piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział XX

Kochani :*
Zbliżamy się ku końcowi... Dzisiaj skończyłam pisać XXI rozdział. Został mi jeszcze jeden i epilog... Szczerze powiedziawszy, już od dawna chciałam skończyć tą historię. Nieraz z niecierpliwieniem czekałam na koniec. A teraz? Teraz wiem, że będzie mi jej strasznie brakować. No cóż... może coś pomyślę nad kontynuacją, ale najpierw w końcu skończę tego bloga :D I Piekielny dar...
Pozdrawiam
Seo :*
PS. Zapraszam na nowy blog Towarzyszka Śmierci, gdzie będzie odtwarzana historia z Ostatniego tańca w nowej, lepszej wersji :D

"Powstań lub polegnij"



SAMANTHA



-Nie!- krzyknęłam, choć wiedziałam, że nikt mnie nie usłyszy. Mój głos odbijał się echem w pustej przestrzeni, gdzie górowała tylko ciemność. Jednak świadomość, że ten drań rozkazał moim bratankom zabić własnego ojca, wzmocniła moją nienawiść. Myślałam, że dam radę. Nawet próbowałam, ale nie. Nie mogłam się teraz poddać. Nie, gdy to coś zaatakowało moją rodzinę. Mógł wybijać sobie ludzi do woli. Niektórych nadnaturalnych istot także, ale nie. Od mojej rodziny musi się trzymać z daleka. Nikt ich nie skrzywdzi. Nie, gdy ja jeszcze mam coś do powiedzenia.
Poddaj się... Poddaj się i patrz, jak zabijam jedno po drugim.
Wiedziałam, że to już koniec, ale będę walczyć. Swoje ostatnie chwile życia poświęcę na walce, aby przynajmniej oni byli bezpieczni.
Dasz radę, kochanie. Wierzę w ciebie...
Głos Ezry dudnił mi w głowie. On wiedział. Wiedział, że go słyszę.
Zrób to dla nas... Dla naszego dziecka...
Chociaż wiem, że to było niemożliwe, ale czułam, jak po policzku spływa słona łza. A to znaczyło, że...

****


             W pokoju zapanowała cisza. Jedynie można było usłyszeć świst wciąganego powietrza, przez rannych. Lilith wciąż się nie ruszała, ale jej energia nie zgasła. Pomimo ran, zadanych przez demona, ona nie poddawała się. Wytrzymała dłużej niż Władca Cerisu. To był kolejny dowód tego, iż korona należała się jej. W końcu władca powinien być potężny. Powinien dawać przykład innym, a także zapewniać im bezpieczeństwo.
             Ciało Samanthy zaczęło wić się na ziemi. Wplotła dłonie we włosy, dając wrażenie, jakby chciała je wyrwać. Usunąć coś, znajdującego się wewnątrz jej głowy. Jednak tego nie dało się zniszczyć. Prawowity właściciel ciała, upomniał się o swoją własność, a intruz nie chciał odpuścić.
Zbliżając się do linii pentagramu, dziwny chłód wydobył się z jej ciała. Zaciskała zęby, aby jej krzyk nie był zbyt głośny.
              Półdemon o blond włosach, powoli podnosił się z ziemi. Dłońmi chwycił za metal i wyciągnął go ze swojej nogi, powodując jeszcze większy krwotok. Jednak powoli rana sama się goiła, a on już pewniej stawał na zranionej kończynie.  Kulejąc, zbliżał się do ukochanej, która walczyła o wolność. Tuż przed nią, potknął się i upadł. Rana przestała się samoistnie goić. Coraz więcej krwi wydobywało się z niej, a półdemon czuł, jak uchodzi z niego życie. Ona nieświadomie wysysała z niego energię, a on nie miał już siły, aby jego moc go uzdrowiła. Powoli zamykał oczy ze świadomością, iż nie dał rady. Przez co, stracił wszystko, na czym mu kiedykolwiek zależało.


ŚMIERĆ



               Nie mogłem dłużej stać bezczynnie. Choć w głębi wciąż tkwiłem w nadziei, że sami rozwiążą ten problem. Jednak widziałem, że oni nie dadzą radę. Trzy osoby walczyły o życie, a reszta... zapewne nie długo też będzie toczyć tę walkę. Zrobiłem kilka kroków do przodu, kierując się do Ezry. On był w najgorszym stanie, a ja wiedziałem, że jeśli go nie uratuje, Sam nigdy mi tego nie wybaczy.
Stając tuż obok niego, dostrzegłem jak jego dusza próbowała wydostać się z ciała, a moja obecność nie pomagała w jej zatrzymaniu.
               Przykucnąłem i umieściłem swoją dłoń, która zmieniła się w czarną kulę dymu, w jego klatce piersiowej, ratując mu życie. Jego dusza zajęła swoje właściwe miejsce, a dzięki drobnej pomocy z mojej strony, została tam. Ezra zaczerpnął głęboki wdech, a ja byłem już pewny, że będzie żył.
Wstając, omal nie zderzyłem się z chłopce, który został rzucony przez Lucyfera. Zgromiłem go spojrzeniem. Król Piekła walczył z dziećmi, które demon porwał. I to była moja wina. Wszystko co tu się działo było moją winą. Schrzaniłem sprawę, nie dopilnowując więźnia. Chociaż on sam nie wydostał się za sprawą swojej mocy, tylko ktoś z zewnątrz mu w tym pomógł. Ktoś, kto już dawno temu powinien być martwy, a ja dopilnowałem, aby tak było.
- Nie rób im krzywdy- zwróciłem się do Szatana.- To dzieci Scott'a.
Zdążyłem dostrzec jeszcze jego wrogie spojrzenie. Był świadomy tego, że Sam i Scott byli dla siebie jak rodzeństwo, więc nie miał prawa skrzywdzić jej rodziny.
               Zanim wszedłem do pentagramu, spojrzałem jeszcze na wszystkich towarzyszy. Czułem ich strach i przerażenie. Obawiali się tego, co się stanie, choć dzielnie walczyli, próbując ją uratować.
Dotknąłem linię narysowanego znaku, a przede mną pojawiła się szklana osłona, która pękła, a jej kawałki runęły na ziemię. Zimny podmuch wiatru, wydostał się z jego wnętrza, omal nie zwalając mnie z nóg. Zamknąłem powieki, po czym głośno przełknąłem ślinę. Zrobiłem pierwszy krok do przodu, przerywając ich zaklęcie. Scott od razu pobiegł do Lucyfera, który walczył z jego dziećmi. Po zaledwie kilku tygodniowej nieobecności, chłopcy wyglądali niemal jak szesnastolatkowie.
               Patrick także ruszył mu na pomoc, a reszta chłopaków po prostu się zmyła. Amanda biernie przyglądała się Samancie, która wciąż walczyła ze sobą. Turlała się na podłodze, wyginając w różne, prawie niemożliwe pozycje. Co chwile można było usłyszeć dźwięk łamiących się kości. Nawet jak na mnie, tego było za wiele. Jako Kosiarz często zadawałem innym ból, nim zabierałem ich dusze na drugą stronę. Uwielbiałem pastwić się nad swoimi ofiarami, ale to wszystko było uzasadnione. Oni sobie na to zasłużyli, a ona? Ona nic nie zrobiła. Nie zasługiwała na to.
             Z kieszeni wyciągnąłem małą figurkę wilka, która po chwili spłonęła w mojej dłoni, uwalniając uwięzioną w niej duszę. Czarna chmura dymu, wypłynęła z mojej dłoni, kierując się do swojego prawowitego ciała. Dziewczyna z głośnym sykiem, wpuściła swoją duszę, po czym przez pokój przeszła fala energii, oślepiając wszystkich dookoła.



SAMANTHA




                Otwierając oczy, dostrzegłam, iż znajduję się w zupełnie innej komnacie niż przedtem. Była to jedna z wielu sypialni, które stały tu bezczynnie. Służba gnieździła się w kilku błogo urządzonych komnatach, gdzie tu sypialnie stały puste. Jednak nie to powinno teraz zaprzątać mojej głowy. Ciemna postać siedziała tuż naprzeciwko mnie. Demon zakaszlał, po czym ukazał swoje prawdziwe oblicze. Był piękny i młody. Liczył zaledwie dwadzieścia pięć lat. Ciemne włosy okalały jego zbolałą twarz. Delikatne rysy nadawały mu ostrości, a także w pewien sposób przerażały mnie. Kwadratowa szczęka współgrała z wysportowaną sylwetką. Ścisnęłam w dłoni kawałek metalu, który znalazłam pod kanapą. Próbowałam podnieść się i dokończyć swojego dzieła. Musiałam go zabić. Inaczej my wszyscy zginiemy. 
Zachwiałam się, gdy stanęłam na obydwóch nogach. Zataczając się do tyłu, dostrzegłam obraz wiszący na ścianie. Moje serce zabiło szybciej, gdy uświadomiłam sobie, z kim mam do czynienia. 
- Zabijesz własnego ojczyma?- zarechotał, a ja jeszcze mocniej ścisnęłam ostrze w dłoni, czując jak krew spływa po mojej skórze. 
- Jesteś dla mnie nikim- wyznałam, zbliżając się do niego.
- O nie, młoda damo. Tak łatwo ze mną nie wygrasz- nim się obejrzałam, on już stał przede mną, a jego dłonie zacieśniły się na moich ramionach. Delikatnie mnie popchnął, a ja przeleciałam kilka metrów do tyłu. Chwycił sofę, z której wyrwał drewnianą nóżkę i ponownie stanął przede mną.
- Chciałem być miły- zaczął.- Nawet próbowałem być taki. Twoja śmierć mogła być krótka i bolesna. A teraz będę pastwił się nad tobą tak długo, póki nie przyjdzie Kosiarz i nie zabierze cię do Tartaru. Chyba, że wolisz Pustkę- uśmiechnął się, po czym zatopił drewno w mojej nodze. Ścisnęłam dłonie, czując ten ból. Przez palce, również zatopione w moim ciele, wydostawały się iskry, paląc mnie od środka. 
- Czego... ty właściwie chcesz- wysapałam, czując jak uchodzi ze mnie życie.
Demon pochylił się nade mną, szepcząc do ucha.
- Twojej śmierci- wyciągnął drewno, chcąc zadać mi kolejny ból, jednak ja go uprzedziłam. Dźgnęłam go metalem, który trzymałam w dłoni. Syknął, a ja dostrzegłam, że przedmiot, wystający z jego piersi, świeci na niebiesko. To światło przypominało mi napis z jaskini, w której był uwięziony. Tym razem ja zaczęłam go atakować. Chwyciłam szpadle, zdobiącą ścianę tuż nad kominkiem, i wbiłam w jego klatkę piersiową. Demon zwinnie wyciągnął ostrze, nawet się nie krzywiąc. Metalową broń odrzucił na bok, po czym zaczął mnie atakować gołymi dłońmi. Co chwile czułam uderzenia w ramiona, które miałam najbardziej zranione. Czasami też wbijał mi palec w ranę na nodze, która powoli się goiła. Bolało jak diabli, ale nic nie można było porównać z bólem, jakim zadawałam swoim ofiarą. To w porównaniu do nich, to nic. Drobne ukłucia igłą.
                 Demon zamachnął się, a ja dostrzegłam moment, który mogłam wykorzystać przeciwko nim. Chwyciłam dłonią jego ramię, po czym skierowałam całą energię na tą czynność. Dzięki temu, że staliśmy tuż pod ścianą, mogłam odepchnąć się od muru. Drugą dłonią złapałam za wolne ramię, i odpychając się od ściany, rzuciłam nim resztkami sił. Demon zaraz się podniósł, powodując u mnie falę przypadkowych kopnięć. Celowałam w metal, wciąż tkwiącym w jego piersi. Gdybym zdołała porządnie go wbić, mogłabym go osłabić na tyle, na ile wystarczyłoby mi zadać ostateczny cios. Jednak, gdy już wbiłam ostrze, poczułam silne uderzenie w tył głowy, które spowodowało iż przed oczami zagościła mi ciemność.


SAMAEL


          Zakaszlałem, a z moich ust wydobyła się struga czerwonej cieczy. Wytarłem ją dłonią. Podniosłem się, chcąc zobaczyć co takiego zatrzymało tą małą gnidę, przed zabiciem mnie. Niemal wybuchłem śmiechem, dostrzegając jej przyjaciela. Pewnie byłego przyjaciela, patrząc na okoliczności. 
Ciemnowłosy odrzucił belkę, którą znokautował Sam i uśmiechnął się do mnie.
- Niezłe wejście- mruknąłem, próbując utrzymać równowagę. Ta mała jędza nieźle mnie poturbowała.
Półdemon zamachnął się w moją stronę, powalając mnie na ziemię. Byłem już wykończony tą całą walką. Po raz kolejny zakrztusiłem się krwią. Tonny wyciągnął do mnie rękę, a z jego dłoni wydobyła się czarna smuga. Złapany w jej sidła, czułem jak moja energia się łączy z ciałem tej marnej imitacji demona. Przynajmniej dzięki niemu miałem szansę przetrwać. Nie wszystko jeszcze było stracone.


SAMANTHA


     Poczułam silny ból, pulsujący z tyłu mojej głowy. Dotknąwszy zranionego miejsca, znalazłam krew na dłoni. Przewróciłam się na plecy, po czym powoli usiadłam, opierając się o jakiś mebel. Nie wiedziałam jak długo byłam nieprzytomna, ale musiałam szybko stąd uciec. Gdy już powoli powracała do mnie energia, dostrzegłam mojego przyjaciela, stojącego nieopodal mnie. Byłam mu wdzięczna za pomoc. Gdyby nie to, że pojawił się w tej komnacie, ten demon mógłby mnie zabić.
- Gdzie Samael?- Chrypnęłam w jego stronę. Tonny jakby się ocknął i odwrócił w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się uśmieszek, a ja uzmysłowiłam sobie, co się stało.
- Jest tutaj- odparł zadowolony z siebie. Spojrzałam mu w oczy, widząc znajomy błysk. Gdy tak stał, wiedziałam, że czyha na moją duszę. Chce mnie zabić. A raczej pogrążyć w głębokim śnie tak, jak inne istoty, którym zabierał energię.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak długo czekałem na tą chwilę- zrobił kilka kroków w moją stronę.- Przez wieki musiałem znosić waszą obecność. Płaszczyłem się i usługiwałem wam, chociaż to wy powinniście mi służyć!- pod wpływem gniewu rzucił stołem. Słyszałam jak głośno dyszał, próbując się uspokoić.
- Tonny... o czym ty mówisz?- wybuchł śmiechem.
- Jestem taki jak ty, Sam. Zrodzony z demona i Nefilima. Mam takie same prawa do tronu, jak ty! Taką samą moc!
- Nie, Tonny. Nikt z nas nie ma prawa do tego pieprzonego tronu! Po co ci ta władza? Chcesz być taki jak Will?
- Ja jestem taki jak on- odparł cicho.- Gdyby nie mój kochany tatuś, żyłbym w pałacu. Miałbym rodzinę, normalny dom... A nie wychował się w sierocińcu!- zrobił krótką przerwę.- Ojczulek w końcu dostał to, na co zasłużył. I dzięki twojej pomocy, mogłem go w końcu zabić.
- O czym ty mówisz? Przecież...
- Nie zabiłaś Will'a. Ogłuszyłaś go. Wprowadziłaś go w głęboki stan letargu, ale nie zabiłaś. Ja to zrobiłem- wyciągnął z pochwy, przyczepionej do pasa, krótki sztylet z zaplamionym ostrzem. Czy była to krew Will'a? Nie wiem, ale myślę, że mówił poważnie. Zabił go. Nie ja, tylko on to zrobił.- Wiesz co on zrobił? Co zrobił mi i matce?- Miałam ochotę odejść stamtąd. Taka gadka mnie denerwowała. Szczerze powiedziawszy, nie interesowało mnie to, czego on chciał. Co stało za jego zmianą, miałam głęboko gdzieś. W moim długim życiu byłam nie raz porywana, torturowana czy po prostu z kimś walczyłam. Za każdym razem umierałam z nudów, słuchając co kierowało danego demona do popełnienia czynu. Czułam się, jakbym grała w jakimś kiepskim starym horrorze, gdzie zawsze dochodziło do tego, iż oprawca dzielił się swoim planem ze swoją ofiarą. Tym razem było identycznie. Tonny miał nade mną przewagę. Ale im dłużej tak stał i gadał, tym więcej energii odzyskiwałam.- Szkoda, że sam ci tego nie powiedział. Zaatakował to królestwo, tylko po to, aby zabić twoją matkę. Nie spodziewał się, że tyle osób stanie po jego stronie. Chciał się tylko pozbyć tej suki. A tak naprawdę nie pozbył się nikogo. Jonathan uciekł, zaraz po tym jak uwolnił Samaela, a ona zniknęła, zostawiając ciebie w rękach Śmierci. Wszystko to dla pieprzonej miłości, rozumiesz?- zaśmiał się gorzko.
Miłość. Łzy zagościły w moich oczach. Rozumiałam go. Ja dla miłości poświęciłam wszystko. Chociaż może i byłam tchórzem, patrząc na to, że uciekłam, zostawiając ich samych. Nie chciałam walczyć. Chciałam po prostu, aby oni byli bezpieczni, a ja... mogłam być ceną za ich życie. Długo szukałam rozwiązania, a zawarcie paktu ze Śmiercią było jedyną opcją.
- Will zakochał się w służce, którą kazano wygnać z królestwa. Zhańbił nasz ród, bo moja matka nie pochodziła stąd. Była Nefilimem, pochodziła z Patersu. Wygnano ją, a ten idiota myślał, że przez Lilith została zabita. Urodziła mnie, oddając przy tym swoje życie. Znaleźli mnie jacyś chłopi i sprowadzili tutaj, gdzie... no sama zobacz! Jestem tym kim jestem! A skoro on został królem, ja mam całkowite prawo do tego tronu!
- Nie. Ty nie masz prawa tutaj być. Powinieneś gnić w więzieniu, albo być martwy. Ani ty, ani twój ojciec nie zasługujecie na to. Nie widzicie, że cierpi na tym cały kraj? Tylko po to, żeby mieć władze?
- Oj, Sam- przejechał dłonią po moim policzku.- Ty nic nie rozumiesz. Mam w dupie to co stanie się z nimi. Wystarczy, że tylko zdobędę twoją duszę, a oni wszyscy będą martwi.
Chwycił moją dłoń, a ja czułam, jak wszystkie moje kończyny są sparaliżowane. Nie miałam siły, aby się ruszyć z miejsca. Tonny sztyletem rozciął moją rękę, a strumień szkarłatu spływał po skórze.
- Nigdy nie zrozumiałem, jak to możliwe, że twoja krew ma właściwości regeneracyjne. Doszedłem do wniosku, że to musi być za sprawą Lucyfera. W końcu anielska krew ma takie możliwości, tylko myślałem, że po jego upadku to zniknie. A jednak się myliłem. Nawet trochę będzie mi ciebie szkoda...- zaśmiał się, po czym machnął dłonią, chcąc wbić ostrze w mój brzuch. Tuż przed zetknięciem metalu z moim ciałem, chwyciłam ostrze, rozcinając sobie dłoń, co go jeszcze bardziej rozbawiło.- No oczywiście. Słyszałem jak Ezra chwalił się, że będziecie mieli dziecko. Jaka szkoda, że on nie żyje. Chociaż nie do końca... Ty i dziecko też będziecie martwe.
- Kłamiesz- wykrztusiłam.- On żyje...
- Nie, złotko. Sama go zabiłaś.
Miałam do wyboru dwa wyjścia. Mogłam się już teraz poddać. Pozwolić mu się zabić. Siebie i dziecko, licząc, że chociaż po drugiej stronie znajdę swojego ukochanego. Albo walczyć. Co zapewne zrobiłby Ezra. Walczyć do końca. To właśnie zdecydowałam się zrobić. Nawet jeśli byłam na straconej pozycji, nie chciałam się od tak poddać. Teraz musiałam żyć nie tylko dla siebie, ale i też dla naszego maleństwa.
Tonny wbił mi palce w ranę, a z jego rękawa zaczęła wydobywać się czarna chmura. Szykował się do odebrania mi duszy.
- To już koniec. Chociaż i tak jestem pod wrażeniem. Myślałem, że wcześniej zginiesz. Przynajmniej oszczędziłabyś mi zbędnego wysiłku. Mogłem od razu pochłonąć duszę Samaela i twoją. Musiałbym jedynie zakraść się do Śmierci i ciebie znaleźć.
Przymknęłam na chwilę powieki. Musiałam skupić swoją energię. Ostatnimi siłami odepchnąć go od siebie.
- Nie walcz, złotko. Jeszcze tylko chwila i...- syknął cicho. Otwierając oczy zauważyłam, że z jego ciała wystaje coś metalowego. Jego serce zostało przebite przez miecz, wykonany z niebieskiego metalu. Oprawca przeciął jego ciało, wydobywając ostrze. Krew ściekała po broni, plamiąc dywan. Tonny opadł na kolana, po czym przewrócił się na bok, topiąc się w kałuży własnej krwi. Odetchnęłam głośno z ulgi, spoglądając na mojego wybawiciela. Dziewczyna stała, trzymając miecz w dłoni. Delikatny dym wydobywał się z jej palców. Metal parzył jej skórę, ale ona wciąż była gotowa zaatakować go, gdyby jakimś cudem przeżył. Podniosłam się.
- Davina...- jęknęłam, po czym opadłam w jej ramiona, zamykając oczy w głębokim i długim śnie. 

1 komentarz:

  1. "poświęcę na walkę" - tak mi się przynajmniej wydaje :)
    "odetchnęłam z ulgą" - powinno być tak.
    Matko! Ile grozy w jednym rozdziale!! Masakra! Super to wszystko wymyśliłaś. jestem pod ogromnym wrażeniem wszystkiego! Twojej wyobraźni przede wszystkim! Dzisiaj króciutko, bo mam mnóstwo spraw do załatwienia :) Napiszę jeszcze tylko, że już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Ten Ci wyszedł naprawdę genialnie!
    Mnie też będzie bardzo brakować. Zawsze tak jest, że człowiek przyzwyczaja się do swojego opowiadania :) też tak mam, że jak piszę to mam ochotę skończyć, ale jak już dobiegnie końca to mi jest szkoda, że już więcej do niego nie wymyślę :)
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza ;*

    OdpowiedzUsuń