niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział XVI

Heej :*

Przepraszam za drobne spóźnienie, ale ogólnie cierpię na mały brak weny i czasu. Nie potrafię nic innego wymyślić, więc wysyłam wam to co udało mi się stworzyć. Mam nadzieję, że wystarczy <3
Pozdrawiam
Seo





                                                              "Omnia tempus habent"- Wszystko ma swój czas.




CHRISTOPH



              Beznamiętnym wzrokiem śledziłem poczynania demonów. Było źle. O wiele gorzej niż wcześniej przypuszczałem. Czułem narastający niepokój, jak i strach moich towarzyszy. Straż właśnie przystąpiła do swojej zmiany wartowników. Czuwaliśmy dzień i noc. Od dwóch tygodni, żyjąc w strachu, czekaliśmy na jej ruch. Wiedziałem, że jest w pobliżu. Z naszych szeregów ginęli żołnierze. Prawdopodobnie porywani przez nią, cierpieli teraz katusze. Co ona planowała? Albo co planował jej demon...?
Podniosłem głowę, spoglądając na Asmodeusza, który zmierzał do mojego pokoju, czy też jej byłego pokoju. Nie miałem siły nawet zaprotestować. Byłem zmęczony. Na Ziemi nie musiałem odpoczywać. Jedynie doskwierało mi psychiczne zmęczenie. Tu było inaczej. Czułem się jak człowiek, w swoim świecie. Tu potrzebowałem snu. Musiałem normalnie jeść i oszczędzać swój organizm. Chociaż teraz przesadziłem.
Resztkami sił podniosłem się i poczłapałem w jego stronę.
- Stój...- szepnąłem, po czym zalała mnie fala kaszlu. Zasłoniłem usta dłonią, na której teraz spływała krew. Jestem chory... co w ogóle powinno być niemożliwe!
- Trzeba to posprzątać- mruknął, otwierając drzwi. Uderzyła w nas trująca fala oparów. Ponownie zasłoniłem usta dłońmi, próbując jakoś przetrwać ten smród. Jej krew, którą o mal się nie udławiła, wydaliła z jadem. Próbowaliśmy to posprzątać, jednak każdy kto dotknął się tej mazi, ginął na miejscu. Dlatego też pilnowałem tej komnaty, aby nikt nie wdarł się do środka. Jak widać poległem.
Opadłem na kolana, głośno dysząc. W głowie coraz bardziej mi się kręciło. Cały świat wirował, a ja czułem jak powoli pogrążam się w ciemności. Jednak nie mogłem to tak zostawić. Nie dam jej tej satysfakcji z wygranej. Przynajmniej nie tym razem.
- Wstawaj- wydyszałem nad półprzytomnym ciałem demona. Odwarknął coś w odpowiedzi.- Choć raz się zamknij- sapnąłem, podciągając go ku górze. Stawiał opór. Nie mogłem uwierzyć, że nawet w obliczu śmierci nie potrafi dać sobie pomóc. Nawet ja przed śmiercią potrafię odłożyć na bok dawny spór i walczyć o przetrwanie.
Resztkami sił wywlokłem nas z komnaty, którą zaraz zamknąłem. Na koniec cisnąłem jego ciałem o ścianę, przez co jęknął z bólu.
 No cóż... Musiałem mieć z tego jakąś korzyść.
- Następnym razem po prostu cię tam zostawię- westchnąłem, opadając obok niego.
- Wiem, że ci się to podobało- jęknął, gdy poruszył dłonią. Poczułem się o wiele lepiej, wiedząc, że ten idiota cierpi.- Chyba złamałeś mi ramię...
- I dobrze ci tak. Mówiłem, żebyś nie wchodził.
- Daj już sobie spokój...- usłyszałem jak nadal próbuje wyrównać swój oddech. Ja także byłem jeszcze roztrzęsiony.- Lucyfer cię woła.
Jeszcze jego mi tu brakowało... Moje życie stało się zbyt nudne i spokojne, skoro Lucyfer pragnie znowu w nim zagościć. Nie miałem pojęcia co tym razem się stało, ale czy to było ważne? Mógłbym nieświadomie zrobić coś, za co w Piekle już dawno smażyłbym się w piekielnym ogniu. Prawdopodobnie już kilka razy wylądowałbym tam, gdyby nie to, że wciąż jestem mu potrzebny. I tu właśnie jest problem. Co on ode mnie chciał?
- Nastawić ci ramię?- Zaproponowałem uprzejmie. Asmodeusz zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, po czym przytaknął na zgodę.
 Oj kochanie, zaraz tego pożałujesz...



- Dobrze, że już jesteś- usłyszałem jego przerażający głos za sobą. Momentalnie przez moje ciało przebiegł dreszcz, dając mi kolejne powody do zmartwień.- Zapraszam cię do mojej komnaty- rzekł, po czym ruszył w jej kierunku.
No nie wierzę... Kolejna randka przed kominkiem?
Minęło kilka minut nim odważyłem się wejść do niego. Wewnątrz mnie toczyła się walka. Mogłem przecież uciec, zostawiając to wszystko za sobą, na jakieś... dwie minuty? Wątpię, czy dałbym radę wydostać się za mury tego zamku, zważywszy, że wszędzie zostały podwojone straże.
Wkroczyłem do środka, nie wierząc swoim oczom. Nie był sam. W jego towarzystwie dostrzegłem wszystkich współlokatorów Samanthy i jej matkę.
- Witaj, Christopherze- rzekła Lilith, spoglądając na mnie zmęczonym wzrokiem, jednocześnie chcącym mnie za wszelką cenę zabić. Chciałem jej powiedzieć, że ja także pragnę tego dla siebie. Miałem jedno zadanie do wykonania. Pilnowanie Samanthy, i co z tego wyszło? Jak zwykle zawaliłem sprawę. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, iż nie nadaję się na stróża. A tym bardziej na anioła.
- Dawno się nie widzieliśmy- odezwał się kpiącym głosem Ezra.
- Ostatnio mieliśmy...- zacząłem, jednak nie dane było mi skończyć. Prawy sierpowy tego dupka idealnie mi w tym uniemożliwił. Chwyciłem się za szczękę, sprowadzając ją na właściwe miejsce. Trochę chrupnęło.- Należał...- tym razem dostałem z drugiej strony.
- Wystarczy- wtrącił się Lucyfer. Szczerze? Nawet mi to nie przeszkadzało. Chociaż moja szczęka zaledwie trzymała się tylko na skórze, cieszyłem się, że ktoś w końcu postanowił mnie ukarać. Żyjąc w świadomości, że to moja wina, Lucyfer postanowił mnie ukarać psychicznie. - Nie spotkaliśmy się tu, aby wyrównywać stare rachunki. Mamy większy problem.
- On jest moim problemem- warknął wściekły blondyn.
- Wiecie, nie mam nic p...- Kurwa! Tym razem zabolało.
- Może to nauczy cię zamknąć tą parszywą gębę?
- Ezra, na litość boską! Uspokój się, albo zostaniesz stąd wyprowadzony!- Jeden z jego przyjaciół szarpnął go za ramię. Chyba nazywał się Patrick...
- Podnieście go- wskazał na mnie Król, ale ja zaprotestowałem, gdy ruszyli w moją stronę. Jeszcze zostało mi trochę dumy, aby się bronić.- Postaraj się utrzymać na nogach przez parę minut- rzucił w moją stronę, po czym odwrócił się do blondaska.- A ty trzymaj się od niego z daleka.
- Przejdźmy do konkretów.- Patrick! To był jednak Patrick!- Chris, musisz mi dokładnie opowiedzieć co się stało w tamtej sypialni...i radzę ci nie denerwować Ezry. Następnym razem nie dam rady go utrzymać- dodał, widząc błysk w moich oczach. Chciałem go wkurwić. Po tym jak rozwalił mi- trzykrotnie- szczękę, należało mu się coś w zamian.
- Nie wiem co się stało.- Wskazałem na blondaska.- Po ich rozmowie, odczekałem jeszcze chwilę i wróciłem do komnaty. Już w holu poczułem jej energię, a gdy trafiłem do niej, klęczała i kaszlała krwią. Czarna maź spływała po niej, a teraz nie możemy nawet zbliżyć się do pokoju, aby ją usunąć. Truje nas samym swoim zapachem.
- Czyli ty jesteś tym, który zawrócił mojej córce w głowie- rzucił oskarżycielsko w stronę Ezry, który pocierał obolałą rękę. - Miłość- niemal wysyczał to słowo.- A nie mówiłem? Jest głównym powodem wszystkich problemów!
 Chciałem wybuchnąć śmiechem. Lucyfer może i protestował temu, ale sam nieświadomie był zakochany. W tajemnicy wciąż wzdychał do Lilith, co mnie coraz bardziej rozbawiło.
- Musimy ją jakoś sprowadzić do nas. Może uda jej się to opanować, gdy porozmawia z Ezrą?- Zapytałem resztkami sił.
- Miejmy taką nadzieję- westchnął blondi.
- Więc co proponujecie?- Zapytałem.
- Zanim zniknęła, zmieniła naszą znajomą w demona. Jest potężniejsza niż myśleliśmy, Lucyferze. Ta dziewczyna była zwykłym człowiekiem, a teraz stała się czymś, na jej podobiznę. Musimy więc za wszelką cenę spróbować ją powstrzymać.
Tego nie wiedziałem. Myślałem, że Davina jest po prostu wtajemniczona w naszą sprawę. Nie była pierwszym człowiekiem, który wiedział o nas, ale jeśli tak dalej pójdzie, to zapewne ostatnim.
- W noc kiedy Samantha zniknęła, ona także odeszła- stwierdziłem gorzko. To robiło się coraz bardziej chore. Wszyscy byliśmy kurwa bezsilni, czekając na jej kolejny ruch.- Jak to się stało?
- Nieważne- mruknął jej chłopak- ale zanim odeszła, zostawiła nam miksturę, która mogłaby powstrzymać przemianę. Tylko, że starczy jej może na dwóch demonów, a ja wciąż nie potrafię jej rozszyfrować.
- Wezwę Asmodeusza, który powinien wam pomóc w tym.
- To raczej nie możliwe- wtrąciłem Królowi.- Asmodeusz nawdychał się jej jadu i leży połamany w skrzydle medycznym.
- Czy mógłbym zobaczyć to? Myślę, że nie bez powodu nie da się do tego zbliżyć.
- Chris cie zaprowadzi- rzekł Władca, na co ja przytaknąłem i ruszyłem w stronę tamtej komnaty z kasztanowłosym.





                                                    ***




             Drzwi się zamknęły, zostawiając samotnie byłą parę. Obydwoje sterczeli, w dość niezręcznej sytuacji. Mieli omówić wspólny plan działania, jednak ich obecność, nawzajem ich dekoncentrowała. Lilith spojrzała w ciemne oczy Władcy, czując bijące ciepło w piersi. Nie mogła powstrzymać tego uczucia. Pomimo, że nadal go nienawidziła, część jej go kochała.

- Więc...?- Zaczęła ochrypłym głosem, licząc, że Lucyfer przejdzie do konkretów. Jednak myliła się. Demon nie chciał rozmawiać o problemach, które naraz się wylały. 
- Co chciałaś osiągnąć przez ten list?- Rzucił wściekle, idąc w kierunku kominka. Oparł jedną dłoń o nagrzany kamień, a wzrok utkwił w płomieniach.
Kobieta jeszcze przez chwilę podziwiała ten widok. Czerwone płomienie odbijały się w jego czarnych oczach, nadając im pięknego charakteru. Świeciła w nich iskra. Iskra tęsknoty i pożądania. Podeszła do niego i położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Spodziewała się uderzenia ciepła, jednak z jego ciała wydobywał się tylko chłód.
- Nie jestem już tym samym aniołem, którego kiedyś kochałaś- powiedział, jednocześnie odpowiadając na niewypowiedziane przez nią pytanie.- Mieszkam tu. Żyje tu. Jestem najgorszym z demonów, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi. Jestem Piekłem. A ty wciąż mnie kochasz...
- Miłość nie wybiera- stwierdziła gorzko, odwracając się od niego. Czuła piekący ból w oczach, spowodowany powolnym napływaniem łez. Złamane serce boli. Jednak ponowne jego zranienie, jeszcze bardziej wywarł negatywny wpływ na niej. Cierpiała. Może i Lucyfer miał rację, jeśli chodzi o miłość? Ona rzeczywiście niszczyła wszystko.
- Lilith, czekaj- zawołał za nią, gdy dotknęła klamki. Nie odwróciła się. Nie chciała spojrzeć w jego oczy i jeszcze bardziej się rozkleić. Zastygła w bezruchu, czując jego ciepły oddech na swoim karku.- Przepraszam- powiedział, po czym chwycił ją za rękę. Zniknął chłód, ustępując przyjemnemu, ciepłemu dotykowi, który przypomniał jej czasy, kiedy byli razem. On- anioł, ona- demon.
- Za co mnie przepraszasz? Za to, że w liście powiedziałam ci prawdę? Moje uczucia do ciebie nigdy się nie zmieniły, choćbym nie wiem jak chciała.
- Wiem, tylko, że...
- Jeśli chodzi o Samanthę- przerwała mu- nigdy bym ci nie powiedziała o niej. Zmieniłeś się i wiedziałam, że będziesz chciał ją wykorzystać do swoich celów. Chciałam ją chronić przed tobą i przed nią samą.
- Lilith!
- Gdyby wiedziała, że to tak się skończy, zapewne...- przerwała, gdy jej usta zostały zajęte czymś innym, bardziej przyjemnym. Delikatny i głęboki pocałunek, rozprzestrzeniał się po jej ciele. Nienawidziła go, pragnąc jednocześnie więcej, niż ten mały gest uczuciowy, skierowany w jej stronę. Stali, tocząc językami walkę o dominację. Dłoń demona objęła ją w tali, przyciągając bliżej do siebie. Drugą wplótł w jej włosy, ciesząc się ich dotykiem. Przekazywali sobie niemal wszystko, podczas tego pocałunku. Głód dotyku, tęsknota i ból. Obydwoje cierpieli bez siebie. Jednak żadne z nich nie odważyło się zrobić jakikolwiek krok w kierunku ich wspólnej przyszłości.
- Kocham cię, Lilith- wyznał demon, opierając głowę o jej czoło. Ciężko dyszeli, próbując poskromić pierwotne instynkty.- Nigdy nie przestałem cię kochać... Ta rozłąka jeszcze bardziej wzmocniła moje uczucia do ciebie. Kocham cię. Zawsze i na zawsze- kciukiem otarł łzę, która okalała twarz dziewczyny. Jeszcze raz pocałował ją, po czym mocno przytulił, zamykając w bezpiecznym uścisku.- Byłaś moją jedyną słabością, więc nikt nie mógł się dowiedzieć o tym uczuciu. Demony mogłyby to wykorzystać przeciwko mnie.
- A teraz?- Zapytała spoglądając w jego oczy. Choć teraz były czarne, w głębi posiadały swoją niebieską, anielską barwę. Wciąż patrzył na nią, tym samym wzrokiem, przepełnionym miłością.- Co jeśli się teraz dowiedzą?
- Jestem ich pieprzonym królem i chciałbym, abyś ty stała się moją królową.



    ****




               Ciemne chmury spowijały niebo. Wiatr zmuszał liście do wykonywania przeróżnych tańców, jednocześnie kpiąc z nich i ich bezsilności. Bawił się nimi, karząc za nieposłuszeństwo. Pociągnął swoich sługów w kolejną stronę, jednak tym razem ktoś mu przeszkodził. Kilka liści zahaczyło o postać, znowu pojawiającą się na jego terytorium. Był to demon. Kolejny zgniły człowiek, który w jakiś sposób zawarł pakt z tymi istotami. Brzydził się nimi. Choć sam do nich należał.

- Wyjdź, Amonie, ze swego ukrycia- rozkazała. Wiatr, w towarzystwie liści, zatoczył kilka kół, wywołując małe tornado, wielkości człowieka. Nagle rozprysnął się na wszystkie możliwe strony, obnażając kolejnego demona w swojej okazałości.- Demon wiatrów- mruknęła w stronę jej towarzyszki, która kiwnęła głową ze zrozumieniem, po czym z powrotem spojrzała w stronę potwora. Mierzyli się wzrokiem, słuchając przy tym dźwięcznych śpiewów ptaków i liści. 
- Samantha, jak się nie mylę- pochylił się w lekkim ukłonie.- Chyba, że wolisz abym cię nazywał swoim prawdziwym imieniem, Samaelu. 
- Jej tu nie ma- stwierdził gorzko.- Przyszedłem się z nią zobaczyć.
- Twoja matka już nie może się doczekać twojego powrotu- demon żywiołu uśmiechnął się pod nosem. Jednym ruchem dłoni, nakreślił coś na kształt bramy. Liście otoczyły jego obwód, wyraźnie kształtując wrota. Wielki podmuch przeleciał przez wnętrze, otwierając portal do zupełnie innego świata. 
Samael spojrzał na swoją towarzyszkę, która niepewnie kiwnęła głową. Czuł jej lęk, jednak wiedział iż ona nie wycofa się przed niczym. Za co przecież zostanie nagrodzona.
Mrugnął, a jego oczy znów przybrały czarną barwę. Dwa wielkie skrzydła rozerwały materiał ubrania, ukazując demona w swojej prawdziwej postaci. Davina także przyjęła swoją prawdziwą postać, dumnie krocząc za swym panem w bezdenną otchłań ciemności.




                                                  ***



         Dziwne dźwięki dochodzące z biblioteki, spowodowały zwrócenie uwagi gospodarza domu. Mężczyzna podniósł się i skierował do pomieszczenia, skąd wydobywały się te odgłosy. Cichy świst, połączony z delikatnym stukaniem. Mijał hol, spoglądając na ścianę, na której wisiały portrety. Nieznane mu osoby, patrzyły na niego podejrzanym wzrokiem. Przejechał dłonią po jednej z nich, jednak nie przystanął, aby podziwiać dzieło. Doszedł do końca korytarza, zatrzymując się przed zasłoniętym materiałem obrazem. Biały koc, otulał go ze wszystkich stron, nie dając dostępu do choćby jednego marnego ciepła promienia słonecznego czy też jakiegokolwiek światła. 

          Złapał za koc i ścisnął go mocno w dłoni. Mały żar wydobywający się z opuszków palców, rozprzestrzenił się po nim, pochłaniając go jednocześnie. Dziura coraz bardziej rozprzestrzeniała się po materiale, ukazując zawartość dzieła. 
         Piękna, młoda kobieta, odziana w czerń, spoglądała na niego. Jej czarne oczy z dumą spoglądały na widza. Swoim majestatem zachwyciłaby nie jedną osobę, jednak on ją znał. I wiedział, że to tylko część jej piękna. Zdarł resztki materiału i pogładził dłonią złotą ramę. Wszystko było już prawie gotowe, więc mógł już pochwalić się światu swoim dziełem. Malarz, który był autorem tego dzieła, idealnie przedstawił dorosłą dziewczynę, biorąc przykład z pozowanej, pięcioletniej dziewczynki. Niestety to był jego ostatni obraz. Tylko on, Śmierć, mógł wiedzieć o jego istnieniu, a dziewczynka, z czasem zapomniała o tym incydencie.
Odwrócił głowę, słysząc ten dziwny dźwięk. Pognał za nim do pokoju, mając nadzieję, że dorwie włamywacza, jednak nie wyczuł niczyjej obecności w swoim domu. 
Powoli wszedł do pomieszczenia, widząc czarną, skórzaną księgę na biurku. Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, kiedy ją tam położył. To nie był on, a nikt w ostatnim czasie nie odwiedzał go. Podszedł do książki, uświadamiając sobie, że ten dźwięk jest spowodowany samoistnemu przewracaniu się kartek. 
- Co jest...- mruknął, czując piekący ból podczas dotyku księgi. Nie można było się do niej zbliżyć, a on musiał schować ją i zabezpieczyć, aby nikt nieproszony nie przeczytał jej zawartości.
Użył swojej mocy, a kartki zatrzymały się na ostatniej stronie. Zmarszczył brwi i spojrzał na kartkę, nie wierząc własnemu wzrokowi. Otworzył szufladę, wyciągając z niej czarny, damski sygnet. W jego kamieniu dostrzegł dziwny, niewyraźny znak. 
- Herlah zarrah*- wyszeptał, widząc demoniczny znak.






Herlah zarrah- krwawy gniew, symbolizujący zemstę.


3 komentarze:

  1. Ale wybrałaś moment, by skończyć! ;p Nic tylko Cię udusić!!!!
    Najbardziej mi się podobał fragment z rodzicami Sam. Moja romantyczna strona się w tym momencie odezwała, ale co tam, niech będzie ;p Fantastycznie opisałaś tę scenę, gdy byli razem *,*
    No cóż, robi się gorąco! Ale już niedługo wszystko się wyjaśni, mam nadzieję. Choć odrobina, bo nie wytrzymam, siedząc w tej niepewności ;p Wiesz, jak komuś podnieść ciśnienie ;p
    Cały rozdział był bardzo dobrze napisany, błędów nie wyłapałam, ale jak już się wciągnęłam, to skończyłam na ostatniej kropce, na nic nie patrząc ;p Super to wszystko wymyśliłaś! *,*
    Czekam z niecierpliwością na kolejny!
    Wszystkim chyba ostatnio ta wena ucieka. To przez to, że tak gorąco na dworze. Przynajmniej tak sobie wmawiam ;D
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś to samo wyszło z jej rodzicami. Tak spontanicznie :D
      Na szczęście, następny rozdział jest już gotowy i, może z jednej strony trochę się wyjaśni, ale z drugiej też namiesza :d
      Pozdrawiam
      Seo :*

      Usuń
  2. Zgadzam się z Zuzką M. Rozdział dziwnie, jak dla mnie, był krótki. Może długość była taka sama jak u innych, ale kiedy się wciągnęłam, nawet nie wiedziałam kiedy się skończyło. Fragment z rodzicami Sam naprawdę był romantyczny i pokazał uczucia tych bohaterów, których nie spodziewałabym się u nich.
    Idę czytać dalej :D

    OdpowiedzUsuń