wtorek, 25 lutego 2014

Zwiastun 2

Przed Wami zwiastun zapowiadający Księgę II!
Oczywiscie wykonany przez Natalie Małecka, Za co bardzo jej dziękuje <3
Nie Wiem Jak wam, ale mi sie on strasznie podoba.
Pozdrawiam: *
seoanaa



poniedziałek, 24 lutego 2014

Księga II - Rozdział I

Ludzie są bezradni wobec losu, są ofiarami czasu, i własnych uczuć”.


- Co z nią?- zapytał młody łowca, stojąc przed łóżkiem. Leżała na nim dziewczyna, która wyglądała na wygłodzoną i odwodnioną. Miała dwa wielkie cienie pod oczami. Jej skóra była bladsza niż zwykle, a w niektórych miejscach można było zauważyć odstające kości. Od kilku dni leżała nieprzytomna i się nie ruszała. Cały czas byłem przy niej i czekałem aż spojrzy na mnie tymi swoimi pięknymi, czarnymi oczami. Znów chciałem zobaczyć miłość w jej spojrzeniu. Przez ponad dwa lata żyłem z nadzieją na odzyskanie swojej ukochanej. Nie traciłem nadziei i teraz też nie stracę.
Ona się obudzi.
Wiem to.
Czuje to.
- Bez zmian- odparł Patrick. Wciąż to powtarzał, ale ja czułem, że niedługo znów będzie ze mną. Scott opuścił głowę. On też tęsknił za nią. W końcu to była jego siostra i byli o wiele dłużej ze sobą razem. Ona się nim opiekowała, a ja tylko przez chwilę byłem z nią, i ją zraniłem...
 Jej stan z dnia na dzień się pogarszał. Ze łzami w oczach patrzyłem jak miłość mojego życia cierpi. Nie mogłem jej pomóc. Nic nie mogłem zrobić.
- Estesie. Idź coś zjedz i się prześpij. Ja z nią zostanę- usłyszałem cichy głos kasztanowłosego nad sobą. Skinąłem głową i udałem się do kuchni. Z lodówki wyciągnąłem jakieś jedzenie i ruszyłem do łazienki, jedząc po drodze „skradziony łup”. Wziąłem szybki prysznic i, przebrany w czyste ubrania, wróciłem do ukochanej.
- Zostanę z nią- zwróciłem się do chłopaków. Scott pokręcił głową i wyszedł. Wiedział, że w tej kwestii nie da się ze mną dyskutować.
- Wypij to- Patrick podał mi jakiś wywar, który okropnie cuchnął. Skrzywiłem się czując ten smród.- Stary, to ci pomoże- posłusznie wykonałem jego polecenie. Czując gorzki smak ziół, na mojej twarzy zawitał grymas. Zachłysnąłem się, ale nie przestałem pić. Jeśli dzięki temu mogłem dłużej przy niej siedzieć, to czemu miałbym tego nie wypić? Oddałem mu pusty kubek.
- Mną się nie przejmuj- wyznałem.- Lepiej pomóż jej. Ja sobie dam radę- mój wzrok spoczął na jej twarzy. Nawet się nie poruszyła.
- Nie dasz. Widziałeś się ostatnio w lustrze? Jesteś blady jak trup. Zapewne straciłeś trochę na wadze i...hm? Bezsenność, powiększone źrenice, słaby płytki oddech... Jeśli tak dalej pójdzie możesz zachorować na meneosa, a wtedy nawet ja ci nie pomogę.
- Zamknij się- uraczyłem go surowym spojrzeniem.- Ta choroba nie istnieje.
A przynajmniej ja tak uważałem. Zwykle tak się zaczynało, potem wszystko się pogarszało. Skóra stawała się sucha i pękała, zmieniając się w demoniczną. Następnie wszystkie dobre cechy, zostały przyćmione złymi, aż w końcu osoba zarażona stawała się w pełni demonem. Ze względu na nasze pochodzenie, tylko półdemony mogły na to zachorować. O ile taka choroba istniała.
- Nie byłbym tego taki pewny- stwierdził z lekkim grymasem.- Znalazły się takie przypadki. Taki był początek, a potem?- Zadrżał.- Nawet czarami nie dało się tego powstrzymać. Jeśli zmienisz się w kolejnego Maderrita, to pamiętaj. Ostrzegałem cię!- Pogroził mi palcem.
- Masz jakieś pomysły, jak jej pomóc?- Zapytałem zmieniając temat. Nie chciałem słuchać jego kolejnych demonicznych historyjek. Chociaż może w innych okolicznościach posłuchałbym znów o tym stworu, ale nie tym razem. Nie miałem ochoty, ani humoru. Kiedyś często żartowaliśmy z niego, jak zachwycał się medycyną. Był naszym lekarzem, jednak fascynowały go starożytne choroby. W tym meneos. Półdemony zmienione przez tą chorobę, stawały się Maderritami. Były to story przypominające ziemskie hieny. Jednak wielkością przerastały niedźwiedzie. Ich skóra pokryta była łuskami, a miejsce oczów, zastąpiono małymi, okrągłymi wypukłościami. Cztery długie kły wyrastały z pyska. Pazury swoją ostrością, mogły przeciąć metal i ułatwić wspinanie się po skałach. Zwierzęta te, głównie polegały na węchu. Potrafiły wytropić swoją ofiarę w odległości większej niż dwadzieścia kilometrów. Żywiły się surowym mięsem. Zostały stworzone by zabijać, a przy najmniej tak mówił Patrick.
- Owszem. Znalazłem pewien pomysł. Może nawet się obudzi- uśmiechnął się tajemniczo. Zdenerwowany podszedłem do niego i chwyciłem za koszulkę.
- Mów!- wrzasnąłem.
- O nie kochany- poklepał mnie po ramieniu.- Najpierw pójdziesz się przespać, a dopiero potem zdradzę ci swój plan. Może uda się ją dzisiaj jeszcze obudzić- wzdychnął.- Więc piękny, który teraz wygląda jak stary Scrooge. Kładź swój tyłek i prześpij się.
 Spojrzałem na niego spod łba. Sięgnąłem po fotel i postawiłem go przy łóżku. Usiadłem na nim, zwrócony twarzą do Sam i przymknąłem powieki udając, że śpię. Wiedziałem, że Patrick mi się przygląda, więc nie otwierałem oczów, przez co w końcu usnąłem...

 Obudziłem się, czując jak ktoś szarpie za moje ramię. Otworzywszy oczy ujrzałem Śmierć, dziwnie szczerzącego się do mnie.
- C...co?- zapytałem przecierając zaspane powieki.
- Zaczynamy- oznajmi, a mój wzrok powędrował na śpiącą Samanthę, która nawet na milimetr się nie poruszyła.
- Zaraz się obudzi- wyszeptał jej brat, szczerząc do mnie zęby.
- Co wy chcecie zrobić?- przeraziłem się zimnym tonem swojego głosu.
- Zamierzam użyć swojej mocy, aby ją obudzić- usłyszałem dobrze znany mi kobiecy głos za sobą. Szybko wstałem i odwróciłem twarzą w jej stronę. Skinąłem głową i wlepiłem wzrok w podłogę.
- Królowo...- odezwałem się.
- Dziękuje Estesie. Dobrze się nią zajmowałeś, ale teraz moja kolej- stwierdziła.- Ustawcie się wokół łóżka. Amalii przynieś ręcznik i wodę. Stworzymy krąg i naszą mocą spróbujemy ją obudzić.
- Ale nic się jej nie stanie?- zapytałem zdenerwowany.
- Nie – uśmiechnęła się.- Patrick, stworzyłeś tą maź? - zwróciła się do kasztanowłosego. Ten skinął głową i podał jej jakieś pudełko, wielkości dłoni.
- Świetnie- odkręciła wieczko i jego zawartością, namalowała na jej piersi jakiś symbol. Podobny namalowała na jej dłoni. Wyciągnęła ręce. Jedną chwyciła Samanthę, a za drogą złapał ją Patrick. Ona zaczęła krąg, a ja skończyłem. Wszyscy oprócz Śmierci i Amelii trzymaliśmy się za ręce.
- Insprinc haptbundun, inuar uigandun- wyszeptała Królowa, a my wszyscy powtarzaliśmy jej słowa. Znaki zaczęły śmiecić. Właśnie tak działała moc rodu Rivelash. Swoją moc, czerpali z starożytnego języka, który był wzmacniany poprzez runiczne znaki. Takie jak u Łowców. W sumie ich ród był najstarszy i najsilniejszy, więc to oni swoimi umiejętnościami, przypominali naszych potomków. Wielkich wojowników.
- Skupcie się- odezwała się kobieta, a następnie znów wypowiadała słowa zaklęcia. Znak wchłonął w jej ciało. Ja zamknąłem oczy i tak, jak nakazała Lilith, skupiłem się na swojej mocy. Wyobraziłem sobie ją jako wielką, ognistą kulę. Wspominałem nasze wspólne chwile, które wzmacniały moją siłę. Pamiętam kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem. To było na dworu irlandzkiego Króla Eithrial'a. Zobaczyłem ją, w pięknej czerwonej sukni. Wyglądała jak porcelanowa laleczka. Kruczoczarne włosy i jasna cera. Wszystko było takie nierealne. Pomimo tego, że ona mnie nie znała, ja wiedziałem, że moje serce należy tylko dla niej. I zawsze tak będzie. Powróciły do mnie przyjemne i ciepłe uczucia, która za każdym razem pojawiały się, gdy na mnie patrzyła. Całą nagromadzoną moc, przekierowałem do niej. Poczułem jak ściska moją dłoń.  Nareszcie! Zaczyna się budzić! Do moich myśli napływały kolejne miłe wspomnienia naszych wspólnych chwil. Nagle wszystko ucichło. Nikt już nie wypowiadał żadnych słów. Wszyscy rozerwaliśmy krąg. Spojrzałem na nadal śpiącą dziewczynę. Jej powieki drgnęły. Poczułem przyjemne mrowienie w ciele. Wzięła głęboki wdech i otworzyła oczy.
 W końcu! Po tak długim czasie, obudziła się. Czułem jak łzy gromadzą się w moich oczach. Wzrokiem przelatywała każdego z nas. Zmarszczyłem brwi. Jej spojrzenie było inne. Dziwne.
Nie widziałem tej miłości, którą każdego z nas w jakimś stopniu ogarniała, tylko zobaczyłem przerażenie. Spojrzałem na Lilith, która też tego zauważyła. Samantha jęknęła, ale w końcu się odezwała.
- Kim wy do cholery jesteście?- Wyszeptała, a ja zamarłem.



Hej :*
Oto pierwszy rozdział II Księgi ;) mam nadzieję, że wam się spodoba. Następny dodam za dwa tygodnie i teraz każdy kolejny rozdział będzie dodawany w poniedziałek ;)

PS. Jak już wcześniej wspomniałam, zaczęłam pisać kolejną opowieść, ale nie fantasy :p 
Zapraszam wszystkich na  Shadow of a fallen star, gdzie już jutro będzie dodany kolejny rozdział : *



piątek, 21 lutego 2014

Zwiastun

Z racji tego, że dzisiaj nie ma rozdziału :c mam dla was zwiastun I Księgi :D 
Mam nadzieję, że wam się spodoba :*
Pozdrawiam
seoanaa






Dziękuje Natalii Małeckiej za wykonanie tego zwiastuna i zapraszam na
 http://zwiastuny-na-blog48.blogspot.com/


poniedziałek, 17 lutego 2014

Epilog


- Jak mogłeś na to pozwolić! - zagrzmiało kolejne oskarżenie ciemnowłosej. Od rana tylko słuchałem jej krzyków, ale co mogłem zrobić? Miała rację. Złamałem obietnicę. Nie przypilnowałem jej. Nie ochroniłem... A teraz? Od dwóch lat szukamy jej śladów. Kilka miesięcy temu znaleźliśmy ciała jakiś wieśniaków. Zabitych przez nią... Jedyne czego się dowiedzieliśmy to, że wydostała się z Cerisu i jest gdzieś na Ziemi, ale nie mogłem znaleźć jej duszę. Tak, jakby była martwa...
- Lilith! Wiem, że spieprzyłem to, ale ja nawet nie wiedziałem gdzie ona była. Myślałem, że jest bezpieczna z twoimi ludźmi...
- Bezpieczna- prychnęła.- Zaufałeś im? Przez lata zmuszałeś ją do ciągłych ucieczek, ilekroć wyczuwałeś ich obecność i teraz mówisz mi, że im ufałeś?
- Nie, ale zrozumiałem, że ona potrzebuje pomocy- westchnąłem.
- Szkoda, że tak późno to zrozumiałeś- stwierdziła.
- Gdybyś powiedziała kto jest jej ojcem, to może wcześniej bym to zrozumiał- warknąłem.
- Oj Śmierć... uwierz mi, gdybym mogła to zmienić, to dla jej dobra nigdy by się nie urodziła...
- Nie waż się tak mówić!- wrzasnąłem.- Znajdziemy ją i uratujemy.
- Jej już nie da się pomóc- oświadczyła beznamiętnie.- Opętał jej ciało i jeśli sama się nie uwolni, to nikt jej nie pomoże.
- Wiem kto jej pomoże- wstałem z kanapy, podszedłem do niej i przytuliłem ją.- Jeszcze nie wszystko stracone.
- Gdybym była przy niej od początku, może udałoby się go powstrzymać. Nie znienawidziłaby mnie wtedy i mogłabym ją ochronić...
- Nie wiesz tego. Myślę, że ona wiedziała co się stanie i choć próbowała, jego nie dało się powstrzymać. Jest zbyt potężny.
- Nie wiem. Może...
Czułem jak jej ciało trzęsie się pod wpływem płaczu.
- Śmierć!- głos młodego rozbrzmiał po pokoju.- Śmierć!- ponowił krzyk wbiegając do salonu. Zatrzymał się widząc nieznaną mu kobietę. Czułem jak obraca głowę by spojrzeć na chłopaka. Analizowała każdy jego element, a ja czekałem aż wypowie te kilka słów. Wiedziałem, że ona wie, a jeśli jednak nie, to zaraz się dowie.
- Nie mówiłeś, że mieszkasz z potomkiem Azazela- oznajmiła przenosząc wzrok na mnie. Wiedziałem, że czeka na jakąś odpowiedź ode mnie, ale ważniejsze było to, dlaczego on przerwał mi spotkanie z matką Samanthy.
- Czego- warknąłem.
Chłopak po chwili wahania odpowiedział mi:
- Znaleźli ją.




No i tak zakończyła się Księga I :c 
Oczywiście już teraz mogę wam powiedzieć, że powstanie jej 2 część, ale na razie, robię sobie parę dni wolnego xd 
Chciałam wszystkim podziękować, którzy śledzili mojego bloga, którzy komentowali i wgl każdemu kto tu zajrzał :* DZIĘKUJE!!! Mam nadzieję, że nadal będziecie zaglądać tutaj : *


czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XIV

Bo to jest piekło, a ja w nim tkwię”.



- Myślę, że może... tam!- wskazałam palcem na drugi koniec pokoju. Bezduszni słudzy, na mój rozkaz, przenieśli wielką dębową szafę w wyznaczone miejsce.
Stwierdziłam, że skoro zostaję tu na jakiś czas... dość długi czas, to przyda się temu pokojowi małe przemeblowanie. A zresztą, właśnie dostarczono nowy komplet mebli, który zamówiłam, więc trzeba było to wszystko jakoś ustawić.
 Pogodziłam się z tym, że mam tu zostać, ale nie, że mam poślubić Willa. Z tym to zdecydowanie poczekam, i to dość długo. Teraz czas na zmiany.
 Przeszłość przestała mnie męczyć, więc ruszyłam na przód, choć jakaś cząstka mnie, nadal do niej próbowała wrócić. Przecież, istniały jeszcze osoby, na których mi zależało i nie mogłam od tak się z nimi rozstać. Nawet wliczyłam w to Śmierć... Tęskniłam za tym dupkiem. Nie wspominając, jak bardzo tęskniłam za Scottem. Byłam świadoma, ze minął dopiero miesiąc i tak szybko o nich nie zapomnę, ale pogodziłam się, że pewnych osób już nie zobaczę, i już nigdy nie wrócą. Nawet mój plan zniszczenia Willa, przestał mną kierować. Po prostu, odpuściłam sobie wszystko. Mając nadzieję, że jeśli uda mi się przemóc, żeby go poślubić, uda mi się też go zmienić.
- My królowie nigdy nie będziemy szczęśliwi...- powiedziała do mnie kiedyś piętnastoletnia królowa, która miała poślubić, króla Francji, aby jej lud mógł przetrwać. Zostawiła całą swoją rodzinę i ukochanego... aby uratować kraj. Jak na swój wiek, była dosyć mądra i miała takie odważne spojrzenie... Choć była jeszcze dzieckiem, jej inteligencja przerastała nie jednego starucha. Gotowa poświęcić życie, tylko po to, aby oni przeżyli. I tak też się stało. Wyjechała do Francji i poślubiła go, jednak po kilku latach zmarła na zapalenie płuc, a jej mąż porzucił ukochany jej kraj, skazując go na klęskę. Szczęśliwe małżeństwo...
Prychnęłam.
 Szkoda tylko, że to działa w jedną stronę, ale cóż, najważniejszy był dla mnie mój lud. To ich szczęście i dobro powinno się dla mnie liczyć. No i tak też było. Moja podświadomość godziła się z nową rolą. Ja, jako przyszła Królowa Cerisu.
- Uważajcie!- krzyknęłam, gdy po raz kolejny otarli delikatne drewno o kamienna ścianę.
- Spokojnie kochana- usłyszałam rozbawiony głos Willa.- Widzę, że przywykasz do nowego domu?- Zapytał obejmując mnie w pasie.
- Nie, ale próbuję przywyknąć do tego pokoju i wymiana tych starych i zniszczonych mebli na te cuda- wskazałam nowy komplet.- Ułatwi mi to.
Zielonooki z lekkim grymasem na twarzy przytaknął.
- Ale łóżka nie zmienimy- oznajmił stanowczo.
- Nie trzeba, pasuje do kompletu... Tam!- zwróciłam się do pomagierów, którzy zabrali się za następny mebel. Tym razem wypadło na podłużną komodę. Zdenerwowałam się, widząc jak oni obchodzą się z tym przedmiotem. Na Anioła, wiem, że nie posiadają żadnej duszy, ale to nie znaczy, że nie powinni być delikatni.
- Spokojnie kocie. Chociaż jak się złościsz, jesteś taka słodka- pocałował mnie w policzek.
- A ty nie masz żadnych ciekawszych zajęć?- zapytałam odsuwając się od niego.
- W sumie... muszę jeszcze wysłuchać kilka osób w sali koronowej, więc mam nadzieję, że jak skończysz to,- wskazał na meble- to do mnie dołączysz- wyszedł z komnaty, nie czekając na mój sprzeciw.
Stałam jeszcze chwilę w pokoju, póki słudzy nie skończyli przemeblowania. Wyszłam z zamiarem dołączenia do Króla tak, jak to na przyszłą Królową przystało.


                                                 ***

 Po wysłuchaniu tych wszystkich próśb o nowe ziemię, zwierzęta... i nawet zdarzyły się skargi na najazdy patersów, wróciłam do komnaty. Miałam nadzieję, że w ciągu paru miesięcy uda mi się do tego przyzwyczaić. Umyta, położyłam się spać. Ominęłam kolację, gdyż nie byłam głodna, co nie spodobało się Królowi. Widząc moje zmęczenie, nie sprzeciwiał się. Pozwolił mi odejść, oczywiście w towarzystwie służki, która mnie odprowadziła i przygotowała do snu. Zdziwiłam się widząc jego troskę, jednak powoli zaczynałam się do tego przyzwyczaić. Przy mnie robił się łagodniejszy i przepełniony emocjami. Jego ton momentalnie się zmieniał, a ta troska o mnie... Słyszałam nieraz dobiegające ciche krzyki. Oczywiście wiedziałam, że to przez Will'a. Nawet ja nie mogłam nad nim zapanować. Skoro już wcześniej był takim potworem, to nie można było go, aż tak zmienić. Chyba, że nasz wspólny ślub mógłby pomóc. Wierzyłam, że naprawdę mogłabym go odmienić. Sprawić, żeby ze złego człowieka o zimnym sercu, stał się uwielbiany prze poddanych Władcą. Byłoby to ciężkie zadanie. Czy sprostałabym mu? Na pewno byłoby to ciężkie, jednak wierzyłam w siebie. Wierzyłam w to, że mi się uda.
 Chociaż dużo dzisiaj nie zrobiłam, to siedzenie i wysłuchiwanie ich, było dość męczące. Pozwoliłam aby zmęczenie mną zawładnęło, aż powoli usypiałam.
 Usłyszałam ciche trzaśnięcie drzwiami. Wiedziałam, że to zielonooki przyszedł. Słyszałam jak tłucze się po pokoju, chociaż starał się robić to jak najciszej, ze względu na to, że ja śpię, to i tak marnie mu to wychodziło. Położył się obok mnie, a ja wtuliłam się w niego. Czułam jak obejmuje mnie ramieniem i dopiero teraz pozwoliłam sobie na sen.


                                                  ***


- Gotowa?- zapytał Will wchodząc do łazienki.
- Gdzie idziemy?- sięgnęłam po jedwabny, czarny płaszcz.
- Niespodzianka- złożył delikatny całus na moim policzku.
 Przywykłam już do tego i, na szczęście, nie posuwał się dalej.
Chwyciłam go pod rękę i ruszyliśmy w towarzystwie dwóch strażników na dziedziniec. Przed zamkiem czekała na nas biała karoca zaprzężona w dwa rumaki. Znów czułam się, jakbym wróciła do dawnych czasów. Moich ulubionych czasów, przepełnionych sztuką i kulturą. Piękne suknie i mężczyźni- dżentelmeni.
Weszłam pierwsza i w milczeniu podziwiałam krajobraz. Pierwszy raz miałam szansę obejrzeć Ceris.  Przyzwyczaiłam się do widoku z zamku, ale teraz byłam wniebowzięta. Barwa zdobiąca trawę, drzewa i niebo, była o wiele żywsza i intensywniejsza. Silny i odważny kolor kwiatów... To wszystko było przepiękne.
- Zaraz będziemy na miejscu- oznajmił mężczyzna, a ja przytaknęłam. Odwróciłam głowę na okno, aby dalej podziwiać widoki. Zbliżaliśmy się do wybrzeża. Słyszałam szum fal, odbijających się od zatoki.

  Po niecałych piętnastu minutach, byliśmy na miejscu. Will pomógł mi wyjść z powozu i od razu udaliśmy się w stronę plaży. Im bliżej wody, tym bardziej intensywniejszy był zapach słonej wody. Dawno nie byłam nad morzem. Tęskniłam za tą wodą. Uwielbiałam pływać. Wtedy czułam się taka wolna... Nic mnie nie ograniczało, i mogłam pozwolić sobie na to, co chce.
- Pięknie tu- wyszeptałam spoglądając na otwarte morze.- Nie wiedziałam, że woda jest tak blisko zamku. Przecież jechaliśmy zaledwie godzinę.
Zaśmiał się pod nosem.
- Teleportowałem nas. Jesteśmy kilkaset mil od zamku- wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. Kiedy? Kiedy on nas teleportował?! Przecież całą drogę obserwowałam krajobraz zza okna, więc powinnam zauważyć!
- Po co mnie tu przywiozłeś?- zapytałam spoglądając w jego zielone oczy. Widziałam w nich spokój i czułam, że przy nim będę szczęśliwa. A przynajmniej miałam taką nadzieję...
- Chciałem żebyśmy pobyli trochę w samotności...- poczułam jego ciepłą dłoń ściskającą moją rękę.  Przyjemne mrowienie rozchodziło się po mojej skórze.- Chciałem spędzić z tobą trochę czas bez jakichkolwiek świadków. Wiem, że jesteś nieszczęśliwa i to mnie boli. Chciałbym ci trochę uprzyjemnić ten pobyt tutaj. Przepraszam, że musisz przez to przechodzić- posmutniał.- Zawsze pomagał mi widok natury- stwierdził.-Jakimś cudem uspokajał mnie i dzięki temu wiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Teraz za każdym razem, gdy cię widzę tak się czuję. Po prostu wiem, że wszystko się ułoży i to dzięki tobie. Ale świadomość, że jesteś nieszczęśliwa wszystko niszczy...
 Nie wiedziałam co powiedzieć. Czy byłam nieszczęśliwa? Nie. Może kiedyś. Teraz wiedziałam co powinnam zrobić i, lata maskowania swoich uczuć, mogą mi w tym pomóc.
- Will. To nie prawda. Jestem tu szczęśliwa- spojrzał na mnie zdziwiony.- Może wcześniej tego nie okazywałam, ale musisz to zrozumieć. Potrzebowałam czasu, aby do tego przywyknąć. To nie jest takie proste i ty to rozumiesz. Ale już się pogodziłam z tym i wiem, że teraz wszystko się zmieni. Tu jest mój dom i zawsze nim będzie. Więc jakbym mogła być tu nieszczęśliwa? Spójrz. Tu jest pięknie.
 W ciszy podziwialiśmy ten widok. Wiatr się zmagał, a fale z coraz większą siłą uderzały w brzeg niewielkiego klifu.
- Tak.- Przerwałam tą niezręczną ciszę.
- Co tak?- zapytał marszcząc brwi.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.- Wyjdę za ciebie.
Nim zdążyłam zamrugać, ten już mnie podniósł i kręcił wokół własnej osi. Czułam jego szczęście, które również mi się udzielało. Z dnia na dzień, mogłam lepiej rozpoznawać ludzi. Potrafiłam rozróżnić każde emocje. Z jego ciała wiły się drobne niteczki, przypominające kawałki włóczki w kolorze czerwieni i zieleni.-  Oznaczający miłość i radość. Z czasem potrafiłam wyłączyć to, ale teraz jego uczucia były zbyt silne.
Opuścił mnie trochę w dół tak, aby mógł dosięgnąć moich ust. Składał na nich delikatne pocałunki, a gdy ja je odwzajemniłam, stał się bardziej zachłanny. Jedną rękę oparłam na jego piersi, a drugą na policzku.  Delikatnie gładziłam go kciukiem. Całował namiętnie i jednocześnie delikatnie. Teraz jego dotyk mnie nie obrzydzał, wręcz przeciwnie. Sprawiał mi wielką przyjemność.
- Kocham cię- wyszeptał między pocałunkami, uśmiechając się przy tym. Odwzajemniłam uśmiech przepełniony szczęściem.
- Ja ciebie też- skłamałam.


 Podczas drogi powrotnej usnęłam. Obudziłam się w ramionach Will'a, gdy ten przenosił mnie do komnaty. Znów zamknęłam oczy, aby nic nie zauważył i dalej mnie niósł. Był silny, przez co czułam się bezpieczna.
Z powolnego snu wybudziła mnie zimna dłoń, powstrzymująca mój wrzask.
O matko... Ja chciałam krzyczeć zamiast walczyć... Zmieniłam się w jedną z tych niewiast, które zostają ratowane przez rycerzy w lśniących zbrojach, zamiast się samemu bronić?
- Tylko nie krzycz!- Usłyszałam szept mężczyzny.- Spokojnie, to tylko ja- zabrał rękę.
- Patrick? Co ty tu robisz!- wrzasnęłam na tyle, na ile pozwalał mi mój ściszony głos.
- Zabieramy cię stąd- oznajmił.- Ubieraj się... Nie mamy za dużo czasu- dodał pośpiesznie i odsunął się ode mnie.
- Żartujesz?- wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
Nie mogłam uwierzyć, że jednak te męczarnie mogą się skończyć. Mogę uciec od tego całego burdelu... Ale wrócę. Naprawię wszystko, tylko teraz musiałam się pozbierać. Te kilka miesięcy odbiły się na mnie i to w dość bolesny sposób. Tortury, niedoszła śmierć, Will, spotkanie ze Christophem... i Ezra. Pozwoliłam wszystkim po prostu odejść. Już nic mnie nie trzymało. Teraz byłam wolna.
- A tak w ogóle, to kto jest z tobą?- zapytałam, ubierając płaszcz, przyniesiony przez Patricka.
- Wszyscy. Estes też.
- Estes?- powtórzyłam zdziwiona. Myślałam, że odpuścił sobie to wszystko, po naszej wspólnej nocy. To znaczy wtedy, kiedy przyszedł do mnie we śnie. Byłam zbyt zmęczona, aby się bronić, więc pozwoliłam na wtargnięcie mu do mojej podświadomości.
- Słuchaj Sam...- zaczął niepewnie- wiem, że nienawidzisz go za to co zrobił, i w sumie nie dziwię ci się. Też bym tak zareagował na twoim miejscu, ale musisz wiedzieć, że nie zrobił tego z czystej niechęci do ciebie, czy czegokolwiek. On to zrobił bo cię kochał.
Prychnęłam.
- I dlatego pozwolił mi prawie umrzeć? A i jeszcze z takim wielkim entuzjazmem pomagał planować Willowi nasz ślub!- chłopak uciszył mnie gestem ręki.
- Jeszcze nas usłyszą- wyszeptał.- A miał inny wybór? Jedyne wyjście było zawarcie układu z tym upadłym- niemal wypluł ostatnie słowo.
- Upadłym? Masz na myśli Chrisa?
- Tak, właśnie jego- skrzywił się.- Widzisz, wyćwiczyliśmy twoje ciało tak, aby mogło przyjąć siłę twojej mocy, ale nie spodziewaliśmy się, że ona po prostu zacznie się w tobie kumulować. Wtedy, gdy używałaś jej do teleportacji, dzięki pomocy tego dupka, to był dla nas znak, że on wie jak ją uwolnić. Estes wiedział jaką cenę będzie musiał zapłacić, ale oddałby wszystko w zamian za twoje życie. Nawet widok innego mężczyzny, szczęśliwego u twojego boku, nie wydawał mu się taki zły. Ważne żebyś tylko przeżyła. Dlatego też zawarł z nim układ, a jego warunkiem było to, żebyś tu trafiła. Tylko tak potrafiłabyś zjednoczyć ciało z tą mocą. I tak też się stało- zbliżył się do drzwi.
 Czyli Ezra naprawdę mnie kochał. I kocha, a ja tak po prostu pozwoliłam mu odejść.
Zrezygnowałam z mężczyzny, z którym chciałam spędzić resztę swojego nędznego życia...
Idiotka!
Ale nie wszystko jest stracone. Jeśli uda nam się stąd wydostać, możemy wszystko naprawić. O ile on będzie tego chciał.
 Już miałam dość, zbierania w sobie tego całego bólu. Czas abym i to ja, w końcu, była szczęśliwa. I chciałam taka być u jego boku, ale jeśli on nie będzie tego chciał... To będzie jego wybór, a ja muszę uszanować każdą decyzję. Nawet taką, która zabijałaby cząstkę mnie codziennie.
- Dziękuje- cmoknęłam go w policzek. Mimo, że było dosyć ciemno, ja widziałam lekki uśmiech na jego twarzy. Jednak on nie jest z kamienia...
- Podziękujesz jak się stąd wydostaniemy... Masz- wręczył mi metalowe ostrze.- Prędzej czy później nas zauważą, więc bądź gotowa do walki z tymi umarlakami- zadrżał.
 Bezduszni. Dowiedziała się nieco o nich. Najważniejsze było to, że ciało bez duszy nie rozkładało się. To tak jakby był nieśmiertelny, ale wciąż nie mieli duszy. Ktoś musiał nimi kierować, w tym przypadku to był Will.
 Wychylił głowę przez drzwi i chwytając mnie mocno za rękę, wybiegliśmy z komnaty. Skradaliśmy się, kierując w stronę wyjścia. Minęliśmy dosyć sporą liczbę strażników, ale żaden nas nie zauważył. Lekko zdyszana, biegłam za nim. Przed nami widniała duża metalowa brama, pozwalająca na wydostanie się z terenu zamku, ale my wyszliśmy tyłem, gdzie czekali na nas chłopaki.
- No nareszcie- Natte wypuścił głośno powietrze z ulgi.
- Już myślałem, że was złap...- nie dokończył, gdyż nie mogłam wytrzymać tego całego napięcia. Po prostu ujęłam jego twarz dłońmi i przyciągnęłam do siebie, łącząc nasze wargi w namiętnym pocałunku. Tego mi było trzeba. Właśnie jego brakowało mi najbardziej. Mojego ukochanego.
- Dobra gołąbki, jeszcze znajdziecie sobie czas na gruchanie, ale teraz musimy się śpieszyć bo inaczej...-przerwał i spojrzał na wieżę z której dobiegał głośny ryk, alarmujący naszą ucieczkę.
- Cholera- odezwał się Tonny.
Pośpiesznie pobiegliśmy w stronę tylnego wyjścia, jednak było już za późno. Armia bezdusznych powoli zapełniała plac zamku. Wszyscy wyjęli broń.
- Pamiętajcie!- krzyknął Patrick.- Celujcie prosto w serca, wtedy szybko zdechną.
- Kierujcie się w stronę bramy, musimy ją stąd wydostać zanim reszta zdąży przyjść- powiedział Tonny.
Ezra spojrzał na mnie. Jego wzrok był przepełniony troską. Musnął szybko, ale czule, moje usta i ruszył na zgromadzony tłum umarlaków. Nie pozostaliśmy mu dłużni. Rzuciliśmy się za nim w wir walki.
Krew. Wszędzie tryskała krew. Byłam cała pokryta tą lepką mazią, jednak nie należała do mnie.
Z każdym kolejnym zabitym bezdusznym, w moim ciele rodził się niepokój, gdyż ta cała krew... ten ból i cierpienie w ich oczach... to wszystko mi się podobało. Nawet nie zauważyłam, że od bramy dzieli nas kilka metrów. Złapana za rękę i pociągnięta w jej stronę, ruszyłam chwiejnym krokiem.
Co się ze mną dzieje ?
 Wyrwałam się z uścisku i wróciłam do walki. Tęskniłam za tym. Kochałam zadawać ból, a ostatnio to oni zadawali mi go, a nie na odwrót. Teraz w końcu mogłam się wyżyć. I było mi z tym dobrze.
Nawet nie zauważyłam, że moje nerwy znów zczerniały. Zbyt zajęta walką, krwią i zadawaniem im bólu, nie zauważyłam czarnych nitek malujących się na mojej skórze.
 Poczułam zimną dłoń chwytająca mnie za nadgarstek. Kolejny bezduszny... Obróciłam się i trafiłam w niego. Ostrze przebiło jego pierś, tuż obok serca. Zaryczał, a moje serce przyśpieszyło.
Znałam ten głos. Mimo, że był bezdusznym, ja wciąż potrafiłam go rozpoznać. Wyrywając się z objęcia chłopaka, klękłam obok ciała. Krew w żyłach zaczęła się gotować. Złapałam za jego hełm i jednym płynnym ruchem odsłoniłam jego twarz. Łzy mimowolnie zaczęły mi ściekać po policzkach.
- Philip- wyszeptałam w przerwie między szlochaniami.- To naprawdę ty...
- N... Nie płacz... Aniele...- zadławił się krwią.- Po tylu latach w końcu jestem wolny...
- Zabiłam cię- wyznałam.
- Uwolniłaś mnie... Nawet nie wiesz jak długo siedziałem w tym więzieniu, próbując się wydostać.
- Zabiłam cię- powtórzyłam.- Już dwa razy cię straciłam.
- Nigdy mnie nie straciłaś. Ja zawsze byłem przy tobie i nadal będę. Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham i świadomość, że ty nadal mnie kochasz jest dość dobijająca. Powinnaś ruszyć dalej i zapomnieć o mnie. Aniele...obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa beze mnie- kolejny raz zakaszlał plując krwią.
- Byłam szczęśliwa przy tobie i tylko z tobą taka pozostanę.
- Nie będziesz. Ja już odchodzę. Pamięć o mnie cię zniszczy, tak jak robiła to przez ostatnie lata. Już tak dużo straciłaś...Kocham cię- wyznał. Spojrzał mi w oczy.- Czas już na mnie- ostatni raz nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Przyjemne i znajome mrowienie przeszło przez moje ciało. Czułam jak wraz z jego duszą, część mnie odchodzi.- Pamiętaj... bądź szczęśliwa. Zrób to dla siebie. Ale zapomnij o mnie Aniele... Nie pozwól mu wygrać- zamknął oczy, a ja czułam jak odchodzi. Nie mogłam nic z tym zrobić. Po raz kolejny moja moc mnie zawiodła.
- Nie jestem aniołem- wyszeptałam przez łzy, ściskając jego martwą dłoń.- Demon nigdy nie stanie się aniołem- zamknęłam oczy, a jedyne co poczułam to ból rozprzestrzeniający się przez moje ciało.



                                                       ***

 Biegłem, trzymając Samanthę za rękę. Nie pamiętam kiedy ostatni raz ją tak trzymałem, ale jestem pewny, że wtedy jej dłoń była mniejsza... Cholera... Idiota... Zamiast uważać w trakcie walki, ja zajmowałem się jakimiś bzdetami!
- Piękna, zaraz będziemy bezpieczni- odwróciłem się do niej i znieruchomiałem.
- Spokojnie stary- moje serce przyśpieszyło.- To, że trzymasz mnie za rękę jeszcze jakoś zrozumiem, ale te czułe słówka możesz sobie darować. Wystarczy dobre wino, a zalany na pewno bym ci się oddał. Niechętnie, ale cóż... pijany nie panuję nad sobą...
- Zamknij się Natte!- wrzasnąłem.- Gdzie jest Sam!- zacząłem gorączkowo rozglądać się dookoła. Kilka kroków dzieliło nas od wyjścia. Wszyscy byli przy bramie, oprócz niej... Wzrokiem błądziłem po polu walki.  Widziałem Christopha, który walczył z bezdusznymi, obok niego Patrick i Natte, który właśnie do niego dołączył. Walczyli z kolejnymi upiorami. Czułem zimny pot na karku. Ich widok przyprawiał mnie o mdłości. Takie martwe ciała... nie zdolne do samodzielnego myślenia i skazane na wieczną służbę.
- Widzę ją!- krzyknął Tonny wskazując ręką.
 Wystrzelony jak z procy, biegłem w jej stronę. Klęczała przed ciałem jakiegoś bezdusznego. Zbliżając się do niej, zauważyłem kto tam leżał. Zobaczyłem też jej skórę... Czarne paski znów malowały jej ciało, ale tym razem była przytomna. Wszystkie mięśnie były napięte, a trucizna już dotarła do jej serca. Było już za późno...
 Podszedłem bliżej i usłyszałem jak głośno dyszy. Spojrzała na mnie, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jej oczy były całe czarne. Spojrzenie pełne nienawiści i bezduszności. Ryknęła, a ja cofnąłem się o krok. Znowu ryk. Jej głos był przepełniony bólem. Czułem jakby ktoś ściskał moje serce.
Znowu ją tracę.
Podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Bezduszni zatrzymali się przed nią i opadli na kolana. Puściła ciało Philipa i lekko chwiejąc się, wstała. W powietrzu unosił się nieprzyjemny metaliczny zapach krwi. I było coś jeszcze... jakby śmierć miała zapach, to właśnie nią była przesiąknięta.
Pachniała śmiercią.
 Nagle klęknęła na jedno kolano i odepchnęła się od ziemi. Dwa wielkie skrzydła, wyglądem przypominające skrzydła kruka, wyrosły z jej pleców. Były piękne, a zarazem przerażające. Czarne pióra, wyglądały na silne i delikatne. Energicznie nimi machając, oddalała się. Wpatrywałem się w jej znikające ciało na niebie. Gdyby nie ich ciemny kolor, wyglądałaby jak anioł.
Anioł śmierci.
Straciłem ją na zawsze...


Witam was wszystkich :D 
Więc, oto wstawiam ostatni rozdział. Według mnie, najlepszy ze wszystkich pozostałych xd
Głosowanie nadal trwa ;), jednak ja nie mogłam się już doczekać i zaczęłam pisać I rozdział II Księgi :*
Oczywiście dodam go po wynikach, więc głosujcie! <3
Chciałam wszystkim podziękować, którzy czytają, bądź komentują tego bloga. Nigdy nie przypuszczałabym, że będę mieć ponad 3000 wyświetleń :D Oczywiście dziękuje za to wam <3 
Właśnie widok coraz większej liczby odwiedzin motywował mnie do dalszego pisania. Ale komentarze najbardziej :*
Jeszcze raz wszystkim DZIĘKUJE!!!  :*

PS. Zapraszam na nowy rozdział     http://cien-upadlej-gwiazdy.blogspot.com/




czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział XIII

Nie został już nikt, kogo bym kochała”





                                                                             Dwadzieścia lat wcześniej



  Lekko otumaniona alkoholem wyszłam z clubu. Muszę przyznać, że zabawa była nawet fajna, nie licząc tych klejących się do mnie pijaków. Ale z czasem można do tego przywyknąć. Stanęłam przy ulicy, rozglądając się za zamówioną przeze mnie taksówką. Skrzyżowałam ręce na piersi. Było dosyć ciemno, a o drugiej w nocy nie jest najcieplej. Po raz kolejny rozejrzałam się za długo oczekiwaną taksówką i nic. Już współczuje temu kierowcy...
Usłyszawszy dziewczęcy pisk, odwróciłam się. No pięknie... komuś jeszcze gwałtu się za chciało. To nie była moja sprawa. Dziewczyna powinna bardziej uważać, a pewnie latała i świeciła dupskiem. Teraz ma za swoje.
Odwróciłam się, ale krzyki nie dawały mi spokoju. Wiedziałam, że tylko ja ją słyszę i nikt zapewne jej nie pomoże.
 Eh... Westchnęłam i udałam się do ciemnego zaułku, z którego dochodziły niepokojące mnie wrzaski. Pomimo, że było ciemno, ja dobrze widziałam. Chociaż niewyraźnie, ale zawsze to coś. Zbliżając się do tego miejsca poczułam metaliczny smak krwi w ustach. Przez moją skórę przeszły dreszcze, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach śmierci. Demon.
Wyciągnęłam ostrze z torebki i szybko ruszyłam w jego stronę. Potwór pochylał się nad roztrzęsionym facetem, obok którego leżało ciało jakieś dziewczyny. Cicho podchodziłam do niego. Zwykły atak z zaskoczenia wystarczy. Analizowałam każdy przedmiot przede mną, żeby się nie zdradzić. Wszędzie walały się śmieci. Kilka koszy było przewróconych, a reszta po prostu stała w opłakanym stanie. Chyba dawno nikt tu nie zaglądał, a szczególnie śmieciarka. Ostrożnie minęłam odległość, dzielącą mnie od demona i teraz, stojąc może ze dwa metry od niego, nadepnęłam na szklaną butelkę, która pod moim butem, roztrzaskała się na kilkaset kawałków. Nie umnknęło to jego uwadze i szybko odwrócił się w moją stronę. To była moja szansa.  Jednym, płynnym ruchem, przebiłam jego pierś, dzieląc serce na dwie części. Martwe ciało opadło na ziemię, a ja kopnęłam je, odsłaniając faceta. Wyglądał na około siedemnaście lat. Cały się trząsł, a z oczu spływały mu łzy. Chwyciłam go za ramię z zamiarem podniesienia, a ten głośno wrzasnął. Musiałam kilka razy zamrugać, by oprzytomnieć. Czułam, że te kilka drinków robi swoje.
- Już dobrze- powiedziałam.- On nie żyje.
- C...Co... to było?- zapytał wskazując na potwora, którego ciało zaczęło się wić w przeróżne strony, zanikając.
Zdziwiło mnie to pytanie. Zanim mu odpowiedziałam, dokładnie zmierzyłam go wzrokiem.
- To był demon, ale powinieneś to wiedzieć.
Czułam dziwną moc, która emanowała z jego ciała. Nie było to nic mrocznego, a raczej zachęcającego. Jego ciało wołało mnie. Tak jakbym go potrzebowała. Teraz bez żadnego oporu, pozwolił się podnieść. Spojrzał na małą chmurkę dymu, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżał demon.
- Nigdy nie widziałam demona.- jego głos momentalnie się zmienił. Zamiast tego roztrzęsionego chłopaka, pojawiła się opanowana, bezwzględna osoba. Już wiedziałam, że go polubię.
- Nawet nie wierzyłem w nie- wyszeptał.
- Dziwne- stwierdziłam.- Jako Łowca powinieneś to wiedzieć.- to właśnie wyczułam. Kolejnego Łowcę. Ale czy to możliwe, że przeszedł Wstąpienie i nie wiedział o tym?
- Jaki Łowca?- zapytał unosząc jedną brew.
- Ile masz lat?
- Szesnaście- wyszeptał.- Co jest?
Czyli jeszcze nie przeszedł ceremonii, ale to na niedługo nastąpi. Jego urodziny się zbliżały, dlatego też go wyczułam.
- Powiedz, czy chciałbyś móc walczyć z takimi potworami? Mogę ci pomóc opanować kilka sztuk walki, tak abyś nigdy nie musiał już się bać. Będziesz silniejszy i sprawniejszy. Staniesz się Łowcą Demonów, takim jak ja. Będziesz lepszy. Chcesz tego?
Zatrzymaliśmy się przed wyjściem z zaułku. Chłopak spojrzał ostatni raz na ciało, przypuszczam, że swojej dziewczyny.
- Tak- powiedział lodowatym głosem.- Chce tego.
Uśmiechnęłam się. Przez te kilkanaście lat unikałam ludzi jak ognia, a teraz? Po prostu coś mnie do niego ciągnęło. Zamierzałam mu pomóc. Widziałam, że potrzebuje mnie, a ja w jakimś stopniu potrzebuje jego.
- Taksówka już czeka. Idziesz?- zapytałam, a on odwrócił się i teraz patrzył na mnie. Wzrok pełen wdzięczności przeszywał mnie.
- Robert Blackwigh- powiedział i ruszył za mną.
Przystanęłam na chwilę. To nazwisko było mi już trochę znane. Byłam pewna, że już się z nim spotkałam. No nic. Teraz nic nie wymyślę. Otworzyłam drzwi do taksówki pozwalając jemu pierwszemu wsiąść.
- Samantha Ravel- następnie podałam adres taksówkarzowi i ruszyliśmy do mojego mieszkania.




                                                                             ***

                                                                                                                                 Ceris, czasy obecne


 Weszłam do pierwszej lepszej komnaty, i w ciemności oparłam się o zimną ścianę. Głośno dysząc opadłam na ziemię, chowając twarz w dłoniach. Czułam jak całe moje ciało się trzęsie.
Co się zaraz stanie?
Proste- moja dusza umrze.
Chyba, że zdołam to powstrzymać...
 To już się kiedyś wydarzyło...tylko, że tym razem było o wiele gorzej. Demon w moim ciele powoli się budził, opanowując moje ciało... Dopiero teraz wiedziałam co to wszystko oznacza.
Takie są skutki mając matkę demona i ojca anioła...
Zastanawiało mnie jedno. Dlaczego demoniczna strona była tak silna?
 Jedynie co mi zostało, to czekać cierpliwie aż Jaśnie Pani, moja matka, pojawi się z wizytą i wytłumaczy mi to dziadostwo! No i chętnie poznałabym tożsamość mojego ojca... Cholera! Jeszcze parę dni temu, miałam ich wszystkich w dupie. Nie no, ja nie wytrzymam tej walki w sobie. To wszystko wyglądało tak, że moja anielska dusza próbuje przejąc kontrole nad ciałem, które należało do demona, i na odwrót. I ta wojna w kółko się powtarzała, niszcząc mnie...
A moja moc? To była jedna wielka tajemnica. Na cholerę mi ona? Po ostatnim bałam się jej użyć, a przecież jakoś muszę się stąd wydostać.
 Zamyślona, nawet nie zauważyłam, że uspokoiłam się. Oddech się ustabilizował, a ciało znów wróciło do swojego poprzedniego stanu.
Podniosłam się na równe nogi i z zadartą głową do góry, która nic nie wskazywała na to co się przed chwilą stało, wyszłam z komnaty.
Godzinami krążyłam po zamku, póki nie trafiłam do odpowiedniego pomieszczenia. Dwudrzwiowe wrota otworzyły się, pod wpływem mojego lekkiego pchnięcia. Moim oczom ukazały się dziesiątki regałów wyłożone książkami.
Tak! Właśnie tego mi było trzeba! Dobra lektura na poprawę humoru...
Na środku komnaty stały trzy sofy przed kominkiem. To chyba był podstawowy wystrój każdego większego pokoju.
 Zlustrowałam wzrokiem całe pomieszczenie i ruszyłam w jego głąb. W rogach znajdowały się kręte schody, prowadzone na piętro z kolejnymi regałami. Do nich był też przyczepione małe drabinki, umożliwiające łatwy dostęp do wyższych półek. Naprzeciw drzwi, było dębowe biurko, jednak nikt nie siedział za nim. Dołożyłam kilka klocków drewna do ognia i wzięłam się za poszukiwania lektury.
Błądziłam po regałach szukając odpowiedniej książki. Wcześniej znalazłam już jedną, ale w połowie jej czytania, uznałam, że jest zbyt nudna i odłożyłam ją na miejsce. Moją uwagę przykuła wielka księga ze złotymi ozdobami po bokach. Weszłam na drabinę i wyciągnęłam ją. Była dość ciężka i stara... Dmuchnęłam w nią i przetarłam ręką, zgarniając kurz. Teraz mogłam przeczytać wyblakły tytuł. Łowca- Wstąpienie.
To jest to!
 Może znajdę w niej kilka odpowiedzi na moje pytania?
Wzięłam świecznik i krętymi schodami weszłam do góry. Nie chciałam aby ktoś przeszkodził mi w czytaniu, a tak trochę schowana, miałam zagwarantowany spokój. Otworzyłam na pierwszej stronie i przejechałam po niej dłonią. Była już stara i istniała duża szansa, że przez moje energiczne ruchy, może się rozwali.
Pierwszy rozdział zaczął się przysięgą. Jednak i teraz nie była ona przetłumaczona.
Starannie przewróciłam delikatne kartki i zaczęłam przyglądać się znakom. Zdziwiłam się widząc tyle nieznanych mi wywijasów.
 Jedne mówiły o daru przemienianiu się w innych ludzi, inne o przewidywaniu przyszłości, a jeszcze inne o mocy panowaniu nad żywiołami? To ostatnie trochę mnie przeraziło. Przecież, jeśli taki łowca z tymi umiejętnościami spotkałby demona, oj to biada mu... Przeczytałam jeszcze kilka stron ze znakami, póki nie znalazłam jego. Tricelion. Zaciekle analizowałam tekst opisujący go. Pod koniec wybebeszyłam oczy. Tego się nie spodziewałam. Mój mały Scott... Biedactwo... Niezbyt rozumiałam ten tekst, ale wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego.
 Z hukiem zamknęłam książkę i odstawiwszy ją na miejsce, udałam się do swojego pokoju. A raczej naszego...
Na samą myśl z lekkim obrzydzeniem przewróciłam oczami. Jak długo to wszystko będzie trwać?
A i jeszcze ten bal... Z okazji mojego „wielkiego powrotu”, Will zorganizował bal maskowy. Dziś wieczorem miała się odbyć przymiarka sukni. Jak widać, bardzo tego unikałam. Nie miałam ochoty na żadne tańce, a tym bardziej z Królem. Byłam pewna, że będę musiała poświęcić mu tam, jak najwięcej uwagi.
Nogi same zaciągnęły mnie do kuchni. W końcu ominęłam śniadanie i zapewne obiad. Nawet nie wiedziałam która była godzina. Stanęłam w progu pomieszczenia i wszystkie osoby zwróciły na mnie swoją uwagę. Zliczyłam, że w tym pokoju dosłownie gapiło się na mnie ponad dziesięć osób.
- Przepraszam...- wydukałam.- Dostanę coś do jedzenia?
Kucharz w białym fartuchu podszedł do mnie. Miał na twarzy dosyć spory czarny zarost, krótkie włosy na głowie były przysłonięte białą czapką. Miał lekką nadwagę.
- Co Panienka sobie życzy?- zapytał chrapliwym głosem. Widziałam przerażenie w jego oczach. No pięknie...
 Po lekkim sporze, pozwolił mi na zjedzenie przygotowanego posiłku wraz z nimi w kuchni. Prosił mnie żebym wróciła do swojej komnaty, a jedzenie przyniesie któraś ze służek. Oczywiście ja, musiałam się sprzeciwić. Chciałam im pokazać, że nie jestem taka straszna za jaką mnie uważają. Nawet starali się ze mną normalnie rozmawiać. Opowiadali mi co nieco o zamku. Mówili, że Król jest dobry, ale tylko jeśli przestrzega się ustalonych zasad. Wiedziałam, że nie są ze mną szczerzy, ale nie chciałam drążyć tego tematu. Obiecałam Will'owi, że sama się przekonam, jaki on jest naprawdę. A ja nigdy nie złamałabym żadnej obietnicy.
- Księżniczko!- piskliwy głos rozniósł się po kuchni. Z ustami przywartymi do kubka z rumem, obróciłam się do dziewczyny.- Król wszędzie Panią szukał!- krzyknęła zaniepokojona.
Przewróciłam oczami. Tak dobrze mi się z nimi rozmawiało. Pozwolili mi zapomnieć o tym całym burdelu, który powstał w moim życiu. Wstałam i otrzepałam sukienkę. Spojrzałam na Rodneya- grubego kucharza siedzącego obok mnie. Bez zbędnych słów, zrozumiał mój przekaz i dolał mi alkoholu. Jednym duszkiem wypiłam jego zawartość.
- Dobra chłopaki, miło było ale wielce Pan czeka.- powiedziałam i ruszyłam do młodej służki.- Ale musimy to powtórzyć!- krzyknęłam wychodząc i usłyszałam ich, jak wznoszą za mnie toast. Uśmiechnięta szłam za młodą służką. Przynajmniej przestali się mnie bać. A mieć po swojej stronię jakiś sojuszników, nawet kucharzy, jest dobrym początkiem.
Weszłam do naszej komnaty, zostawiając na korytarzu służkę, i od razu zostałam powitana uściskiem.  Poczułam ciepłe wargi na moim czole i wtuliłam się w niego. Od razu przypomniało mi się to, jak sprowadziłam Amandę na Ziemię i tak zostałam zaatakowana przez mojego ukochanego. Ile bym dała aby wrócić do tego momentu... Byłam wtedy szczęśliwa i nieświadoma tego, że to wszystko było udawane... Momentalnie odsunęłam się od niego, a ten spojrzał na mnie. Jego twarz wyrażała troskę. Cholera, Sam! Przestań!
- Martwiłem się o ciebie. Zniknęłaś tak nagle... Gdzie się podziewałaś?
- Will, chyba nie muszę ci się spowiadać z każdego mojego wyjścia?- rzuciłam gniewnie, a następnie opadłam na kanapę.
- Wiem, ale mogłabyś uprzedzić, że znikniesz na kilka godzin i nic ci nie jest. Szukaliśmy cię po całym zamku! Mogłabyś przynajmniej powiedzieć, gdzie byłaś?- dociekał.
Wypuściłam głośno powietrze.- Jeśli już musisz wiedzieć to byłam w bibliotece. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego. Myślałam, że znajdę może dwa, ewentualnie trzy regały po brzegi wypełnione książkami, a tu proszę. Całe pomieszczenie.
- Spodobała ci się?- zapytał siadając obok mnie.
- Tak. Mogę z przyjemnością stwierdzić, że jest piękna - mówiłam entuzjastycznie.-Cała ta kolekcja jest po prost niesamowita!
- Ciesze się, że ci się podoba.- stwierdził przytulając mnie. Nie miałam zamiaru go odrzucać. To był idealny moment, aby wkupić się w jego łaski. Już niedługo po prostu będzie jadł mi z ręki.- Amanda dużo mi wtedy o tobie opowiadała. Mówiła, że uwielbiasz książki i broń- zaśmiał się.
- Jak ona cię nie rozpoznała?- spojrzałam na niego. W świetle ognia jego twarz pociemniała dodając mu kilka lat. Cienie pod oczami zrobiły się większe, ale i tak uśmiech wszystko maskował.
- Urok. Zobaczyłam ją i chciałem sprowadzić tutaj. Najpierw chciałem się dowiedzieć co ona tu robi i wtedy zaczęła opowiadać mi, że jest z tobą na zakupach. Scharakteryzowała mi cię trochę. No i jak wspomniała o książkach, zrozumiałem, że jeśli kiedykolwiek tu trafisz, na pewno ucieszy cie moja kolekcja. Musiałam tylko trochę ją uporządkować i proszę.
- Dziękuje- wyszeptałam i złożyłam delikatny całus na jego policzku. Oczywiście jego twarz rozpromieniła się. Ja też się uśmiechnęłam.

 Jednak nie ominęła mnie wieczorna przymiarka. Po jakieś godzinie do komnaty przyszła krawcowa- ruda, młoda dziewczyna z jasną karnacją. Dokładnie zmierzyła, chyba każdą część mojego ciała i zapisawszy kilka moich życzeń, związanych z suknią, wyszła. Zostałam sama, nie licząc towarzystwa dwóch wilków, zajmujących swoje miejsce tuż przed kominkiem. Polubiłam te dwa zwierzaki, a szczególnie Morta. Wydawał się być taki potulny, ale wiedziałam, że ma dzikie wnętrze, gotowe do ataku.
- Więc jak dzisiaj śpimy?- usłyszałam łagodny głos Williama.
- A mam jakieś wyjście?
- Nie- odpowiedział dumnie.- Ale możesz wybrać czy z Mortem czy bez niego.
- Hm... Jeśli wybiorę jego- wskazałam na wilka- to ty i tak będziesz kazał mu w nocy wyjść?
- Mhm- uśmiechnął się.
- Więc chyba nie mam żadnego wyboru.
- Masz- powiedział kładąc się obok mnie.- Albo uśniesz w moich ramionach, albo w nocy wtulisz się we mnie.
- A co jeśli nie chce?
- Myślę, że to jest wbrew twojej woli. Jak już mówiłem, nie dotknę ciebie bez twojej zgody. Owszem kazałem wilkom w nocy zejść z łóżka, ale to ty wtuliłaś się we mnie. Ja do niczego cię nie namawiałem.
Jego wypowiedź mnie zamurowała. Ton jego głosu wskazywał na to, jakby mówił „ choć przytulę cie, albo to źle się skończy. Dla ciebie”.
- Wiesz... chyba wolę zrobić to nieświadomie- oznajmiłam kładąc się obok niego.
- Jak chcesz – powiedział przykrywając nas kołdrą.
 Nie wiem czemu, ale czułam spokój. Tak, jakbym w końcu pogodziła się z całą tą sytuacją. Już nie przejmowałam się tym, że straciłam ukochanego, jestem przetrzymywana w zamku, nie mam żadnego kontaktu ze Scottem, a mój demon powoli się budził. To była tylko kwestia czasu, że się wybudzi, przejmując kontrolę nad moim ciałem. Dlaczego tak się bałam? Bo wtedy to on będzie kierował wszystkim we mnie. Może cząstka prawdziwej mnie, będzie gdzieś w środku, ale teraz z całą tą tajemniczą mocą, zniszczy wszystko i wszystkich, którzy staną mu na drodze. Najzabawniejsze było to, że ci którzy wiedzieli o mojej mocy i uważali, że to ona jest demonem, nie wiedzieli co tak naprawdę się we mnie kryje. Wtedy to na pewno chcieliby jak najszybciej mojej śmierci. I szczerze mówiąc, nawet ja miałam takie w życiu momenty, w których po prostu chciałam umrzeć i dać innym spokój. Wraz z moim pojawieniem się, przybywała śmierć i cierpienie. Niszczyłam wszystko, co było dla mnie ważne.
 Cóż za ironia... Śmierć nierozłącznym moim towarzyszem.

 Dzień minął mi nawet bardzo przyjemnie. Może to dlatego, że nie obudziłam się w jego objęciach? Chociaż byłam już przyzwyczajona do takich pobudek, śpiąc z kimś w jednym łóżku, to tera cieszyłam się, że ten nawyk powoli zanikał. Zaraz po śniadaniu zaszyłam się w bibliotece, ślęcząc nad dalszą częścią wczorajszej książki. Nie dowiedziałam się niczego więcej, gdyż albo było za mało napisane, albo nieprzetłumaczone. Chociaż znam dosyć sporą liczbę języków, ten był mi kompletnie obcy. Będąc znów w swojej komnacie, długo nie zastanawiałam się nad sensem zapisanych słów. Miałam teraz przed sobą bal, na którym miałam poznać tajemniczego gościa. Nawet trochę denerwowałam się spotkaniem z nim, ale cóż, bardziej przejmowałam się swoim wyglądem niż nim. Moja suknia, gotowa, leżała na sofie. Nie był to mój wymarzony projekt, który był gotowy już rano. Will widząc mój poprzedni strój nie ukrywał niezadowolenia.  Chciałam prostą sukienkę, w końcu nie miałam się przed kim stroić, ale zrozumiałam, że powinnam ładnie wyglądać, przynajmniej dla siebie. Umyta, wraz z pomocą służki, wzięłam się za ubranie stroju. Tak jak on chciał, była dość bogato ozdobiona z lekką nutką skromności, której po prostu nie mogłam odpuścić. Ubranie było całe białe. Odsłaniała połowę moich pleców, na które spuściłam włosy. Lekko falowane, łaskotały moją odsłoniętą skórę. Rękawy sięgały mi do łokci. Całe ubranie było przykryte srebrną płachtą, na której wiły się brokatowe wywijasy. Długi ogon od sukienki, podążał za mną. Oczy pomalowane zostały czarną kredką, a usta czerwoną szminką. Gdyby nie maska, w kolorze sukni, powiedziałabym, że wyglądaj jak panna młoda. Ostatni raz spojrzałam na siebie w lustrze. No cóż... wyglądałam olśniewająco. Zresztą potwierdziły to też komplementy służki na temat mojego wyglądu. Odwróciłam się, by spojrzeć na swój tył.  Spojrzałam na swoje plecy i chwyciłam włosy, odsłaniając plecy. Na moich łopatkach znajdowały się dwie podłużne szramy. Jak dobrze pamiętam, to pojawiły się ona po moim Wstąpieniu i, no cóż, nie zniknęły. Po prostu te dwa znamiona, czy też blizny, gościły na moich plecach. Na szczęście można je było przykryć włosami.
 Po kilku minutach, do pokoju wszedł Król, aby zaprowadzić mnie na bal. Biały garnitur z czarną koszulą, wyglądał nieziemsko na nim. Uśmiechnął się na mój widok. Oczywiście nie obeszło się bez kilku komplementów. Tak więc gotowi, wyszliśmy z komnaty i trzymając się pod rękę Willa, dotarliśmy przed salę balową. Trochę się denerwowałam, ale byłam strasznie ciekawa, kto przybył aby „powitać Księżniczkę w domu”. Właśnie tak, ten bal był przygotowany z mojej okazji, dlatego też miałam wyglądać „ nieziemsko” jak to stwierdził Władca. Zapowiedziani, weszliśmy do środka, a wszyscy zwrócili swoją uwagę na nas. Niezbyt mi się podobało to, że musiałam tam przyjść jako jego towarzyszka, ale no cóż... z Królem się nie dyskutuje. Przynajmniej w tej sprawie.
Will rozpoczął swoją wypowiedź, dziękując im za przybycie, a następnie zaczął wypowiadać się na mój temat. Wciąż powtarzał, jak to on cieszy się z mojego przybycia, co mnie już lekko irytowało. Nawet nie zwracałam szczególnej uwagi na jego słowa. Byłam zbyt skupiona na wystroju pomieszczenia niż na Królu. Wielkie pomieszczenie było ustrojone czerwonymi różami. Z sufitu zwisały biało-czerwone szaty, oplatając kolumny. Po bokach znajdowały się stoliki zastawione beżową zastawą. Na szczęście, przemowa nie trwała zbyt długo. Zeszliśmy razem ze schodów, do zebranego tłumu i rozpoczęliśmy bal walcem. O bogowie!  Zniosę wszystkie tortury, ale proszę, tylko nie walca! Ostatni raz tańczyłam go z Philipem i unikałam go jak ognia. To była nasza ostatnia noc razem, gdy porwał mnie w swoje objęcia i razem tańczyliśmy pośrodku lasu. Nasze ostatnie wspólne chwile szczęścia... Od tamtej pory ani razu nie zatańczyłam tego piekielnego tańca. A teraz? Pozwalałam prowadzić jemu. Jedną rękę trzymał na mojej talii, a w drugiej trzymał moją dłoń. Tańcząc, cały czas patrzyliśmy sobie w oczy. Nie zauważałam nikogo, oprócz niego i tych pięknych zielonych oczów.
- Mam nadzieję, że w końcu się zgodzisz- wyszeptał mi do ucha kończąc taniec. Nawet nie zauważyłam jego koniec i gdyby nie ten głos, pewnie stałabym nadal, gapiąc się w jego oczy.
Poznałam wiele osób, pochodzących z różnych, dość bogatych rodów. Cały czas przemieszczałam się po sali, szukając odpowiedniego dla siebie miejsca. Zresztą, gdzie bym nie poszła, to czułabym spojrzenie Estesa na sobie.
- Sam!- usłyszałam głos Willa za sobą.- Chce ci kogoś przedstawić.
Oho! Chyba tajemniczy gość przybył. Zrezygnowana odwróciłam się i znieruchomiałam. Ciemnowłosy uśmiechnął się do mnie, a ja wydęłam usta w zaskoczeniu.- To jest Christoph- powiedział wskazując na przybysza.
- My już się znamy- oznajmił Chris.
- Skąd?- zapytał zaskoczony Władca.
- Poznaliśmy się na Ziemi. No wiesz... Łowca i taki przystojniak- wskazał na siebie.- Trudno jej było odmówić- zaśmiał się.
- Chciałbyś- powiedziałam oburzona.- A wy? Skąd się znacie?
Obydwoje spojrzeli na siebie zdziwieni. W końcu kasztanowłosy przerwał ciszę.
- Chyba na którejś z bitew?- zwrócił się do złotookiego.- Christoph uratował mi życie, no i tak jakoś się złożyło- wzruszył ramionami.- No nic, zostawię was samych. Na pewno macie wiele do obgadania, a tobą osobiście zajmę się potem- złożył delikatny buziak na moim policzku i oddalił się.
Christoph od razu przeszedł do sedna, pytając się co nas łączy. Wytłumaczyłam mu to i owo, nie zdradzając mojego planu zniszczenia Williama.
Ciemnowłosy wyprowadził nas z zamku, abyśmy mogli w spokoju porozmawiać. Minąwszy kilku strażników, dotarliśmy przed małą fontanną w ogrodzie.
- Czemu?-zapytałam.- Czemu przyjaźnisz się z nim?
- Wiem, jaki on jest, ale wiele razy uratował mi życie, tak jak ja jemu i w przeciwieństwie do innych, jest dla mnie miły. Więc tak jakoś wyszło- wzruszył ramionami.- A co z tobą? Myślałem, że go nienawidzisz? A tu proszę! Mieszkacie razem...w jednej komnacie...śpicie w jednym łóżku... pewnie jeszcze razem się pie...- nie dokończył przy bliskim spotkaniu z moją pięścią. - Ała!- krzyknął masując obolałe ramię.
- Nie chce tu być- wyszeptałam.- Mam tego serdecznie dość Chris! Chce się stąd wydostać...- mężczyzna przytulił mnie.
- Myślę, że nie jest taki zły...
- On chce mnie poślubić.- W końcu wyrzuciłam to z siebie.
- Co?!- krzyknął roztrzęsionym głosem.
- Tak. Wciąż próbuje mnie namówić. W końcu jestem Księżniczką...
- Ale ty tego nie chcesz?- zapytał niepewnie.
- Nie! Oczywiście, że nie chce! Mam już dość miłosnych historyjek.
- Aaaa! Więc chodzi o tego blondynka tak?- kiwnęłam głową i opowiedziałam mu o wszystkim. Ten z uwagą słuchał o wszystkim, pocieszając mnie. Nie wiem czemu, ale dopiero przy nim poczułam cały ten ból. Wcześniej tylko pustka gościła we mnie, ale on uwolnił wszystko.
- Wydostanę cię stąd- powiedział, gdy skończyłam opowiadać. -Nie wiem jak, ale wydostanę cie stąd, tak abyś już nigdy więcej nie musiała patrzyć na niego. Chyba, że się zgodzisz, wtedy nieco zniszczę blondynkowi tę jego buźkę.
- On jest jego doradcą. Nie wydaje mi się, żeby Will ci to odpuścił...
- Nie obchodzi mnie to. Skrzywdził cię, a ja nie odpuszczę mu tego.
 Byłam mu wdzięczna za to, że tak mnie wspiera. Czułam, że mogę na kogoś liczyć. Nie jestem w tym burdelu sama.
- Obiecaj, że za kilka dni się spotkamy- wyszeptałam wtulając się w niego. Czułam jak się uśmiecha.
- Obiecuję- pocałował moją skroń i wziął mnie pod rękę, prowadząc do swojej komnaty.
- Chris? Powiedz, co jest z tymi strażnikami?- wskazałam na dwóch mężczyzn przy drzwiach.
- To są jego słudzy- oznajmił.
- Tak, ale zobacz- podeszłam do jednego z nich i zaczęłam walić go w pierś.- Nic. Nawet nie drgnie.
Usłyszałam głośny śmiech złotookiego, który szybko przerwał. Teraz z powagą patrzył się na mnie.- Oni nie mają duszy. To są zwykłe ciała, gotowe na każde rozkazy Władcy.
- To tak, jak te wilkołaki na Ziemi?
- Nie. Widzisz, oni są pozbawieni duszy, która wzmacnia Willa. Służą jemu. Nie są niczego świadomi, a ci na Ziemi to coś innego. Ktoś próbował naśladować jego poczynania, ale potrafił tylko uwięzić duszę w ciele, przez co zapadali w taką jakby śpiączkę. Wyglądali na martwych, a ci- wskazał na strażników- są pozbawieni duszy. Chodźmy, jest już późno.
 Dopiero teraz dotarło do mnie to, jak bardzo jestem zmęczona. Nawet nie pamiętałam jak znalazłam się w łóżku, tuląc się do poduszki. Zamknęłam oczy, pozwalając aby sen mną zawładnął.


                                                                  ***

 Leżałam na trawie, pochłaniając ciepło słońca. Uwielbiałam ogrzewać się nim. Chociaż nie zdołałabym nigdy się opalić, wystarczyło mi jego ciepło. Leżąc w miękkiej trawie, zupełnie zapominałam o otaczającym mnie świecie. Mogłam pozwolić odpłynąć moim myślą, daleko stąd, by dały mi święty spokój. Jakiś cień przysłonił mi słońce, co zmusiło mnie do otworzenia oczu. Przede mną stał mężczyzna, jednak słońce nie pozwoliło mi na zobaczenie jego twarzy. Znów zamknęłam oczy, pozwalając jemu położenie się obok mnie.  Tak też zrobił, tylko że pochylił się nad moim brzuchem i zaczął składać na nim pocałunki. Byłam w samym stroju kąpielowym tak, aby jak najwięcej ciepła mogło dotrzeć do mojego ciała, co też umożliwiło mu dotknięcie mojej skóry. Zaczęłam się śmiać, przez co mężczyzna przestał muskać wargami moją skórę i przywarł policzkiem do mojego rozgrzanego ciała.
- Masz łaskotki?- usłyszałam dobrze znany mi głos. Następnie złożył kilka pocałunków na brzuchu, kierując się ku górze.
- Tęsknie za tobą- wyszeptałam nim nasze wargi się złączyły.
- Ja też- oznajmił.-Ale musisz pozwolić mi odejść.
- Nie chce- łzy zbierały mi się w oczach.- Chce cię mieć znów przy sobie...
- Ja też Sam, ale nie mogę do ciebie wrócić- posmutniał.
- Proszę...- pozwoliłam łzą na wydostanie się z moich oczów.- Na pewno da się to jakoś wytłumaczyć. Ja ci wybaczę- ujęłam dłońmi jego twarz.
- Wiem- pocałował moją skroń.- Ja nigdy nie będę mógł wybaczyć sobie tego, co ci zrobiłem. Powinienem to jakoś dokładniej przemyśleć, a nie postąpić jak idiota.
- Przestań Ezra, po prostu wróć do mnie i zabierz mnie stąd.
- Nie mogę- oderwał się ode mnie i oparł na rękach.- Sam, musisz pozwolić mi odejść...
- Nie chce. Proszę zostań ze mną- przytuliłam się do niego. Nie powstrzymałam łez. Spływały po moich policzkach, mocząc jego koszulkę.
- Piękna, musisz o mnie zapomnieć. Tak będzie lepiej dla ciebie i dla mnie...
- Lepiej będzie mi z tobą- nie oderwałam się od niego. Wciąż wtulona, pochłaniałam tak dobrze mi znany zapach.
- Nie będzie. Sam, musisz mi obiecać, że dasz mi odejść i zapomnisz o wszystkim co jest ze mną związane.
Oderwałam się od niego i cała zapłakana, spojrzałam na tą ukochaną twarz.
- Nie.- wyszeptałam przed kolejną falą łez. Ezra złapał mnie za nadgarstki i namiętnie pocałował w usta.- Nie odchodź...
- Muszę, a ty musisz mi obiecać, że o mnie zapomnisz.
- Ale ja nie chce!- odparłam oburzona.- Nie chce tego wszystkiego zapomnieć. To co nas łączyło...
- Skończyło się. Proszę... daj mi odejść.
 Silne ukłucie w sercu, powoli zanikało. Zrobiłam to co chciał. Pozwoliłam mu odejść. Przecież nie mogłam przytrzymać go przy sobie, skoro on tego nie chciał. Musiałam to zrobić. Zamknęłam oczy, próbując jakoś się z tym pogodzić.
- Dziękuje- wyszeptał i złożył ostatni pocałunek na moich wargach. Ostatni raz mogłam zasmakować jego usta. Ciepły i delikatny dotyk i jego zapach... Zamknęłam oczy, a wszystko powoli zanikało tak, jakby nigdy nie istniało...


                                                                      ***
                                                                     Ezra

  Wpatrywałem się w ciemną przestrzeń za oknem zamku. Jak ona po tym wszystkim mogła jeszcze mnie kochać? Nawet nie potrafiłem spojrzeć w lustro, wiedząc do czego taki potwór jest zdolny... Teraz to koniec. Miałem nadzieje, że wtargnięcie w jej sen, coś pomoże. W końcu dała sobie spokój ze mną, a ja jestem pewien, że byłaby o wiele szczęśliwsza nigdy nie spotykając mnie.
Pokręciłem głową.
Wtedy byłaby już dawno martwa, albo ten Christoph pomógłby jej.
Ścisnąłem mocniej kamienny parapet, a moje kostki zbielały. Moje kły wyrosły, a oczy zmieniły kolor. Zawarczałem.
Zabije go. Po prostu zabiję!
 Wyszedłem z pokoju i udałem się w stronę jej sypialni. Wiedziałem, że spotkam go po drodze. W końcu jeszcze przed chwilą szedł ją odprowadzić. Minąwszy kilka zakrętów, usłyszałem kroki.
 Znajomy zapach upadłego. Zobaczyłem go. Pewnie maszerował przez korytarz. Miałem ochotę wybić mu ten uśmiech z twarzy. Rzuciłem się na niego, przywierając do ściany. Nadal się śmiał...
- I co teraz?- zapytał.- Masz zamiar mnie zabić? I myślisz, że to wszystko zmieni? Ona i tak cię nienawidzi, a zabicie jej przyjaciela na pewno nie polepszy sytuacji.
- Zamknij się!- warknąłem.- Przynajmniej więcej jej nie dotkniesz- mocniej przywarłem rękę do jego szyi, a ten się tylko zaśmiał.
- Uwierz mi, straciła już tak dużo, a ty chcesz zabrać jej jedyną osobę której ufa?
Prychnąłem.
- To przez nią tu jest- oznajmiłem.
- O nie!- krzyknął.- To ty spieprzyłeś całą sprawę, ale ja dotrzymałem swoją część umowy. Uwolniłem jej moc.
- Idioto! Ona o mało przez ciebie nie zginęła!- gdybyś tylko ją wtedy widział...- mój głos się załamał.
- Słuchaj- odepchnął mnie od siebie, a ja stałem i wpatrywałem się w niego.- Ostrzegałem cię, że może tak się skończyć, ale ty nie chciałeś słuchać. Ważne było tylko jej życie i to za wszelką cenę, więc teraz masz za swoje- ruszył przed siebie.
- Ona nigdy cię nie pokocha!- krzyknąłem za nim. Wiedziałem, że ciągnie go do niej, jak rybę do wody, ale nie mógł jej mieć, bo jej serce zajął ktoś inny. Ktoś kto nigdy nie powinien się zjawić w jej życiu...
- Jeszcze się przekonamy. Widziałem jak na mnie patrzy- łobuzerski uśmieszek zawitał na jego twarzy.
- Ja też widziałem, i wierz lub nie, ale to nie jest miłość.
- Zobaczymy- krzyknął znikając za rogiem.
- Ta... zobaczymy- wyszeptałem.


  Wiedziałem, że ona do niego nic nie czuje. Byłem pewny, że nigdy też nie poczuje. Parzyła na niego, jak na zwykłą osobę, nie jak na ukochanego. Wiedziałem jak wtedy wyglądało by jej spojrzenie. Przez te lata, w ciągu których ją pilnowałem, zdążyłem ją poznać i widziałem jak wygląda jej spojrzenie pełne miłości. W życiu spojrzała tak tylko na dwie osoby. Na swojego narzeczonego i... na mnie. I obydwie osoby odeszły z jej życia, przez co ta druga o mało ją nie zabiła...



No i kolejny rozdział za nami xd Już za tydzień dodam ostatni :c 
Powoli już planuje kolejną Księgę, ale to od waszych głosów zależy czy ją dodam :D 
Tak więc zachęcam do głosowania!
Myślę, że ten rozdział wam się spodoba, chociaż miałam mały problem z opisaniem jej sukni ( jak zwykle) : * ogólnie to wyobraziłam sobie ją inaczej, ale nie potrafiłam tego opisać xd 
Miłego czytania :*

PS. Zuza M. powodzenia na konkursie :*