piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział XXI

Zapraszam do oddania głosu w ankiecie, w której bierze udział mój blog : Cien-upadlej-gwiazdy.blogspot.com
Dziękuje za każdy oddany głos!



Towarzyszka Śmierci      -----> Historia Ostatniego tańca, zapisana w nowej, lepszej wersji. Zapraszam!



"Czasem łzy nie są oznaką słabości, tylko dowodem na to, że nasze serce nie wyschło i nie stało się pustynią".




SAMANTHA



          Długo błądziłam w swoim umyśle. Może to były działania spowodowane przez Tonny'ego? Stan, w których wprowadzał swoje ofiary, było po prostu zamknięciem we własnej świadomości. Widziałam różne wspomnienia, zagłębione we mnie. Ukryte w najgłębszych zakamarkach... Dużo tego było. Zważywszy na mój wiek, ale bolało jak diabli. Znów zobaczyłam każdą osobę, która stała się mi bliska. Przyjaciół, wrogów i kompanów w wyprawach. Tych, którym zaufałam i tych, których nienawidziłam. Z biegiem czasu starzeli się, umierali i odchodzili ode mnie, a ja wciąż pozostawałam młoda. Może i to dlatego stałam się tym kim jestem? A raczej byłam. Po kolejnej stracie, zamknęłam się w sobie. Można by rzec, że stałam się pracoholiczką, gdyż pamiętałam, że robiłam jedynie przerwy na regeneracje sił. Cały czas wędrowałam i zabijałam każdego napotkanego mi demona. Pastwiłam się nad nimi. Pamiętam nawet, że był okres, gdzie nawet Śmierć nie potrafił do mnie dotrzeć. Nie słuchałam go. Walcząc, zapominałam. Odrzuciłam jedynego przyjaciela, bojąc się, że nawet i jego kiedyś utracę. Może wydać się to śmieszne, ale wolałam go nienawidzić, niż potem tęsknić i rozczulać się nad jego stratą. Ale on okazał się inny. W końcu był Śmiercią... a jak wcześniej sądziłam, jego nie dało się zniszczyć.
Na szczęście, w porę zrozumiałam, że on zawsze będzie przy mnie.
         Otworzyłam powieki. Przede mną dostrzegłam Ezrę. Moje serce niemal zaświergotało, widząc go całego i zdrowego. No może prawie całego, bo jego ciało wyglądało jakby przemielone było przez szatkownice. Wszędzie można było dostrzec jakieś rany. Twarz jak i całe ciało poznaczone było albo drobnymi bliznami, albo świeżymi drapnięciami, zadanymi zapewne przez Samaela. Albo przeze mnie. Podniosłam rękę, chcąc go dotknąć, ale moja kończyna przedostała się przez jego skórę.
Spanikowałam.
Usiadłam na łóżku, uświadamiając sobie, że nie czułam żadnego bólu. Nic mi nie doskwierało. Nawet drobny ból głowy mną nie targnął. Nic. Zupełnie jakbym była... martwa.
- Ezra! -krzyknęłam, a on nawet nie drgnął. Nie zauważył żadnego mojego ruchu, co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie żyje... Ale tak nie mogło być! Nie mogłam być przecież martwa! Śmierć... Pakt... No tak.
W moich oczach pojawiły się łzy. On powinien tu gdzieś być. Odebrał swoją własność. Przysięgłam oddać mu swoje życie, a teraz... stało się to co obiecałam. Spłaciłam swój dług, za zabicie demona.
Zeszłam z łóżka i stanęłam obok ukochanego. On wciąż nie dostrzegał mojej obecności. Patrzył się... w sumie na mnie, a raczej na moje ciało, które leżało na łóżku. Dostrzegłam cienie pod powiekami. Miałam rozciętą wargę, a rana na ramieniu została zabandażowana. Na mojej bladej skórze było kilka siniaków. A moje ciało... ruszało się. A w zasadzie klatka piersiowa unosiła się do góry, by po chwili opaść. Oddychałam. Czyli wciąż żyłam? Kolejny skutek starcia z Tonny'm?
Dostrzegłam jakiś ruch obok siebie. Patrick podszedł do blondyna i położył swoją dłoń na jego ramieniu. Ile bym dała, abym mogła poczuć dotyk Ezry. Jego ciepłą skórę na mojej. Poczuć twardą i szorstką skórę jego dłoni, gładzącą mój policzek. Uwielbiałam, jak pieścił mnie dotykiem. Tak bardzo chciałam zanurzyć się w jego ramionach...
- Co z nią?- odezwał się mój ukochany, a ja dostrzegłam łzy w jego oczach. Moje serce ponownie zostało rozcięte. On cierpiał i to wszystko było moją winą.
- Straciła dużo krwi- zaczął przyjaciel.- Jej organizm jest bardzo osłabiony. Wpływ Samaela i ta cała walka...
- Nie wiesz co jej jest- stwierdził cierpko.
- Nie, Ezra. Nie wiem- przyznał.- Ale wiem jedno. To jest Samantha. Nasza Samantha, która sprzedałaby własną duszę diabłu, tylko po to, aby być z tobą. Musisz być cierpliwy. Ona obudzi się, tylko daj jej czas.
No cóż... Patrick miał rację. Zrobiłabym wszystko, aby być z nim. Ale czy sprzedałabym duszę diabłu? Nie, gdyż moją duszę sprzedałam już Śmierci.
- Czy...- jęknął blondyn.- Czy z dzieckiem...
- Wszystko w porządku- zapewnił.- Sam zobacz- uniósł jego dłoń nad moim brzuchem. Rozprostował palce, a Patrick zamknął powieki i wymówił ciąg niezrozumiałych dla mnie słów. Ale poczułam to. Dziwne ciepło w okolicach pępka. Niebieskie światło rozjaśniło pościel, a ja mogłam usłyszeć bicie serca. Nie mojego, tylko maleństwa znajdującego się we mnie. Jego serce biło, a ja wiedziałam, że wszystko jest z nim w porządku.
- Czuje go- powiedział mój ukochany.
- To dziewczynka- odparł Patrick, uśmiechając się. Oczy Ezry znowu zabłysły, a ja nic nie mogłam zrobić. - Choć- pociągnął go za ramię, ale on nie chciał się ruszyć. Nie chciał mnie zostawić.- Śmierć chce z nią chwilę zostać. Chce spróbować ją obudzić, ale muszą być sami.
- Nie zostawię go z nią. Wiesz do czego on jest zdolny. Może ją skrzywdzić!
- Albo może być jedyną osobą, która może jej pomóc.
Widziałam wahanie w oczach Ezry. Tak bardzo chciał ze mną zostać... Ja także nie chciałam się z nim rozstawać. Może to było nasze pożegnanie? Może to właśnie teraz ostatni raz dane mi było go zobaczyć nim... całkowicie odejdę?
Czego mógł chcieć ode mnie Śmierć? Oprócz mojej duszy, nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Tylko chwila. Dziesięć minut, nie dłużej- powiedział, po czym wstał. Złożył delikatny pocałunek na moim czole, a następnie wraz z Patrick'iem, wyszli z pomieszczenia, wpuszczając do środka Kosiarza.
- Sam- powiedział spokojnie, patrząc na mnie. Nie na moje ciało, leżące bezwładnie w łóżku, tylko na mnie, duszę stojącą obok łóżka. - Ty żyjesz.
Żyję?
- Ja... ja myślałam, że zabrałeś mnie- wyjąkałam. Próbowałam się nie rozkleić, ale cała ta sytuacja, w końcu na mnie wpłynęła. Pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach.
Śmierć podszedł do mnie i przytulił. Było to dziwne. Taki gest ze strony Kosiarza? Przynajmniej przez niego nie przechodziłam. Teraz czułam się tak, jakbym żyła.
- Już dobrze- powiedział delikatnie. Mogłabym przysiąc, że teraz doświadczyłam czułości z jego strony. Nigdy nie był względem mnie miły. Na swój sposób oczywiście, że tak, ale zawsze dogryzaliśmy sobie.- Przepraszam.
Odsunęłam się od niego i spojrzałam w oczy. Dwa złote oczka, przypominający bursztyny. Wyglądało jakby ukazał swoją ludzką stronę. Tą przed przemianą w Kosiarza.
- Za co przepraszasz?
- To nigdy nie powinno się zdarzyć, Sam. Ja... ja nie chciałem tego. Gdybym mógł anulować ten pakt... Zrobiłbym to, Sam. Obiecuję, znajdę sposób na to i naprawię wszystko.
- Nie, Śmierć. Nie musisz. Ja sama to zaproponowałam i znałam konsekwencję tego wszystkiego. A paktu nie można anulować. Wymieniliśmy się krwią, przypieczętowując to. Inaczej, albo ty, albo ja zginiemy. Wiem, że to z twojej strony niemożliwe, ale nie chce aby coś ci się stało.
- Jak może ci zależeć na takim samolubnym dupku? Znasz mnie nie od dziś i wciąż lubisz? Wiesz przecież do czego jestem zdolny. Widziałaś to. Zabijam bez skrupułów. A każda śmierć, podoba mi się.
Prychnęłam.
- A ty wiesz do czego ja jestem zdolna, czy też byłam. I nic to nie zmieniło. Nawet mi pomogłeś...
- Pomogłem? Raczej wykorzystałem to. Ta cała sytuacja... Sam, ja znalazłem w tym wszystkim lukę. Zysk dla siebie, przez co mogłem się zemścić na tobie...
- Na mnie?- Nie ukrywałam zdziwienia. Śmierć i zemsta... Czy to było możliwe? Chociaż bardziej trafne było pytanie, co ja mogłam mu zrobić?
- Tak. Na tobie- przeszedł przez pokój, zatrzymując się przy moim ciele.- Byłem zazdrosny o twój kontakt z Ezrą. Pragnąłem ciebie tylko dla siebie. Może i jestem Śmiercią, ale nie zawsze nim byłem. Ja także kiedyś byłem zwykłą osobą- miałem uczucia. To, że jestem tym kim jestem, nie znaczy, że one zniknęły. Wręcz przeciwnie, wzmocniły się. Teraz, gdy zobaczyłem cię prawie martwą, dostrzegłem swój błąd. Nie należysz do mojego świata. Nie do tego, który dla ciebie przygotowałem. Powinnaś tu zostać i żyć ze swoją rodziną.
- Ale wtedy nie byłoby mnie tu. Śmierć- dotknęłam jego ramienia, zmuszając go, aby na mnie spojrzał.- Znałam ryzyko. Wiedziałam do czego to wszystko mnie zaprowadzi i zgodziłam się na to. Znałam cenę. Sama cię przekonywałam, abyś zawarł ze mną pakt. Inaczej przecież nie mógłbyś ingerować w nasze sprawy...
- Oj, Sam... Jesteś taka niewinna. A ja to wszystko musiałem spieprzyć. Twoja śmierć i tak by kiedyś nadeszła. Ja po prostu...
- Obiecałam ci, że cię nie zostawię. Tuż po opuszczeniu ciała, zostanę z tobą. I nadal to chce. Ale tobie nie o to chodzi, prawda?
- Nie- przyznał.- Okłamałem cię- czekał na moją reakcję, ale w moim umyśle jedynie pojawiały się dziwne obrazy. W czym mnie okłamał?
- Ale... On opuścił moje ciało? Proszę, powiedz, że go już nie ma- desperację w moim głosie można było wyczuć na kilometr.
- Moja słodka Sam- dłonią przeczesał moje włosy.- Samaela już nie ma. Lucyfer osobiście się nim zajął i zaprowadził go przed sądy Ognia Piekielnego. Dusza Tonny'ego też tam jest. Chodzi o to, że twoje dziecko, córka- zmarszczyłam brwi, po czym spojrzałam na swój brzuch. Co było z nią nie tak?- Ona cię niszczy. Wiedziałem to już od początku, gdy pierwszy raz je wyczułem. A ty świadomie przekazujesz jej swoją energię. Gdyby nie ja, trafiłabyś w spokojne miejsce. A ja wymusiłem na tobie przysięgę, abyś ze mną została.
- Śmierć- powiedziałam, a następnie wybuchłam śmiechem.- Czy tobie chodzi o to, że po śmierci postanowiłam zostać z tobą, niż żyć, śpiewając w niebiańskim chórze lub latać po chmurkach z aniołkami? Albo też gnić w Piekle?
- Ty nie rozumiesz...- potrząsnął głową.- Ja wymusiłem to na tobie. Podstępem.
- Przynajmniej z tobą nie będę się nudzić- uśmiechnęłam się do niego, ale troska z jego twarzy nie zniknęła.
- Potrafisz być choć przez chwilę poważna? Ja tu właśnie ci powiedziałem, że jesteś na wieki skazana na moje towarzystwo, chociaż mogłaś odejść w spokoju. Mogłaś nawet żyć, gdybyś jedynie zdecydowała się...
- Nie- przerwałam, zanim dokończył zdanie.- Nie skrzywdzę jej. Nie pozwolę na to, aby cokolwiek stało się z moim dzieckiem.
- Wiesz, że skazujesz siebie na śmierć.
On nie był egoistą. Tylko ja sama. Jedynie czego żałowałam, to to, że nigdy nie zobaczę swojej córki. Nigdy nie wezmę jej na rączki, nie usłyszę jak wymawia pierwsze słowa, uczy się chodzić... Nigdy nie zobaczę jak dorasta, nie będę przy niej jak pierwszy raz się zakocha. Nie będę dla niej matką, tylko kobietą, która ją urodziła, a następnie porzuciła. W zasadzie tak jak moja zrobiła to ze mną. I chyba teraz właśnie zrozumiałam jej zachowanie. Zrobiła to by mnie chronić, a ja robię to dla mojej córki.
- Obiecaj mi tylko jedno- poprosiłam.- Nie mów o tym nikomu, dobrze?
- Jesteś pewna? Myślę, że Ezra by chciał o tym wiedzieć.
- A ja tak nie myślę. Gdybym mu powiedziała, to wszytko nie byłoby już takie same. Zapewne nawet nie pozwoliłby mi urodzić, na co ja bym się nie zgodziła. Skoro i tak umieram, mam nadzieję, że dasz mi jeszcze czas.
- Oczywiście, Sam- zgodził się.- Będziesz mogła zostać, póki nie urodzisz.
- Zrozum mnie, ja chce, aby nasze ostatnie miesiące były szczęśliwe. Żebyśmy cieszyli się swoim towarzystwem, nie przejmując się, że za niedługo jedne z nas odejdzie. On nie zostanie sam. Będzie z nim nasza córka.
- Myślisz, że pokocha ją, po tym jak odebrała mu jego ukochaną?
- Tak. Znam go i wiem, że ją pokocha. Ja ją już pokochałam, chociaż nigdy nie będę mogła ją zobaczyć.
Śmierć przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego ciało, czując bijące od niego ciepło. Złożył delikatny pocałunek na moim czole, a następnie odsunął się ode mnie.
- Muszę iść. Zobaczymy się za kilka miesięcy, gdy przyjdę po ciebie...
Uśmiechnął się pocieszająco, ruszając w stronę drzwi. Kilka miesięcy... Tyle mi zostało życia. Ale szczerze powiedziawszy, byłam już zmęczona tą walką. Miałam nadzieję, że przynajmniej potem uda mi się odpocząć... Kilka miesięcy szczęścia, a potem co? Czy nie będę szczęśliwa ze Śmiercią? Nie zaznam spokoju po drugiej stronie, nie mając żadnych zmartwień? Oczywiście koszt mojego szczęścia będzie ogromny, po tym jak będę musiała opuścić... moją rodzinę. Zostawić ich wszystkich... Ale miałam czas, by się z nimi pożegnać.
- Śmierć!- krzyknęłam, nim zdążył odejść.- Jak mam wrócić do własnego ciała?
Chłopak uśmiechnął się do mnie. Wyglądał jak mały chłopczyk. A raczej jego twarz wyglądała na dziecięcą. Aż zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Musisz po prostu się obudzić.



EZRA


           Wskazówki zegara ciągnęły się niemiłosiernie. Wciąż patrzyłem na niego i liczyłem ruchy większej wskazówki, czekając aż minie moje upragnione dziesięć minut. Oczywiście Patrick namawiał mnie, abym dołączył do nich. Ale nie mogłem. Nie chciałem siedzieć wśród przyjaciół, wspominając śmierć i zdradę bliskiej mi osoby, albo to, że moja ukochana wciąż leży nie przytomna. Zbyt dużo osób straciliśmy, ale też zyskaliśmy. Amanda i Scott próbowali nadrobić stracony czas ze swoimi dziećmi. Według mnie, było to trochę dziwne, patrząc na nich. Gdy ich porwał, mieli zaledwie rok, a przynajmniej tak wyglądali, bo w rzeczywistości parę dni. Teraz, gdy już powoli wkraczali w dorosłość, musieli się wiele nauczyć, a Scott... starał się, chociaż tak naprawdę, sam też musiał się jeszcze nauczyć. Nie znał naszych zwyczajów. Nie wiedział jakie szkolenie przechodziliśmy, ale był jednym z nas. Nie ludzkim łowcą, ziemskim, ale prawdziwym Cerisowiańczykiem.
- Ezra...- usłyszałem cichy szept za sobą. Rozpoznałem jej głos. Tak bardzo za nim tęskniłem... Odwróciłem się i ją ujrzałem. Stała w progu, patrząc na mnie, a jej usta wykrzywił delikatny uśmiech. Po chwili znalazłem się tuż obok niej. Dotknąłem jej delikatnej i zimnej twarzy, upewniając się, że to nie sen. Ona na prawdę tu była. Ze mną.
- Och, Sam- przytuliłem ją do siebie. Dłoń, jak i twarz, zanurzyłem w jej włosach, czując znajomy zapach wanilii. Delikatne kosmyki, błądziły między palcami. Poczułem jak jej ciało lekko drży. Płakała, ale to nie były łzy smutku, czy też rozpaczy. To były łzy szczęścia.
Ująłem jej twarz w swoje dłonie, zmuszając, aby na mnie spojrzała. Kciukami otarłem łzy z policzków.
- Nie płacz, kochanie- powiedziałem, a następnie pocałowałem ją. Jej usta jak zwykle miały słodki posmak. Nasz pocałunek był długi i namiętny. Całą swoją tęsknotę przelałem w ten gest. Ona nie pozostała mi dłużna.
Po chwili chwyciłem ją i podniosłem, kierując się do komnaty, w której wcześniej leżała. Sam spojrzała na mnie dziwnie, a jej dłoń zawędrowała pod mój koszulek. Ucałowałem jej czoło.
- Musisz odpocząć- powiedziałem, popychając drzwi własnym ciałem.- Wciąż jesteś słaba i nie powinnaś wstawać z łóżka. Przynajmniej przez kilka kolejnych dni.
- Zostaniesz ze mną?- zapytała niewinnie, a ja dostrzegłem strach w jej oczach.
- Nigdy cię nie zostawię- znów ją pocałowałem, a następnie położyłem ją do łóżka, po czym zająłem miejsce tuż obok niej, szczelnie zakrywając nas kołdrą.




             Minęły trzy dni, odkąd Sam się obudziła. Trzy dni, odkąd Samael opuścił jej ciało i trzy dni odkąd wszystko zaczęło wracać do normy. Przez ingerencje Tonny'ego była nieprzytomna przez kilka godzin, napawając mnie ogromnym strachem, ale na szczęście wszystko wróciło do normy. Szkody jakie wyrządziliśmy, nie były zbyt wielkie. Ucierpiały tylko dwie komnaty, kilka demonów, a reszta... Wszyscy, których Samael porwał nie żyli. Cudem odzyskaliśmy Davinę, która cały czas opiekowała się chłopcami. Może i on wezwał ją do siebie, ale ona wciąż była wierna nam i Samancie. Nie temu dupkowi, tylko nam.
             Tonny... cóż, jeśli chodzi o niego, to jego zdrada mnie bardzo zabolała. Czułem się, jakby własna część ciała odwróciła się ode mnie i odmówiła posłuszeństwa. Uważałem go za przyjaciela, brata a on wbił mi sztylet w plecy. Jedynym plusem było to, że każda dusza pochłonięta przez niego, wróciła na miejsce. Oczywiście tylko tych, gdzie ciała były jeszcze w dobrym stanie. Inne trafiły na drugą stronę, na swój wieczny odpoczynek.
             Ceris... To był zupełnie inny temat. Mieszkańcy świętowali, ale także trwali w żałobie. Stracili króla- tyrana, którego nienawidzili i zyskali kogoś nowego. Wraz Samanthą, jak i innymi, postanowiliśmy zostać. Scott ze swoją rodziną zamieszkał w zamku, tak jak i my. Lilith obiecała pomóc, póki całkowicie nie zaaklimatyzuje się w swojej nowej pozycji. Patrząc na jej stan, to mogło trochę potrwać. Jeszcze nie odzyskała wszystkich sił. Rany wciąż się nie goiły, w przeciwieństwie do moich. Ja byłem znów zdrowy jak ryba. Tylko dlatego, że kazała mi wypić swoją krew. W zasadzie to zmusiła, bo zagroziła, że będzie ciąć swoje ciało tak długo, póki nie wypiję.
Teraz staliśmy na zewnątrz. Ścisnąłem dłoń ukochanej, dodając jej otuchy, ale tak naprawdę, to ja jej potrzebowałem. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, że jest tutaj ze mną. A ona już miała dość moich pytań, czy rzeczywiście tu jest, czy tylko to sobie ubzdurałem. Czasami z frustracji wybuchała śmiechem, ale ja po prostu musiałem być pewny.
Płatki białych róż ścieliły nam drogę, prosto do kaplicy. Szliśmy w milczeniu, oddając hołd poległym. Samantha, jako przyszła królowa, stała na czele, a ja byłem przy niej. Za nami szła Lilith z Amandą, a Patrick ze Scott'em nieśli pierwszą trumnę. Drugą nieśli jacyś strażnicy, a reszta mieszkańców dumnie kroczyła za nami. Każdy z nas ubrany był w pergaminowy strój, aby oddać cześć poległym w walce. Na naszych plecach zawieszono płaszcze, przypominające peleryny. Na krwistym tle materiału, narysowano znak łączący- abyśmy mogli połączyć się z poległymi. Z ich rodziną, bliskimi czy przyjaciółmi. Wchodząc do krypty, uderzył mnie piżmowy zapach świeczek. Ostatnim razem byłem tu, gdy mój ojciec umarł. Teraz też minąłem jego pomnik, przedstawiający naszego rodzinnego wilka- canis lupus. Leżała tam moja matka, ojciec i każdy zmarły członek rodziny.
Ja też tam zostanę kiedyś pochowany.
Gdy w końcu znaleźliśmy się na dole, trumny zostały położone na podłodze. Zanim strażnicy odeszli, otworzyli je. Widziałem Natte'a, wyglądającego, jakby zapadł w głębokim śnie. Był niewinną ofiarą... Moim przyjacielem. Denerwował mnie. Bywały dni, że sam chciałem go zabić. Nieraz biliśmy się dla żartów. Pamiętam jak będąc jeszcze dzieckiem szkoliłem się. Moja pierwsza lekcja. Wybierałem broń dla siebie, mały sztylet, którym  ćwiczyłem rzuty. Machnąłem się i omal nie trafiłem w Natte'a. Zamiast przerażenia, zaczął się śmiać. Chłopak chwycił swój miecz i podszedł do mnie. Bałem się, że chce mnie skrzywdzić. A on stanął przede mną i wyciągnął w moją stronę dłoń z mieczem. Teraz moja kolej by cię prawie zabić- powiedział i machnął się. Nigdy nie poznałem lepszego wojownika od niego. Swój miecz traktował, jak część siebie. Przedłużenie ramienia, zabójcze w kontakcie z każdym wrogiem. Nadal miałem bliznę na plecach po tym spotkaniu.
Podszedłem do trumny i jeszcze raz na niego spojrzałem. Zanurzyłem dwa palce w krwi, znajdującej się w małej miseczce tuż obok ciał. W miejscu jego serca, narysowałem znak pamięci. Złożyłem delikatny pocałunek na jego czole.
- Ave, bracie- wyszeptałem, po czym odszedłem. Nie poruszył się. Musiałem pogodzić się z jego odejściem. Żadnych więcej niespodzianek w naszym domu. Już nigdy nikogo tam nie sprowadzi. Nie znajdę tarantuli w płatkach śniadaniowych, ani nie zaatakują mnie świerszcze, pełające w lodówce. Koniec z bitwami na śnieżki, czy też na bitą śmietanę. Żadnych więcej zakładów, ani jego radości z wygranej. Już nigdy go nie spotkam.
Żegnaj, bracie.
Zostawiłem go samotnego w zimnym marmurze. W dłoniach trzymał swój miecz. Cyderus- zrodzony z Ognia Piekielnego, zanurzony w Lethe. Błogosławiony przez Odyna. Z napisem Ku chwale ojczyzny- Quam in patriam, wyrytym na jelcu.
Podszedłem do drugiej trumny i zrobiłem to samo. Wiem, że Will nie zasługiwał na to, ale był królem. I jako taki hołd mu się należał. Nawet, gdy wszyscy byli przeciwko temu, aby umieszczać go w królewskiej części krypty. Sam nalegała, aby tam się znalazł, a jej decyzje nie podlegają dyskusji.
Ustawiłem się obok ukochanej i chwyciłem jej dłoń, splatając nasze palce ze sobą. Spojrzała na mnie, a ja poczułem pozytywną energię, którą we mnie przelewała.
- Zebraliśmy się tutaj, aby uhonorować tych dzielnych wojowników, którzy poświęcili swoje życie dla kraju- zaczęła.- Poświęcili je, aby uwolnić nas od zła. Oddali własne życie, abym ja mogła być tu dzisiaj z wami...



- Więc to wszystko wina Jonathana?- zapytała Lilith. W końcu byliśmy już u siebie. No przynajmniej niektórzy z nas. Ja wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do tego, że ten pałac będzie należał do mnie. Że będę wraz z Samanthą rządził tym krajem. Czy chciałem? Oczywiście, że nie. Nie byłem królem i nie należała mi się ta pozycja. Ale zrobiłbym wszystko dla niej. I jeśli ona pragnie być ze mną, z dumą zasiądę na tronie tuż obok niej.
- Tak przynajmniej on twierdził- odparła Sam.- Jonathan uwolnił Samaela, a ja byłam zbyt mała, aby oprzeć jego atak. Nawet nie zauważyłam, gdy zamieszkał w moim ciele.
- Ale to nie tłumaczy, dlaczego Tonny był w to zamieszany- stwierdziła jej matka. Nie lubiłem rozmawiać na ten temat, ale musieliśmy wyjaśnić pewne kwestie.
- Chęć zemsty?- zaproponowała.- Władza? Nie wiem, co go kierowało. Zanim Davina go zabiła, wyznał, że był synem Will'a. A jego matka...
- Tak wiem- przyznała.- To wszystko moja wina- westchnęła.- Według prawa musiał zostać ukarany. Nie mogliśmy dopuścić, aby nasze ludy się łączyły. Musieliśmy zachować czystość rasy, a Cecylia... Nie mogłam od tak jej zabić. Wybłagałam wygnanie, licząc, że odejdzie na Ziemię. Mogłam zabić Tonny'ego i nic z tego by się nie zdarzyło...
- Ja tak nie uważam- odezwałem się.- Każdy z nas popełnił jakąś gafę. Gdybyśmy coś zmienili, może nie spotkalibyśmy się w takim gronie? Już jest po wszystkim. Powinniśmy się cieszyć, że tak się stało, a nie inaczej.
- Masz rację- przyznała Sam i pocałowała mnie w usta, wtulając się w moje ciało.- Musimy zapomnieć o tym. Oni nie żyją, ale my tak. Czas zabrać się za odbudowę naszego domu.


SAMANTHA 


            Ten dzień, był strasznie męczący. Szczerze powiedziawszy, miałam już dość królowania, a to był dopiero początek... Ale wiedziałam, że dam sobie radę. To wszystko wydawało się straszne, tylko dla tego, że wciąż nie odzyskałam wszystkich sił. Ledwie doszłam do kaplicy, choć z powrotem niósł mnie Ezra...
- Sam!- zawołała za mną Lilith. Właśnie szłam do swojej sypialni, aby trochę odpocząć.- Zaczekaj!
- Tak?- przystałam na chwilę i ze zdziwieniem patrzyłam na nią.
- Możemy chwilę porozmawiać?- przytaknęłam.- Świetnie. Idziesz do sypialni?
- Jestem trochę zmęczona- przyznałam.
- To zajmie tylko chwilkę. Odprowadzę cię.
Minęłyśmy dziedziniec, a Lilith wciąż się nie odzywała. Cierpliwie czekałam, aż zacznie mówić. Wydawała się być bardzo spięta, a ja zaczęłam się denerwować.
- Sam...- westchnęła.- Chciałam cię przeprosić. Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz tego co zrobiłam. Nie powinnam była cię zostawiać. Ale uwierz mi, proszę. Chciałam zostać. To była jedyna rzecz jaką pragnęłam, być przy tobie.
- Mamo...
- Nie dziwię ci się, że mnie nienawidzisz. Ja też bym nienawidziła swojej matki za to. Teraz, gdy to wszystko się skończyło, chciałabym nadrobić nasz stracony czas. Naprawić to co zepsułam.
- Mamo...
- Proszę cię... Nie każ mi tak żyć w winie. Nie wymagam, abyś to teraz zrobiła. Po prostu chce wiedzieć, czy istnieje szansa, na to, że mi kiedykolwiek przebaczysz.
Przytuliłam ją do siebie. Choć zaskoczona tym gestem, odwzajemniła go.
- Mamo- powiedziałam.- Ja już dawno ci wybaczyłam.
- N-naprawdę?- jęknęła.- Boże... jak to pięknie brzmi... Możesz mówić tak do mnie?
- Oczywiście, mamo- uśmiechnęłam się do niej.
Odstawiła mnie tuż przed własną komnatą. Droga nie była długa, ale zdążyłyśmy trochę porozmawiać. Czy jej rzeczywiście wybaczyłam? Może... Na pewno. Obydwie tego potrzebowałyśmy. Przez ostatnie dni zrozumiałam jak ważna jest rodzina. Jak ważne jest to, abyśmy żyli w zgodzie. Nie chciałam, aby mnie znienawidzili. To byłby absurd. Byli dla mnie zbyt ważni, abym mogła zrobić im coś tak złego. Już wystarczająco ich skrzywdziłam, chociaż moje odejście będzie najbardziej okrutną rzeczą, jaką im zrobię.
Ezra przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Schowałam twarz w jego pierś, wdychając przyjemny zapach. Chociaż był trochę zmieszany z piżmowym zapachem świec, które oblegały cały zamek.
- Wszystko w porządku?- zapytał zmartwionym głosem, wciąż gładząc dłonią moje plecy. Przyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało.
- Teraz już tak- wyznałam zgodnie z prawdą. Co było nie w porządku? Oprócz poczucia winy, które zżera mnie od środka, wszystko było w porządku.- Rozmawiałam z mamą...
- Mamą?- uśmiechnął się do mnie, a ja pacnęłam go dłonią w ramię. Roześmiał się.
- Wiem, że to dziwne. Ona wygląda na parę lat starszą ode mnie i jest mi głupio ją tak nazywać... ale myślę, że się do tego przyzwyczaję. Nawet mi się to podoba.
- A co z Luckiem?
Znowu oberwał ode mnie w ramię.
- Zobaczymy jak ty będziesz wołał na swoich teściów- powiedziałam, przybierając gniewny wyraz twarzy. Ezra roześmiał się i mnie podniósł, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Mama chce przeprowadzić się do Piekła. Pragnie znów być z ojcem...- wypaliłam przerywając nasz czuły moment. Ezra usiadł na fotelu, a ja na jego kolanach. Trzymał mnie w ramionach i nie zamierzał puścić, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Najlepiej czułam się przy nim. Otoczona jego ciałem, wiedziałam, że jestem bezpieczna.
- Myślę, że mogłaby została, gdybyś z nią pogadała- stwierdził.
- Nie o to mi chodzi. Powinna tam iść. Tuż po mojej koronacji, uda się z nim do Piekła. Będzie szczęśliwa z Luckiem.
 Ezra się roześmiał. Jego śmiech był muzyką dla moich uszów. Nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś dane nam będzie spędzić tyle przyjemnych chwil razem. A teraz byliśmy szczęśliwi. Razem.
- Myślisz, że damy sobie razem radę? No wiesz...- mruknęłam.- Jako nowi władcy? Cerisowiańczyk, który nie chce być królem i księżniczka, która nie wie nic na temat rządów.- Blondyn ponownie się uśmiechnął.
- Wiem, że nietypowa z nas para, ale myślę, że damy radę. Póki jesteś ze mną, wiem, że wszystko będzie dobrze. Kocham cię, Sam- znowu mnie pocałował. Schował twarz w moich włosach, wdychając ich zapach. Zamknęłam powieki, delektując się jego dotykiem.
- Ja ciebie też, Ezra.

2 komentarze:

  1. Śliczny rozdział! Popłakałam się, gdy był fragment pogrzebu! ;( Wspaniale to opisałaś. I wszystko pozostałe też :)
    Przepraszam, ale dzisiaj będzie krótko, bo mnie strasznie ręka boli i nie mam jak pisać zbyt długo, bo jeszcze bardziej boli. Chciałam tylko Ci napisać, że przeczytałam i że jest jak zwykle fantastyczny!
    To już koniec? Chyba tak, nie? Szkoda, strasznie polubiłam ich wszystkich! I szkoda mi Natte'a! Tak mi się strasznie żal zrobiło, gdy czytałam o jego śmierci!! ;(
    No nic, miałam jeszcze zajrzeć na Piekielny Dar więc lecę ;p
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż się popłakałam, kiedy był fragment o pogrzebie. Naprawdę.
    Koniec był wspaniały. Aż miło czytać jak Sam i Ezra znów są razem i się sprzeczają. Czy to naprawdę już koniec? Nie możesz zrobić jakieś kontynuacji? Wspaniale by było móc dalej czytać o losach bohaterów, bo w pewnym sensie przywiązałam się do nich.

    OdpowiedzUsuń