piątek, 25 lipca 2014

Rozdział XIX

Dziękuje Mrocznej za nominację do LBA :*




EZRA




                Ustawieni przed teleportem, sprawdzaliśmy czy wszystko zabraliśmy ze sobą. Wszystkie stroje zapakowane w torbie, którą niósł Natte, składniki do  rytuału pilnował Patrick, matka Sam strzegła kryształu, którego przetopiliśmy na coś, przypominającego oszlifowany kamień, płaski z jednej strony- idealnie nadający się na naszyjnik. Tonny miał pilnować Amandy, która za żadne skarby nie chciała zostać w domu. Ja zaś musiałem wszystkiego dopilnować. Czekała mnie jeszcze rozmowa z Will'em, który obiecał nam pomóc. No i musiałem mieć oczy otwarte, gdyby Śmierć zechciał nas odwiedzić. W końcu on też należał do potężnych demonów, a raczej znajdował się na samej górze, jednak był on nieosiągalny dla jej mocy.
- Ruchy dziewczynki!- Krzyknął Natte, pocierając nerwowo dłonie. Chyba wszyscy byliśmy w tej chwili nerwowi. Nie wiedzieliśmy co przyniesie jutro, a popełnienie najmniejszego błędu niosło ze sobą śmierć.
Cóż za ironia...
- Wszystko mamy?- Zapytałem dla pewności. Każdy ponownie sprawdził zawartość swoich toreb i, gdy skończyli, skierowali swój wzrok na mnie.- Dobrze, więc możemy iść.
Lilith wyszła z szeregu i dłonią naznaczyła kształt portalu, który miał nas przenieś do Cerisu- oczywiście za zgodą Króla. Delikatny podmuch wiatru, musnął moje ciało. Zachwiałem się, stawiając krok do przodu. Inni podążyli za mną. Czułem się dziwnie przechodząc przez portal, stworzony przez Lilith. Zwykle przedostawaliśmy się za pomocą pyłku, albo eliksiru, ale jej przejście jak i przejścia Sam były inne. Wydawałoby się, że przedostaje się przez wodną ścianę, której wnętrze łaskotało moją skórę. Woda była błękitna, a w jej środku przemieszczały się jakieś kształty. Zrobiłem kilka kroków i znalazłem się w innym świecie. Gdy zawroty głowy ustały, otworzyłem oczy, ale zaraz je zmarszczyłem, widząc wszędzie ustawionych strażników.
- Co do...- nie dokończyłem, gdyż poczułem pchnięcie z tyłu pleców. Moi przyjaciele także przedostawali się przez portal, a ja musiałem zrobić im miejsce. Ale ci strażnicy mnie zmartwili.
- Król nie chciał ryzykować- wyjaśnił jeden ze strażników. Posłał mi przepraszające spojrzenie i odsunął się, robiąc mi przejście.
- Idziemy- rzuciłem przez ramie, idąc w głąb zamku. Podążyli za mną, a wraz z nami ruszyli także strażnicy.



LILITH


            Weszliśmy do pustej sali. Właśnie tu miał się odbyć rytuał. Pomieszczenie to należało do części niewyremontowanej zamku, którą jeszcze za czasów mojej kadencji nie dokończono. Była wielka. I pusta. Rzuciliśmy nasze rzeczy w kąt i zajęliśmy się przygotowaniami. Amanda wyciągała i rozwieszała nasze stroje na bal, a reszta skupiła się na zaklęciu. Tonny zaczął rysować pentagram, po których liniach nasz lekarz rozsypywał po nim cytr- metal z Piekieł zmieszany ze zasuszoną krwią mojej córki. Miało to na celu utrzymanie jej w tym znaku. Przynajmniej na tak długo, póki nie odbiorę jej mocy.
- Patrick i Tonny- odezwał się blondyn.- Wy tutaj zostaniecie i przygotowujecie wszystko do rytuału. Reszta ma się przebrać i udać się na bal.
Sięgnęłam po mój strój. Tak jak i Amanda, przebrałam się za czarnego kruka. W końcu to był bal maskowy. Wybrałyśmy te same stroje, aby łatwiej było nas znaleźć i rozróżnić od innych. Moja czarna, falbaniasta suknia, do której na plecach przyczepione były wielkie pierza w tym samym kolorze. Maska była zwykła, z srebrnymi obwódkami, do której także przyczepiliśmy pióra. Zawiesiłam naszyjnik na szyi, wiedząc iż nikt go nie rozpozna, a mi łatwiej będzie go pilnować.
Zakładając po drodze rękawiczki, wyszliśmy, kierując się na przyjęcie. Po drodze minęliśmy wielu gości. Wyczuwałam ich moc, choć oni byli nieświadomi tego, kim jestem. Była Królowa w swoim ojczystym kraju. Otoczona zdrajcami i oszustami, którzy porzucili ją w największej potrzebie. Ale czy właśnie to mi się nie należało? Czy sama nie byłam zdrajcą? Miałam być odpowiedzialna, a sama zatraciłam się w miłości, choć nie powinna być ona ważna. Przynajmniej dla nas, władców. Dlatego też nie popełnię tego samego błędu z moją córką. na powinna być szczęśliwa i wolna. Przy Ezrze, jej największej miłości. Zrobię wszystko, aby byli razem. W końcu mieli stworzyć rodzinę, a ja zostanę babcią!
Każdy ze służby przystrojony był w złoty szustokor i obcisłych brązowych spodni. Na ich włosach widniały białe peruki, a twarze zdobiły zwykłe białe maski z ptasimi dziobami. Właśnie dwóch tak przystrojonych osób przywitało nas tuż przed salą.
Zeszliśmy po schodach, próbując wmieszać się w tłum. Demony były przystrojone w różne ptaki. To akurat była nasza tradycja. Te majestatyczne zwierzęta, władcy powietrza od wieków były przez nas czczone. Delikatne i zarazem potężne. Właśnie tak przedstawiano kobiety w takich balach. Mężczyźni zaś oddawali cześć wilkom, a w naszym świecie żyło ponad sto gatunków tych czworonóg.
- Piękny wystrój- zachwycała się jedna z demonic, stając obok mnie. Podążyłam za jej wzrokiem. Szczerze mówiąc, nie zwróciłam większej uwagi na wystrój, póki ona nie zagadnęła do mnie.
O dziwo, wnętrze kopuły wykonane było z luster, a w nich odbijali się goście, wraz z potężnymi, kryształowymi żyrandolami. Przy ścianach przyczepiono świeczniki. Wszystkie dodatki wykonano ni to z brązowego koloru, ni to złoty. Może trochę przypominał krwistą miedź?
Drewniana podłoga zaskrzypiała pod naszym ciężarem. Schowałam się za kolumną, do której doczepiono herbaciane orchidee. Chciałam jak najdalej uciec stąd. Teraz już nie czułam się tak swobodnie jak przed chwilą. To pomieszczenie mnie wręcz osaczało. Wyszłam na taras, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, chwytając po drodze kryształową lampkę z różowym płynem. Wypiłam go jednym łykiem i odstawiłam lampkę na kamienną bajerkę tarasu.
- Za dużo wrażeń?- Podeszła do mnie ta sama demonica co wcześniej.- Zawsze podobały mi się jego bale. Były takie ekskluzywne i... bogate. Wszędzie górował przepych, a teraz? Lekko ustrojona komnata, kilka rozrzuconych kwiatków. Nic szczególnego.
- Według mnie jest pięknie. Ubogo i spokojnie- stwierdziłam dla świętego spokoju.
- Pierwszy raz na jego przyjęciu?- Przytaknęłam.- Żałuj. Są na prawdę zjawiskowe.
Sięgnęłam po kolejny kieliszek.
- Uważaj z alkoholem- ostrzegła moja nowa znajoma, która coraz bardziej zaczęła mnie denerwować. - Potrafi szybko uderzyć do głowy- zachichotała.- Jesteś demonem? Czy półdemonem?
- Moja rodzina wywodzi się z pierwszych rodów półdemonów. Demoniczna krew pewnie już przytłumiła moją ludzką stronę- wyjaśniłam ogólnikowo. Proszę... odczep się ode mnie...
- Imponujące- przytaknęła.- Ale to wciąż półdemon... Może pochwalisz się z kim przyszłaś? Raczej nie wpuszczają tu byle jakiego plebsa.
Co za wredna jędza!
- Jest ze mną- obydwie odwróciłyśmy się, słysząc czyiś głos za sobą. Był twardy i stanowczy, ale jednocześnie miękki i czuły. Oczywiście rozpoznawalny dla kogoś, kto zna go tak dobrze jak ja.
- Władca Piekieł w Cerisie- prychnęła demonica.- Akurat.
Wiedziałam, że to on. Czarne włosy okalały maskę, przypominającą Syksa- mojego wilka. Widziałam jego piękne i zabójcze spojrzenie.
W ciemnym habicie wyglądał słodko, ale i też śmiesznie. Zawsze rozwalały mnie męskie stroje z poprzednich epok. On- wysoki, umięśniony demon, przepełniony mroczną energią, w stroju przypominający piżamę ówczesnych, ziemskich maluchów.
Ściągnął maskę, a moim oczom ukazała się piękna twarz. Jego rysy złagodniały przez te ostatnie dni, ale wciąż był straszny- przynajmniej dla nich. Wiedziałam, że przy nim jestem bezpieczna. Zawsze taka było. Uśmiechnął się zalotnie, a w oczach zagościł figlarne iskierki. Zachichotałam.
Moją towarzyszkę zamurowało.
- Och!- Odezwała się w końcu.- Proszę o wybaczenie, Panie- skinęła lekko głową. Szydziła z Lucyfera co, ani mi, ani jemu się nie spodobało.
- Arrioch- rzekł niemal z obrzydzeniem.- Dla własnego dobra, radzę ci stąd odejść. Dzisiaj jestem w dobrym humorze, więc daruję ci życie- wiedziałam, że kłamie. Zdradzało go to spojrzenie i cienie, chowające się za nim. Ona zaraz zginie, a mi to było nawet na rękę.
Demonica, potykając się o własne nogi, uciekła z tarasu, a za nią podążyło kilka Cienii.
Żegnaj, Arrioch!
- Wyglądasz... pięknie- chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Złożył delikatny pocałunek na moim policzku, a następnie czułam jak całuje mnie w linię szczęki, po czym spoczął na moich ustach. Długi i namiętny pocałunek. Tak przyjemny, że mogłabym stać tak wiekami.- Niech mnie Piekło pochłonie, ale naprawdę wyglądasz przepięknie. Moja przyszła Królowo...- szepnął mi do ucha.
- Twoja- potwierdziłam jego słowa, które tak przyjemnie brzmiały, gdy je wypowiadałam.- Co tu robisz? Myślałam, że nie zniżysz się do takiego poziomu.
- Hej! To ja tu jestem najgorszą szują- zaśmiał się gorzko.- Musiałem cię zobaczyć- znów mnie pocałował.
- Proszę...- zaprotestowałam z niechęcią. Musiałam wracać do środka i wypatrywać Sam. A on mnie tylko rozpraszał. Tak też mu powiedziałam.
- Jestem tutaj, aby wam pomóc. Musimy uratować naszą córkę- objął mnie w pasie i pociągnął  do środka. Ledwo co weszliśmy z powrotem do sali, a przez moje ciało przebiegł dreszcz.


EZRA


    Widzę ją. Albo to nie ona? Chociaż wygląda jak moja Sam... Piękna jak zawsze, ale w głębi wiem, że to tylko złudzenie. To nie ona, tylko jej ciało. Iluzja, mająca na celu zmiękczenia nas, abyśmy przestali walczyć. Choć nie wie, że ja nigdy z niej nie zrezygnuję. Obiecuję ci to, Sam. Zawszę będę walczył o naszą miłość.
Gdy mnie spostrzegła, na jej warzy zawitał uśmieszek. Wyglądała pięknie. Jej strój składał się z krótkiej białej sukienki, sięgającą zaledwie do połowy ud, a z tyłu rozciągał się długi , falbaniasty tren.  Jej strój był biały z drobinkami srebra po bokach. Na gołych plecach znajdowały się białe skrzydła. Czarne włosy upięła w kitkę, przez co wyglądała jeszcze bardziej zabójczo. Wiśniowe usta dodatkowo pomalowała czerwoną szminką, a oczy zasłonięte białą maską, wyglądały na jeszcze bardziej tajemnicze niż zwykle. Idąc do mnie, chwyciła kieliszek z różowym szampanem, którego wypiła jednym łykiem. Czerwony ślad jej szminki został na naczyniu, gdy odstawiała go na tacę jakiegoś służącego.
- Tęskniłeś?- Zapytała, stając obok mnie. Chciałem ją przyciągnąć do siebie. Zamknąć w szczelnym uścisku i powiedzieć, że wszystko jest już dobrze. A ja zadbam o to, aby tak było.
Tylko, że to nieprawda. To nie moja Sam, a ja nie jestem w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa.
- Czego chcesz?- Mój głos był spokojny i opanowany. Na szczęście. Nie mogłem przecież zdradzić naszych planów, bądź cokolwiek, co by mogło ją zaniepokoić.
- Hm... Wiesz co symbolizuje łabędź?- Jeszcze raz spojrzałem na jej strój. Rzeczywiście. Teraz dostrzegłem podobieństwo do tego ptaka. To chyba dobrze?
- Piękno.
Zachichotała.
- Też. Jest także symbolem wieczności i... śmierci. Cóż, bardzo trafny strój, nie uważasz?
- Czego chcesz?- Ponownie zapytałem, tylko tym razem surowiej niż wcześniej.
- Och! Co za kultura! Przepraszam, ale nie przedstawiłem się należycie- zgięła się lekko w połowie, robiąc przede mną delikatny ukłon.- Jestem Samael. Upadły, Anioł Śmierci. Teraz chyba rozumiesz związek?
- To nie zmienia faktu, że nie powinno cię tu być.
- Za grosz kultury- zachichotała.- Nie wiem co ona mogła w tobie widzieć, bo oprócz urody, niczym nie błyszczysz.
- A jednak coś ją do mnie ciągnęło.
- I nadal ciągnie- zapewnił.- Wciąż słyszę jej głosik w swojej głowie, który cię woła. Naiwnie wierzy, że uda ci się ją uratować. Ale my obydwoje wiemy, że to prawie niemożliwe. Prawda, Estesie? Ona już jest martwa. Ale jednak jest szansa. I chce ci w tym pomóc.
- Kłamiesz- odparłem szybko. On kłamie... Chce namieszać mi w głowie...
- Nie. W tej kwestii, akurat mówię prawdę. Istnieje szansa na ratunek. I ty wiesz o tym najlepiej. Widziałeś jej duszę...
Zamarłem. Skąd on to wiedział?
-... Nie myśl, że jestem tu dobrowolnie. Ja także jestem więźniem w tym ciele i chce odzyskać wolność.
- Co mam zrobić?
- No! Teraz mówisz od rzeczy- sięgnęła po kolejną lampkę z szampanem, ale tym razem trochę nad nim sączyła.- Musisz zdobyć jej duszę. Nie mogę opuścić jej ciała, póki nie znajdę duszę w zamian za moją. Oczywiście mogę wybrać jakiegoś padalca i umieścić go w jej ciele, ale myślę, że zasłużyła sobie na szczęście. W końcu powinniście być razem- w tle zaczął grać kwartet smyczkowy. Piękna muzyka do walca zaczął łaskotać moje uszy.- Do ciebie należy decyzja.
- Potrzebuję chwili...- wymamrotałem.
- Świetnie. Zatem nie masz nic przeciwko, na krótki taniec?- Chwyciła moje dłonie i pociągnęła na środek sali.
Ten taniec... był niesamowity. Choć wiedziałem, że to nie z Sam tańczę, ale tańczyła tak jakby ona... Każdy jej ruch, gest, wyglądał jakby prawdziwy. Czułość, z jaką ze mną postępowała, tak bardzo przypominała mi ją... Gdy skończyła się muzyka, wszyscy niemalże stanęli w jednym miejscu, spoglądając na lustrzany sufit. Nie wiadomo skąd, zaczęły spadać czerwone płatki róż, które tuż przed dotknięciem podłogi, zmieniały się w czarne róże. Na ścianach pojawiły się płomienie, spalając zwykłą tapetę. Na jej miejscu pojawiła się nowa, piękniejsza. Cały ubogi wystrój zmienił się diametralnie. Teraz górowała elegancja. Stąpaliśmy po podłodze pełnej czarnych płatków, a wokół nas panował srebrzysty wystrój. Mozaika pojawiająca się niemalże znikąd. Przypominała obraz podobny z książki Kruk, a dokładnie pałacu ze snów Poego. Tylko w bardziej ekskluzywnym wykonaniu.
- Ezra...- szepnęła, a ja zesztywniałem.- Nie rób tego.
- Sam- w oczach zagościły mi łzy.- To naprawdę ty.
- Musisz uciekać. On cię skrzywdzi.
Przyciągnąłem ją bliżej siebie i złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach.
- Nic się nie martw. Odzyskamy cię.
- Nie, Ezra.  To...- zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, wiedziałem, że powrócił ten demon.
- Wybacz- uśmiechnął się.- Nie mogłem na dłużej ją przywołać. To zbyt bolesne dla nas obydwóch.
- Zrobię to- zapewniłem.- Chce ją odzyskać.
- Świetnie. W takim razie spotkamy się w jej komnacie za dziesięć minut. Chcę jak najszybciej opuścić jej ciało- odeszła ode mnie i zniknęła w tłumie demonów.
Gdy już początkowy szok minął, a ja w pełni odzyskałem świadomość, ruszyłem, aby zabrać ich ze sobą.


- Wszyscy gotowi?- Zapytałem dla pewności. Musiałem wszystko przypilnować, aby nie popełnić żadnego błędu.
- Ezra, uspokój się- zbeształa mnie Lilith.- Wszystko pójdzie po naszej myśli. Musisz tylko ją tu zaciągnąć.
- Jeszcze tylko kilka minut, Sam- szepnąłem, kierując się do jej komnaty. Po drodze minąłem wiele demonów. Część z nich była pijana i nikt nie zdawał sobie sprawy, że zaraz dojdzie do krwawej jatki. Chociaż chciałem uniknąć jak najwięcej rozlewu krwi.
- Cieszę się, że przyszedłeś- powiedział, gdy tylko wszedłem do pomieszczenia. Siedział na kanapie, a moje serce się krajało. - Jaka jest twoja decyzja?
- Zgadzam się. Zrobię wszystko, aby ją uratować.
- Dogadamy się- zapewnił.- Ale musimy się pośpieszyć. Trzeba jak najszybciej zdobyć jej duszę.
- O to się nie martw- zapewniłem.- Otworzę portal i wydostanę ją od Śmierci.
- A co z tym parszywcem?- Syknęła, wstając.
- Lilith zajmie się nim. Nikt nam nie przeszkodzi.
- Świetnie- na jej twarzy zagościł uśmiech. Dzisiaj ją odzyskamy. Dłużej nie wytrzymam tej rozłąki.- W takim razie prowadź.
Minęliśmy kilka kolejnych sal, a dziewczyna dumnie za mną kroczyła. Trochę się niecierpliwiła, więc musiałem szybko działać. Myślał, że ulegnę jego idiotycznemu pomysłowi? Nawet nie wiedział jak bardzo się myli.
- Przepraszam- bąknąłem, wyciągając w jej stronę rękę. Jej twarz szybko zbledła, dostrzegając biały proszek w mojej dłoni.
- Co...- zaczęła, w momencie, gdy dmuchnąłem nim prosto w jej twarz. Zakaszlała, po czym straciła przytomność.
- Szybko!- Krzyknąłem, a chłopaki wyszli z komnaty.- Mamy jeszcze parę sekund- obydwoje wzięli ją pod ramiona i jak najszybciej zaprowadzili do narysowanego pentagramu. Nieprzytomne ciało położyli na samym środku. Ustawiliśmy się w ramionach gwiazdy. Lilith, drżącymi rękami zbliżyła się do niej z odłamkami kryształu. Zaczęła mamrotać pod nosem ciąg niezrozumiałych dla nas słów. Magiczny przedmiot w jej dłoni, zaczął świecić, po czym złączył się w całość, tworząc swój pierwotny wygląd. Chociaż brakowało mu jednej części, której zapewne Will nosił, tworząc nim swoje wojska. Ciało Samanthy także zaczęło świecić, a jej matka spojrzała mi w oczy. Coś się nie zgadzało. Widziałem wyraz jej twarzy, który nie do końca był pewien swoich poczynań. Nagle wszystko zostało przerwane przez wyraźny śmiech opętanej. Zastygliśmy w bezruchu. Powinna jeszcze spać!
- Głupcy- zarechotała.- Myśleliście, że tak łatwo się poddam?
- Nie wygrasz z nami- doszedł do nas głos Króla. Dziewczyna jeszcze głośniej się zaśmiała.
- Powinieneś przystać na moją propozycję, Ezra. Teraz dzięki tobie jej śmierć będzie powolna i bolesna. Bardzo bolesna.
Nim się postrzegłem, chwyciła swoją matkę za dłoń, w której trzymała kryształ. Lilith głośno jęknęła z bólu, jednak gestem dłoni zabroniła nam ruszać się z miejsc. Przynajmniej tak mogliśmy zapewnić jej jakieś bezpieczeństwo. Dzięki temu, że staliśmy wokół pentagramu, przelewając w niego nasze moce, tworzyliśmy barierę, uniemożliwiającą ucieczkę jej z tego miejsca.
Była królowa upadła na podłogę. Jej córka pochłaniała jej moc, a my nie mogliśmy nic zrobić. Sama nam to zabroniła. Jednak Will, o dziwo, ruszył jej na pomoc. Przekraczając linie narysowanego koła, także wpadł w jej sidła. Opadł na podłogę, tak jak jej matka. Teraz z obydwóch wysysała energię.
- Patrick!- Ryknąłem z dezaprobatą. Dostrzegłem desperację w jego oczach. Przygotowaliśmy się na wszystko. Tylko nie na to, że ani proszek, ani kryształ nie zadziałają.
- Wystarczy!- Krzyknął Śmierć, tuż po tym jak pojawił się obok mnie.- Samaelu, już dość krzywd narobiłeś.
- Chce jej duszę- warknął.- Inaczej oni wszyscy zginą.
- Nie, póki ja tu jestem.
Jego ostatnie słowa napawały ją jeszcze większą radością. Wyciągnęła do Will'a rękę, a on głośno zawył z bólu. Jednak krótko. Po chwili jego bezwładne ciało padło na ziemię. Stałem i z niedowierzaniem patrzyłem jak on ginie. Miałem wrażenie, że był on kawałkiem kruchego patyka, które ktoś złamał. Wielka gałąź została właśnie unicestwiona. A my? Zamiast odczuwać radość, narastał w nas niepokój. Skoro bez problemu potrafiła poradzić sobie z tym półdemonem, to my już od dawna byliśmy martwi.
Próbowałem się poruszyć, ale niestety z marnym skutkiem. Nasza pieczęć, która miała uwięzić Samanthę w tym kręgu, tak naprawdę to nas obezwładniła.
- Musimy coś zrobić -szepnąłem do Patrick'a. Usłyszałem śmiech demona, który opętał moją ukochaną. Następnie Lilith znowu zawyła z bólu. Delikatny dym zaczął unosić się z podłogi. Poczułem silny napływ energii. Kolejny nieproszony gość...
Lucyfer, widząc jak była królowa walczy o życie, ruszył jej na ratunek. Na szczęście Śmierć zdarzył go powstrzymać, nim został z nami uwięziony.
- I co teraz, Śmierć?- zakpił demon.- Nadal twierdzisz, że ją uratujesz? Albo ich? - z jego ust wydobył się śmiech przypominający warkot silnika. On napawał się naszym strachem, a my baliśmy... przerażeni. Kosiarz o dziwo, zachowywał spokój. Wiedziałem, że coś kombinuje. Musiał mieć jakiś plan. Inaczej już wszyscy bylibyśmy martwi. Albo będziemy. Uwięzieni w pentagramie, niezdolni do wykonania sni jednego ruchu. Nasza moc takze była uwieziona. Lucyfer patrzył jak demon torturuje jego byłą, a każdy ruch wykonany w jej stronę, sprawiał. Jej jeszcze większe cierpienie. Ku zadowoleniu temu popaprańcowi. Także, nie mogliśmy wykonać żadnego ruchu. A Śmierć... on po prostu nie robił nic, oprócz stania i wgapiania się w opętaną Samanthę. To koniec. Zaraz wszyscy zginiemy, a ja już na zawsze stracę swoją ukochaną. Nie mogę się poddać. Nie zawiodę swojej rodziny.
Spojrzałem na Patrick'a, który zrozumiał moje zamiary. Musieliśmy przerwać krąg i, albo spróbować ją uratować, albo uciekać gdzie pieprz rośnie. Ponownie skupiłem swoją energię, wymawiając przy tym kilka słów. Zaklęcie zaczęło działać. Mogłem oddalić się od swojego miejsca, w którym byłem uwieziony. Zrobiłem krok do przodu, czując jakbym przechodził przez niewidzialną osłonę. Demon tylko się uśmiechnął, widząc mój opór. Upuścił Lilith na podłogę, a ta przetoczyła się na bok. Żyła. Samael skupił całą swoją uwagę ns mnie. Machnął dłonią. Nim się obejrzałem, przefrunąłem przez prawie całe pomieszczenie, uderzając plecami o ścianę. Kolejny ruch jego dłoni sprawił, że metalowy stojak przebił moją nogę. Metal przygwoździł mnie do ściany, a po nodze zaczęła ściekać krew. Skrzywiłem się, czując ten ból. Demon uśmiechnął się, gdy drzwi ponownie się otworzyły. W ich progu stanęło dwóch młodych chłopców. Nie... To nie było możliwe! To nie byli dzieciaki Amandy...
- Zabijcie go- demon wskazał ręką na Scott'a, po czym w sali rozniósł się jego rechot.



piątek, 18 lipca 2014

Ogłoszenie

Tak sobie teraz czytam mój pierwszy rozdział na Piekielny dar, i stwierdzam, że potrzebuje pomocy :D Czy jest ktoś chętny, kto czytałby rozdział tuż przed publikacją i po prostu szczerze by mi go komentował? Chodzi mi o to, czy w rozdziale wszystko trzyma się kupy i czy daje sobie radę z pisaniem tego opowiadania... Wiem, że mam dosyć głupie pytanie, ale przydałaby mi się pomoc :*
Przynajmniej póki nie przestawię się na ten blog i dobrze nie zaaklimatyzuję ;) 
Pozdrawiam
S.


PS. Jeśli jednak ktoś byłby chętny, proszę o kontakt tuż pod tym postem lub na email: ostatnitaniec@onet.pl

Rozdział XVIII

Powoli zaczyna się akcja :D
Tak w ogóle, jest coś jeszcze nie wiadome, czy jakieś życzenia, żeby umieścić coś w następnym rozdziale? Wiecie, dla mnie wszystko jest jasne i po prostu zapominam czasem coś wytłumaczyć, czy umieścić xd
Zapraszam także na mój kolejny blog, który będę prowadzić po zakończeniu tego. Na razie jest tylko prolog i może dzisiaj uda mi się dodać 1 rozdział. No i jeszcze szukam odpowiedniego szablonu...
Pozdrawiam
Seo :*






"Upadamy, aby powstać".





LILITH




    Ciche echo moich oddechów, rozprzestrzeniało się po pomieszczeniu. Siedziałam sama. W wielkiej komnacie, czekając na przybycie starego przyjaciela. Z nudów, wzrokiem przebiegłam po pomieszczeniu, spoglądając na każdy element wystroju. Chociaż nie było tego za wiele... Oprócz kominka, który był chyba stałym elementem każdego pokoju, stała kanapa z kwiecistego materiału. Czułam frędzle dywanu, muskające mnie po stopach. Dawno tutaj nie byłam. Ale nic się nie zmieniło. W powietrzu wciąż unosił się piżmowy zapach świec, zmieszany z zapachem świeżych kwiatów. Chyba głównie lawendy. I tak właśnie było w Patersie. Ten kraj był zupełnym przeciwieństwem mojego ojczystego, ale tylko dlatego, że Will objął władze. Wcześniej niczym się nie różnili. Już z daleka można było wyczuć radość i beztroskę mieszczan. Piękny krajobraz, rozciągający się wokół stolicy. Małe domki przystrojone jasnymi barwami. Kilka parków, gdzie zwykle bawiły się dzieci. W samym centrum stała wielka wieża, służąca za tutejszy zegar. Nasze dwa światy były do siebie podobne. Jedyną różnicą były barwy. Od lat rozróżniano nas, dzięki właśnie tym kolorom. Jako, że oni byli Nefilami, dominowały jasne barwy- głównie biel, oznaczająca czystość ich pochodzenia. My- demony-  gustowaliśmy w czerni. Dla nich była to hańba. Oznaka skażenia przez złe istoty, z którymi obydwoje walczyliśmy. Dla nas jeden z powodów do dumy.
- Lilith- skinął strażnik, pojawiający się tuż obok mnie. W zadumie, nie zauważyłam nadchodzącego zagrożenia. Może nie do końca był niebezpieczny, ale po prostu powinnam była uważać. Teraz gra toczyła się o zbyt dużą cenę, a ja nie chciałam, ani nie mogłam, zaryzykować.
Wstałam, dłońmi otrzepując strój. Czułam się niezręcznie, w naszym dawnym wojennym uniformie. Ale właśnie tak załatwialiśmy nasze polityczne sprawy. Zawsze gotowi do ataku.
Poprawiłam pas z bronią, a także podciągnęłam rękawiczki, które sięgały mi do nadgarstków- bez palców. Skórzany, czarny strój nieźle wpinał mi się w ciało. Minęły wieki odkąd ostatnio miałam go na sobie. Zaraz po oddaniu Shanel, schowałam go, próbując zapomnieć o wszystkim. Jednak moje próby okazały się daremne.
- Król prosi do Sali Narad- odezwał się ponownie strażnik. Chciałam parsknąć śmiechem. Ich stroje przypominały po prostu białe szlafroki, wypchane po bokach. A do tego pas na broń...
Ruszyłam w towarzystwie szlafrowatego. Mijałam puste korytarze, a gdy dotarliśmy pod właściwą salę, drzwi same się otworzyły. Mężczyzna skinął głową, po czym odszedł, a ja wkroczyłam do tego przeraźliwego miejsca.
- Marcus- powiedziałam oschlej niż zamierzałam.- Miło cię znowu widzieć.
Władca w swoim ozdobionym szlafroku, podszedł do mnie. Jego niemalże białe włosy, okalały tą delikatną twarz. Wzrok miał utkwiony we mnie tak, że mogłam poczuć przeszywające mnie dreszcze przez te srebrzyste oczy. Machnął ręką, a strażnicy opuścili salę, zostawiając nas samych. Odszedł od wielkiego stołu, postawionego na środku pomieszczenia, i ruszył w moim kierunku.
- Lilith- uśmiechnął się.- Jak zwykle pod tą piękną skorupą, kryje się kłamliwa żmija.
- Chciałam być miła- wzruszyłam ramionami.- Wiesz przecież, że dobrowolnie bym tutaj nie przyszła.
- Wiem. I jestem zdolny ofiarować ci ten kryształ, ale pod jednym warunkiem. Chce śmierci Will'a.




EZRA


                Byłem blady jak trup, choć się nie widziałem, wiedziałem to. Dreszcze, zimne poty, przyśpieszony puls serca i dziwne szepty, docierające do mojej głowy- to wszystko narosło po opuszczeniu jego posiadłości. Choć teleportacja trwała tylko kilka sekund, podczas tego krótkiego czasu, widziałem wszystko jeszcze raz. Jaskinia, napisy, trumna i... jej dusza. W zasadzie nie tylko jej. Wszystkie małe figurki, ustawione w jego gabinecie, skrywały jakąś cząstkę ich. Dusza Samanthy, zmiennych i innych nadprzyrodzonych stworzeń, uwięzionych w takim drobnym przedmiocie.
Starałem się ją wydostać, ale nie potrafiłem. Jak zwykle jestem do niczego...
- Wooow- powiedział Natte, odskakując, aby umożliwić mi przejście.- A ty gdzie tak pędzisz, blondasku?
- Wszyscy do salonu. Już!- krzyknąłem, gdy ten się nie poruszył.
Zdążyłem jeszcze dotrzeć do swojego pokoju i obmyć twarz zimną wodą. Ale, choćbym nie wiem jak długo to robił, ten obraz nie chciał zniknąć z mojej głowy. Jej dusza- samotna i uwięziona. Zdana na łaskę tego popaprańca.
Gdy już wkroczyłem do salonu, zauważyłem, że wszyscy z niecierpliwością czekają na mnie. I dobrze.
- Rozmawiałeś ze Śmiercią?- Zapytał kasztanowłosy, przerywając cisze. Pokręciłem przecząco głową.- Więc o co chodzi?
- Widziałem ją...
- Davinę?!- Poderwał się gorączkowo, jednak od razu usiadł, gdy znowu pokręciłem głową.
- Widziałem duszę Samanthy. Jest uwięziona przez tego sadystę.
- Myślisz, że to właśnie on...?
- Tak- potwierdziłem przypuszczenia Tonny'ego.- Myślę, że to właśnie on zabija te stworzenia. Oprócz Sam, nikt nie potrafi oddzielić duszy od ciała.
- Ale po co miałby to robić? Przecież jest od nas potężniejszy. W zasadzie nie widziałem nikogo silniejszego od niego- zamyślił się ciemnowłosy.- Po co on to robi?
- Nie wiem. Ale bez względu na to, co planowaliśmy, musimy to przyśpieszyć. Trzeba ją w końcu zwabić.
- Już to załatwiłem- głos zabrał Natte.- Opowiedziałem w skrócie Will'owi co się stało, a obiecał nam pomóc. Przy mnie wysłał do nich zaproszenia na ten cholerny bal. Za dwa dni znów ją spotkasz.
- A co z kryształem?
Lilith wstała i wyciągnęła jakiś pakunek z kieszeni. Z czarnego materiału wydostał się biały kryształ. Przynajmniej kiedyś przypominał kryształ. Teraz zostały z niego jakieś kawałki.
- Musimy go znowu przetopić. Potem nie powinno być żadnego problemu- zapewniła, choć w środku czułem narastający niepokój. Coś pójdzie nie tak. I wszyscy za to odpowiemy.




ŚMIERĆ  



                  Ktoś tu był. Wyczuwałem czyjąś obecność i to dość świeżą. Ale kto mógłby być aż tak głupi i zapuszczać się do mojego domu? Biada i szacunek temu kto odważył się wykonać taki ruch. Śmierdział ni to siarką, ni to lawendą. Zdecydowanie człowiek. Przynajmniej w połowie.
Podążyłem w głąb domu, kierując się do najsilniejszego źródła zapachu, gdzie mógłbym rozpoznać przybysza. Ale jego zapach był dziwny. Nie przypominał zwykłego Cerisowiańczyka, albo przynajmniej nim był, tylko, że wychował się...
Ezra!
To musiał być on, albo jeden z jego koleżków. Chociaż...? Nie. To na pewno on.
Był tu.
Cholera! Widział ją!
Wparowałem do jaskini, przechodząc przez swój gabinet. W zasadzie to był portal, który kierował mnie w prost do więzienia. Ledwo co minąłem próg, błękitny napis rozjaśnił mi drogę. Litery błądziły po skałach, układając się w napis. Znałem go już na pamięć.

Z dwóch  wrogich siebie istot zrodzona,
Opętana przez demona.
Walcząc ze sobą, czeka na jego uwolnienie.
Nie wie jednak, że będzie to jej więzienie.
Bo gdy on ujrzy światło wolności,
Na zawsze stanie w ciemności.
Ta, która całe życie powinna być dręczona,
Nie wie, że jest komuś przeznaczona.

- To mi jesteś przeznaczona- szepnąłem, przejeżdżając palcem po ostatniej linijce przepowiedni. Wyryłem to wieki temu, nie będąc w pełni świadomy tego co robię. Po prostu czułem, że musiałem to zrobić. I co teraz? Teraz okazało się, że przepowiednia się spełnia. Już wcześniej to zauważyłem, ale nie przejąłem się tym. Szczególnie, że byłem święcie przekonany, że Samantha nie jest jedyną istotą zrodzoną z anioła i demona. Ale myliłem się. Nikt ani przed tym, ani po fakcie, nie spróbował stworzyć jej sobowtóra. Nawet ciężko było spotkać potomka upadłego i demona bądź anioła. W zasadzie ja też próbowałem stworzyć takie istoty. Ceris i Paters połączyłby się ze sobą i powstałby nowy, lepszy świat. Ale co ja mogłem przecież zrobić? Nie mogłem ingerować w życie tych stworzeń. Sami sobie byli winni, a ja... miałem zbierać tylko dusze. Przynajmniej oni tak mieli myśleć, bo prawdę znam tylko ja.
Osłona opadła. Ezra ją zobaczył... To na pewno nie wywróży nic dobrego, ale co mógł mi zrobić? Wkrótce znienawidzi mnie tak bardzo, jak nikt wcześniej.
Machnąłem ręką, a ona znowu zniknęła pod bezpieczną zasłoną. Może i była tu uwięziona, ale miałem pewność, że ani nie ucieknie, ani nikt jej nie zagrozi. Tylko, dlaczego ona się mu odsłoniła? Zaklęcie powinno dalej trzymać ją pod pokrywą i tylko ja miałem prawo ją zobaczyć. Chronić.
- Nie śpieszyłeś się z odwiedzinami- rzuciłem, wyczuwając ostry zapach siarki za sobą.
- Jakoś niezbyt ciągnie mnie do tego miejsca- usłyszałem jej głos. Brakowało mi go. Szczególnie, gdy całe życie byliśmy blisko siebie. A teraz nagle odeszła...- Ten napis wciąż mnie przeraża- rzekł gorzko.
- Powinien- przytaknąłem.- W końcu to twoje więzienie, a tym zaklęciem cię w nim przypieczętowałem.
- Jednak zdołałem uciec, Macey. Och, przepraszam! Teraz nazywasz się Śmierć, prawda?- Spojrzałem na nią. Może i przypominała Sam, ale jej rysy twarzy stały się inne. Ostrzejsze i waleczne. Już nie przypominała tej zwykłej dziewczyny, która skrywała sekret. Teraz sama była tym sekretem. Dzikie spojrzenie jej czarnych oczów, kontrastował z jasną cerą. Usta wciąż lśniły swoją czerwienią, jednak kości policzkowe były bardziej wyraziste. Schudła, to na pewno. Pomimo jej i tak już drobnego ciała, on dalej ją głodził. Albo po prostu zaklęcia były zbyt potężne i powoli doszczętnie wysysały z niej energię życiową. Chciał ją zabić.
- Nie myśl, że na długo. W końcu cię dopadną, a ja z przyjemnością cię tu umieszczę w tej pięknej trumnie- przejechałem po przedmiocie, a jej ciało lekko zadrgało. Wiedziałem, że trafiłem w jego czuły punkt. Bał się tego miejsca, choć dzisiejszą wizytą tutaj, miała na celu wykluczenie tego. Na szczęście ja wyczułem jego zamiary.- Już dawno nikt mnie tak nie nazywał, Samaelu- powiedziałem łagodnie.- Moje dawne życie zostawiłem za sobą i ty także powinieneś to zrobić. Powiedz, na co ci to? Długo nie zabawisz wśród żywych. Lepiej dla ciebie, żebyś się teraz poddał. Unikniesz zbędnego cierpienia.
Prychnął.
- Już chyba wystarczająco się w życiu nacierpiałem, nie uważasz? Ale wątpię, czy wymyślisz coś gorszego od tego.
- Żebyś się nie zdziwił. Potrafię być na prawdę okrutny. Zwłaszcza, że teraz to ona cierpi. Myślisz, że to co przeszedłeś jest straszne? Spójrz lepiej na nią.
- Do diabła z nią!- Wrzasnął, wyraźnie wyprowadzony z równowagi.- Upadłem, Śmierć! Nie ma nic gorszego od tego!
- Ona upadła w dniu swych narodzin. Nigdy nie była w pełni aniołem i przez całe swoje istnienie, żyła z pustką w swojej duszy...- przerwałem słysząc jego śmiech.
- Duszy, powiadasz? Jak ona mogła czuć pustkę w duszy, skoro jej dusza już dawno temu umarła? W zasadzie masz rację. Nie ma to jak życie bez cząstki siebie, ale to chyba ty powinieneś najlepiej znać. Prawda, Śmierć?- Szydził ze mnie. Ewidentnie się naśmiewał, a ja musiałem zgrywać głupka, żeby nic nie wyjawić.- To ty obdarłeś ją z jej duszy. Porwałeś i zniszczyłeś.
Zbladłem. Chociaż, chyba bardziej blady niż wcześniej, się nie stałem.
- Zrobiłem tylko to, co musiałem.
- Jesteś naiwny, Śmierć. Myślisz, że zdołasz ją uratować? Mylisz się. Ona już jest stracona. Zabijam ją swoim istnieniem i wierz mi, to sprawia mi wielką przyjemność.
- Nie wątpię- przyznałem mu rację. Chciałem się skrzywić, jednak nie mogłem dać mu żadnego powodu do triumfu. Nikt nie da radę zranić Kosiarza. Nawet tak stary i potężny demon jak on.
- Ale chce się jeszcze zabawić...- ciągnął dalej.- Przedstawienie czas zacząć. A ty będziesz miał miejsce w pierwszym rzędzie.






piątek, 11 lipca 2014

Rozdział XVII

Bez zbędnego biadolenia, zapraszam do czytania :*
Pozdrawiam
Seo  




                                                                    "Rozmyślanie o śmierci, jest rozmyślaniem o wolności".



SAMAEL


            Szliśmy, kierując się w głąb ciemności. O ile to było w ogóle możliwe...
Czułem narastające w środku uczucie szczęścia. Ostatnim razem czułem go, gdy zostałem uwolniony i zawładnąłem tym ciałem. Może i była wtedy niemowlakiem, ale przecież kogo to obchodziło? Zostałem obdarty ze swoich skrzydeł, jak i honoru, więc miałem to w dupie, czy zachowam się szlachetnie czy też nie. Oczywiście wybrałem tą drugą opcję, była o wiele prostsza. Zawsze wybierałem łatwiejszy sposób. Nie dość, że był ciekawszy, to nie trzeba było się zbytnio męczyć nad jego wykonaniem. Chociaż teraz było inaczej... Nie mogłem iść na łatwiznę, a popełnienie najmniejszego błędu kosztowałoby mnie życie. Więc to chyba oczywiste, że nie będę ryzykował.
- Choć tu, moja droga- wyszeptałem do dziewczyny, która niepewnie szła za mną. Pomimo strachu jaki ją opętał, nie odpuszczała. Wszędzie za mną kroczyła, gotowa zaatakować każdego, kto chciałby mi coś zrobić. A takich osób trochę było. Szczególnie w ostatnim czasie.- Już prawie jesteśmy na miejscu.
Skupiłem swoją moc, aby dostrzec wrota. Nie było to aż takie trudne. Sama moja obecność, niemalże ułatwiała mi to zadanie. Ciągnęło mnie do niej, a ona  jeszcze mocniej mnie wzywała.
- Matko- wyszeptałem i uklęknąłem przed demonem- piękna i majestatyczna. Matka wszystkich demonów.
- Samaelu- wyszeptała z nutką zadowolenia.- Nareszcie.
             Ujęła moją twarz w swoje dłonie i uniosła, abym spojrzał na nią. Nie mogłem ukryć zachwytu jej osobą. Czułem potęgę swojej twórczyni i byłem jej wdzięczny, że upadłem. Nie pasowałem do Nieba. Ja, Anioł Śmierci, wśród niebiańskich istot. Zawsze czułem się inny, gorszy i tak też mnie traktowano. Teraz nareszcie jestem wśród swoich. Uwolniony, niemalże nowo narodzony. Z nowym ciałem i mocą. A to dzięki ojczymowi tej małej.
- Matko, mam nadzieję, że wiesz po co tu przyszedłem.
- Tak, Samaelu. Już wszystko jest gotowe. Musisz tylko ją zabić.
- Wiem, matko. I zrobię to. Tylko muszę znaleźć jej duszę, a wtedy wszystko się skończy. Chciałbym jeszcze raz spotkać się z nimi.
- Nie ryzykuj, Samaelu. Nie bierzesz pod uwagę ich siły. On ją kocha i zrobi wszystko, aby ją odzyskać.
- I odzyska- obiecałem.- A ja zabiję ją na jego oczach.


EZRA



- Wiem, jak ją sprowadzimy- odezwał się Tonny, przerywając ciszę. Wszyscy skierowaliśmy spojrzenia w jego stronę, czekając na odpowiedź.- Ona chce władzy. Więc sprowadzimy wszystkich potężnych demonów w jedno miejsce. Gdy będzie chciała ich zmienić, złapiemy ją.
W zasadzie... to nie był zły pomysł. Licząc tą pierwszą część, bo niby jak mieliśmy złapać kogoś tak potężnego?
- Do tego będzie nam potrzebny kryształ- stwierdziła Lilith.- Zdobędę go.
- Ale jak wy chcecie to zrobić? Skontaktujemy się z demonami i co im powiemy? Że chcemy użyć ich, aby sprowadzić jeszcze potężniejszego demona?
- Nic im nie powiemy- zwróciłem się do Patrick'a.- Wydamy bal.
Wiem, że to brzmiało idiotycznie, ale tak właśnie powinniśmy zrobić.
- Will co roku organizuje bal maskowy, gdzie zbierają się wszystkie demony- wytłumaczyłem.- Jeśli uda nam się z nim porozmawiać, będziemy mieli szansę, aby się z nią spotkać. Musimy tylko mieć nadzieję, że się tam pojawi...
- Na pewno tam będzie- zapewniła jej matka.- Nie odpuści sobie takiej okazji.
- A więc, wszystko już postanowione- powiedziałem, na co wszyscy skinęli głową.- Nie mamy zbyt dużo czas.
            Przez ostatnie dni dużo rozmawialiśmy. Analizowaliśmy dotychczasowe postępowania i te, które miały nadejść. Obmyśliliśmy wiele planów, ale żaden nie gwarantował nam bezpiecznego zakończenia. We wszystkich był jakiś minus, więc stwierdziliśmy, że będziemy go dzielić częściami. Najpierw sprowadzimy ją do domu, potem jakimś cudem obezwładnimy, gdyby Lilith nie zdążyła na czas z kamieniem, będziemy musieli też coś wymyślić. Na koniec zostanie nam oddzielenie demona od jej ciała. Do tego potrzebowałem Śmierć. On znał ją lepiej niż własna matka.
- Patrick, zaczekaj- powiedziałem, zanim kasztanowłosy opuścił komnatę.- Musimy pogadać.
W milczeniu odwrócił się i zajął miejsce na kanapie, kierując wzrok na ścianę. Unikał mojego spojrzenia. Bał się, a ja nie wiedziałem czego.
- Wszystko w porządku?- Skinął głową na zgodę.- Wiem, że ciężko ci po stracie Daviny, ale...
- Ty chyba jako jedyny wiesz jakie to uczucie- przerwał mi.- Nie potrafię jasno myśleć. Wszędzie ją widzę, czuję jej obecność, ale w głębi wiem, że jej tu nie ma. I nie wiem czy zdołam ją odzyskać.
- Przestań- nakazałem.- Nie możesz się poddać! Nie w takim momencie!
- A mam jakieś inne wyjście?
- Będziemy walczyć. Nawet jeślibym miał oddać za nią własne życie, nie poddam się. Wiem, że ona zrobiłaby to samo dla mnie.
- Skąd wiesz, że ona właśnie nie zrobiła tego dla ciebie? Odeszła, abyś ty mógł żyć. Może chciała w ten sposób zapewnić nam bezpieczeństwo?
Już wcześniej o tym myślałem. Nie twierdziłem też, że takiej możliwości by nie było... znając ją, to jedyne na czym jej zależy to nasze bezpieczeństwo. Ale jakim kosztem? Sądziła, że kiedykolwiek byłbym w stanie odpuścić? Zapomnieć o tym, co nasz łączyło?
Nigdy.
- Gdy rozmawiałem z nią w Piekle- ręce zaczęły mi się trząść, na myśl o tamtym spotkaniu- powiedziała mi, że jest w ciąży...
Czekałem na jego reakcje. W zamian usłyszałem tylko, jak głośno przełyka ślinę. Mnie ta informacja również mocno zaskoczyła, jak jego teraz. W napływie ostatnich problemów, nawet nie miałem czasu, aby cieszyć się z tego. W końcu zostanę ojcem... o ile da mi się ich uratować.
- Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie- odwróciłem się, słysząc głos jej matki.
- To powinno być niemożliwe- mruknąłem, wypuszczając powietrze. Nawet nie zauważyłem, że wstrzymuję oddech.- Nie jestem dla niej odpowiedni. W naszej hierarchii także daleko nie widnieję...
Lilith prychnęła.
- Mówisz o swoim pochodzeniu, a co ona ma powiedzieć? Została poczęta przez anioła i demona, a ty martwisz się o swoją rangę? Myślisz, że to ma w ogóle jakieś znaczenie? To wszystko wymyślili nasi przodkowie, aby mieć jakąś władze nad szlachtą. Mieszczanie nie stawiali oporu, ale oni już tak. W ten sposób mieli zachować czystą linię, a prawda jest taka, że mogli się związać z każdym.
- Ale tobie wybrano męża, choć chyba sama powinnaś tego dokonać. O ile dobrze rozumiem, dzięki temu mieliśmy być wam, czyli tobie, posłuszni.
- Moi rodzice byli dość apodyktyczni- wytłumaczyła.- To miała być dla mnie lekcja za nieposłuszeństwo. Upadli aniołowie są w naszym kraju szanowani i niemalże czczeni jak bóstwo. Lucyfer chciał odejść z Nieba i być ze mną. Mieliśmy wziąć ślub i razem władać Cerisem. Byliśmy bardzo szczęśliwi- westchnęła, robiąc chwilę przerwy. Rozumiałem ją. Samo mówienie o Sam, powodowało napływ wspólnych chwil- tych szczęśliwych, jak i smutnych.Co niemalże mnie niszczyło. - Sprzeciwiłam się ojcu i musiałam ponieść konsekwencję. Nikt wtedy nie przypuszczał, że tak to się skończy. Nie popełniaj tego samego błędu co ja- zwróciła się do mnie, choć wiedziałem, że te słowa kierowała także do Patrick'a.- Walcz o to co kochasz, zwłaszcza, że teraz nosi wasze dziecko- rzekłszy to, wycofała się do tyłu, znikając z pomieszczenia.
            Chciałem jej coś powiedzieć. Obiecać, że nigdy nie zrezygnuję, ale wiedziałem, że słowa w tej sytuacji, są po prostu zbędne.




             Przeniosłem się. Dzięki drobnej pomocy Patrick'a, znalazłem się w miejscu, które mogłoby być dla nas dodatkowym ratunkiem. Taki plan "B", na wszelki wypadek. Chociaż nie taki, jakbym chciał...
Gdybym miał jakieś wyjście, nie byłoby mnie tu. Zresztą, nie robiłem tego dla siebie, tylko dla Samanthy. Ja za wszelką cenę wolałbym uniknąć spotkania ze Śmiercią. Nie wiem jaki cudem ona go tak lubiła, ale dla mnie był jedną wielką zmorą, czyhającą na nasze dusze. Albo po to, aby cieszyć się naszą śmiercią.
Zdarzało mi się już wcześniej bywać w jego domu i, zawsze, z niechęcią kroczyłem po jego posesji. Ale chyba tak właśnie powinno być? Wszystko, co miało jakikolwiek związek z Kosiarzem, powinno budzić w nas lęk. W pewnym sensie, było to ostrzeżenie, aby się do niego nie zbliżać.
- Śmierć!- Krzyknąłem, przekraczając próg jego domu. Nieskazitelna biel raziła mnie w oczy. Białe ściany i marmurowa podłoga, zlewały się w jedno. - Śmierć!- Ponowiłem swój krzyk, jednak i tym razem odpowiedziała mi cisza.
Przeszedłem przez salon, zaglądając co rusz to w nowe pokoje. Musiałem przyznać, że jego dom był wielki, a ja zdążyłem już zwiedzić ponad siedem pokoi, nie wchodząc w głąb, ani na piętro tego domu.
W końcu usłyszałem coś.
         Cichy, wołający mnie, szept. Ruszyłem w jego kierunku, niemalże będąc pod wpływem jakiegoś uroku. Jej głos wydawał się tak znany... Miękki i delikatny z melodyjną nutką. Tak, jakby skrzypce, pod władzą doświadczonego skrzypka, dostały duszę i same przemówiły. Językiem muzyki.
Znalazłem się w dziwnym pomieszczeniu, mając wrażenie, że przeniosłem się do antykwariatu. Każdą półkę zdobiły książki różnej maści i jakieś ozdóbki. Po środku dostrzegłem pomniki, przypominające demony, a także inne rzeczy, których nie rozpoznałem. Coś przypominającego jakieś narzędzie, kubeł z czarnym proszekiem... aż w końcu mój wzrok napotkał na wielkie, ciemne biurko. Dziwne i zarazem ekscytujące. Wyglądał, jakby stworzono go z ludzkich kości, które następnie pomalowano. Miał też swoje szuflady, z której dobiegał znowu ten szept.
Podszedłem do niego i otworzyłem ją, a delikatny podmuch wiatru, wydostał się z jego wnętrza. Nie licząc klucza, półka była pusta.
          Sam przedmiot nie był ciężki, ani nie wydawał mi się w jakiś sposób magiczny. Zwykły klucz, którym można byłoby zamknąć drzwi do pokoju. Ale był lekki. Miałem wrażenie, że wykonano go z ptasiego piórka, a nie metalu.
Coś stuknęło.
Znowu.
Obejrzałem się za siebie, czekając na naganę, którą miałem zaraz oberwać od Śmierci. Nie było go, a te dziwne dźwięki dochodziły zza ściany z książkami. Regał powoli odstępował od zapory, ukazując mi kolejne drzwi.
 - Igram ze śmiercią- pomyślałem rozbawiony, kierując się w stronę tych drzwi. Wyglądały, jakby po ich boku pięła się jakaś winorośl. Czarna, z wielkimi kolcami, a w jej środku miejsce na klucz. Brak klamki.
Bez zbędnego namysłu, wsadziłem klucz do dziurki. A drzwi zniknęły, pozwalając mi dostać się do środka ciemnego pomieszczenia.
       Wyglądało to jak jaskinia. Nie była duża, ale mogłem dostrzec w jej wnętrzu kilka rzeczy. Przede wszystkim, zobaczyłem dziwny ciąg liter na skale, tworzący jakiś długi napis. Nie znałem tego pisma. Może i byłem w połowie demonem, ale to znały tylko najpotężniejsze istoty nocy. A ja do nich nie należałem.
Trumna spowodowała przebieg dreszczy na mojej skórze. Była otwarta, więc wiedziałem, że nikogo w środku nie było, ale i tak była straszna. Przeszedłem przez całe to pomieszczenie, próbując znaleźć cokolwiek, ale natrafiłem tylko na przeźroczystą osłonę. Dłońmi przemierzałem po jej powłoce, uświadamiając sobie, że jest trochę niższa ode mnie, a wielkościowo przypominała człowieka. Uderzyłem w nią raz za razem- i nic. Nawet nie drgnęła. Jedyne co dostrzegłem, to błękitny napis, który coraz bardziej rozjaśniał to pomieszczenie. Osłona także zaświeciła się, ale jej blask był inny. Powoli opadała, a ja dostrzegałem jej chronioną zawartość. To była postać. Przynajmniej tak na początku mi się zdawało.
Czarne włosy, okalały jej twarz, a moje serce zabiło mocniej. Delikatna, jasna skóra i te wiśniowe usta. Chciałem krzyczeć. Próbować ją wydostać stamtąd. Ale ona nie żyła. To nie było moja Samantha. To była jej dusza.

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział XVI

Heej :*

Przepraszam za drobne spóźnienie, ale ogólnie cierpię na mały brak weny i czasu. Nie potrafię nic innego wymyślić, więc wysyłam wam to co udało mi się stworzyć. Mam nadzieję, że wystarczy <3
Pozdrawiam
Seo





                                                              "Omnia tempus habent"- Wszystko ma swój czas.




CHRISTOPH



              Beznamiętnym wzrokiem śledziłem poczynania demonów. Było źle. O wiele gorzej niż wcześniej przypuszczałem. Czułem narastający niepokój, jak i strach moich towarzyszy. Straż właśnie przystąpiła do swojej zmiany wartowników. Czuwaliśmy dzień i noc. Od dwóch tygodni, żyjąc w strachu, czekaliśmy na jej ruch. Wiedziałem, że jest w pobliżu. Z naszych szeregów ginęli żołnierze. Prawdopodobnie porywani przez nią, cierpieli teraz katusze. Co ona planowała? Albo co planował jej demon...?
Podniosłem głowę, spoglądając na Asmodeusza, który zmierzał do mojego pokoju, czy też jej byłego pokoju. Nie miałem siły nawet zaprotestować. Byłem zmęczony. Na Ziemi nie musiałem odpoczywać. Jedynie doskwierało mi psychiczne zmęczenie. Tu było inaczej. Czułem się jak człowiek, w swoim świecie. Tu potrzebowałem snu. Musiałem normalnie jeść i oszczędzać swój organizm. Chociaż teraz przesadziłem.
Resztkami sił podniosłem się i poczłapałem w jego stronę.
- Stój...- szepnąłem, po czym zalała mnie fala kaszlu. Zasłoniłem usta dłonią, na której teraz spływała krew. Jestem chory... co w ogóle powinno być niemożliwe!
- Trzeba to posprzątać- mruknął, otwierając drzwi. Uderzyła w nas trująca fala oparów. Ponownie zasłoniłem usta dłońmi, próbując jakoś przetrwać ten smród. Jej krew, którą o mal się nie udławiła, wydaliła z jadem. Próbowaliśmy to posprzątać, jednak każdy kto dotknął się tej mazi, ginął na miejscu. Dlatego też pilnowałem tej komnaty, aby nikt nie wdarł się do środka. Jak widać poległem.
Opadłem na kolana, głośno dysząc. W głowie coraz bardziej mi się kręciło. Cały świat wirował, a ja czułem jak powoli pogrążam się w ciemności. Jednak nie mogłem to tak zostawić. Nie dam jej tej satysfakcji z wygranej. Przynajmniej nie tym razem.
- Wstawaj- wydyszałem nad półprzytomnym ciałem demona. Odwarknął coś w odpowiedzi.- Choć raz się zamknij- sapnąłem, podciągając go ku górze. Stawiał opór. Nie mogłem uwierzyć, że nawet w obliczu śmierci nie potrafi dać sobie pomóc. Nawet ja przed śmiercią potrafię odłożyć na bok dawny spór i walczyć o przetrwanie.
Resztkami sił wywlokłem nas z komnaty, którą zaraz zamknąłem. Na koniec cisnąłem jego ciałem o ścianę, przez co jęknął z bólu.
 No cóż... Musiałem mieć z tego jakąś korzyść.
- Następnym razem po prostu cię tam zostawię- westchnąłem, opadając obok niego.
- Wiem, że ci się to podobało- jęknął, gdy poruszył dłonią. Poczułem się o wiele lepiej, wiedząc, że ten idiota cierpi.- Chyba złamałeś mi ramię...
- I dobrze ci tak. Mówiłem, żebyś nie wchodził.
- Daj już sobie spokój...- usłyszałem jak nadal próbuje wyrównać swój oddech. Ja także byłem jeszcze roztrzęsiony.- Lucyfer cię woła.
Jeszcze jego mi tu brakowało... Moje życie stało się zbyt nudne i spokojne, skoro Lucyfer pragnie znowu w nim zagościć. Nie miałem pojęcia co tym razem się stało, ale czy to było ważne? Mógłbym nieświadomie zrobić coś, za co w Piekle już dawno smażyłbym się w piekielnym ogniu. Prawdopodobnie już kilka razy wylądowałbym tam, gdyby nie to, że wciąż jestem mu potrzebny. I tu właśnie jest problem. Co on ode mnie chciał?
- Nastawić ci ramię?- Zaproponowałem uprzejmie. Asmodeusz zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, po czym przytaknął na zgodę.
 Oj kochanie, zaraz tego pożałujesz...



- Dobrze, że już jesteś- usłyszałem jego przerażający głos za sobą. Momentalnie przez moje ciało przebiegł dreszcz, dając mi kolejne powody do zmartwień.- Zapraszam cię do mojej komnaty- rzekł, po czym ruszył w jej kierunku.
No nie wierzę... Kolejna randka przed kominkiem?
Minęło kilka minut nim odważyłem się wejść do niego. Wewnątrz mnie toczyła się walka. Mogłem przecież uciec, zostawiając to wszystko za sobą, na jakieś... dwie minuty? Wątpię, czy dałbym radę wydostać się za mury tego zamku, zważywszy, że wszędzie zostały podwojone straże.
Wkroczyłem do środka, nie wierząc swoim oczom. Nie był sam. W jego towarzystwie dostrzegłem wszystkich współlokatorów Samanthy i jej matkę.
- Witaj, Christopherze- rzekła Lilith, spoglądając na mnie zmęczonym wzrokiem, jednocześnie chcącym mnie za wszelką cenę zabić. Chciałem jej powiedzieć, że ja także pragnę tego dla siebie. Miałem jedno zadanie do wykonania. Pilnowanie Samanthy, i co z tego wyszło? Jak zwykle zawaliłem sprawę. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, iż nie nadaję się na stróża. A tym bardziej na anioła.
- Dawno się nie widzieliśmy- odezwał się kpiącym głosem Ezra.
- Ostatnio mieliśmy...- zacząłem, jednak nie dane było mi skończyć. Prawy sierpowy tego dupka idealnie mi w tym uniemożliwił. Chwyciłem się za szczękę, sprowadzając ją na właściwe miejsce. Trochę chrupnęło.- Należał...- tym razem dostałem z drugiej strony.
- Wystarczy- wtrącił się Lucyfer. Szczerze? Nawet mi to nie przeszkadzało. Chociaż moja szczęka zaledwie trzymała się tylko na skórze, cieszyłem się, że ktoś w końcu postanowił mnie ukarać. Żyjąc w świadomości, że to moja wina, Lucyfer postanowił mnie ukarać psychicznie. - Nie spotkaliśmy się tu, aby wyrównywać stare rachunki. Mamy większy problem.
- On jest moim problemem- warknął wściekły blondyn.
- Wiecie, nie mam nic p...- Kurwa! Tym razem zabolało.
- Może to nauczy cię zamknąć tą parszywą gębę?
- Ezra, na litość boską! Uspokój się, albo zostaniesz stąd wyprowadzony!- Jeden z jego przyjaciół szarpnął go za ramię. Chyba nazywał się Patrick...
- Podnieście go- wskazał na mnie Król, ale ja zaprotestowałem, gdy ruszyli w moją stronę. Jeszcze zostało mi trochę dumy, aby się bronić.- Postaraj się utrzymać na nogach przez parę minut- rzucił w moją stronę, po czym odwrócił się do blondaska.- A ty trzymaj się od niego z daleka.
- Przejdźmy do konkretów.- Patrick! To był jednak Patrick!- Chris, musisz mi dokładnie opowiedzieć co się stało w tamtej sypialni...i radzę ci nie denerwować Ezry. Następnym razem nie dam rady go utrzymać- dodał, widząc błysk w moich oczach. Chciałem go wkurwić. Po tym jak rozwalił mi- trzykrotnie- szczękę, należało mu się coś w zamian.
- Nie wiem co się stało.- Wskazałem na blondaska.- Po ich rozmowie, odczekałem jeszcze chwilę i wróciłem do komnaty. Już w holu poczułem jej energię, a gdy trafiłem do niej, klęczała i kaszlała krwią. Czarna maź spływała po niej, a teraz nie możemy nawet zbliżyć się do pokoju, aby ją usunąć. Truje nas samym swoim zapachem.
- Czyli ty jesteś tym, który zawrócił mojej córce w głowie- rzucił oskarżycielsko w stronę Ezry, który pocierał obolałą rękę. - Miłość- niemal wysyczał to słowo.- A nie mówiłem? Jest głównym powodem wszystkich problemów!
 Chciałem wybuchnąć śmiechem. Lucyfer może i protestował temu, ale sam nieświadomie był zakochany. W tajemnicy wciąż wzdychał do Lilith, co mnie coraz bardziej rozbawiło.
- Musimy ją jakoś sprowadzić do nas. Może uda jej się to opanować, gdy porozmawia z Ezrą?- Zapytałem resztkami sił.
- Miejmy taką nadzieję- westchnął blondi.
- Więc co proponujecie?- Zapytałem.
- Zanim zniknęła, zmieniła naszą znajomą w demona. Jest potężniejsza niż myśleliśmy, Lucyferze. Ta dziewczyna była zwykłym człowiekiem, a teraz stała się czymś, na jej podobiznę. Musimy więc za wszelką cenę spróbować ją powstrzymać.
Tego nie wiedziałem. Myślałem, że Davina jest po prostu wtajemniczona w naszą sprawę. Nie była pierwszym człowiekiem, który wiedział o nas, ale jeśli tak dalej pójdzie, to zapewne ostatnim.
- W noc kiedy Samantha zniknęła, ona także odeszła- stwierdziłem gorzko. To robiło się coraz bardziej chore. Wszyscy byliśmy kurwa bezsilni, czekając na jej kolejny ruch.- Jak to się stało?
- Nieważne- mruknął jej chłopak- ale zanim odeszła, zostawiła nam miksturę, która mogłaby powstrzymać przemianę. Tylko, że starczy jej może na dwóch demonów, a ja wciąż nie potrafię jej rozszyfrować.
- Wezwę Asmodeusza, który powinien wam pomóc w tym.
- To raczej nie możliwe- wtrąciłem Królowi.- Asmodeusz nawdychał się jej jadu i leży połamany w skrzydle medycznym.
- Czy mógłbym zobaczyć to? Myślę, że nie bez powodu nie da się do tego zbliżyć.
- Chris cie zaprowadzi- rzekł Władca, na co ja przytaknąłem i ruszyłem w stronę tamtej komnaty z kasztanowłosym.





                                                    ***




             Drzwi się zamknęły, zostawiając samotnie byłą parę. Obydwoje sterczeli, w dość niezręcznej sytuacji. Mieli omówić wspólny plan działania, jednak ich obecność, nawzajem ich dekoncentrowała. Lilith spojrzała w ciemne oczy Władcy, czując bijące ciepło w piersi. Nie mogła powstrzymać tego uczucia. Pomimo, że nadal go nienawidziła, część jej go kochała.

- Więc...?- Zaczęła ochrypłym głosem, licząc, że Lucyfer przejdzie do konkretów. Jednak myliła się. Demon nie chciał rozmawiać o problemach, które naraz się wylały. 
- Co chciałaś osiągnąć przez ten list?- Rzucił wściekle, idąc w kierunku kominka. Oparł jedną dłoń o nagrzany kamień, a wzrok utkwił w płomieniach.
Kobieta jeszcze przez chwilę podziwiała ten widok. Czerwone płomienie odbijały się w jego czarnych oczach, nadając im pięknego charakteru. Świeciła w nich iskra. Iskra tęsknoty i pożądania. Podeszła do niego i położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Spodziewała się uderzenia ciepła, jednak z jego ciała wydobywał się tylko chłód.
- Nie jestem już tym samym aniołem, którego kiedyś kochałaś- powiedział, jednocześnie odpowiadając na niewypowiedziane przez nią pytanie.- Mieszkam tu. Żyje tu. Jestem najgorszym z demonów, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi. Jestem Piekłem. A ty wciąż mnie kochasz...
- Miłość nie wybiera- stwierdziła gorzko, odwracając się od niego. Czuła piekący ból w oczach, spowodowany powolnym napływaniem łez. Złamane serce boli. Jednak ponowne jego zranienie, jeszcze bardziej wywarł negatywny wpływ na niej. Cierpiała. Może i Lucyfer miał rację, jeśli chodzi o miłość? Ona rzeczywiście niszczyła wszystko.
- Lilith, czekaj- zawołał za nią, gdy dotknęła klamki. Nie odwróciła się. Nie chciała spojrzeć w jego oczy i jeszcze bardziej się rozkleić. Zastygła w bezruchu, czując jego ciepły oddech na swoim karku.- Przepraszam- powiedział, po czym chwycił ją za rękę. Zniknął chłód, ustępując przyjemnemu, ciepłemu dotykowi, który przypomniał jej czasy, kiedy byli razem. On- anioł, ona- demon.
- Za co mnie przepraszasz? Za to, że w liście powiedziałam ci prawdę? Moje uczucia do ciebie nigdy się nie zmieniły, choćbym nie wiem jak chciała.
- Wiem, tylko, że...
- Jeśli chodzi o Samanthę- przerwała mu- nigdy bym ci nie powiedziała o niej. Zmieniłeś się i wiedziałam, że będziesz chciał ją wykorzystać do swoich celów. Chciałam ją chronić przed tobą i przed nią samą.
- Lilith!
- Gdyby wiedziała, że to tak się skończy, zapewne...- przerwała, gdy jej usta zostały zajęte czymś innym, bardziej przyjemnym. Delikatny i głęboki pocałunek, rozprzestrzeniał się po jej ciele. Nienawidziła go, pragnąc jednocześnie więcej, niż ten mały gest uczuciowy, skierowany w jej stronę. Stali, tocząc językami walkę o dominację. Dłoń demona objęła ją w tali, przyciągając bliżej do siebie. Drugą wplótł w jej włosy, ciesząc się ich dotykiem. Przekazywali sobie niemal wszystko, podczas tego pocałunku. Głód dotyku, tęsknota i ból. Obydwoje cierpieli bez siebie. Jednak żadne z nich nie odważyło się zrobić jakikolwiek krok w kierunku ich wspólnej przyszłości.
- Kocham cię, Lilith- wyznał demon, opierając głowę o jej czoło. Ciężko dyszeli, próbując poskromić pierwotne instynkty.- Nigdy nie przestałem cię kochać... Ta rozłąka jeszcze bardziej wzmocniła moje uczucia do ciebie. Kocham cię. Zawsze i na zawsze- kciukiem otarł łzę, która okalała twarz dziewczyny. Jeszcze raz pocałował ją, po czym mocno przytulił, zamykając w bezpiecznym uścisku.- Byłaś moją jedyną słabością, więc nikt nie mógł się dowiedzieć o tym uczuciu. Demony mogłyby to wykorzystać przeciwko mnie.
- A teraz?- Zapytała spoglądając w jego oczy. Choć teraz były czarne, w głębi posiadały swoją niebieską, anielską barwę. Wciąż patrzył na nią, tym samym wzrokiem, przepełnionym miłością.- Co jeśli się teraz dowiedzą?
- Jestem ich pieprzonym królem i chciałbym, abyś ty stała się moją królową.



    ****




               Ciemne chmury spowijały niebo. Wiatr zmuszał liście do wykonywania przeróżnych tańców, jednocześnie kpiąc z nich i ich bezsilności. Bawił się nimi, karząc za nieposłuszeństwo. Pociągnął swoich sługów w kolejną stronę, jednak tym razem ktoś mu przeszkodził. Kilka liści zahaczyło o postać, znowu pojawiającą się na jego terytorium. Był to demon. Kolejny zgniły człowiek, który w jakiś sposób zawarł pakt z tymi istotami. Brzydził się nimi. Choć sam do nich należał.

- Wyjdź, Amonie, ze swego ukrycia- rozkazała. Wiatr, w towarzystwie liści, zatoczył kilka kół, wywołując małe tornado, wielkości człowieka. Nagle rozprysnął się na wszystkie możliwe strony, obnażając kolejnego demona w swojej okazałości.- Demon wiatrów- mruknęła w stronę jej towarzyszki, która kiwnęła głową ze zrozumieniem, po czym z powrotem spojrzała w stronę potwora. Mierzyli się wzrokiem, słuchając przy tym dźwięcznych śpiewów ptaków i liści. 
- Samantha, jak się nie mylę- pochylił się w lekkim ukłonie.- Chyba, że wolisz abym cię nazywał swoim prawdziwym imieniem, Samaelu. 
- Jej tu nie ma- stwierdził gorzko.- Przyszedłem się z nią zobaczyć.
- Twoja matka już nie może się doczekać twojego powrotu- demon żywiołu uśmiechnął się pod nosem. Jednym ruchem dłoni, nakreślił coś na kształt bramy. Liście otoczyły jego obwód, wyraźnie kształtując wrota. Wielki podmuch przeleciał przez wnętrze, otwierając portal do zupełnie innego świata. 
Samael spojrzał na swoją towarzyszkę, która niepewnie kiwnęła głową. Czuł jej lęk, jednak wiedział iż ona nie wycofa się przed niczym. Za co przecież zostanie nagrodzona.
Mrugnął, a jego oczy znów przybrały czarną barwę. Dwa wielkie skrzydła rozerwały materiał ubrania, ukazując demona w swojej prawdziwej postaci. Davina także przyjęła swoją prawdziwą postać, dumnie krocząc za swym panem w bezdenną otchłań ciemności.




                                                  ***



         Dziwne dźwięki dochodzące z biblioteki, spowodowały zwrócenie uwagi gospodarza domu. Mężczyzna podniósł się i skierował do pomieszczenia, skąd wydobywały się te odgłosy. Cichy świst, połączony z delikatnym stukaniem. Mijał hol, spoglądając na ścianę, na której wisiały portrety. Nieznane mu osoby, patrzyły na niego podejrzanym wzrokiem. Przejechał dłonią po jednej z nich, jednak nie przystanął, aby podziwiać dzieło. Doszedł do końca korytarza, zatrzymując się przed zasłoniętym materiałem obrazem. Biały koc, otulał go ze wszystkich stron, nie dając dostępu do choćby jednego marnego ciepła promienia słonecznego czy też jakiegokolwiek światła. 

          Złapał za koc i ścisnął go mocno w dłoni. Mały żar wydobywający się z opuszków palców, rozprzestrzenił się po nim, pochłaniając go jednocześnie. Dziura coraz bardziej rozprzestrzeniała się po materiale, ukazując zawartość dzieła. 
         Piękna, młoda kobieta, odziana w czerń, spoglądała na niego. Jej czarne oczy z dumą spoglądały na widza. Swoim majestatem zachwyciłaby nie jedną osobę, jednak on ją znał. I wiedział, że to tylko część jej piękna. Zdarł resztki materiału i pogładził dłonią złotą ramę. Wszystko było już prawie gotowe, więc mógł już pochwalić się światu swoim dziełem. Malarz, który był autorem tego dzieła, idealnie przedstawił dorosłą dziewczynę, biorąc przykład z pozowanej, pięcioletniej dziewczynki. Niestety to był jego ostatni obraz. Tylko on, Śmierć, mógł wiedzieć o jego istnieniu, a dziewczynka, z czasem zapomniała o tym incydencie.
Odwrócił głowę, słysząc ten dziwny dźwięk. Pognał za nim do pokoju, mając nadzieję, że dorwie włamywacza, jednak nie wyczuł niczyjej obecności w swoim domu. 
Powoli wszedł do pomieszczenia, widząc czarną, skórzaną księgę na biurku. Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, kiedy ją tam położył. To nie był on, a nikt w ostatnim czasie nie odwiedzał go. Podszedł do książki, uświadamiając sobie, że ten dźwięk jest spowodowany samoistnemu przewracaniu się kartek. 
- Co jest...- mruknął, czując piekący ból podczas dotyku księgi. Nie można było się do niej zbliżyć, a on musiał schować ją i zabezpieczyć, aby nikt nieproszony nie przeczytał jej zawartości.
Użył swojej mocy, a kartki zatrzymały się na ostatniej stronie. Zmarszczył brwi i spojrzał na kartkę, nie wierząc własnemu wzrokowi. Otworzył szufladę, wyciągając z niej czarny, damski sygnet. W jego kamieniu dostrzegł dziwny, niewyraźny znak. 
- Herlah zarrah*- wyszeptał, widząc demoniczny znak.






Herlah zarrah- krwawy gniew, symbolizujący zemstę.