piątek, 9 maja 2014

Księga II: Rozdział XI

"Ból nas jednoczy. Blizny uczą milczeć..."


 Ponownie zanurzyłam twarz w poduszce. Nie miałam siły, ani ochoty na zrobienie czegokolwiek. Po prostu mój cały idealny świat legł w gruzach. Nawet nie potrafiłam spojrzeć w lustro, gdzie druga ja z zadowoleniem patrzy na ten cały teatrzyk. Wciąż jej pytanie rozchodzi się po mojej głowie. Na co mi to było? Sama nie wiem. Myślałam, że w końcu wszystko się ułożyło. Chciałam tego, ale widocznie oni nie myśleli podobnie. Jak zwykle wracała do poprzednich wydarzeń. Zastanawiało mnie to, jak oni sobie radzą. Czy tęsknią za mną, i czy wszystko z nimi dobrze. Miałam też nadzieję, że moje, jak i uczucia Ezry, były tylko iluzją. Ale wiedziałam co on czuje. Chociaż mogłam przynajmniej mną kierować.
Tak, teraz mogłam. Połączyłam się ze swoim demonem. Nadal nie wiedziałam jak to zrobiłam. Czułam, że to idealny moment. Moja, a także jego moc, ujawniła się w tym samym czasie. Może to dzięki małej pomocy Lukasa? Jeśli chodzi o tą małą rudą gnidę, to zawiodłam się na swoim instynkcie. Jak mogłam go nie wyczuć? Ezra także tego nie zrobił, więc chyba jestem jakoś usprawiedliwiona. Prawda?
Prychnęłam.
 Tylko, że ja nie jestem taka jak on. Jestem silniejsza. Bardziej niebezpieczna. Całe życie walczyłam z tymi istotami, nie wiedząc czym tak naprawdę są. Demony, półdemony, czy wysłannicy z Piekła. Wszyscy byli dla mnie tacy sami. Najważniejsze jednak było to, aby ich zabić. Wcześniej mogłam to jakoś kontrolować. Nie byłam tego świadoma, ale teraz znam każdą swoją, jego ofiarę, która zginęła, aby ten mógł przetrwać. Zamykając oczy widziałam nowe twarze, wraz z ich końcem. To wszystko było jednym, wielkim koszmarem, z którego nie mogłam się wybudzić. A chciałam, i to bardzo...
 W końcu ze spuchniętymi od łez oczami, dałam całkowity upust emocjom. Jeszcze kilka dni, a zmienię ten pokój w mini basen... Na szczęście, w końcu usnęłam.

- Proszę wstać, Pani- odezwał się cichy głos kobiety tuż nad moim uchem. Niechętnie przekręciłam się na drugi bok i zgromiłam ją niemiłym spojrzeniem. Przeszkodziła mi w takim przyjemnym śnie... Musiałam powrócić do rzeczywistości. Chociaż nie wiem, jakbym tego nie chciała...
- Nie chce- odparłam, w nadziei, że może to coś da. Jednak wiedziałam, że się mylę.
- Musi Pani wstać. Nie można tyle przeleżeć w łóżku. Szkoda życia- odparła ściągając ze mnie koc. Odparłam jej nieprzyjemnym mruknięciem.
- A jeśli ja nie chce żyć?- Służka przez chwilę się zawahała. Widziałam niechęć w jej spojrzeniu.
- Dlaczego nie chcieć żyć? Przecież nasze życie to dar, którego nie powinniśmy marnować. To co robimy, czujemy, zmienia także innych. Jeśli nie ma Pani ochoty żyć dla siebie, powinna pomyśleć o innych. Ile radości wniosłaś w ich istnienia. Dałaś im nadzieję na lepsze. To powinno Panią zmotywować.
- Masz rację, przepraszam- przyznałam, a ona z lekkim szokiem patrzyła na mnie. Przyszła Królowa, która przeprasza swoją służbę? Rzadko spotykane, o ile w ogóle ktoś się z tym spotkał.- Możesz przygotować mi kąpiel?

 Woda jak zwykle mnie oczyściła mój umysł oraz ciało. Czułam się jak nowo narodzona. Przez chwilę nic się dla mnie nie liczyło. Świat po prostu nie istniał.
- Gdzie jest Will?- Zapytałam, gdy ta zawiązywała mój gorset. Wbrew temu co mówią, był on nawet wygodny. Można się było do niego przyzwyczaić.
- Król jest na spotkaniu z naszymi gośćmi. Mają kilka spraw do omówienia, więc nie prędko skończy się ich narada.
- Jacy goście?- Kolejna warstwa czerwonych falbanek została nałożona na moją spódnicę. Teraz nie dziwiło mnie to, że kiedyś kobiety po prostu mdlały. Te suknie były cholernie ciężkie. I strasznie wpinały się w brzuch.
- Przybyli przedstawiciele Patersu. Ich Król wysłał swoich ludzi w sprawie jakiś morderstw. Za wszystko obwinia naszego Króla Will'iama, ze względu na jego umiejętności.
- Masz na myśli ciała pozbawione dusz?
- Nie wiem, chyba. Słyszałam tylko plotki, że zrobił to jeden z naszych ludzi, ale mogę się...
Czym prędzej wybiegłam z komnaty. Skoro trwała narada, ja musiałam tam być. Przecież ja też miała związek z tymi atakami. To była moja wina, że znalazł się jakiś głupiec, który pragnął mojego demona. Nawet nie wiedział na co się szykuje.
Usłyszałam za sobą wołającą mnie służkę. Zwolniłam krok, jednak nie zatrzymałam się. Cały czas kierowałam się do sali, w której oni się znajdowali. Chociaż nie miałam pewności, że zastanę ich akurat w tym pomieszczeniu.
- Pani! Nie możesz tam wejść i im przeszkodzić!
- Jestem Księżniczką, przyszłą Królową tego świata, więc chyba wiem co mogę! -Warknęłam na nią zła. Odgarnęłam kosmyki włosów, które przypadkowo okalały moją twarz i rozglądnęłam się, szukając właściwej i najszybszej drogi.
- Kobietom zakazane jest uczestniczyć w tego typu naradach. One muszą...
- Po prostu pięknie wyglądać i godzić się na wszystko co ich mężulkowie chcą. Tak? To właśnie miałaś na myśli?
- Nie- zmieszała się, nie wiedząc co powiedzieć. Moja bezpośredniość lekko ją zaszokowała. Niestety, nie wyglądałam na typową Królową. I tak też się nie zachowywałam.- Chciałam Pani powiedzieć, że wrócą dopiero na kolację, gdyż każde ich spotkanie zaczyna się od wspólnego polowania. To taka tradycja...
Och... No to nieźle namieszałam. Zatrzymałam się na chwilę, zastanawiając co dalej zrobić. W końcu musiałam z nim pilnie porozmawiać, ale do wieczora było jeszcze dużo czasu i nie miałam ochotę marnować go na leżeniu i użalaniu się nad sobą.
- Dobrze- westchnęłam- więc będę czekała w bibliotece. Poinformuj mnie kiedy wrócą i przynieś coś do jedzenia. Dla dwojga.



 Nie licząc własnej komnaty, biblioteka była moim ulubionym pomieszczeniem. Książki zastępowały mi ludzi, z których i tak nie było żadnego pożytku. Przeważały ich pod wszystkimi względami. Szczególnie zawartą w nich wiedzą. Znalazłam potrzebne egzemplarze i w spokoju czytałam ich zawartość, łącząc własne informacje w całość. To, że demon użyczył mi trochę swojej mocy, nie znaczyło, że od razu zdradzi swoje tajemnice. Wciąż zastanawiało mnie dlaczego wtedy wrócił? Był w pewnym sensie wolny. Przez dwa lata błądził po różnych światach. Jedynie co z tego pamiętałam, to wizyta w Piekle. Znalazł się w jaskini, w której chociaż na chwilę odzyskałam świadomość. W ciemnościach widziałam błękitny, lśniący napis, rozprzestrzeniający się na ścianach. Czułam jego radość związaną z tym miejscem. Ale miałam wrażenie, że się tego także boi tego miejsca. Jakby wcześniej znajdowało się tu jego więzienie, w którym gnił przez ostatnie setki lat. Co on teraz planował? I do czego byłam mu potrzebna, skoro nie chciał władzy nad moim ciałem?
- Widzę, że znowu jesteś tu więziona- odezwał się Śmierć, wyrywając mnie z własnych rozmyśleń.
- Nie jestem tu uwięziona- odparłam, odkładając książkę na własnoręcznie rzeźbionym stole. Lwy pod szklanym blatem bezczelnie na mnie spoglądały.
- Wiem. Rozmawiałem ze Scott'em i opowiedział mi o twoim odejściu. Za to Ez...
- Śmierć- przerwałam mu.- Nie interesuje mnie to, co się z nimi dzieje. To koniec. Wszystko minęło.
- Więc, po co mnie wezwałaś? Skoro oni cię już nie interesują...
- Nie dokończyliśmy naszej ostatniej rozmowy. Myślę, że teraz to odpowiedni moment.


EZRA


 Ponownie wbiłem wzrok w kartkę. Nie było dnia, abym nie przeczytał zawartych na niej słów. Co zrobiłem źle? Kochałem ją ponad wszystko. Cały świat mógł ulec zniszczeniu, byleby tylko ona była przy mnie. Dlaczego byłem aż tak ślepy, że nawet nie zauważyłem tego fałszywego uczucia? Teraz przyszło mi za to zapłacić. Najchętniej skończyłbym ze sobą i tym całym gównem. Ale to właśnie jest kara za nieśmiertelność.
Zanurzyłem usta w tym palącym trunku. Ostatnie dni tylko dzięki niemu jakoś funkcjonowałem...
- Dosyć tego!- Zawołał kasztanowłosy, wyrywając mi szklankę z dłoni. Napotkał się z moją skwaszoną miną, jednak butelka też została mi odebrana.- Staczasz się człowieku! Nie mogę dopuścić, abyś do końca spadł! Musisz w końcu przejrzeć na oczy. Skoro odeszła, nie była ciebie warta.
- Ona? Chyba ja nie byłem jej wart! Co sobie myślałem związując się z Księżniczką? Ja, prosty, były strażnik jej królestwa...
- Daj już z tym spokój- odparł znudzony, opadając obok mnie.
- Masz rację. To już koniec. Mam zamiar jeszcze dzisiaj stąd się wynieść.
- Ezra... Po co ci to?
- Nie mogę zostać tutaj, gdzie wszystko mi ją przypomina. Widzę ją na każdym kroku, dlatego chce zacząć wszystko od nowa.
- Nie możesz- pokręcił przecząco głową.- Tu masz rodzinę, przyjaciół. Zawsze byliśmy razem. Od małego nie rozstawaliśmy się. Nigdy nie zapomnę jak wstawiłeś się za mnie na Dworze Królewskim. Nie znałeś mnie, a postanowiłeś wstawić się w mojej obronie.
- Pamiętam to- uśmiechnąłem się, wspominając tamten dzień.- Nie dość, że dostałem kilka batów od strażników, to w domu ojciec poprawił. Jednak to nie zmienia faktu, że i tak chce stąd wyjechać. Z wami, czy też bez was.
- Ezra...- zaczął niepewnie.- Zanim Samantha...- to piekielne imię, wywołujące tyle pozytywnych, jak i negatywnych we mnie emocji.Dlaczego nie może dać mi spokoju? -... odeszła, spotkała się z Daviną. Gdy już miała do ciebie jechać, zniknęła na dwie godziny. Z domu Dav do parady, jest jakieś dziesięć minut drogi.
- Może pojechała do tej rudej łajzy ze sklepu?
- Sprawdziłem to. Lucas nigdy tam nie pracował. On po prostu nie istnieje.
- Wiesz, niezbyt mnie to teraz interesuje. Było minęło. Nie ma jej, jego też, więc mam to gdzieś-wstałem, chcąc zabrać się za pakowanie. Chciałem jak najszybciej stąd odejść.
- Jest jeszcze coś- powiedział, przez co zatrzymałem się w bezruchu.- Samantha zmieniła Davinę w Łowcę.
- Przecież to niemożliwe...- szepnąłem pod nosem. Jednak chłopak to usłyszał.
- Owszem, na początku też tak myślałem. Jednak potem przeprowadziłem kilka badań.
Ze znużeniem słuchałem jego opowieści. Szczerze, to nie obchodziło mnie co się z nią stanie. Skoro ona stała się jedną z nas, musiała wiedzieć na co się pisze. Patrick wiele razy jej wyjaśniał co się z tym wiąże, a to, że stała się Łowcą, to już jej sprawa. Powinna tylko dziękować, że przeżyła przemianę. Nikt wcześniej tego nie dokonał.
- Nie znamy całej historii Królewskiego Rodu. Może właśnie ta przemiana należy do ich umiejętności? Przecież wiesz, że na ich temat sporządzono tylko jedną, za to niewielką, księgę.
- Tak, wiem. Ale w niej i tak nie było nic wspomniane o przemianach. Nie takiej bynajmniej.
- A jakiej?
- Ona zmienia się tak jak Samantha. Podejrzewam, że ma w sobie część jej demona...
- Czekaj- przerwałem, nagle zyskując zainteresowanie tą rozmową.- Jej część żyje w Davinie? Ona też będzie opętywana przez demona?!
- Nie, ale wygląda na to, że nasza Sam szykuje się na wojnę. Davina jest jednym z jej żołnierzy. Stworzyła nowy, lepszy i przede wszystkim silniejszy gatunek niż nasz. Myślę, że Chris miał rację. To ona stoi za tymi wszystkimi zabójstwami.


SAMANTHA


- Pamiętasz, gdy byłaś jeszcze dzieckiem, zabrałem cię w pewne miejsce. Dom wypełniony portretami.

- Tak, pamiętam. Ale co to ma do rzeczy? Przecież to byli tylko...
- Podobni do siebie ludzie? To ja to stwierdziłem. Zapytałem cię wtedy, dlaczego oni wyglądają tak samo.
- Nie są tacy sami, tylko podobni, więc muszą pochodzić z tego samego świata- uprzedziłam jego wypowiedź.
- Sądziłaś, że są z Piekła, gdyż nie wiedziałaś o innych światach. Ale myliłaś się częściowo. To byli zwykli ludzie. Przynajmniej kiedyś. Ja też należałem do nich, zanim stałem się Śmiercią. Tak samo jak ty.
- Przecież ja nie jestem człowiekiem.
- Byłaś. Gdy Lilith zostawiła cię u mnie, nie byłem pewien czy dostrzegasz istot nadnaturalnych, więc oddałem cię pod opiekę ludziom. Obserwowałem w ukryciu, jak mijają cię krasnale, gnomy, a ty nic nie dostrzegałaś. Póki nie skończyłaś czterech lat. Złapałaś wróżkę i oderwałaś jej skrzydła. Dlatego też masz na kciuku bliznę w kształcie małego zawijasa. To znak po ugryzieniu przez wróżkę...
Spojrzałam na moją bliznę i uśmiechnęłam się pod nosem. No tak. Cała ja... Urocza i niebezpieczna od urodzenia.
- Na każdym obrazie znajdowała się dwójka ludzi. Zawsze obrazy przedstawiały kobietę i mężczyznę- wtrąciłam, chcąc uzyskać jak najszybciej odpowiedź na męczące mnie od kilku dni pytanie.
- Śmierć to postać żyjąca od wieków. Pod koniec kadencji wybiera się nową parę, która będzie kontynuowała ich dzieło. Zwykle wytrzymywali sto, czasem dwieście lat. Wiesz, nie każdy wybrany uwielbia patrzeć na śmierć innych. Niestety, akurat mi się to podoba, więc wciąż jestem tym kim jestem. Wiem, że ty to rozumiesz. Ta przyjemność odczuwana podczas oddzielania duszy od ciała. Uczucie spełnienia...
- Nie!- Przerwałam stanowczo.- Ja tego nie cierpię! To mój...
- Demon?- Dokończył za mnie, przerywając mi.- Nie Sam, to ty. On to tylko w tobie wzmaga. Każdy z moich poprzedników też miał w sobie takiego demona. Ja też, tylko z czasem można nad nim zawładnąć. Ale masz po części rację. Ty jesteś inna. Nie rozumiem dlaczego twój demon jest tak silny, że potrafi zawładnąć twoim ciałem. Możne to dlatego, że sama jesteś demonem? Nie słyszałem jeszcze, aby kiedyś jakiś demon miał własnego potwora w sobie.
Pod wpływem emocji, wstałam i udałam się do jednej z gablot, z której wyciągnęłam wcześniej przeczytaną książkę i podałam ją mojemu przyjacielowi. Wcześniej chciałam sama do tego dojść, jednak teraz zrozumiałam, że potrzebuje pomocy. Czytał w milczeniu, a mi z każdą sekundą robiło się coraz bardziej niedobrze. Wszystkie emocje zmieszały się ze sobą, tworząc naprawdę wybuchową mieszankę. Wystarczył jeden zły ruch i...
- Jesteś tego pewna?- Zagadał chłopak odrywając wzrok od lektury.
- Nie. Ale to jedyne co znalazłam. Po części się zgadza. Demon odegrał swoją rolę, ale reszta się nie spełniła. Tam jest napisane, że każdego nosiciela chronią dwaj potomkowie Azazela, który tuż przed upadkiem zawarł pakt z Diabłem, w zamian za jego skrzydła, miał on chronić jego potomków.
- Tylko niektórych. Diabeł przysiągł chronić jego potomków, tylko jeśli z jednego płodu wyjdą dwoje dzieci.  Zawsze rodziło się jedno, drugie albo było martwe, albo po prostu nie istniało. Po wojnie w Cerisie główna linia zniknęła.. Will nie zważał na to kogo zabija.
- Więc to nie może być prawda?- Westchnęłam.- To znaczy, że to zwykła pomyłka...
- Nie. Jego potomkowie żyją, a to, co tu jest napisane to prawda. Nie wiem skąd wzięłaś tą książkę. Powinna być w moim domu... Ale nieważne. Ona opisuje każdego dziedzica daru życia i śmierci. To są historie moich poprzedników, jak i zastępców. Jeśli nie będziesz miała nic przeciwko, zabiorę ją ze sobą. Jest zbyt cenna.
- Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, tych ostatnich stron nie było. Ona żyje własnym życiem, prawda? I kończy się na mnie. Na nas- poprawiłam- Ale to wszystko nie ma sensu...
- Sam, zobacz . To nie jesteś ty, tylko twoje dziecko. Ty jesteś martwa.
Cisza i ciemność. Teraz tylko to było mi potrzebne. Chciałam uciec od tego wszystkiego, choć wiedziałam, że problemy nie znikną. To będzie nadal się za mną ciągnąć.
- Sam? Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada- stwierdził przyglądając się mi. 
- Ty znasz jego potomków, prawda? Wiesz kim są.- Śmierć skinął głową.
- Ty też ich znasz.
Chwila milczenia ciągnęła się wiekami. Kim oni byli? I czy to wszystko jest prawdą? Przecież, skoro oni wciąż żyli, powinni być przy mnie. Przecież to moi strażnicy...
- To Scott.- Oparłam się o zimną, szklaną szafkę.- Śmierć musisz mi pomóc.
- Nie mogę. To wbrew zasadom, abym dobrowolnie mieszał się w czyjeś sprawy.
- On będzie miał dwóch synów, a moje dziecko odziedziczy demona, który zniszczy je. On sam zrówna wszystko z ziemią, lub zamieni nasze światy w Piekło.
- Sam, ja naprawdę nie mogę...
- Nie musisz. Chce zawrzeć z tobą umowę. W zamian za moją duszę.


EZRA

 Wieczór jak zwykle się dłużył. Zresztą, ostatnio każdy dzień taki był. Odkąd Sam odeszła, byłem nikim. Nic nie wartym zdrajcą, który teraz musiał się ukrywać. W zasadzie to nie było nic strasznego. W tym momencie to był mój najmniejszy problem. Potrzebowałem rozmowy z ukochaną. Chciałem ponownie zobaczyć jej uśmiech, po którym po prostu wiedziałem, że wszystko będzie dobrze. Poczuć jej ciepły dotyk, który wywoływał przyjemne mrowienie w moim ciele. Czułem się wtedy jak jakiś gówniarz, który denerwował się przed pierwszą randką. Każdy nasz pocałunek, był jak pierwszy. Gdy była przy mnie, odczuwałem wszystko mocniej. Intensywniej. A teraz? Chociaż wiedziałem, gdzie się znajduje i jak tam się dostać, nie potrafiłem tego zrobić. Bałem się spojrzeć jej w oczy i usłyszeć te słowa, które zapisała na kartce, z jej ust.
 Wciąż łudziłem się, że ona wróci. Powie, że to wszystko było głupim żartem, a ja będę mógł ją przytulić. Dotknąć jej jedwabistych włosów i poczuć zapach waniliowego szamponu, którego używała. Cholernie za nią tęskniłem. Wszystkie smutki topiłem w alkoholu, który na dłuższą metę, i tak już nie wystarczał.
 Drzwi do mojego pokoju zostały otwarte, niemal wyrwane z zawiasów. Leniwym wzrokiem spojrzałem na przybysza, wylewając przy tym zawartość szklanki do mojego gardła. Piekło niemiłosiernie. Blady Tonny rozejrzał się po pokoju, nim natrafił na mnie. Jemu zapewne też przydałaby się szklanka Whisky, a raczej cała butelka.
- Widziałeś Patricka?!- Wrzasnął zdenerwowany.
- Ta, jest na strychu. Szuka jakieś mikstury, która ma...
- Amanda rodzi!- Krzyknął, przerywając mi. Rzuciłem się pędem po kasztanowłosego, a gdy już go znalazłem, chwyciłem za koszulkę, przerzucając przez ramię i udałem się do dziewczyny, tłumacząc mu po drodze zaistniałą sytuację. W Cerisie wiele razy towarzyszyłem przy porodach, dlatego też wiedziałem co było przy tym potrzebne. Zostawiłem go z blondynką, która siedziała na kanapie, głośno oddychając, i zacząłem sprowadzać potrzebne rzeczy. Woda, ręczniki i moja ręka, którą miażdżyła dłonią Amanda.
- Gdzie jest Scott?!- Warknąłem zły. To on powinien tu siedzieć zamiast mnie. Ja nigdy nie opuściłbym porodu własnego dziecka. Chociaż teraz nie musiałem się tym przejmować. Moja jedyna miłość odeszła. Jeszcze trochę i moje człowieczeństwo dołączy do niej. Drzwi ponownie z hukiem zostały otwarte, a ja zakląłem pod nosem. Co to kurwa jakiś bar, że tak trzaskają? Oczywiście, jaśnie pan ojczulek się zjawił. Wstałem, a moje miejsce zajął Scott. Wyszedłem i zająłem jedno z wolnych krzeseł na korytarzu. Tonny już grzał tam swoje miejsce. Słyszałem krzyki Amandy, które omal nie rozwaliły mi bębenków. Chłopak też się skrzywił na ten dźwięk.
Uśmiechnięty Natte dołączył do nas. Nie wiem czemu, ale miałem ochotę wybić mu ten wyszczerz z twarzy. Chciałem tak po prostu się na kimś wyżyć.
- Amanda rodzi?- Zapytał po kolejnej fali krzyków blondynki.
- Nie kurwa, ciasto piecze- fuknął Tonny. Dziękuje! Jak widać nie tylko mi działał na nerwy.
- Ej! Spokojnie stary! Wiecie, że jeszcze nigdy nie byłem przy porodzie dziecka? Jakoś niezbyt...
- Teraz masz szanse- wtrącił Patrick, wyłaniając się z pokoju.- Potrzebuje jeszcze jedną parę rąk.
Oczywiście Natte skorzystał z okazji i po chwili obydwoje zniknęli za drzwiami. Nim dobrze się ociągnąłem, usłyszałem wołającego mnie Patricka. Wszedłem do pokoju i ujrzałem nieprzytomnego chłopaka na podłodze.
- Co mu zrobiłeś?
- Kazałem podać ręcznik- odparł niewinnie lekarz. Zaśmiałem się, jednak przestałem, widząc rozwścieczony wzrok blondynki.
- Dobra, bierzmy się do roboty- powiedziałem i minąłem nieprzytomne ciało przyjaciela,kierując się do łóżka.
Demony to potrafi zabijać, a trochę krwi potrafi go załatwić...

SAMANTHA

 Rozmowa ze Śmiercią wcale mnie nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie. Miałam więcej pytań niż wcześniej. Czy rzeczywiście mój los był już przesądzony? Oczywiście, że nie.
To ja musiałam podjąć decyzje związaną z moją przyszłością. Ja albo oni. Wybór był prosty. Ale co dalej? Niestety Śmierć nie mógł mi w tym pomóc, gdyż jak to on stwierdził, „obowiązki wzywają”. Jaka była prawda, tego nie wiem, ale czułam, że kłamie. Tylko, że ja również miałam kilka spraw do załatwienia. Służka zapowiedziała moją wizytę Królowi, i właśnie teraz, zmierzałam do niego, prowadzona przez straż zamkową. Mijaliśmy nieznane mi części zamku. W zasadzie ledwo co znałam ten budynek. Jedynie potrafiłam trafić do kuchni i biblioteki. Resztę drogi do poszczególnych sal, po prostu zapomniałam.
 Weszliśmy do komnaty, w której panował półmrok. Przed wielkim kamiennym stole siedział Will, na podobnym do tronu krześle. Zauważyłam, że było tu trzy razy więcej strażników niż w innych pomieszczeniach. Trzech młodych mężczyzn było zwróconych do mnie tyłem. Zwolniłam swój krok widząc blondyna między nimi. Ezra? Ale co on tu robił?! Gdy mężczyzna się odwracał, czas jakby zwolnił. Sekundy zmieniły się w godziny, a minuty w wieki. Jak to możliwe, żeby on...
 Wypuściłam głośno powietrze. To nie był on. Poczułam ulgę, a może jednak nie? Może chciałam żeby on tu był. Przytulił mnie i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Z jednej strony chciałam tego. Chciałam wiedzieć, że on się nie poddał i wciąż o mnie walczy, ale po jaką cholerę miałby to robić? I tak nie wrócę, a on będzie żył w złudzeniu. Żałosnej iluzji, która nic innego nie przyniesie, niż ból. Lepiej żeby go tu nie było. Ułoży sobie życie z kimś innym. Tak będzie lepiej, dla nas...
Kogo ja oszukuje? Ja go KOCHAM!
- Samantho, proszę poznaj ambasadora Patersu, Itherla i jego strażników- odezwał się Will.
- Księżniczko- powiedział blondyn, po czym uklęknął. Gestem ręki nakazałam mu wstać.
- Co cię tu sprowadza?- Zwrócił się do mnie Król.
- Szukacie osoby odpowiedzialnej za śmierć waszych ludzi, jak i ziemskich- zaczęłam, jednak zaraz blondynek bezczelnie mi przerwał.
- Tak i  znajdziemy sprawcę. Wpadliśmy na trop...
- To ja- przerwałam tą bezsensowną paplaninę.- To mnie szukacie.
- Sam, proszę przestań. To nie są żarty. Osoba odpowiedzialna za te morderstwa zostanie unicestwiona i trafi do Piekła. Nie mamy czasu na zabawę..- zamilkł widząc mój wyraz twarzy. Czułam wzrok wszystkich w pomieszczeniu. Tak, jak chciałam.
 Skupiłam się na swojej, jak i demona, mocy. Przepływająca przez moje ciało energia, łaskotała miejscami, lecz w sercu czułam jak igiełki, wbijają się jedna po drugiej. Po prostu rozszarpywały je. Szczęście demona rosło, a ja coraz bardziej cierpiałam. Zamknęłam powieki, a gdy je ponownie otworzyłam, moje oczy stały się czarne. Wyrażały bezdenną pustkę. Wyciągnęłam rękę w stronę jednego ze strażników, a następnie z powrotem zbliżyłam ją do ciała, ściskając otwartą dłoń w pięść. Strażnik upadł na podłogę i zaczął wić się w agonii. Z jego oczów wydostawała się krew, tworząc wielką, szkarłatną kałużę na marmurowej podłodze. Gdy chłopak zdołał podnieść się na kolana, kolejna fala bólu zaatakowała go. Tym razem ucierpiały jego włosy, które wraz ze skórą, wyrywał, próbując dostać się do źródła bólu. Jednak nie potrafił tego. Był zbyt słaby, aby się obronić przede mną. A ja byłam w swoim żywiole.
- Sam, przestań- usłyszałam tak bardzo utęskniony głos. Zamknęłam powieki, a moja dusza opuściła ciało. Byłam teraz jednym z widzów, przyglądającym się tej scence. Blondyn stanął tuż obok mnie, a następnie przytulił mnie.
- Ty nie jesteś taka- wyszeptał.
- Właśnie, że jestem!- Wrzasnęłam, odrywając się od niego.- Ezra, spójrz- ujęłam jego twarz w dłoniach i zmusiłam go, aby odwrócił się w moją stronę.- Popatrz na moją twarz. Ja żyje tym. Stworzono mnie, abym zadawała tylko ból i to właśnie robię.
- Wróć do domu. Do swojej rodziny. Do mnie. Wszyscy tęsknimy za tobą.
- Zrobiłam coś strasznego- wyznałam.- Wiem, że jeśli ty się o tym dowiesz, znienawidzisz mnie.
- Nigdy tego nie zrobię. Wiesz, że cię kocham.
- Jesteś zwykłą iluzją, prawda? Moim sumieniem. Myślisz, że wywołasz u mnie współczucie, żal, jeśli zmienisz się w niego? Tu się mylisz, a teraz patrz- powiedziałam, wracając do swojego ciała. Chłopak dalej wrzeszczał z bólu, co mnie zaczęło irytować, więc po prostu postanowiłam skrócić jego cierpienie. Podeszłam i wbiłam szpony, które wyrosły z moich palców, w miejsce jego serca. Czarny dym, zmieniający się w nitki, wiły się po mojej dłoni, pochłaniając jego dusze. Bezwładne ciało, po prostu spadło na ziemię.
- Teraz mi wierzysz?- Zapytałam z kpiną w głosie. Spostrzegłam znieruchomiałych ze strachu wysłanników z Patersu. Żałosne...trochę krwi i koniec jego gburowatej kadencji?
- Widziałem ciała pozostawione przez niego. One wyglądał, jakby spały, a to, to jest po prostu pokaz twoich zdolności. Wiem do czego jesteś zdolna i nie wierzę, że to ty- odparł pewny siebie Król. No tak, nie przemyślałam tego, ale wszystko da się naprawić...
- To uwierz- powiedziałam oschle, po czym każdy strażnik znajdujący się w komnacie, padał na podłogę. Czarny dym błądził po podłodze, kierując się do mnie. Puste ciała, nie były niczym naznaczone. Chciał śpiących ludzi, to ma. A ja przynajmniej zaspokoiłam swój wewnętrzny głód.


SCOTT

 Krzyki mojej ukochanej można było usłyszeć na kilometr. Poród był ciężki i bolesny. Gdybym tylko mógł jakoś przenieść to na siebie...
Byłem szczęśliwym ojcem, który trzymał w jednej ręce pierwszego, swojego syna. Ta mała kruszynka także nie pozostawała dłużna mamusi i próbowała dorównać jej krzykiem. Druga dłoń była ściskana przez Amandę. Przynajmniej tak mogłem jej jakoś pomóc.
- Dasz radę kochanie, jeszcze tylko trochę- powtarzałem, próbując dodać jej otuchy.
- Ty pieprzony zapładniaczu- warknęła między krzykami.- Cholerny dupek! Następnym razem to ty będziesz rodził!
- Nie myślałem o kolejnych dzieciach, ale możemy to obgadać, jak tylko urodzisz to- uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czubek głowy.
- Scott- zawołał kasztanowłosy, pełniący rolę położnej. Camill podeszła do mnie i wzięła dziecko, aby je przemyć.- Idź do szklarni po krew Samanthy.
- Patrick, co się dzieje?- Zapytał zatroskany szwagier. O! W końcu coś go ruszyło!
- Dziecko odwrócił się bokiem. Musimy przeprowadzić cesarkę, inaczej ono zginie.
Nie potrzebowałem więcej informacji. Biegłem jak poparzony. Nie mogłem do tego dopuścić. Nie teraz kiedy był już prawie koniec...
Przeskoczyłem przez bajerkę i już znajdowałem się na parterze. Trzasnąłem drzwiami, które zapewne wyrwałem z zawiasów i już znajdowałem się w jego szklarni. Minąłem czerwone kwiaty, które zaczęły na mnie dziwnie syczeć. Otworzyłem apteczkę znajdującą się na ścianie i wywaliłem jej zawartość, ukazując białą, kwadratową ściankę. Wyrwałem ją i ujrzałem niewielką lodówkę, z torebkami z krwią. Chwyciłem odpowiednią i wróciłem do Amandy. Jej krew działała na nas leczniczo, dlatego też od czasu do czasu oddawała swoją ją dla nas. Zastałem tacę pełną jakiś narzędzi i zbladłem. Amanda uśmiechnęła się do mnie słabo, a ja podałem im krew.
- Chodź-zawołała rudowłosa, ciągnąc mnie za rękę w stronę wyjścia,.
- Nie mogę. Chce zostać z Am.
- Musisz wyjść- zwrócił się do mnie lekarz.- Nie możemy ryzykować.
- Idź kochanie- odezwała się blondynka.- Dam sobie radę, a ty zajmij się naszym dzieckiem... Idź, albo sama cię stąd wykopie- dodała widząc moje wahanie.
Niechętnie opuściłem pokój wraz z Camill. Wyczyściliśmy mojego syna z resztek krwi na ciele, a następnie dziewczyna ubrała go, gdyż ja bałem się, że mogę zrobić mu krzywdę. Mały usnął na jej rękach, więc wsadziła go do łóżeczka. Patrzyłem jak spokojnie śpi, a jego klatka piersiowa unosiła się do góry, aby potem delikatnie opaść. Czarne kędziorki wyróżniały się na tle niebieskich bodów. 
- Więc, jak będzie miał na imię?- Zagadnęła młoda gosposia.
- Tyler Tuvel Blackwigh.
- Blackwigh?- Powtórzyła zdziwiona.- Czy ty jesteś synem Roberta Blackwigh'a?
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Skąd znasz mojego ojca?


_________________________________________________________________________________


Hej :* Wiem, że rozdział późno, ale dopiero co skończyłam go przepisywać. Oczywiście jak to ja, musiałam też coś dodać, w niektórych miejscach :d  Nie czytałam go, tylko od razu dodaję. Za wszelkie błędy przepraszam. Co do rozdziałów na waszych blogach... Przepraszam, jeśli nie skomentowałam i postaram się to nadrobić w następnej notce!
Pozdrawiam :*
Seo.

6 komentarzy:

  1. Jej, ile się działo! ^_^ Rozkręcasz się coraz bardziej! :D Skomentuję rozdział jak do Ciebie zadzwonię, bo trzymam dziecko na rękach i trochę ciężko się tak pisze :P
    Pozdrawiam,
    Katarina

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówi się, że legł w gruzach.
    I nie ma cytatu na początku? ;( Szkoda :)
    Rozglądnęłam? To takie słowo wgl istnieje? Matko, nie wiedziałam :D
    Ta akcja porodowa jakaś chaotyczna, nie uważasz? Tu biegną i nagle już trzyma ją za rękę i wychodzi. Chyba nawet nie wspominałaś, że Patrick do nich dołączył tylko nagle wyłania się zza drzwi i mówi, że mu jest ktoś potrzebny.
    Matysieńko! Tyel się tu dzieje! Nadal części nie ogarniam. Muszę to sobie wszystko poukładać... Ale nieźle, na serio super akcje wymyślasz! Strasznie mi się podoba! Tylko, jak napisałaś, były błędy. Ale coś mi się dzieje z komputerem i nie mogę skopiować -,-
    Jestem pod wrażeniem twojej wyobraźni! Żeby to wszystko poukładać to trzeba mieć... na pewno dużo czasu! :)
    Jeny, jeny, czas mnie goni. Musze lecieć!
    Do kolejnego!
    Zuza ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, wiem. Błędy są... Zaraz biorę się za poprawianie i dodanie cytatu, który wyleciał mi po prostu z głowy.
    Co do mojej wyobraźni... tak działa na mnie kilkudniowy brak komputera :D
    Pozdrawiam i dziękuje za komentarz :*
    S.

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko dzieje się dzieje!! <3 Ładny rozdział :)
    http://s3condbreathe.blogspot.com/ Zapraszam do mnie na nowości :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawno nie komentowałam. Za co bardzo Cię przepraszam. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz.
    Rozdział świetny, zresztą tak jak zawsze.
    Szkoda mi Ezra (nwm jak się odmienia jego imię).
    Ciekawi mnie skąd Camill zna ojca Scotta
    Czekam na next i życzę dużo weny.
    Pozdrawiam
    Mroczna

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda mi Ezry i Samanthy, tak smutno się czyta o jego tęsknocie za ukochaną i o tym, że uważa że na nią nie zasługuje... Zapewne się powtarzam, ale ten demon Sam mnie przeraża i mam nadzieję, że sobie z nim poradzi. Kurcze, co z dzieckiem Scotta? Czy zawsze musisz nas trzymać w takim napięciu? :P
    Bardzo ładnie ukazałaś zmianę charakteru Sam ze względu na jej demona, nie zmieniła się tak nagle w jednej chwili, a działo się to z rozdziału na rozdział.
    Świetny kawałek, przepraszam, że mój komentarz jest krótki i może nieogarnięty, ale wróciłam przed chwilą z pola i zasypiam na siedząco.
    Czekam na kolejny ♥
    Pozdrawiam :) xx
    escape-from-this-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń