wtorek, 19 sierpnia 2014

Epilog


Towarzyszka Śmierci ----> historia Ostatniego tańca, w nowej, lepszej wersji ;)



"Dusza też krwawi, ale łzami".





             Straciliście kiedyś osobę tak bliską, że bez niej wasze życie nie miałoby żadnego sensu? Osobę, która dawała wam nadzieję, że ten świat nie jest taki zły na jaki się wydaje. Pomimo tego całego bólu, dawała wam poczucie dobroci. Szczęścia, którego nigdy tak naprawdę nie zdołaliście zasmakować. Ja straciłam wszystko. Teraz, gdy przychodzę po duszę dzieci w nocy, słyszę nieraz jak ich matki opowiadają im historię dziewczyny- zrodzonej z anioła i demona, która poświęciła wszystko, aby jej rodzina przeżyła. Opowiadali o niej, jak o bohaterce, chociaż nią nie była. Jednak nikt nie wiedział co tak naprawdę przeszła ta dziewczyna. Znam jej żal, mękę i cierpienie. A także jej dalszy los. Bo przecież po śmierci istnieje jakieś życie.
            Ja jestem towarzyszką Kosiarza. Panią Życia i Śmierci. Wśród żywych żyje mój mąż wraz z córką. Codziennie ich słyszę nad swoim grobem. On wie kim się stałam. Stojąc przed kamiennym nagrobkiem, z wyrytymi moimi inicjałami, prosi mnie abym wróciła. Jednak ja nie mogę. Od przeznaczenia nie można uciec.
W moim życiu było zapisane same cierpienie, a spędzone z nim szczęśliwe chwile, temu przeczyły. Musiałam zostać ukarana. 
Co noc słyszę szepty ludzi, którzy błagają o życie. Czasami nawet czuję ich ból. Widzę te marne dusze i myślę tylko o jednym. Aby ich zabić.
- To tutaj leży mama?- usłyszałam cichy szept dziewczynki.
- Tak- odparł mężczyzna. Znałam ten głos. Ten cholerny, pieprzony głos.
- Czy ona jest w Niebie?- odezwała się czterolatka.- Czy jest wśród aniołków?
- Nie
- Nie ma jej tam- odparł chłodno mężczyzna. W oczach ciemnowłosej pojawiły się łzy.- Ona jest przy tobie. Codziennie czuwa nad tobą, więc nie może być z nimi w Niebie.
- A czy będę mogła ją zobaczyć?- dziecko nie dawało za wygraną. 
- Uwierz mi, nie chcesz.
- Jeśli będziesz grzeczna, to mamusia odwiedzi cię w snach- uśmiechnął się blondyn.- A teraz idź do babci, chce jeszcze przez chwilę zostać z mamą- pocałował dziewczynkę w główkę, a ta pobiegła, znikając między nagrobkami. Mężczyzna wymienił zwiędnięte kwiaty, na nowe, czerwone róże. Uklęknął przed nagrobkiem, a z jego oczu popłynęły łzy.
- Wiem, że mnie słyszysz...
- Przestań.
- Tęsknie za tobą...
- Nie tęsknisz.
- Sam, kocham cię...
- Ale ja ciebie nie.
- Proszę, chce cię tylko zobaczyć. Ten ostatni raz...
- Po co?
- Chce wiedzieć czy jesteś szczęśliwa...
- Jestem.
- Pogadaj ze mną. Ten ostatni raz...
- Zostaw mnie.
- Ona też chce cię zobaczyć...
- Kto?
- Nasza córka bardzo chciałaby poznać swoją mamę. Wiem, że możesz to zrobić i chciałbym abyś to dla niej zrobiła. Co dzień czeka na ciebie. Chce cię poznać. Zrób to proszę dla niej...
- Śmierć nie ma dzieci- warknęłam.-Śmierć nie ma rodziny. Śmierć jest demonem, który żywi się cierpieniem i bólem- mężczyzna drgnął.
- Wiedziałem, że przyjdziesz- uśmiechnął się smutno.
Uraczyłam go wzrokiem przepełnionym nienawiścią.
- Czego chcesz? - nie kryłam zdenerwowania.
- Proszę... wróć do nas. Wiem, że możesz to zrobić- odparł pewnie.
- A co jeśli nie chcę?
- Chcesz tego. Ja cię kocham i tęsknie za tobą. Nasza córka też. Ty za nami również. Nie powiesz przecież, że to co przeżyliśmy nic nie znaczy...
- Teraz już nie- odparłam chłodno.
- Nie jesteś nią. On wciąż w tobie tkwi, prawda? Myślałem, że pozbyliśmy się Samaela...
- Jego nie da się pozbyć. Odszedł, ale zostawił po sobie dziurę w mojej duszy. Odszedł, ale zostawił mi swoją energię. Złą energię, która miała przejść na nią.- powiedziałam przez zaciśnięte zęby.- Układ który zawarłam ze Śmiercią miał ją chronić. I tak też się stało. Jest bezpieczna?
- Ja...ja nie wiedziałem...
- Znienawidziłeś Kosiarza, tylko dlatego, że ja umarłam?
- Ty nie jesteś martwa!
- Jestem. I zawsze byłam. Moja dusza urodziła się martwa, a śmierć ciała tylko to przypieczętowała.
- Nie mów tak... ja cie kocham i wiem, że żyjesz. Odzyskałaś ją przecież.
- Nie żyje. Pogódź się w końcu z tym. Ja nigdy nie wrócę. To, co było już martwe, nie powstanie. Moja dusza została zabita, a jej nagłe pojawienie się, nic nie zmieni. Wszystko co dobre, odeszło. Odeszło i nigdy nie wróci- podkreśliłam ostatnie zdanie, aby dać mu do zrozumienia, że on też należy do tego. Odeszłam od niego i nie wrócę.
- Znajdę na to sposób- powiedział po chwili. Jego głos był stanowczy i pewny.
- Nie ma żadnego sposobu. W moim sercu gości tylko zło. Jestem potworem.
- Obiecałem ci, że znajdę sposób abyś mogła wrócić.
- Nie oczekuje tego od ciebie. Ja nie dotrzymałam swojej przysięgi, więc zwalniam cię z tej. To koniec.
- Sam, ja cię kocham i nie chce abyś odeszła. Nie zostawiaj mnie...
- Ja ciebie też kochałam. Ale pamiętaj, demony nie są zdolne do miłości. Moja dobra strona zniknęła. Anielska część odeszła. Jestem teraz demonem pełnej krwi.
- Czemu nie chcesz z nami zostać?- wyszeptał. Wiedziałam, że gula w gardle uniemożliwia mu to trochę.
- Bo teraz ja jestem Kosiarzem. Samantha już od dawna nie istnieje. Umarła wtedy na łóżku. To jest moje prawdziwe oblicze. Ja zostałam do tego stworzona. I wiesz co? To mi się nawet podoba- powiedziałam, a następnie zniknęłam w swoim grobie. Po drodze słyszałam wołanie blondyna. Jednak on już się dla mnie nie liczył. Przez całe swoje życie cierpiałam. Znosiłam każde zło, które zostało mi wyrządzone. Wszyscy wokół mnie umierali. Każdy, na którym mi zależało, ginął. Tak i tym razem się stało. Straciłam najukochańszą osobę, jaka kiedykolwiek dla mnie istniała. Oni dla mnie umarli. Ezra, Lea, Natte, Scott, Amanda, ich dzieci i Patrick z moją przyjaciółką. Zostawiając ich, chroniłam. Teraz miłość nie istniała dla mnie. Liczyła się tylko zabawa.
- Koniec spotkania?- zapytał Macey.
- Tak. To już chyba koniec...
- Ej! Tylko zero smutków- wstał z kanapy.
- A kto powiedział, że będę płakać? Już ci to mówiłam. Oni dla mnie nie żyją.
Czarnowłosy podszedł do mnie i złożył delikatny pocałunek na ustach.
- Co ty na to żeby zebrać kilka dusz?- uśmiechnął się.
- Przydałoby się trochę rozerwać- stwierdziłam.
- Świetnie! Więc zabawimy się dzisiaj!- powiedział ruszając do drzwi.
- Tak...- uśmiechnęłam się pod nosem.- Śmierć!
Chłopak odwrócił się w moją stronę.
- Tym razem to ja zaczynam- posłałam mu wielki uśmiech, biegnąc w jego stronę. Zabrałam sztylet i rozcięłam powietrze przede mną. Moim oczom ukazał się portal na Ziemię. Mały bar, przed którym zbierały się wilkołaki. I mój stary przyjaciel. Zabicie jego, będzie ostatnią rzeczą związaną z moim poprzednim życiem.
A wtedy będę już wolna...





Tak... To już koniec tej pięknej historii. Chociaż nie wiem czy będę potrafiła opuścić ich. Te kilka miesięcy były dla mnie świetną przygodą. Małą odskocznią od realnego życia. Przeżywanie tego wszystkiego co bohaterowie, było naprawdę piękne. Każda łza, smutek i szczęście. Miałam swój własny świat, do którego uciekałam. Ona stała się częścią mnie i na zawsze zostanie w moim życiu. Wiem... Jestem wredna, bo planuję zacząć 3 księgę, ale na razie dodać tylko 1 rozdział tak dla smaczku xd a kiedy następny... To już inna bajka :D
Chciałabym też podziękować czytelnikom, którzy zostali ze mną do końca (chociaż to wciąż nie jest koniec).
Dziękuję Zuzce M., która swoimi komentarzami dodawała mi wielkiego kopa (przez Ciebie stałam się narcystycznym dupkiem :D i może sama troche przesadziłam z tym, że moje opowiadanie jest tak dobre). Ale to miłe :)
To samo dotyczy Mrocznej ( przez którą zastanawiam się czy nie poprawić wszystko i przesłać to do jakiegoś wydawnictwa. Sama też bym chciała mieć tą historię na półce). A nie mówiłam, że narcystyczny dupek ze mnie? :D
Wasze komentarze zawsze mnie cieszyły. To kolejny plus prowadzenia bloga. Poznaje się wiele wspaniałych ludzi!
Polecam to wszystkim! Trochę odwagi i publikujcie swoje dzieła! Na pewno to się Wam opłaci.
Dobrze, już nie będę Wam marudzić, ale jeszcze raz dziękuję wszystkim tu obecnym. Jesteście cudowni :*


PS. Wiem, że na Waszych blogach pojawiły się już nowe rozdziały i bardzo przepraszam, ale po prostu nie mam czasu na przeczytanie ich. Postaram się jak najszybciej do Was zajrzeć ;*

piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział XXII




"Ceną za życie, jest miłość". 




SAMANTHA



              Ceremonia miała odbyć się dzisiaj. W zasadzie byliśmy właśnie w jej trakcie... Klęczałam tuż obok Ezry, wpatrując się w grubawego księdza, stojącego przed nami. Trzymał wielką księgę, na której spoczywały nasze dłonie, oplecione srebrzystym pasem. Przysięgaliśmy wierność sobie i krajowi. To była nasza ceremonia ślubna, jednocześnie z koronacją. Miałam na sobie śnieżnobiałą suknię, ze srebrzystym trenem ciągnącym się kilka metrów za mną. Poniżej pasa topiłam się w swoim stroju. Wielka bufiasta sukienka trochę mnie pogrubiała w biodrach, ale gdy powiedziałam to Ezrze, roześmiał się. No tak. Ciekawe co będę mówić, gdy mój brzuszek zacznie rosnąć. Chociaż według mnie już urósł... Góra sukienki była ozdobiona delikatnym, złoconym materiałem. Nie miała ramion, gdyż kończyła się tuż przed piersiami, trochę zwężana pod nimi. Była piękna i wielka. Ezra miał na sobie białe spodnie, lekko przykryte czerwono- złotą marynarką. Spojrzał na mnie, wyczuwając, że właśnie na niego patrzę, i uśmiechnął się. Jego oczy błyszczały ze szczęścia, tak jak i moje. 
               Po naszych bokach stali moi rodzice, jak i nasi przyjaciele. Moją druhną była Amanda i Davina, a jego Scott i Patrick. Oni także byli przystrojeni w biało- złote stroje. Wszyscy mieszkańcy zebrali się w kościele, który wyglądał niemal jak lustrzane odbicie Londyńskiej Katedry św. Pawła. Jego wnętrze także było przystrojone białymi ścianami, na których widniała mozaika, przedstawiająca różne scenerie z anielskiego chóru. Na jednym z nich rozpoznałam Lucyfera. Gdy ojciec to zauważył, uśmiechnął się do mnie. Ezra coś mruknął pod nosem i nagle wszyscy skierowali swoją uwagę na mnie.
- Ekhm? - chciałam mruknąć, ale na szczęście tego nie zrobiłam. Cholera! Powinnam być bardziej skupiona na ceremonii. Przecież to był mój własny ślub! 
Matka, widząc moje rozkojarzenie, niemo wypowiedziała słowo przysięgam. 
- Przysięgam- powiedziałam pewnym głosem, a ksiądz kontynuował swoją przemowę. O tyle dobrze... Tym razem już słuchałam wszystkiego co mówił, widząc jak Scott omal nie wybucha śmiechem.
- Ja, Shanel Rivelash, z przyjętym imieniem Samantha, przysięgam chronić ten świat i dobrze sprawować władzę. Przysięgam stawiać dobro innych ponad własne, a także zapewnię nowe, lepsze życie swoim braciom i siostrom. Przysięgam również tobie, Ezrze, że będę dobrą i oddaną żoną. Nasza miłość będzie nami kierować. Obiecuję, że nigdy Cię nie opuszczę, a moja miłość do ciebie  nie wygaśnie, choćby świat miałby się skończyć. 
            Ezra wyciągnął dłoń w moją stronę, kładąc ją na policzku. Kciukiem pogładził moją skórę, po czym zaczął własną przysięgę. Pierwsza część prawie w ogóle się nie zmieniła. A mnie bardziej interesowała ta część, przeznaczona wyłącznie dla mnie.
- Sam... Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, stając tu teraz ze mną. Jestem zaszczycony, że jesteś przy mnie. Kocham cię i zawsze będę cię kochać. Jesteś dla mnie całym światem, wszystkim co dobre. Nasza miłość jest dla mnie tlenem i będę tak długo żyć, dopóki ty będziesz mnie kochać. 
Obrączki zagościły na naszych palcach. Wedle naszej woli, były wykonane z białego złota. A w środku widniały napisy. Mój pierścień nosił treść : Im eius, a na jego pierścieniu : Im sibi
            Ja należałam do niego, a on do mnie. Byliśmy połówkami tego samego jabłka. Kiedyś ktoś mi powiedział, że my pochodzimy od gwiazd. Upadliśmy z nieba, aby naprawić całe zło tego świata. Upadliśmy, aby oni zrozumieli swoje błędy i się nawrócili. Ale nie spadaliśmy sami. Każdemu z nas przeznaczona jest tylko jedna osoba. Spadamy ze swoją połówką i podążamy cały świat, tylko po to, aby ją odnaleźć. Jesteśmy niewolnikami miłości i tylko ona może nas sprowadzić na właściwe miejsce, wśród innych gwiazd. Ezra był moją gwiazdą. W końcu odnaleźliśmy siebie i teraz mogliśmy wrócić do domu. Chociaż tak na prawdę już w nim byliśmy. 
                Poczułam ciepło jego ust na swoich. W tle rozbrzmiało wycie wilkorów. Nirra została dowódcą watahy, z czego byłam bardzo dumna. Mój maleńki szczeniaczek dorósł i teraz prowadziła tutejszy zastęp wilków. Pupile Willa także tu były. Uznały ją za ich panią, i dumnie kroczyły u jej boków. Jej wataha liczyła przeszło siedemnaście stworzeń i wciąż nabywali nowi członkowie. Gdy wojna się skończyła, a portale zostały otwarte, wszystko powracało do normy. W naszym mieście znowu zawitały zwierzęta- półdemony. Wilkory pchały się ku pomocy mieszkańcom. Część z nich nawet powróciła do swojej dawnej postaci, próbując znów przyzwyczaić się do ludzkiej roli. Nie winiłam reszty, że wciąż się nie zmieniali. To była ich decyzja, a ja to szanowałam. 
Usłyszałam dźwięk dzwonków kościelnych i powoli oderwałam swoje usta od jego. Automatycznie na mojej twarzy zagościł uśmiech. 
- Moja piękna żono- powiedział, chwytając mnie za dłoń. Wyszliśmy przed kościół, gdzie zaatakował nas deszcz czerwonych płatków róż. 
- Dokąd teraz, mężu?- zachichotałam. Och, jak to cudnie brzmi. Mąż. Ezra był teraz moim mężem... Czy mogłam pragnąć czegoś jeszcze, skoro już wszystko miałam?
- Niespodzianka- powiedział, po czym pocałował mnie w usta.
No tak. Potrzebowałam czasu, a tego nie mogłam mieć. Już nie...

                                                                          ***


- Proszę się nie ruszać!- warknął malarz, ponownie przykładając pędzel do płótna. Co chwilę krzyczał na nas, ale my po prostu nie potrafiliśmy stać obok siebie, no i cóż... nie całować się. Gdy tylko Petro ponownie patrzył na swoje dzieło, Ezra skradał pocałunek z moich ust. Jego dłonie błądziły po moim, już sporej wielkości, brzuchu. Uwielbiałam, gdy mnie dotykał. I wiedziałam, że nasza córeczka też to lubi. 
- Błagam was...- jęknął malarz.- Wytrzymajcie jeszcze chwilkę... Dosłownie pięć minut!
Gdy tylko jego głowa zniknęła za obrazem, mój mąż pocałował mnie w policzek.
- Kocham cię- szepnął, po czym przygryzł płatek mojego ucha. Zaśmiałam się trochę za głośno, bo Petro wyjrzał zza płótna i zgromił mnie niemal zabójczym wzrokiem. 
- Koniec!- krzyknął w końcu.- Nigdy więcej nie namaluje dla was żadnego obrazu! O nie... Już wolę żeby mnie zagryzły wilkory!
- Wilkory nie atakują swoich- sprostował Król.- A zresztą, aż tak źle było?
Malarz spojrzał na nas, a jego wzrok wyrażał, że było gorzej niż sądzimy. 
- Dziękujemy, Petro. Twój obraz jest...- spojrzałam na malunek. Przedstawiał mnie i Ezrę- królewską parę. Był piękny. Oddawał wszystkie nasze emocje. Pod tą powłoką, kryło się niebezpieczeństwo. We wzroku mojego ukochanego widziałam miłość, a w moim zło. Władza biła ode mnie i chęć mordu. Wyglądałam potężnie i pięknie.- Wow- jęknęłam. Ezra stanął obok mnie, wpatrując się w obraz. Wiedziałam, że nie widzi tego co ja. Malarz także nie dostrzegał tego, choć sam to namalował.
- Jest piękny- powiedział.- Petro, jesteś geniuszem.
- Wiem- powiedział malarz, poprawiając swój szal. Zabrał wszystkie pędzle i farbę, po czym opuścił komnatę, zostawiając nas samych.
- To jest niesamowite- powiedziałam. 
- Yhym- potwierdził chłopak.- Zawołam straż, aby umieścili go w sali tronowej.- Szybko pocałował mnie w usta i skierował się do wyjścia.
- Ezra...- jęknęłam, a następnie zgięłam się w połowie. Poczułam silny ból w brzuchu. Zachwiałam się i gdyby nie szybka reakcja chłopaka, upadłabym. 
- Sam! Co się dzieje?- w jego głosie słyszałam strach i przerażenie.
- Zawołaj...- mój oddech stał się cięższy. Ze świstem wypuszczałam powietrze, próbując jakoś się uspokoić. Właśnie zaczynałam rodzić.- Zawołaj...
- Amandę? Mam zawołać Amandę? O boże... Sam, czy ty rodzisz?!- trzepnęłam go w głowę.
- Patricka! Zawołaj Patricka, albo sam będziesz przyjmował poród. 
Chłopak złapał mnie, po czym podniósł. Skrzywiłam się, czując kolejny ból w brzuchu. Ezra biegł przez pałac, wykrzykując imię lekarza. Chociaż był przerażony, a my już ćwiczyliśmy tą sytuację, gdybym zaczęła rodzić, pot lał się z niego. Lekko się trząsł, ale trzymał mnie, jakbym była najdelikatniejszym stworzeniem na świecie. 
Jego wołanie przyniosło skutki. Dostrzegliśmy Patricka, który wybiegał zza rogu, zapinając rozporek... Zaśmiałam się. Lepszego momentu nie mogłaś wybrać. 
Mój mąż położył mnie na miękkiej pościeli w jakieś komnacie. Lekarz niósł ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy. Dłonie blondyna trzęsły się, gdy ściskał moją rękę. 
- Odeszły jej wody- powiedział Patrick. - Sam, jak powiem przyj, będziesz musiała z całych sił przeć. Rozumiesz?- skinęłam głową, choć dosłyszałam tylko połowę tego co powiedział. 
Ezra otulił mnie ramieniem. Mocniej ścisnęłam jego dłoń. Nie ze strachu o siebie... Bardziej bałam się, że mogło coś się stać naszej córce. Bałam się, że mogłam ją skrzywdzić.
- Przyj!- krzyknął lekarz, a ja jeszcze mocniej ścisnęłam dłoń ukochanego. Zamknęłam powieki, zaciskając zęby. Ból w kręgosłupie próbował sparaliżować moje ciało, ale ja nie mogłam do tego dopuścić. Przynajmniej póki nie urodzę...
Usłyszałam zgrzyt kości i zmniejszyłam swój uścisk. Ezra nawet nie jęknął, gdy łamałam jego kości w dłoni. Ryknęłam, gdy energia opuszczała moje ciało. 
- Jeszcze trochę, Sam. Ostatni raz...
Głos Patricka dudnił w mojej głowie. Jeszcze tylko raz... Napięłam swoje mięśnie, ponownie ściskając jego dłoń. Blondyn złożył pocałunek na mojej głowie, dodając mi otuchy. Ostatni raz spróbowałam... a nagrodą za mój trud, był płacz dziecka. Naszego dziecka. 
Umazane moją krwią maleństwo, krzyczało. Była taka drobna i piękna... Jej główkę okalały czarne włosy. Miała to po mnie.
- Gratuluję- powiedział chłopak. Ezra podniósł się, aby odciąć pępowinę. Zawinął naszą córeczkę w biały ręcznik. Mała już się uspokoiła. Wyglądali tak pięknie razem. Moje dwie najukochańsze osoby... Mąż podszedł do mnie i podał dziecko. Przytuliłam ją do piersi. Chociaż byłam wykończona, szczęście tryskało ze mnie na wszystkie strony. Odchyliłam ręcznik i zobaczyłam wielkie, niebieskie oczka, wpatrujące się ze mną z taką intensywnością, że aż mnie mroziło. Jej rączka spoczęła na moim policzku. Chwyciłam ją i pocałowałam. Była taka maleńka. Poczułam ciepłe usta Ezry na swoim policzku. Spojrzałam na niego, widząc łzy w oczach. Wiedziałam, że to były łzy szczęścia, bo ja też zaczęłam płakać. 
- Nasza mała córeczka- uśmiechnął się.
- Lea...- powiedziałam, po czym czułam jak wszystko wokół się zapada. Czarne sidła ciągnęły mnie do siebie, a ja nie miałam siły aby się oprzeć. Zamknęłam powieki, całkowicie zatracając się we śnie. Moim wiecznym śnie.




SCOTT


               Siedziałem na kanapie, czekając na jakiekolwiek wieści. Davina poinformowała nas wszystkich, że Sam zaczęła rodzić. Chciałem wejść do komnaty, ale strażnicy nie pozwolili mi na to. Nie wiem czemu, ale poczułem wielką potrzebę zostania tutaj sam. Kilka pokoi dalej, wszyscy z niecierpliwością czekali na dziecko. Ja omal nie dostałem pierdolca, siedząc w jednym miejscu.
- Scott- usłyszałem ją za sobą. Odwróciłem się i dostrzegłem Samanthę stojącą kilka kroków ode mnie. Rzuciłem się w jej stronę, ale ona odeszła. Unikała mojego dotyku.
- Sam... Co się stało? Myślałem... myślałem, że rodzisz...- teraz dostrzegłem, że jej brzuch zniknął. Wyglądała inaczej. Mroczniej.
- Scott...Ja muszę ci coś powiedzieć.
Zbliżyłem się do niej i... nic. Nie wyczułem nic. Jej tu nie było. Czy ja śniłem? Czy była to kolejna wizja, czy zwykły sen?
- Jesteś duchem- słowa same wychodziły z moich ust. 
- Ja... ja jestem martwa, Scott- przyznała. 
Czułem jak moje serce przyśpiesza swoje bicie. Zrobiło mi się słabo. Musiałem się oprzeć, inaczej leżałbym już na podłodze. 
- To niemożliwe.... Nie- pokręciłem głową.- To mi się śni. Zwykły głupi sen. Ty jesteś tam- wskazałem na ścianę obok.- Z Ezrą. Żyjesz. Na pewno. 
Duch Samanthy podszedł do mnie. Jej dłoń przeszła przez moją rękę. Zadrżałem, czując dziwne dreszcze, jakie zwykłem odczuwać przy zmarłych. Nie, to nie może być prawda...
- Przykro mi, Scott. Zawiodłam cię- na jej policzkach widziałem ślady łez. Płakała. Moja Samantha odeszła...
- Wróć- powiedziałem.- Porozmawiamy ze Śmiercią... On na pewno pozwoli ci wrócić. Będziesz żyła. Żyła z nami. 
- Nie mogę go już prosić o więcej przysług. Scott, ja już dawno temu powinnam być martw. Śmierć dał mi tyle czasu ile mógł, a teraz... Teraz przyszło mi zapłacić.
- Ale to Śmierć! On znajdzie sposób! Nie pozwoli, abyś odeszła... Ja nie chcę tego! Proszę, zostań.
Mogłem paść na kolanach. Błagać przez niemal wieczność, ale ona nie zgodziła się. Pokręciła przecząco głową, po czym spojrzała w moje oczy. Widziałem w nich ból. Chciała zostać, ale nie mogła. Druga strona ją wzywała.
- Wiem, że nie byłam idealną siostrą, ale starałam się. Chroniłam ciebie i nadal będę to robić- wyciągnęła w moją stronę rękę, ściskając jakiś przedmiot. Włożyła mi go do ręki, a gdy na niego spojrzałem, dostrzegłem pierścień z czarnym kamieniem.- Proszę, weź go. Może i nie będziesz mnie już więcej widział, ale zawsze będę przy tobie. Pamiętasz, gdy użyłam swojej mocy, aby sprowadzić cię z powrotem?- skinąłem głową. Jakbym mógł to zapomnieć? Byłem martwy. Czułem chłód i samotność po przejściu. Nie chciałem aby ją to też spotkało.- Cząstka mnie została w tym pierścieniu. Noś go, a ja zawsze będę przy tobie. 
Założyłem go i poczułem energię wydostającą się z nowego przedmiotu. Czułem także ją. Cząstka mojej siostry była tam.
Uśmiechnęła się, gdy dostrzegła moją minę.
- Nie płacz, Scott- powiedziała, a ja dopiero teraz poczułem jak łzy spływają po mojej twarzy. Sam dotknęła mnie, a moja skóra przy kontakcie z jej zaświeciła. Poczułem ciepło drugiego ciała. Przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Czułem się tak jak kiedyś, gdy byłem dzieckiem. Przez pewien czas miewałem koszmary. W nocy przychodziłem do jej pokoju, albo ona do mojego. Zawsze przytulała mnie do siebie, a ja czułem, że wszystko będzie już dobrze. 
- Pamiętasz, jak śpiewałam ci dobranockę, gdy nie chciałeś spać?- powiedziała, jakby słysząc moje myśli. Oczywiście, że ją pamiętałem. Jak mógłbym zapomnieć o niej?- Zaśpiewaj ją dla mnie.
Choć cały drżałem. W środku i na zewnątrz- ja zacząłem śpiewać.
- Jest późno, więc trzeba iść spać, niczego nie musisz się bać- moja warga coraz bardziej drżała, a z oczu coraz więcej łez spływało.- Demony nie żyją już, bo ja jestem tuż tuż. Misie uśmiechają się, a ja bardzo k...kocham cię. Więc zaśnij już i słodko śpij... Na pożegnanie całusy ślij...- otworzyłem oczy i dostrzegłem, że jej już nie ma. Moja siostra... Moja Samantha... ona odeszła. Zostawiła mnie. 



PATRICK



            Widziałem, jak ciało Samanthy coraz bardziej krwawiło. Jej skóra stała się bledsza, a usta... usta zmieniły się z wiśniowej barwy na fioletową. Siną. Ezra dostrzegł jej... zmianę. Trzymając w rękach Leannę, wołał swoją ukochaną. Nie reagowała. Jej wzrok stał się pusty. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Powoli podszedłem do niego i delikatnie nakazałem odejść. 
- Zrób coś, Patrick- błagał.- Ocal ją...
Dotknąłem jej zimnej skóry. Usłyszałem jej głos w swojej głowie. Bił echem, wywiercając w nim dziurę. 
Odpuść, Patrick. To jest nieuniknione.
- Ja...ja nie mogę- wyjąkałem.- Ona odeszła.
- Nie!- krzyknął po czym podszedł do niej. Zabrałem małą Leannę, aby on mógł się pożegnać. Bolało mnie, widząc go w takim stanie. Tulił jej martwe ciało do siebie, błagając aby wróciła. Ale było już za późno. Ona odeszła... a Śmierć przyszedł po jej duszę. 
Stał, niewzruszony całą tą sytuacją. Przyglądał się cierpieniu mojego przyjaciela. Zrobił krok w jego stronę, po czym zamarł.
- Nie podchodź do niej- zagroził chłopak.- Nie zabierzesz mi jej...
- Ezra- powiedział surowo.- Jest już za późno. Ona odeszła. 
- Zabiłeś ją. Zabrałeś mi ją. Znowu!
- Wiem, że mnie nienawidzisz. I w pełni rozumiem to, że mną gardzisz, ale to nie jest moja wina. Ona sama wybrała to dla siebie.
- Czemu miałaby to robić?! Przecież już wszystko było dobrze!- mocniej przyciągnął jej ciało do siebie. Dziecko zaczęło płakać. Pomimo moich prób uspokojenia jej, ona jęczała coraz głośniej. 
- Samantha poświęciła swoje życie dla niej- wskazał palcem na mnie, a ja dopiero potem zrozumiałem o co mu chodzi.- Wiedziała, że zginie przy porodzie. Próbowałem dać jej jak najwięcej czasu z wami, ale to było nieuniknione.
Obydwoje zaniemówiliśmy. Jak mogłem się tego nie domyślić? Przecież to było oczywiste! Sam... Sam przekazała całą swoją energię córce. Widziałem jej spojrzenie intensywnego błękitu. Dwa szafiry wpatrywały się we mnie. Szybko odwróciłem dziecko plecami i dostrzegłem to. Nie była upadłym tak jak ona. Ona miała w sobie duszę anioła. Dobrą część jej matki, która utrzymywała ją w równowadze. Oddała życie, aby jej córka nie była taka sama jak ona. Ocaliła ją od złego.
- Pragnęła, aby jej córka nie była takim samym potworem jak ona.
- Ona nie była potworem!- krzyknął zapłakany chłopak.- Ona była aniołem! Moim aniołem...
Ciało dziewczyny zaczęło powoli znikać. Ona... Ona po prostu... Nie. Samantha nie przeszła na drugą stronę. Stała obok nich, ale Ezra jej nie widział. Jej duch przyglądał się całej scenerii. Gdy ciało Samanthy zniknęło, wzięła głęboki wdech, po czym przybrała tą samą maskę co Śmierć. Nie... to niemożliwe.
- A teraz będzie żyć wśród aniołów. Wiem, że mi nie wierzysz, ale ma się dobrze. Chciała, abyś wiedział, że jest tam szczęśliwa. Zaznała upragnionego spokoju.
- A co z naszą córką? Ona potrzebuje matki. A ja potrzebuję jej...
- Leanne potrzebuje ciebie. Bądź silny dla niej, a twoja Sam będzie szczęśliwa. Musisz zastąpić jej teraz obydwóch rodziców.- Śmierć odwrócił się, chcąc przejść przez stworzone przez niego przejście. Duch Samanthy podążył za nim, jednak obydwoje zatrzymali się, gdy odezwał się Ezra.
- Lea- powiedział.
Kosiarz zmarszczył brwi i spojrzał na niego, a następnie na dziecko. Dziewczynka uśmiechnęła się.
- Ona nazywa się Lea. Nie Leanne.- wytłumaczył.- Tak ją nazwała, zanim odeszła.
Samantha podeszła do dziecka i złożyła delikatny pocałunek na jej główce. Uśmiechnęła się do mnie.
- Opiekuj się nimi- powiedziała, chociaż tylko ja ją usłyszałem. Na jej ciele pojawiła się czarna suknia. Dodatkowo dodawała jej uroku. Zło można było wyczytać z jej wyrazu twarzy. To już nie była nasza Sam. A przynajmniej nie ta, którą znaliśmy.
- Lea- usłyszałem jak Śmierć wypowiada je imię. Jedno krótkie słowo, w którym można było usłyszeć tyle dumy, mogącą zapełnić całe królestwo. - Odwagą dorówna swojej matce. Możliwe, że nawet ją przewyższy. Będzie piękna, jak anielica, a siłą będzie w stanie niszczyć legiony. Musisz ją dobrze wychować, inaczej całe jej poświęcenie pójdzie na marne. - ruszył w stronę portalu, jednak nim go przekroczył zatrzymał się i spojrzał jeszcze raz na blondyna. Zanim zostawił nas samych, skierował do niego kilka słów.- Żegnaj, półdemonie. Królu Cerisu. Żyj. Tylko tego pragnęła. Zrób to dla niej i swojej córki. Inaczej jej walka, poświęcenie, wszystko pójdzie na marne.

piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział XXI

Zapraszam do oddania głosu w ankiecie, w której bierze udział mój blog : Cien-upadlej-gwiazdy.blogspot.com
Dziękuje za każdy oddany głos!



Towarzyszka Śmierci      -----> Historia Ostatniego tańca, zapisana w nowej, lepszej wersji. Zapraszam!



"Czasem łzy nie są oznaką słabości, tylko dowodem na to, że nasze serce nie wyschło i nie stało się pustynią".




SAMANTHA



          Długo błądziłam w swoim umyśle. Może to były działania spowodowane przez Tonny'ego? Stan, w których wprowadzał swoje ofiary, było po prostu zamknięciem we własnej świadomości. Widziałam różne wspomnienia, zagłębione we mnie. Ukryte w najgłębszych zakamarkach... Dużo tego było. Zważywszy na mój wiek, ale bolało jak diabli. Znów zobaczyłam każdą osobę, która stała się mi bliska. Przyjaciół, wrogów i kompanów w wyprawach. Tych, którym zaufałam i tych, których nienawidziłam. Z biegiem czasu starzeli się, umierali i odchodzili ode mnie, a ja wciąż pozostawałam młoda. Może i to dlatego stałam się tym kim jestem? A raczej byłam. Po kolejnej stracie, zamknęłam się w sobie. Można by rzec, że stałam się pracoholiczką, gdyż pamiętałam, że robiłam jedynie przerwy na regeneracje sił. Cały czas wędrowałam i zabijałam każdego napotkanego mi demona. Pastwiłam się nad nimi. Pamiętam nawet, że był okres, gdzie nawet Śmierć nie potrafił do mnie dotrzeć. Nie słuchałam go. Walcząc, zapominałam. Odrzuciłam jedynego przyjaciela, bojąc się, że nawet i jego kiedyś utracę. Może wydać się to śmieszne, ale wolałam go nienawidzić, niż potem tęsknić i rozczulać się nad jego stratą. Ale on okazał się inny. W końcu był Śmiercią... a jak wcześniej sądziłam, jego nie dało się zniszczyć.
Na szczęście, w porę zrozumiałam, że on zawsze będzie przy mnie.
         Otworzyłam powieki. Przede mną dostrzegłam Ezrę. Moje serce niemal zaświergotało, widząc go całego i zdrowego. No może prawie całego, bo jego ciało wyglądało jakby przemielone było przez szatkownice. Wszędzie można było dostrzec jakieś rany. Twarz jak i całe ciało poznaczone było albo drobnymi bliznami, albo świeżymi drapnięciami, zadanymi zapewne przez Samaela. Albo przeze mnie. Podniosłam rękę, chcąc go dotknąć, ale moja kończyna przedostała się przez jego skórę.
Spanikowałam.
Usiadłam na łóżku, uświadamiając sobie, że nie czułam żadnego bólu. Nic mi nie doskwierało. Nawet drobny ból głowy mną nie targnął. Nic. Zupełnie jakbym była... martwa.
- Ezra! -krzyknęłam, a on nawet nie drgnął. Nie zauważył żadnego mojego ruchu, co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie żyje... Ale tak nie mogło być! Nie mogłam być przecież martwa! Śmierć... Pakt... No tak.
W moich oczach pojawiły się łzy. On powinien tu gdzieś być. Odebrał swoją własność. Przysięgłam oddać mu swoje życie, a teraz... stało się to co obiecałam. Spłaciłam swój dług, za zabicie demona.
Zeszłam z łóżka i stanęłam obok ukochanego. On wciąż nie dostrzegał mojej obecności. Patrzył się... w sumie na mnie, a raczej na moje ciało, które leżało na łóżku. Dostrzegłam cienie pod powiekami. Miałam rozciętą wargę, a rana na ramieniu została zabandażowana. Na mojej bladej skórze było kilka siniaków. A moje ciało... ruszało się. A w zasadzie klatka piersiowa unosiła się do góry, by po chwili opaść. Oddychałam. Czyli wciąż żyłam? Kolejny skutek starcia z Tonny'm?
Dostrzegłam jakiś ruch obok siebie. Patrick podszedł do blondyna i położył swoją dłoń na jego ramieniu. Ile bym dała, abym mogła poczuć dotyk Ezry. Jego ciepłą skórę na mojej. Poczuć twardą i szorstką skórę jego dłoni, gładzącą mój policzek. Uwielbiałam, jak pieścił mnie dotykiem. Tak bardzo chciałam zanurzyć się w jego ramionach...
- Co z nią?- odezwał się mój ukochany, a ja dostrzegłam łzy w jego oczach. Moje serce ponownie zostało rozcięte. On cierpiał i to wszystko było moją winą.
- Straciła dużo krwi- zaczął przyjaciel.- Jej organizm jest bardzo osłabiony. Wpływ Samaela i ta cała walka...
- Nie wiesz co jej jest- stwierdził cierpko.
- Nie, Ezra. Nie wiem- przyznał.- Ale wiem jedno. To jest Samantha. Nasza Samantha, która sprzedałaby własną duszę diabłu, tylko po to, aby być z tobą. Musisz być cierpliwy. Ona obudzi się, tylko daj jej czas.
No cóż... Patrick miał rację. Zrobiłabym wszystko, aby być z nim. Ale czy sprzedałabym duszę diabłu? Nie, gdyż moją duszę sprzedałam już Śmierci.
- Czy...- jęknął blondyn.- Czy z dzieckiem...
- Wszystko w porządku- zapewnił.- Sam zobacz- uniósł jego dłoń nad moim brzuchem. Rozprostował palce, a Patrick zamknął powieki i wymówił ciąg niezrozumiałych dla mnie słów. Ale poczułam to. Dziwne ciepło w okolicach pępka. Niebieskie światło rozjaśniło pościel, a ja mogłam usłyszeć bicie serca. Nie mojego, tylko maleństwa znajdującego się we mnie. Jego serce biło, a ja wiedziałam, że wszystko jest z nim w porządku.
- Czuje go- powiedział mój ukochany.
- To dziewczynka- odparł Patrick, uśmiechając się. Oczy Ezry znowu zabłysły, a ja nic nie mogłam zrobić. - Choć- pociągnął go za ramię, ale on nie chciał się ruszyć. Nie chciał mnie zostawić.- Śmierć chce z nią chwilę zostać. Chce spróbować ją obudzić, ale muszą być sami.
- Nie zostawię go z nią. Wiesz do czego on jest zdolny. Może ją skrzywdzić!
- Albo może być jedyną osobą, która może jej pomóc.
Widziałam wahanie w oczach Ezry. Tak bardzo chciał ze mną zostać... Ja także nie chciałam się z nim rozstawać. Może to było nasze pożegnanie? Może to właśnie teraz ostatni raz dane mi było go zobaczyć nim... całkowicie odejdę?
Czego mógł chcieć ode mnie Śmierć? Oprócz mojej duszy, nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Tylko chwila. Dziesięć minut, nie dłużej- powiedział, po czym wstał. Złożył delikatny pocałunek na moim czole, a następnie wraz z Patrick'iem, wyszli z pomieszczenia, wpuszczając do środka Kosiarza.
- Sam- powiedział spokojnie, patrząc na mnie. Nie na moje ciało, leżące bezwładnie w łóżku, tylko na mnie, duszę stojącą obok łóżka. - Ty żyjesz.
Żyję?
- Ja... ja myślałam, że zabrałeś mnie- wyjąkałam. Próbowałam się nie rozkleić, ale cała ta sytuacja, w końcu na mnie wpłynęła. Pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach.
Śmierć podszedł do mnie i przytulił. Było to dziwne. Taki gest ze strony Kosiarza? Przynajmniej przez niego nie przechodziłam. Teraz czułam się tak, jakbym żyła.
- Już dobrze- powiedział delikatnie. Mogłabym przysiąc, że teraz doświadczyłam czułości z jego strony. Nigdy nie był względem mnie miły. Na swój sposób oczywiście, że tak, ale zawsze dogryzaliśmy sobie.- Przepraszam.
Odsunęłam się od niego i spojrzałam w oczy. Dwa złote oczka, przypominający bursztyny. Wyglądało jakby ukazał swoją ludzką stronę. Tą przed przemianą w Kosiarza.
- Za co przepraszasz?
- To nigdy nie powinno się zdarzyć, Sam. Ja... ja nie chciałem tego. Gdybym mógł anulować ten pakt... Zrobiłbym to, Sam. Obiecuję, znajdę sposób na to i naprawię wszystko.
- Nie, Śmierć. Nie musisz. Ja sama to zaproponowałam i znałam konsekwencję tego wszystkiego. A paktu nie można anulować. Wymieniliśmy się krwią, przypieczętowując to. Inaczej, albo ty, albo ja zginiemy. Wiem, że to z twojej strony niemożliwe, ale nie chce aby coś ci się stało.
- Jak może ci zależeć na takim samolubnym dupku? Znasz mnie nie od dziś i wciąż lubisz? Wiesz przecież do czego jestem zdolny. Widziałaś to. Zabijam bez skrupułów. A każda śmierć, podoba mi się.
Prychnęłam.
- A ty wiesz do czego ja jestem zdolna, czy też byłam. I nic to nie zmieniło. Nawet mi pomogłeś...
- Pomogłem? Raczej wykorzystałem to. Ta cała sytuacja... Sam, ja znalazłem w tym wszystkim lukę. Zysk dla siebie, przez co mogłem się zemścić na tobie...
- Na mnie?- Nie ukrywałam zdziwienia. Śmierć i zemsta... Czy to było możliwe? Chociaż bardziej trafne było pytanie, co ja mogłam mu zrobić?
- Tak. Na tobie- przeszedł przez pokój, zatrzymując się przy moim ciele.- Byłem zazdrosny o twój kontakt z Ezrą. Pragnąłem ciebie tylko dla siebie. Może i jestem Śmiercią, ale nie zawsze nim byłem. Ja także kiedyś byłem zwykłą osobą- miałem uczucia. To, że jestem tym kim jestem, nie znaczy, że one zniknęły. Wręcz przeciwnie, wzmocniły się. Teraz, gdy zobaczyłem cię prawie martwą, dostrzegłem swój błąd. Nie należysz do mojego świata. Nie do tego, który dla ciebie przygotowałem. Powinnaś tu zostać i żyć ze swoją rodziną.
- Ale wtedy nie byłoby mnie tu. Śmierć- dotknęłam jego ramienia, zmuszając go, aby na mnie spojrzał.- Znałam ryzyko. Wiedziałam do czego to wszystko mnie zaprowadzi i zgodziłam się na to. Znałam cenę. Sama cię przekonywałam, abyś zawarł ze mną pakt. Inaczej przecież nie mógłbyś ingerować w nasze sprawy...
- Oj, Sam... Jesteś taka niewinna. A ja to wszystko musiałem spieprzyć. Twoja śmierć i tak by kiedyś nadeszła. Ja po prostu...
- Obiecałam ci, że cię nie zostawię. Tuż po opuszczeniu ciała, zostanę z tobą. I nadal to chce. Ale tobie nie o to chodzi, prawda?
- Nie- przyznał.- Okłamałem cię- czekał na moją reakcję, ale w moim umyśle jedynie pojawiały się dziwne obrazy. W czym mnie okłamał?
- Ale... On opuścił moje ciało? Proszę, powiedz, że go już nie ma- desperację w moim głosie można było wyczuć na kilometr.
- Moja słodka Sam- dłonią przeczesał moje włosy.- Samaela już nie ma. Lucyfer osobiście się nim zajął i zaprowadził go przed sądy Ognia Piekielnego. Dusza Tonny'ego też tam jest. Chodzi o to, że twoje dziecko, córka- zmarszczyłam brwi, po czym spojrzałam na swój brzuch. Co było z nią nie tak?- Ona cię niszczy. Wiedziałem to już od początku, gdy pierwszy raz je wyczułem. A ty świadomie przekazujesz jej swoją energię. Gdyby nie ja, trafiłabyś w spokojne miejsce. A ja wymusiłem na tobie przysięgę, abyś ze mną została.
- Śmierć- powiedziałam, a następnie wybuchłam śmiechem.- Czy tobie chodzi o to, że po śmierci postanowiłam zostać z tobą, niż żyć, śpiewając w niebiańskim chórze lub latać po chmurkach z aniołkami? Albo też gnić w Piekle?
- Ty nie rozumiesz...- potrząsnął głową.- Ja wymusiłem to na tobie. Podstępem.
- Przynajmniej z tobą nie będę się nudzić- uśmiechnęłam się do niego, ale troska z jego twarzy nie zniknęła.
- Potrafisz być choć przez chwilę poważna? Ja tu właśnie ci powiedziałem, że jesteś na wieki skazana na moje towarzystwo, chociaż mogłaś odejść w spokoju. Mogłaś nawet żyć, gdybyś jedynie zdecydowała się...
- Nie- przerwałam, zanim dokończył zdanie.- Nie skrzywdzę jej. Nie pozwolę na to, aby cokolwiek stało się z moim dzieckiem.
- Wiesz, że skazujesz siebie na śmierć.
On nie był egoistą. Tylko ja sama. Jedynie czego żałowałam, to to, że nigdy nie zobaczę swojej córki. Nigdy nie wezmę jej na rączki, nie usłyszę jak wymawia pierwsze słowa, uczy się chodzić... Nigdy nie zobaczę jak dorasta, nie będę przy niej jak pierwszy raz się zakocha. Nie będę dla niej matką, tylko kobietą, która ją urodziła, a następnie porzuciła. W zasadzie tak jak moja zrobiła to ze mną. I chyba teraz właśnie zrozumiałam jej zachowanie. Zrobiła to by mnie chronić, a ja robię to dla mojej córki.
- Obiecaj mi tylko jedno- poprosiłam.- Nie mów o tym nikomu, dobrze?
- Jesteś pewna? Myślę, że Ezra by chciał o tym wiedzieć.
- A ja tak nie myślę. Gdybym mu powiedziała, to wszytko nie byłoby już takie same. Zapewne nawet nie pozwoliłby mi urodzić, na co ja bym się nie zgodziła. Skoro i tak umieram, mam nadzieję, że dasz mi jeszcze czas.
- Oczywiście, Sam- zgodził się.- Będziesz mogła zostać, póki nie urodzisz.
- Zrozum mnie, ja chce, aby nasze ostatnie miesiące były szczęśliwe. Żebyśmy cieszyli się swoim towarzystwem, nie przejmując się, że za niedługo jedne z nas odejdzie. On nie zostanie sam. Będzie z nim nasza córka.
- Myślisz, że pokocha ją, po tym jak odebrała mu jego ukochaną?
- Tak. Znam go i wiem, że ją pokocha. Ja ją już pokochałam, chociaż nigdy nie będę mogła ją zobaczyć.
Śmierć przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego ciało, czując bijące od niego ciepło. Złożył delikatny pocałunek na moim czole, a następnie odsunął się ode mnie.
- Muszę iść. Zobaczymy się za kilka miesięcy, gdy przyjdę po ciebie...
Uśmiechnął się pocieszająco, ruszając w stronę drzwi. Kilka miesięcy... Tyle mi zostało życia. Ale szczerze powiedziawszy, byłam już zmęczona tą walką. Miałam nadzieję, że przynajmniej potem uda mi się odpocząć... Kilka miesięcy szczęścia, a potem co? Czy nie będę szczęśliwa ze Śmiercią? Nie zaznam spokoju po drugiej stronie, nie mając żadnych zmartwień? Oczywiście koszt mojego szczęścia będzie ogromny, po tym jak będę musiała opuścić... moją rodzinę. Zostawić ich wszystkich... Ale miałam czas, by się z nimi pożegnać.
- Śmierć!- krzyknęłam, nim zdążył odejść.- Jak mam wrócić do własnego ciała?
Chłopak uśmiechnął się do mnie. Wyglądał jak mały chłopczyk. A raczej jego twarz wyglądała na dziecięcą. Aż zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Musisz po prostu się obudzić.



EZRA


           Wskazówki zegara ciągnęły się niemiłosiernie. Wciąż patrzyłem na niego i liczyłem ruchy większej wskazówki, czekając aż minie moje upragnione dziesięć minut. Oczywiście Patrick namawiał mnie, abym dołączył do nich. Ale nie mogłem. Nie chciałem siedzieć wśród przyjaciół, wspominając śmierć i zdradę bliskiej mi osoby, albo to, że moja ukochana wciąż leży nie przytomna. Zbyt dużo osób straciliśmy, ale też zyskaliśmy. Amanda i Scott próbowali nadrobić stracony czas ze swoimi dziećmi. Według mnie, było to trochę dziwne, patrząc na nich. Gdy ich porwał, mieli zaledwie rok, a przynajmniej tak wyglądali, bo w rzeczywistości parę dni. Teraz, gdy już powoli wkraczali w dorosłość, musieli się wiele nauczyć, a Scott... starał się, chociaż tak naprawdę, sam też musiał się jeszcze nauczyć. Nie znał naszych zwyczajów. Nie wiedział jakie szkolenie przechodziliśmy, ale był jednym z nas. Nie ludzkim łowcą, ziemskim, ale prawdziwym Cerisowiańczykiem.
- Ezra...- usłyszałem cichy szept za sobą. Rozpoznałem jej głos. Tak bardzo za nim tęskniłem... Odwróciłem się i ją ujrzałem. Stała w progu, patrząc na mnie, a jej usta wykrzywił delikatny uśmiech. Po chwili znalazłem się tuż obok niej. Dotknąłem jej delikatnej i zimnej twarzy, upewniając się, że to nie sen. Ona na prawdę tu była. Ze mną.
- Och, Sam- przytuliłem ją do siebie. Dłoń, jak i twarz, zanurzyłem w jej włosach, czując znajomy zapach wanilii. Delikatne kosmyki, błądziły między palcami. Poczułem jak jej ciało lekko drży. Płakała, ale to nie były łzy smutku, czy też rozpaczy. To były łzy szczęścia.
Ująłem jej twarz w swoje dłonie, zmuszając, aby na mnie spojrzała. Kciukami otarłem łzy z policzków.
- Nie płacz, kochanie- powiedziałem, a następnie pocałowałem ją. Jej usta jak zwykle miały słodki posmak. Nasz pocałunek był długi i namiętny. Całą swoją tęsknotę przelałem w ten gest. Ona nie pozostała mi dłużna.
Po chwili chwyciłem ją i podniosłem, kierując się do komnaty, w której wcześniej leżała. Sam spojrzała na mnie dziwnie, a jej dłoń zawędrowała pod mój koszulek. Ucałowałem jej czoło.
- Musisz odpocząć- powiedziałem, popychając drzwi własnym ciałem.- Wciąż jesteś słaba i nie powinnaś wstawać z łóżka. Przynajmniej przez kilka kolejnych dni.
- Zostaniesz ze mną?- zapytała niewinnie, a ja dostrzegłem strach w jej oczach.
- Nigdy cię nie zostawię- znów ją pocałowałem, a następnie położyłem ją do łóżka, po czym zająłem miejsce tuż obok niej, szczelnie zakrywając nas kołdrą.




             Minęły trzy dni, odkąd Sam się obudziła. Trzy dni, odkąd Samael opuścił jej ciało i trzy dni odkąd wszystko zaczęło wracać do normy. Przez ingerencje Tonny'ego była nieprzytomna przez kilka godzin, napawając mnie ogromnym strachem, ale na szczęście wszystko wróciło do normy. Szkody jakie wyrządziliśmy, nie były zbyt wielkie. Ucierpiały tylko dwie komnaty, kilka demonów, a reszta... Wszyscy, których Samael porwał nie żyli. Cudem odzyskaliśmy Davinę, która cały czas opiekowała się chłopcami. Może i on wezwał ją do siebie, ale ona wciąż była wierna nam i Samancie. Nie temu dupkowi, tylko nam.
             Tonny... cóż, jeśli chodzi o niego, to jego zdrada mnie bardzo zabolała. Czułem się, jakby własna część ciała odwróciła się ode mnie i odmówiła posłuszeństwa. Uważałem go za przyjaciela, brata a on wbił mi sztylet w plecy. Jedynym plusem było to, że każda dusza pochłonięta przez niego, wróciła na miejsce. Oczywiście tylko tych, gdzie ciała były jeszcze w dobrym stanie. Inne trafiły na drugą stronę, na swój wieczny odpoczynek.
             Ceris... To był zupełnie inny temat. Mieszkańcy świętowali, ale także trwali w żałobie. Stracili króla- tyrana, którego nienawidzili i zyskali kogoś nowego. Wraz Samanthą, jak i innymi, postanowiliśmy zostać. Scott ze swoją rodziną zamieszkał w zamku, tak jak i my. Lilith obiecała pomóc, póki całkowicie nie zaaklimatyzuje się w swojej nowej pozycji. Patrząc na jej stan, to mogło trochę potrwać. Jeszcze nie odzyskała wszystkich sił. Rany wciąż się nie goiły, w przeciwieństwie do moich. Ja byłem znów zdrowy jak ryba. Tylko dlatego, że kazała mi wypić swoją krew. W zasadzie to zmusiła, bo zagroziła, że będzie ciąć swoje ciało tak długo, póki nie wypiję.
Teraz staliśmy na zewnątrz. Ścisnąłem dłoń ukochanej, dodając jej otuchy, ale tak naprawdę, to ja jej potrzebowałem. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, że jest tutaj ze mną. A ona już miała dość moich pytań, czy rzeczywiście tu jest, czy tylko to sobie ubzdurałem. Czasami z frustracji wybuchała śmiechem, ale ja po prostu musiałem być pewny.
Płatki białych róż ścieliły nam drogę, prosto do kaplicy. Szliśmy w milczeniu, oddając hołd poległym. Samantha, jako przyszła królowa, stała na czele, a ja byłem przy niej. Za nami szła Lilith z Amandą, a Patrick ze Scott'em nieśli pierwszą trumnę. Drugą nieśli jacyś strażnicy, a reszta mieszkańców dumnie kroczyła za nami. Każdy z nas ubrany był w pergaminowy strój, aby oddać cześć poległym w walce. Na naszych plecach zawieszono płaszcze, przypominające peleryny. Na krwistym tle materiału, narysowano znak łączący- abyśmy mogli połączyć się z poległymi. Z ich rodziną, bliskimi czy przyjaciółmi. Wchodząc do krypty, uderzył mnie piżmowy zapach świeczek. Ostatnim razem byłem tu, gdy mój ojciec umarł. Teraz też minąłem jego pomnik, przedstawiający naszego rodzinnego wilka- canis lupus. Leżała tam moja matka, ojciec i każdy zmarły członek rodziny.
Ja też tam zostanę kiedyś pochowany.
Gdy w końcu znaleźliśmy się na dole, trumny zostały położone na podłodze. Zanim strażnicy odeszli, otworzyli je. Widziałem Natte'a, wyglądającego, jakby zapadł w głębokim śnie. Był niewinną ofiarą... Moim przyjacielem. Denerwował mnie. Bywały dni, że sam chciałem go zabić. Nieraz biliśmy się dla żartów. Pamiętam jak będąc jeszcze dzieckiem szkoliłem się. Moja pierwsza lekcja. Wybierałem broń dla siebie, mały sztylet, którym  ćwiczyłem rzuty. Machnąłem się i omal nie trafiłem w Natte'a. Zamiast przerażenia, zaczął się śmiać. Chłopak chwycił swój miecz i podszedł do mnie. Bałem się, że chce mnie skrzywdzić. A on stanął przede mną i wyciągnął w moją stronę dłoń z mieczem. Teraz moja kolej by cię prawie zabić- powiedział i machnął się. Nigdy nie poznałem lepszego wojownika od niego. Swój miecz traktował, jak część siebie. Przedłużenie ramienia, zabójcze w kontakcie z każdym wrogiem. Nadal miałem bliznę na plecach po tym spotkaniu.
Podszedłem do trumny i jeszcze raz na niego spojrzałem. Zanurzyłem dwa palce w krwi, znajdującej się w małej miseczce tuż obok ciał. W miejscu jego serca, narysowałem znak pamięci. Złożyłem delikatny pocałunek na jego czole.
- Ave, bracie- wyszeptałem, po czym odszedłem. Nie poruszył się. Musiałem pogodzić się z jego odejściem. Żadnych więcej niespodzianek w naszym domu. Już nigdy nikogo tam nie sprowadzi. Nie znajdę tarantuli w płatkach śniadaniowych, ani nie zaatakują mnie świerszcze, pełające w lodówce. Koniec z bitwami na śnieżki, czy też na bitą śmietanę. Żadnych więcej zakładów, ani jego radości z wygranej. Już nigdy go nie spotkam.
Żegnaj, bracie.
Zostawiłem go samotnego w zimnym marmurze. W dłoniach trzymał swój miecz. Cyderus- zrodzony z Ognia Piekielnego, zanurzony w Lethe. Błogosławiony przez Odyna. Z napisem Ku chwale ojczyzny- Quam in patriam, wyrytym na jelcu.
Podszedłem do drugiej trumny i zrobiłem to samo. Wiem, że Will nie zasługiwał na to, ale był królem. I jako taki hołd mu się należał. Nawet, gdy wszyscy byli przeciwko temu, aby umieszczać go w królewskiej części krypty. Sam nalegała, aby tam się znalazł, a jej decyzje nie podlegają dyskusji.
Ustawiłem się obok ukochanej i chwyciłem jej dłoń, splatając nasze palce ze sobą. Spojrzała na mnie, a ja poczułem pozytywną energię, którą we mnie przelewała.
- Zebraliśmy się tutaj, aby uhonorować tych dzielnych wojowników, którzy poświęcili swoje życie dla kraju- zaczęła.- Poświęcili je, aby uwolnić nas od zła. Oddali własne życie, abym ja mogła być tu dzisiaj z wami...



- Więc to wszystko wina Jonathana?- zapytała Lilith. W końcu byliśmy już u siebie. No przynajmniej niektórzy z nas. Ja wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do tego, że ten pałac będzie należał do mnie. Że będę wraz z Samanthą rządził tym krajem. Czy chciałem? Oczywiście, że nie. Nie byłem królem i nie należała mi się ta pozycja. Ale zrobiłbym wszystko dla niej. I jeśli ona pragnie być ze mną, z dumą zasiądę na tronie tuż obok niej.
- Tak przynajmniej on twierdził- odparła Sam.- Jonathan uwolnił Samaela, a ja byłam zbyt mała, aby oprzeć jego atak. Nawet nie zauważyłam, gdy zamieszkał w moim ciele.
- Ale to nie tłumaczy, dlaczego Tonny był w to zamieszany- stwierdziła jej matka. Nie lubiłem rozmawiać na ten temat, ale musieliśmy wyjaśnić pewne kwestie.
- Chęć zemsty?- zaproponowała.- Władza? Nie wiem, co go kierowało. Zanim Davina go zabiła, wyznał, że był synem Will'a. A jego matka...
- Tak wiem- przyznała.- To wszystko moja wina- westchnęła.- Według prawa musiał zostać ukarany. Nie mogliśmy dopuścić, aby nasze ludy się łączyły. Musieliśmy zachować czystość rasy, a Cecylia... Nie mogłam od tak jej zabić. Wybłagałam wygnanie, licząc, że odejdzie na Ziemię. Mogłam zabić Tonny'ego i nic z tego by się nie zdarzyło...
- Ja tak nie uważam- odezwałem się.- Każdy z nas popełnił jakąś gafę. Gdybyśmy coś zmienili, może nie spotkalibyśmy się w takim gronie? Już jest po wszystkim. Powinniśmy się cieszyć, że tak się stało, a nie inaczej.
- Masz rację- przyznała Sam i pocałowała mnie w usta, wtulając się w moje ciało.- Musimy zapomnieć o tym. Oni nie żyją, ale my tak. Czas zabrać się za odbudowę naszego domu.


SAMANTHA 


            Ten dzień, był strasznie męczący. Szczerze powiedziawszy, miałam już dość królowania, a to był dopiero początek... Ale wiedziałam, że dam sobie radę. To wszystko wydawało się straszne, tylko dla tego, że wciąż nie odzyskałam wszystkich sił. Ledwie doszłam do kaplicy, choć z powrotem niósł mnie Ezra...
- Sam!- zawołała za mną Lilith. Właśnie szłam do swojej sypialni, aby trochę odpocząć.- Zaczekaj!
- Tak?- przystałam na chwilę i ze zdziwieniem patrzyłam na nią.
- Możemy chwilę porozmawiać?- przytaknęłam.- Świetnie. Idziesz do sypialni?
- Jestem trochę zmęczona- przyznałam.
- To zajmie tylko chwilkę. Odprowadzę cię.
Minęłyśmy dziedziniec, a Lilith wciąż się nie odzywała. Cierpliwie czekałam, aż zacznie mówić. Wydawała się być bardzo spięta, a ja zaczęłam się denerwować.
- Sam...- westchnęła.- Chciałam cię przeprosić. Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz tego co zrobiłam. Nie powinnam była cię zostawiać. Ale uwierz mi, proszę. Chciałam zostać. To była jedyna rzecz jaką pragnęłam, być przy tobie.
- Mamo...
- Nie dziwię ci się, że mnie nienawidzisz. Ja też bym nienawidziła swojej matki za to. Teraz, gdy to wszystko się skończyło, chciałabym nadrobić nasz stracony czas. Naprawić to co zepsułam.
- Mamo...
- Proszę cię... Nie każ mi tak żyć w winie. Nie wymagam, abyś to teraz zrobiła. Po prostu chce wiedzieć, czy istnieje szansa, na to, że mi kiedykolwiek przebaczysz.
Przytuliłam ją do siebie. Choć zaskoczona tym gestem, odwzajemniła go.
- Mamo- powiedziałam.- Ja już dawno ci wybaczyłam.
- N-naprawdę?- jęknęła.- Boże... jak to pięknie brzmi... Możesz mówić tak do mnie?
- Oczywiście, mamo- uśmiechnęłam się do niej.
Odstawiła mnie tuż przed własną komnatą. Droga nie była długa, ale zdążyłyśmy trochę porozmawiać. Czy jej rzeczywiście wybaczyłam? Może... Na pewno. Obydwie tego potrzebowałyśmy. Przez ostatnie dni zrozumiałam jak ważna jest rodzina. Jak ważne jest to, abyśmy żyli w zgodzie. Nie chciałam, aby mnie znienawidzili. To byłby absurd. Byli dla mnie zbyt ważni, abym mogła zrobić im coś tak złego. Już wystarczająco ich skrzywdziłam, chociaż moje odejście będzie najbardziej okrutną rzeczą, jaką im zrobię.
Ezra przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Schowałam twarz w jego pierś, wdychając przyjemny zapach. Chociaż był trochę zmieszany z piżmowym zapachem świec, które oblegały cały zamek.
- Wszystko w porządku?- zapytał zmartwionym głosem, wciąż gładząc dłonią moje plecy. Przyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało.
- Teraz już tak- wyznałam zgodnie z prawdą. Co było nie w porządku? Oprócz poczucia winy, które zżera mnie od środka, wszystko było w porządku.- Rozmawiałam z mamą...
- Mamą?- uśmiechnął się do mnie, a ja pacnęłam go dłonią w ramię. Roześmiał się.
- Wiem, że to dziwne. Ona wygląda na parę lat starszą ode mnie i jest mi głupio ją tak nazywać... ale myślę, że się do tego przyzwyczaję. Nawet mi się to podoba.
- A co z Luckiem?
Znowu oberwał ode mnie w ramię.
- Zobaczymy jak ty będziesz wołał na swoich teściów- powiedziałam, przybierając gniewny wyraz twarzy. Ezra roześmiał się i mnie podniósł, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Mama chce przeprowadzić się do Piekła. Pragnie znów być z ojcem...- wypaliłam przerywając nasz czuły moment. Ezra usiadł na fotelu, a ja na jego kolanach. Trzymał mnie w ramionach i nie zamierzał puścić, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Najlepiej czułam się przy nim. Otoczona jego ciałem, wiedziałam, że jestem bezpieczna.
- Myślę, że mogłaby została, gdybyś z nią pogadała- stwierdził.
- Nie o to mi chodzi. Powinna tam iść. Tuż po mojej koronacji, uda się z nim do Piekła. Będzie szczęśliwa z Luckiem.
 Ezra się roześmiał. Jego śmiech był muzyką dla moich uszów. Nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś dane nam będzie spędzić tyle przyjemnych chwil razem. A teraz byliśmy szczęśliwi. Razem.
- Myślisz, że damy sobie razem radę? No wiesz...- mruknęłam.- Jako nowi władcy? Cerisowiańczyk, który nie chce być królem i księżniczka, która nie wie nic na temat rządów.- Blondyn ponownie się uśmiechnął.
- Wiem, że nietypowa z nas para, ale myślę, że damy radę. Póki jesteś ze mną, wiem, że wszystko będzie dobrze. Kocham cię, Sam- znowu mnie pocałował. Schował twarz w moich włosach, wdychając ich zapach. Zamknęłam powieki, delektując się jego dotykiem.
- Ja ciebie też, Ezra.

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział XX

Kochani :*
Zbliżamy się ku końcowi... Dzisiaj skończyłam pisać XXI rozdział. Został mi jeszcze jeden i epilog... Szczerze powiedziawszy, już od dawna chciałam skończyć tą historię. Nieraz z niecierpliwieniem czekałam na koniec. A teraz? Teraz wiem, że będzie mi jej strasznie brakować. No cóż... może coś pomyślę nad kontynuacją, ale najpierw w końcu skończę tego bloga :D I Piekielny dar...
Pozdrawiam
Seo :*
PS. Zapraszam na nowy blog Towarzyszka Śmierci, gdzie będzie odtwarzana historia z Ostatniego tańca w nowej, lepszej wersji :D

"Powstań lub polegnij"



SAMANTHA



-Nie!- krzyknęłam, choć wiedziałam, że nikt mnie nie usłyszy. Mój głos odbijał się echem w pustej przestrzeni, gdzie górowała tylko ciemność. Jednak świadomość, że ten drań rozkazał moim bratankom zabić własnego ojca, wzmocniła moją nienawiść. Myślałam, że dam radę. Nawet próbowałam, ale nie. Nie mogłam się teraz poddać. Nie, gdy to coś zaatakowało moją rodzinę. Mógł wybijać sobie ludzi do woli. Niektórych nadnaturalnych istot także, ale nie. Od mojej rodziny musi się trzymać z daleka. Nikt ich nie skrzywdzi. Nie, gdy ja jeszcze mam coś do powiedzenia.
Poddaj się... Poddaj się i patrz, jak zabijam jedno po drugim.
Wiedziałam, że to już koniec, ale będę walczyć. Swoje ostatnie chwile życia poświęcę na walce, aby przynajmniej oni byli bezpieczni.
Dasz radę, kochanie. Wierzę w ciebie...
Głos Ezry dudnił mi w głowie. On wiedział. Wiedział, że go słyszę.
Zrób to dla nas... Dla naszego dziecka...
Chociaż wiem, że to było niemożliwe, ale czułam, jak po policzku spływa słona łza. A to znaczyło, że...

****


             W pokoju zapanowała cisza. Jedynie można było usłyszeć świst wciąganego powietrza, przez rannych. Lilith wciąż się nie ruszała, ale jej energia nie zgasła. Pomimo ran, zadanych przez demona, ona nie poddawała się. Wytrzymała dłużej niż Władca Cerisu. To był kolejny dowód tego, iż korona należała się jej. W końcu władca powinien być potężny. Powinien dawać przykład innym, a także zapewniać im bezpieczeństwo.
             Ciało Samanthy zaczęło wić się na ziemi. Wplotła dłonie we włosy, dając wrażenie, jakby chciała je wyrwać. Usunąć coś, znajdującego się wewnątrz jej głowy. Jednak tego nie dało się zniszczyć. Prawowity właściciel ciała, upomniał się o swoją własność, a intruz nie chciał odpuścić.
Zbliżając się do linii pentagramu, dziwny chłód wydobył się z jej ciała. Zaciskała zęby, aby jej krzyk nie był zbyt głośny.
              Półdemon o blond włosach, powoli podnosił się z ziemi. Dłońmi chwycił za metal i wyciągnął go ze swojej nogi, powodując jeszcze większy krwotok. Jednak powoli rana sama się goiła, a on już pewniej stawał na zranionej kończynie.  Kulejąc, zbliżał się do ukochanej, która walczyła o wolność. Tuż przed nią, potknął się i upadł. Rana przestała się samoistnie goić. Coraz więcej krwi wydobywało się z niej, a półdemon czuł, jak uchodzi z niego życie. Ona nieświadomie wysysała z niego energię, a on nie miał już siły, aby jego moc go uzdrowiła. Powoli zamykał oczy ze świadomością, iż nie dał rady. Przez co, stracił wszystko, na czym mu kiedykolwiek zależało.


ŚMIERĆ



               Nie mogłem dłużej stać bezczynnie. Choć w głębi wciąż tkwiłem w nadziei, że sami rozwiążą ten problem. Jednak widziałem, że oni nie dadzą radę. Trzy osoby walczyły o życie, a reszta... zapewne nie długo też będzie toczyć tę walkę. Zrobiłem kilka kroków do przodu, kierując się do Ezry. On był w najgorszym stanie, a ja wiedziałem, że jeśli go nie uratuje, Sam nigdy mi tego nie wybaczy.
Stając tuż obok niego, dostrzegłem jak jego dusza próbowała wydostać się z ciała, a moja obecność nie pomagała w jej zatrzymaniu.
               Przykucnąłem i umieściłem swoją dłoń, która zmieniła się w czarną kulę dymu, w jego klatce piersiowej, ratując mu życie. Jego dusza zajęła swoje właściwe miejsce, a dzięki drobnej pomocy z mojej strony, została tam. Ezra zaczerpnął głęboki wdech, a ja byłem już pewny, że będzie żył.
Wstając, omal nie zderzyłem się z chłopce, który został rzucony przez Lucyfera. Zgromiłem go spojrzeniem. Król Piekła walczył z dziećmi, które demon porwał. I to była moja wina. Wszystko co tu się działo było moją winą. Schrzaniłem sprawę, nie dopilnowując więźnia. Chociaż on sam nie wydostał się za sprawą swojej mocy, tylko ktoś z zewnątrz mu w tym pomógł. Ktoś, kto już dawno temu powinien być martwy, a ja dopilnowałem, aby tak było.
- Nie rób im krzywdy- zwróciłem się do Szatana.- To dzieci Scott'a.
Zdążyłem dostrzec jeszcze jego wrogie spojrzenie. Był świadomy tego, że Sam i Scott byli dla siebie jak rodzeństwo, więc nie miał prawa skrzywdzić jej rodziny.
               Zanim wszedłem do pentagramu, spojrzałem jeszcze na wszystkich towarzyszy. Czułem ich strach i przerażenie. Obawiali się tego, co się stanie, choć dzielnie walczyli, próbując ją uratować.
Dotknąłem linię narysowanego znaku, a przede mną pojawiła się szklana osłona, która pękła, a jej kawałki runęły na ziemię. Zimny podmuch wiatru, wydostał się z jego wnętrza, omal nie zwalając mnie z nóg. Zamknąłem powieki, po czym głośno przełknąłem ślinę. Zrobiłem pierwszy krok do przodu, przerywając ich zaklęcie. Scott od razu pobiegł do Lucyfera, który walczył z jego dziećmi. Po zaledwie kilku tygodniowej nieobecności, chłopcy wyglądali niemal jak szesnastolatkowie.
               Patrick także ruszył mu na pomoc, a reszta chłopaków po prostu się zmyła. Amanda biernie przyglądała się Samancie, która wciąż walczyła ze sobą. Turlała się na podłodze, wyginając w różne, prawie niemożliwe pozycje. Co chwile można było usłyszeć dźwięk łamiących się kości. Nawet jak na mnie, tego było za wiele. Jako Kosiarz często zadawałem innym ból, nim zabierałem ich dusze na drugą stronę. Uwielbiałem pastwić się nad swoimi ofiarami, ale to wszystko było uzasadnione. Oni sobie na to zasłużyli, a ona? Ona nic nie zrobiła. Nie zasługiwała na to.
             Z kieszeni wyciągnąłem małą figurkę wilka, która po chwili spłonęła w mojej dłoni, uwalniając uwięzioną w niej duszę. Czarna chmura dymu, wypłynęła z mojej dłoni, kierując się do swojego prawowitego ciała. Dziewczyna z głośnym sykiem, wpuściła swoją duszę, po czym przez pokój przeszła fala energii, oślepiając wszystkich dookoła.



SAMANTHA




                Otwierając oczy, dostrzegłam, iż znajduję się w zupełnie innej komnacie niż przedtem. Była to jedna z wielu sypialni, które stały tu bezczynnie. Służba gnieździła się w kilku błogo urządzonych komnatach, gdzie tu sypialnie stały puste. Jednak nie to powinno teraz zaprzątać mojej głowy. Ciemna postać siedziała tuż naprzeciwko mnie. Demon zakaszlał, po czym ukazał swoje prawdziwe oblicze. Był piękny i młody. Liczył zaledwie dwadzieścia pięć lat. Ciemne włosy okalały jego zbolałą twarz. Delikatne rysy nadawały mu ostrości, a także w pewien sposób przerażały mnie. Kwadratowa szczęka współgrała z wysportowaną sylwetką. Ścisnęłam w dłoni kawałek metalu, który znalazłam pod kanapą. Próbowałam podnieść się i dokończyć swojego dzieła. Musiałam go zabić. Inaczej my wszyscy zginiemy. 
Zachwiałam się, gdy stanęłam na obydwóch nogach. Zataczając się do tyłu, dostrzegłam obraz wiszący na ścianie. Moje serce zabiło szybciej, gdy uświadomiłam sobie, z kim mam do czynienia. 
- Zabijesz własnego ojczyma?- zarechotał, a ja jeszcze mocniej ścisnęłam ostrze w dłoni, czując jak krew spływa po mojej skórze. 
- Jesteś dla mnie nikim- wyznałam, zbliżając się do niego.
- O nie, młoda damo. Tak łatwo ze mną nie wygrasz- nim się obejrzałam, on już stał przede mną, a jego dłonie zacieśniły się na moich ramionach. Delikatnie mnie popchnął, a ja przeleciałam kilka metrów do tyłu. Chwycił sofę, z której wyrwał drewnianą nóżkę i ponownie stanął przede mną.
- Chciałem być miły- zaczął.- Nawet próbowałem być taki. Twoja śmierć mogła być krótka i bolesna. A teraz będę pastwił się nad tobą tak długo, póki nie przyjdzie Kosiarz i nie zabierze cię do Tartaru. Chyba, że wolisz Pustkę- uśmiechnął się, po czym zatopił drewno w mojej nodze. Ścisnęłam dłonie, czując ten ból. Przez palce, również zatopione w moim ciele, wydostawały się iskry, paląc mnie od środka. 
- Czego... ty właściwie chcesz- wysapałam, czując jak uchodzi ze mnie życie.
Demon pochylił się nade mną, szepcząc do ucha.
- Twojej śmierci- wyciągnął drewno, chcąc zadać mi kolejny ból, jednak ja go uprzedziłam. Dźgnęłam go metalem, który trzymałam w dłoni. Syknął, a ja dostrzegłam, że przedmiot, wystający z jego piersi, świeci na niebiesko. To światło przypominało mi napis z jaskini, w której był uwięziony. Tym razem ja zaczęłam go atakować. Chwyciłam szpadle, zdobiącą ścianę tuż nad kominkiem, i wbiłam w jego klatkę piersiową. Demon zwinnie wyciągnął ostrze, nawet się nie krzywiąc. Metalową broń odrzucił na bok, po czym zaczął mnie atakować gołymi dłońmi. Co chwile czułam uderzenia w ramiona, które miałam najbardziej zranione. Czasami też wbijał mi palec w ranę na nodze, która powoli się goiła. Bolało jak diabli, ale nic nie można było porównać z bólem, jakim zadawałam swoim ofiarą. To w porównaniu do nich, to nic. Drobne ukłucia igłą.
                 Demon zamachnął się, a ja dostrzegłam moment, który mogłam wykorzystać przeciwko nim. Chwyciłam dłonią jego ramię, po czym skierowałam całą energię na tą czynność. Dzięki temu, że staliśmy tuż pod ścianą, mogłam odepchnąć się od muru. Drugą dłonią złapałam za wolne ramię, i odpychając się od ściany, rzuciłam nim resztkami sił. Demon zaraz się podniósł, powodując u mnie falę przypadkowych kopnięć. Celowałam w metal, wciąż tkwiącym w jego piersi. Gdybym zdołała porządnie go wbić, mogłabym go osłabić na tyle, na ile wystarczyłoby mi zadać ostateczny cios. Jednak, gdy już wbiłam ostrze, poczułam silne uderzenie w tył głowy, które spowodowało iż przed oczami zagościła mi ciemność.


SAMAEL


          Zakaszlałem, a z moich ust wydobyła się struga czerwonej cieczy. Wytarłem ją dłonią. Podniosłem się, chcąc zobaczyć co takiego zatrzymało tą małą gnidę, przed zabiciem mnie. Niemal wybuchłem śmiechem, dostrzegając jej przyjaciela. Pewnie byłego przyjaciela, patrząc na okoliczności. 
Ciemnowłosy odrzucił belkę, którą znokautował Sam i uśmiechnął się do mnie.
- Niezłe wejście- mruknąłem, próbując utrzymać równowagę. Ta mała jędza nieźle mnie poturbowała.
Półdemon zamachnął się w moją stronę, powalając mnie na ziemię. Byłem już wykończony tą całą walką. Po raz kolejny zakrztusiłem się krwią. Tonny wyciągnął do mnie rękę, a z jego dłoni wydobyła się czarna smuga. Złapany w jej sidła, czułem jak moja energia się łączy z ciałem tej marnej imitacji demona. Przynajmniej dzięki niemu miałem szansę przetrwać. Nie wszystko jeszcze było stracone.


SAMANTHA


     Poczułam silny ból, pulsujący z tyłu mojej głowy. Dotknąwszy zranionego miejsca, znalazłam krew na dłoni. Przewróciłam się na plecy, po czym powoli usiadłam, opierając się o jakiś mebel. Nie wiedziałam jak długo byłam nieprzytomna, ale musiałam szybko stąd uciec. Gdy już powoli powracała do mnie energia, dostrzegłam mojego przyjaciela, stojącego nieopodal mnie. Byłam mu wdzięczna za pomoc. Gdyby nie to, że pojawił się w tej komnacie, ten demon mógłby mnie zabić.
- Gdzie Samael?- Chrypnęłam w jego stronę. Tonny jakby się ocknął i odwrócił w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się uśmieszek, a ja uzmysłowiłam sobie, co się stało.
- Jest tutaj- odparł zadowolony z siebie. Spojrzałam mu w oczy, widząc znajomy błysk. Gdy tak stał, wiedziałam, że czyha na moją duszę. Chce mnie zabić. A raczej pogrążyć w głębokim śnie tak, jak inne istoty, którym zabierał energię.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak długo czekałem na tą chwilę- zrobił kilka kroków w moją stronę.- Przez wieki musiałem znosić waszą obecność. Płaszczyłem się i usługiwałem wam, chociaż to wy powinniście mi służyć!- pod wpływem gniewu rzucił stołem. Słyszałam jak głośno dyszał, próbując się uspokoić.
- Tonny... o czym ty mówisz?- wybuchł śmiechem.
- Jestem taki jak ty, Sam. Zrodzony z demona i Nefilima. Mam takie same prawa do tronu, jak ty! Taką samą moc!
- Nie, Tonny. Nikt z nas nie ma prawa do tego pieprzonego tronu! Po co ci ta władza? Chcesz być taki jak Will?
- Ja jestem taki jak on- odparł cicho.- Gdyby nie mój kochany tatuś, żyłbym w pałacu. Miałbym rodzinę, normalny dom... A nie wychował się w sierocińcu!- zrobił krótką przerwę.- Ojczulek w końcu dostał to, na co zasłużył. I dzięki twojej pomocy, mogłem go w końcu zabić.
- O czym ty mówisz? Przecież...
- Nie zabiłaś Will'a. Ogłuszyłaś go. Wprowadziłaś go w głęboki stan letargu, ale nie zabiłaś. Ja to zrobiłem- wyciągnął z pochwy, przyczepionej do pasa, krótki sztylet z zaplamionym ostrzem. Czy była to krew Will'a? Nie wiem, ale myślę, że mówił poważnie. Zabił go. Nie ja, tylko on to zrobił.- Wiesz co on zrobił? Co zrobił mi i matce?- Miałam ochotę odejść stamtąd. Taka gadka mnie denerwowała. Szczerze powiedziawszy, nie interesowało mnie to, czego on chciał. Co stało za jego zmianą, miałam głęboko gdzieś. W moim długim życiu byłam nie raz porywana, torturowana czy po prostu z kimś walczyłam. Za każdym razem umierałam z nudów, słuchając co kierowało danego demona do popełnienia czynu. Czułam się, jakbym grała w jakimś kiepskim starym horrorze, gdzie zawsze dochodziło do tego, iż oprawca dzielił się swoim planem ze swoją ofiarą. Tym razem było identycznie. Tonny miał nade mną przewagę. Ale im dłużej tak stał i gadał, tym więcej energii odzyskiwałam.- Szkoda, że sam ci tego nie powiedział. Zaatakował to królestwo, tylko po to, aby zabić twoją matkę. Nie spodziewał się, że tyle osób stanie po jego stronie. Chciał się tylko pozbyć tej suki. A tak naprawdę nie pozbył się nikogo. Jonathan uciekł, zaraz po tym jak uwolnił Samaela, a ona zniknęła, zostawiając ciebie w rękach Śmierci. Wszystko to dla pieprzonej miłości, rozumiesz?- zaśmiał się gorzko.
Miłość. Łzy zagościły w moich oczach. Rozumiałam go. Ja dla miłości poświęciłam wszystko. Chociaż może i byłam tchórzem, patrząc na to, że uciekłam, zostawiając ich samych. Nie chciałam walczyć. Chciałam po prostu, aby oni byli bezpieczni, a ja... mogłam być ceną za ich życie. Długo szukałam rozwiązania, a zawarcie paktu ze Śmiercią było jedyną opcją.
- Will zakochał się w służce, którą kazano wygnać z królestwa. Zhańbił nasz ród, bo moja matka nie pochodziła stąd. Była Nefilimem, pochodziła z Patersu. Wygnano ją, a ten idiota myślał, że przez Lilith została zabita. Urodziła mnie, oddając przy tym swoje życie. Znaleźli mnie jacyś chłopi i sprowadzili tutaj, gdzie... no sama zobacz! Jestem tym kim jestem! A skoro on został królem, ja mam całkowite prawo do tego tronu!
- Nie. Ty nie masz prawa tutaj być. Powinieneś gnić w więzieniu, albo być martwy. Ani ty, ani twój ojciec nie zasługujecie na to. Nie widzicie, że cierpi na tym cały kraj? Tylko po to, żeby mieć władze?
- Oj, Sam- przejechał dłonią po moim policzku.- Ty nic nie rozumiesz. Mam w dupie to co stanie się z nimi. Wystarczy, że tylko zdobędę twoją duszę, a oni wszyscy będą martwi.
Chwycił moją dłoń, a ja czułam, jak wszystkie moje kończyny są sparaliżowane. Nie miałam siły, aby się ruszyć z miejsca. Tonny sztyletem rozciął moją rękę, a strumień szkarłatu spływał po skórze.
- Nigdy nie zrozumiałem, jak to możliwe, że twoja krew ma właściwości regeneracyjne. Doszedłem do wniosku, że to musi być za sprawą Lucyfera. W końcu anielska krew ma takie możliwości, tylko myślałem, że po jego upadku to zniknie. A jednak się myliłem. Nawet trochę będzie mi ciebie szkoda...- zaśmiał się, po czym machnął dłonią, chcąc wbić ostrze w mój brzuch. Tuż przed zetknięciem metalu z moim ciałem, chwyciłam ostrze, rozcinając sobie dłoń, co go jeszcze bardziej rozbawiło.- No oczywiście. Słyszałem jak Ezra chwalił się, że będziecie mieli dziecko. Jaka szkoda, że on nie żyje. Chociaż nie do końca... Ty i dziecko też będziecie martwe.
- Kłamiesz- wykrztusiłam.- On żyje...
- Nie, złotko. Sama go zabiłaś.
Miałam do wyboru dwa wyjścia. Mogłam się już teraz poddać. Pozwolić mu się zabić. Siebie i dziecko, licząc, że chociaż po drugiej stronie znajdę swojego ukochanego. Albo walczyć. Co zapewne zrobiłby Ezra. Walczyć do końca. To właśnie zdecydowałam się zrobić. Nawet jeśli byłam na straconej pozycji, nie chciałam się od tak poddać. Teraz musiałam żyć nie tylko dla siebie, ale i też dla naszego maleństwa.
Tonny wbił mi palce w ranę, a z jego rękawa zaczęła wydobywać się czarna chmura. Szykował się do odebrania mi duszy.
- To już koniec. Chociaż i tak jestem pod wrażeniem. Myślałem, że wcześniej zginiesz. Przynajmniej oszczędziłabyś mi zbędnego wysiłku. Mogłem od razu pochłonąć duszę Samaela i twoją. Musiałbym jedynie zakraść się do Śmierci i ciebie znaleźć.
Przymknęłam na chwilę powieki. Musiałam skupić swoją energię. Ostatnimi siłami odepchnąć go od siebie.
- Nie walcz, złotko. Jeszcze tylko chwila i...- syknął cicho. Otwierając oczy zauważyłam, że z jego ciała wystaje coś metalowego. Jego serce zostało przebite przez miecz, wykonany z niebieskiego metalu. Oprawca przeciął jego ciało, wydobywając ostrze. Krew ściekała po broni, plamiąc dywan. Tonny opadł na kolana, po czym przewrócił się na bok, topiąc się w kałuży własnej krwi. Odetchnęłam głośno z ulgi, spoglądając na mojego wybawiciela. Dziewczyna stała, trzymając miecz w dłoni. Delikatny dym wydobywał się z jej palców. Metal parzył jej skórę, ale ona wciąż była gotowa zaatakować go, gdyby jakimś cudem przeżył. Podniosłam się.
- Davina...- jęknęłam, po czym opadłam w jej ramiona, zamykając oczy w głębokim i długim śnie.