- A ja byłbym martwy- skwitował Scott.- Nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Jeśli nie ty, to Christopher uaktywniłby ją, a wtedy już dawno wylądowałaby w Piekle na usługach ojczulka.
- Gorzej niż w przedszkolu... Dobra! Było minęło, każdy z was jest po części winien, ale zajmijmy się lepiej konkretami. Jak możemy naprawić to, co żeście zrobili...- mruknęła pod nosem.- Potrzebujemy więcej czasu.
- Tego akurat nie mamy. Ona powiedziała, że wróci za kilka dni. Wątpię abyśmy dopracowali jakiś plan ze wszystkimi szczegółami.
- Więc mam plan B!- wrzasnął rozradowany Tonny.- Jeśli nie powstrzymamy jej, to ją porwiemy. No wiecie, kilka eliksirów, wielki kocioł, czarownice... Obezwładnimy ją.
- Twoja inteligencja wprost tryska na wszystkie strony... Jak możemy powstrzymać tak potężną istotę?
- Może nie musimy?- podsunęła kobieta wchodząc do pomieszczenia.- Jest pewien sposób, aby powstrzymać nas. Ród Rivelash od dawna ma swoje tajemnice i jestem pewna, że Samantha nie przypuściła, że posuniemy się tak daleko.
- Nie chcesz chyba jej...
- Wydziedziczyć? A widzisz inny sposób?
- Może mi ktoś wyjaśnić o co chodzi? Jakie znowu wydziedziczenie?- wtrąciła zdenerwowana dziewczyna, wstając z kanapy.
- Istniały kiedyś historie. Legendy... Jedna mówiła o tym, jak demon przejął ludzkie ciało. Pierwsza żona Adama, Lilith, została wygnana z Raju za nieposłuszeństwo...
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że matka Sam jest tak starym demonem?!- przerwała mi.
- Nie. To imię jest dosyć popularne wśród ich potomków. Mówiono, że została wygnana i przeklęta nieśmiertelnością. Przez lata chodziła samotnie po tym świecie, póki z gliny nie zapoczątkowała pierwsze demony. Potem było już prościej. Przybierała postać różnych mężczyzn, zasadzając w ich żonach diabelskie nasienie. Tak powstały kolejne demony, czarownice i różne inne stwory. Człowiek był zbyt słaby, więc umierał podczas porodu, a Lilith zabierała potomków do siebie. W końcu poznała mężczyznę, potomka Adama.
- Miłość bywa nieprzewidywalna- mruknął ktoś.
- Zakochali się w sobie od pierwszego spotkania. Ona chciała go uczynić nieśmiertelnym i... tak powstaliśmy my! Nasz świat i tak dalej... To strasznie długa historia, więc opowiem ją w skrócie- stwierdziłem gorzko.- Ich potomkowie byli zbyt potężni, więc z każdymi nowymi narodzinami, obydwoje odbierali im moc. Wszystko zachowywali w krysztale. Było to tylko po to, aby ich dzieci nie zapragnęli władzy rodziców. Kryształ wytworzono z piekielnego materiału, po czym archanioł Gabriel naznaczył go swoją anielską mocą. W sumie przez to stracił swoją rangę i stał się zwykłym aniołem, ale nie ważne... Ten kryształ działał tylko na ich potomków, a ród Rivelash'ów, właśnie się z nich wywodzi.
- Myślicie, że to zadziała? Użyjemy tego kamienia, aby pozbawić demona mocy?
- Nie ma innego wyjścia- odparła Lilith.
- Ale to zwykła legenda- zaprotestował ktoś.- Kamień zaginął wieki temu. Nie mamy dowodów, że kiedykolwiek istniał.
- W takim razie jak Will potrafi tworzyć swoich bezdusznych? To właśnie za sprawą kamienia jest tak silny. A raczej jego części...- Lilith spojrzała mi prosto w oczy. Czułem jakby mnie spoliczkowała i krzyczała „ On coś wie! Zabić go!”.
- Nie miał on działać tylko na wasz ród?- Zapytałem zdenerwowany. Miałem nadzieję, że nikt nie wyczuje tej napiętej atmosfery, którą najwidoczniej tylko ja wyczuwałem.
- To są właśnie efekty uboczne. Jest on niewłaściwie wykorzystany, więc nie pozbawi ich całkowicie mocy. Zresztą, on ma tylko jego część...
- A resztę ma...?
- Nefilimowie!- Wtrąciła się rozpromieniana Davina.- Ta ich Królowa, która pomogła wtedy Will'owi, to ona ma resztę tego kryształu!
- Tak. To był jeden z jej warunków, aby między naszymi światami zapanował spokój. I tak nie potrafiłaby go używać. Tylko ja wiem jak się nim posłużyć.
- Więc czeka nas wyprawa do Patersu! O Boże... Nie wierzę! Może spotkam jakiegoś anioła?
- Davina, ty tu zostajesz- rozkazał stanowczo Ezra.- To zbyt niebezpieczne.
- Żartujesz? Gdyby nie ja, tkwilibyście na samym początku, główkując, który z was bardziej zawinił. Odwaliłam za was prawie całą robotę!
- Myślę, że ona ma rację- zacząłem niepewnie.- Bardzo nam pomogła, chociaż niewiele wie o naszym świecie. A skoro jest jedną z nas, powinna zobaczyć Paters.
- Świetnie! Chyba ranga przywódcy nic tu nie znaczy!
- Tym razem powołuje się na rangę przyjaciela. Bez niej nic by nam nie wyszło. Zasłużyła sobie na to...
- No to wszystko już zaplanowane! Wybierzemy się jutro rano po ten kryształ, a teraz wszyscy marsz do łóżek! Musicie być wypoczęci przed jutrzejszą wyprawą!- jak na zawołanie ruszyli do swoich pokoi, co było dziwne. Żadnych protestów, jęknięć czy czegokolwiek. Chyba zdali sobie sprawę z powagi tej sytuacji.
- Zabierzesz moje rzeczy?- Zapytałem, na co ona skinęła głową.- Pójdę przyszykować ci kąpiel.
- Tylko jeśli i ty do mnie dołączysz- uśmiechnęła się do mnie figlarnie i susem pognała do naszej sypialni trzymając w dłoni moje książki. Nie pozostałem jej dłużny, więc ruszyłem za nią. Usłyszałem jeszcze warknięcie Scott'a, który próbował mnie uciszyć gadką „dzieci śpią”.
Oj dzisiaj chyba nie dam im pospać.




CHRISTOPHER


             Zimny kamień zbyt długo przywierał do mojego ciała. Stałem tak od kilku minut. Oparty o stary, niechlujny murek, i czekałem aż będę mógł wrócić do swojego pokoju. Miałem zamiar jeszcze porozmawiać z Sam, zanim wyruszyły do domu.
Właśnie tak... Wizyta u Lucyfera dobiegała na szczęście już końca. Nikt nie nabrał się na to, iż to właśnie ona stoi za tymi wszystkimi zniknięciami i morderstwami. A na dowód tego, znalazły się nowe ciała pozbawione dusz, tuż przy granicy. Oczywiście my w tym czasie byliśmy w Piekle, pod ścisłą strażą demonów, jak i Cieni, więc to tylko udowodniło nasze przypuszczenia, co do Samanthy. Wracaliśmy do domu. Znaczy tylko ona, bo ja... już nie mam domu.
             Ponownie odchyliłem głowę do tyłu, napawając się świeżym zapachem spalenizny- tutejszy rarytas. Chłodny wiatr chłostał moją twarz, więc wróciłem do wnętrza pałacu. Nie cierpiałem wychodzić poza mury, ale obiecałem jej chwilę prywatności, gdy Kochaś będzie chciał ją odwiedzić. No i ma co chciała. Kilka minut spokoju. Ale myślę, że już koniec. Mogę spokojnie wrócić do komnaty.
Stawiając stopę na kolejnym schodzie, moje obawy wzmagały się. Ciało przeszywało dreszcze. Nie podobało mi się to, więc przyśpieszyłem kroku. Im bliżej byłem komnaty, tym bardziej się niepokoiłem. Coś się stało i miałem nadzieję, że to nie odbije się negatywnie na niej, bądź na nas. Otworzyłem drzwi i niemal wparowałem do pokoju. Zobaczyłem ją. Klęczała w kałuży czarnej krwi. Swojej krwi. Cały jej tułów, jak i broda była nią umazana. Zaciskała zęby z bólu. Jej oczy spowiła ciemność, a żyłki na skórze zczerniały.
- Sam!- wrzasnąłem wstrząśnięty i podbiegłem do niej jak najszybciej. Chciałem jej pomóc wstać, ale nie pozwoliła mi. Wtedy pierwszy raz ujrzałem w jej oczach ból. Nie taki zwykły jaki odczuwa się przy złamaniu, czy jakiejkolwiek innej ranie. Ona naprawdę cierpiała, a ja mogłem to wszystko odczytać z jej oczów. Łzy okalały jej policzka. Widziałem żal i smutek. Bezgłośnie wypowiedziała „przepraszam”, skierowane w moją stronę.
- Nie! Sam! Wytrzymaj jeszcze chwilę! Pójdę po... Lucyfera!- zawołałem strażników stojących przed komnatą i kazałem im ją pilnować. Biegłem póki nie zabrakło mi tchu. Obejrzałem się za siebie i znowu zalała mnie fala smutku. Osunęła się po balustradzie na podłogę i ponownie zakaszlała krwią.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę!- krzyknąłem.
- Już za późno...- usłyszałem cichy szept w swojej głowie, rozprzestrzeniający się jak echo. Myślałem, że to tylko moja podświadomość, próbująca mnie rozproszyć.
Wparowałem do sali i ujrzałem jak kilka demonów odwróciła wzrok w moim kierunki. Zignorowałem to. Teraz najważniejszy był Lucyfer. Stał, rozmawiając z ochroną, a ja jak najszybciej podbiegłem do niego.
- Lucyfer!- Wrzasnąłem, a on nawet nie odwrócił się.- Kurwa, Lucyferze!
- Już po nim...- mruknął jakiś demon, gdy go mijałem. Gdyby nie ta sytuacja, pewnie już klęczałbym nad jego martwym ciałem.
- Mam nadzieję, że masz jakiś dobry powód, skoro zwracasz...- zaczął Król, a ja mu przerwałem.
- Zamknij się!
- Daje mu jeszcze kilka sekund. Jakby co biorę jego pierścień.
- Sam...- szepnąłem.- Ona chyba umiera...

Nie było mnie zaledwie kilka minut. Może cztery? Ewentualnie pięć...
Ona zniknęła. Tak jak strażnicy, którzy mieli jej towarzyszyć. Zostawiła po sobie wielką kałużę krwi, a w podłodze wyryty napis:
Nadchodzę





PATRICK


                 Obudziłem się w środku nocy. Pierwszy raz od dawna nie mogłem spać. Może to przez te ostatnie wydarzenia? Miałem dużo na głowie. Wprawdzie sam byłem jednym z uczestników tego spisku, o ile tak to można nazwać. Byłem zdrajcą. I to nie byle jakim. Zdradziłem własnych przyjaciół, ale to dla ich własnego dobra...
No, brawo Patrick! Próbuj dalej tej gadki! Może w końcu w nią uwierzysz?
Powodzenia.
                  Może jednak dam radę? Co za bzdura... Oczywiście, że nie! Spierdoliłem sprawę. Pomimo tego, że kierowały mną słuszne intencje, to nie tłumaczy tego, iż odwróciłem się od przyjaciół, choć tak naprawdę tego nie zrobiłem. Więc czy mogę być odpowiedzialny, za coś czego nie zrobiłem?
Jeszcze... Jeszcze nic nie zrobiłem. Przede mną czekało zadanie do wykonania, a ja miałem małą rolę do odegrania. Jej ciężar codziennie mnie dobijał i powoli niszczył. Ale w głębi wierzyłem, że uda nam się wymyślić coś, co pomoże mi obejść to, co ona przygotowała.

-Gdy przyjdzie czas, po prostu zrezygnujesz. Twoje próby dadzą im nadzieję na ratunek czegoś, co i tak jest już martwe. Rozumiesz? Po prostu musisz wiedzieć, kiedy odpuścić.
- Dobrze, ale powiedz mi jedno. Dlaczego ty to robisz? Co chcesz przez to osiągnąć?
Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu. Widziałem walkę, toczącą się w jej umyśle.
- Co ja chcę przez to osiągnąć...- mruknęła, powtarzając moje słowa.- Chcę, żebyście byli bezpieczni... Chcę w końcu być wolna- dodała na koniec, nieco mniej pewniej niż wcześniej.
- Nie mówisz mi całej prawdy- odważyłem się wypowiedzieć te męczące mnie od dawna słowa.- Jeśli mam ci pomóc, muszę znać całą prawdę- zagroziłem.
- Nie mogę tego zrobić. Przysięgłam, że nie zdradzę naszego paktu.
- Paktu? Ze... Śmiercią... Zawarłaś z nim\pakt?!
- Patrick... tylko on znał odpowiedź na to, co się dzieje ze mną. Z moim demonem.
- My też byśmy do tego doszli. Przynajmniej kiedyś.
- Nie mam na to czasu. Już podjęłam decyzję i nie mogę się wycofać. Zawarłam z nim krwisty pakt.
Jej wyznanie wyraźnie mną wstrząsnęło. Krwisty? Przecież... to niemożliwe... Nie można od tak zawrzeć krwistego paktu ze Śmiercią. Jedynie istoty tego samego pochodzenia, mogłyby to zrobić. Jedyne wytłumaczenie pozostaje takie, iż on sam był kiedyś demonem.
- Jesteś pewna, że nie można tego cofnąć? Wiesz, że zawsze znajdzie się luka w prawie...
- Ale ja nie chce. Myślisz, że nie przemyślałam tego? Rozważałam to od dłuższego czasu. Wszystkie argumenty za i przeciw. Długo szukałam innego wyjścia, sposobu aby jakoś przetrwać i nic. To jedyne rozwiązanie.
- Co on ci obiecał? Co miał dać ci w zamian? Albo co ty mu obiecałaś...
- Ja miałam dostać zaklęcie zamknięcia, a on...
- Chce twojej śmierci- dokończyłem za nią.
- Jeśli nie użyję tego zaklęcia i tak będę martwa. I wy też. Jeśli demon opęta mnie całkowicie, nie będę miała wpływu na to co zrobi. A jestem pewna, że poniesie to za sobą ogromne konsekwencje.
- Czyś ty do końca oszalała?! Sam! Nie jesteś za nic odpowiedzialna. To nie twoja wina, że wylądowałaś w takiej sytuacji. To oni powinni się tym zająć, albo my, a nie ty! Musisz odpuścić... dać nam działać... Proszę- błagałem bez żadnego rezultatu. Ona pozostawała nieugięta.
- Jedyne o co cię proszę to to, abyś dał sobie spokój. Ja wrócę, a gdy przyjdzie czas, żebym spłaciła swój dług, nie chcę abyś robił cokolwiek, żeby temu zapobiec.
- Jeśli Ezra się dowie...
- Nie dowie się niczego. Nie może. Patrick, to nieuniknione. Wiesz, że krwisty pakt musi zostać spełniony, bez względu na okoliczności. Czas w końcu mnie dopadnie, a ty jesteś jedyną osobą, która może to przedłużyć. Nie chce tak dłużej żyć. To jest zbyt bolesne- załkała.
- Myślałem... myślałem, że panujesz nad nim.
- Bo tak jest. Jeśli dostarczę mu wystarczająco dużo dusz, będę bezpieczna, ale to boli. Każda osoba, na której użyję mojej mocy. Nie oddzielę duszy od ciała bez małego przedstawienia. Widzisz przecież jak oni cierpią w chwili śmierci. Ja też to czuję. Każdą wyrządzoną im krzywdę, ból, to wszystko dzieje się także ze mną.

            Jej ostatnie wyznanie doszczętnie mnie zamurowało. Nigdy nie widziałem, jak ona cierpiała. Widziałem jak jej twarz zastyga w bezruchu, gdy uwalniała swoją moc. Nie dawała po sobie poznać, że coś może się dziać... a przecież to musiało boleć. I to potwornie. Każda jej ofiara umierała na skutek potwornego bólu, przez który jeszcze bardziej wyrządzono sobie krzywdę. Tylko raz czułem go. Jak mały wiaterek, muskał moje ciało, przez które przemykały bolesne dreszcze. Czułem jakby każde naczynie krwionośne eksplodowało, wywołując bolesny efekt. Ja znajdowałem się wtedy daleko od niej, a ci co byli bliżej, zginęli.
           Chyba nie mam na to żadnego wpływu. Nie znajdę żadnego rozwiązania. Muszę przystać na jej warunki.
Odwróciłem się na drugi bok, a moja dłoń spoczęła na pustym materacu. Oderwałem głowę od poduszki i otworzyłem oczy. Daviny nie było w łóżku, ani pomieszczeniu. W łazience światło się nie paliło, zaś drzwi na korytarz były uchylone. Usłyszałem jakiś dźwięk dobiegający z dołu. Bez wahania wstałem i udałem się na dół, sprawdzając przyczynę tego dźwięku, licząc w duchu, że jest on spowodowany przez dziewczynę. Schodząc po schodach poczułem zapach siarki. Był on zbyt intensywny, co nie wróżyło za dobrze. Wprawdzie nie myliłem się zbyt wiele. Idąc za zapachem, wyszedłem na taras. Nie było tam nikogo. Jedynie coś czmychnęło mi w ogrodzie. Coś tam było i szykowało się na nas.
Albo to ja świruje?
             Przeskoczyłem przez bajerkę i znalazłem się w ciemnym ogrodzie. Ponownie wziąłem głęboki wdech, używając wszystkich swoich wilczych zmysłów. Przede wszystkim węchu. Siarka zniknęła, ale pojawił się inny zapach. Jakby... wanilii? Wystraszony otworzyłem oczy. Świat spowiła czerwona barwa, dzięki czemu mogłem widzieć w ciemności. Jedynie dostrzegłem swoją pracownie, w której... wybito dziurę w szkle?
Tak. Zdecydowanie ktoś był w środku. Zakradłem się do budynku i zerknąłem do środka. Cisza. Żadnej żywej duszy w pobliżu. Wchodząc do środka, uświadomiłem sobie, co mogło być celem tego włamania. Ostrożnie skierowałem się do drzwi, ukrytych za apteczką. Półka za nimi, była pusta. Krew Samanthy zniknęła tak, jak jej jad.
Spanikowałem. To miała być nasza ostatnia szansa. Jedyne wyjście, gdybyśmy nie zdążyli pozbawić jej mocy. A teraz mogliśmy się pożegnać z ratunkiem...
Zesztywniałem, a wszystkie włosy na ciele, zjeżyły się. Ktoś stał za mną. Słyszałem jak dyszy nade mną. Ciche syczenie wprawiało moje ciało w istne szaleństwo. Instynkt się nie uaktywnił, więc... nie było to żadne zagrożenie?
            Odwróciłem się i ujrzałem demona w całej swojej okazałości. Mierzył prawie dwa metry wysokości i pół metra szerokości. Pochylił się nade mną, a ja spojrzałem na jego pysk. Wyglądało to tak, jakby miał ludzką czaszkę, na którą naciągnięto starą i zniszczoną skórę. Nie miał nosa, a w miejscu oczu, widniały tylko jakieś zagłębienia. Z pyska wystawały dolne kły, które przyczyniły się do tego świstu. Teraz stałem twarzą skierowaną w jego stronę, a on poruszył się. Słyszałem rozcinającą się skórę. Coś wyrosło z jego kręgosłupa. Długi i zapewne ostry rząd zębów. Spojrzałem w stronę wyjścia, a demon jakby przeczuł moją próbę ucieczki. Swoją dłoń zacisnął na moim gardle. Jeden z jego szponów przeciął skórę, ale na szczęście rana znajdowała się daleko od tętnicy, więc zaraz powinna się zagoić.
- Czego chcesz?- Zapytałem, na co on przekręcił głowę w bok. Nagle otworzył oczy. Już nie przypominały one zwykłe wgłębienia. Spojrzał na mnie, a ja po raz kolejny tej nocy zamarłem. Miał on ludzkie oczy, które jakby błagały mnie o przebaczenie. Pękłem.
- D-Davina?- szepnąłem. Nagle z jej pleców wyrosły dwa wielkie, nietoperze skrzydła, które zabrały ją daleko ode mnie. Na zawsze.
Wyleciałem na zewnątrz, próbując ją złapać, ale jej już nie było. Zostawiła mnie.
- Patrick!- usłyszałem krzyk dobiegający z domu. Beznamiętnym wzrokiem spojrzałem na wołającą mnie osobę. To był Natte. Wyglądał blado i był przerażony, co oznaczało, że nie jest to koniec kłopotów. Pędem ruszyłem w jego stronę, a on bez słowa zaprowadził mnie do pokoju dzieciaków. Amanda szlochała, wtulona w ciało jej męża, który też ledwo trzymał się na nogach.
- Co...- nie dokończyłem, bo przerwał mi jej brat.
- Dzieci zniknęły. Porwał je demon, zostawiając nam wiadomość- podał mi kartkę z wiadomością. Była napisana po łacinie. Rozpoznałem symbole. Rysowała sobie je, siedząc w salonie. Jeden oznaczał wzrok, inny opętanie, a ostatni przemianę. Na dole widniało jedno słowo, Dolet.


Visum- wzrok
Dolet- Przepraszam.


czwartek, 26 czerwca 2014

Informacja

Hej Kochani!!! Mój blog W imię wolności... bierze udział w konkursie. Wszystkich chętnych, tych którzy go czytają i lubią, a także tych, którzy chcą zagłosować na niego, proszę o wzięcie udziału w głosowaniu. To dla Was dosłownie chwilka, a dla mnie znaczy bardzo wiele :*
Zapraszam także jutro na nowy rozdział ;)
Pozdrawiam
Seo



                                                           ANKIETA---------->LINK

piątek, 13 czerwca 2014

Księga II: Rozdział XIV

Gdy rozum śpi, budzą się upiory”.



***CHRISTOPH***



      Jest nieźle wkurwiona. Wiem to. Czuje to. Chyba wszyscy zdążyli to zauważyć, gdy w drodze do jej komnaty zabiła trzy demony niższej rangi. Zwykłe parobki, powołane do brudnej roboty. Lucyfer na pewno nie zauważy ich zniknięcia. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Zaprowadziłem ją do wschodniego skrzydła. Przez pewien czas właśnie tam mieszkałem. Nikt nie zapuszczał się do mojej komnaty, gdyż czary ochronne im to uniemożliwiały. Miałem swój własny azyl, którym teraz musiałem się podzielić z rozwścieczoną dziewczyną. Okej, może w innej sytuacji nawet to by mi się spodobało. Ja, z piękną kobietą, sami w komnacie. Bez żadnej przypadkowej widowni, tylko we dwoje... Mógłbym inaczej przekierować jej temperament.
Cholera!
     O czym ja myślę?! Przecież to jest Samantha! Jedyna kobieta, której pozwoliłem się do siebie zbliżyć. Ta, która bez mrugnięcia oka by mnie zabiła. Nasza przyjaźń w niczym by mi pomogła. I pomyśleć, że kiedyś służyłem tej parszywej gnidzie. Chociaż? W zasadzie chyba nigdy tak nie było. Jedyny powód dlaczego postanowiłem przyjąć to zadanie, było to, że chciałem ją uratować. A to już od niej zależało, po której stanie stronie.
Jeśli będzie miała jakiś wybór...
     Lucyfer może i był teraz demonem, ale wcześniej płynęła w nim anielska krew. Wciąż można nim manipulować. Znajdę sposób, aby odpuścić. Może i jesteśmy demonami, przebrzydłymi gnidami, które czekają na odpowiedni moment, aby wykorzystać słabość innych, ale jak wszyscy- kierujemy się Kodeksem, a wszystkie zasady jakoś idzie obejść.
Zatrzasnąłem drzwi do wielkiej komnaty. Podszedłem do okien i odsłoniłem zasłony, aby wpuścić chociaż trochę światła do pomieszczeń. Gdy już to zrobiłem, odwróciłem się do Samanthy, która przepełniona złością, wpatrywała się we mnie.
Już po mnie.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz?!- Wrzasnąłem.
- Jak śmiesz tak zwracać się do swojej...
- Jesteśmy sami- przerwałem jej.- Cienie mają tu zakaz wstępu, a twój mały pokaz mocy zniechęcił wszystkie demony do podsłuchu.
- To dobrze- zauważyłem jak jej postawa się zmienia. Już nie przypominała tej wściekłej i spiętej osoby. Patrzyłem na nią i dostrzegłem zwykłą dwudziestolatkę, która pojawiła się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Wyobrażałem sobie ją jako zwykłą dziewczynę. Z dala od tego całego popieprzonego świata. Byłaby jedną z wielu mieszkańców, którzy nie wiedzieli by o naszym istnieniu. I doszedłem do wniosku... że to nie dla niej. Ona była urodzoną wojowniczką. Przywódczynią, która zaprowadzi spokój i rozejm między naszymi światami. Była potężna, a ja wierzyłem, że da radę.
- Po co to zrobiłaś?- zapytałem, na co ona wzruszyła tylko ramionami.- Nie mów, że urządziłaś sobie tą całą akcję, tylko dla zabawy.
- Może- udała zamyśloną.- Albo po prostu chciałam wkurzyć mojego kochanego tatusia- zaśmiała się.
- Przeginasz- zagroziłem siląc się na poważny ton.- Przez ciebie jeszcze wyląduje w Piekle- po moich słowach obydwoje wybuchliśmy śmiechem. Tak, tego jej było trzeba. O drobinę normalności w tym wariactwie.
- Jak myślisz... Jak to wszystko się skończy?
- Nie wiem, Sam. Czasami mam nadzieję, że to wszystko jest jednym, wielkim koszmarem, z którego nie potrafię się obudzić. Ale potem zdaję sobie sprawę, że jestem tylko drobną częścią tego. Błahym elementem, a ty tworzysz całość. To od ciebie będzie zależało czy pozwolisz, aby demony zniszczyły wszystko. Spaliły cały nasz świat, czy przywrócisz jako taki porządek.
- Myślisz, że dam radę? Ty siedzisz w tym od dłuższego czasu. Ja... ledwo co wiąże koniec z końcem. Przez całe swoje życie nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile mnie ominęło. Może gdybym wcześniej się dowiedziała byłoby prościej?
- Może- założyłem ręce za głowę i zacząłem wszystko rozmyślać. Może gdyby się dowiedziała wcześniej, nadal byłbym aniołem? A może do niczego by takiego nie doszło? Nigdy byśmy się nie spotkali. Czego oczywiście bardzo bym nie chciał. Może i Sam była straszna, gdy wpadała w ten swój amok, ale poza tym, nie dało jej się nie lubić. Po prostu czułem dziwną energię, która mnie di niej ciągnęła.- Ale nie możemy tego cofnąć. Zobacz, gdybyś się wcześniej dowiedziała, nie przeżyłabyś tego co teraz. Scott na pewno by nie żył, ani Amanda czy ich dzieci. Nie poznałabyś...- zamilkłem, gdy zdałem sobie sprawę co chciałem powiedzieć. Świetnie! Miałem poprawić jej humor, a tylko pogorszyłem sytuację. Po jaką cholerę chciałem o nim mówić?!
- Ezry- dokończył męski głos. Nerwowo obejrzałem się za siebie. Odetchnąłem z ulgi, gdy osoba, która się odezwała, okazała się być Śmiercią, a nie Lucyferem.- Nie poznałabyś Ezry, a to wszystko by się nie wydarzyło. Zobacz co by się stało, gdybyś go nie poznała. Nie bylibyśmy w tym miejscu, a już prawie koniec.
Zmarszczyłem brwi analizując jego słowa. Jaki koniec? O czym on w ogóle pieprzy?
- Śmierć- rzekła spokojnie, choć mógłbym przysiąc, że w jej oczach widziałem ten znajomy błysk, który zawsze zwiastował nieszczęście.- Po co tu przyszedłeś? Chyba mieliśmy umowę.
- O! Widzę, że nie tylko z diabłem zawierasz pakty- rzuciłem bez zbędnego namysłu. Do jasnej cholery! Co się ze mną dzieję?!
- To nie twoja sprawa- warknęła do mnie, po czym skierowała się do Kosiarza.- Po co tu przyszedłeś?
- Mała zmiana planów. Twój kochaś postanowił przyśpieszyć wasze spotkanie i właśnie w tym momencie wybiera się do ciebie.



***SAMANTHA***



      Zdumiona jego słowami, przez chwilę trwałam w milczeniu. Ezra... dlaczego teraz? Przecież jeszcze parę dni, a sama bym do ciebie przyszła. I co teraz?! Jak ja mam mu to powiedzieć? Czułam się jeszcze bardziej zakłopotana niż wcześniej. Bardzo chciałam się z nim spotkać. W końcu nie widzieliśmy się przez miesiąc, ale z drugiej strony, wiedziałam, że to spotkanie źle się skończy. Żeby tylko mnie nie znienawidził... O ile już tego nie zrobił.
- Jakim cudem dowiedział się o moim pobycie w Piekle?- Zapytałam, gdy Chris opuścił komnatę, zostawiając nas samych.
- No może....Chociaż nie.... Albo...?- Zaczął się jąkać, a ja jeszcze bardziej się wkurzyłam.
- To twoja sprawka, tak?! Ty mu to powiedziałeś!
- Powiedziałeś... To raczej złe określenie. Może bardziej trafne byłoby, że wymsknęło mi się, albo...
- Przestań- przerwałam jego bezsensowne wypowiedzi.- Już po fakcie, więc niczego nie zmienimy. Teraz tylko musimy dojść do tego, co konkretnie mu powiemy. Wiesz, że nie chcę go okłamywać.
- Ale to nie będzie kłamstwo. Zwykłe niedomówienie prawdy. Pominiemy po prostu kwestię twojej śmierci i to wszystko. Resztę sama załatwisz- mrugnął do mnie, a ja po prostu miałam ochotę lekko podbić mu to oko. Różowo-fioletowy „cień” idealnie pasowałby do jego cery.
- Zgoda- westchnęłam. - Pominę to. Ale wiesz, że potem będę chciała wrócić na Ziemię?
- Wiem, ale to chwilowo niemożliwe. Jeśli ten fanatyk wciąż żyję, na pewno zechce polować na twojego demona. W tym stanie jest to możliwe. Będzie mógł go wydostać z ciebie, ale kosztem waszego życia i wielu innych. Najpierw będziemy musieli go znaleźć. Moi ludzie przeczesują całą Ziemię, potem zajmą się Patresem i Piekłem. Ceris jest czysty, więc zaraz po wypuszczeniu cię, wrócisz grzecznie do Cerisu, nie robiąc żadnych problemów. Zrozumiano?
- Ale skąd wiesz, że mnie wypuszczą? Oni myślą, że to ja jestem odpowiedzialna za to.
- Już nie. Will nigdy nie uwierzył w to, a kolejny atak dowiódł twojej niewinności.
- Znowu kogoś zabił?
- Tak. Tym razem wybił całe stado wilkołaków. Robi się coraz potężniejszy i odważniejszy. Musimy go szybko dopaść.




***EZRA***


        Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem aż tak szczęśliwy. Samantha ma na mnie pozytywny wpływ. Zresztą, nie tylko na mnie. Nawet Tonny był dzisiaj w lepszym humorze. Nie wiem co się z nim ostatnio działo, ale wyglądał fatalnie.
- Tylko sprowadź ją całą i zdrową- uśmiechnął się do mnie, po czym podał fiolkę z portalem.
- Postaram się- sam wyszczerzyłem się w uśmiechu.
Dzisiaj byłem zdolny nawet przenosić góry. Energia rozpierała całe moje ciało, a to tylko dlatego, że Śmierć powiedział, że moja ukochana chce się ze mną spotkać. Wiedziałem, że ona wciąż coś do mnie czuje, a to wszystko co napisała w liście, to zwykłe bzdury.
    Ustawiłem się na środku salonu. Wszyscy lokatorzy też tu byli. Oni również nie mogli się doczekać powrotu Sam. Nawet Ethan i Tyler znaleźli się wśród nas. Już nie przypominali tych noworodków sprzed tygodnia. Może dlatego, że w naszym świecie mężczyźni szybko dojrzewają? Bardzo szybko. Wiem, że zanim osiągnąłem dorosły wiek, czyli zanim wyglądałem na dwadzieścia trzy lata, minął zaledwie rok. Z dziewczynami było o wiele trudniej. Nasz lud był nieśmiertelny. Byliśmy wojownikami, czyli przepełnionymi mężczyznami. Aby w rodzinie urodziła się córka, rodzice musieli mieć błogosławieństwo samej Królowej, w innym wypadku, tylko potężne demony mogły sobie pozwolić na taki dar. Szlachecka dziewczyna była postrzegana niemal jak bóstwo. Przynajmniej dla mnie Sam była niczym bóstwo.
Odkręciłem fiolkę i wysypałem jej zawartość na podłogę, po czym mocno wdepnąłem w nią. Pył uniósł się ku górze, pochłaniając mnie całego. Zamknąłem oczy i zacząłem wypowiadać nazwę miejsca, do którego chciałem się udać.
- Inferno- po raz ostatni zawołałem, a ciemność spowiła mój umysł.

        Nie musiałem długo czekać. W ciągu kilku sekund, pojawiłem się w Piekle. Ze względu na to, że już tu byłem, wiedziałem, że właśnie trafiłem do jednej z cel. Wszystkie, że tak się wyrażę, nieautoryzowane teleportacje, właśnie tu się kończyły. Spokojnie zająłem miejsce na ławce i czekałem, aż Cienie upomną się o mnie.
        Niemalże od razu metalowe kraty zostały otwarte. Nawet dobrze nie potrafiłem się usadowić na miejscu, a on już zawołał mnie do siebie. Zostałem zaprowadzony do głównej sali. Chociaż zwykły poboczny widz, widząc to, stwierdziłby, że jakiś wariat, ze skutymi rękami idzie przed siebie, a łańcuch lewituje nad nim. Tak, one były tylko widoczne dla takich przeklętych jak ja.
Jak zwykle, demony przygotowywały się do uczty. Wiedziałem, że to na cześć Sam. Stanąłem przed Lucyferem i pokłoniłem się mu. Łańcuchy z brzdękiem opadły na ziemię.
- Co cię do mnie sprowadza, chłopcze?- Zapytał swoim jak zwykle spokojnym i lekko znudzonym głosem.
- Panie, przybyłem tu na rozkaz Lilith. Mam dla ciebie list, który przekazuje w jej imieniu.- Diabeł wzdrygnął się i podszedł do mnie. Wyciągnąłem kopertę z jego pochyłym imieniem napisanym z tyłu. Wręczyłem mu ją i oddaliłem się od Króla o parę kroków. Tak, jak nakazywała etyka. Lucyfer nie otworzył koperty. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko, a przez moje ciało przeszła fala dreszczy. Co on kombinuje?
- Mam nadzieję, że zostaniesz z nami na kolacji. Mamy dzisiaj bardzo ważnego gościa, którego chciałbym ci przedstawić.
- To będzie dla mnie zaszczy- lekko się pokłoniłem i zauważyłem zbliżającego się do nas demona. Pochylił się nad Królem w szepnął mu do ucha.
- Zabiła trzech demonów, Panie. Jej demon wciąż łaknie dusz. Musimy wysłać jej kolejnego, inaczej sama sobie wybierze następną ofiarę.
Idiota myślał, że nie usłyszę. No tak... demony nie mają tych zdolności, ale my półdemony, ze zmysłami wilków, potrafimy to. Wiedziałem, że rozmawiają o mojej ukochanej. Choć próbowałem udać obojętnego, chyba niezbyt mi się to udało.
- Zwołajcie tu wszystkich. Chyba będziemy musieli przyśpieszyć naszą kolację. Asmodeuszu- zwrócił się do demona żądzy, którego najchętniej bym zabił. Miałem z nim już wcześniej niemiłe spotkanie i nie chciałbym tego powtórzyć. Zważywszy, że przybrał postać Lukasa, moja złość się nasiliła. Jak ja mogłem go nie wyczuć?- Przyprowadź naszego gościa, a ciebie Estesie, proszę o zajęcie miejsca. Przy mnie- skinąłem głową na zgodę i podążyłem za Władcą Piekieł. Udaliśmy się do jadalni, która świeciła przepychem. Na początku zdawało mi się, że jest ona wykonana cała ze złota, jednak duża ilość świec, odbijających się o złote i srebrne dodatki, dawała takiego uroku temu pomieszczeniu. Tuż nad wielkim kamiennym stołem, który został nakryty dla ponad trzydziestu osób, zwisał żelazny świecznik, z którego ciągnęły się czerwone szale, kończąc swój bieg na ścianach. Wyglądało to jak w cyrku, jednak jak tradycja nakazywała, właśnie tak powinno się witać ważnych gości. A Sam taka była. Szczególnie dla mnie.
        Wszyscy zajęliśmy miejsca, oprócz Asmodeusza i Samanthy. Siedziałem po prawej stronie Władcy, a tuż obok mnie, miejsce było wolne. Wiedziałem, że właśnie tam ona usiądzie. Obok mnie. Moje serce przyśpieszyło swoje bicie, gdy drzwi do komnaty się otworzyły. Dostrzegłem ją. Dumnie kroczącą przez salę. Nie przyglądała się tamtym demonom, tylko patrzyła przed siebie. Nawet mnie nie dostrzegła...
Wszyscy powstaliśmy i czekaliśmy, aż ona zajmie swoje miejsce. Zanim jednak usiadła, spojrzała na mnie. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jakby była pusta. Oczy zaś mówiły o wszystkim. Dostrzegłem to samo spojrzenie, jakim mnie obdarowywała wcześniej, gdy wierzyła w naszą miłość.
- Przepraszam- odchrząknął Król.- Samantho, poznaj proszę Estesa. Przybył dzisiaj z wiadomością od twojej matki- ująłem jej dłoń, po czym złożyłem delikatny pocałunek. Zajęliśmy miejsca, a w pomieszczeniu zaczął unosić się gwar rozmów. Władca za wszelką cenę chciał nawiązać kontakt ze swoją córką, która po prostu zbywała go za każdą próbą.
- Więc Estesie- zaczął, gdy już znudziło mu się to ciągłe spławianie- może opowiesz mi coś o sobie? Chyba, że chciałbyś mówić o Lilith, ale wiem, że jest to u was zakazane.
- Tak, panie. Nie mamy prawa mówić o osobistych sprawach naszych Władców. Jest to surowo zakazane i grozi nawet śmiercią.
- Dura lex sed lex- powiedział uśmiechając się przy tym.- Twarde prawo, ale prawo. Moje ulubione powiedzenie. Więc powiedz coś o sobie. Jakieś plany na przyszłość? Dziewczyna? Żona? Rodzina? Czy masz zamiar służyć jej do końca swoich dni?
- W zasadzie mam dziewczynę- powiedziałem, kątem oka zerkając na Sam. Jej kostki zbielały, gdy ścisnęła nóż w dłoni.- A dokładnie narzeczoną. Niestety mamy mały kryzys w związku.
- Uuu... Ciężka sprawa. Ja na twoim miejscu bym się nie ustatkowywał. Na świecie jest wiele pięknych kobiet i to aż grzech być tylko z jedną- zaśmiał się, a ja poczułem dziwną, mroczną energię. Sam.
- To samo powiedziałeś matce, gdy mnie odrzuciłeś?- Zapytała.- I teraz sobie przypomniałeś o moim istnieniu, gdy okazało się, że jestem wystarczająco potężna, aby spełnić twoje rozkazy. Przez ciebie już zbyt dużo osób umarło, a ty nadal nie masz dość?
- Nigdy cię nie zostawiłem- zapewnił.- Twoja matka ukryła cię przede mną. Gdybym wiedział wcześniej, że mam córkę, to wszystko wyglądałoby inaczej.
- Masz rację. Zginęłoby więcej ludzi, a Ceris całkowicie by upadł, przez twoją chorą żądze krwi.
- To nie przeze mnie on zginął. Zauważ, że wszystkie wojny są skutkami jednego, błahego uczucia, jakim jest miłość. Twoja matka zniszczyła swój kraj, tylko dlatego, że mnie pokochała. Tak samo było z Willem i Azatrą. Gdyby ona nie zakochała się w nim, nie straciłaby władzy i nie gniła we własnym lochu. Miłość bez wzajemności niszczy wszystko. Każda wojna jest nią spowodowana. Nawet w mitologii możesz ją dostrzec.
- Skoro twierdzisz, że miłość nie istnieje, to jak możesz się o mnie martwić, nie czując nic do mnie? Jako ojciec powinieneś kochać swoje dziecko, a nie się go bać.
- Sam, ja nie twierdzę, że ona nie istnieje, tylko to właśnie ona jest odpowiedzialna częściowo za zło. Nie ja.
- To ty mnie stworzyłeś, więc owszem. Jesteś w stu procentach odpowiedzialny za zło.
- Wtedy nie wiedzieliśmy do czego to doprowadzi. Byliśmy młodzi i głupi.
- Teraz niewiele się zmieniło. Wciąż nie wiecie do czego doprowadziliście.
- Ty też nie.
- Nie. Ja już wiem. I wiem też jak to się skończy- dziewczyna wstała, a za nią my wszyscy. Jeden ze strażników podszedł do niej, aby zaprowadzić ją do komnaty. Na rozkaz Władcy, podążyłem za nimi.

Niepewnie kroczyłem za nią. Wydawała się być inna, ale to wciąż była moja Sam. Ta, którą kocham ponad życie. Demon przystanął na łuku, a my w milczeniu szliśmy dalej. W końcu trafiliśmy do jej komnaty. Ujrzawszy rozłożonego Chrisa na jej łóżku, cały zawrzałem. Ścisnąłem dłonie w pięści, aby nie wybuchnąć.
- O! Kochaś wrócił? - zawołał radośnie.
- Zamknij się, albo powiem Lucyferowi, żeby się tobą zajął- zagroziła.
- A ty pewnie masz się zająć nim- wskazał na mnie, a ona zmarszczyła brwi.- Asmodeusz mówił, że zaraz po kolacji przyjdzie demon, żebyś mogła się nakarmiła. Przypuszczam, że nie powiedziałaś mu o waszym związku?
- Nie, ale zaraz mogę mu o czymś innym powiedzieć.
- Dobra! Tylko spokojnie, mała. Rozumiem, że mam wyjść, abyście mogli się zająć sobą- powoli wycofał się, po czym zostawił nas samych. Nie wiedziałem co powiedzieć. Najlepiej, to wtopiłbym dłonie w jej jedwabiste włosy, a wiśniowe usta złączył ze swoimi. Miałem ochotę ją dotknąć. Poczuć jej bliskość i mieć pewność, że to nie sen.
- Po co tu przyszedłeś?- Zapytała, a ja znieruchomiałem.
- To chyba oczywiste, Sam- wzdrygnęła, gdy wypowiedziałem jej imię.
- Dla mnie nie. Chyba dałam ci jasno do zrozumienia, że nie chce cię więcej widzieć.
- Wiem, że kłamałaś. To co między nami było, jest prawdziwe. Kocham cię i wiem, że ty mnie też.
- Nie, Ezra. Ja nic do ciebie nie czuje. To co było, minęło i już nie wróci- stanąłem tuż przed nią. Spojrzałem w te piękne, czarne oczy i dłonią pogładziłem po policzku. Zamknęła powieki, przez co skorzystałem z okazji i pocałowałem ją. Nie odepchnęła mnie, tylko pogłębiła nasz pocałunek. Byliśmy jak dwaj pustelnicy, którzy spragnieni po długiej tułaczce, w końcu dostali się do wody. W naszym przypadku ta woda to my sami. Potrzebowaliśmy się nawzajem. Potrzebowałem jej, aby żyć. Gdy zabrakło nam tchu, niechętnie oderwaliśmy się od siebie. Stykaliśmy się czołami, głośno dysząc.
- Dlaczego nie możesz zostawić mnie w spokoju? Nie dociera do ciebie to, że cię nie chce?- zapytała, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. Jeszcze raz złączyłem nasze usta w spragnionym pocałunku.
- Nie - wyszeptałem. Chwyciłem ją w pasie przyciągając do siebie.- Czemu nie możesz przyznać, że coś do mnie czujesz?
- Bo nienawidzę ciebie za to, że cię kocham.
- Więc nie odchodź więcej ode mnie- poprosiłem.- Nie chce żyć bez ciebie. Zostań ze mną...
- Nie!- Krzyknęła, po czym odepchnęła mnie od siebie. Zachwiałem się, ale nie straciłem całkowicie równowagi.- To nie miało tak być...- przetarła dłońmi twarz.- Nie mogę...
- Sam, powiedz co się dzieje- podszedłem do niej i tym razem mnie nie odrzuciła, jednak nie chciała na mnie spojrzeć.- Jeśli mi nie powiesz, nie będę w stanie ci pomóc, a wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Chciałabym, żeby tak było- wymamrotała.- Teraz już nikt nie potrafi mi pomóc.
- Wiesz, że nie odpuszczę? Choćby nie wiem co, będę walczył o ciebie, póki sama nie przyznasz, że mnie kochasz.
- Kocham cię!- Krzyknęła zirytowana.- Nigdy nie przestałam cię kochać. Przez te ostatnie tygodnie czułam się jak jakiś wrak, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo was zraniłam. Codziennie szukałam sposoby, żeby do was wrócić. Żeby mieć pewność, że nie zagrażam nikomu. Że będąc przy mnie, możecie się czuć bezpieczni, a nie, mieć wrażenie, że czyham na was na każdym kroku- dopiero teraz na mnie spojrzała, a ja ujrzałem dawną Sam. Moją Sam. Widziałem tą znajomą twarz, która z matczyną troską patrzy na nas. Szczególnie na mnie. Wtuliła się w moją pierś. Staliśmy tak przez kilka minut delektując się tą chwilą. Ale ja wiedziałem, że za niedługo będę musiał zniknąć. Nie dość, że Lucyfer skazał mnie na śmierć, to portal znów się otworzy, żeby mnie zabrać do domu. Chociaż mój dom jest tam gdzie ona.
- Musisz już iść- powiedziała, jakby słyszała moje myśli.- Niedługo wrócę.
- Pójdę, jeśli mi powiesz co się stało- zastrzegłem, a ona poprowadziła mnie na kanapę. Obydwoje zajęliśmy miejsca tuż przed kominkiem. Jej spojrzenie utknęło w ogniu, które wzmocniło swoją moc.

- Po spotkaniu z Daviną chciałam pojechać do ciebie- wyznała.- Lukas jakoś wezwał mnie do siebie. Nie wiem jak, ale znalazłam się na polanie i wtedy to wszystko się stało...- przystanęła na chwilę, a ja ścisnąłem jej dłoń, aby dodać otuchy.- Na rozkaz Lucyfera użył na mnie swojej mocy. Przypomniałam sobie wszystko. Objęłam jakąś kontrolę nad demonem i ujrzałam urywki naszej przeszłości. Część była związana z moim zniknięciem, inna zaś była o moim początku. Przez pewien czas znajdowałam się w Otchłani. Widziałam swoją matkę, zanim straciła Ceris i ojca, jako anioła. Wszystko było takie idealne... Jednak, gdy zaszła w ciążę i powiedziała Królowi o tym, że on nie jest moim ojcem, wściekł się. Chociaż przed nią udawał, to w Otchłani czułam jego gniew. Przeklął mnie, a wtedy demon skorzystał z okazji i uciekł. Schował się w moim ciele. Od setek lat czekał na tą okazję. Dzięki mnie mógł odzyskać swoją cielesną postać i moc. Już od dziecka z nim walczyłam, więc jakoś udało mi się go poskromić. Tym razem było inaczej. Od dawna szukałam sposobu, aby się go pozbyć. Aż w końcu znalazłam kogoś, kto potrafiłby uwięzić go w moim ciele. Znów byłby uśpiony, a wy bezpieczni- przerwała na chwilę, a ja dostrzegłem ból w jej spojrzeniu.-Niestety, każda magia ma swoją cenę. Ja już swoją zapłaciłam i do końca życia będę zmuszona o tym pamiętać. Przez własną głupotę oni są w niebezpieczeństwie.
- Sam, o czym ty mówisz? Przecież nikt nie jest w niebezpieczeństwie!
- Owszem, jest. Filii Azazel, semper et me connexae. ego sum, suis Dn et illi mea famuli parati reditum propter me vitae*- zacytowała dobrze znany mi fragment naszej księgi.- Moje istnienie je powołało i niedługo tu przybędą.
- Ethan i Tyler? Jesteś pewna, że nie ktoś inny? Nie rozumiem dlaczego mieliby cię chronić? Przecież jesteś od nich silniejsza.
- Nie mnie, tylko dziecko- spojrzałem na nią zdziwiony. Jeszcze do końca wszystkiego nie rozumiałem...
- Jakie dziecko?- Zapytałem zszokowany. To było zbyt wiele. 
- Ezra, jestem z tobą w ciąży.


                                                                        ***



           Po raz kolejny Kosiarz przemieszczał korytarz, rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami. Nie spodziewał się takiego zwrotu akcji. Na jego prostej drodze pojawił się zakręt. Jak zwykle spowodowany przez tą samą osobę. Pomimo łączącego ich paktu, żadne nie dostało tego, czego chciało. On czekał już wystarczająco długo, więc postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zatrzymał się przed wielkim, szklanym regale na dziale ksiąg zakazanych. Oczywiście miała być to przestroga dla intruzów. Część tych ksiąg posiadała zęby i mogła wgryźć się w skórę, zostawiając długotrwałe blizny po sobie.
         Wyciągnął starą i zakurzoną książkę. Przetarł dłonią po niej, ukazując tytuł Mythicon creaturarum*. Delikatnie przewracał strony, nie chcąc zniszczyć tak cennej rzeczy. Niestety, żadna z istot nie odpowiadała opisowi stworzeniu przez niego szukanym. Wiedział, że jest człowiekiem z dużą ilością demonicznej krwi. Ale takiej osoby nie było tutaj. Jedynie czego się dowiedział, to to, że musiał pochodzić z Cerisu. Z hukiem zamknął ją i schował. Pomimo jego wiecznego stoicyzmu, nie potrafił ukryć swojego sfrustrowania. To wszystko wydawało się zbyt śmieszne, aby było prawdziwe. Przetarł dłonią po twarzy i głośno wypuścił powietrze, po czym zaczął się śmiać. Był Kosiarzem. Śmiercią, więc był martwy i nie musiał oddychać, a zachowywał się jak typowy człowiek. Na tą myśl poczuł do siebie niechęć. Nie cierpiał ludzi. Byli dla niego zbyt odrażający, aby istnieć. Najchętniej sam by ich pozabijał, ale musiał zachować harmonię w świecie.
        Gdy już udał się w stronę wyjścia z pokoju, usłyszał jakiś hałas za sobą i obrócił się przez ramię. Dostrzegł czarną księgę, która spadła z półki, otwierając się na prawie ostatniej stronie. Zmarszczył brwi podchodząc do niej. Litery zaczęły świecić na złoto, niemalże oślepiając swoim blaskiem. Śmierć chwilowo zakrył dłonią powieki, jednak blask wciąż był oślepiający. Wiatr znikąd pojawił się w pomieszczeniu. Targał kartkami, które waliły w jego ciało. Zatoczył się do tyłu i podtrzymał się mosiężnego biurka, aby nie stracić równowagi. Gdy już wszystko ustąpiło, mógł dostrzec skutki tego nagłego zdarzenia. Pokój wyglądał jak po spotkaniu z mini tornadem. Wszystkie papiery, które leżały luzem, utworzyły wir rozpoczynając swój bieg od księgi. Podszedł do niej i zauważył czarną czcionkę, która zapełniała ostatnią stronę. Podniósł ją i z szelmowskim uśmiechem czytał jej wnętrze. Właśnie tego potrzebował. Coś, co utwierdzi go w przekonaniu, że wszystko pójdzie po jego myśli. Nie spodziewał się tego, że tak szybko się to skończy. Ledwo co rozpoczął tą zabawę, a już będzie trzeba ją zakończyć.

Przewrócił stronę i spojrzał na imię swojego dziedzica. A raczej partnerkę.
Shanel Rivelash
Palcem przejechał po wyrytym w książce napisie. Wiedział, że zabawa dopiero się zacznie, gdy już Samantha spełni swoją obietnice i on również dotrzyma danego jej słowa.


Mythicon creaturarum- mityczne stwory


Filii Azazel, semper et me connexae. ego sum, suis Dn et illi mea famuli parati reditum propter me vitae*- Synowie Azazela, na wieki ze mną połączeni. Ja jestem ich panem, oni moimi sługami, gotowy oddać za mnie życie.




Hejka :* No więc... jest nowy rozdział :D Chociaż nie aż tak jakbym chciała. Wgl, myślę że spieprzyłam spotkanie Sam i Ezry :c Ale ocena należy do was ;* Liczę na choćby parę komentarzy na poprawę humoru :D Nigdy nie wierzyłam w te różne przesądy. Szczególnie z "Piątkiem 13". Ale dzisiaj robię wyjątek i muszę rzeczywiście przyznać, że ten dzień to jeden wielki koszmar -.- Dobra, nie będę się rozpisywać, ale tak wgl, to przepraszam jeśli nie skomentowałam Wasze blogi. Obiecuję, że wszystko nadrobię. Jak nie w niedzielę, to postaram się do czwartku <3

Pozdrawiam
Seo