piątek, 25 lipca 2014

Rozdział XIX

Dziękuje Mrocznej za nominację do LBA :*




EZRA




                Ustawieni przed teleportem, sprawdzaliśmy czy wszystko zabraliśmy ze sobą. Wszystkie stroje zapakowane w torbie, którą niósł Natte, składniki do  rytuału pilnował Patrick, matka Sam strzegła kryształu, którego przetopiliśmy na coś, przypominającego oszlifowany kamień, płaski z jednej strony- idealnie nadający się na naszyjnik. Tonny miał pilnować Amandy, która za żadne skarby nie chciała zostać w domu. Ja zaś musiałem wszystkiego dopilnować. Czekała mnie jeszcze rozmowa z Will'em, który obiecał nam pomóc. No i musiałem mieć oczy otwarte, gdyby Śmierć zechciał nas odwiedzić. W końcu on też należał do potężnych demonów, a raczej znajdował się na samej górze, jednak był on nieosiągalny dla jej mocy.
- Ruchy dziewczynki!- Krzyknął Natte, pocierając nerwowo dłonie. Chyba wszyscy byliśmy w tej chwili nerwowi. Nie wiedzieliśmy co przyniesie jutro, a popełnienie najmniejszego błędu niosło ze sobą śmierć.
Cóż za ironia...
- Wszystko mamy?- Zapytałem dla pewności. Każdy ponownie sprawdził zawartość swoich toreb i, gdy skończyli, skierowali swój wzrok na mnie.- Dobrze, więc możemy iść.
Lilith wyszła z szeregu i dłonią naznaczyła kształt portalu, który miał nas przenieś do Cerisu- oczywiście za zgodą Króla. Delikatny podmuch wiatru, musnął moje ciało. Zachwiałem się, stawiając krok do przodu. Inni podążyli za mną. Czułem się dziwnie przechodząc przez portal, stworzony przez Lilith. Zwykle przedostawaliśmy się za pomocą pyłku, albo eliksiru, ale jej przejście jak i przejścia Sam były inne. Wydawałoby się, że przedostaje się przez wodną ścianę, której wnętrze łaskotało moją skórę. Woda była błękitna, a w jej środku przemieszczały się jakieś kształty. Zrobiłem kilka kroków i znalazłem się w innym świecie. Gdy zawroty głowy ustały, otworzyłem oczy, ale zaraz je zmarszczyłem, widząc wszędzie ustawionych strażników.
- Co do...- nie dokończyłem, gdyż poczułem pchnięcie z tyłu pleców. Moi przyjaciele także przedostawali się przez portal, a ja musiałem zrobić im miejsce. Ale ci strażnicy mnie zmartwili.
- Król nie chciał ryzykować- wyjaśnił jeden ze strażników. Posłał mi przepraszające spojrzenie i odsunął się, robiąc mi przejście.
- Idziemy- rzuciłem przez ramie, idąc w głąb zamku. Podążyli za mną, a wraz z nami ruszyli także strażnicy.



LILITH


            Weszliśmy do pustej sali. Właśnie tu miał się odbyć rytuał. Pomieszczenie to należało do części niewyremontowanej zamku, którą jeszcze za czasów mojej kadencji nie dokończono. Była wielka. I pusta. Rzuciliśmy nasze rzeczy w kąt i zajęliśmy się przygotowaniami. Amanda wyciągała i rozwieszała nasze stroje na bal, a reszta skupiła się na zaklęciu. Tonny zaczął rysować pentagram, po których liniach nasz lekarz rozsypywał po nim cytr- metal z Piekieł zmieszany ze zasuszoną krwią mojej córki. Miało to na celu utrzymanie jej w tym znaku. Przynajmniej na tak długo, póki nie odbiorę jej mocy.
- Patrick i Tonny- odezwał się blondyn.- Wy tutaj zostaniecie i przygotowujecie wszystko do rytuału. Reszta ma się przebrać i udać się na bal.
Sięgnęłam po mój strój. Tak jak i Amanda, przebrałam się za czarnego kruka. W końcu to był bal maskowy. Wybrałyśmy te same stroje, aby łatwiej było nas znaleźć i rozróżnić od innych. Moja czarna, falbaniasta suknia, do której na plecach przyczepione były wielkie pierza w tym samym kolorze. Maska była zwykła, z srebrnymi obwódkami, do której także przyczepiliśmy pióra. Zawiesiłam naszyjnik na szyi, wiedząc iż nikt go nie rozpozna, a mi łatwiej będzie go pilnować.
Zakładając po drodze rękawiczki, wyszliśmy, kierując się na przyjęcie. Po drodze minęliśmy wielu gości. Wyczuwałam ich moc, choć oni byli nieświadomi tego, kim jestem. Była Królowa w swoim ojczystym kraju. Otoczona zdrajcami i oszustami, którzy porzucili ją w największej potrzebie. Ale czy właśnie to mi się nie należało? Czy sama nie byłam zdrajcą? Miałam być odpowiedzialna, a sama zatraciłam się w miłości, choć nie powinna być ona ważna. Przynajmniej dla nas, władców. Dlatego też nie popełnię tego samego błędu z moją córką. na powinna być szczęśliwa i wolna. Przy Ezrze, jej największej miłości. Zrobię wszystko, aby byli razem. W końcu mieli stworzyć rodzinę, a ja zostanę babcią!
Każdy ze służby przystrojony był w złoty szustokor i obcisłych brązowych spodni. Na ich włosach widniały białe peruki, a twarze zdobiły zwykłe białe maski z ptasimi dziobami. Właśnie dwóch tak przystrojonych osób przywitało nas tuż przed salą.
Zeszliśmy po schodach, próbując wmieszać się w tłum. Demony były przystrojone w różne ptaki. To akurat była nasza tradycja. Te majestatyczne zwierzęta, władcy powietrza od wieków były przez nas czczone. Delikatne i zarazem potężne. Właśnie tak przedstawiano kobiety w takich balach. Mężczyźni zaś oddawali cześć wilkom, a w naszym świecie żyło ponad sto gatunków tych czworonóg.
- Piękny wystrój- zachwycała się jedna z demonic, stając obok mnie. Podążyłam za jej wzrokiem. Szczerze mówiąc, nie zwróciłam większej uwagi na wystrój, póki ona nie zagadnęła do mnie.
O dziwo, wnętrze kopuły wykonane było z luster, a w nich odbijali się goście, wraz z potężnymi, kryształowymi żyrandolami. Przy ścianach przyczepiono świeczniki. Wszystkie dodatki wykonano ni to z brązowego koloru, ni to złoty. Może trochę przypominał krwistą miedź?
Drewniana podłoga zaskrzypiała pod naszym ciężarem. Schowałam się za kolumną, do której doczepiono herbaciane orchidee. Chciałam jak najdalej uciec stąd. Teraz już nie czułam się tak swobodnie jak przed chwilą. To pomieszczenie mnie wręcz osaczało. Wyszłam na taras, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, chwytając po drodze kryształową lampkę z różowym płynem. Wypiłam go jednym łykiem i odstawiłam lampkę na kamienną bajerkę tarasu.
- Za dużo wrażeń?- Podeszła do mnie ta sama demonica co wcześniej.- Zawsze podobały mi się jego bale. Były takie ekskluzywne i... bogate. Wszędzie górował przepych, a teraz? Lekko ustrojona komnata, kilka rozrzuconych kwiatków. Nic szczególnego.
- Według mnie jest pięknie. Ubogo i spokojnie- stwierdziłam dla świętego spokoju.
- Pierwszy raz na jego przyjęciu?- Przytaknęłam.- Żałuj. Są na prawdę zjawiskowe.
Sięgnęłam po kolejny kieliszek.
- Uważaj z alkoholem- ostrzegła moja nowa znajoma, która coraz bardziej zaczęła mnie denerwować. - Potrafi szybko uderzyć do głowy- zachichotała.- Jesteś demonem? Czy półdemonem?
- Moja rodzina wywodzi się z pierwszych rodów półdemonów. Demoniczna krew pewnie już przytłumiła moją ludzką stronę- wyjaśniłam ogólnikowo. Proszę... odczep się ode mnie...
- Imponujące- przytaknęła.- Ale to wciąż półdemon... Może pochwalisz się z kim przyszłaś? Raczej nie wpuszczają tu byle jakiego plebsa.
Co za wredna jędza!
- Jest ze mną- obydwie odwróciłyśmy się, słysząc czyiś głos za sobą. Był twardy i stanowczy, ale jednocześnie miękki i czuły. Oczywiście rozpoznawalny dla kogoś, kto zna go tak dobrze jak ja.
- Władca Piekieł w Cerisie- prychnęła demonica.- Akurat.
Wiedziałam, że to on. Czarne włosy okalały maskę, przypominającą Syksa- mojego wilka. Widziałam jego piękne i zabójcze spojrzenie.
W ciemnym habicie wyglądał słodko, ale i też śmiesznie. Zawsze rozwalały mnie męskie stroje z poprzednich epok. On- wysoki, umięśniony demon, przepełniony mroczną energią, w stroju przypominający piżamę ówczesnych, ziemskich maluchów.
Ściągnął maskę, a moim oczom ukazała się piękna twarz. Jego rysy złagodniały przez te ostatnie dni, ale wciąż był straszny- przynajmniej dla nich. Wiedziałam, że przy nim jestem bezpieczna. Zawsze taka było. Uśmiechnął się zalotnie, a w oczach zagościł figlarne iskierki. Zachichotałam.
Moją towarzyszkę zamurowało.
- Och!- Odezwała się w końcu.- Proszę o wybaczenie, Panie- skinęła lekko głową. Szydziła z Lucyfera co, ani mi, ani jemu się nie spodobało.
- Arrioch- rzekł niemal z obrzydzeniem.- Dla własnego dobra, radzę ci stąd odejść. Dzisiaj jestem w dobrym humorze, więc daruję ci życie- wiedziałam, że kłamie. Zdradzało go to spojrzenie i cienie, chowające się za nim. Ona zaraz zginie, a mi to było nawet na rękę.
Demonica, potykając się o własne nogi, uciekła z tarasu, a za nią podążyło kilka Cienii.
Żegnaj, Arrioch!
- Wyglądasz... pięknie- chwycił mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Złożył delikatny pocałunek na moim policzku, a następnie czułam jak całuje mnie w linię szczęki, po czym spoczął na moich ustach. Długi i namiętny pocałunek. Tak przyjemny, że mogłabym stać tak wiekami.- Niech mnie Piekło pochłonie, ale naprawdę wyglądasz przepięknie. Moja przyszła Królowo...- szepnął mi do ucha.
- Twoja- potwierdziłam jego słowa, które tak przyjemnie brzmiały, gdy je wypowiadałam.- Co tu robisz? Myślałam, że nie zniżysz się do takiego poziomu.
- Hej! To ja tu jestem najgorszą szują- zaśmiał się gorzko.- Musiałem cię zobaczyć- znów mnie pocałował.
- Proszę...- zaprotestowałam z niechęcią. Musiałam wracać do środka i wypatrywać Sam. A on mnie tylko rozpraszał. Tak też mu powiedziałam.
- Jestem tutaj, aby wam pomóc. Musimy uratować naszą córkę- objął mnie w pasie i pociągnął  do środka. Ledwo co weszliśmy z powrotem do sali, a przez moje ciało przebiegł dreszcz.


EZRA


    Widzę ją. Albo to nie ona? Chociaż wygląda jak moja Sam... Piękna jak zawsze, ale w głębi wiem, że to tylko złudzenie. To nie ona, tylko jej ciało. Iluzja, mająca na celu zmiękczenia nas, abyśmy przestali walczyć. Choć nie wie, że ja nigdy z niej nie zrezygnuję. Obiecuję ci to, Sam. Zawszę będę walczył o naszą miłość.
Gdy mnie spostrzegła, na jej warzy zawitał uśmieszek. Wyglądała pięknie. Jej strój składał się z krótkiej białej sukienki, sięgającą zaledwie do połowy ud, a z tyłu rozciągał się długi , falbaniasty tren.  Jej strój był biały z drobinkami srebra po bokach. Na gołych plecach znajdowały się białe skrzydła. Czarne włosy upięła w kitkę, przez co wyglądała jeszcze bardziej zabójczo. Wiśniowe usta dodatkowo pomalowała czerwoną szminką, a oczy zasłonięte białą maską, wyglądały na jeszcze bardziej tajemnicze niż zwykle. Idąc do mnie, chwyciła kieliszek z różowym szampanem, którego wypiła jednym łykiem. Czerwony ślad jej szminki został na naczyniu, gdy odstawiała go na tacę jakiegoś służącego.
- Tęskniłeś?- Zapytała, stając obok mnie. Chciałem ją przyciągnąć do siebie. Zamknąć w szczelnym uścisku i powiedzieć, że wszystko jest już dobrze. A ja zadbam o to, aby tak było.
Tylko, że to nieprawda. To nie moja Sam, a ja nie jestem w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa.
- Czego chcesz?- Mój głos był spokojny i opanowany. Na szczęście. Nie mogłem przecież zdradzić naszych planów, bądź cokolwiek, co by mogło ją zaniepokoić.
- Hm... Wiesz co symbolizuje łabędź?- Jeszcze raz spojrzałem na jej strój. Rzeczywiście. Teraz dostrzegłem podobieństwo do tego ptaka. To chyba dobrze?
- Piękno.
Zachichotała.
- Też. Jest także symbolem wieczności i... śmierci. Cóż, bardzo trafny strój, nie uważasz?
- Czego chcesz?- Ponownie zapytałem, tylko tym razem surowiej niż wcześniej.
- Och! Co za kultura! Przepraszam, ale nie przedstawiłem się należycie- zgięła się lekko w połowie, robiąc przede mną delikatny ukłon.- Jestem Samael. Upadły, Anioł Śmierci. Teraz chyba rozumiesz związek?
- To nie zmienia faktu, że nie powinno cię tu być.
- Za grosz kultury- zachichotała.- Nie wiem co ona mogła w tobie widzieć, bo oprócz urody, niczym nie błyszczysz.
- A jednak coś ją do mnie ciągnęło.
- I nadal ciągnie- zapewnił.- Wciąż słyszę jej głosik w swojej głowie, który cię woła. Naiwnie wierzy, że uda ci się ją uratować. Ale my obydwoje wiemy, że to prawie niemożliwe. Prawda, Estesie? Ona już jest martwa. Ale jednak jest szansa. I chce ci w tym pomóc.
- Kłamiesz- odparłem szybko. On kłamie... Chce namieszać mi w głowie...
- Nie. W tej kwestii, akurat mówię prawdę. Istnieje szansa na ratunek. I ty wiesz o tym najlepiej. Widziałeś jej duszę...
Zamarłem. Skąd on to wiedział?
-... Nie myśl, że jestem tu dobrowolnie. Ja także jestem więźniem w tym ciele i chce odzyskać wolność.
- Co mam zrobić?
- No! Teraz mówisz od rzeczy- sięgnęła po kolejną lampkę z szampanem, ale tym razem trochę nad nim sączyła.- Musisz zdobyć jej duszę. Nie mogę opuścić jej ciała, póki nie znajdę duszę w zamian za moją. Oczywiście mogę wybrać jakiegoś padalca i umieścić go w jej ciele, ale myślę, że zasłużyła sobie na szczęście. W końcu powinniście być razem- w tle zaczął grać kwartet smyczkowy. Piękna muzyka do walca zaczął łaskotać moje uszy.- Do ciebie należy decyzja.
- Potrzebuję chwili...- wymamrotałem.
- Świetnie. Zatem nie masz nic przeciwko, na krótki taniec?- Chwyciła moje dłonie i pociągnęła na środek sali.
Ten taniec... był niesamowity. Choć wiedziałem, że to nie z Sam tańczę, ale tańczyła tak jakby ona... Każdy jej ruch, gest, wyglądał jakby prawdziwy. Czułość, z jaką ze mną postępowała, tak bardzo przypominała mi ją... Gdy skończyła się muzyka, wszyscy niemalże stanęli w jednym miejscu, spoglądając na lustrzany sufit. Nie wiadomo skąd, zaczęły spadać czerwone płatki róż, które tuż przed dotknięciem podłogi, zmieniały się w czarne róże. Na ścianach pojawiły się płomienie, spalając zwykłą tapetę. Na jej miejscu pojawiła się nowa, piękniejsza. Cały ubogi wystrój zmienił się diametralnie. Teraz górowała elegancja. Stąpaliśmy po podłodze pełnej czarnych płatków, a wokół nas panował srebrzysty wystrój. Mozaika pojawiająca się niemalże znikąd. Przypominała obraz podobny z książki Kruk, a dokładnie pałacu ze snów Poego. Tylko w bardziej ekskluzywnym wykonaniu.
- Ezra...- szepnęła, a ja zesztywniałem.- Nie rób tego.
- Sam- w oczach zagościły mi łzy.- To naprawdę ty.
- Musisz uciekać. On cię skrzywdzi.
Przyciągnąłem ją bliżej siebie i złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach.
- Nic się nie martw. Odzyskamy cię.
- Nie, Ezra.  To...- zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, wiedziałem, że powrócił ten demon.
- Wybacz- uśmiechnął się.- Nie mogłem na dłużej ją przywołać. To zbyt bolesne dla nas obydwóch.
- Zrobię to- zapewniłem.- Chce ją odzyskać.
- Świetnie. W takim razie spotkamy się w jej komnacie za dziesięć minut. Chcę jak najszybciej opuścić jej ciało- odeszła ode mnie i zniknęła w tłumie demonów.
Gdy już początkowy szok minął, a ja w pełni odzyskałem świadomość, ruszyłem, aby zabrać ich ze sobą.


- Wszyscy gotowi?- Zapytałem dla pewności. Musiałem wszystko przypilnować, aby nie popełnić żadnego błędu.
- Ezra, uspokój się- zbeształa mnie Lilith.- Wszystko pójdzie po naszej myśli. Musisz tylko ją tu zaciągnąć.
- Jeszcze tylko kilka minut, Sam- szepnąłem, kierując się do jej komnaty. Po drodze minąłem wiele demonów. Część z nich była pijana i nikt nie zdawał sobie sprawy, że zaraz dojdzie do krwawej jatki. Chociaż chciałem uniknąć jak najwięcej rozlewu krwi.
- Cieszę się, że przyszedłeś- powiedział, gdy tylko wszedłem do pomieszczenia. Siedział na kanapie, a moje serce się krajało. - Jaka jest twoja decyzja?
- Zgadzam się. Zrobię wszystko, aby ją uratować.
- Dogadamy się- zapewnił.- Ale musimy się pośpieszyć. Trzeba jak najszybciej zdobyć jej duszę.
- O to się nie martw- zapewniłem.- Otworzę portal i wydostanę ją od Śmierci.
- A co z tym parszywcem?- Syknęła, wstając.
- Lilith zajmie się nim. Nikt nam nie przeszkodzi.
- Świetnie- na jej twarzy zagościł uśmiech. Dzisiaj ją odzyskamy. Dłużej nie wytrzymam tej rozłąki.- W takim razie prowadź.
Minęliśmy kilka kolejnych sal, a dziewczyna dumnie za mną kroczyła. Trochę się niecierpliwiła, więc musiałem szybko działać. Myślał, że ulegnę jego idiotycznemu pomysłowi? Nawet nie wiedział jak bardzo się myli.
- Przepraszam- bąknąłem, wyciągając w jej stronę rękę. Jej twarz szybko zbledła, dostrzegając biały proszek w mojej dłoni.
- Co...- zaczęła, w momencie, gdy dmuchnąłem nim prosto w jej twarz. Zakaszlała, po czym straciła przytomność.
- Szybko!- Krzyknąłem, a chłopaki wyszli z komnaty.- Mamy jeszcze parę sekund- obydwoje wzięli ją pod ramiona i jak najszybciej zaprowadzili do narysowanego pentagramu. Nieprzytomne ciało położyli na samym środku. Ustawiliśmy się w ramionach gwiazdy. Lilith, drżącymi rękami zbliżyła się do niej z odłamkami kryształu. Zaczęła mamrotać pod nosem ciąg niezrozumiałych dla nas słów. Magiczny przedmiot w jej dłoni, zaczął świecić, po czym złączył się w całość, tworząc swój pierwotny wygląd. Chociaż brakowało mu jednej części, której zapewne Will nosił, tworząc nim swoje wojska. Ciało Samanthy także zaczęło świecić, a jej matka spojrzała mi w oczy. Coś się nie zgadzało. Widziałem wyraz jej twarzy, który nie do końca był pewien swoich poczynań. Nagle wszystko zostało przerwane przez wyraźny śmiech opętanej. Zastygliśmy w bezruchu. Powinna jeszcze spać!
- Głupcy- zarechotała.- Myśleliście, że tak łatwo się poddam?
- Nie wygrasz z nami- doszedł do nas głos Króla. Dziewczyna jeszcze głośniej się zaśmiała.
- Powinieneś przystać na moją propozycję, Ezra. Teraz dzięki tobie jej śmierć będzie powolna i bolesna. Bardzo bolesna.
Nim się postrzegłem, chwyciła swoją matkę za dłoń, w której trzymała kryształ. Lilith głośno jęknęła z bólu, jednak gestem dłoni zabroniła nam ruszać się z miejsc. Przynajmniej tak mogliśmy zapewnić jej jakieś bezpieczeństwo. Dzięki temu, że staliśmy wokół pentagramu, przelewając w niego nasze moce, tworzyliśmy barierę, uniemożliwiającą ucieczkę jej z tego miejsca.
Była królowa upadła na podłogę. Jej córka pochłaniała jej moc, a my nie mogliśmy nic zrobić. Sama nam to zabroniła. Jednak Will, o dziwo, ruszył jej na pomoc. Przekraczając linie narysowanego koła, także wpadł w jej sidła. Opadł na podłogę, tak jak jej matka. Teraz z obydwóch wysysała energię.
- Patrick!- Ryknąłem z dezaprobatą. Dostrzegłem desperację w jego oczach. Przygotowaliśmy się na wszystko. Tylko nie na to, że ani proszek, ani kryształ nie zadziałają.
- Wystarczy!- Krzyknął Śmierć, tuż po tym jak pojawił się obok mnie.- Samaelu, już dość krzywd narobiłeś.
- Chce jej duszę- warknął.- Inaczej oni wszyscy zginą.
- Nie, póki ja tu jestem.
Jego ostatnie słowa napawały ją jeszcze większą radością. Wyciągnęła do Will'a rękę, a on głośno zawył z bólu. Jednak krótko. Po chwili jego bezwładne ciało padło na ziemię. Stałem i z niedowierzaniem patrzyłem jak on ginie. Miałem wrażenie, że był on kawałkiem kruchego patyka, które ktoś złamał. Wielka gałąź została właśnie unicestwiona. A my? Zamiast odczuwać radość, narastał w nas niepokój. Skoro bez problemu potrafiła poradzić sobie z tym półdemonem, to my już od dawna byliśmy martwi.
Próbowałem się poruszyć, ale niestety z marnym skutkiem. Nasza pieczęć, która miała uwięzić Samanthę w tym kręgu, tak naprawdę to nas obezwładniła.
- Musimy coś zrobić -szepnąłem do Patrick'a. Usłyszałem śmiech demona, który opętał moją ukochaną. Następnie Lilith znowu zawyła z bólu. Delikatny dym zaczął unosić się z podłogi. Poczułem silny napływ energii. Kolejny nieproszony gość...
Lucyfer, widząc jak była królowa walczy o życie, ruszył jej na ratunek. Na szczęście Śmierć zdarzył go powstrzymać, nim został z nami uwięziony.
- I co teraz, Śmierć?- zakpił demon.- Nadal twierdzisz, że ją uratujesz? Albo ich? - z jego ust wydobył się śmiech przypominający warkot silnika. On napawał się naszym strachem, a my baliśmy... przerażeni. Kosiarz o dziwo, zachowywał spokój. Wiedziałem, że coś kombinuje. Musiał mieć jakiś plan. Inaczej już wszyscy bylibyśmy martwi. Albo będziemy. Uwięzieni w pentagramie, niezdolni do wykonania sni jednego ruchu. Nasza moc takze była uwieziona. Lucyfer patrzył jak demon torturuje jego byłą, a każdy ruch wykonany w jej stronę, sprawiał. Jej jeszcze większe cierpienie. Ku zadowoleniu temu popaprańcowi. Także, nie mogliśmy wykonać żadnego ruchu. A Śmierć... on po prostu nie robił nic, oprócz stania i wgapiania się w opętaną Samanthę. To koniec. Zaraz wszyscy zginiemy, a ja już na zawsze stracę swoją ukochaną. Nie mogę się poddać. Nie zawiodę swojej rodziny.
Spojrzałem na Patrick'a, który zrozumiał moje zamiary. Musieliśmy przerwać krąg i, albo spróbować ją uratować, albo uciekać gdzie pieprz rośnie. Ponownie skupiłem swoją energię, wymawiając przy tym kilka słów. Zaklęcie zaczęło działać. Mogłem oddalić się od swojego miejsca, w którym byłem uwieziony. Zrobiłem krok do przodu, czując jakbym przechodził przez niewidzialną osłonę. Demon tylko się uśmiechnął, widząc mój opór. Upuścił Lilith na podłogę, a ta przetoczyła się na bok. Żyła. Samael skupił całą swoją uwagę ns mnie. Machnął dłonią. Nim się obejrzałem, przefrunąłem przez prawie całe pomieszczenie, uderzając plecami o ścianę. Kolejny ruch jego dłoni sprawił, że metalowy stojak przebił moją nogę. Metal przygwoździł mnie do ściany, a po nodze zaczęła ściekać krew. Skrzywiłem się, czując ten ból. Demon uśmiechnął się, gdy drzwi ponownie się otworzyły. W ich progu stanęło dwóch młodych chłopców. Nie... To nie było możliwe! To nie byli dzieciaki Amandy...
- Zabijcie go- demon wskazał ręką na Scott'a, po czym w sali rozniósł się jego rechot.



1 komentarz:

  1. Czemu ty mi to robisz? Miałam dokończyć rozdział - zacięłam się na tym, że Chris i Prue sobie tańczą - ale patrzę i widzę, że dodałaś. No to muszę przeczytać, nie? Chyba i tak już dzisiaj nic nie wymyślę do opowiadania -,-
    "tych CZWORONOGÓW"!
    O kurczaczek! Ale się porobiło! Kurde, oni nie mogą zabić Scotta! No po prostu nie! Zabijcie Willa czy kogo ta chcecie, ale Scotta zostawcie w spokoju!
    Dzisiaj czytałam książkę jedną i ubeczałam się nad nią jak bóbr. Teraz przychodzę do Ciebie i tu też nie za wesoło! Normalnie zaczęłam płakać, czytając ostatnie linijki. A gdy Lilith przeszedł dreszcz, to mnie też przeszedł! Brr :)
    Niech ta cholerna Śmierć coś zrobi! Ja wiem, że on potrafi! ;p Do końca opowiadania będę się łudzić, że jednak moi ulubieni bohaterowie nie zginą!
    Do tej rzezi tylko Daviny z ich wszystkich brakuje, nie? Tak to byliby wszyscy. Boziu, jak oni się pozabijają to ja tego nie przeżyję!!!!!! No nie! Tyle czasu się na to przygotowywałam i nadal nie jestem gotowa! Będę tak lamentować pod każdym postem teraz ;p
    Wiesz, jakoś tak znowu podobał mi się fragment z Lilith i ojcem Sam. :) Co ja mam z nimi? Ale serio, bardzo fajny. A ta wstrętna babka... No był wstrętna i w sumie jej nie żałuję, że go zabiły Cienie :)
    To takie piękne, że Ezra do końca walczy o swoją miłość. Bardzo mi się to podoba. I będę za niego trzymała kciuki zawsze! Always! Bo to takie kochane! *,* - Taaa moja dusza romantyczki się odezwała :)
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza ;*

    OdpowiedzUsuń