wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 7 Księga III

Hejka, moje kochane Misiaczki <3
 Oto i nowy rozdział :D Przyznam, że nie byłam zbytnio twórcza podczas pisania go, ale jest co jest... I bądźcie wyrozumiali, bo właśnie leże sobie w łóżeczku i czekam aż to choróbsko mnie opuści xd
W ostatnim poście decydowaliście o okładce, która będzie widnieć na Wattpadzie ( link w menu). Widząc głosy zaczęłam się zastanawiać, czy nie przeprowadzić drobną dogrywkę :d  Musiałabym jednak jeszcze trochę popracować nad ostatnią okładką.
No i ostatnie ogłoszenie czy też prośba... Zgłosiłam swoje krótkie opowiadanie do konkursu. I potrzebuje bardzo dużo lajków, żeby go wygrać... I tu jest prośba do was, misiaczki. Jeśli podoba się wam moja twórczość, może to opowiadanie także przypadnie wam do gustu, a lajkując je, pomagacie mi spełnić jedno z marzeń. Zwycięzca konkursu będzie miał możliwość wydania własnego ebooka, więc to byłby duży krok w mojej karierze pisarskiej :*
No, ale wszystko zależy od was <3 Bo przecież piszę dla was, więc jeśli będzie się to wam podobało, polubcie <3

https://www.facebook.com/HarlequinPolska/photos/a.10152653411796699.1073741841.258698886698/10152665138181699/?type=1&theater

No i dla tych niewiedzących, S. J. Meyer to jest mój, że tak powiem, pseudonim pisarski <3
Miłego czytania!


LEA

 Nie wiedziałam co mam zrobić. Po prostu stałam i gapiłam się na ojca i mężczyznę, stojącego tuż przy nim. Wydawał się być dziwny. Mroczny, chłodny i znajomy... Ale mogłabym przysiąc, że nigdy w życiu go nie widziałam. Jedynie przypominał mi mojego stróża, Sinee, ale on nie był taki, jak ona. Sinee nie była zła. 
 – Lea... – szepnął ojciec, wyciągając w moją stronę dłoń. 
 Miałam wrażenie, że chciałby mnie odgrodzić od nieznajomego. 
 – Prawda, ojcze – powiedziałam hardo. – Jeśli chcesz ze mną rozmawiać, oczekuję prawdy. 
 Król przetarł dłońmi twarz. Dopiero teraz dostrzegłam cienie pod jego oczami. Zmęczenie dało się we znaki. 
 – Aniołku, idź proszę do swojego pokoju. Zaraz do ciebie przyjdę i powiem ci wszystko, co będziesz chciała wiedzieć. – Nie uwierzyłam w żadne z jego słów. Skoro wcześniej potrafił mnie okłamywać, to teraz też mógł to zrobić. A ja w końcu chciałam znać prawdę. Nie potrafiłam już dłużej się powstrzymywać, więc pytania same sunęły mi się na usta. 
 Odwróciłam się i po prostu wymaszerowałam z salonu, udając się do swojego pokoju. A gdy już do niego dotarłam, trzasnęłam drzwiami tak mocno, że omal nie wypadły z zawiasów. Nie byłam żadną rozpuszczoną księżniczką. Ale to była już przesada. Przez ostatnie piętnaście lat nie odzywałam się niepotrzebnie. Nie wtrącałam w sprawy militarne, chociaż bardzo lubiłam zajęcia wojenne i, jak widać, miałam duże pojęcie na ich temat. Zawsze uważałam, aby moje decyzje pozytywnie wpływały na sprawy naszego świata. Żeby lud był zadowolony i bezpieczny. Poświęciłabym życie dla nich, lecz w końcu oddałam swoją wolność. Na prośbę ojca nie pytałam o matkę. Wiedziałam, że był w niej bardzo zakochany, a jakiekolwiek wspomnienie o niej przywołuje ogromny ból. Byłam tolerancyjna i wyrozumiała. Lecz bardzo ciekawska. Jednak nie rozumiałam dlaczego w zamku nie znajduje się żadne zdjęcie mojej matki. Nigdy jej nie poznałam i nawet nie mogłam zobaczyć. 
 Maszerując przez pokój zauważyłam prezent. Leżał na łóżku, a obok niego delikatnie złożony kolorowy papier, w który go zawinęłam. Spojrzałam na nasz dom, czując wzbierającą się tęsknotę. Z jednej strony chciałam znów być w Cerisie, ale z drugiej nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Dlaczego miałabym chcieć tam wrócić? Mój wspaniały kraj był po części tym, za co uważali nas Patersi – kłamliwymi potworami. Nikt nie potrafił ranić mnie tak bardzo, jak moi poddani. Chociaż zawsze starałam się być miła i pomocna. Jednak na co mi to przyszło? Przyszła królowa nie powinna taka być. I chyba czas na zmianę. 
 – Nie patrz tak na mnie, Nirra – warknęłam w stronę wilka. – Myślisz, że tu zostanę po tym wszystkim? – w odpowiedzi zaskomlała. – Muszę się przejść, a ty nikomu nie powiesz dokąd idę, zrozumiano? – niechętnie kiwnęła, a następnie położyła się na moim łóżku. 
 Założyłam bluzę i przerzuciłam torbę przez ramię, po czym po prostu weszłam na okno i zeskoczyłam z niego. 

EZRA

– Potrzebujesz mnie, blondasku – Śmierć podszedł do mnie i wyciągnął rękę, chcąc położyć ją na moim ramieniu. 
 Odskoczyłem od niego, jakby samo spojrzenie Kosiarza potrafiło mnie spalić żywcem. Czułem, jak mój wewnętrzny wilk budzi się do walki, a z moich ust wydobył się głośny warkot. 
 – Nie zbliżaj się do mnie – ostrzegłem, jednak ten tylko się zaśmiał. 
 – Uwielbiam twoje poczucie humoru, blondasku – sięgnął po kryształową szklankę, do której nalał sobie bursztynowej cieczy. Sam też miałem ochotę napić się mocniejszego niż herbaty.Zamarzył mi się bourbon z lodem. – Nie chcesz mieć mnie za wroga – rozsiadł się na kanapie. – Szczególnie nie w tych czasach. 
 – Dla twojej wiadomości, już dawno uważam cię za wroga – poinformowałem go. 
 – Ezra – rzucił ostrzegawczo Lucek. – Powinieneś się cieszyć, że Śmierć jest po naszej stronie. Jest nam potrzebny, inaczej nie wzywałbym go na daremnie. 
 No nie, to był już szczyt tego wszystkiego. 
 – TY GO WEZWAŁEŚ?! – wrzasnąłem. – I co teraz? Może usiądziemy, napijemy się herbatki i powymieniamy się tygodniowymi ploteczkami? Albo jeszcze lepiej! Urządźmy piżama party! 
 – Blondasku, Lucyfer słusznie zrobił wzywając mnie. Nie było cię wtedy na świecie, więc nie wiesz co się stało. Tak na prawdę, ty niewiele wiesz. A ja należę do nielicznego grona, które może wam pomóc. 
 – Pomożesz mi tak, jak Samancie? – widziałem, jak mocniej ściska dłoń na szklance. Powoli tracił cierpliwość.
 – To ona pomogła tobie. I mógłbyś w końcu darować sobie tą nienawiść do mnie, bo ja jedynie starałem się jej pomóc. 
 – Świetnie ci poszło – prychnąłem. – Jeśli już skończyliście, to wybaczcie mi, ale muszę iść i porozmawiać z córką, bo dzięki wam dowiedziała się o czymś, co chyba nawet nie istnieje. 
 – Ezra! – warknął w moją stronę Lucyfer. Olałem go i ruszyłem do pokoju Lei. Czekała nas bardzo długa rozmowa i niekoniecznie przyjemna dla nas obojga. 
 Gdy dotarłem do pokoju, jej nie było. Przeszukałem cały dom, jednak nigdzie nie mogłem jej znaleźć. 

SCOTT

 Wpatrywałem się w znikającą za drzwiami sylwetkę Ezry. Byłem oburzony jego zachowaniem. Chociaż to ja przez większość czasu zachowywałem się, jak dziecko, dzisiaj nasz król pobił wszystkie rekordy. Rozumiałem jego ból i reakcję na widok Śmierci. Ale on rzeczywiście nie był winny śmierci Sam. W przeciwieństwie do niego, wysłuchałem Kosiarza, który opowiedział mi o układzie, jaki zawarła z nim moja siostra. Wiedziałem, kim teraz się stała. Co robiła i gdzie mieszkała. Miałem tylko nadzieję, że jest teraz tutaj z nami. Niewidoczna, lecz obecna. Tak, jak podpowiadał mi pierścień na mojej dłoni, który dostałem od niej na pożegnanie. Teraz czułem, jak jego ciepło ogrzewa moją dłoń.  
 – Zostaw go – zwróciłem się do Patricka, który ruszył za królem. – Później z nim porozmawiam. 
 Lucyfer zajął miejsce obok naszego gościa. Śmierć podał mu drugą szklankę, do której nalał alkoholu. Spojrzał na mnie pytająco, a ja przytaknąłem i już po chwili siedzieliśmy we trójkę na kanapie i sączyliśmy ten okropny, palący gardło, trunek. 
 – Alkoholicy – zaśmiał się Patrick. – Ale możecie mi również nalać. 
 – Reaktywujemy naszą grupę AA – król Piekła wzniósł toast. – Ale może przejdziemy do konkretów? Co wy na to, chłopaki? 
 – Po rozmowie z Leą, czuje się, jak idiota – powiedziałem. – Ta dziewczyna jest zbyt mądra, jak na swój wiek. 
 – Ma to po matce – skomentował Lucyfer. 
 – A tak właściwie... to, jak ona się czuje? – zwróciłem się do Kosiarza.
 Nastała chwila ciszy. 
 – Dobrze. 
 Wiedziałem, że nic więcej od niego nie wyciągnę. Ale nawet to słowo uspokoiło mnie. 
 – Zajmijmy się tą sprawą – odchrząknąłem. – Jeśli demony szykują się, aby wyciągnąć kogoś z Piekła, musimy zacząć działać. 
 – Jest przynajmniej jakiś demon, na tyle silny, aby mógł wybić cały świat? Jak ta Aeszma?
 – Ona już nie istnieje – Śmierć zabrał głos. – Osobiście zabrałem ją do Nicości. 
 – Chyba, że potrafiłaby się stamtąd wydostać – zasugerował Lucyfer. 
 – To niemożliwe – pokręcił głową. – Choćbyś użył nie wiadomo jakiej siły, nie dostaniesz się do Nicości. To jest moja kraina i ja nią żądzę. Żeby tam się dostać, musisz przejść przez jeden z moich portali i za moją zgodą trafisz do Nicości. 
 – Czy Samaela też tam zabrałeś? – odezwałem się. 
 Śmierć zmarszczył brwi. 
 – Yyy... Nie – podrapał się po głowie. – Samaelem zajął się Lucyfer. 
 – To mamy mały problem... – odezwał się król Piekieł. – Nie mogłem spalić go w Ogniu Piekielnym. 
 – Bo jest Aniołem Śmierci – wytłumaczył ciemnowłosy. 
 – Za pomocą Śmierci umieściliśmy go w jego starym więzieniu w ... – zamilkł. 
 – No mówcie, gdzie! – wkurzyłem się.
 – W tej górze! Umieściliśmy go w tej górze... Zabezpieczyliśmy go tak, aby nikt nie mógł się do niego dostać. 
 – Gnił w pomieszczeniu wielkości tego tarasu – Kosiarz wskazał palcem okno balkonowe. Rzeczywiście, jego więzienie było małe. 
 Wstałem i przetarłem dłońmi twarz. 
 – Jeżeli oni go uwolnią... Musimy go przenieść. 
 – Tego nie da się zrobić – wtrącił Lucyfer. – Rzuciliśmy zaklęcie. Nie potrafi opuścić to miejsce. Jest z nim związany na wieki. 
 – Ja pierdole... Więc wytłumaczcie mi, co robią tamte demony, skoro nie da się go wydostać – warknąłem. 
 – No bo nie stworzysz żadnego wirusa bez antidotum. Musisz mieć coś, na wypadek, gdybyś sam się zaraził. 
 Spojrzałem na Patricka, który umilkł, widząc mój wyraz twarzy. 
 – Tylko nie mów, że ty też masz coś z tym wspólnego! 
 – Nawet nie wiedziałem, że on nadal żyje – warknął na mnie. 
 – Więc, jakie jest wasze antidotum – zwróciłem się do towarzyszów. 
 – Jest to osoba – wyznał gość w szlafroku. – Czy istota, jak tam chcecie. 
– To odpowiednik Samaela w anielskiej wersji – dokończył Kosiarz. 
 – Świetnie! – krzyknąłem. – Kolejny anioł? Już chyba wystarczająco problemów mamy z Leą. 
 – Lea nie jest naszym problemem – poprawił mnie Patrick. – Żaden anioł nie jest naszym kłopotem.
 – Nie do końca – wtrącił się Kosiarz. – Jak już wiecie, Samantha trochę zmodyfikowała DNA swojej córki. Pozbawiła jej ciała genu, który Samael mógłby wykorzystać, aby ją opętać. Samantha była półaniołem i półdemonem. Więc ze strony matki, Lea jest aniołem. Można by powiedzieć, że posiada w sobie tylko drobną cząstkę demonicznej mocy, zbyt małą, aby Samael mógł ją wykorzystać. 
 Zaniepokoiłem się o swoją siostrzenicę. Jak inaczej mógłbym zareagować? Lea była moją rodziną. Jedyną osobą, która została mi po Sam. Którą powinienem chronić, a nie pozwalać jakiemuś demonowi zagrażać jej życiu. Jeśli Samael naprawdę szykuje się na powrót do naszego życia, wiedziałem, że taki demon, jak on, będzie pragnął zemsty. Samancie już nie zagraża, więc na swój cel postawi albo Ezrę, albo Leę. 
 – Ale co to znaczy dla niej? – zapytał kasztanowłosy. 
 Dopiero od niedawna zdałem sobie sprawę, że on także niewiele wiedział w tej sprawie. 
 – Jest wygnańcem – Śmierć potwierdził nasze przypuszczenia. – Czyli nie jest w pełni aniołem, więc nie może należeć do Nieba. 
 – Ani nie jest demonem, więc nie może zostać w Piekle czy Cerisie – dodał Lucyfer. 
 – A jeśli ktoś się o tym dowie, nie będzie mogła zostać nawet w Patersie – szepnął lekarz. 
 – Czy wygnaniec jest, aż tak niebezpieczny, żeby nie mógł zaznać nigdzie swojego miejsca? – zapytałem. 
 – Jest bardzo niebezpieczny – odparł król Piekła, poprawiając swój szlafrok. – Znam kilku z nich osobiście i nawet mnie oni przerażają. 
 – Ale Lea nie je... – nie dane było mi skończyć, gdyż Śmierć zabrał głos. 
 – Wygnańcem stajesz się z różnych powodów. Lea urodziła się z tym, zaś inni zasłużyli na to miano. 
 – Więc co teraz zrobimy? – jednak nikt nie odpowiedział mi na to pytanie, gdyż wszyscy zwrócili swoją uwagę na Ezrę, wbiegającego do salonu.
 – Lea zniknęła – powiedział, a mój pierścień omal nie spalił mi skóry.



LEA


Żałowałam, że nie wzięłam czegoś cieplejszego od tej bluzy. Może w mieście było cieplej, ale idąc samotnie przez las niemal drżałam z zimna. Pogratulowałam sobie tego świetnego pomysłu. Chciałam jedynie trochę się przewietrzyć, spacerując po ogrodzie, Ale nie miałam ochoty wracać do środka i wysłuchiwać kolejnych kłamstw. Postanowiłam sama dotrzeć do tego klubu, gdzie miał grać jego zespół. Miałam nadzieję, że dzięki Cameronowi chociaż na chwilę zapomnę o tym, co czekało mnie w domu. 
 I tak właśnie znalazłam się tutaj - na środku pustkowia, gdzie po bokach drogi liście drzew szeleściły przerażająco. Czułam, że zapraszają mnie w głąb siebie, abym na wieki zatraciła się w ich ciemnościach. Nie wiedzieć czemu, ta propozycja wydawała mi się bardzo pociągająca. 
 Skrzyżowałam ręce na piersi, próbując się jakoś ogrzać. Kolejny raz pogratulowałam się w duchu, gdy zimny powiew wiatru z impetem uderzył w moje ciało. Jednak mój strach wzmógł się, gdy wyczułam coś niedaleko siebie. Niebezpieczeństwo, które mogło mi zagrażać, a ja nie miałam żadnego strażnika w pobliżu. Byłam sama na tym cholernym pustkowiu. I to dzięki własnej głupocie. 
 Dobra, Lea. Dasz sobie radę. Wdech. Wydech. 
Powtórzyłam sobie podstawowe chwyty obronne. Rozglądnęłam się wokół, aby znaleźć jakieś schronienie, albo idealne miejsce do ataku z zaskoczenia, lecz porzuciłam ten pomysł. Po co miałabym to robić? Z tego co wiedziałam, wygnańcy byli gardzeni przez wszystkie istoty tego świata. Nie zasłużyli na to, żeby żyć, dlatego też nie widziałam żadnego sensu, żeby walczyć o swoje życie. Moje istnienie nie było nic warte. 
 Bestia zbliżała się do mnie z niezwykłą szybkością, chociaż ja nie słyszałam jej kroków, wiedziałam, że znajduje się kilka metrów ode mnie. 
 Odwróciwszy się niczego nie dostrzegłam. Nadal byłam sama. 
Już chciałam zawrócić, gdy dostrzegłam dwa okrągłe światła, zbliżające się do mnie z na przeciwka. Moje mięśnie zesztywniały, jakby ciało samo chciało się bronić, choć dusza już odpuściła. Ale przed czym miałam się bronić? Oprócz tajemniczego auta zmierzającego w moim kierunku nic nie mogło mnie zaatakować. Nie widziałam dla siebie żadnego zagrożenia. 
 Powinnam zaufać swoim instynktom - jak to zawsze radził mi ojciec. Lecz ja nie potrafiłam się na to zdobyć. Czułam się inna i miałam wrażenie, że moje ciało jedynie chce mnie oszukać. 
 Nagle samochód z piskiem opon zatrzymał się tuż przede mną. Wzdrygnęłam się na ten dźwięk, choć uparcie szłam dalej. Drzwi od samochodu otworzyły się, a z środka wysiadł chłopak. Podbiegł do mnie. 
 – Lea! – odwróciłam się, czując przyjemne ciepło w środku. Nie byłam już sama. – Boże, Lea! Miałaś na mnie czekać w domu – przytulił mnie do swojego rozgrzanego ciała. 
 Trzęsłam się z zimna. Potwornie zmarzłam, a szłam może z... godzinę? Cameron ściągnął swoją skórzaną kurtkę i pomógł mi ją założyć. Zaprowadził do samochodu, a gdy oboje zajęliśmy miejsce podkręcił ogrzewanie. 
 – Dziękuje – szepnęłam, a następnie odwróciłam się w jego stronę. Na mojej twarzy błąkał się delikatny, nieśmiały uśmiech, zaś od niego biła złość. 
 – Co tu robiłaś? Przecież mogło coś ci się stać... – tym razem wyczułam troskę w jego głosie. – Umówiliśmy się, że przyjadę po ciebie. 
 – Wiem, przepraszam – powiedziałam nieśmiało. 
 – Obiad z rodziną się nie udał? – Skąd on to wiedział?!
 – N-no nie do końca – przyznałam. – Na koniec trochę pokłóciłam się z ojcem i wyszłam. Nie chciałam z nim więcej rozmawiać. Musiałam trochę ochłonąć. 
 Chłopak zaśmiał się gorzko. 
 – I dlatego postanowiłaś iść na spacerek w nocy, na jakimś zadupiu? Lea, przeszłaś jakieś dziesięć kilometrów! – Tak mało? – To cud, że nic ci się nie stało! 
 Westchnęłam. Miałam znosić jeszcze od niego reprymendy? Wiedziałam co czekało mnie w domu, jeśli wrócę. Postanowiłam chociaż raz zrobić coś, co nie przystało księżniczce. A mianowicie dobrze się bawić.
 Dobrze mówisz, pączusiu! – usłyszałam radosny głos anioła w mojej głowie. Z nią też musiałam zamienić kilka słów, ale nie teraz. 
 – Spadaj, Sinee – szepnęłam. 
 – Co mówiłaś? – zainteresował się chłopak. 
 – Przepraszam – poprawiłam się. – Chciałam cię przeprosić. 
 – Lea – jego głos był miękki, bardzo przyjemny. – Nie powinienem na ciebie tak naskakiwać. Musiało pójść o coś poważnego, skoro bez najmniejszego wahania wybrałaś się na tak niebezpieczny spacer – przytaknęłam. – Chcesz o tym porozmawiać? – pokręciłam głową. Jeszcze tylko tego było trzeba, że wmieszam Camerona w nasze sprawy. Chociaż wygnańca nie obowiązywały żadne zasady, więc mogłam opowiedzieć mu wszystko co tylko chciałam. – Jeśli będziesz gotowa na rozmowę, to pamiętaj, że możesz na mnie liczyć – położył dłoń na mojej, próbując dodać mi otuchy. 
 Powiedzieć czy nie powiedzieć? Musiałam z kimś o tym porozmawiać. Przemyśleć jakoś tą sytuację, albo dowiedzieć się cokolwiek na mój temat. 
 – Czy ty jesteś wierzący, Cameron? – to pytanie samo wypaliło z moich ust. Widziałam, jak chłopak marszczy brwi. 
 – No tak... Skąd takie dziwne pytanie? – zainteresował się. 
 Byłam po prostu ciekawa co taki zwykły człowiek mógł wiedzieć o nas. 
 – Czyli wierzysz w Boga, anioły i demony? 
 Zaśmiał się. 
 – Tylko nie mów, że twoja kłótnia z ojcem miała coś wspólnego z tymi pytaniami – spojrzał na mnie roześmiany, jednak szybko przestał się uśmiechać, widząc powagę na mojej twarzy. – Tak, wierzę. 
 – Więc na pewno słyszałeś o ludziach półkrwi? Nefilim, półdemon...
 – Nie wiem do czego zmierzasz, ale tak. I odpowiadając na twoje kolejne pytanie: Wierzę w ich istnienie. 
 – A słyszałeś o takich istotach, jak wygnańcy? – Widziałam, jak poruszył się na fotelu. Bingo! Trafiłam w dziesiątkę! 
 O matko... Kilka tygodni z ludźmi i mówiłam, jak oni. 
 – Więc co wiesz na ich temat? – skupiłam wzrok na nim. 
 – Wygnańcy to potwory – powiedział po chwili. – Z tego co wiem, to są skazani na wieczną tułaczkę, szukając odpowiedniego miejsca dla siebie. No wiesz – wzruszył ramionami. – Nie należą do Boga, a Szatan...
 – Diabeł – poprawiłam go. Dziadek spaliłby go żywcem za tą pomyłkę. 
 – Diabeł nie chce mieć ich w swoich szeregach. Czyli są, jak wolni strzelcy. Mogą robić co im się żywnie podoba. – Nie do końca. Chyba obowiązywały nas jakieś zasady? – Zawsze chciałem jakiegoś spotkać – wyznał. 
 – Nie boisz się ich? – zdziwiłam się. Miałam wrażenie, że sam Lucyfer był przerażony na samo wspomnienie o nich. 
 – Nie – odparł twardo. – Moja rodzina jest bardzo... katolicka. Ojciec bardzo wierzył w Boga i próbował nas też zmusić do tej wiary, Jednak nie zgadzałem się z jego zdaniem. Miałem własną opinię na ich temat i tego się trzymałem. 
 Przechyliłam się w lewo, gdy samochód skręcił. Z racji tego, że nie zapięłam pasów, próbowałam się czegoś złapać, aby nie polecieć. Chwyciłam się ręki Camerona, który ścisnął mocniej moje palce. 
 – Jestem przekonany, że nikt z własnej woli nie staje się wygnańcem – chłopak wpatrywał się we mnie swoimi zielonymi tęczówkami. Przełknęłam głośno ślinę. – Ale próbuję postawić się na ich miejscu. Jakbym się czuł, gdyby nikt mnie nie chciał? Doskwierałaby mi samotność i musiałbym się jakoś z tym pogodzić. Oni są wojownikami i na swój sposób sobie z tym radzą. Podziwiam ich za ducha walki. 
 Ja też jestem wygnańcem! I nie palę się do walki! – miałam ochotę wykrzyczeć to całemu światu. Jednak rozmowa z nim nieco poprawiła mi humor. Tak, właśnie. Nazywałam się Lea Rivelach-Maltali, Córka Samanthy Rivelash i Estesa Maltali. Księżniczka Cerisu, kraju zamieszkanym przez półdemony, gotowych poświęcić własne istnienie za życie ludzi. A teraz byłam wygnańcem. Co z tym fantem zrobię? To zależało tylko i wyłącznie ode mnie. I nikt nie będzie mi dyktował, jak powinnam postępować. Przynajmniej nie w tej kwestii. 



2 komentarze:

  1. "Kolejny raz pogratulowałam się w duchu" - chyba pogratulowałam SOBIE? ;)
    Znalazło się parę powtórek, głównie na początku czasowników "być" i "chcieć". Ale nie przeszkadzało to w czytaniu, więc piszę to tylko dlatego, że w sumie nie mam o czym :D
    No bo tak: rozdział ciekawy, dużo się w nim dzieje, fantastycznie napisany i strasznie szybko przeczytany :D Jak zawsze czuję LEKKI niedosyt! Końcówka wyszła ci cudownie! W ogóle nie wiem, jak to opisać, ale wszystko na koniec tak fajnie podsumowałaś, że tylko muszę czekać na kolejny rozdział i tyle! :P
    Uczucia Lei super opisałaś, czułam się, jakbym była obok niej albo nawet nią samą :)
    Ach, i znów ten Samael pokręci im szyki! Jestem strasznie ciekawa, jak zareagowała Sam. Na pewno bardzo gwałtownie, wnioskując z tego, że ten pierścień zaczął tak mocno piec. Ale czy się wkurzyła, a może się tak bardzo przejęła? Sama nie wiem, co o tym myśleć.
    Cameron... Co on tam do jasnej ciasnej robił? :D N odludziu dziesięć kilometrów od jej domu? :D On jest strasznie tajemniczą osobą, kompletnie go nie mogę ogarnąć. Czy jest dobry czy zły, czy mu zależy na niej. No po prostu nic. A mnie to trochę irytuje, bo przeważnie mam tak, że, może błędnie, ale niemal od razu odczytuję jakieś uczucia, które jakaś postać żywi do innej. A tutaj nie mam pojęcia. Niby się o nią martwi i w ogóle, ale jednak pojawił się tak znikąd przy niej, gdy znalazła się w potrzebie. Strasznie chciałabym się czegoś więcej dowiedzieć o nim! No i czeeekam na ten koncert. Już myślałam, że teraz będzie a tu kicha -,-
    Wiesz, że Cię podziwiam? Potrafisz coś takiego wymyślić, że jest super oryginalne i nigdy się nie znudzi!! *,* Uwielbiam Cię za to, bo mam co czytać! ;)
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza <3
    A w wolnej chwili zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem! <3 Rozdział całkiem spory, choć ja planuje w przyszłości pisać dłuższe xD ale coś mi narazie nie wychodzi xD
    Mogę zabić Samuela? Proszę, proszę, proszę ! ;__; grrr...
    Cameron... to człowiek zagadka, którą mam nadzieję, niedługo odkryć,może ty nam pomożesz :D
    Ale wyobraznię to ty masz :P :D <3 i za to kocham cię i twój blog !

    Ps. przepraszam za brak polskich znaków jak ''z'' z kreską, ale jak piszę opowiadania to za każdym razem kopiuję i wklejam -,- bo mam lapka holenderskiego yh <3 LOVE

    OdpowiedzUsuń