niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 4 Księga III

Dzień dobry wszystkim :D
Tak... Dzisiaj jest 15! A co za tym idzie? Moje urodzinki <3
Żeby tak bardziej sprecyzować, właśnie kończę roczek xd No właśnie... Już równo rok jestem z Wami na blogspocie :D I właśnie to opowiadanie zmusiło mnie do rozpoczęcia współpracy z nim.
Dziękuje wszystkim tu zebranym, za to, że mnie wspierali zajebistymi komentarzami <3 Tak, to one najbardziej motywowały mnie do dalszego pisania.
Nie będę zbytnio Wam marudzić ( jest po pierwszej w nocy i jestem trochę śpiąca xd), więc pragnę Wam bardzo, ale to bardzo podziękować. Mam nadzieję, że następny rok również zostaniecie ze mną ^^

Wiem, że ostatnio z rozdziałami się za bardzo nie wyrabiam, ale od jakiegoś czasu siedzi mi pewien pomysł na opowiadanie w głowie. Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj dodam pierwszy rozdział :D

 Zapraszam Beautiful disaster






LEA

 Słońce powoli wynurzało się zza horyzontu, a jego promienie muskały moją twarz. Zaklęłam pod nosem uświadamiając sobie, że przesiedziałam pół nocy na dworze. A za niedługo miałam iść do szkoły.
 Wstałam, po czym opuściłam balkon kierując się do łazienki. Uśmiechnęłam się na widok przygotowanych dla mnie ubrań, leżących na łóżku. Sinee już przyszła i nadal tu była - wywnioskowałam po usłyszeniu dźwięku lejącej się wody. Chwyciłam szlafrok i weszłam do pomieszczenia. Rzuciła piżamę do kosza na brudy i stanęłam pod prysznicem. Przyjemna fala ciepłej wody zalała moje ciało. Jednak nie dane mi było cieszyć się tą chwilą przyjemności. Odkąd dotarłam do tego miejsca zaczęłam bardziej doceniać czas. W Cerisie zawsze miałam go aż nadto, jednak tutaj zbyt wiele spraw wymagało mojej uwagi, przez co wiecznie byłam zabiegana.
 Po kilku minutach wyszłam z łazienki z wysuszonymi włosami. Ubrałam się, a następnie pogładziłam rąbek spódnicy, prostując materiał, jednocześnie usuwając z niego nieistniejący kurz. Sięgnęłam po torbę, do której wrzuciła kilka zeszytów i ruszyłam na dół.
 W domu jeszcze wszyscy spali. Zazwyczaj to ja pierwsza wstawałam z powodu bezsenności czy też koszmarów. Ale nie narzekałam. Miałam wtedy czas na różne rozmyślenia.
 Ostatnimi czasy moją głowę wciąż zaprzątała myśl o zaręczynach. Nie byłam na nie gotowa. I nawet nie odpowiadał mi fakt, że miałabym wieczność dzielić z osobą, której może nigdy nie pokocham. Małżeństwo kojarzyło mi się z miłością. I właśnie w takim zapragnęłam być. Poczuć się kochaną.
 - Mina myśliciela? - zakpił mój anioł stróż.
 Uśmiechnęłam się do niej.
 - W domu zostawiłam swoją ławkę zadumy, więc to musi mi wystarczyć - odpowiedziałam.
Sinee usiadła obok mnie na kanapie i podała mi kubek gorącego kakaa. Z wdzięcznością go przyjęłam, po czym upiłam kilka łyków.
 - Czasem mam wrażenie, że jesteś jakimś okropnym przypadkiem - wyznał anioł, przez co popatrzyłam na nią zdziwionym wzrokiem. - Nie patrz tak na mnie. Jesteś bardzo młoda, a ja cię uwielbiam, ale... masz dużo problemów. Spraw, które nie powinny w ogóle ciebie dotyczyć. Gdybym mogła, najlepiej skopałabym tyłek twojemu ojcu za ten ślub. Jak można tak krzywdzić dziecko?
Zakrztusiłam się, a do oczu napłynęły mi łzy.
 - Boże, Sinee! Daj sobie już z tym spokój. Ślub odbędzie się tak czy siak i nic na to nie poradzisz. To normalne, że się tym martwię... Jestem młoda i to trochę dużo, jak na mnie, ale myślę, że będzie dobrze.
 - Mnie nie okłamiesz - odparła przymrużając powieki. - Znam cię zbyt dobrze, żebyś mogła mnie tak oszukiwać, Fasolko.
 Uśmiechnęłam się na jej słowa. Fakt, nic przed nią nie dało się ukryć. Chyba, że to ja byłam takim kiepskim kłamcą. 
 - Chwila... Czy ty właśnie nazwałaś mnie Fasolką? - zapytałam ją marszcząc brwi. - Dlaczego?
 - Próbowałam coś wymyślić i tylko to przyszło mi do głowy... Znaczy się najpierw pomyślałam o Pączusiu, ale to byłoby zbyt dziwne.
 - Racja - przyznałam. - Pomyślimy o tym kiedy indziej. Teraz chciałabym porozmawiać z tobą na temat tego czegoś co mnie śledziło w szkole.
- Byłam tam - powiedziała. - I niczego nie zauważyłam. Mógł to być jeden z wilków, albo Łowców. 
- Nirra sprawdziła teren i też nic nie zauważyła. Może ja rzeczywiście to sobie ubzdurałam? 
Sinee zaśmiała się, a następnie ruszyła w stronę kuchni. 
- Powinnaś zająć się szkołą. Tutaj jesteś bezpieczna. Wszyscy czuwamy nad tobą, więc nic ci się nie stanie. Zrobiłaś już ten projekt na historię? A co z plastyką? - próbowała zmienić temat.
- Poczytałam trochę, ale wszystko mi się nie zgadza. To co uczono nas w Cerisie bardzo różni się od tego tutaj, ale jakoś daję radę. A jeśli chodzi o zajęcia artystyczne... Gdybyś tylko widziała jej minę! Z niechęcią przyznała, że obraz jest bardzo dobry. Powiesiła go na ścianie, a jutro znowu idziemy w plener szkicować. Chyba w końcu zrozumiała, że nie wszyscy potrafią w pamięci odtwarzać krajobraz z najdrobniejszymi szczegółami. Planuje też jakąś wycieczkę szkolną - przerwałam na chwilę, upijając kilka łyków czekolady. - Naprawdę dobrze się tu czuję. Tak... normalnie.
- To dobrze. Ale wiesz, że jeśli będziesz unikać problemów, one wcale nie znikną? 
- Wiem, ale udajmy jeszcze przez kilka dni, że ich nie ma, dobrze? - poprosiłam. -  Później odbędą się zaręczyny i powoli będziemy wracać do normalności. 
- Więc spraw, aby te dni były najlepszymi dniami w twoim życiu - poradziła.- Baw się i niczego nie żałuj.
 Chciałam jej coś odpowiedzieć, jednak przeszkodził mi dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam brwi i udałam się, aby sprawdzić kto, o tak nieludzkiej porze, przyszedł. Otworzyłam drewniane wrota i spojrzałam zaskoczona na przybysza.
- Cameron? - zdziwiłam się. Bardziej prawdopodobne było to, że zastałabym jakiegoś demona przed progiem niż jego. Chociaż, on również zdziwiony był moją obecnością tutaj.
- Nie wiedziałem, że tu mieszkasz - powiedział. - Camill to twoja ciotka?
- Tak - odsunęłam się od drzwi, aby wpuścić go do środka.
 Chłopak odwrócił się i ruszył w stronę srebrnego samochodu, którym przyjechał. Tym razem byłam bardziej zmieszana niż przed chwilą.
- Przywiozłem jej kwiaty - powiedział. - Pomożesz mi je wnieść?
 Mimowolnie ruszyłam w jego kierunku. Wiedziałam, że Camill prowadziła niewielką kwiaciarnię w mieście, ale nie miałam żadnego pojęcia, że Cameron dostarczał jej kwiaty. No cóż, wprawdzie za wiele nie wiedziałam na jego temat.
 Do domu wnosiliśmy po dwa duże stroiki i ustawialiśmy je wszystkie w korytarzu. W pewnym momencie Sinee wystawiła głowę zza kuchni i spojrzała na mnie wymownie. Skinęła głową w stronę Camerona, a następnie uśmiechnęła się szeroko. Przewróciłam oczami i już miałam wyjść po kolejne kwiaty, gdy usłyszałam jakiś dźwięk dobiegający z kuchni. Weszłam do pomieszczenia i zauważyłam, że jeden talerz spadł, roztrzaskując się na podłodze.
- Zaproś go na śniadanie - odezwała się dziewczyna tuż przy moim uchu.
- Przecież ja nie umiem gotować, a to ty zawsze je robiłaś! - zaprotestowałam, wiedząc, że teraz przypadła moja kolej na przygotowanie jedzenia dla całej zgrai. Anioł uśmiechnął się do mnie.
- Fasolko, przez te kilka dni nauczyłaś się robić jajecznice. Tosty to nic trudnego, a teraz idź, bo on już kończy - popchnęła mnie w stronę wyjścia, jednak ja jeszcze raz obróciłam się w jej stronę.
- Korzystaj z życia - wyszeptała i zaczęła wyciągać składniki potrzebne do przygotowania jedzenia.
- Lea?- usłyszałam zaniepokojony głos Camerona. Ruszyłam w jego stronę.
 Stał przywarty do ściany, a przed nim znajdowała się Nirra. Jak przystało na strażnika, warczała na przybysza. Nie dziwiłam się jemu, że się jej wystraszył. Była o wiele większa od zwykłego wilka, więc dla człowieka mogła wydawać się przerażająca.
- Nirra! - zawołałam ją. Wilk odszedł i ustawił się tuż za mną. - Przepraszam - zwróciłam się do chłopaka. - Byłam pewna, że śpi u mnie w pokoju.
- To twój pies? - wzdrygnął się, gdy Nirra znowu na niego warknęła.
- Wilk. A dokładnie hybryda.
- Straszny - stwierdził. - Bałbym się mieć takie coś w domu.
 Jego słowa trochę mnie zabolały. Ale dla nas widok tak wielkich zwierząt nie był niczym nowym, w przeciwieństwie do ludzi.
- Jak zdążyłeś zauważyć jest bardzo pomocna. Pilnuje nas i nie pozwala obcym kręcić się po domu. To taki nasz mały strażnik - posłałam mu delikatny uśmiech.
- Zauważyłem... No dobrze, mogłabyś zawołać Camill? Albo przekaż jej, że przywiozę resztę kwiatów do sklepu.
- Za niedługo powinni wstać. Jeśli chcesz możesz na nią zaczekać. Zostałbyś też na śniadaniu i omówilibyście to wszystko - zaproponowałam.
 Cameron przez chwilę zastanawiał się, po czym odparł:
- Nie, dzięki. Nie chciałbym przeszkadzać - odparł, jednak głośne burczenie w jego brzuchu zdradziło go. Zaśmiałam się.
 - Nie będziesz przeszkadzać. W zasadzie mógłbyś mi pomóc. Twój brzuch raczej ci nie wybaczy, jeśli teraz pójdziesz.
 Chłopak uśmiechnął się do mnie.
- Nie chciałbym się z nim kłócić. Więc co mam zrobić?
 Weszliśmy do kuchni, a ja dostrzegłam na blacie kilka składników. Tak na prawdę, to trochę czułam niepokój. Nie wiedziałam co mam robić. Zawsze to Sinee mną kierowała. Tym razem musiałam poradzić sobie sama. Szybko w myślach odtworzyłam ostatnie co gotowałyśmy.
- Musimy przyrządzić śniadanie dla sześciu osób - powiedziałam na głos. - Ethan zje sześć tostów, Tyler cztery. Dziewczyny po jednym. Ja zajmę się nimi, a ty mógłbyś usmażyć bekon?
 Wyciągnęłam patelnię i postawiłam ją na kuchence. Cameron zajął się smażeniem plastrów mięsa. Usmażyłam już cały talerz tostów, równocześnie wyciskając sok z pomarańczy.
- Oni jeszcze śpią? - zapytał chłopak. Przytaknęłam. - Więc... zanim wstaną jedzenie będzie już zimne.
- Jak bekon będzie gotowy Ethan sam ich wszystkich obudzi i tu przyciągnie. Camill zawsze zaczyna śniadanie dopiero wtedy, gdy wszyscy będziemy przy stole.
- Wcześniej tak nie było? No wiesz, zanim się tu przenieśliście - zapytał.
- Było nas za dużo, żebyśmy czekali aż wszyscy przyjdą. Chłopaki zwykle przychodzili pod koniec śniadania, chwytali w ręce co się dało i biegli na zajęcia. Mój ojciec zawsze lubił wcześniej przychodzić i rozmawiać o pracy z wujkiem. Zaczynali pierwsi i kończyli ostatni.
- Wygląda na to, że masz bardzo dużą rodzinę - uśmiechnął się do mnie. Podałam mu szklankę świeżego soku. - U mnie byłby to istny cud, jeśli dałoby się zebrać całe rodzeństwo w jednym miejscu.
- Nie wiedziałam, że masz rodzeństwo - palnęłam bez namysłu. Oczywiście, że nie wiedziałam! Przecież ja go praktycznie nie znałam!
- Mam trzech braci i dwie siostry. Ale nie chodzą ze mną do szkoły. Kilka miesięcy temu wyprowadziłem się z domu i zamieszkałem tutaj.
- Sam dajesz sobie radę? - zdziwiłam się. - No wiesz, nauka, praca i to wszystko. Ja ledwo radzę sobie z przygotowaniem śniadania, a co dopiero szkoła.
- To, że się wyprowadziłem, nie znaczy, że się od nich odciąłem - powiedział rozbawiony. - Ojciec nie chce abym poświęcił szkołę na rzecz pracy. Opłaca nam mieszkanie. Praca u twojej ciotki pozwala mi trochę odłożyć na przyszłość, kiedy już nie będę chciał jego pomocy.
- Więc nie mieszkasz sam - zainteresowałam się.
- Nie, z kolegą. Postanowił wyjechać ze mną, żeby oderwać się trochę od życia. Gra na gitarze w The Siles.
- Nie słyszałam o nich - wyznałam.
- Nie? To musimy to szybko zmienić! Są rewelacyjni i tak się składa, że znam ich gitarzystę - uśmiechnął się - więc mam darmowe wejściówki. Miałabyś ochotę towarzyszyć mi podczas jutrzejszego koncertu? - zapytał.
 Zastanawiałam się czy mogłabym z nim pójść. Z jednej strony obawiałam się tego co mogło mnie tak spotkać, zaś z innej zżerała mnie ciekawość. Miałam okazję iść na jakiś koncert i spędzić miło wieczór. Chociaż wracając do tej pierwszej strony, powinnam być rozważna i nie narażać się na niebezpieczeństwo, ale...
- Do diabła, Lea! - rozbrzmiał zdenerwowany głos mojego stróża. - Idź na ten cholerny koncert, albo sama cię tam zaciągnę! 
- Z wielką przyjemnością - odparłam.
 Nagle w drugiej części domu rozbrzmiał jakiś hałas. Uśmiechnęłam się pod nosem, wiedząc, że zapach jedzenia dotarł do jego pokoju.
- Cholera, Ty! Leć po Camill! - krzyknął drugi brat.
- Nirra - zwróciłam się do strażnika, aby ta trochę ich uspokoiła. Przecież to było zwykłe jedzenie, a oni robili z tego Bóg wie co. Albo po prostu czułam się głupio w obecności Camerona. Szczególnie, gdy byłam świadoma jaki chłopcy dadzą zaraz pokaz.
- Zabierz ją, Lea! - usłyszałam głos Ethana. - Żaden wilczek nie stanie mi na drodze do mięsa!
Cameron wybuchł śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać i również z moich ust wydobył się chichot.
 - Masz bardzo wesołą rodzinkę - stwierdził chłopak.
 - To nic - powiedziałam. - Powinieneś ich widzieć podczas walki o łazienkę. Chociaż w tym domu są jakieś cztery inne, oni i tak walczą o tą samą. Dlatego ciotka nie wiesza żadnych obrazów na ścianę, czy jakieś inne szklane dekoracje. - Skrzywiłam się, gdy usłyszałam jakieś trzaśnięcie. - Chodźmy usiąść. Jeśli oni się zjawią, będziemy mieli jakieś kilka sekundy zanim pożrą całe jedzenie.
 Cameron usiadł naprzeciwko mnie. Posłał mi delikatny uśmiech, gdy dostrzegł moich kuzynów, zbliżających się do nas. Biegli co w sił nogach, jakby się gdzieś paliło. Tyler trzymał Camill w ramionach, zaś Ethan przerzucił swoją siostrę przez ramię. Gdy weszli do jadalni spojrzeli na przybysza, jednak żaden się nie odezwał. Posadzili dziewczyny na krzesłach i sami zajęli miejsce.
Było mi trochę przykro Cass, która nie cierpiała wstawać o tak nieludzkiej porze.
 - Och! - westchnęła ciotka. - Witaj, Cameronie. Nie wiedziałam, że będziesz jadł z nami dzisiaj śniadanie...
 - Przywiozłem kwiaty - powiedział.
 - A ja nie zamierzałam go wypuścić bez porządnego śniadania. Jednak nawet nie wiem czy na coś się załapiemy - dodałam.
 - No jasne! - krzyknęła. - Zupełnie o nich zapomniałam. W piątek mamy wystawę. Chciałybyście jechać? - zapytała nas ciotka. - Myślę, że chłopcy zanudzą się na wystawie.
Poczułam nogę Camerona lekko uderzającą mnie pod stołem, przez co zachłysnęłam się sokiem.
 - Przepraszam, ale nie dam rady. Może Cass miałaby ochotę jechać z tobą?
 - Jasne - zgodziła się. - O której dzisiaj kończysz, Li? - zwróciła się do mnie.
 - Później mam jazdy. Powinnam skończyć przed dwunastą.
Dostrzegłam zamyśloną Camill, więc dodałam:
 - Spokojnie, mogę wrócić pieszo, albo autobusem. Nie musisz zwalniać się z pracy, żeby mnie zawieź do domu.
 - Jeśli chcesz, to ja mogę cię podrzucić - odezwał się Cameron. - I tak muszę przywieźć resztę kwiatów.
- Dziękuje, Cameronie - powiedziała ciotka.
- Boże... - jęknął Ethan. - Czy wy zawsze musicie tyle gadać przy śniadaniu? Normalnie nie można się skupić na jedzeniu - poskarżył się.
 Cameron spojrzał na mnie rozbawiony. Na widok jego rozbawionej miny sama się uśmiechnęłam. On działał na mnie w jakiś dziwny, ale przyjemny, sposób. Nie mogłam się doczekać naszej wspólnej soboty. Zapowiadał się niesamowity dzień, a ja zamierzałam skorzystać z rady Sinee.
Baw się i niczego nie żałuj.

4 komentarze:

  1. Naprawdę to dopiero rok? Matko jakoś mi się wydawało, że byłaś tu zawsze! No ale wiedz, że ja będę na 10 urodzinach ;D wszyyyskiego najlepszegoo! :)
    Wracając do rozdziału. Bardzo zabawny. Ogólnie to mi się bardzo podobał. Nie wiem, co jeszcze mogłabym na szybko napisać, bo niestety trochę się spieszę. Poza tym jestem na telefonie a tu nie lubię pisać.
    No nic, mam nadzieje, że dodasz szybciutko cos nowego! Bo ten byl zdecydowanie za krotki!
    Och Cameron! Juz zaczynam go lubic!!! :D
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo fajny :)
    Lubię nawet Camerona... ale jestem ciekawa jak go nam dalej pokażesz i czy nie zniechęcisz :) WENY <333

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszę z zapytaniem, czy nadal będziemy kontynuować współpracę, jeśli chodzi o betowanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ważna wiadomość!
    Ocenialnia ISu robi porządki!
    Prosimy się, abyś do niedzieli 11.01.15r. włącznie, odpowiedziała w zakładce "Kolejki" na pytanie: czy Twój blog nadal czeka na ocenę?
    Jeżeli nie otrzymamy odpowiedzi do 12.01, Twój blog zostanie automatycznie usunięty z wolnej kolejki.
    Jeśli zależy Ci na czasie, możesz również przenieść się do kolejki którejś z oceniających. Wtedy w zakładce "Kolejki" wypisz się z niej, a następnie złóż zamówienie w "Zamów ocenę".
    Pozdrawiam,
    CarolleOfficial
    [internetowy-spis.blogspot.com // is-oceny.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń