piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 3 Księga III

Rozdział nie sprawdzony, więc wybaczcie mi pomyłki/ błędy :* 
Życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania <3




***

 - Tatusiu? - zawołała mała dziewczynka wchodząc do komnaty.
 W pomieszczeniu panowała cisza i ciemność. Świeczki już dawno zgasły, choć wydawałoby się, że nikogo tu dzisiaj nie było. Dziecko zamknęło za sobą drzwi, a łzy zaczęły spływać jej po policzkach, gdy ponownie ruszyła na poszukiwania. Ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, przemierzała zamek, trzęsąc się z zimna. Po drodze mijała strażników, którzy w milczeniu przyglądali się jej poczynaniom. Jednak nie odważyła się podejść do nich i prosić o pomoc. Nawet tak małe dziecko wiedziało, że nie może okazać żadnej słabości względem swoich poddanych. Choć była przerażona, próbowała zamaskować swoje uczucie. Uniosła głowę ku górze dumnie szła przez korytarz.
 Kolejne drzwi zaskrzypiały, gdy weszła do wnętrza komnaty, które one strzegły. Pomieszczenie niczym nie różniło się od pozostałych - było zimne, ciemne i na swój sposób przerażające.
 Tym razem dziewczynka weszła do środka i rozsiadła się w kącie, a z jej gardła wydobył się cichy szloch. Chowając twarz w dłoniach modliła się, aby wreszcie ktoś jej pomógł.
 Słysząc jakiś dźwięk uniosła głowę.
 - Halo? - krzyknęła piskliwym głosem. - Tatusiu?
 Widząc postać wyłaniającą się z ciemności przywarła do ściany, po czym jej ciało zaczęło się trząść.
 - Kim jesteś? - szepnęła.
 Z każdym krokiem, twarz, jak i ciało intruza, stawało się bardziej wyrazistym. Dziecko dostrzegło, iż była to młoda kobieta. Uniosła główkę, aby przyjrzeć się jej. Kruczoczarne włosy okalały jej porcelanową twarz. Choć w pomieszczeniu nie było zbyt jasno, dostrzegła wiśniowe usta i jej czarne niczym otchłań oczy. Była piękna i wydawała się dla dziewczynki bardzo znajoma...
 - Wiesz, gdzie jest tatuś? - odważyła się jej zapytać.
 Nieznajoma przykucnęła przed dzieckiem, a dłoń położyła na ramieniu dziewczynki. Jej dotyk sprawił, iż przestała się bać. Smutek i strach opuściły ją, zastępując ciekawością.
 - Za niedługo tu przyjdzie, Lea - w pomieszczeniu rozległ się jej melodyjny głos. - Jestem tu, by ci pomóc.
 - Ja chcę do taty - w oczach dziecka ponownie pojawiły się łzy. - Zaprowadzisz mnie do niego?
 - A nie chcesz mnie poznać? - uśmiechnęła się, gdy dziecko kiwnęło głową. - Będę twoim stróżem, jeśli się zgodzisz.
 - Tatuś mówił, że Nirra jest moim stróżem...
 - Ja będę innym stróżem - powiedziała dziewczyna.
Chwyciła podbródek dziecka i uniosła ku górze, aby lepiej jej się przyjrzeć. Wielkie niebieskie oczy wpatrywały się w nią przepełnione strachem. Stróż nie ukazał żadnej złej emocji, gdy uświadomił sobie, że nawet w oczach swoich wrogów nigdy nie dostrzegł takiego lęku.
 - Takim, który się tobą zajmie i przyjdzie, gdy będziesz potrzebowała pomocy. Będę zawsze przy tobie i postaram się, aby twoje złe sny zniknęły - dodała, widząc, że dziewczynka niezbyt jest przekonana do jej pomysłu. Ale była jeszcze dzieckiem. Niewinnym stworzeniem, które zostało przypadkową ofiarą. Teraz przyszedł czas na naprawienie szkód i tym razem stróż nie miał zamiaru odpuszczać.
 - Jesteś aniołem stróżem? - zapytała dziewczynka.
 - Mogę nim być, ale żebym mogła się tobą zaopiekować musisz nadać mi imię... To będzie oznaczało, że należę do ciebie - wyjaśniła, widząc jej pytające spojrzenie.
 - Sinee - powiedziała cicho. - Podoba ci się?
 - Bardzo - uśmiechnęła się dziewczyna. - Tylko musisz mi obiecać, że nikomu o mnie nie powiesz. Inaczej będę musiała odejść - złapała swoją podopieczną za rączkę i pomogła wstać. Na jej policzkach widniały ślady łez, więc kciukiem je starła. - A teraz chodź. Znajdziemy twojego tatę.



***
LEA

 Szczerze powiedziawszy, nie tak to sobie wszystko wyobrażałam... To miało być spełnienie moich marzeń, odpowiedzią na najbardziej nurtujące mnie pytania, a stało się... No właśnie czym się stało? 
Zaraz po przejściu przez bramę ogarnął mnie zachwyt. Nasz dom otoczony był różnorodną roślinnością. Bluszcz piął się po murach budowli, w której mieliśmy się zatrzymać. Na środku wielkiego podjazdu znajdowała się marmurowa fontanna, a na jej szczycie postawiono kupidyna. Była to jedna z niewielu nowo nabytych rzeczy, patrząc na stan pozostałych rzeźb. Mały ogród figur ogrodzono niewielkimi krzakami. Z drugiej strony rozciągało się wielkie jezioro, które kończyło się za domem. Z tyłu dostrzegłam kawałek szklarni, jednak niezbyt mnie ona interesowała, zważywszy na to, gdzie byłam. W końcu znalazłam się na Ziemi! 
 Zanim weszłam do środka, aby obejrzeć wnętrze, zatrzymałam się w miejscu i zamknęłam oczy, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z różnych stron posesji. Cichy świergot ptaków mieszał się z dźwiękiem liści, muskających wiatrem. Było o wiele ciszej niż w naszym domu. Wiedziałam, że dzięki temu krótkiemu pobytowi tutaj mogłabym trochę odpocząć. Oderwać się od swoich obowiązków i udawać kogoś zupełnie innego niż w rzeczywistości.
  Wszystko było tak piękne, jak sobie wyobrażałam. I tak też było, dopóki nie spotkałam ludzi. 
Ale może to była też moja wina? Nie chciałam, aby traktowano mnie jak księżniczkę. Chciałam być człowiekiem, a to wiązało się ze wzlotem i upadkiem. W moim wypadku było więcej tych nieprzyjemnych doświadczeń...
 Zostałam znieważona, gdy uprzejmie zapytałam się o kolorowe obrazki wyświetlane w małym ekranie. Mężczyzna nazwał mnie dziwakiem, po czym wyrzucił ze sklepu. Kierowałam się czystą ciekawością, ale dla nich może było to formą obrazy? Oczywiście Cass, jak i jej bracia, pękali ze śmiechu, gdy widzieli moją "drobną" szarpaninę ze sprzedawcą. 
 Po tym incydencie moja przyjaciółka postanowiła zaznajomić mnie z podstawowymi urządzeniami, które normalni ludzie używali. 
 Kolejnym dla mnie problemem było przygotowanie się do zajęć. Zawsze gdy wstawałam, wszystko do kąpieli miałam przygotowane. Teraz sama musiałam sobie poradzić z ubraniem się, uczesaniem no i jak przypadło na normalną nastolatkę, musiałam sprzątać we własnym pokoju. Do tego dochodziło kilka obowiązków domowych, które zostały każdemu przydzielone. 
 W ciągu paru dni nauczyłam się odpowiednio zastawiać stół i zmywać naczynia po obiedzie. Może komuś wydać się iż moje problemy są ciut śmieszne, ale jak miałabym się zachować w takich sytuacjach, skoro nigdy nie byłam przyzwyczajona do takiego życia? Od małego wpajano mi umiejętności strategiczne. Lekcje zaczynałam od drobnych łamigłówek, które miały rozwinąć u mnie logiczne myślenie. 
 Po szczegółowej analizie historii naszego świata, rzeczywiście sama potrafiłam bez problemu dostrzec błędy popełniane przez naszych poprzedników. Jak zawsze - uczyliśmy się na cudzych błędach. Przynosiło to korzyści dla nas, jak i naszych poddanych.
Moi rówieśnicy także nie grzeszyli kulturą, ani wyrozumiałością. Gdy już wieść o naszym przyjęciu rozeszła się po szkole, przyszła pora, abyśmy się z nimi zapoznali. Część z nich wydawała się nawet sympatyczna, ale reszta była ich przeciwieństwem. Nie mogliśmy (a przynajmniej ja, gdyż oni już trochę zaznali się z tym światem) liczyć na wyrozumiałość, patrząc na to, że pochodzimy z zupełnie innego "państwa" a nasze zwyczaje i tradycje strasznie odbiegały od ich.
 Nie rozumiałam jeszcze wiele rzeczy. Między innymi dlaczego nikt nie wysłuchiwał moich próśb.
 - Poproszę kawałek cielęciny z sałatką z derenia - powiedziałam do kucharki, która znudzonym wzrokiem wpatrywała się we mnie.
 Miałam wrażenie, że w ogóle mnie nie słucha, tylko z niecierpliwieniem czeka na koniec swojej pracy. Ten scenariusz powtarzaliśmy już kilka razy. Ja - składałam swoje zamówienie, ona - częstowała mnie jakąś ciapką, która teoretycznie zawierała wszelkie potrzebne wartości odżywcze, jakie były nam potrzebne. 
 Przechyliła łyżkę i wylała kolejną breję na mój talerz. Ze skwaszoną miną zabrałam tacę i wróciłam do stolika, przy którym siedzieli moi towarzysze. Cass widząc mnie uśmiechnęła się.
 - Mam coś dla ciebie - powiedziałam przysuwając tacę Ethanowi. Ten wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie. - Nie rozumiem jak możesz coś takiego jeść...
 - W życiu bywają gorsze rzeczy niż jakieś jedzenie - odparł obojętnie. - Jak na przykład spotkanie patersowiańczyka...
 - Ej! - jęknęłam przerywając mu. - Za niedługo będziemy musieli być dla nich mili. Jeszcze nie wiem gdzie będzie utworzone nasze wspólne królestwo. 
 - A ja wiem - wtrąciła się jego siostra. - Słyszeliście, że Marcus zamierza poddać się swojemu wiecznemu snu? Pewnie twój wybranek zasiada wysoko w radzie i dlatego zajmiecie Paters. 
 - Marcus i somnium mortale? - zapytałam zaskoczona.
 Przypomniała mi się ostatnia ceremonia snu, w której brałam udział. To zaszczyt dla wybranków, gdy towarzyszy im rodzina królewska. Przynajmniej wtedy nie są skazani na samotne towarzystwo Śmierci. Nie jest to przyjemna uroczystość, a sama obecność Kosiarza sprawia iż jest ona bardzo smutna. Za każdym razem gdy widziałam tego potwora czułam jak całe moje ciało się spina. Byłam gotowa do ucieczki w każdej możliwej chwili. Chociaż ukryty był pod czarną płachtą, a ja mogłam dostrzec jedynie jego kościstą dłoń, wiedziałam, że jest on niebezpiecznym stworem. 
 Cała ceremonia miała na celu zapewnienie wieczny spokój nieśmiertelnym. Istnieje bowiem przywilej królewski, który dzięki współpracy ze Śmiercią może odebrać komuś wieczne życie. Oczywiście ofiara musi wyrazić na to zgodę, bez tego tylko w walce można odebrać komuś nieśmiertelność.  
 Pamiętam, że ostatnio wzruszyłam się, gdy małżeństwo oddało się wiecznemu snu. Wspólnie spędzili kilkaset lat wspólnie, a później chcieli nawet dzielić razem życie pośmiertne. Podziwiałam ich akt oddania, chociaż nie byłam przekonana do kierującej ich odwagi. Ale przecież nie każdy mógł być przekonany do wiecznego życia. W końcu i jemu by się to znudziło. 
 - Nie wydaje mi się, abyśmy zamieszkali w ich pałacu - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Czułabym się dziwnie przebywając wśród obcych...
 - Nie obcych - zaprzeczyła moja przyjaciółka. - Gdybyś poślubiła tego drania, jego ludzie staliby się twoją rodziną. 
 - My jesteśmy jej rodziną - warknął wściekły Tyler, pierwszy raz odzywając się do mnie od przybycia na Ziemię. A minął już tydzień. - Żadne patersowe dupki ci jej nie zastąpią. 
 - Dobrze, w domu pogadamy na ten temat - przerwałam im, chcąc jak najszybciej zakończyć ten nieprzyjemny dla mnie temat. - Teraz mam zajęcia artystyczne. Cass? - spojrzałam na dziewczynę, która pokiwała przecząco głowę, oznajmiając, że nie mamy wspólnych zajęć. 
 Odeszłam od stołu i zabrałam swoją torbę, w której trzymałam potrzebne przybory.
Nie wiedziałam jak odbywają się te zajęcia. Czy będziemy wychodzić w plener i rysować jakiś obiekt, który najbardziej nas zaciekawił?
 No cóż, miałam wielką ochotę na przelanie swoich uczuć na płótno.
Dzięki pomocy jakieś uczennicy szybko dotarłam pod klasę, w której miały odbyć się zajęcia. Wchodząc do pomieszczenia, zauważyłam, że była to chyba jedyna klasa, w której górowało tyle pastelowych barw. Wszystkie ściany przystrojono pięknymi pejzażami czy też portretami. Po bokach ustawiono ławki, które tworzyły koło. W jego środku stało kilka sztalug z płótnem, przed którymi siedzieli uczniowie.  
 Uśmiechnęłam się na samą myśl, że sama mogłabym malować.
Podeszłam do biurka, wykonanego z ciemnego drewna, i podałam kartkę nauczycielce, która przed nim siedziała. Młoda kobieta uniosła głowę i szybko omiotła mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, jednak ta nie odwzajemniła tego gestu. Z przymrużonymi powiekami czytała zawartość dokumentu, wręczonego przeze mnie. Przeczesała kościstą dłonią swoje blond włosy, po czym zawinęła sobie jeden kosmyk na palec. Dostrzegłem, iż jej paznokcie były pomalowane szkarłatnym kolorem. Wydęła wargi, jakbym stała się jej kolejnym problemem. Ściągnęła niewielkie okulary, po czym ponownie na mnie spojrzała.
 - Lea Maltali - powiedziała, na co ja skinęłam głową. - Uczestniczyłaś kiedyś w jakiś zajęciach artystycznych?
 - W zasadzie dużo maluję - odparłam uradowana. - W mojej poprzedniej szkole... - zaczęłam, jednak młoda nauczycielka machnęła ręką uciszając mnie.
 - Na moich zajęciach panuje absolutna cisza. Jeśli chcesz malować, powinnaś swoją całą uwagę skupić na płótnie - podpisała papier, który jej wręczyłam, a następnie podała mi go. - Idź i zanieś to dyrektorowi. W sekretariacie powinnaś znaleźć Camerona, poproś go żeby dał ci sztalugę. Dzisiaj oczekuję, abyście oddali swoje pracę.
 Spojrzałam zaskoczona na nauczycielkę, po czym obejrzałam się za siebie, aby zobaczyć co uczniowie robią. Część z nich malowała martwą naturę, zaś inni wszystko co im przyszło do głowy. Na mojej twarzy pojawił się grymas.
 - Jak mam namalować coś, czego nie widzę? - zwróciłam się do nauczycielki. - Muszę zobaczyć obiekt zanim zacznę go malować. Inaczej nie będę potrafiła wykonać tego zadania.
 Dostrzegłam złość malującą się na twarzy nauczycielki. Podparła dłoniami podbródek, po czym uśmiechnęła się do mnie najsztuczniej jak potrafiła.
 - Widzę, że mamy księżniczkę w klasie - każde jej słowo było przesłodzone. - Jeśli chcesz chodzić na moje zajęcia, pójdziesz do dyrektora. Oddasz mu ten cholerny papier i załatwisz dla siebie sztalugę i płótno. Do końca dnia czekam na twoją pracę. Jeśli mi się spodoba - pozwolę ci zostać. Inaczej nasza księżniczka może się pożegnać.
 Nie zamierzałam komentować jej słów. Po prostu wyszłam i skierowałam się do sekretariatu. Ta nauczycielka nie wyglądała mi na porządną osobę. Nigdy nie spotkałam kogoś, kto by tak nienawidził swojego fachu. A przecież sztuka to czyste piękno... Nasze chwile, miejsca, które zostały zatrzymane w najpiękniejszym momencie swojego istnienia. Jak ona mogła tego nie doceniać?
 Przeszłam przez szeroki korytarz, gdzie po jego bokach umieszczono szafki dla uczniów, i weszłam do sekretariatu. Przywitała mnie starsza kobieta zasiadająca przy biurku. Podałam jej formularz ze wszystkimi podpisami, a ta nakazała mi czekać na panią dyrektor, która chciała zamienić ze mną kilka słów. 
 Po chwili z gabinetu obok, wyszła kobieta o czarnych włosach. Związała je w koka. Na jej twarzy malował się spokój i radość. Pod tym względem bardzo przypominała mi Andreę, za którą tęskniłam. Odkąd przybyliśmy na Ziemię, odwiedziła mnie zaledwie kilka razy, chociaż wcześniej spędzała ze mną każdą wolną chwilę. Teraz musiałam się zadowolić kilkoma minutami, które dzieliłyśmy przed śniadaniem. 
 - I jak ci się z nami podoba, Lea? - zagadała do mnie kobieta, gdy wchodziłam do jej gabinetu. 
 W pomieszczeniu panował półmrok, spowodowany zasłoniętymi przez żaluzje oknami. Kilka papierów i segregatorów walało się na jej biurku. Najwyraźniej robiła jakiś przegląd, czy też porządki, patrząc na to, że wszystkie szafki były otwarte, a jej papiery znajdowały się na różnych miejscach. 
 - Dobrze - odparłam. 
 Kobieta uśmiechnęła się do mnie. 
 - Pani Fellas powiedziała, że mam pójść po sztalugę dla siebie na zajęcia - dodałam po chwili. Dyrektorka zmarszczyła nos, jakby się nad czymś zastanawiała. Odwróciła się w stronę okna, a gdy dostrzegła, że nic tam nie ma, na jej twarzy pojawiła się ulga. 
 - Są w schowku obok archiwum. Na końcu korytarzu powinnaś znaleźć kogoś, kto ci pomoże to przynieść - podziękowałam jej, po czym wyszłam z gabinetu. 
 Idąc zastanawiałam się nad reakcją kobiety. Dopiero teraz doszło do mnie to, że przecież wyczułam coś w tamtym pomieszczeniu. Nie byłam pewna co to było dokładnie, jednak wiedziałam, że nie jest człowiekiem. Jej energia duchowa wahała się na pograniczu, więc albo była ziemskim wilkołakiem, albo Łowcą. Stawiałam na to pierwsze, gdyż nie wyglądała mi na jedną z nas. 
 Rozmyślając nad nią, nawet nie zauważyłam jak wpadłam na ścianę. Poczułam jedynie jak coś twardego miało bliskie spotkanie z moim czołem. Dotknęłam ręką głowy, a następnie spojrzałam na przedmiot, który wywołał mój ból. 
 - Au - jęknął chłopak bardziej z zaskoczenia niż z bólu. 
 Nie ukrywałam zaskoczenia. Przede mną znajdowała się żywa istota, która w żadnym kawałku nie przypominała ściany. Chłopak także wyglądał na zaskoczonego. Swoje brązowe włosy przeczesał ręką, ukrywając zmieszanie, jak i zdenerwowanie. Był strasznie wysoki. Mierzył prawie metr dziewięćdziesiąt. Dostrzegłam wyraźnie zarysowane kości policzkowe, a jego zielone oczy zostały podkreślone gęstymi rzęsami. W jego spojrzeniu dostrzegłam czułość zmieszaną z walką, o ile można było je od siebie odróżnić. 
 - Ty - powiedział surowo, a jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Teraz górowała tylko złość. 
 - Ja?
 - Tak, ty - teraz niemal warczał na mnie. - Co ty tu robisz?
 No cóż... byłam zmieszana tą sytuacją, jak i jego zachowaniem. Chociaż po tych wszystkich zdarzeniach, w jakich brałam udział, ta zbytnio nie odbiegała od normalności. 
 - Przyszłam po sztalugę... No wiesz, na zajęcia plastyczne. 
 - Nie o to mi chodzi - powiedział zdenerwowany. - Co ty TUTAJ robisz?! 
 - Przepraszam, ale nie rozumiem o co tobie chodzi... Ja przyszłam tu tylko po sztalugę i mam zamiar iść coś namalować na zajęcia, więc wybacz, ale idę szukać schowka - minęłam go, jednak nie dane mi było odejść za daleko. Poczułam jego rękę zacieśniającą się na moim ramieniu.
 Stłumiłam swój instynkt, który nakazał mi się bronić. Powoli odwróciłam się do niego przodem, a wzrok utkwiłam na jego dłoni. Szybko zabrał rękę.
 - Nie jesteś stąd - bardziej stwierdził niż zapytał. - Przepraszam za moje zachowanie... Po prostu jesteś tu nowa, a ja nie przepadam za obcymi - wytłumaczył.
 - Dzięki - mruknęłam pod nosem, wydymając jednocześnie dolną wargę.
 - Tutaj są materiały na zajęcia - powiedział, po czym otworzył drzwi znajdujące się obok nas.
 Wszedł do środka, a następnie zapalił światło. Nie przyglądałam się zawartości schowka, gdyż całą swoją uwagę skierowałam na płótna znajdujące się naprzeciwko mnie. Ruszyłam w ich kierunku, wybierając jednocześnie w myślach odpowiedni obraz.
 - Potrzebujesz coś jeszcze? - zapytał chłopak sięgając po jedną ze sztalug znajdującą się na metalowej szafie. Przez chwilę zastanawiałam się o co mogłam go jeszcze prosić, aż w końcu powiedziałam:
 - Potrzebuję jeszcze miejsce gdzie mogłabym malować. Najlepiej jakiś widok...
 - A może stadnina? O tej porze wyprowadzane są konie na wybieg - zaproponował.
 - Idealnie - powiedziałam, jednocześnie ogarnięta zachwytem. - Mógłbyś mnie tam zaprowadzić?
Brunet skinął głową. Zabrał część materiałów i ruszył ku wyjściu.
 - Dlaczego się tu przeprowadziłaś? - zapytał zaskakując mnie. Szczególnie, gdy przypomniałam sobie, że nawet się nie przedstawił.
 - Cameron - powiedział, jakby czytał mi w myślach. Chociaż było to niemożliwe, więc nie wzięłam tego pod uwagę.
 - Lea - uśmiechnęłam się pod nosem. - Z czystej ciekawości - odpowiedziałam na jego pytanie. - Miałam już trochę dość tej monotonii w domu i zapragnęłam czegoś nowego.
 Usłyszałam cichy śmiech nowo poznanego chłopaka.
 - Gdyby moi rodzice tak spełniali moje zachcianki, pewnie w końcu by zbankrutowali.
 - To nie kwestia pieniędzy - zaprzeczyłam. - Nie przeprowadziłam się tu na stałe, więc kiedyś i tak wrócę do domu.
 - Szkoda - szepnął spoglądając w moje oczy.
 Natrafiwszy się na jego spojrzenie zamilkłam. Słowa ugrzęzły mi w gardle, nie chcąc wydostać się na zewnątrz. Ujrzałam drobinki potu pojawiające się na jego czole. Chociaż go nie dotykałam, mogłam dostrzec jak jego mięśnie się spinają. 
 - Jesteśmy na miejscu - oznajmił, przerywając naszą chwilę ciszy.
 Odwróciłam wzrok spoglądając na stajnię przed nami. Była skromna, jednak piękna na swój sposób. Kilkanaście koni znajdowało się na wybiegu, a ja już dostrzegłam tego, którego pragnęłam umieścić na płótnie. W oddali rozprzestrzeniał się las, tworząc idealne tło dla mojego malunku. Już miałam gotowy zarys swojego dzieła, w którym na pierwszym planie byłby źrebak, obok stajni, jednak moją uwagę zwróciła czarna postać między krzakami. Zniknęła, gdy próbowałam dostrzec jakieś detale. Będąc w obecności Camerona, nie chciałam ujawniać żadnego zaniepokojenia, ani zdenerwowania. Kilka dni temu wyczułam obecność wilkołaków, jak i Łowców, ale żaden nie pokazał mi się na oczy. Podejrzewałam, że takie były ich rozkazy. Więc kim była ta postać? 
 Skoro nie należała do moich strażników, musiała być kimś zupełnie innym. Jedyne czego teraz się obawiałam, to tego, że okaże się być moim wrogiem. Jedną z osób, które zamarzyły sobie obalić mnie i nie dopuścić do pojednania światów. 
 - Nie podoba ci się? - zapytał mnie brunet, jakby obawiając się potwierdzenia swoich obaw. Zupełnie źle odczytał moją reakcje. Uśmiechnęłam się do niego.
 - Jest pięknie - powiedziałam, jednocześnie w myślach przywołując Nirrę. 
 Była ona jedynym stworzeniem, któremu zawierzyłabym swoje życie. I tak też zrobiłam. Miałam jedynie nadzieję, że moje przeczucie nie zostanie potwierdzone. Inaczej my wszyscy bylibyśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Nie wspominając już o tym, że musiałam zgodzić się z ojcem. 

sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 2 Księga III

LEA


 Głośno zaczerpnąwszy powietrze, obudziłam się, jednocześnie siadając na łóżku. Szum w uszach powoli ucichał, ale ból głowy jeszcze mnie nie opuścił. Kilka razy przetarłam dłońmi twarz, jednak nie potrafiłam się rozbudzić. Cały czas miałam wrażenie, że wciąż płynę w mroku, a ciemność próbuje mnie dopaść. Uczucie lęku jeszcze mnie nie opuściło. Niestety.
 Puchowa kołdra zsunęła się z mojego ciała, gdy wstałam z łóżka. Moje gołe stopy zostały schowane do miękkich  pantofli. Ubrałam także jedwabny szlafrok, który leżał na oparciu fotela.
Przeszłam przez pokój, udając się do łazienki. Otwierając drzwi, usłyszałam zniesmaczony pomruk Nirry - demonicznego wilka, będącego jednocześnie moim opiekunem. Zwierze smacznie sobie spało, jednak przez moje kłopoty senne, było skazane na ciągłe, nocne pobudki.
 Łazienka nie należała do największych, patrząc na inne w tym pałacu. Większość komnat było tej samej wielkości. Każda sypialnia była tak samo urządzona. Drzwi wejściowe i łóżko było oddzielone małym salonikiem, składającym się z sofy, dwóch fotelów, małego stolika i kominka, naprzeciwko nim. W moim przypadku, pokój był w odcieniu niebiesko-fioletowym. Całe pomieszczenie, ze względu na to iż znajdowało się we wschodniej wierzy, kształtem przypominało okrąg. Ciemnobrązowe panele miejscami przykryte były małymi, fioletowymi dywanami. Na tle błękitnych tapet widniało kilka obrazów, które przedstawiały różne miejsca, w ziemskie zabytki. Moja fascynacja ich światem rosła z dnia na dzień. Chociaż nie mogłam w nim przebywać, wciąż mnie intrygował. Był zupełnie inny niż nasz. Patrząc pod względem czasowym, Ceris stanął w miejscu. Ludzie wyglądali inaczej i, w przeciwieństwie do nas, spokojniej. Nasze wilcze, jak i demoniczne, geny uczyniły z nas potwory. Oczywiście, gdy potrafiliśmy utrzymać tą ciemniejszą stronę, także przypominaliśmy ludzi, ale bardziej wojowników. Cechowaliśmy się nadmierną agresywnością i brutalnością. No, przynajmniej większość z nas. Ja byłam potulna jak kot, a mój ryk bardziej przypominał miauknięcie, niż ostrzeżenie przed atakiem. Wstyd mi się przyznać, ale ja na prawdę nie wyglądałam na pełnokrwistego Cerisowiańczyka Zwłaszcza, że moi rodzice wywodzili się z pradawnej półdemonicznej rodziny. Prościej mówiąc - musiałam świecić przykładem przed innymi.
 Przemyłam twarz zimną wodą, po czym spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, przystrojonym w złotą ramę. Szafirowe tęczówki, spoglądały na mnie, ukazując lęk i zagubienie. Zamrugałam kilka razy, ukrywając iskry strachu. Nikt nie mógł widzieć mojego przerażenia. Nie mogli znać moich słabości...
 - Kolejny koszmar? - Usłyszałam kobiecy głos za sobą. Mimowolnie uśmiechnęłam się, wiedząc, że jest przy mnie mój Anioł Stróż, w demonicznej wersji... Zawsze się pojawiała, gdy jej potrzebowałam.
Siedziała na brzegu wielkiej wanny, ze skrzyżowanymi nogami. Jej delikatne, niemal porcelanowe ciało, przystrojone było w krótką, koronkową sukienkę z wielkim wycięciem na plecach. Miało to na celu oszczędzenie materiału podczas wyłaniania się skrzydeł. Spoglądała na mnie czarnymi oczami. Jej twarz wyrażała troskę, zaś oczy - bezdenną pustkę. Bawiła się koniuszkami swoich czarnych włosów, sięgających jej do pasa. Mój anioł twierdził, że stróże są po części odzwierciedleniem swoich podopiecznych. No cóż... rzeczywiście wyglądała prawie tak jak ja. Nie licząc tego, że była o kilka lat starsza ode mnie, no i oczywiście różnił się kolor włosów i tęczówek. Ale rysy twarzy i posturę miałyśmy podobną.
  - Mam już tego dość - przyznałam. - Myślałam, że nad tym panuję, ale... jak widać, niezbyt.
  - Chodź tutaj - zawołała mnie. Zrobiłam parę kroków, stając przed nią. Chwyciła mnie za dłonie, a ja poczułam bijące od niej zimno. Zamknęła powieki, głośno wypuszczając powietrze. Delikatny strumień energii przepłynął między naszymi ciałami. Dzięki temu, że ofiarowała mi trochę swojej esencji, czułam się wypoczęta. Dostałam świeżą dawkę mocy.
 - Dziękuje - powiedziałam szczerze. Wszelka troska, jak i strach, zniknęła z mojego umysłu. Poczułam spokój.
 - Wyglądasz okropnie - powiedziała. Zaśmiałam się, gdyż to było takie podobne do niej... Zawsze mówiła prawdę, chociaż byłaby ona najgorszą rzeczą na świecie. - Idź się wykąp, a ja przyszykuje ci jakieś ubrania.
 Zrobiłam to, co mówiła. Po kilkunastu minutach wyszłam z łazienki, dostrzegając, że na zewnątrz zrobiło się już jasno. Zauważyłam leżącą na moim łóżku Nirrę, w towarzystwie stróża. Już wcześniej zdziwiło mnie to, że zwierze bardzo ją polubiło. Wilczyca pałała nienawiścią do każdej obcej osoby. Jak widać, prawie każdej...
 - Powinnaś co jakiś czas zająć się nią - kruczowłosa wstała, podchodząc do toaletki. Sięgnęła po szczotkę do włosów, po czym mnie zawołała. Usiadłam na krześle, pozwalając jej, aby zadbała o moje uczesanie. - Te stworzenia wymagają dużo uwagi. 
 - Poświęcam Nirrze większość mojego czasu, Sinee. Przecież to mój opiekun. Prawie nigdy się nie rozdzielamy.
 Dziewczyna uśmiechnęła się, gdy wypowiedziałam jej imię. Sama kazała mi je wybrać, gdy pierwszy raz mi się ukazała. Wydawało mi się odpowiednie do niej. Jakimś cudem odzwierciedlało jej charakter. Poza tym, miałam wtedy tylko sześć lat i nie przypominałam zbytnio kreatywnej osoby.
  - Wymyśliłaś już swoje życzenie urodzinowe? - zagadnęła.
Na dźwięk tych słów, poczułam niemiłe skurcze w brzuchu. Urodziny. Czy nie powinien być to jakiś wspaniały dzień, dla solenizanta? Oczywiście dla wszystkich, oprócz mnie. Nie chodziło o to, że nie obchodzę ich, czy też są jakieś denne... Wręcz przeciwnie. Ojciec zawsze urządzał wielkie przyjęcie na moją cześć. Zostawałam obsypywana górą prezentów, o których nigdy w życiu bym nie zamarzyła, ale... To były moje szesnaste urodziny. Zgodnie z tutejszą tradycją, miałam wtedy poznać swojego narzeczonego, którego poślubię w dniu przejęcia władzy. Nie śpieszyło mi się do tronu, ale nie można wiecznie od tego uciekać.
 - Lea - odezwała się dziewczyna. - Nie odpływaj mi tu. Znowu o nim myślałaś, prawda?
Przytaknęłam.
 - A jeśli on mi się nie spodoba? Może okazać się jakimś starym prykiem, a zeswatanie nas miało na celu usunąć jakieś problemy w naszym kraju. Może dzięki niemu zwiększymy armię, czy coś w tym stylu?
 - Oj, kochanie - zaśmiała się. - Wierzę, że ojciec na pewno nie karze ci wyjść za mąż za kogoś, kogo nie lubisz, ani staruszka. Może i czasem wydaje się apodyktyczny, ale nigdy nie będzie chciał twojego nieszczęścia. Jesteś jego oczkiem w głowie. Więc teraz pomyśl nad życzeniem. To musi być coś wielkiego!
 - Po co? Do moich urodzin zostały jeszcze dwa miesiące. Mam czas.
 - Więc teraz mykaj na śniadanie, a ja przyjdę później - skończyła pleść mi warkocza, po czym po prostu zniknęła za drzwiami.
Z nie wiadomo jakich przyczyn nigdy nie teleportowała się przy mnie. 
 Ubrałam zwykłą kremową koszulkę i skórzane spodnie, jakie dla mnie przygotowała. Wychodząc z pokoju usłyszałam krzątającą się, po pałacu, służbę. Zamek znów zaczął żyć, więc postanowiłam udać się prosto do jadalni. Mój opiekun oczywiście kroczył przy mnie. Zanim jednak weszliśmy do komnaty, dołączyło do nas kolejnych dwóch strażników, należących do jej stada.
 - Nie zgadzam się! - Usłyszałam wściekły krzyk Scotta za sobą. Odwróciłam się i dostrzegłam jego córkę, zbliżającą się do mnie. Byłą ubrana w krótką, kwiecistą sukienkę, która zbytnio odsłaniała jej długie nogi. Na szyje założyła srebrną kolie, z mojej kolekcji biżuterii. Swoje długie, blond włosy rozpuściła i pozwoliła, aby falami spływały na jej ramiona. Niewinność malująca się na twarzy kontrastowała z jej wybuchowym charakterem. W tym jednym przypominała swojego ojca. Reszta odziedziczyła po swojej matce. Była równie piękna, jak ona.
Mrugnęła do mnie i, w przeciwieństwie do swojego ojca, uśmiechała się.
 - Cassandro! Mówię coś do ciebie! - krzyknął ciemnowłosy. - Nie spotkasz się z nim!
Dziewczyna nigdy nie przejmowała się jego słowami. Szczególnie, gdy chodziło o chłopaków, z którymi się spotykała. Zawsze się za nią uganiali. Zresztą, nic dziwnego, przecież była śliczna.
 - Tato... - jęknęła. - Ile razy będziemy to jeszcze przerabiać? Mama jakoś nie ma nic przeciwko temu.
 - Ale ja mam! Gdybyś ich tak często nie zmieniała, może bym się zgodził. Więc, gdy następnym razem kogoś przyprowadzisz, będzie to twój narzeczony! W innym przypadku nie pozwalam tobie się z nikim spotykać.
 - Dobrze! Więc uznajmy Travisa za mojego przyszłego męża. Pasuje?
Scott przystanął w miejscu na chwilę. Jego córka minęła mnie i weszła do komnaty.
 - Cassandro! - krzyknął za nią.- Jesteś za młoda, żeby wyjść za mąż!
Przewróciłam oczami i sama weszłam do środka. Ich kłótnie po prostu już mnie nudziły. Codziennie o coś się sprzeczali. Jak nie o jej ubiór, to zaczynał się temat jej partnerów. Z czasem zbrzydziło mi się słuchanie ich.
Zajęłam miejsce obok ojca, który pogrążony w rozmowie z Patrickiem, nawet nie zauważył mojej obecności. Kasztanowłosy posłał mi delikatny uśmiech.
 - Jeśli zwiększymy oddziały na wschodzie, będzie duża szansa na odparcie ich sił. Karz wojskom obejść ich od tyłu. W ten sposób nie będą się spodziewać naszego ataku.
 - Wtedy nasi ludzie musieli by przejść przez terytorium Patersów. Ich świat znajduje się między naszymi, więc będziemy musieli do nich wkroczyć.
 - Nasz nowy pakt obejmuje zgodę na przemieszczanie się po ich obszarach - odparł ojciec. - Jedynym minusem będzie szybsze przypieczętowanie umowy. Dzięki temu będziemy mogli połączyć nasze siły.
 - Chcecie połączyć nasze światy? - zapytałam zaciekawiona.
 - Dzięki nowemu przymierzu, mamy szanse na zjednoczenie naszych wojsk. W ten sposób możemy skuteczniej niszczyć demony, a sama zauważyłaś, że w ostatnich latach wzrosła ich liczba na Ziemi. Lucyfer próbuje zamknąć im przejście, ale nie ma pojęcia skąd oni przechodzą. To musi być jakiś nowy świat.
 - Kiedy macie wprowadzić wasz plan? - sięgnęłam po bułkę, którą posmarowałam masłem.
 - Siódmego lipca - odparł blondyn, po czym odchrząknął. Upuściłam nóż i spojrzałam w jego oczy. Widziałam w nich współczucie. Wiedział, że się na to zgodzę. W końcu dobro naszych podwładnych było dla mnie najważniejsze.
 - Czyli w moje urodziny... Ten ślub - przełknęłam ślinę, czując gule w gardle. - On będzie przypieczętowaniem umowy.
 - Przykro mi, Lea. Wiem, że obiecałem ci, że dopiero wtedy go poznasz, ale sytuacja niestety mi to uniemożliwia. Musimy połączyć nasze kraje. Dla naszego dobra i innych.
 - Rozumiem - powiedziałam, chociaż w głębi duszy nie chciałam, aby do tego doszło.
 - Nie przejmuj się, aniołku - dłoń ojca spoczęła na moim ramieniu.
 - Nie, na prawdę. Wszystko jest w porządku - obróciłam głowę, aby spojrzeć na nowych przybyszów. Do jadalni wkroczyła reszta rodziny Blackwigh. Ciocia Amanda rozmawiała z Tylerem, zaś Ethan prawie czołgał się za nimi. Na głowę założył kaptur, a jego ruchy bardziej przypominały stuletniego wilkora niż młodego chłopaka.
 - Nie mam nic przeciwko temu, abyście odwiedzali Ziemię, ale będąc tutaj, chciałbym, abyście się ubierali, jak przystało na Cerisowiańczyków - odezwał się król.
 - A Lea może ubierać się jak oni? - zaprotestował Tyler. Ojciec zmierzył wzrokiem mój ubiór. Fakt, miałam na sobie odzież, którą przyniosła mi Cass, robiąc zakupy w ludzkich sklepach.
 - Przynajmniej aż tak bardzo się nie różni od nas. Nie chcę, abyście chodzili w jakiś bluzach. Zresztą, powinniście mieć na sobie stroje bojowe. Zaraz po śniadaniu zaczynacie trening.
 - Mógłbyś nam chociaż dzisiaj odpuścić... - jęknął ciemnowłosy, ściągając z głowy kaptur. - Jeden dzień by cię nie zbawił.
 - Jeśli coś wam nie pasuje, możecie trenować ze swoim ojcem. O ile wiem, nasze treningi to wakacje, w porównaniu z jego w waszym wieku - na jego słowa, Scott uśmiechnął się.
 - W zasadzie... Chcieliśmy skoczyć przed obiadem jeszcze raz na Ziemię - wyznał jego brat. - Pokazalibyśmy  kilka miejsc Lei.
 Westchnęłam. Zaraz znowu się zacznie...
 - O nie! - zaprotestował ojciec. - Chyba dokładnie wyraziłem się na temat jej podróży. Tu przynajmniej jest bezpieczne!
 - Ale to tylko kilka godzin... My bylibyśmy przy niej i Nirra. Na pewno nic by się jej nie stało - do rozmowy dołączyła się Cass.
 - Koniec! Nie zmienię zdania.
 - Ale w zasadzie, co mogłoby mi zagrozić? - zwróciłam się do ojca. - W końcu mogłabym poznać ludzi.
 - Uczyłaś się historii? Więc powinnaś wiedzieć co zaszło kilkanaście lat temu na Ziemi. Jesteście zbyt słabi, aby rozpoznać demona, a teraz ich jest tam od grona. Nie dacie sobie z nimi radę.
 - Nirra będzie z nami - zaprotestowałam, czując jednocześnie, jak złość we mnie narastała. 
Wiedziałam, że nie dlatego nie pozwala mi na ten wyjazd. Miał ukryty motyw, o którym nie chciał mi powiedzieć. 
 - Lea. Już wystarczająco wyraziłem się na ten temat i nie zmienię swojego zdania. 
 - Dobrze! - krzyknęłam, nie wytrzymując już dłużej tego napięcia, po czym uśmiechnęłam się pod nosem. - W takim razie, jako moje życzenie urodzinowe, chcę pójść do ludzkiej szkoły. 
 W pomieszczeniu zapanowała cisza. Wszyscy na chwilę przestali jeść i wpatrywali się we mnie zdumionym głosem. Sama do końca nie byłam pewna tego czego chcę, ale wujek Scott, jak i jego dzieci nieraz opowiadali mi o swoich przygodach na Ziemi. O ich tradycjach i zajęciach typowych nastolatków. W końcu sama zapragnęłam tam być. Odciąć się od władzy i chociaż przez chwilę zapomnieć o wszystkim. Czy chciałam zbyt wiele? Miałam już po prostu dość tego, jak podwładni mnie traktują. Jedynie w gronie rodzinnym byłam normalnie traktowana i skazana na docinki chłopaków czy Cass. Inni bali się mnie skrytykować lub zwrócić jakąkolwiek uwagę. Stąd też moja fascynacja zwykłym światem, gdzie dla większości mieszkańców, nikt nie znał naszego pochodzenia. Dla nich po prostu nie istnieliśmy. 
 - Lea - warknął na mnie król. 
 - Zawsze spełniasz moje życzenia urodzinowe, więc to też musisz spełnić - nie ukrywałam swojego zadowolenia. Przyparłam go do muru, a on nie miał możliwości ucieczki. Musiał się zgodzić.
 - Myślisz, że matka byłaby zadowolona z twojego zachowania? Po tym co przeszła na Ziemi na pewno nie chciałaby tam wrócić. I ty też nie powinnaś. 
 - To niesprawiedliwe! - oburzyłam się. - Nie masz prawa mieszać jej do tego. Gdyby tu była na pewno by się zgodziła. Sam twierdziłeś, że powinnam uczyć się na własnych błędach. Jeśli coś pójdzie nie tak, to wrócę i zostanę tu na zawsze. 
 - Lea ma rację, wujku - do rozmowy wtrącił się Ethan, który jakby, w końcu, ożył. - Jeśli i tak ma wyjść za tego gbura...
 - Ethan! - krzyknęła jego matka. - Nie masz prawa tak o nim mówić. Nawet nie wiemy kim jest.
- ... to powinna przynajmniej zasmakować innego życia niż tu na zamku. Myślę, że doświadczenie nabyte wśród plugastwa, mogłoby jedynie przyczynić się na dobre dla niej. Skoro i tak ma za dwa miesiące objąć tron, powinna zaznajomić się z każdym możliwym problemem. 
W milczeniu wpatrywałam się w niego. Chłopak za wiele nie mówił, ale gdy już się odezwał... to nie było to byle co. 
 - Dobrze! - krzyknął, kapitulując. - Ethan ma rację - przyznał, a szok malujący się na mojej twarzy, stawał się coraz bardziej wyrazisty. - To może być dobra lekcja dla przyszłej królowej, ale oczywiście nie będziesz sama. Dostaniesz kilku strażników, ale w szkole będą ci towarzyszyć Ethan, Tyler i Cass. Będą razem z tobą. 
- No nie! - oburzył się drugi brat. - Nie pisałem się na to! Dlaczego mamy cierpieć z powodu jej głupiego pomysłu?
 - Bo to jest twoja królowa, pacanie - warknęła jego siostra. 
 - W zasadzie, to nie będzie taki głupi pomysł - głos zabrał ich ojciec. - Przynajmniej może to ciebie czegoś nauczy - zwrócił się do ciemnowłosego.
 - Niby czego? - prychnął. 
 - Mnie nauczyło to szacunku dla starszych - mrugnął w stronę króla. Ojciec zaśmiał się pod nosem.
 - Mówisz przed czy po tym, jak spuściłem ci łomot? 
 - Wypraszam to sobie! To ja ci wtedy dokopałem.
 - Podważasz słowa króla? - uniósł brew do góry. 
 - Nie. Podważam słowa dupkowatego szwagra, który chyba cierpi na zanik pamięci. Jeśli chcesz, mogę ci to zaraz przypomnieć - wstał od stołu, uśmiechając się. 
 Widząc, że mój ojciec postanowił przyjąć jego wyzwanie, Amanda wtrąciła się między nimi.
 - Och, przestańcie! Zachowujecie się gorzej niż dzieci. Ezra, jeszcze chwile temu chciałeś zamknąć ją na zawsze w wierzy, pozbawiając wszelkiej wolności. A teraz? Chcesz po prostu pozwolić jej na uczęszczanie do jakieś publicznej szkoły? Wiesz, jak jest na Ziemi i pozwalasz jej na to?
 - Twój syn uświadomił mnie, że to może być dla niej jakaś lekcja, więc owszem, Zgadzam się na to.
 - To ja idę się pakować - powiedziałam, odchodząc od stołu. Sztuczce zagrzmiały, gdy rzuciłam je na talerz.
 - Ale jak to? Kiedy ty chcesz wyjechać?
 - Dzisiaj - odparłam uradowana. - Najlepiej zaraz! - krzyknęłam, gdy wybiegałam z jadalni, kierując się do swojego pokoju. 
 Nie mogłam się doczekać, żeby opowiedzieć o tym wszystkim Sinee. Wiedziałam, że ona również podzieliłaby moją radość. W końcu mogłam się od tego wszystkiego urwać i przez chwilę zapomnieć o przyszłości. Szczególnie o odpowiedzialności, jaka na mnie ciążyła. 


EZRA



 Wciąż zdumiony, wzrokiem odprowadzałem swoją córkę. W środku gotowałem się ze wściekłości, że zgodziłem się na jej pomysł. Ale co mógłbym zrobić? Lea była oczkiem w mojej głowie. Zrobiłbym dla niej wszystko, więc i na to też musiałem pozwolić. W końcu zawsze spełniałem jej życzenia urodzinowe, a patrząc na to co się stanie po urodzinach... zasługiwała na to. Widziałem ból w jej oczach, gdy oznajmiałem jej o ślubie. Rozumiała to i nie marudziła, tylko zgadzała się, ze względu na to, że był to jeden z obowiązków nałożonych na rodzinę królewską. Stawialiśmy dobro innych ponad własne, a Lea rozumiała to jak nikt inny. Pod tym względem bardzo przypominała mi Samanthę. Ona najwięcej poświęciła z nas wszystkich, abyśmy przeżyli. 
 - A wy na co się gapicie? - zwróciłem się do najmłodszych osób, zasiadających przy stole. - No już! Idźcie się pakować, wieczorem wyjeżdżacie - cała trójka, w milczeniu, wyszła z jadalni zostawiając nas samych. 
Gdy już zamknęli za sobą drzwi, usłyszałem parsknięcie Scotta.
 - Aż tak ci do śmiechu? - zapytałem, sam uśmiechając się pod nosem. 
 - Tak właściwie, to co ty planujesz, Ezra? Nie chce mi się wierzyć, że ot tak zgodziłeś się na jej pomysł - powiedział kasztanowłosy.
 - Nie bądź śmieszny, Patricku. Nigdy nie zgodziłbym się, na tak bezsensowny pomysł. 
 - Więc co planujesz? 
 - Co do jednego, muszę się zgodzić z Ethanem. Dobry władca powinien znać problemy swoich podwładnych. Nigdy nie uchronię jej przed tym światem, ale mogę ją do niego zniechęcić. Zresztą, sama zobaczy, że nie jest tak piękny, jak jej się wydaje - zgromiłem wzrokiem ciemnowłosego, który niewinnie wzruszył ramionami.
 - Blondasku - powiedział. - Twoja córka powinna znać historię swojego ojczulka. Włącznie z tym, ile razy dostał wpierdol od młodszego. 
 - To akurat mogłeś sobie darować. Ale tak po za tym, musimy przygotować wszystko na ich przybycie. 
 - A gdzie będą mieszkać? - odezwała się moja siostra.
 - Zaraz każę komuś wysłać wiadomość do Camill. Myślę, że będą mogli się zatrzymać w naszym dawnym mieszkaniu. 
 - W sumie, mogę zaraz wybrać się na Ziemię i załatwić wszystkie formalności związane z przyjęciem ich do szkoły. Tamtejsza wataha będzie miała na nich oko. Powiadomię też kilku Łowców. 
 - I wy też - powiedziałem. - Zostaniecie tam, ale tak, aby was nie zauważyli. Do tego chcę mieć co najmniej dziesięciu ludzi wewnątrz tej śmiesznej szkoły. I kilkunastu na zewnątrz. Chcę też, abyś codziennie mnie informował o ich poczynaniach. 
 - Czyli w zasadzie to tak, jakby mieszkali w zamku - stwierdziła Davina, która nigdy nie uczestniczyła w naradach. 
 - Ale będzie na Ziemi. Wśród ludzi, tak, jak chciała. 
 - A co zrobimy z jej aurą? Wilkołaki wyczują to, że nie przypomina żadnego Łowcę. Jest bardziej podobna do Nefilimów. 
 - Dlatego też Patersowianie chcą, aby ona poślubiła ich dziedzica. Skoro potrafi być taka czysta jak oni, może resztę też będą potrafili zmienić. 
 - Kiedy będą oficjalne zaręczyny?
 - Lea pozna swojego wybranka za pięć tygodni - powiedziałem, czując narastający smutek. - Wtedy też odbędą się zaręczyny. 
 - Myślisz, że będzie dla niej dobry? - zapytała Amanda, głosem pełnym wątpliwości. 
 - Musi być - odparłem stanowczo. - Inaczej zabije gbura. 


LEA

 - Gotowa? - usłyszałam głos Sinee za sobą. 
Uśmiechnęłam się do niej ciepło. Nirra trąciła mnie w dłoń swoim pyszczkiem. 
 - Nie wiem, co ci do głowy odbiło, żeby iść do szkoły. Jakbym już nie miała dość słuchania twoich narzekań podczas codziennych ćwiczeń czy lekcji. Dlaczego w ogóle chcieć iść do takiej szkoły? 
 - Moja mama kiedyś była w szkole. Zmusiła Scotta, aby do niej uczęszczał i sama też chodziła.
 - Więc chcesz być w ten sposób, jakoś bliżej niej, czy jak? - zdziwił się stróż. 
 - Nie, to znaczy oczywiście, że bym chciała ją spotkać. Ojciec mówił, że aniołom czasem pozwalają zejść na Ziemię, więc chciałabym ją chociażby zobaczyć. Mówili, że wyglądam jak ona... Ale nie dlatego chciałam iść do szkoły. Z tego co wiem, mama była bardzo dobrym władcą. Chociaż w ten sposób, chciałabym zobaczyć co kierowało ją, żeby zmusić go do pójścia do szkoły. 
 - Ale czego mogłabyś się nauczyć? 
 - Nie wiem, ale bez powodu nie zmusiłaby go do siedzenia kilku godzin na jakiś nudnych lekcjach, prawda? Coś musiało się z tym wiązać. 
 - Czyli, albo jej się nudziło, albo po prostu szukała jakiegoś przystojniaka - Sinee wzruszyła ramionami, jakby oznajmiała zwykłą, najoczywistszą rzecz.
 - A ty znowu tylko o facetach... - przewróciłam oczami, głośno wzdychając. 
 - Tak po za tym, to przydałby ci się jakiś - stwierdziła.
 - Jakbyś nie wiedziała, to pragnę ci przypomnieć, że za dwa miesiące wychodzę za mąż, więc nie mogę się z nikim umawiać. 
 - Jeden niewinny romansik by ci nie zaszkodził. Przynajmniej rozluźniłabyś się. 
Wyszłam z pokoju, kierując się do teleportera, gdzie zapewne reszta moich przyjaciół już na mnie czekała. 
 - Jesteś moim aniołem stróżem. Nie powinnaś namawiać mnie do złego - rzuciłam w jej stronę. 
 - To nie jest złe. Ja po prostu chcę, abyś chociaż raz się w życiu zabawiła. Czy to jest aż tak złe?
 - Wręcz okropne - uśmiechnęłam się do niej. - A teraz uciekaj. 
Sinee zniknęła za rogiem. Weszłam do sali, dostrzegając swoich przyjaciół. Wokół nich ustawione były walizki. Cass uśmiechnęła się do mnie, zaś Tyler zgromił wzrokiem. Wiedziałam, że tak szybko nie wybaczy mi tej sytuacji, ale w końcu kiedyś to nastąpi. Z tego wszystkiego najspokojniejszy był chyba Ethan, który nie dość, że poparł mnie w moich planach, to teraz po prostu sobie spał, oparłszy głowę na jednej z walizek. 
 - Jesteś pewna, że chcesz tam iść? - zapytała moja przyjaciółka.
 - Oczywiście, że nie. Ale teraz, jak ojciec w końcu się zgodził, nie zrezygnuję z tego.
 - Więc mam nadzieję, że nie będziemy tego żałować. Nie mam ochoty słuchać triumfującego głosu twojego ojca. Czasami potrafi być bardzo irytujący...
Uśmiechnęłam się pod nosem. O tak. Mój ojciec na pewno by się bardzo ucieszył, gdybym przyznała się do błędu, ale nie dam mu tej satysfakcji. Chociaż nie wiem, jak bym się męczyła, nie przyznam się do porażki. 
 Do komnaty wszedł król, w towarzystwie swoich przyjaciół. Machnął dłonią, a w powietrzu otworzył się portal w kształcie prostokąta. Wyglądało to tak, jakby postawiono taflę wody. Uśmiechnęłam się, gdy w wodzie ukazał się obraz miejsca, do którego miałam się udać. Jeszcze tylko chwila i mogłam zaznać zupełnie nowego życia. Chociaż przez najbliższe dwa miesiące zanim na zawsze zostanę związana z osobą, którą będę musiała spędzić wieczność...



Hejka Misiaki :*
Wreszcie nowy rozdział :D Trochę się z nim męczyłam i wgl, ale jest jaki jest -,-
Jak widzicie, na blogu zaszły małe zmiany. Otóż - nowy szablon, który ( mam nadzieję ) zostanie tu już na stałe. Powstały także nowe zakładki, z którymi polecam się zapoznać : *
Rozdziały są też powoli poprawiane. Korzystam z pomocy bety, więc wszystko jest dokładnie sprawdzane i, niektóre fakty, pozmieniane. Na razie poprawione są tylko 2 posty.
Jak widać powstała także ankieta, aby określić ile osób czyta moje opowiadanie, a ile jest tu po prostu przypadkowo, więc zapraszam do głosowania  :)
Pozdrawiam
Seo :*