„Gdy rozum śpi, budzą się
upiory”.
***CHRISTOPH***
Jest nieźle wkurwiona. Wiem to. Czuje
to. Chyba wszyscy zdążyli to zauważyć, gdy w drodze do jej
komnaty zabiła trzy demony niższej rangi. Zwykłe parobki, powołane
do brudnej roboty. Lucyfer na pewno nie zauważy ich zniknięcia.
Przynajmniej mam taką nadzieję.
Zaprowadziłem ją do wschodniego
skrzydła. Przez pewien czas właśnie tam mieszkałem. Nikt nie
zapuszczał się do mojej komnaty, gdyż czary ochronne im to
uniemożliwiały. Miałem swój własny azyl, którym teraz musiałem
się podzielić z rozwścieczoną dziewczyną. Okej, może w innej
sytuacji nawet to by mi się spodobało. Ja, z piękną kobietą,
sami w komnacie. Bez żadnej przypadkowej widowni, tylko we dwoje...
Mógłbym inaczej przekierować jej temperament.
Cholera!
O czym ja myślę?! Przecież to jest
Samantha! Jedyna kobieta, której pozwoliłem się do siebie zbliżyć.
Ta, która bez mrugnięcia oka by mnie zabiła. Nasza przyjaźń w
niczym by mi pomogła. I pomyśleć, że kiedyś służyłem tej
parszywej gnidzie. Chociaż? W zasadzie chyba nigdy tak nie było.
Jedyny powód dlaczego postanowiłem przyjąć to zadanie, było to,
że chciałem ją uratować. A to już od niej zależało, po której
stanie stronie.
Jeśli będzie miała jakiś wybór...
Lucyfer może i był teraz demonem, ale
wcześniej płynęła w nim anielska krew. Wciąż można nim
manipulować. Znajdę sposób, aby odpuścić. Może i jesteśmy
demonami, przebrzydłymi gnidami, które czekają na odpowiedni
moment, aby wykorzystać słabość innych, ale jak wszyscy-
kierujemy się Kodeksem, a wszystkie zasady jakoś idzie obejść.
Zatrzasnąłem drzwi do wielkiej
komnaty. Podszedłem do okien i odsłoniłem zasłony, aby wpuścić
chociaż trochę światła do pomieszczeń. Gdy już to zrobiłem,
odwróciłem się do Samanthy, która przepełniona złością,
wpatrywała się we mnie.
Już po mnie.
- Co ty sobie kurwa wyobrażasz?!-
Wrzasnąłem.
- Jak śmiesz tak zwracać się do
swojej...
- Jesteśmy sami- przerwałem jej.-
Cienie mają tu zakaz wstępu, a twój mały pokaz mocy zniechęcił
wszystkie demony do podsłuchu.
- To dobrze- zauważyłem jak jej
postawa się zmienia. Już nie przypominała tej wściekłej i
spiętej osoby. Patrzyłem na nią i dostrzegłem zwykłą
dwudziestolatkę, która pojawiła się w nieodpowiednim miejscu i
czasie. Wyobrażałem sobie ją jako zwykłą dziewczynę. Z dala od
tego całego popieprzonego świata. Byłaby jedną z wielu
mieszkańców, którzy nie wiedzieli by o naszym istnieniu. I
doszedłem do wniosku... że to nie dla niej. Ona była urodzoną
wojowniczką. Przywódczynią, która zaprowadzi spokój i rozejm
między naszymi światami. Była potężna, a ja wierzyłem, że da
radę.
- Po co to zrobiłaś?- zapytałem, na
co ona wzruszyła tylko ramionami.- Nie mów, że urządziłaś sobie
tą całą akcję, tylko dla zabawy.
- Może- udała zamyśloną.- Albo po
prostu chciałam wkurzyć mojego kochanego tatusia- zaśmiała się.
- Przeginasz- zagroziłem siląc się
na poważny ton.- Przez ciebie jeszcze wyląduje w Piekle- po moich
słowach obydwoje wybuchliśmy śmiechem. Tak, tego jej było trzeba.
O drobinę normalności w tym wariactwie.
- Jak myślisz... Jak to wszystko się
skończy?
- Nie wiem, Sam. Czasami mam nadzieję,
że to wszystko jest jednym, wielkim koszmarem, z którego nie
potrafię się obudzić. Ale potem zdaję sobie sprawę, że jestem
tylko drobną częścią tego. Błahym elementem, a ty tworzysz
całość. To od ciebie będzie zależało czy pozwolisz, aby demony
zniszczyły wszystko. Spaliły cały nasz świat, czy przywrócisz
jako taki porządek.
- Myślisz, że dam radę? Ty siedzisz
w tym od dłuższego czasu. Ja... ledwo co wiąże koniec z końcem.
Przez całe swoje życie nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile mnie
ominęło. Może gdybym wcześniej się dowiedziała byłoby
prościej?
- Może- założyłem ręce za głowę
i zacząłem wszystko rozmyślać. Może gdyby się dowiedziała
wcześniej, nadal byłbym aniołem? A może do niczego by takiego nie
doszło? Nigdy byśmy się nie spotkali. Czego oczywiście bardzo bym
nie chciał. Może i Sam była straszna, gdy wpadała w ten swój
amok, ale poza tym, nie dało jej się nie lubić. Po prostu czułem
dziwną energię, która mnie di niej ciągnęła.- Ale nie możemy
tego cofnąć. Zobacz, gdybyś się wcześniej dowiedziała, nie
przeżyłabyś tego co teraz. Scott na pewno by nie żył, ani Amanda
czy ich dzieci. Nie poznałabyś...- zamilkłem, gdy zdałem sobie
sprawę co chciałem powiedzieć. Świetnie! Miałem poprawić jej
humor, a tylko pogorszyłem sytuację. Po jaką cholerę chciałem o
nim mówić?!
- Ezry- dokończył męski głos.
Nerwowo obejrzałem się za siebie. Odetchnąłem z ulgi, gdy osoba,
która się odezwała, okazała się być Śmiercią, a nie
Lucyferem.- Nie poznałabyś Ezry, a to wszystko by się nie
wydarzyło. Zobacz co by się stało, gdybyś go nie poznała. Nie
bylibyśmy w tym miejscu, a już prawie koniec.
Zmarszczyłem brwi analizując jego
słowa. Jaki koniec? O czym on w ogóle pieprzy?
- Śmierć- rzekła spokojnie, choć
mógłbym przysiąc, że w jej oczach widziałem ten znajomy błysk,
który zawsze zwiastował nieszczęście.- Po co tu przyszedłeś?
Chyba mieliśmy umowę.
- O! Widzę, że nie tylko z diabłem
zawierasz pakty- rzuciłem bez zbędnego namysłu. Do jasnej cholery!
Co się ze mną dzieję?!
- To nie twoja sprawa- warknęła do
mnie, po czym skierowała się do Kosiarza.- Po co tu przyszedłeś?
- Mała zmiana planów. Twój kochaś
postanowił przyśpieszyć wasze spotkanie i właśnie w tym momencie
wybiera się do ciebie.
***SAMANTHA***
Zdumiona jego słowami, przez chwilę
trwałam w milczeniu. Ezra... dlaczego teraz? Przecież jeszcze parę
dni, a sama bym do ciebie przyszła. I co teraz?! Jak ja mam mu to
powiedzieć? Czułam się jeszcze bardziej zakłopotana niż
wcześniej. Bardzo chciałam się z nim spotkać. W końcu nie
widzieliśmy się przez miesiąc, ale z drugiej strony, wiedziałam,
że to spotkanie źle się skończy. Żeby tylko mnie nie
znienawidził... O ile już tego nie zrobił.
- Jakim cudem dowiedział się o moim
pobycie w Piekle?- Zapytałam, gdy Chris opuścił komnatę,
zostawiając nas samych.
- No może....Chociaż nie....
Albo...?- Zaczął się jąkać, a ja jeszcze bardziej się
wkurzyłam.
- To twoja sprawka, tak?! Ty mu to
powiedziałeś!
- Powiedziałeś... To raczej złe
określenie. Może bardziej trafne byłoby, że wymsknęło mi się,
albo...
- Przestań- przerwałam jego
bezsensowne wypowiedzi.- Już po fakcie, więc niczego nie zmienimy.
Teraz tylko musimy dojść do tego, co konkretnie mu powiemy. Wiesz,
że nie chcę go okłamywać.
- Ale to nie będzie kłamstwo. Zwykłe
niedomówienie prawdy. Pominiemy po prostu kwestię twojej śmierci i
to wszystko. Resztę sama załatwisz- mrugnął do mnie, a ja po
prostu miałam ochotę lekko podbić mu to oko. Różowo-fioletowy
„cień” idealnie pasowałby do jego cery.
- Zgoda- westchnęłam. - Pominę to.
Ale wiesz, że potem będę chciała wrócić na Ziemię?
- Wiem, ale to chwilowo niemożliwe.
Jeśli ten fanatyk wciąż żyję, na pewno zechce polować na
twojego demona. W tym stanie jest to możliwe. Będzie mógł go
wydostać z ciebie, ale kosztem waszego życia i wielu innych.
Najpierw będziemy musieli go znaleźć. Moi ludzie przeczesują całą
Ziemię, potem zajmą się Patresem i Piekłem. Ceris jest czysty,
więc zaraz po wypuszczeniu cię, wrócisz grzecznie do Cerisu, nie
robiąc żadnych problemów. Zrozumiano?
- Ale skąd wiesz, że mnie wypuszczą?
Oni myślą, że to ja jestem odpowiedzialna za to.
- Już nie. Will nigdy nie uwierzył w
to, a kolejny atak dowiódł twojej niewinności.
- Znowu kogoś zabił?
- Tak. Tym razem wybił całe stado
wilkołaków. Robi się coraz potężniejszy i odważniejszy. Musimy
go szybko dopaść.
***EZRA***
Nie pamiętam kiedy ostatnio byłem aż
tak szczęśliwy. Samantha ma na mnie pozytywny wpływ. Zresztą, nie
tylko na mnie. Nawet Tonny był dzisiaj w lepszym humorze. Nie wiem
co się z nim ostatnio działo, ale wyglądał fatalnie.
- Tylko sprowadź ją całą i zdrową-
uśmiechnął się do mnie, po czym podał fiolkę z portalem.
- Postaram się- sam wyszczerzyłem się
w uśmiechu.
Dzisiaj byłem zdolny nawet przenosić
góry. Energia rozpierała całe moje ciało, a to tylko dlatego, że
Śmierć powiedział, że moja ukochana chce się ze mną spotkać.
Wiedziałem, że ona wciąż coś do mnie czuje, a to wszystko co
napisała w liście, to zwykłe bzdury.
Ustawiłem się na środku salonu.
Wszyscy lokatorzy też tu byli. Oni również nie mogli się doczekać
powrotu Sam. Nawet Ethan i Tyler znaleźli się wśród nas. Już nie
przypominali tych noworodków sprzed tygodnia. Może dlatego, że w
naszym świecie mężczyźni szybko dojrzewają? Bardzo szybko. Wiem,
że zanim osiągnąłem dorosły wiek, czyli zanim wyglądałem na
dwadzieścia trzy lata, minął zaledwie rok. Z dziewczynami było o
wiele trudniej. Nasz lud był nieśmiertelny. Byliśmy wojownikami,
czyli przepełnionymi mężczyznami. Aby w rodzinie urodziła się
córka, rodzice musieli mieć błogosławieństwo samej Królowej, w
innym wypadku, tylko potężne demony mogły sobie pozwolić na taki
dar. Szlachecka dziewczyna była postrzegana niemal jak bóstwo.
Przynajmniej dla mnie Sam była niczym bóstwo.
Odkręciłem fiolkę i wysypałem jej
zawartość na podłogę, po czym mocno wdepnąłem w nią. Pył
uniósł się ku górze, pochłaniając mnie całego. Zamknąłem
oczy i zacząłem wypowiadać nazwę miejsca, do którego chciałem
się udać.
- Inferno- po raz ostatni
zawołałem, a ciemność spowiła mój umysł.
Nie musiałem długo czekać. W ciągu
kilku sekund, pojawiłem się w Piekle. Ze względu na to, że już
tu byłem, wiedziałem, że właśnie trafiłem do jednej z cel.
Wszystkie, że tak się wyrażę, nieautoryzowane teleportacje,
właśnie tu się kończyły. Spokojnie zająłem miejsce na ławce i
czekałem, aż Cienie upomną się o mnie.
Niemalże od razu metalowe kraty
zostały otwarte. Nawet dobrze nie potrafiłem się usadowić na
miejscu, a on już zawołał mnie do siebie. Zostałem zaprowadzony
do głównej sali. Chociaż zwykły poboczny widz, widząc to,
stwierdziłby, że jakiś wariat, ze skutymi rękami idzie przed
siebie, a łańcuch lewituje nad nim. Tak, one były tylko widoczne
dla takich przeklętych jak ja.
Jak zwykle, demony przygotowywały się
do uczty. Wiedziałem, że to na cześć Sam. Stanąłem przed
Lucyferem i pokłoniłem się mu. Łańcuchy z brzdękiem opadły na
ziemię.
- Co cię do mnie sprowadza, chłopcze?-
Zapytał swoim jak zwykle spokojnym i lekko znudzonym głosem.
- Panie, przybyłem tu na rozkaz
Lilith. Mam dla ciebie list, który przekazuje w jej imieniu.- Diabeł
wzdrygnął się i podszedł do mnie. Wyciągnąłem kopertę z jego
pochyłym imieniem napisanym z tyłu. Wręczyłem mu ją i oddaliłem
się od Króla o parę kroków. Tak, jak nakazywała etyka. Lucyfer
nie otworzył koperty. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko, a przez
moje ciało przeszła fala dreszczy. Co on kombinuje?
- Mam nadzieję, że zostaniesz z nami
na kolacji. Mamy dzisiaj bardzo ważnego gościa, którego chciałbym
ci przedstawić.
- To będzie dla mnie zaszczy- lekko
się pokłoniłem i zauważyłem zbliżającego się do nas demona.
Pochylił się nad Królem w szepnął mu do ucha.
- Zabiła trzech demonów, Panie. Jej
demon wciąż łaknie dusz. Musimy wysłać jej kolejnego, inaczej
sama sobie wybierze następną ofiarę.
Idiota myślał, że nie usłyszę. No
tak... demony nie mają tych zdolności, ale my półdemony, ze
zmysłami wilków, potrafimy to. Wiedziałem, że rozmawiają o mojej
ukochanej. Choć próbowałem udać obojętnego, chyba niezbyt mi się
to udało.
- Zwołajcie tu wszystkich. Chyba
będziemy musieli przyśpieszyć naszą kolację. Asmodeuszu- zwrócił
się do demona żądzy, którego najchętniej bym zabił. Miałem z
nim już wcześniej niemiłe spotkanie i nie chciałbym tego
powtórzyć. Zważywszy, że przybrał postać Lukasa, moja złość
się nasiliła. Jak ja mogłem go nie wyczuć?- Przyprowadź naszego
gościa, a ciebie Estesie, proszę o zajęcie miejsca. Przy mnie-
skinąłem głową na zgodę i podążyłem za Władcą Piekieł.
Udaliśmy się do jadalni, która świeciła przepychem. Na początku
zdawało mi się, że jest ona wykonana cała ze złota, jednak duża
ilość świec, odbijających się o złote i srebrne dodatki, dawała
takiego uroku temu pomieszczeniu. Tuż nad wielkim kamiennym stołem,
który został nakryty dla ponad trzydziestu osób, zwisał żelazny
świecznik, z którego ciągnęły się czerwone szale, kończąc swój
bieg na ścianach. Wyglądało to jak w cyrku, jednak jak tradycja
nakazywała, właśnie tak powinno się witać ważnych gości. A Sam
taka była. Szczególnie dla mnie.
Wszyscy zajęliśmy miejsca, oprócz
Asmodeusza i Samanthy. Siedziałem po prawej stronie Władcy, a tuż
obok mnie, miejsce było wolne. Wiedziałem, że właśnie tam ona
usiądzie. Obok mnie. Moje serce przyśpieszyło swoje bicie, gdy
drzwi do komnaty się otworzyły. Dostrzegłem ją. Dumnie kroczącą
przez salę. Nie przyglądała się tamtym demonom, tylko patrzyła
przed siebie. Nawet mnie nie dostrzegła...
Wszyscy powstaliśmy i czekaliśmy, aż
ona zajmie swoje miejsce. Zanim jednak usiadła, spojrzała na mnie.
Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Jakby była pusta. Oczy zaś
mówiły o wszystkim. Dostrzegłem to samo spojrzenie, jakim mnie
obdarowywała wcześniej, gdy wierzyła w naszą miłość.
- Przepraszam- odchrząknął Król.-
Samantho, poznaj proszę Estesa. Przybył dzisiaj z wiadomością od
twojej matki- ująłem jej dłoń, po czym złożyłem delikatny
pocałunek. Zajęliśmy miejsca, a w pomieszczeniu zaczął unosić
się gwar rozmów. Władca za wszelką cenę chciał nawiązać
kontakt ze swoją córką, która po prostu zbywała go za każdą
próbą.
- Więc Estesie- zaczął, gdy już
znudziło mu się to ciągłe spławianie- może opowiesz mi coś o
sobie? Chyba, że chciałbyś mówić o Lilith, ale wiem, że jest to
u was zakazane.
- Tak, panie. Nie mamy prawa mówić o
osobistych sprawach naszych Władców. Jest to surowo zakazane i
grozi nawet śmiercią.
- Dura lex sed lex- powiedział
uśmiechając się przy tym.- Twarde prawo, ale prawo. Moje ulubione
powiedzenie. Więc powiedz coś o sobie. Jakieś plany na przyszłość?
Dziewczyna? Żona? Rodzina? Czy masz zamiar służyć jej do końca
swoich dni?
- W zasadzie mam dziewczynę-
powiedziałem, kątem oka zerkając na Sam. Jej kostki zbielały, gdy
ścisnęła nóż w dłoni.- A dokładnie narzeczoną. Niestety mamy
mały kryzys w związku.
- Uuu... Ciężka sprawa. Ja na twoim
miejscu bym się nie ustatkowywał. Na świecie jest wiele pięknych
kobiet i to aż grzech być tylko z jedną- zaśmiał się, a ja
poczułem dziwną, mroczną energię. Sam.
- To samo powiedziałeś matce, gdy
mnie odrzuciłeś?- Zapytała.- I teraz sobie przypomniałeś o moim
istnieniu, gdy okazało się, że jestem wystarczająco potężna,
aby spełnić twoje rozkazy. Przez ciebie już zbyt dużo osób
umarło, a ty nadal nie masz dość?
- Nigdy cię nie zostawiłem-
zapewnił.- Twoja matka ukryła cię przede mną. Gdybym wiedział
wcześniej, że mam córkę, to wszystko wyglądałoby inaczej.
- Masz rację. Zginęłoby więcej
ludzi, a Ceris całkowicie by upadł, przez twoją chorą żądze
krwi.
- To nie przeze mnie on zginął.
Zauważ, że wszystkie wojny są skutkami jednego, błahego uczucia,
jakim jest miłość. Twoja matka zniszczyła swój kraj, tylko
dlatego, że mnie pokochała. Tak samo było z Willem i Azatrą.
Gdyby ona nie zakochała się w nim, nie straciłaby władzy i nie
gniła we własnym lochu. Miłość bez wzajemności niszczy
wszystko. Każda wojna jest nią spowodowana. Nawet w mitologii
możesz ją dostrzec.
- Skoro twierdzisz, że miłość nie
istnieje, to jak możesz się o mnie martwić, nie czując nic do
mnie? Jako ojciec powinieneś kochać swoje dziecko, a nie się go
bać.
- Sam, ja nie twierdzę, że ona nie
istnieje, tylko to właśnie ona jest odpowiedzialna częściowo za
zło. Nie ja.
- To ty mnie stworzyłeś, więc
owszem. Jesteś w stu procentach odpowiedzialny za zło.
- Wtedy nie wiedzieliśmy do czego to
doprowadzi. Byliśmy młodzi i głupi.
- Teraz niewiele się zmieniło. Wciąż
nie wiecie do czego doprowadziliście.
- Ty też nie.
- Nie. Ja już wiem. I wiem też jak to
się skończy- dziewczyna wstała, a za nią my wszyscy. Jeden ze
strażników
podszedł do niej, aby zaprowadzić ją do komnaty. Na rozkaz Władcy,
podążyłem za nimi.
Niepewnie
kroczyłem za nią. Wydawała się być inna, ale to wciąż była
moja Sam. Ta, którą kocham ponad życie. Demon przystanął na
łuku, a my w milczeniu szliśmy dalej. W końcu trafiliśmy do jej
komnaty. Ujrzawszy rozłożonego Chrisa na jej łóżku, cały
zawrzałem. Ścisnąłem dłonie w pięści, aby nie wybuchnąć.
-
O! Kochaś wrócił? - zawołał radośnie.
-
Zamknij się, albo powiem Lucyferowi, żeby się tobą zajął-
zagroziła.
-
A ty pewnie masz się zająć nim- wskazał na mnie, a ona
zmarszczyła brwi.- Asmodeusz mówił, że zaraz po kolacji przyjdzie
demon, żebyś mogła się nakarmiła. Przypuszczam, że nie
powiedziałaś mu o waszym związku?
-
Nie, ale zaraz mogę mu o czymś innym powiedzieć.
-
Dobra! Tylko spokojnie, mała. Rozumiem, że mam wyjść, abyście
mogli się zająć sobą- powoli wycofał się, po czym zostawił nas
samych. Nie wiedziałem co powiedzieć. Najlepiej, to wtopiłbym
dłonie w jej jedwabiste włosy, a wiśniowe usta złączył ze
swoimi. Miałem ochotę ją dotknąć. Poczuć jej bliskość i mieć
pewność, że to nie sen.
-
Po co tu przyszedłeś?- Zapytała, a ja znieruchomiałem.
-
To chyba oczywiste, Sam- wzdrygnęła, gdy wypowiedziałem jej
imię.
-
Dla mnie nie. Chyba dałam ci jasno do zrozumienia, że nie chce cię
więcej widzieć.
-
Wiem, że kłamałaś. To co między nami było, jest prawdziwe.
Kocham cię i wiem, że ty mnie też.
-
Nie, Ezra. Ja nic do ciebie nie czuje. To co było, minęło i już
nie wróci- stanąłem tuż przed nią. Spojrzałem w te piękne,
czarne oczy i dłonią pogładziłem po policzku. Zamknęła
powieki,
przez co skorzystałem z okazji i pocałowałem ją. Nie odepchnęła
mnie, tylko pogłębiła nasz pocałunek. Byliśmy jak dwaj
pustelnicy, którzy spragnieni po długiej tułaczce, w końcu
dostali się do wody. W naszym przypadku ta woda to my sami.
Potrzebowaliśmy się nawzajem. Potrzebowałem jej, aby żyć. Gdy
zabrakło nam tchu, niechętnie oderwaliśmy się od siebie.
Stykaliśmy się czołami,
głośno dysząc.
-
Dlaczego nie możesz zostawić mnie w spokoju? Nie dociera do ciebie
to, że cię nie chce?- zapytała, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.
Jeszcze raz złączyłem nasze usta w spragnionym pocałunku.
-
Nie - wyszeptałem. Chwyciłem ją w pasie przyciągając do siebie.-
Czemu nie możesz przyznać, że coś do mnie czujesz?
-
Bo nienawidzę ciebie za to, że cię kocham.
-
Więc nie odchodź więcej ode mnie-
poprosiłem.-
Nie chce żyć bez ciebie. Zostań ze
mną...
-
Nie!- Krzyknęła, po czym odepchnęła mnie od siebie. Zachwiałem
się, ale nie straciłem całkowicie równowagi.- To nie miało tak
być...- przetarła dłońmi twarz.- Nie mogę...
-
Sam, powiedz co się dzieje- podszedłem do niej i tym razem mnie nie
odrzuciła, jednak nie chciała na mnie spojrzeć.- Jeśli mi nie
powiesz, nie będę w stanie ci pomóc, a wiesz, że zawsze możesz
na mnie liczyć.
-
Chciałabym, żeby tak było- wymamrotała.- Teraz już nikt nie
potrafi mi pomóc.
-
Wiesz, że nie odpuszczę? Choćby nie wiem co, będę walczył o
ciebie, póki sama nie przyznasz, że mnie kochasz.
-
Kocham cię!- Krzyknęła zirytowana.- Nigdy nie przestałam cię
kochać. Przez te ostatnie tygodnie czułam się jak jakiś wrak, gdy
zdałam sobie sprawę, jak bardzo was zraniłam. Codziennie szukałam
sposoby, żeby do was wrócić. Żeby mieć pewność, że nie
zagrażam nikomu. Że będąc przy mnie, możecie się czuć
bezpieczni, a nie, mieć wrażenie, że czyham na was na każdym
kroku- dopiero teraz na mnie spojrzała, a ja ujrzałem dawną Sam.
Moją Sam. Widziałem tą znajomą twarz, która z matczyną troską
patrzy na nas. Szczególnie na mnie. Wtuliła się w moją pierś.
Staliśmy tak przez kilka minut delektując się tą chwilą. Ale ja
wiedziałem, że za niedługo będę musiał zniknąć. Nie dość,
że Lucyfer skazał mnie na śmierć, to portal znów się otworzy,
żeby mnie zabrać do domu. Chociaż mój dom jest tam gdzie ona.
-
Musisz już iść- powiedziała, jakby słyszała moje myśli.-
Niedługo wrócę.
-
Pójdę, jeśli mi powiesz co się stało- zastrzegłem, a ona
poprowadziła mnie na kanapę. Obydwoje zajęliśmy miejsca tuż
przed kominkiem. Jej spojrzenie utknęło w ogniu, które wzmocniło
swoją moc.
-
Po spotkaniu z Daviną chciałam pojechać do ciebie- wyznała.- Lukas jakoś
wezwał mnie do siebie. Nie wiem jak, ale znalazłam się na polanie
i wtedy to wszystko się stało...- przystanęła na chwilę, a ja
ścisnąłem jej dłoń, aby dodać otuchy.- Na rozkaz Lucyfera użył
na mnie swojej mocy. Przypomniałam sobie wszystko. Objęłam jakąś
kontrolę nad demonem i ujrzałam urywki naszej przeszłości. Część
była związana z moim zniknięciem, inna zaś była o moim początku.
Przez pewien czas znajdowałam się w Otchłani. Widziałam swoją
matkę, zanim straciła Ceris i ojca, jako anioła. Wszystko było
takie idealne... Jednak, gdy zaszła w ciążę i powiedziała
Królowi o tym, że on nie jest moim ojcem, wściekł się. Chociaż
przed nią udawał, to w Otchłani czułam jego gniew. Przeklął
mnie, a wtedy demon skorzystał z okazji i uciekł. Schował się w
moim ciele. Od setek lat czekał na tą okazję. Dzięki mnie mógł
odzyskać swoją cielesną postać i moc. Już od dziecka z nim
walczyłam, więc jakoś udało mi się go poskromić. Tym razem było
inaczej. Od
dawna szukałam sposobu, aby się go pozbyć. Aż w końcu znalazłam
kogoś, kto potrafiłby uwięzić go w moim ciele. Znów byłby
uśpiony, a wy bezpieczni-
przerwała na chwilę, a ja
dostrzegłem
ból w jej spojrzeniu.-Niestety,
każda magia ma swoją cenę. Ja już swoją zapłaciłam i do końca
życia będę zmuszona o tym pamiętać. Przez własną głupotę oni
są w niebezpieczeństwie.
-
Sam, o czym ty mówisz? Przecież nikt nie jest w
niebezpieczeństwie!
-
Owszem, jest. Filii
Azazel, semper et me connexae. ego sum, suis Dn et illi mea famuli
parati reditum propter me vitae*- zacytowała
dobrze znany mi fragment naszej księgi.-
Moje istnienie je powołało i niedługo tu przybędą.
-
Ethan i Tyler? Jesteś pewna, że nie ktoś inny? Nie rozumiem
dlaczego mieliby cię chronić? Przecież jesteś od nich
silniejsza.
-
Nie mnie, tylko dziecko- spojrzałem na nią zdziwiony. Jeszcze do
końca wszystkiego nie rozumiałem...
-
Jakie dziecko?- Zapytałem zszokowany. To było zbyt wiele.
-
Ezra, jestem z tobą w ciąży.
***
Po
raz kolejny Kosiarz przemieszczał korytarz, rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami. Nie spodziewał się takiego zwrotu akcji. Na jego prostej drodze pojawił się zakręt. Jak zwykle spowodowany przez tą samą osobę.
Pomimo łączącego ich paktu, żadne nie dostało tego, czego
chciało. On czekał już wystarczająco długo, więc postanowił
wziąć sprawy w swoje ręce. Zatrzymał się przed wielkim, szklanym
regale na dziale ksiąg zakazanych. Oczywiście miała być to
przestroga dla intruzów. Część tych ksiąg posiadała zęby i
mogła wgryźć
się w skórę,
zostawiając długotrwałe blizny po sobie.
Wyciągnął starą i
zakurzoną książkę. Przetarł dłonią po niej, ukazując tytuł
Mythicon creaturarum*.
Delikatnie przewracał
strony,
nie chcąc zniszczyć tak cennej rzeczy. Niestety, żadna z istot nie
odpowiadała opisowi stworzeniu przez niego szukanym.
Wiedział, że jest człowiekiem z dużą ilością demonicznej krwi.
Ale takiej osoby nie było tutaj. Jedynie czego się dowiedział, to
to, że musiał pochodzić z Cerisu. Z hukiem zamknął ją
i schował. Pomimo jego wiecznego stoicyzmu, nie potrafił ukryć
swojego sfrustrowania. To wszystko wydawało się zbyt śmieszne, aby było prawdziwe. Przetarł dłonią po twarzy i głośno wypuścił powietrze, po czym
zaczął się śmiać. Był Kosiarzem. Śmiercią, więc był martwy
i nie musiał oddychać, a zachowywał się jak typowy człowiek. Na tą myśl poczuł do siebie niechęć. Nie cierpiał ludzi. Byli dla niego zbyt odrażający, aby istnieć. Najchętniej sam by ich pozabijał, ale musiał zachować harmonię w świecie.
Gdy już udał się w stronę wyjścia z
pokoju, usłyszał jakiś hałas za sobą i obrócił się przez
ramię. Dostrzegł czarną księgę, która spadła z półki,
otwierając się na prawie ostatniej stronie. Zmarszczył brwi
podchodząc do niej. Litery zaczęły świecić na złoto, niemalże
oślepiając swoim blaskiem. Śmierć chwilowo zakrył dłonią
powieki, jednak blask wciąż był oślepiający. Wiatr znikąd
pojawił się w pomieszczeniu. Targał kartkami, które waliły w
jego ciało. Zatoczył się do tyłu i podtrzymał się mosiężnego
biurka, aby nie stracić równowagi. Gdy już wszystko ustąpiło,
mógł dostrzec skutki tego nagłego zdarzenia. Pokój wyglądał jak
po spotkaniu z mini tornadem. Wszystkie papiery, które leżały
luzem, utworzyły wir rozpoczynając swój bieg od księgi. Podszedł
do niej i zauważył czarną czcionkę, która zapełniała ostatnią
stronę. Podniósł ją i z szelmowskim uśmiechem czytał jej
wnętrze. Właśnie tego potrzebował. Coś, co utwierdzi go w
przekonaniu, że wszystko pójdzie po jego myśli. Nie spodziewał
się tego, że tak szybko się to skończy. Ledwo co rozpoczął
tą zabawę,
a już będzie trzeba ją
zakończyć.
Przewrócił
stronę i spojrzał na imię swojego dziedzica. A raczej
partnerkę.
Shanel
Rivelash
Palcem
przejechał po wyrytym w książce napisie. Wiedział, że zabawa
dopiero się zacznie, gdy już Samantha spełni swoją obietnice i on
również dotrzyma danego jej słowa.
Mythicon creaturarum- mityczne stwory
Filii
Azazel, semper et me connexae. ego sum, suis Dn et illi mea famuli
parati reditum propter me vitae*-
Synowie Azazela, na wieki ze mną połączeni. Ja jestem ich panem,
oni moimi sługami, gotowy oddać za mnie życie.
Hejka :* No więc... jest nowy rozdział :D Chociaż nie aż tak jakbym chciała. Wgl, myślę że spieprzyłam spotkanie Sam i Ezry :c Ale ocena należy do was ;* Liczę na choćby parę komentarzy na poprawę humoru :D Nigdy nie wierzyłam w te różne przesądy. Szczególnie z "Piątkiem 13". Ale dzisiaj robię wyjątek i muszę rzeczywiście przyznać, że ten dzień to jeden wielki koszmar -.- Dobra, nie będę się rozpisywać, ale tak wgl, to przepraszam jeśli nie skomentowałam Wasze blogi. Obiecuję, że wszystko nadrobię. Jak nie w niedzielę, to postaram się do czwartku <3
Pozdrawiam
Seo
Rozdział świetny. W tym przypadku piątek 13-ego na pewno nie przyniósł ci pecha. Ciekawość mnie zżera jaki plan ma Sam i jak sobie z tym wszystkim poradzi. W sumie to nie miałabym nic przeciwko, gdyby nawet miała być ze Śmiercią. Lubię tego gościa :) Chyba nawet bardziej niż Ezrę. Ale cóż, decyzję podejmuje autor. Czekam na kolejną część!
OdpowiedzUsuńOby wena nigdy cię nie opuszczała!
Uwielbiam Twój styl pisania. Czyta się Twoje rozdziały bardzo szybko i przejrzyście. A to lubię najbardziej - człowiek się nie męczy heh :)
OdpowiedzUsuńRozdział interesujący - czekam na kolejny.
Pozdrawiam gorąco i życzę weny w kolejnych rozdziałach :)
Lumina
Ale się robi! Normalnie coraz goręcej i ciekawiej! Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Ty to potrafisz zachęcić czytelnika do czytania bloga, kończąc w takich nieodpowiednich momentach i podsycać ciekawość! ;p
OdpowiedzUsuńJa tam Śmierć lubię, ale Ezra fajniejszy!!!!! Jak dla mnie ;p
Zgadzam się z powyższymi komentarzami, co będę się powtarzać ;p Wszystko fajnie opisałaś, długaśny rozdział, mega ciekawy i intrygujący.
Awww! Sam jest w ciąży! *,* Ciekawe co z tego wyniknie :D
No nic, czekam na piętnasty rozdział!
Zuza ;*
Nic nie spieprzyłaś. Rozdział cudny i piątek 13-ego nie był pechowy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny
Mroczna
Nie spieprzyłaś :P Rozmowa Ezry i Sam była genialna ♥ Kurcze, jak oni się za sobą stęsknili *___* idealnie to opisałaś.
OdpowiedzUsuńStrasznie Cię przepraszam, że dopiero czytam, ale ostatnio całe dnie spędzam na polu, a po powrocie padam na łóżko i od razu zasypiam, dopiero dziś się trochę zregenerowałam =)
Jejć, znów się coś skomplikowało, boję się o ich dziecko. Na Sam spoczywa ogromna odpowiedzialność i od jej decyzji w sumie zależy wszystko. Cieszę się, że w końcu Ezra zna prawdę, razem wszystko przetrwają, wierzę w to! :) i
odnoszę wrażenie, że Śmierć coś kombinuje, już go naprawdę przestałam lubić xD
i przy okazji informuję o 13 na http://escape-from-this-world.blogspot.com
PS: Ostatnio komentowałam rozdziały z innego profilu, bo po zakończeniu EFTW zamierzam się przenieść na tamten. Przypuszczam, że się domyśliłaś, że to ja, bo ta sama nazwa, no ale jakby co to piszę :D
Pozdrawiam :) xxx