piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 3 Księga III

Rozdział nie sprawdzony, więc wybaczcie mi pomyłki/ błędy :* 
Życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania <3




***

 - Tatusiu? - zawołała mała dziewczynka wchodząc do komnaty.
 W pomieszczeniu panowała cisza i ciemność. Świeczki już dawno zgasły, choć wydawałoby się, że nikogo tu dzisiaj nie było. Dziecko zamknęło za sobą drzwi, a łzy zaczęły spływać jej po policzkach, gdy ponownie ruszyła na poszukiwania. Ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, przemierzała zamek, trzęsąc się z zimna. Po drodze mijała strażników, którzy w milczeniu przyglądali się jej poczynaniom. Jednak nie odważyła się podejść do nich i prosić o pomoc. Nawet tak małe dziecko wiedziało, że nie może okazać żadnej słabości względem swoich poddanych. Choć była przerażona, próbowała zamaskować swoje uczucie. Uniosła głowę ku górze dumnie szła przez korytarz.
 Kolejne drzwi zaskrzypiały, gdy weszła do wnętrza komnaty, które one strzegły. Pomieszczenie niczym nie różniło się od pozostałych - było zimne, ciemne i na swój sposób przerażające.
 Tym razem dziewczynka weszła do środka i rozsiadła się w kącie, a z jej gardła wydobył się cichy szloch. Chowając twarz w dłoniach modliła się, aby wreszcie ktoś jej pomógł.
 Słysząc jakiś dźwięk uniosła głowę.
 - Halo? - krzyknęła piskliwym głosem. - Tatusiu?
 Widząc postać wyłaniającą się z ciemności przywarła do ściany, po czym jej ciało zaczęło się trząść.
 - Kim jesteś? - szepnęła.
 Z każdym krokiem, twarz, jak i ciało intruza, stawało się bardziej wyrazistym. Dziecko dostrzegło, iż była to młoda kobieta. Uniosła główkę, aby przyjrzeć się jej. Kruczoczarne włosy okalały jej porcelanową twarz. Choć w pomieszczeniu nie było zbyt jasno, dostrzegła wiśniowe usta i jej czarne niczym otchłań oczy. Była piękna i wydawała się dla dziewczynki bardzo znajoma...
 - Wiesz, gdzie jest tatuś? - odważyła się jej zapytać.
 Nieznajoma przykucnęła przed dzieckiem, a dłoń położyła na ramieniu dziewczynki. Jej dotyk sprawił, iż przestała się bać. Smutek i strach opuściły ją, zastępując ciekawością.
 - Za niedługo tu przyjdzie, Lea - w pomieszczeniu rozległ się jej melodyjny głos. - Jestem tu, by ci pomóc.
 - Ja chcę do taty - w oczach dziecka ponownie pojawiły się łzy. - Zaprowadzisz mnie do niego?
 - A nie chcesz mnie poznać? - uśmiechnęła się, gdy dziecko kiwnęło głową. - Będę twoim stróżem, jeśli się zgodzisz.
 - Tatuś mówił, że Nirra jest moim stróżem...
 - Ja będę innym stróżem - powiedziała dziewczyna.
Chwyciła podbródek dziecka i uniosła ku górze, aby lepiej jej się przyjrzeć. Wielkie niebieskie oczy wpatrywały się w nią przepełnione strachem. Stróż nie ukazał żadnej złej emocji, gdy uświadomił sobie, że nawet w oczach swoich wrogów nigdy nie dostrzegł takiego lęku.
 - Takim, który się tobą zajmie i przyjdzie, gdy będziesz potrzebowała pomocy. Będę zawsze przy tobie i postaram się, aby twoje złe sny zniknęły - dodała, widząc, że dziewczynka niezbyt jest przekonana do jej pomysłu. Ale była jeszcze dzieckiem. Niewinnym stworzeniem, które zostało przypadkową ofiarą. Teraz przyszedł czas na naprawienie szkód i tym razem stróż nie miał zamiaru odpuszczać.
 - Jesteś aniołem stróżem? - zapytała dziewczynka.
 - Mogę nim być, ale żebym mogła się tobą zaopiekować musisz nadać mi imię... To będzie oznaczało, że należę do ciebie - wyjaśniła, widząc jej pytające spojrzenie.
 - Sinee - powiedziała cicho. - Podoba ci się?
 - Bardzo - uśmiechnęła się dziewczyna. - Tylko musisz mi obiecać, że nikomu o mnie nie powiesz. Inaczej będę musiała odejść - złapała swoją podopieczną za rączkę i pomogła wstać. Na jej policzkach widniały ślady łez, więc kciukiem je starła. - A teraz chodź. Znajdziemy twojego tatę.



***
LEA

 Szczerze powiedziawszy, nie tak to sobie wszystko wyobrażałam... To miało być spełnienie moich marzeń, odpowiedzią na najbardziej nurtujące mnie pytania, a stało się... No właśnie czym się stało? 
Zaraz po przejściu przez bramę ogarnął mnie zachwyt. Nasz dom otoczony był różnorodną roślinnością. Bluszcz piął się po murach budowli, w której mieliśmy się zatrzymać. Na środku wielkiego podjazdu znajdowała się marmurowa fontanna, a na jej szczycie postawiono kupidyna. Była to jedna z niewielu nowo nabytych rzeczy, patrząc na stan pozostałych rzeźb. Mały ogród figur ogrodzono niewielkimi krzakami. Z drugiej strony rozciągało się wielkie jezioro, które kończyło się za domem. Z tyłu dostrzegłam kawałek szklarni, jednak niezbyt mnie ona interesowała, zważywszy na to, gdzie byłam. W końcu znalazłam się na Ziemi! 
 Zanim weszłam do środka, aby obejrzeć wnętrze, zatrzymałam się w miejscu i zamknęłam oczy, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z różnych stron posesji. Cichy świergot ptaków mieszał się z dźwiękiem liści, muskających wiatrem. Było o wiele ciszej niż w naszym domu. Wiedziałam, że dzięki temu krótkiemu pobytowi tutaj mogłabym trochę odpocząć. Oderwać się od swoich obowiązków i udawać kogoś zupełnie innego niż w rzeczywistości.
  Wszystko było tak piękne, jak sobie wyobrażałam. I tak też było, dopóki nie spotkałam ludzi. 
Ale może to była też moja wina? Nie chciałam, aby traktowano mnie jak księżniczkę. Chciałam być człowiekiem, a to wiązało się ze wzlotem i upadkiem. W moim wypadku było więcej tych nieprzyjemnych doświadczeń...
 Zostałam znieważona, gdy uprzejmie zapytałam się o kolorowe obrazki wyświetlane w małym ekranie. Mężczyzna nazwał mnie dziwakiem, po czym wyrzucił ze sklepu. Kierowałam się czystą ciekawością, ale dla nich może było to formą obrazy? Oczywiście Cass, jak i jej bracia, pękali ze śmiechu, gdy widzieli moją "drobną" szarpaninę ze sprzedawcą. 
 Po tym incydencie moja przyjaciółka postanowiła zaznajomić mnie z podstawowymi urządzeniami, które normalni ludzie używali. 
 Kolejnym dla mnie problemem było przygotowanie się do zajęć. Zawsze gdy wstawałam, wszystko do kąpieli miałam przygotowane. Teraz sama musiałam sobie poradzić z ubraniem się, uczesaniem no i jak przypadło na normalną nastolatkę, musiałam sprzątać we własnym pokoju. Do tego dochodziło kilka obowiązków domowych, które zostały każdemu przydzielone. 
 W ciągu paru dni nauczyłam się odpowiednio zastawiać stół i zmywać naczynia po obiedzie. Może komuś wydać się iż moje problemy są ciut śmieszne, ale jak miałabym się zachować w takich sytuacjach, skoro nigdy nie byłam przyzwyczajona do takiego życia? Od małego wpajano mi umiejętności strategiczne. Lekcje zaczynałam od drobnych łamigłówek, które miały rozwinąć u mnie logiczne myślenie. 
 Po szczegółowej analizie historii naszego świata, rzeczywiście sama potrafiłam bez problemu dostrzec błędy popełniane przez naszych poprzedników. Jak zawsze - uczyliśmy się na cudzych błędach. Przynosiło to korzyści dla nas, jak i naszych poddanych.
Moi rówieśnicy także nie grzeszyli kulturą, ani wyrozumiałością. Gdy już wieść o naszym przyjęciu rozeszła się po szkole, przyszła pora, abyśmy się z nimi zapoznali. Część z nich wydawała się nawet sympatyczna, ale reszta była ich przeciwieństwem. Nie mogliśmy (a przynajmniej ja, gdyż oni już trochę zaznali się z tym światem) liczyć na wyrozumiałość, patrząc na to, że pochodzimy z zupełnie innego "państwa" a nasze zwyczaje i tradycje strasznie odbiegały od ich.
 Nie rozumiałam jeszcze wiele rzeczy. Między innymi dlaczego nikt nie wysłuchiwał moich próśb.
 - Poproszę kawałek cielęciny z sałatką z derenia - powiedziałam do kucharki, która znudzonym wzrokiem wpatrywała się we mnie.
 Miałam wrażenie, że w ogóle mnie nie słucha, tylko z niecierpliwieniem czeka na koniec swojej pracy. Ten scenariusz powtarzaliśmy już kilka razy. Ja - składałam swoje zamówienie, ona - częstowała mnie jakąś ciapką, która teoretycznie zawierała wszelkie potrzebne wartości odżywcze, jakie były nam potrzebne. 
 Przechyliła łyżkę i wylała kolejną breję na mój talerz. Ze skwaszoną miną zabrałam tacę i wróciłam do stolika, przy którym siedzieli moi towarzysze. Cass widząc mnie uśmiechnęła się.
 - Mam coś dla ciebie - powiedziałam przysuwając tacę Ethanowi. Ten wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie. - Nie rozumiem jak możesz coś takiego jeść...
 - W życiu bywają gorsze rzeczy niż jakieś jedzenie - odparł obojętnie. - Jak na przykład spotkanie patersowiańczyka...
 - Ej! - jęknęłam przerywając mu. - Za niedługo będziemy musieli być dla nich mili. Jeszcze nie wiem gdzie będzie utworzone nasze wspólne królestwo. 
 - A ja wiem - wtrąciła się jego siostra. - Słyszeliście, że Marcus zamierza poddać się swojemu wiecznemu snu? Pewnie twój wybranek zasiada wysoko w radzie i dlatego zajmiecie Paters. 
 - Marcus i somnium mortale? - zapytałam zaskoczona.
 Przypomniała mi się ostatnia ceremonia snu, w której brałam udział. To zaszczyt dla wybranków, gdy towarzyszy im rodzina królewska. Przynajmniej wtedy nie są skazani na samotne towarzystwo Śmierci. Nie jest to przyjemna uroczystość, a sama obecność Kosiarza sprawia iż jest ona bardzo smutna. Za każdym razem gdy widziałam tego potwora czułam jak całe moje ciało się spina. Byłam gotowa do ucieczki w każdej możliwej chwili. Chociaż ukryty był pod czarną płachtą, a ja mogłam dostrzec jedynie jego kościstą dłoń, wiedziałam, że jest on niebezpiecznym stworem. 
 Cała ceremonia miała na celu zapewnienie wieczny spokój nieśmiertelnym. Istnieje bowiem przywilej królewski, który dzięki współpracy ze Śmiercią może odebrać komuś wieczne życie. Oczywiście ofiara musi wyrazić na to zgodę, bez tego tylko w walce można odebrać komuś nieśmiertelność.  
 Pamiętam, że ostatnio wzruszyłam się, gdy małżeństwo oddało się wiecznemu snu. Wspólnie spędzili kilkaset lat wspólnie, a później chcieli nawet dzielić razem życie pośmiertne. Podziwiałam ich akt oddania, chociaż nie byłam przekonana do kierującej ich odwagi. Ale przecież nie każdy mógł być przekonany do wiecznego życia. W końcu i jemu by się to znudziło. 
 - Nie wydaje mi się, abyśmy zamieszkali w ich pałacu - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Czułabym się dziwnie przebywając wśród obcych...
 - Nie obcych - zaprzeczyła moja przyjaciółka. - Gdybyś poślubiła tego drania, jego ludzie staliby się twoją rodziną. 
 - My jesteśmy jej rodziną - warknął wściekły Tyler, pierwszy raz odzywając się do mnie od przybycia na Ziemię. A minął już tydzień. - Żadne patersowe dupki ci jej nie zastąpią. 
 - Dobrze, w domu pogadamy na ten temat - przerwałam im, chcąc jak najszybciej zakończyć ten nieprzyjemny dla mnie temat. - Teraz mam zajęcia artystyczne. Cass? - spojrzałam na dziewczynę, która pokiwała przecząco głowę, oznajmiając, że nie mamy wspólnych zajęć. 
 Odeszłam od stołu i zabrałam swoją torbę, w której trzymałam potrzebne przybory.
Nie wiedziałam jak odbywają się te zajęcia. Czy będziemy wychodzić w plener i rysować jakiś obiekt, który najbardziej nas zaciekawił?
 No cóż, miałam wielką ochotę na przelanie swoich uczuć na płótno.
Dzięki pomocy jakieś uczennicy szybko dotarłam pod klasę, w której miały odbyć się zajęcia. Wchodząc do pomieszczenia, zauważyłam, że była to chyba jedyna klasa, w której górowało tyle pastelowych barw. Wszystkie ściany przystrojono pięknymi pejzażami czy też portretami. Po bokach ustawiono ławki, które tworzyły koło. W jego środku stało kilka sztalug z płótnem, przed którymi siedzieli uczniowie.  
 Uśmiechnęłam się na samą myśl, że sama mogłabym malować.
Podeszłam do biurka, wykonanego z ciemnego drewna, i podałam kartkę nauczycielce, która przed nim siedziała. Młoda kobieta uniosła głowę i szybko omiotła mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, jednak ta nie odwzajemniła tego gestu. Z przymrużonymi powiekami czytała zawartość dokumentu, wręczonego przeze mnie. Przeczesała kościstą dłonią swoje blond włosy, po czym zawinęła sobie jeden kosmyk na palec. Dostrzegłem, iż jej paznokcie były pomalowane szkarłatnym kolorem. Wydęła wargi, jakbym stała się jej kolejnym problemem. Ściągnęła niewielkie okulary, po czym ponownie na mnie spojrzała.
 - Lea Maltali - powiedziała, na co ja skinęłam głową. - Uczestniczyłaś kiedyś w jakiś zajęciach artystycznych?
 - W zasadzie dużo maluję - odparłam uradowana. - W mojej poprzedniej szkole... - zaczęłam, jednak młoda nauczycielka machnęła ręką uciszając mnie.
 - Na moich zajęciach panuje absolutna cisza. Jeśli chcesz malować, powinnaś swoją całą uwagę skupić na płótnie - podpisała papier, który jej wręczyłam, a następnie podała mi go. - Idź i zanieś to dyrektorowi. W sekretariacie powinnaś znaleźć Camerona, poproś go żeby dał ci sztalugę. Dzisiaj oczekuję, abyście oddali swoje pracę.
 Spojrzałam zaskoczona na nauczycielkę, po czym obejrzałam się za siebie, aby zobaczyć co uczniowie robią. Część z nich malowała martwą naturę, zaś inni wszystko co im przyszło do głowy. Na mojej twarzy pojawił się grymas.
 - Jak mam namalować coś, czego nie widzę? - zwróciłam się do nauczycielki. - Muszę zobaczyć obiekt zanim zacznę go malować. Inaczej nie będę potrafiła wykonać tego zadania.
 Dostrzegłam złość malującą się na twarzy nauczycielki. Podparła dłoniami podbródek, po czym uśmiechnęła się do mnie najsztuczniej jak potrafiła.
 - Widzę, że mamy księżniczkę w klasie - każde jej słowo było przesłodzone. - Jeśli chcesz chodzić na moje zajęcia, pójdziesz do dyrektora. Oddasz mu ten cholerny papier i załatwisz dla siebie sztalugę i płótno. Do końca dnia czekam na twoją pracę. Jeśli mi się spodoba - pozwolę ci zostać. Inaczej nasza księżniczka może się pożegnać.
 Nie zamierzałam komentować jej słów. Po prostu wyszłam i skierowałam się do sekretariatu. Ta nauczycielka nie wyglądała mi na porządną osobę. Nigdy nie spotkałam kogoś, kto by tak nienawidził swojego fachu. A przecież sztuka to czyste piękno... Nasze chwile, miejsca, które zostały zatrzymane w najpiękniejszym momencie swojego istnienia. Jak ona mogła tego nie doceniać?
 Przeszłam przez szeroki korytarz, gdzie po jego bokach umieszczono szafki dla uczniów, i weszłam do sekretariatu. Przywitała mnie starsza kobieta zasiadająca przy biurku. Podałam jej formularz ze wszystkimi podpisami, a ta nakazała mi czekać na panią dyrektor, która chciała zamienić ze mną kilka słów. 
 Po chwili z gabinetu obok, wyszła kobieta o czarnych włosach. Związała je w koka. Na jej twarzy malował się spokój i radość. Pod tym względem bardzo przypominała mi Andreę, za którą tęskniłam. Odkąd przybyliśmy na Ziemię, odwiedziła mnie zaledwie kilka razy, chociaż wcześniej spędzała ze mną każdą wolną chwilę. Teraz musiałam się zadowolić kilkoma minutami, które dzieliłyśmy przed śniadaniem. 
 - I jak ci się z nami podoba, Lea? - zagadała do mnie kobieta, gdy wchodziłam do jej gabinetu. 
 W pomieszczeniu panował półmrok, spowodowany zasłoniętymi przez żaluzje oknami. Kilka papierów i segregatorów walało się na jej biurku. Najwyraźniej robiła jakiś przegląd, czy też porządki, patrząc na to, że wszystkie szafki były otwarte, a jej papiery znajdowały się na różnych miejscach. 
 - Dobrze - odparłam. 
 Kobieta uśmiechnęła się do mnie. 
 - Pani Fellas powiedziała, że mam pójść po sztalugę dla siebie na zajęcia - dodałam po chwili. Dyrektorka zmarszczyła nos, jakby się nad czymś zastanawiała. Odwróciła się w stronę okna, a gdy dostrzegła, że nic tam nie ma, na jej twarzy pojawiła się ulga. 
 - Są w schowku obok archiwum. Na końcu korytarzu powinnaś znaleźć kogoś, kto ci pomoże to przynieść - podziękowałam jej, po czym wyszłam z gabinetu. 
 Idąc zastanawiałam się nad reakcją kobiety. Dopiero teraz doszło do mnie to, że przecież wyczułam coś w tamtym pomieszczeniu. Nie byłam pewna co to było dokładnie, jednak wiedziałam, że nie jest człowiekiem. Jej energia duchowa wahała się na pograniczu, więc albo była ziemskim wilkołakiem, albo Łowcą. Stawiałam na to pierwsze, gdyż nie wyglądała mi na jedną z nas. 
 Rozmyślając nad nią, nawet nie zauważyłam jak wpadłam na ścianę. Poczułam jedynie jak coś twardego miało bliskie spotkanie z moim czołem. Dotknęłam ręką głowy, a następnie spojrzałam na przedmiot, który wywołał mój ból. 
 - Au - jęknął chłopak bardziej z zaskoczenia niż z bólu. 
 Nie ukrywałam zaskoczenia. Przede mną znajdowała się żywa istota, która w żadnym kawałku nie przypominała ściany. Chłopak także wyglądał na zaskoczonego. Swoje brązowe włosy przeczesał ręką, ukrywając zmieszanie, jak i zdenerwowanie. Był strasznie wysoki. Mierzył prawie metr dziewięćdziesiąt. Dostrzegłam wyraźnie zarysowane kości policzkowe, a jego zielone oczy zostały podkreślone gęstymi rzęsami. W jego spojrzeniu dostrzegłam czułość zmieszaną z walką, o ile można było je od siebie odróżnić. 
 - Ty - powiedział surowo, a jego wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Teraz górowała tylko złość. 
 - Ja?
 - Tak, ty - teraz niemal warczał na mnie. - Co ty tu robisz?
 No cóż... byłam zmieszana tą sytuacją, jak i jego zachowaniem. Chociaż po tych wszystkich zdarzeniach, w jakich brałam udział, ta zbytnio nie odbiegała od normalności. 
 - Przyszłam po sztalugę... No wiesz, na zajęcia plastyczne. 
 - Nie o to mi chodzi - powiedział zdenerwowany. - Co ty TUTAJ robisz?! 
 - Przepraszam, ale nie rozumiem o co tobie chodzi... Ja przyszłam tu tylko po sztalugę i mam zamiar iść coś namalować na zajęcia, więc wybacz, ale idę szukać schowka - minęłam go, jednak nie dane mi było odejść za daleko. Poczułam jego rękę zacieśniającą się na moim ramieniu.
 Stłumiłam swój instynkt, który nakazał mi się bronić. Powoli odwróciłam się do niego przodem, a wzrok utkwiłam na jego dłoni. Szybko zabrał rękę.
 - Nie jesteś stąd - bardziej stwierdził niż zapytał. - Przepraszam za moje zachowanie... Po prostu jesteś tu nowa, a ja nie przepadam za obcymi - wytłumaczył.
 - Dzięki - mruknęłam pod nosem, wydymając jednocześnie dolną wargę.
 - Tutaj są materiały na zajęcia - powiedział, po czym otworzył drzwi znajdujące się obok nas.
 Wszedł do środka, a następnie zapalił światło. Nie przyglądałam się zawartości schowka, gdyż całą swoją uwagę skierowałam na płótna znajdujące się naprzeciwko mnie. Ruszyłam w ich kierunku, wybierając jednocześnie w myślach odpowiedni obraz.
 - Potrzebujesz coś jeszcze? - zapytał chłopak sięgając po jedną ze sztalug znajdującą się na metalowej szafie. Przez chwilę zastanawiałam się o co mogłam go jeszcze prosić, aż w końcu powiedziałam:
 - Potrzebuję jeszcze miejsce gdzie mogłabym malować. Najlepiej jakiś widok...
 - A może stadnina? O tej porze wyprowadzane są konie na wybieg - zaproponował.
 - Idealnie - powiedziałam, jednocześnie ogarnięta zachwytem. - Mógłbyś mnie tam zaprowadzić?
Brunet skinął głową. Zabrał część materiałów i ruszył ku wyjściu.
 - Dlaczego się tu przeprowadziłaś? - zapytał zaskakując mnie. Szczególnie, gdy przypomniałam sobie, że nawet się nie przedstawił.
 - Cameron - powiedział, jakby czytał mi w myślach. Chociaż było to niemożliwe, więc nie wzięłam tego pod uwagę.
 - Lea - uśmiechnęłam się pod nosem. - Z czystej ciekawości - odpowiedziałam na jego pytanie. - Miałam już trochę dość tej monotonii w domu i zapragnęłam czegoś nowego.
 Usłyszałam cichy śmiech nowo poznanego chłopaka.
 - Gdyby moi rodzice tak spełniali moje zachcianki, pewnie w końcu by zbankrutowali.
 - To nie kwestia pieniędzy - zaprzeczyłam. - Nie przeprowadziłam się tu na stałe, więc kiedyś i tak wrócę do domu.
 - Szkoda - szepnął spoglądając w moje oczy.
 Natrafiwszy się na jego spojrzenie zamilkłam. Słowa ugrzęzły mi w gardle, nie chcąc wydostać się na zewnątrz. Ujrzałam drobinki potu pojawiające się na jego czole. Chociaż go nie dotykałam, mogłam dostrzec jak jego mięśnie się spinają. 
 - Jesteśmy na miejscu - oznajmił, przerywając naszą chwilę ciszy.
 Odwróciłam wzrok spoglądając na stajnię przed nami. Była skromna, jednak piękna na swój sposób. Kilkanaście koni znajdowało się na wybiegu, a ja już dostrzegłam tego, którego pragnęłam umieścić na płótnie. W oddali rozprzestrzeniał się las, tworząc idealne tło dla mojego malunku. Już miałam gotowy zarys swojego dzieła, w którym na pierwszym planie byłby źrebak, obok stajni, jednak moją uwagę zwróciła czarna postać między krzakami. Zniknęła, gdy próbowałam dostrzec jakieś detale. Będąc w obecności Camerona, nie chciałam ujawniać żadnego zaniepokojenia, ani zdenerwowania. Kilka dni temu wyczułam obecność wilkołaków, jak i Łowców, ale żaden nie pokazał mi się na oczy. Podejrzewałam, że takie były ich rozkazy. Więc kim była ta postać? 
 Skoro nie należała do moich strażników, musiała być kimś zupełnie innym. Jedyne czego teraz się obawiałam, to tego, że okaże się być moim wrogiem. Jedną z osób, które zamarzyły sobie obalić mnie i nie dopuścić do pojednania światów. 
 - Nie podoba ci się? - zapytał mnie brunet, jakby obawiając się potwierdzenia swoich obaw. Zupełnie źle odczytał moją reakcje. Uśmiechnęłam się do niego.
 - Jest pięknie - powiedziałam, jednocześnie w myślach przywołując Nirrę. 
 Była ona jedynym stworzeniem, któremu zawierzyłabym swoje życie. I tak też zrobiłam. Miałam jedynie nadzieję, że moje przeczucie nie zostanie potwierdzone. Inaczej my wszyscy bylibyśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Nie wspominając już o tym, że musiałam zgodzić się z ojcem. 

3 komentarze:

  1. Heeej :) Jeeej, w końcu znalazłam chwile, by przeczytać rozdział :)
    A więc tak: jakoś tak szybko się wszystko potoczyło. Ale w sumie to dobrze, bo gdybyś miała opisywać wszystko po kolei to trwało by to i trwało :) Więc okej :D
    Wszystko mi się podobało. Szczególnie opisy. Ja nigdy nie wiem, jak coś zacząć opisywać, a lubię czytać wyczerpujące opisy, więc cieszę się, że u Ciebie się taki znalazł :)
    Pojawiają się kolejne tajemnice z czego bardzo się cieszę :D
    Cameron... Cóż, na pewno jeszcze się pojawi - przynajmniej mam taką nadzieję, bo jego zachowanie było co najmniej dziwne, najpierw tak niby miło, niby okej a potem się nagle wkurzył :D i czekam na jakieś wyjaśnienia w dalszych rozdziałach jeśli chodzi o jego postać. Dalej, nauczycielka była wredna :) Ale mam nadzieję, że spodoba jej się obraz Lei i jej wreszcie utrze nosa :D
    Oczywiście zastanawia mnie ta czarna postać, ale nie mam jakiś pomysłów, kim mogłaby być.
    Czekam na kolejny rozdział i kolejny dzień z ziemskiego życia Lei :)
    Pozdrawiam serdecznie!
    Zuza <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie, nietuzinkowe, zaskakujące :)
    Wciągnęło mnie :)
    zapraszam do siebie http://onesmallbreath.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział !!! <3
    Cameron to bardzo tajemnicza i intrygująca postać, jestem ciekawa czy i jak go nam dalej pokażesz :) Bo pokażesz? :P
    Czarna postać? Zagadka kolejna ! jak możesz nam to robić ;(((((

    OdpowiedzUsuń