czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział XII

                "Będziesz błagać mnie o śmierć".

- Coś ty jej zrobił?!- głos blondyna rozbrzmiał po całej komnacie.
- Nic!- bronił się Władca.- Nie wiedziałem, że ona tu jest! Musisz jej pomóc...- prosił desperacko.
- Jak mam jej pomóc, skoro jest martwa?!- teraz własne słowa dotarły do niego.
Martwa. Czy tak to widział? Czy to właśnie tak, miało się to skończyć?
Oczywiście, że nie. Mieli żyć razem, na wieki... Przecież on nie wyobrażał sobie życie bez niej... Od pierwszego ich spotkania, tylko tego pragnął, być z nią. Całować ją w te czerwone usta. Dotykać jej delikatnej skóry... A teraz? Wszystko zniszczył. Przez jeden głupi układ, który zawarł. Wiedział, że nie daje sobie rady. Ciało zostało przygotowane do przyjęcia mocy, która nie chciała wyjść. A tylko Christoph mógł jej pomóc. Dlaczego się na to zgodził?!- to pytanie, dosłownie, waliło go w głowę.
Zawiódł ją. I to cholernie bolało. Pustka, która zaraz się uaktywni... bał się jej. Tak cholernie się bał, żyć bez niej. Przecież to niemożliwe!
- Żyje.- wyszeptał kasztanowłosy.- Ale nie jest z nią za dobrze. Umiera i jak szybko czegoś nie zrobimy, to stracę ją...
O tak, na pewno ty ją stracisz!- pomyślał.
- No rusz się! Trzeba jej pomóc!- wołał gniewnie.
Estes zbliżył się do dziewczyny.
Ona żyła!!!
 Wyczuł słabą energię życiową, emanującą od niej. Nie było za późno. Ona żyła! Jego ukochana żyła...
Przeleciał wzrokiem po jej ciele. Wszystkie nerwy sczerniały. Widać było cienkie żyłki, malującą jej bladą skórę. Krew- to właśnie najbardziej go niepokoiło. Skąd ona się wzięła?
Ręce, one były najbardziej nią umazane. Dotknął jej zimnych dłoni. Dreszcze przebiegły po jego ciele. Była zimna, jak trup... Trzeba się śpieszyć.
Metale na jej rękach! To właśnie to! Dotknął ich z zamiarem ściągnięcia i poczuł jak prąd przebiega bo jego ciele. Były zaczarowane...
- Trzeba to ściągnąć!- krzyknął do Władcy. Teraz nie zważał na to, że jego słowa go rażą. To była hańba dla niego, że strażnik tak się zwracał. Nie było czasu na to, żeby go ukarać. Trzeba ją ratować.- Ściągnij to!- rozkazał, wskazując na metale.
Król posłusznie wykonał polecenie strażnika. Kajdanki z hukiem opadły na ziemię, uwalniając jej moc. Głośno zaczerpnęła tchu, jednak nie otworzyła oczów. Czarne żyłki powoli znikały z jej bladej skóry, wraz z uwalniającą się energią.
Estes czuł silny, bolesny podmuch, rozprzestrzeniający się po pomieszczeniu.
 Cierpiał. I to cholernie, ale nie zgiął się z bólu. Bacznie przyglądał się jej, z nadzieją, że znów ujrzy te słodkie czarne oczka, które wpatrują się w niego z miłością i czułością. Jednak to nie nastąpiło.
Ból słabł, a ona się nie budziła. Usłyszał jakiś huk. Obejrzał się za siebie. Na podłodze leżały dwa ciała topiące się we własnej krwi.
Anzel i Modrit, młodzi strażnicy, którzy go tu sprowadzili, nie żyli.
Wzdrygnął się na ich widok. Widział strach i ból w ich oczach, ale teraz najważniejsza była Samantha. Podszedł bliżej do niej i odetchnął z ulgą.
Żyła.
Jego ukochana wciąż żyła, a teraz jej moc zjednoczyła się z ciałem. Jest bezpieczna, ale czy na pewno? Nic jej już nie zagrażało, oprócz Króla.
Co on mógł od niej chcieć? Przecież ona może go zabić, a on ją ratował.
- Poznałem ją parę dni temu, będąc na Ziemi.- wyznał, przerywając cisze.- Od razu zauroczyła mnie swoją urodą. A jej moc... Taka silna energia emanowała z niej... Nawet trochę mnie tym przeraziła, ale zapragnąłem ją. Chciałem by była moja, tylko moja...- spojrzał na swojego sługę.- Widziałem też twoją siostrę.- tego się nie spodziewał. Był gotów na poniesienie za niej kary, zapewne bolesnej...- Jednak jest ona dla mnie zbędna, więc może tam zostać. Wiem, że to Shanel ją tam sprowadziła... Dziękuje ci za pomoc.- wydukał z bólem.- Mam u ciebie dług, który za pewne niebawem spłacę.- powiedział z lekkim rozczarowaniem.- A teraz zostaw mnie samego. Zawołaj Kathriane.- rozkazał.
 Niechętnie opuścił komnatę. Wiedział, że musi ją zostawić, gdyż tak Król chciał, a jego rozkazy, zwłaszcza wypowiedziane do najbliższej jemu osoby- prawej ręki Władcy- muszą zostać wypełnione.
Wraz z zamknięciem wielkich, mosiężnych drzwi, kasztanowłosy przyklęknął przed ciałem kobiety.
- Moja piękność...-wyszeptał głaszcząc jej zakrwawione dłonie.-... taka silna na łożu śmierci...- zaśmiał się bez krzty wesołości.
Podziwiał ją. Była taka delikatna i zarazem silna. Chciał ją przytulić, ale bał się ją dotknąć, w obawie, że skrzywdzi jej, już dość poranione ciało.
Ciche pukanie rozniosło się po sali. Przez uchylone drzwi, weszła kobieta w podeszłym wieku. Siwawe włosy zostały przykryte białą chustką, dopasowaną do reszty brązowego stroju służącej.
- Wzywał mnie Król?- wzrok miała utkwiony w podłodze, na którym leżały dwa, zakrwawione trupy. Bała się. Najwidoczniej Król znów był w swoim złym humorze, a to nie wróżyło niczego dobrego...
- Zajmij się nią.- rozkazał.- Doprowadź do porządku.- wskazał palcem na nieprzytomną dziewczynę.
Siwowłosa zrobiła to, o co prosił ją Władca, a raczej żądał. Nie słyszała żadnych miłych słów od niego, choć służyła mu dość długo. Tym bardziej słowo „ proszę” nie przeszłoby mu przez gardło.
Umyła zakrwawione ciało i przebrała czarnowłosą w białą suknie. Zawołała strażników, stojących przed drzwiami, i wraz z ich pomocą, ułożyła ją do łóżka Pana.
Następnie wzięła się za sprzątnięcie dwóch pozostałych ciał...

                                                           
                                                            ***

 Cała obolała otworzyłam oczy, zmuszając się do poruszania głową, w celu rozejrzenia się po pomieszczeniu. Nie znałam tej komnaty, choć przejrzałam ich dość sporo, ta była mi kompletnie obca. Próbowałam wstać i, od razu tego pożałowałam. Ból...mdłości i zawroty głowy. To wszystko naraz tworzyło dość zabójczą mieszankę...
- Nie wstawaj.- usłyszałam miły, pełny troski, kobiecy głos. Obróciłam obolałą głowę w bok, i ujrzałam staruszkę, czuwającą przy łóżku.
- Musisz odpoczywać,- wyszeptała.- omal nie umarłaś... Proszę.- podała mi słodko pachnący wywar ziołowy. Wypiwszy kilka łyków, osunęłam się ospała na miękką poduszkę. Otulona ciepłą kołdrą, dałam się ująć snu.

                                                          ***

- Ezra!- krzyczałam wchodząc do drewnianego domu przy jeziorze. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłam. Resztki po śniadaniu walały się po kuchni, czekając na Dorothe, kilka ubrań znajdowały się w korytarzu. A Scott? Oczywiście leżał rozwalony na kanapie, oglądając jakiś, zapewne głupi, film.
- Widziałeś Ezrę?- zapytałam z nadzieją na uzyskanie pozytywnej odpowiedzi.
- Nie, a kto to?- zrobił zdziwioną minę.
- Jak to kto?
- No kto?- powtórzył.
Wywróciłam teatralnie oczami.- Przecież on to mój...- przerwałam. Właśnie. Kim on w ogóle był?
Ezra- ciąg liter składających się w jedno imię. Tak wiele, a zarazem, tak mało wspomnień. Kim był?- nie wiem. Dlaczego tyle dla mnie znaczył?- tego też nie wiedziałam.
Więc skąd wzięło się to imię w mojej głowie?
Kim on do jasnej cholery był! Czułam jakieś silne emocje z nim związane.
Jakie?
 Tego nie byłam pewna, ale coś ważnego dla mnie znaczył.
Tyle pytań... tak mało odpowiedzi.
Zostawiłam chłopaka i udałam się do swojego pokoju. Zrezygnowana rzuciłam się na łóżko. Co się tak w ogóle działo, przez te ostatnie kilka dni?
Weszłam do łazienki z nadzieją, że prysznic, jak zwykle mi pomoże.
Wychodząc z kabiny, opatulona ręcznikiem, zaczęłam rozglądać się za piżamą. Dostrzegłam czarną koszulkę na wieszaku. Od razu ją założyłam, tak jakby to była normalna czynność, za każdym razem tuż po kąpieli.
Cholera! Ten zapach... tak diabelsko znajomy...Ale skąd wzięła się tu męska koszulka? Nie należała do Scotta, a zresztą przecież miał swoją łazienkę. Czyżby należała do tego Ezry? Kimkolwiek był, musiałam go odnaleźć.
 Myjąc zęby pochyliłam się nad zlewem, w celu spłukania piany z ust. Pytania męczyły moją, wciąż, obolałą głowę. Do tego doszło kolejne...
Kim JA jestem?
 Pustka. Kompletna nicość odbijała się po niej. Nie wiedziałam nawet skąd się wzięłam w tym domu. Wytarłszy mokre usta, spojrzałam w lustro i przez ułamek sekundy zachwiałam się na miękkich nogach.
Na popękanym szkle, który jeszcze chwile temu było całe, widniał napis namalowany krwią, ściekającą po moich zakrwawionych dłoniach.
Nadchodzę.

                                                                    ***

 Budząc, zerwałam się do pozycji siedzącej...
To był tylko sen...
Przetarłam zmęczone powieki i znieruchomiałam. A jednak. To była gorzka rzeczywistość...
 Jestem w zamku. Ezra też tu jest...
Gula w gardle uniemożliwiła mi wybuchnięciem płaczem. Kochałam go, a on tak po prostu mnie zdradził. Od początku planował sprowadzenie mnie tutaj, chociaż mógł to zrobić w mniej bolesny sposób... Nie chodzi o tortury. W życiu dość fizycznie się nacierpiałam. Czemu udawał tą całą miłość do mnie? Przecież mogło się i bez niej obejść... Moglibyśmy zostać przyjaciółmi... oczywiście dopóki by mnie tu nie sprowadził.
A teraz?
 Stał się najbardziej znienawidzoną przeze mnie osobą. To koniec... Bolesny koniec.
Pragnęłam zarówno swojej, jak i jego śmierci.
Właśnie Śmierć! Gdzie on do cholery był?! Przecież ja umierałam! Powinien się tu zja... A no tak.- westchnęłam ironicznie.- Przejście jest zamknięte...
Dopiero po chwili zauważyłam, że nie jestem sama. Starsza kobieta, siedząca przy łóżku, przyglądała się mi. Skądś ją kojarzyłam...
To ona była przy Amandzie, w tym dniu...
Czy ona też była w to zamieszana? W końcu jest jego siostrą, musiała coś wiedzieć...
- Do diabła!- krzyknęłam opadając na poduszkę. Widziałam jak kobieta wzdrygnęła. Chyba ją wystraszyłam...Cholera.- Przepraszam.- spojrzałam na nią.
Kolejna osoba, która się mnie bała...
- Nic ci nie zrobię.- wyszeptałam.
- Wiem.- w końcu się odezwała.- Jestem tu by ci pomóc.
- Hm? A w czym niby?
- Powoli odzyskujesz energię, Król chciał się z tobą jak najszybciej spotkać...
- Król?!- z nową siłą usiadłam na łóżku.- Co on ode mnie chce?!- nawrzeszczałam na niewinną służkę. Ta znów wzdrygnęła ze strachu.
- Chce porozmawiać,- zapewniła.- Nie martw się, On nic ci nie zrobi. Nie skrzywdzi cię...
Parsknęłam śmiechem.
- Już w dość dokładny sposób uświadomił mi, że nie chce mnie skrzywdzić.
- Nie wiedział o tym.- posmutniała.- Jesteś dla niego zbyt ważna.
No nic. Czas w końcu zmierzyć się z Jego Wysokością.- przewróciłam teatralnie oczami.
Wstałam, i chwiejnym krokiem, udałam się do wielkich drzwi.
- Proszę zaczekać!- usłyszałam głos staruszki.- Nie możesz iść tak ubrana!- wskazała na moje ciuchy.
Dopiero teraz zauważyłam, że jestem w samej sukni nocnej. Ale kiedy to ja...
Pewnie ona mnie w to ubrała.
- W co mam się ubrać?- zapytałam z niechęcią.
- Przygotowałam dla ciebie to.- wskazała na czerwoną suknie, opartą o sofę.
 Pomogła mi ściągnąć piżamę i, wraz z jej pomocą, ubrałam suknię. Bez niej, wątpię bym dała radę cokolwiek na siebie założyć. Wszystko było z tyłu sznurowane. Pomimo moich umiejętności gimnastycznych, nie byłam zdolna do sięgnięcia przez ramię. Do tego mój obecny stan nie pomagał.
Usiadłam przed toaletką i pozwoliłam na uczesanie swoich włosów. Czułam lekkie pociągnięcia, wraz z kolejnym ruchem szczotki, ale nie mogłam napatrzeć się na swoje odbicie w lustrze. W przeciwieństwie do tego jak się czułam, wyglądałam olśniewająco.
Suknia. Prosta czerwona tkanina z ubogimi dodatkami, pięknie prezentowała się na moim ciele. Do tego włosy... Ich kruczoczarny kolor rozjaśniał moją, już dość jasną, skórę. Czarne oczy, stały się intensywniejsze i większe.
- Ale z ciebie szczęściara...- głos służki wyrwał mnie z samo podziwu.- Taka młoda, i taka piękna...
- I dlatego jestem szczęściarą?- zapytałam z pogardą. Zazdrościła mi. Ale czy to moja wina, że jest stara?
- Nie do końca. Chodzi mi raczej o to co cię czeka...- spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Co miało mnie spotkać?
- Oh! Przepraszam. Chodzi mi o to...- mieszała się.- że jesteś tak ważna dla Króla. Troszczy się o ciebie i w ogóle...
- To nie powód do szczęścia.- odparłam zła. O co jej chodziło?
- Tak, pewnie masz rację, ale myślę że ślub jest już tym powo...- nie pozwoliłam jej do kończyć. Wstałam i spojrzałam na nią z przerażeniem.
- Co?! Jaki ślub!- krzyknęłam.
- No twój i Króla... w końcu jesteś Księżniczką, prawowitą następczynią tronu...
- To nie znaczy, że go poślubię!
- On tego chce...
- Ale ja nie chce!- co on sobie wyobrażał? Myślał, że go poślubię?! Nawet nie wiedział jak się mylił...
- Ty nie rozumiesz.- pokręciła głową.- On zawsze dostaje to, czego chce, a na ciebie już dość długo czekał....
- Idziemy do niego.- oznajmiłam ciągnąc służkę za nadgarstek.


                                                 ***


 Dwóch strażników, stojących przed wielkimi drzwiami, wpuściło mnie do środka. Pomieszczenie wyglądało mi na salę balową. Zastałam GO w towarzystwie jakieś młodej kobiety o brązowych włosach i ciemnej karnacji. W rękach trzymała papier i zapisywała, zapewne jakieś polecenia, które wypowiadał Król, gestykulując przy tym rękami. Wskazywał na różne strony pokoju, co wyglądało jakby planował ustrój tego pomieszczenia. Trzask zamykających się drzwi spowodował zwrócenie jego uwagi na mnie. Najpierw złość malowała się na jego twarzy, która po chwili została przyciemniona uśmiechem.
- Przyszłaś.- oznajmił nie przestając się uśmiechać.
- Jeśli twierdzisz, że kiedykolwiek poślubię takiego, takiego...- nie mogłam znaleźć odpowiedniego określenia na tą bestię.
- Poślubisz?- zapytał ze zdziwieniem.- Kto ci takie głupoty nagadał?
- Nie rób z siebie idioty! Nie będzie żadnego ślubu! A szczególnie z tobą!- zrobiłam chwilę przerwy, aby nabrać energii. To był zbyt duży wysiłek jak na mój stan...- Jak tylko odzyskam moc to...- zaczerpnęłam tchu. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Oczywiście, nie przeszło to jego uwadze, więc zbliżył się do mnie. Teraz zaledwie kilka metrów dzieliło nas.
- To co?- przedrzeźniał mnie.- Wrócisz do domu? Tu jest twój dom!- wskazał ręką pokój.- A zresztą, wzmocniłem czary, co pewnie już zdążyłaś zauważyć...
- W dupie to mam!- wybuchłam gniewem.- Wolę zginąć niż wyjść za takiego człowieka!
- Jakiego?- zapytał.- Wiesz, myślę ,że mnie wcale nie znasz, więc wątpię abyś mogła powiedzieć cokolwiek na mój temat.
- Widziałam do czego jesteś zdolny.- powiedziałam lodowatym tonem.- Powiedz, co ona ci takiego zrobiła, że musiała tak cierpieć?
Przez krótką chwilę zastanawiał się, zapewne, nad odpowiedzią. Albo moje pytanie wytrąciło go z równowagi?
- Zasłużyła na to- mruknął pod nosem.- Złamała zasady i musiała ponieść konsekwencje. Dobrze wiedziała jak to się wszystko skończy! Nielojalność jest karana, więc myślę, że w pełni zasłużyła na taką karę...
- Lojalność? I myślisz, że przez te twoje pieprzone zasady zdobędziesz ją? Oni cię słuchają tylko dlatego, że się ciebie boją! A nie szanują!- Kolejny wybuch mojej złości, nie skończył się najlepiej. Znowu traciłam przytomność. Nie powinnam była się tak unosić...nie teraz. Ledwo co się obudziłam i nie odzyskałam w pełni siły, a już latałam po zamku jak petarda, kłócąc się z kim popadnie.
Od feralnego upadku uchronił mnie, nie kto inny jak... William. Objął mnie swoimi umięśnionymi ramionami i podniósł. Nie miałam siły do oporu, nawet dałam się odnieść do łóżka. Gdy sen znów zagościł we mnie, zaczęłam obmyślać plan, jak najlepiej i najszybciej się go pozbyć.
Chciał mieć Królową? To ją dostanie, ale kto powiedział, że będzie jej towarzyszył? O ile w ogóle będzie żył...
 Ocknęłam się w swojej nowej komnacie. O dziwo, przy łóżku nie było siwowłosej służki, tylko ON. Siedział na krześle i z troską patrzył się na mnie. Wyglądał tak słodko... szkoda, że taki przystojniak musiał być aż tak zły. A zresztą, znałam go jedynie z opowieści Amandy, które nie koniecznie musiały być prawdziwe...chociaż to co widziałam. Oparł ręką podbródek i uśmiechnął się. Na nadgarstku widniało jakieś znamię. Domyśliłam się, że to kolejny urok, tak żeby nikt go na Ziemi nie rozpoznał. Taki jak Ezra miał w celu „wtopienia się w tłum”...
Ezra... to imię wciąż przyprawiało mnie o ból.
Zdrajca.
Oszust.
Kłamca.
 Wykorzystał mnie. Tak po prostu żeby, dostarczyć JEMU. Mój plan dopiero co się kształtował, ale na pewno znajdzie się w nim miejsce na zemstę, i to dość okrutną.
- Czego chcesz...- zapytałam ochrypłym głosem.
- Martwię się o ciebie. Tyle wycierpiałaś... Omal cię nie straciłem.- dotknął moją rękę, którą szybko zabrałam.- Proszę cię, nie oceniaj mnie z opowiastek od innych. Te historie są zbytnio naciągane. Zostaniesz tu, więc będziesz miała sporo czasu na poznanie mnie. I zobaczysz, że nie jestem takim potworem za jakiego mnie uważasz.- podał mi kubek z jakimś wywarem.- Wypij to. Poczujesz się lepiej.
- Chyba sobie żartujesz... Myślisz, że to bez problemu wypiję?
Uśmiechnął się do mnie.- Oj przestań. Przecież nie chce cię otruć.- zrobił zdziwioną minę, ujrzawszy niepewność w moich oczach.- Gdybym chciał twojej śmierci, już dawno byłabyś martwa. Ale mam inne plany...
- Aha!-krzyknęłam ożywiona.- Więc jednak chcesz mnie poślubić!
- A kto by nie chciał? Nie martw się, bez twojej zgody nic nie zrobię...
- Mam nadzieję.- sięgnęłam po napój.
- A ja mam nadzieję, że szybko zmienisz zdanie.- wstał.- Kolacja będzie za godzinę, Dasz radę wstać? Czy mam kogoś przysłać?
- Nie jestem głodna.- odparłam.
- Musisz nabrać siły.- uśmiechnął się.- Przyślę Kathriane, pomoże ci i zaprowadzi do jadalni.- usiadł na łóżku tak, że nasze nogi się stykały.- Przepraszam...-posmutniał.- Nie wiedziałem że tam jesteś... Gdybym mógł to wszystko cofnąć... Te wszystkie tortury...ten ból...- łzy zbierały mu się w oczach. Cholera! Wyglądał jakby mu naprawdę zależało...- Przepraszam...- uśmiechnął się słabo. Dopiero po chwili zauważyłam, że trzyma moją dłoń, ale teraz jakoś mi to nie przeszkadzało.
 Czas wdrążyć swój plan! Pierwszy etap: być miłym, dla niego...
Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. No cóż... sama wymyśliłam ten plan i sama muszę go wykonać, inaczej cały mój wysiłek po prostu szlag trafi.


                                                          ***

  Kathriane pomogła mi się przygotować do kolacji, a z pomocą młodej służki, dotarłam do jadalni. Z kolejnym pomieszczeniem, coraz bardziej podobał mi się zamek. Oprócz korytarzy i pokojów służących, nie był aż taki szpetny. Każda sala była bogato ozdobiona. Przepych widniał w każdym kącie. Przywitawszy się z kilkoma, kompletnie nieznanych mi ludźmi, zajęłam wyznaczone przez Króla miejsce, oczywiście obok niego. Udawanie miłą, strasznie mnie męczyło. Te uśmiechy, fascynacja jego historiami... NUDA!
Rozmawialiśmy dość długo, czekając na ostatniego gościa. Trochę było to dla mnie dziwne, że Król czeka na jednego ze swoich sług. Przecież to zniewaga Władcy, który czeka na swojego poddanego. Widocznie musiał być tego wart...
Czekając na tajemniczego gościa, zaczęłam wyciągać jakieś informację od Willa. Niestety, temat tamtego dnia został przełożony na inny termin. Choć chciałam uzyskać jak najszybciej informacji o tym, to wytrzymanie tych kilku dni nie było takie straszne... W końcu mogłam się czegoś dowiedzieć.
Każdy inaczej przedstawiał tą historię, dlatego też sama musiałam dojść do prawdy. Zanudzona, oczywiście z uśmiechem, słuchałam kolejnych jego opowiieści, gdy nagle drzwi jadalni kolejny raz się otworzyły. Usłyszałam kroki skierowane w naszą stronę. O! W końcu jaśnie pan się pojawił... Uśmiechnięta odwróciłam wzrok w kierunku przybysza.
- No nareszcie!- odezwał się Król.- Samantho, proszę poznaj mojego doradcę, Estesa.
 Przyjrzałam mu się uważnie, zastanawiając się, co tak naprawdę czułam do niego. W tym momencie? Nic. Kompletną pustkę. Miłość, pożądanie, smutek i ból po prostu zniknęły. Tak jakby nigdy nie istniały.
Ukłonił się przede mną i ucałowawszy moją dłoń, zajął miejsce naprzeciwko mnie. Znów odwróciłam wzrok ku Królowi i rozpoczęłam dalszą konwersację. Nie zwracałam na niego żadnej uwagi, choć czułam jego wzrok na sobie. Nie wiedziałam czy cokolwiek zdziałam tym, ale postanowiłam bawić się w najlepsze, z Królem. Może jakimś cudem będzie zazdrosny? A może nawet zranię go tym. Kto wie? No racja, zaraz się pewnie dowiem. Zjadłszy kolację, poprosiłam Williama, aby oprowadził mnie po zamku. Estes wszystko słyszał...
 Gniew emanował z jego ciała. Wiedziałam, że to było skierowane do mnie. Powinien mnie nienawidzić, bo przecież tak bardzo chciał mnie zranić, a tu proszę! Ledwie zwróciłam na to uwagę.
- Estesie, jestem ci bardzo wdzięczny za uratowanie jej życia. Tak, jak już wspomniałem mam dług u ciebie, a raczej miałem. Pomyślałem, że skoro już od tak dawna jesteś samotny, a córka hrabiego Mihheleya pała do ciebie jakimś uczuciem, stwierdziłem że czas na ślub! Co ty na to? Myślę, że taka spłata, jest dość obfita. Nieprawdaż Samantho?- zwrócił się do mnie.
Co ja miałam powiedzieć? Oh, tak oczywiście? Niech chłopak się żeni jak najszybciej by mieć co pieprzyć w nagrodę?
 A jednak. Coś zabolało mnie w klatce piersiowej. Małe ukłucie...dosyć bolesne. Chyba wciąż coś do niego czułam... No jasne, że tak! Przecież ja go kochałam...pomimo tego, że on to wszystko udawał. Czułam gule w gardle. Nie miałam siły na odpowiadanie. Ale musiałam. Chciałam pokazać że, to wszystko co on mi zrobił, mam w dupie. Zrobiłam kilka dość sporych łyków wina i spojrzałam na Ezrę. Wpatrywał się we mnie, szukając jakichkolwiek emocji.
Nie ze mną takie numery!
Myślał, że wciąż zależy mi na nim? Nawet nie wiedział jak bardzo... Ale moje zachowanie nic nie wskazywało na to.
- Skoro ona do niego coś czuje, to czemu nie? Chociaż, chyba liczą się uczucia obojga. Nieprawdaż?
- Zapewne.- powiedział jednocześnie kiwając głową.- Estesie, czy chciałbyś ją poślubić? Słyszałem, że jest dość ostra w łóżku...- zaśmiał się.
- Z przyjemnością.- odparł blondyn chłodnym tonem.- Tyle lat samotności wystarczy. Więc kiedy możemy się pobrać?- powiedział entuzjastycznie.
- Hola, hola!- zatrzymał go Król.- Najpierw czeka nas mój ślub, o ile ta piękna niewiasta mnie zechce.- spojrzał na mnie zalotnym uśmiechem.
- Oj Estesie, chyba sobie trochę poczekasz - oznajmiłam.
Znów zobaczyłam ten uśmiech, który tak bardzo kochałam. Spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami, a ja czułam jak powoli odpływam. Dosłownie kilka sekund i... I co? Pocałowałabym go? Nie.
Otrząsnęłam się i spojrzałam na swój pusty talerz. Najedzona miałam ochotę wrócić, jak najszybciej do swojej komnaty.
 Król wstał, a wraz z nim reszta gości. Więc to chyba koniec tej kolacji... Chociaż nie powiem, była pyszna. Odsunęłam krzesło i trochę chwiejnym krokiem odeszłam od stołu. Will widząc moje, wciąż niesprawne ruchy, podszedł i objął mnie w pasie, pomagając utrzymać równowagę.
Ba! Poczułam silną wściekłość od blondyna. A jednak! Już wyprowadziłam go z równowagi, a moja zemsta dopiero się zaczęła. Podziękowałam za pomoc i trzymając się pod jego łokciem, wyszłam z pomieszczenia.
Czas zacząć zwiedzanie.

                                                             ***


 Po kilku godzinnych przechadzkach i słuchaniu różnych historii wojennych, zostałam odprowadzona pod samą komnatę przez Króla. Prawie zanudził mnie na śmierć, tymi swoimi opowiastkami... Ale nie powiem, trochę dowiedziałam się o nim. Tylko, że nic co mogłabym wykorzystać w swojej zemście...
Usiadłam na kanapie przed kominkiem i rozkoszowałam się ciepłem płomieni. Biały wilczur oklapł koło mnie, kładąc swój pysk na moich kolanach.
 Miałam teraz czas na swoje przemyślenia. Głownie męczyło mnie to, że nie mogłam się stąd wydostać. A chciałam, i to bardzo... Oczywiście, że bym wróciła. Pomimo tego, że to miejsce jest mi kompletnie obce i coraz bardziej znienawidzone...to jest to mój dom. I jakieś uczucia względem niego się pojawiły. Już zdążyłam przywyknąć do tych obskurnych korytarzu, które swoim wyglądem strasznie mnie raziły. A komnaty? Strasznie podobał mi się ich wystrój. Wszystko wyglądało jakby było sprzed XVIII w. . Żadnych komputerów, telewizorów czy innych sprzętów. Wszystko opierało się na książkach, które akurat kochałam...
Kochać... Czy będę w stanie kogokolwiek obdarzyć takim uczuciem? Ostatnia moja miłosna przygoda nie skończyła się za dobrze... Chociaż straciłam tyle, to wciąż miałam kogoś na kim mi zależało- a mianowicie Scotta. Chciałam jakoś poinformować go, o tym gdzie jestem i co się u mnie dzieje, bo na pewno się martwił, tak jak ja o niego.
A Amanda? Miałam mieszane uczucia co do niej. Nie wiedziałam czy ona brała w tym wszystkim udział. Może po prostu była nieświadoma tego wszystkiego...
A jeśli nie?
Postanowiłam nie męczyć się z tym. Dłuższe przemyślenia sprowadziły by do Ezry, a wystarczyło mi dzisiejsze spotkanie z nim.
Więc jak mogłabym się stąd wydostać? Albo chociaż wysłać wiadomość...
- Co piesku... Ty chyba nie będziesz wiedział jak mam stąd uciec?- wilk warknął i szturchnął moją dłoń pyskiem.
- Przepraszam, wilczku.- poprawiłam się. Nazwaniem go psem chyba niezbyt mu się to spodobało. Zaczęłam głaskać jego śnieżnobiałe futro, gdy po komnacie rozległo się głośne pukanie. Nim zdążyłam zareagować, drzwi otworzyły się, a do komnaty wszedł Król...
- Nie za późno na wizyty?- zapytałam.
Nie miałam ochoty na ponowne rozmowy z nim wystarczyło, że spędziłam pół dnia w jego towarzystwie, udając miłą i nim zafascynowaną. Mój limit już powoli się kończył na dzisiaj. Zresztą, sama byłam w szoku, że potrafiłam tak długo wytrzymać, nie udławiając się własnymi słowami.
- Tak, pewnie masz rację, ale nie przyszedłem z wizytą.
- Nie?- zaniepokoiłam się.
- Jest już dość późno. Czas spać.- oznajmił ściągając koszulę.
- Przepraszam bardzo, ale to jest moja komnata.
- Z tym to bym się nie zgodził. To jest mój pokój.
I co teraz? Ten człowiek chyba na poważnie ma zamiar tu spać! Ze mną! O nie, nie, nie. Nie będę dzieliła z nim łóżka!
- Nie możesz wybrać sobie innej komnaty?- nie miałam zamiaru ustępować mu tego pokoju. Łóżko było takie wygodne...
- Wszystkie są zajęte.- uśmiechnął się.
- Jak to?! Przecież tu jest chyba kilkaset komnat.
- Tak, ale nie wszystkie są sprawne do spania. A reszta jest zajęta przez naszych gości. Zaprosiłem kilka osób na bal.
Jeszcze tylko tego mi było trzeba...
Chyba jestem skazana na jego towarzystwo dzisiaj w nocy...
- Dobra... Ale śpisz na kanapie.
- Oj nie przesadzaj. Łóżko jest wystarczająco duże dla nas dwojga- wzruszył brwiami.- a kanapa jest niezbyt wygodna.
Spojrzałam na łóżko. Rzeczywiście, zmieściły by się tam jeszcze dwie osoby, ale spać tam z nim?
Kurde... A co jeśli mu odmówię? Nie wiem co mogłaby ta jego pusta główka wymyślić, ale na pewno nie skończyłoby się to za dobrze... Musiałam kierować się swoim planem. Tak właśnie. To by bardzo pomogło w jego realizacji.
- Ale wilk śpi z nami- zastrzegłam, a ten się uśmiechnął.
- Boisz się, że mógłbym co nieco...- nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Tak! Facet w łóżku z kobietą którą chce poślubić? Myślisz, że wiem do czego zmierzasz? O nie! On śpi z nami.- wskazałam na zwierze.
- No dobra. To chodźmy, jest już późno...
Ułożyłam się wygodnie w łóżku i zawołałam wilka. Położył się między nami, a ja przytuliłam go do siebie.
- Myślę, że byłbym o wiele wygodniejszy od niego.- usłyszałam rozbawiony głos obok siebie.
- Jestem pewna, że nie. On przynajmniej jest miękki i taki słodki...- odpowiedziałam nie otwierając oczu. Byłam zmęczona, a temu jeszcze na pogawędki się zebrało...
- Ja też jestem słodki, jeśli chcesz mogę ci to udowodnić...
- Śpisz na kanapie! - odpowiedziałam szybko wstając.
- Dobrze, już dobrze... Przepraszam.
Zaniemówiłam. Czy on właśnie mnie przeprosił? Rzadko spotykałam się z tym, żeby Król za cokolwiek przepraszał, a zwłaszcza za swoje zachowanie. Zwykle ich duma na to nie pozwalała, ale zdarzały się wyjątki. No i właśnie taki leżał obok mnie. Nie wyglądał mi on na żadnego tyrana. Zwykły, nawet mogłabym powiedzieć, że dobry Król. Musiałam jak najszybciej dowiedzieć się, co stało się tamtej nocy...
- No dobrze...- znów położyłam się, tuląc do siebie wilka.
 Will wymówił jakieś słowo w nieznanym mi języku, następnie zwrócił się do mnie, a jego delikatny głos mówiący „ Dobranoc” rozniósł się po mojej głowie.

                                                          ***

 Obudziłam się wtulona do swojego ukochanego. To był tylko sen... na szczęście. Znów leżałam w jego objęciach, grzejąc się o jego ciało. Czułam jak smyra mnie dłonią po plecach. To wszystko, było jednym wielkim koszmarem. Przecież kto by pomyślał, kiedykolwiek, że Ezra mógłby coś takiego mi zrobić? Kochał mnie. Nigdy by mnie nie skrzywdził, tak jak ja jego.
- Proszę wstawać, niedługo śniadanie...- jego miły głos dobiegający zza moich pleców, pieścił moje uszy... Następnie usłyszałam tylko huk zamykających się drzwi.
Oprzytomniała oderwałam się od niego i spojrzałam na jego rozbawioną twarz.
- A nie mówiłem, że jestem wygodniejszy od Morta?- zapytał rozbawiony głos.
- Gdzie on jest?- zwróciłam się do niego.
- Leży pod kominkiem z Shadow'em.
- Kazałeś mu iść!- oskarżyłam go.
- Może.- spojrzał w górę przymrużając jedno oko.- A może po prostu nie dopowiadało mu twoje towarzystwo, w przeciwieństwie do mnie...- zaśmiał się.
 Nie wytrzymałam. Miałam ochotę go teraz zabić. Jednak musiałam powstrzymać się. Wzięłam poduszkę i mocno przywaliłam go nią.
- Szukaj sobie nowej komnaty! Ja na pewno nie będę więcej z tobą spać!- oznajmiłam schodząc z łóżka. Usłyszałam długie gwizdnięcie i obejrzałam się za siebie. Will wpatrywał się we mnie z nierozumianym błyskiem w oczach. Przypomniałam sobie, że jeździł dłonią po moich plecach. Chwyciłam za tylną część sukni i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ten dupek rozwiązał sznureczek, przez co mój tyłek był widoczny.
 Wściekła podeszłam do niego i zabrałam mu kapę. Cała owinięta nią, weszłam do łazienki, w której wisiała kolejna suknia, przygotowana przez Kathriane.
Z lepszą sprawnością przebrałam się w nią, ale nadal miałam problemy z zawiązaniem jej. Czy wszystkie sukienki muszą mieć ten pieprzony sznurek z tyłu?
Już chyba od dobrych dziesięciu minut próbowałam to zawiązać...
- Pomóc ci?- usłyszałam męski głos za sobą. Jeszcze tylko jego mi tu brakowało...
- Długo tak stoisz?- rzuciłam gniewnie.
- Trochę...- podszedł do mnie. Odgarnęłam włosy, pozwalając mu na zawiązanie tego paskudztwa.
- Chyba za podglądanie Księżniczki jest jakaś kara?- rzuciłam wścielke.
- Sam...proszę porozmawiajmy. Wytłumaczę ci wszystko.
- Ezra, nie. Nie mam zamiaru na wysłuchiwanie, zapewne, twoich kolejnych kłamstw. Już dobitnie uświadomiłeś mi, że zrobiłam z siebie idiotkę, wierząc tobie.
- To nie tak Sam. Ja chciałem...
- Co chciałeś? Jeszcze bardziej zabawić się mną? Wykorzystać mnie? Jakbyś już dość mnie nie zranił. Ale wiedz, że mam to gdzieś. To co ty i twoi koledzy zrobiliście, zostanie pomszczone. A ja tak łatwo nie odpuszczam swoim wrogom.- ruszyłam w stronę wyjścia, gdy poczułam ciepłą dłoń na moim nadgarstku i lekkie szarpnięcie.
- Sam, proszę wysłuchaj mnie...- czyżbym usłyszała w jego głosie nutkę rozpaczy?
- Nie...Ale możesz odpowiedzieć na moje jedno pytanie.- zawahałam się. Chciałam go spytać czy rzeczywiście coś do mnie czuł, czy też to wszystko było udawane. Bałam się odpowiedzi.
Ezra skinął głową na zgodę. Westchnęłam. W końcu przemogłam się, a moje usta otworzyły się, gotowe do wypowiedzenie tych słów.
- Czy po tym jak zniknęłam, szukałeś mnie?- czemu zapytałam właśnie o to? No nic. Odpowiedź na to pytanie, może być zarówno odpowiedzią na tamte. Tylko ona może uświadomić moje przeczucia.
Blondyn wpatrywał się w moje oczy. Mogłam teraz z nich wyczytać wszystko co chciałam wiedzieć. I tak też zrobiłam. Widząc co robię, spuścił wzrok. Wciąż nie odezwał się ani słowem...
- To chyba wszystko co chciałam wiedzieć.- odezwał się mój lodowaty ton. Pustka. Tylko to gościło w moim sercu. Jedna wielka nicość, która nie wyrażała żadnych emocji. Czułam jakby moje człowieczeństwo, znów zostało wyłączone...zamknięte za metalowymi drzwiami. Tylko ja miałam do nich klucz, który w tym momencie po prostu zgubiłam....A może nie chciałam ich? Czarne źrenice powiększyły się, a ja wiedząc co zaraz nastąpi, wyszłam jak najszybciej i najdalej od niego.
Nadchodził demon.
Mój wewnętrzny demon...


A więc... Miałam już kończyć tą Księge, ale że zostałam w domku <3 na parę dni, z nudów co chwila dodawałam coś do rozdziału i tak wyszło, że jeszcze ze 2 rozdziały się zbierze xd 
 Mam nadzieje, że to nie jest takie tragiczne jak mi się wydaje :c 
Miłego czytania :*


niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział XI

Już niedługo Piekło będzie rajem, w porównaniu ze spotkaniem ze mną”.

                                                      ***

   Kolejny dzień, kolejny trening i kolejne rozczarowanie.
Właśnie tak to wszystko wyglądało od kilku dni. Ta monotonia potrafiła naprawdę mnie dobić. Tyle czasu poświęciłam na te pieprzone treningi i nic. Żadnych postępów związanych z moją mocą. Nic, kompletne ZERO. Zrezygnowana wróciłam do domu. Wzięłam prysznic i opadłam na kanapę w salonie, włączając telewizor. Słyszałam jak Ezra krząta się po kuchni. Za niedługo obiad...
  Scott jeszcze spał. Nie chciałam go budzić, w końcu tyle wycierpiał. Ale najgorsze za nim. Teraz wszystko się zmieni. Oczywiście w jego ciele. Uaktywni się instynkt, wzmocnią zmysły... Myślę, że to wystarczająca nagroda za to cierpienie.
Zamyślona, nawet nie zauważyłam, że Amanda usiadła obok mnie.
- Śpi?- zapytała z troską w oczach.
- Tak. Zapewne będzie spał do wieczora.
- Aha.- odparła smutna. Brakowało go jej. Widziałam to. Czyli ona także coś do niego czuła...
- Co ty na to, żeby jechać popołudniu do miasta? Muszę się z kimś spotkać i przy okazji pójdziemy na zakupy?- dziewczyna wciąż miała na sobie moje ciuchy. No cóż, nie miałam nic przeciwko temu, ale powoli kończyły mi się sukienki, a tylko w nich chodziła.
- Tak!- ucieszyła się.- O której jedziemy?
- Myślę, że gdzieś za godzinę powinniśmy wyjechać.
- Dobrze, to ja idę się powoli szykować.- oznajmiła i wyszła z pomieszczenia.
  Czułam wzrok Ezry na karku. Nie podobało mu się to, że mam jechać bez żadnej opieki do miasta. Ale w końcu po wielu prośbach, niechętnie zgodził się. Widziałam, że z wielkim bólem to robi, ale wiedział, że jest to dla mnie bardzo ważne. Tylko i wyłącznie dlatego, że Scott prosił mnie o to. Bez niego na pewno bym się z nim nie zgodziła.
Z miską popcornu usiadł obok mnie i objął ramieniem.
- Jesteś pewna, że mam z tobą nie jechać?- zapytał z nadzieją, że jednak zmieniłam zdanie.
- Tak.- cmoknęłam go w policzek.- Nie martw się, nic mi nie zrobi. W przeciwieństwie do mnie...
Zaśmiał się.- Mam nadzieję, bo gdyby cię dotknął, to chyba nie wiem co bym mu zrobił.
- Dotknął? To już nawet nikt nie może mnie dotykać?- w śmieszny sposób uniosłam brew. - Rozumiem, gdyby chciał mnie skrzywdzić, ale tylko dotknąć?
- Nikt.- powiedział dumnie.
- A co jeśli to zrobi?
- To go zabiję.- pocałował mnie w skroń.
- No panie Estesie Maltali, nie wiedziałam, że z pana taki brutal.- zaśmiałam się.
- Tylko jeśli chodzi o moją dziewczynę.- odparł przytulając się do mnie.



                                                           ***

  Zaparkowałam przed dużą galerią. Miałam się tam spotkać z Christophem i, przy okazji, pójść na zakupy z Amandą. Weszłyśmy do budynku, a ja od razu udałam się do kawiarni. Dałam dziewczynie trochę pieniędzy i umówiłyśmy się, że za pół godziny spotkamy się przed wyjściem. A potem znów pochodzimy po sklepach. W końcu też chcę sobie coś kupić.
Udałam się w stronę stolika, znajdującego się w rogu i zajęłam miejsce na czerwonym fotelu.
  Po chwili podeszła do mnie ciemnowłosa, młoda kelnerka. Wilkołak. Gdy na nią spojrzałam, ta lekko wzdrygnęła. Bała się mnie? Zamówiłam zwykłą kawę z mlekiem, a jej ręka drżała podczas zapisywania. Na pewno się mnie bała, ale czemu?
Moje zamówienie szybko zostało dostarczone. Piłam kawę i oglądałam ludzi zza okna, poszukując mojego Anioła. Po chwili, naprzeciw mnie usiadł jakiś brunet. Przewróciłam teatralnie oczy.
- Zajęte.- odparłam nie patrząc się na mężczyznę.
- Wiem.- odpowiedział.
Ten znajomy głos...ale nie spodziewałam się, że będzie on należał właśnie do niego. Spojrzałam na mężczyznę. Nie myliłam się, ale wolałam się upewnić.
- Christoph?
- Mhm.- potwierdził.
- Co ci się stało?- zapytałam z lekkim szokiem.
 Wyglądał okropnie. Miał cienie pod oczami, jakby nie spał od kilku dni. Srebrzyste włosy, zostały zastąpione ciemno brązowymi. Na twarzy miał kilkudniowy zarost. I tak wyglądał olśniewająco, dla tych, którzy nie widzieli go wcześniej, ale czułam coś jeszcze. Dziwną moc. Nie tą co wcześniej, symbolizującą jego anielskie pochodzenie. To było coś innego, mroczniejszego...
- Trochę się pozmieniało po naszym ostatnim spotkaniu.- stwierdził.
- Kto ci to zrobił?
Widziałam, że przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, ale w końcu odparł.
- Archaniołowie.
Jedno słowo i tyle nie przyjemnych wspomnień.
- Mój ojciec?- miałam nadzieję, że zaprzeczy. Chociaż nigdy go nie widziałam, nie znałam i nie chciałam poznać, to w środku czułam pewny niepokój. Zastanawiało mnie jedno. Czy to przeze mnie?
- Po części.- odparł mętnie.- Słuchaj, to nie jest twoja wina, po prostu nie wykonałem odpowiednio zadania, jakie na mnie nałożono.
- Czyli szkolenie mnie.- stwierdziłam.
Niechętnie, ale przyznał mi rację.
- Co oni ci zrobili?- zapytałam z troską. Czemu on tak na mnie działał?
- Oderwali mi skrzydła...-zatrzymał się.- Pozbawili anielskiej mocy....Zrobili ze mnie upadłego anioła.
- Przykro mi.- znów poczułam smutek i żal, emanowane z innego ciała. To moja wina. To ja doprowadziłam do tego. Gdyby tylko można było coś zrobić...
- Nie trzeba. Już wcześniej byłem przygotowany do tego. W końcu nie każdy jest idealny, nawet anioł.- zaśmiał się.
- Tak, ale gdyby nie ja...wciąż miałbyś skrzydła...
- Oj, nie przesadzaj. Życie upadłego nie jest wcale takie złe...- widziałam, że nawet on, nie wierzy w swoje słowa.
- Właśnie widzę.- stwierdziłam.
- Dobrze, ale nie chciałem z tobą o tym rozmawiać. Wszystko u ciebie w porządku? Jak treningi?
- Straciłeś skrzydła przez to, że ja nie chciałam z tobą trenować i dalej martwisz się o mnie?-to było dziwne...
- No tak, mówiłem ci już. Zależy mi na twoim bezpieczeństwie.
- Ale czemu?- nie wiem dlaczego zapytałam, ale bałam się odpowiedzi.
- To było po części moje zadanie. Żebyś była bezpieczna. Chociaż nie muszę je już wykonywać, to chce być po prostu pewien, że nic ci nie grozi.- kłamał. Czułam, że to nie wszystko.
- Jakoś idzie. Dalej nie mogę używać samodzielnie mocy, ale myślę, że za niedługo dam radę.- skłamałam. Sama nie byłam pewna czy kiedykolwiek mi się to uda.
- Nie musisz udawać.- oznajmił.- Sam, proszę powiedz co się dzieję.
 Opowiedziałam mu o wszystkich moich obawach. Wiedziałam, że mnie rozumie. Wszystko to, co kłębiło się we mnie, po prostu wyszło. Czułam się winna wszystkich rzeczy jakie go spotkały, dlatego też powinien to wiedzieć. W końcu przecież, on też miał mnie trenować, więc może mi pomóc.
Ku mojemu zdziwieniu, znał odpowiedź na to. Stwierdził, że skoro potrafiłam raz się przenieść, powinnam dalej ćwiczyć teleportację. Od czegoś trzeba zacząć.
Naprawdę miło nam się rozmawiało. Chociaż nie uzyskałam żadnych więcej odpowiedzi na temat mojego ojca, to muszę przyznać, że nawet polubiłam Christopha. W końcu wybaczyłam mu ten nieszczęsny incydent. Nie wiem czemu, aż tak mu na tym zależało, ale w pewnym sensie byłam mu to dłużna.
 Po paru minutach pożegnałam się z nim, przecież Amanda już na pewno na mnie czekała, a chciałam jeszcze iść z nią na zakupy.
Wyszłam przed budynek, rozejrzawszy się dostrzegłam ją siedzącą w towarzystwie jakiegoś mężczyzny na ławce. Zaniepokoiłam się.
Jak najszybciej podeszłam do niej.
- O, Sam! Nareszcie.- powiedziała, gdy stanęłam obok niej. Zimnym wzrokiem spojrzałam na bruneta siedzącego obok niej. Wilkołak.
- Poznaj Williama. Dotrzymał mi towarzystwa podczas twojej nieobecności.
Widziałam jak wystraszony spogląda na mnie. Aż tak strasznie wyglądam? No ludzie! Co się dzisiaj z wami dzieje! Wszyscy się mnie boicie?
- To ja już pójdę...- wstał.
- Czekaj!- zatrzymała go Amanda.
- Nie naprawdę muszę już iść. Hm...Miło było poznać.- wydukał i chwiejnym krokiem udał się w stronę parku.
- Pozdrów Aarona!- krzyknęłam za nim. Widziałam jak lekko wzdrygnął usłyszawszy mój głos.
- Wy się znacie?- zapytała zdziwiona dziewczyna.
- Nie, ale znam jego dowódcę.
- To on był wilkołakiem?!
Zmarszczyłam brwi.- Nie wiedziałaś o tym?
- Nie, to znaczy tak.- mieszała się.- Czułam coś dziwnego, ale naprawdę miło mi się z nim rozmawiało.- posmutniała.
- Mam nadzieję, że więcej go nie spotkasz. Wybacz, ale myślę, że Ezra nie byłby zadowolony z tego, zresztą ja też nie. On mógł przecież coś ci zrobić!
- Przepraszam, nie wiedziałam...
- Nic się nie stało, po prostu tak na przyszłość uważaj na nich. To podstępne małe żmije.- przymrużyłam oczy spoglądając na oddalającego się wilkołaka.
Dziewczyna zaśmiała się.- Dobrze, to idziemy na zakupy?
- Tak. Chodźmy, chcę już jak najszybciej wrócić do domu.
- Zmęczona? Czy takie długie rozstanie z ukochanym źle na ciebie wpływa?
- Zapewne to drugie, ale zmęczona też jestem.- złapałam ją pod rękę i, obydwie, wesołe weszłyśmy na kolejną turę po sklepach.


                                                         ***

  Zaparkowałam czarnego jeepa na podjeździe. Tonny wraz z Natte'm byli na zewnątrz i cieli drzewo. Robiło się coraz zimniej, więc przydałoby się napalić w kominku.
Wyszłyśmy i obsypane torbami z ubraniami udaliśmy się w stronę domu.
- Może byście pomogli?!- zapytałam. Tych torb naprawdę było dość sporo. Głównie rzeczy dla Amandy. W końcu przecież nie miała tu nic swojego, oprócz tej sukienki w której tu przybyła.
Chłopaki jak na zawołanie przyszli pomóc. Stojąc na chodniku, prowadzonego do domu, zostałam zatrzymana przez Natta. Okrążył mnie kilkakrotnie, trzymając rękę na brodzie. Chyba się nad czymś zastanawiał.
- Co...- nie pozwolono mi dokończyć.
- Żadnych obrażeń fizycznych.- stwierdził.- Stan psychiczny w miarę, ale przydałaby się dokładniejsza opinia lekarza. Doktorze Shaffer, co pan sądzi o tej pacjentce?- zapytał spoglądając na Tonny'ego, który stwierdził, że psychicznie już mi nikt i nic, nie pomoże.
- Bardzo śmieszne chłopaki.- przewróciłam teatralnie oczami.- A teraz niech pan doktor i jego asystent zaniosą resztę torb do domu. Inaczej stan fizyczny ich, nieco się pogorszy.
Ciemnowłosy złapał się za pierś.- Jak tak można! Takie groźby wobec doktora?
- Ruchy!- ponagliłam.- Nie mamy całego dnia doktorze!
- Fakt, jej stan może się pogorszyć. Myślę, że będzie trzeba operować. Proszę przygotować się na zabieg, niestety będzie musiała pani ściągnąć te śliczne fatałaszki.- wskazał palcem na moje ubrania.
- Jeśli chciałeś zobaczyć mnie nago, wystarczyło powiedzieć.- zaczęłam się z nim drażnić. Chyba nie myślał, że na poważnie rozbiorę się dla niego.
- Co?! Rozebrałabyś się dla mnie?- zapytał zaciekawiony.
Widząc zbliżającego się do nas Ezrę, nie odpowiedziałam.
- Wara od mojej dziewczyny.- powiedział przytulając mnie.
- No weź!- oburzył się Natte.- A właśnie mieliśmy iść na górę pobawić się w lekarza.- puścił do mnie oczko.
- Jeszcze chwila i tobie będzie potrzebny lekarz.- zagroził.
- Doktorze Shaffer, jakie mam szanse?-zapytał kasztanowłosy.
- Marne. Starcie z tym oto osobnikiem- wskazał na mojego kochanka.- w dobrym przypadku, skończyłoby się złamaniem kilku kości. Ale jestem pewien, że zakończy się śmiercią. Radziłbym zabrać swoją dupę i iść po drewno.- wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
 Z pomocą chłopaków zabraliśmy się za wypakowanie auta. Chyba obkupiłam się do końca życia...
Chociaż, w przyszłym tygodniu planujemy kolejne zakupy.
Zaniósłszy swoje rzeczy do pokoju, poszłam do Scotta. Zbliżała się pora obiadowa, a ten musiał nabrać trochę sił, po tym wszystkim...
 Weszłam do jego pokoju. Nie spał, łóżko było puste. Po chwili wyszedł, z ręcznikiem na ramieniu, z łazienki.
- Przepraszam.- wydukałam.- Chciałam sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku.
- Już lepiej.- niepewny grymas zdobił jego twarz. Wiedziałam, że ciężko będzie przeżywać tą przemianę, ale nie sądziłam, że aż tak.- Czemu nie powiedziałaś, że to będzie tak cholernie boleć?- zapytał. W jego głosie można było wyczuć lekkie rozbawienie. Nie miał do mnie żadnego o to żalu.
- Nie chciałam cię straszyć.- przyznałam.- Z resztą pewnie jeszcze gorzej byś to przeżywał.
- Zapewne.- uśmiechnął się.- Mam nadzieję, że kolacja jest gotowa, bo umieram z głodu!- chwycił białą koszulkę z szafy, którą po chwili ubrał. Obrócił się bokiem do mnie, przez co mogłam zobaczyć jego tatuaż. Podeszłam i złapałam go za wytatuowane ramię.
- Hm?- zapytał unosząc ze zdziwienia brwi.
Przejechałam palcami po czarnej skórze.
- Nie masz żadnych więcej znaków?-zapytałam niepewnie. Coś mi nie pasowało w tym tatuażu. Był dziwny. To musiałam przyznać. Scott pokazał mi nadgarstek z symbolem nieśmiertelności.
- To wszystko. Chyba dostałem tylko jeden dar.- wzruszył obojętnie ramionami.
- Nie wydaje mi się. Popatrz.- przybliżyłam oznaczoną rękę do wytatuowanego ramienia.- Powiedz, dlaczego akurat wybrałeś sobie tricelion?
- Nie wiem.-przyznał.- Po prostu stwierdziłem, że on będzie dla mnie najodpowiedniejszy. Coś nie tak?
- Dziwne. Wygląda na to, że ten tatuaż stał się w pewnym sensie znakiem. Jednak nigdy nie widziałam takiego symbolu u łowców.
- Skąd wiedziałaś, że to akurat tricelion? Trochę czasu zajęło mi wytłumaczenie Śmierci co to jest.
- Tricelion był herbem dawnych łowców. Stare dzieje. Wierzono, że łowca powstał przez mieszankę demona i człowieka. To też symbolizują te wiry.- przejechałam palcem po jego skórze.- Człowiek, demon i łowca, tworzą w pewnym sensie jedność. Dlatego przez pewien czas, to właśnie tricelion był naszym symbolem. Aż w końcu część łowców się oburzyła, bo przecież nie mogą być po części demonami i ich zabijać.... Ludowe bajki.-dodałam.
- Ale przecież Łowca jest po części demonem.- stwierdził.
- Tak, ale wcześniej nie wiedziano o tym...- ruszyłam w stronę drzwi.- Chodź, bo nie mam zamiaru czekać na ciebie z jedzeniem!
Zaśmiał się.- Oj Sam, czasem zastanawiam się, gdzie ty do cholery mieścisz to jedzenie?
- W sumie...Sama nie wiem,- poklepałam się po brzuchu.- ale pomyślę o tym po kolacji. Na głodnego nic nie wskóram.- wzruszyłam ramionami i zeszłam po schodach, słysząc kroki i śmiech Scotta za mną.
Niestety, kolacja nie odbyła się w przyjemnej atmosferze. Przed podaniem jedzenia, wparował do nas Śmierć. Dosłownie. Pojawił się na środku kuchni, przez co w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach siarki.
Przyszedł po Scotta...
 Musiał iść z nim, tylko tak miałam pewność, że będzie bezpieczny. Przecież, kto o zdrowym rozsądku atakowałby, bądź obrabiał dom Śmierci?
Pomyślałam, że Amanda byłaby też bezpieczniejsza w ich towarzystwie. Oczywiście Ezra ostro protestował twierdząc, że nie puści siostry z tym zboczeńcem.
Po wielu prośbach i zapewnieniach Scotta, że zadba o jej bezpieczeństwo, niechętnie, ale się zgodził. Przyznał mi rację, teraz było zbyt niebezpiecznie, a szczególnie w moim towarzystwie...

                                                            ***

- Już myślałem, że nie przyjdziesz.- stwierdził ciemnowłosy opierając się o zimną, mokrą ścianę w ciemnym zaułku.
Niedbale zarzucił kaptur na głowę, osłaniając się przed igiełkami spadającymi prosto z nieba.
- Czego chcesz?- warknął przybysz. Nie podobało mu się to spotkanie. Nawet nie ukrywał swojego niezadowolenia.
- Nie tak ostro kochasiu.- zaśmiał się.- Wiesz dobrze czego chce. Więc jak?- łobuzerski uśmieszek zagościł na jego twarzy.
- Jesteś w stanie jej pomóc?- zapytał z posępną miną.
- Tak, ale pod jednym warunkiem.
- Wiem. Chociaż nie jestem pewny, czy to wszystko, tak ma się potoczyć.- stanął naprzeciwko ciemnowłosego.
- Uwierz mi. Tylko w ten sposób można jej pomóc. To jest mój warunek. Masz tydzień na spełnienie go, inaczej naszą umowę uznam za nieważną, a TY- dziabnął go palcem w ramię.- będziesz miał ją na sumieniu. Nie martw się, nie odpuszczę ci wtedy tak łatwo.
Mężczyzna odprowadzał go wzrokiem. Ścisnął dłonie w pięść i spojrzał w dół. Był cały mokry. Nie wziął żadnej kurtki. W końcu nie spodziewał się tak długiej wymiany słów. Przetarł swoje mokre blond włosy i spojrzał ku górze. Drobne krople wody kuły go po twarzy. Niebo było takie piękne...
- Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.- wyszeptał i udał się w stronę srebrnego Wranglera, stojącego kilkanaście metrów od niego.


                                                               ***

 Kolejny trening rozpoczęłam medytacją, tak jak radził Christopher. W końcu, przecież nie zaszkodzi, chociaż raz, posłuchać jego rad. Ku mojemu zdziwieniu, moja moc uaktywniała się. Kilka jej okruchów przeszywało moje ciało. Dzięki czemu potrafiłam przenieść się kilka kroków dalej. Cieszyłam się jak głupia, że potrafię tak jakby, nią kierować. Nie byłoby to nic szczególnego dla kogoś również obdarowanym taką mocą...ale dla mnie owszem. Przecież to właśnie od niej zależało moje życie. Musiałam jak najszybciej nauczyć się jej używać, inaczej umrę.
 Przez kilka następnych dni rozwijała się w błyskawicznym tempie. Potrafiłam bez problemu przenieść się między miastami. Jednak przyszedł czas, abym spróbowała przedostać się do innego świata. Wybrałam Ceris. Po części, był to mój dom i nie zamierzałam z niego zrezygnować. Dla siebie, Ezry, Amandy... i innych jego mieszkańców, którzy obdarzyli mnie ślepą wiarą i nadzieją na lepsze życie.
Oczywiście, nie zamierzałam przenosić się sama, więc zabrałam mojego ukochanego ze sobą.
Złapałam jego dłoń i splotłam nasze palce ze sobą. Ten czule pocałował mnie w usta. Jego wargi powoli miękły. Chwile tak staliśmy obsypując się pocałunkami. Nie wiem czemu, ale czułam się tak, jakby właśnie się ze mną...żegnał?
Albo, to po prostu mój chory instynkt świruje przy nim. Zamknęłam oczy i próbowałam się skupić na mocy. Poczułam ciepłe wargi Ezry na moim czole. Od kilku dni obserwowałam jego zachowanie. Notorycznie się zmieniało. W pewnym momencie namiętnie mnie całował z pożądaniem w oczach, w innym zaś jego oczy stawały się szkliste jakby patrzył na mnie z politowaniem. Widziałam cienie malujące się pod jego oczami. Ewidentnie coś ukrywał, albo po prostu coś go trapiło. Postanowiłam tuż po treningu porozmawiać z nim. Martwiłam się o niego, a widać było, że nie radzi sobie z tym czymś. Cokolwiek by to było...
- Kocham cię.- wyszeptał odrywając je ode mnie.
Znów próbowałam się skupić. Przez ostatnie dni ćwiczyłam teleportację. W dalekich zakamarkach mojego umysłu wyobrażałam sobie drzwi, przez które wchodząc, miałam mały dostęp do mojej mocy. I tak też było tym razem. Drewniane drzwi, przez które przeszłam zaprowadziły mnie do innego świata.
Otworzyłam oczy.
- Udało się!- krzyknęłam obracając się do Ezry. Jednak jego nie było...
Wzruszyłam ramionami. Pewnie jeszcze byłam za słaba na to, żeby przenosić dwie osoby jednocześnie, więc musiał zostać. Otworzyłam drewniane drzwi w pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowałam. Wyszłam na korytarz, który jak zwykle był ubogo oświetlony. Stanęłam w miejscu i znieruchomiałam. Ze wszystkich stron słyszałam kroki. Teraz mogli mnie zobaczyć, więc musiałam się schować. Drzwi, które jeszcze przed chwilą bez żadnego problemu otwierały się, teraz stały jak skamieniałe. Bezskutecznie szarpałam klamką.
Było już za późno...
 Z obydwóch stron korytarza napływali strażnicy, ubrani w srebrne zbroje. Otoczyli mnie wokół, jak obraz do ściany, tak ja przywarłam do drzwi, nie wiedząc, co mam zrobić. Na ucieczkę było już za późno. A walka? Nie miałam żadnych szans. Było ich za dużo, jednak nie zamierzałam poddać się bez niej. Jedna dziewczyna przeciwko około czterdziestu uzbrojonym strażnikom. Wzięłam głęboki wdech i... po prostu mając do dyspozycji swoje gołe ręce, zaciśnięte w pięść, ruszyłam na nich.



                                                                   ***


 Nigdy nie zastanawiałam się jak umrę. Bo przecież kto myśli o swojej śmierci będąc nieśmiertelnym?
A teraz?
Leżąc samotnie w jakieś zimnej i wilgotnej komnacie, zapewne służącej za więzienie, właśnie to rozchodziło się po mojej głowie. I oczywiście zastanawiało mnie, czy ktoś chociaż próbuje mnie znaleźć.
Umrę? Tego byłam pewna.
Dlaczego? Bo zakuta w jakieś piekielne kajdanki, które doprowadzały moje dłonie do krwistego płaczu, dały mi dość do zrozumienia, że to koniec.
 Kwestia kilku dni... Czułam jak trucizna rozchodzi się po moim ciele. Nie było to jednak spowodowane tymi metalami na dłoniach. To moja moc dawała znak, że musi się uwolnić, inaczej będzie źle.
 Już nawet nie miałam siły, na podniesienie tej pieprzonej ręki. Wpatrywałam się tępo w nią z lekkim przerażeniem. Wszystkie nerwy sczerniały, przebijając się przez bladą skórę. Czarne paski na niej dosyć strasznie wyglądały. Trucizna powoli dochodziła do mojego serca...
Chyba czas pogodzić się ze śmiercią?
Metalowe wrota otworzyły się z ogromnym hukiem. Dwóch strażników weszło do środka.
- Wstawaj!- krzyknął wyższy mężczyzna, szturchając mnie nogą. Byłam zbyt słaba żeby uraczyć go zimnym spojrzeniem.
- Co jest z nią?- zwrócił się do towarzysza.
- Nie wiem. Lukas też nie ma pojęcia. Nigdy czegoś takiego nie widział...
Ah! Lukas... przez ostatnie dni to właśnie on nadzorował wszystkie moje tortury. Ból był niesamowita, chociaż szybko znikał, to i tak cholernie bolało. Wraz z pogorszeniem mojego stanu zdrowotnego, zaprzestał.
-... może Król będzie coś wiedział? Chyba jest za ładna żeby umierać.- wybuchli śmiechem podchodząc do mnie. Złapali mnie pod ramiona i szurając nogami po podłodze, wyszliśmy z lochu. Korytarz był oświetlony dosyć ubogo, jednak mogłam dostrzec, że ci dwaj mężczyźni są młodzi i obydwaj mają ciemne włosy i to wszystko, co mogłam dostrzec. Obrazy zbyt szybko rozmazywały się przed moimi oczami, tworząc jedną wielką, ciemną maź.
Nawet nie wiem jak długo szliśmy. Musiałam zemdleć...
- Kogo tam macie?- zapytał znajomy głos, który miło obijał się o uszy.
- Panie, znaleźliśmy ją dwa tygodnie temu. Od kilku dni coś się z nią dziwnego dzieje. Wygląda jakby umierała. Nikt ze straży nie wie, co się z nią dzieje. Może Król by coś poradził? W końcu, szkoda by było stracić takiej ładnej buźki.- czułam jak jego ciało trzęsie się ze śmiechu.
 Z każdą sekundą, coraz głośniejsze, kroki zbliżały się do mnie. Wielkie brązowe, skórzane buty, stały przede mną. Głowę miałam zwróconą ku ziemi, bez jakiejkolwiek siły na podniesienie jej, i spojrzenie na długo oczekiwaną twarz człowieka, a raczej bestii, którą chciałam zabić.
- Oj piękna, pokaż no się.- rzekł śmiejąc się.
- Nie...nazywaj...mnie...tak...-wydukałam ochrypłym głosem.
Wraz z ostatnim słowem mocno chwycił mnie za podbródek i zadarł go do góry, spoglądając na mnie.
Widziałam jak czerwienieje ze złości. Ostrym, pełnym obrzydzenia spojrzeniem, uraczył moich towarzyszy.
- Idioci!- wycedził przez zęby.- Czy wy wiecie kim ona jest?! Jak śmialiście ją w ogóle tknąć!
Czułam jak obejmuje mnie, zabierając od nich. Nie protestowałam. Nie miałam na to sił. Zastanawiało mnie jedno. Czy to możliwe, że nie wiedział o mojej obecności?
- Moja słodka Shanel...- wyszeptał kładąc mnie na kanapie... albo na łóżku?- Co oni ci zrobili...- pokręcił głową.- Przepraszam...
Przyjrzałam mu się uważnie. Teraz widziałam jego niewyraźną twarz. Delikatne rysy, stawały się coraz wyraźniejsze. Kasztanowe włosy, były krótko przycięte, a oczy? Oczy były głęboko zielone, zupełnie jakbym wpatrywała się latem w trawę. Można było się w nich zatracić.
Czemu taki przystojniak był, aż tak zły? Przecież w tym momencie troszczył się o mnie...
Powoli wszystko stawało się wyraźne. Nie na długo, ale wystarczająco żebym mogła wymówić jedno słowo, imię. Teraz wszystko powoli nabierało sensu. Jego wygląd, głos...
W moich oczach powoli zbierały się łzy. Pomimo tego, że umierałam, nie pozwoliłam im się wydostać.
- William?- wyszeptałam, nim zagościła ciemność. Zdążyłam usłyszeć jeszcze jedno zdanie, wydobywające się z jego ust. To piekielne zdanie, które wywołały jeszcze większy ból niż trucizna, zwana moją mocą. Czułam jak moje serce przeszywają setki, a może nawet i tysiące, drobnych igieł, które pozostawiają po sobie ślad, nie nadający się do samowolnego zagojenia. Nigdy.
- Zawołajcie Estesa!


                                                                 ***

 Blondyn, jak tajfun, wparował do komnaty. Król go wezwał, a ten nie lubił czekać. Zresztą, to musiała być jakaś pilna sprawa, skoro młody tak latał po zamku, wołając go.
Pan czekał na niego w swojej sypialni. W przeciwieństwie do reszty pomieszczeń, ten był najbogaciej udekorowany. Wielkie łoże z baldachimem w kolorze szkarłatu, było zwrócone prosto na drzwi. Trzy sofy, ustawione przed kominkiem, zdobiły mały salonik. Dwie wzdłuż niego, a jedna naprzeciw. Do tego stare malowidła przyozdabiały ściany. Zwykle wisiały tam portrety przodków królewskich, ale zważywszy na to, że obecny Król nie był prawowitym następcą tronu, zastąpiono je pejzażami. Natura- właśnie to, jako jedyne kochał. Widok zieleni, podobnej do koloru jego oczów, uspokajał go. Uwielbiał częste podróże po lesie, a szczególnie konno. Oczywiście nie obeszło to się bez towarzystwa swoich wiernych wilkołaków.
Miał ich dwóch. Jeden czarny, drugi śnieżno biały. Tylko jeden kolor dominował na ich futrze. Dwa wilczury, o cholernie różnym charakterze, tworzyły jedność. Pod pewnym względem dopełniały się, co i też wzmacniało jego- Króla. Teraz właśnie spały, leżąc przed kominkiem, ogrzewając się jego ogniem.
 Wzrok Estesa powędrował na drugą stronę komnaty. Leżała tam dziewczyna, zapewne kolejna kochanka Władcy. Ale było w niej coś niepokojącego. Zdawała się być martwa? Podszedł bliżej do tapczanu, na którym została ułożona. Wyglądała marnie. Ciuchy miała zakrwawione, czyżby ją torturowali? Ale przecież czemu mieliby to robić jakieś dziwce?
- Pomóż jej...- wyszeptał kasztanowłosy.
Strażnik zbliżył się na tyle, by dostrzec twarz dziewczyny.
To była Samantha... Jego ukochana...
Poczuł się tak, jakby go spoliczkowano. Wielki, twardy przedmiot uderzył go, całą swoją siłą. Czuł, jak świat mu się zawala. Wszystko po prostu ulegało zniszczeniu.
-To moja wina.- obarczał się w myślach.- Czemu do cholery zgodziłem się na to?!
 Nie tak, to sobie wyobrażał. Ona nie miała tak skończyć... Christoph obiecał mu, że nic się jej nie stanie... Albo sobie to wymyślił? Może to był jedyny sposób, aby ona przeżyła? Ból w jego sercu nasilał się. Czuł jak część jego ciała znika. Jego dobra część, która była jedyną rzeczą jaka utrzymywała go przy życiu.
Bo bez niej, nic nie miało sensu. Szczęście, czułość, pożądanie, smutek, ból.
Bez niej, życie nie miało sensu.
Przyglądał się jej uważnie, a łzy napłynęły mu do oczu.
Była martwa.  


Witam wszystkich :D 
Wiem, że rozdział nieco wcześnie... ale kurde xd stwierdziłam, że jest on zbyt krótki, a w tym momencie chciałam go zakończyć :c 
Więc podzieliłam go na 2 części, tylko takie znalazłam wyjście : * Oczywiście 2 część pojawi się w piątek ;)
Strasznie jestem ciekawa waszej reakcji na końcówkę. Jak myślicie, Sam jest martwa? :D 
Pozdrawiam i dziękuje za 2,200 wyświetleń!!!
Nie no, ja po prostu was kocham <3