piątek, 21 marca 2014

Księga II: Rozdział IV

Bo tylko w mrocznych ciemnościach, mrok codzienności niezauważalnym cieniem pozostaje...”



             Wszedłem do apartamentu, który należał do brunetki. Zauważyłem ją siedzącą na kanapie. Zastanawiała się nad czymś. Ostatnio często jej się to zdarzało. Nawet wiedziałem nad czym tak myśli. Opadłem obok niej i dopiero gdy dotknąłem jej ramiona, zauważyła moją obecność.
- Śmierć...- wyszeptała.- Nie strasz mnie.
- Przepraszam- westchnąłem.- Nadal nic nie wymyśliłaś w jej sprawie?
- Nie- odparła zawiedziona.- Po prostu nie wiem, co mogło pójść źle. Nie powinna tak zareagować.
- Niestety ja nie mogę ci w tym pomóc. Moja moc nie może zostać przy tym wykorzystana- powiedziałem ze smutkiem w głosie. Chciałem pomóc. Tak cholernie chciałem, aby moja mała Samantha powróciła, ale wiedziałem, że zwiastuje to kolejny nawał problemów. Jak ona zareaguje na te wszystkie kłamstwa? Czy może nie będzie pamiętać tego co się teraz stało? Tak, jakby się nie obudziła. A jeśli jednak? Znałem ją od urodzenia i wiedziałem jak zareaguje na to. My chcieliśmy dla niej dobrze. Pragnęliśmy normalnego życia dla niej tak, jak sama je kiedyś pragnęła. Nigdy nie chciała być Łowcą. Zawsze chciała być normalna. Nieświadoma o tym całym nadnaturalnym świecie. Nawet nie powiedziałem jej o innych stworzeniach. Oprócz wilkołaków i demonów, a nawet półczarowników, nie wiedziała o reszcie. Pragnęła śmierci. Miała dość nieśmiertelności.
               Więc co teraz? Jeśli wróci jej pamięć... ona nie zrozumie naszego postępowania. Nie zrozumie tych kłamstw, gdyż bardziej od demonów, właśnie nimi gardzi. Pomimo tego, że te stwory zabiły tyle osób, to ludzie i tak przeważali je śmiertelną liczebnością. Zabijają się bez powodu. Już nie raz byłem świadkiem jak mąż zabija swoją partnerkę, podejrzewając ją o zdradę, oczywiście niesłusznie. Albo gdy dzieci „testowały” metalowy przyrząd, znaleziony w sejfie. Czasem udawało się im nabić i wystrzelić. Mógłbym powiedzieć, że szkoda było mi tych maluchów, ale skłamałbym. Ja czerpałem swoją energię z ich niepowodzeń i żyć. Każde zebrane żniwo wzmacniało mnie, ale nie mogłem tego wykorzystać, stając po czyjeś stronie. Byłem bezstronny i musiałem zachować porządek przy szali żywota. Nie mogłem dopuścić, aby Wallisey zbierał je za mnie. Jakimś cudem stworzył coś, co przekształca dusze w czystą energię, a osoba posiadająca ten przedmiot, obdarzona jest niesamowitymi umiejętnościami.
- Wiem, że nie możesz użyć swojej mocy, ale możesz nam inaczej pomóc- odezwała się Lilith.
- Staram się, ale to nie jest takie proste. Sam nie mam pojęcia, dlaczego poszło coś źle. Myślę, że tak po prostu miało być. Znasz jej przeznaczenie, więc wiesz jak to się wszystko skończy.
- Nie!- krzyknęła wstając.- Nie pozwolę na to. Dopiero co ją odzyskałam i znów mam ją stracić?
- Przeznaczenia nie można zmienić- odburknąłem.
- Ale tego można. Zrobię wszystko aby on jej nie dostał. Nawet jeśli miałabym zginąć.
- Nie wierzę...- wyszeptałem przerażony.- Jak mogłaś... Jak mogłaś mieć z nim dziecko?!- warknąłem.- Przecież to potwór!
                 Wstałem udając się do wyjścia. Pomimo tego, że ta kobieta ukrywała cały czas jej pochodzenie, w końcu musiała popełnić jakąś gafę. I właśnie teraz to się stało. Znałem proroctwo każdego z nich. Każdej marnej duszyczki. Młodej, starej... to było nieważne. Znałem czas i miejsce zgonu. Jednak przy Samancie było to trochę trudniej. Znałem jej sposób śmierci tylko, że nikomu nie zdradziłem. Co do czasu, wiedziałem, że umrze w ciągu czterech lat. Jeśli nie spotka jego. Wtedy stanie się to szybciej. Sposób w jaki Lilith wymówiła się o nim, świadczył, że jest jej ojcem. Tylko wtedy jej głos przybierał takie przerażenie. Pluła słowami, jakby był w nich jad. Nie mogłem uwierzyć, że właśnie on nim został.
- Gdy z nim byłam, wtedy jeszcze nie był taki. To przez nasz związek spadł z nieba, a Bóg go tak pokarał...- usłyszałem wychodząc z jej pokoju.
                  Zszedłem na dół. Potrzebowałem chwilę spokoju. Nasze relacje stały się zbyt bliskie. Miałem zająć się tylko dzieckiem, w imię dawnej przyjaźni, ale to było już przesadą. Pozwoliłem im wejść sobie na głowę. Byłem Kosiarzem. Wielkim panem Życia i Śmierci. Nie jakimś chłoptasiem na posyłki. W ostatnim czasie strasznie się rozleniwiłem. Przestałem budzić strach i grozę. Stałem się potulny jak mysz. Musiałem wrócić do siebie. Znowu stać się potworem.
- Samantho. Możemy porozmawiać?- zwróciłem się do czarnowłosej, która właśnie jadła śniadanie. Gdyby nie było to tak ważne, nie przeszkadzałbym jej. Dziewczyna skinęła głową i po chwili znaleźliśmy się na zewnątrz.
- Coś się stało?- zapytała marszcząc brwi. Aż wierzyć mi się nie chciało, że właśnie ona mnie nie pamięta. Po tym wszystkim co razem przeszliśmy... tylko jej ufałem.
- W zasadzie, to nic. Chciałem się pożegnać- odparłem po dłuższym namyśle.
- Odchodzisz?- zaniepokoiła się.
- Tak. Muszę... pewne sprawy się pokomplikowały i muszę wrócić do domu.
- Do Londynu...- westchnęła.
- Właśnie. Wiem, że mnie nie pamiętasz i nawet się mnie boisz, ale chciałbym ci coś dać. Podaj mi rękę- rozkazałem, a ta posłusznie wykonała moje polecenie.- Wiesz... Posiadałem pewien dar, o którym tylko ty wiedziałaś. To był nasz mały sekret...- wyszeptałem. Rozglądnąłem się dookoła siebie, sprawdzając aby nikt nas nie zauważył. Westchnąłem głośno i skupiłem się na swojej mocy.- Zamknij oczy.
- Co ty robisz?- słyszałem jej zaniepokojony głos.
- Nie bój się. Nie skrzywdzę cię- mała część mojej energii, przepłynęła do jej ciała. Czułem delikatne mrowienia w koniuszkach palców.
- Śmierć...- wyszeptała, a moje serce zaczęło mocniej bić. Spojrzałem na nią przerażony. Nie myślałem, że po tak małej dawce mojej mocy, można przywrócić pamięć. - Przestań- powiedziała już głośniej. Spojrzałem w jej czarne, teraz bezduszne, oczy. Wyrażały tylko złość. Żyłki na jej twarzy zczerniały, a ja zaniepokoiłem się. Nie czułem strachu, tym co zobaczyłem. Raczej martwiłem się, że może coś się jej stać.
- Nie jesteś Samanthą- odparłem.
- Jestem jej częścią. Jej mrokiem, strachem i siłą. Jej demonem- rzekła beznamiętnym głosem.
- Czego chcesz?- warknąłem.
- Wiesz- zaśmiała się.- Ty też tego chcesz.
- Nie chce- zaprzeczyłem.
- Chcesz. Wiem to. I możesz to mieć- wyszeptała mi do ucha. Przez moje ciało przeszła fala dreszczy.- Musisz tylko pozbyć się Estesa i Wallisey'a. Wtedy nic nam nie stanie na drodze.
- Nie mogę jej tego zrobić- powiedziałem stanowczo.- Ona go kocha.
- A ty ją- uśmiechnęła się tajemniczo.- Wkrótce będziesz miał okazję się wykazać. Myślę, że będę idealną Panią Śmierci- zaśmiała się.
- O nie! Nie mogę zrobić jej tego- zdenerwowałem się. Wiedziałem, że właśnie ona miała mi towarzyszyć. Przecież znałem jej proroctwo. Wszystko zależało od tego, jak zdecyduje.
- Jak chcesz, ale wiedz, że ja niedługo powrócę, a wtedy nie będzie tak przyjemnie- zagroziła.
- Czemu? Czemu nie możesz jej zostawić w spokoju?
- Ona sama tego chce. Demon nie zasługuje na szczęście- zacytowała jej słowa.- Ojciec dopytuje się o nas. Stęsknił się za swoją córeczką- zaśmiała się groteskowo.
- Nie możesz jej tego zrobić. On zniszczy wszystko za pomocą ciebie. Wykorzysta i zabije, czując zagrożenie.
- Nie zrobi tego- zapewniła.- Dzięki mnie stanie się najpotężniejszą istotą wśród naszych światów, a ja złożę przysięgę wierności. Stanę się jego prawą ręką.
- Staniesz się demonem. Przecież ty nienawidzisz ich. I chcesz się stać jednym z nich?- zaniepokoiłem się.
- Jak mogę nienawidzić siebie? Przecież sam demon mnie stworzył, a to, że wcześniej był aniołem, i część jego krwi płynie we mnie, o niczym nie świadczy. Ja jestem potworem i zawsze nim będę- zasyczała.- Nie ukryjecie prawdy przede mną- jej bezwładne ciało opadło, a ja w ostatniej chwili złapałem ją i uchroniłem przed upadkiem.
- Co się stało?- zapytał podbiegający Estes. Tylko jego mi brakowało...
- Dałem jej trochę swojej mocy, a ona niezbyt dobrze zareagowała- przyznałem, omijając część prawdy.
- Co zrobiłeś?!- wrzasnął.
- Nie tym tonem- warknąłem. Uraczyłem go niemiłym spojrzeniem, a on chwycił się za szyję, próbując złapać powietrze. Użyłem swojej mocy, aby nauczyć go szacunku wobec mnie.- Nie jestem żadnym marnym człowiekiem, ani półdemonem, żebyś mógł tak się do mnie odnosić. Zapamiętaj sobie. Spróbuj jeszcze raz się tak do mnie zwrócić, a przyśpieszę nasze ostateczne spotkanie- podałem mu ciało dziewczyny i zniknąłem.

***

- Nie spodziewałem się naszego spotkania- usłyszałem ochrypły, męski głos.- Ostatnio niezbyt przyjemnie się rozeszliśmy.- Mężczyzna stał do mnie tyłem. Jego czarne włosy były krótko ścięte. Stał bez koszulki. Owszem, powinienem go wcześniej powiadomić o mojej wizycie, ale to wszystko stało się zbyt nagle. Podszedłem do stolika, na którym stała butelka alkoholu. Przyssałem się do niej, póki nie brakło trunku. Odstawiłem ją i znowu spojrzałem na starego przyjaciela. Nawet nie drgnął. Jego ręce wciąż były oparte o zimny kamień. Widziałem jego umięśnione ramiona i dwie wielkie szramy na plecach, będące śladem po skrzydłach. Był upadłym aniołem.
- Potrzebowałem twojej rady- odparłem podchodząc do niego. Mój wzrok powędrował na wioskę, znajdującą się przy zamku. Krzyki dobiegające z niej, były muzą dla uszu Władcy Piekieł. Pomimo tego, że właśnie byłem w piekle, nie było tu ciepło. Inferno w tym wypadku nie znaczyło ogień, tylko mrok. Towarzyszył jemu chłód i cierpienie. - Hm... Jest tu zimniej niż ostatnio- stwierdziłem, po dłuższej ciszy.
- Oni to czują. Czują nadchodzące zło- odparł beztrosko.- Niecodziennie Śmierć przychodzi do mnie po radę, więc co się stało?
- Chodzi o twoją dawną miłość...


***SAMANTHA***

Obudziłam się w łóżku, przy którym siedział Ezra. Twarz miał schowaną w dłoniach, więc nie zauważył mojej pobudki. Wyglądał tak słodko, gdy się martwił...Głośno westchnęłam, a on spojrzał na mnie.
- Hej- powiedziałam delikatnie przy tym się uśmiechając.- Możesz powiedzieć co ja tu robię?- zmarszczyłam brwi. Przecież jadłam śniadanie... a potem Matt chciał ze mną pogadać... i więcej nie pamiętałam.
- Zemdlałaś, a ja cię tu przyniosłem- usiadł obok mnie. Podał mi wodę, którą z przyjemnością wypiłam.- Jak się czujesz?
- Dobrze, ale wciąż jestem głodna- skrzywiłam się czując burczenie w brzuchu. Blondyn zaśmiał się i czule pocałował mnie w usta.
- Dasz radę sama iść? Czy mam cię zanieść?
- W sumie... mogę sama iść, ale udajmy, że nie, bo chce żebyś mnie zaniósł- odparłam, na co on się znowu uśmiechnął. Po chwili znajdowałam się w jego ramionach i szliśmy w stronę restauracji.



- A to kto?- zapytałam, dyskretnie wskazując na jednego z mężczyzn. Ślub miał się odbyć dzisiaj, więc goście powoli się zbierali.
- Daniell Winters- odparł blondyn.- Stary znajomy. On także pomagał nam w poszukiwaniach ciebie.
- Wydaje się dziwny- stwierdziłam po dłuższym przyglądaniu się mu. W sumie, każdy wydawał się taki. Czułam dziwne dreszcze na karku, przez co wzrastała moja niechęć do nich. Zjechało się mnóstwo takich osób, jednak Ezra zapewnił mnie, że nic mi nie grozi. Ci wszyscy ludzie, to starzy znajomi i są jak rodzina. Dla mnie on był rodziną, ale to szczegół...
Chłopak zaśmiał się i mnie pocałował.
- Chodźmy, musimy przywitać się z resztą- odparł, ciągnąc mnie w stronę jakiejś grupki osób.

          Poznałam wiele osób. Chociaż tak nie do końca, że ich poznałam, po prostu nie pamiętałam ich. Wszyscy wydawali się tacy mili... że aż dziwne. Zauważyłam, że każdy z nich przebywał w swoim towarzystwie. To znaczy, że nie zbliżali się do innych. Po prostu trzymali się swojej grupy, z którą przylecieli. Goście pochodzili z różnych części krajów i zawsze przylatywali w towarzystwie dwóch, trzech osób. Ogółem jakby się tak dłużej zastanowić, to wyglądało to jakby pochodzili z dwóch różnych światów. Jedni, przy których zawsze czułam dreszcze, byli weseli i widać było, że mniej zamożni. Drudzy wydawali się jakoś mi znani... Zachowywali się jak bogaci sknerzy. Nie zbliżali się do nich i trzymali we własnym gronie. Scott często z nimi rozmawiał. Najwyraźniej znał ich lepiej od pozostałych. Ja też wymieniłam z nimi kilka słów.              Chciałam się nieco o nich dowiedzieć, ale odpowiadali dziwnie i nerwowo. Tak jak Aaron, który pomimo moich obietnic, wciąż mnie unikał. Strasznie się nudziłam. Nie mogłam z nikim normalnie porozmawiać, póki nie wszedł on...


***EZRA***


- Co on tu robi?!- warknąłem do Scott'a. I jeszcze na dodatek Sam z nim rozmawiała... Niech go diabli. Nie dość, że przez niego ona prawie zginęła, to jeszcze ma czelność tu przychodzić. Zabije go. Kiedyś po prostu go zabije.
- Zaprosiłem go- odparł młody łowca.
- Ale po co?! Przecież gdyby nie on to....
- Ona byłaby martwa- dokończył.- Może i przez niego trochę wycierpiała, ale gdyby od początku z nim trenowała, nic takiego by się nie stało.
- Masz rację, ale nie musiał to robić w taki sposób. Nie musieliśmy jej narażać- powiedziałem gniewnie. Jeszcze go bronił?!
- Ezra, nie życzę sobie żadnych spin między wami. Za dwa dni go już nie będzie, więc myślę, że możesz darować sobie to. On jest moim przyjacielem, więc chce żebyś zostawił go w spokoju.
- Jak chcesz- szepnąłem.- Ale nie będziesz miał nic przeciwko, jak przynajmniej odciągnę ją od niego?- zapytałem. Nie czekając na odpowiedź ruszyłem do nich.
Stali przy ławkach, między kwiatami. Zaraz miała się odbyć ceremonia, więc nie chciałem ich denerwować. A tym bardziej niszczyć ślub mojej siostry. Samantha stała do mnie tyłem, więc nie widziała gdy nadchodziłem. Za to on mnie zauważył. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Chwyciłem dziewczynę w pasie i czule pocałowałem w policzek. Wcześniej gdy tak robiłem, zawsze się wystraszała, za to już od jakiegoś czasu była przygotowana na takie moje podchody. A ja uwielbiałem tak robić.
- Cześć kochanie- uśmiechnęła się do mnie.- Właśnie poznałam Christopha.
- Pamiętam go- odpowiedziałem, siląc się na spokojny głos.
- W przeciwieństwie do mnie...- wymamrotała.
- Więc to prawda?- odezwał się burak.- Ona rzeczywiście nic nie pamięta?
- Tak...Skarbie możesz zostawić nas na chwilę?- zwróciłem się do ukochanej. Ta przytaknęła i odeszła.
- Co chcesz ode mnie? - zapytał, gdy dziewczyna zniknęła w tłumie.
- Nie chce abyś się do niej zbliżał. Najlepiej żebyś od razu wyjechał.
- O nie kochany. Przyjechałem na ślub przyjaciela i nie mam ochoty na wyjazd. Zresztą myślę, że zrobię sobie dłuższe wakacje- odparł roześmiany.
- Radze ci odejść... Dla własnego dobra- dodałem.
- Nie będziesz decydować co jest dla mnie dobre. Nie tak jak u niej. Ty po prostu ją wykorzystujesz. Jestem pewien, że nie chciałaby ciebie, gdyby znała prawdę- wycedził przez zęby.
- I tu muszę cię zmartwić- uśmiechnąłem się.- Widzisz, mówisz, że chcesz dla niej jak najlepiej, ale nie wiesz czego ona chce. A ja tak. Znam jej marzenia i pragnienia. Ona by chciała takiego życia. Więc jeśli spróbujesz chociażby pisnąć o jej poprzednim życiu, zabiję cię. A ślub mojej siostry mi w tym nie przeszkodzi.
               Ciemnowłosy odszedł bez słowa, ale widziałem ten tajemniczy uśmieszek w jego oczach, przez który zaniepokoiłem się. On coś szykował, a ja nie wiedziałem co.
Goście powoli zaczęli zajmować miejsca, a Scott stanął przed ołtarzem. Przez ostatnie dni ja i Sam zajmowaliśmy się ślubem. Naprawdę dobrze nam to wyszło. Wszystko miało się odbyć w plenerze. Kwiecisty łuk w którym miała stanąć młoda para. Ksiądz, wraz z panem młodym, zajmował wyznaczone miejsce, tak jak my. Patrzyłem uśmiechnięty na Samanthę i nie mogłem się doczekać kiedy to my będziemy stać przed ołtarzem. Chciałem ujrzeć ją w sukni ślubnej i mnie przy niej. Dziewczyna trzymała mały bukiecik w dłoni, tak jak i Lilith. Uśmiechnęła się do mnie, widząc jak na nią patrzę. Usłyszałem muzykę i podszedłem do Amandy, aby odprowadzić ją do jej ukochanego.


- Proszę o uwagę!- krzyknąłem wstając z miejsca, tuż przed podaniem obiadu.- Chciałbym wam coś powiedzieć. A szczególnie młodej parze- skierowałem się do nich.- Chcę życzyć wam wszystkiego najlepszego w nowej drodze życia! Amando wiem, że nie jesteś już małym dzieckiem, zresztą sama niedługo będziesz miała dzieci i zrozumiesz moją nadopiekuńczość, ale wiedz, że ja wciąż będę cię pilnować- puściłem do niej oczko.- Więc jakby co, to wiesz do kogo się zwrócić, żeby skopać mu tyłek. Z przyjemnością znowu to zrobię!
- Chyba ja znowu tobie!- krzyknął roześmiany Scott.- Już nie pamiętasz jak to w barze cię powaliłem?
- Z tamtego spotkania pamiętam tylko Sam. Uwierz mi, gdybyś wtedy był na moim miejscu, nie obchodziłaby cię jakaś wygrana w bójce- spoważniałem.- Sam.- zwróciłem się do ukochanej.- Wiem, że ty nie pamiętasz swojego poprzedniego życia i mnie, ale ja cię kochałem. I nadal kochać będę. Póki śmierć nas nie rozłączy. Tak więc, czy zechciałabyś zostać moją żoną?- klęknąłem przed nią z zamszowym, czerwonym pudełeczkiem w którym znajdował się pierścionek. Patrzyłem uważnie na jej reakcję. Widziałem, że jest zdenerwowana, ale i szczęśliwa.
- Tak- odpowiedziała ze łzami w oczach. Założyłem jej pierścionek na palec i nasze usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Wszyscy zebrani goście zaczęli bić nam brawa i gwizdać, a następnie pojawił się Tonny i Natte z butelkami szampana, którym nas oblali. Spojrzałem na ciemnowłosą. Uśmiechnęła się i mnie pocałowała. Pomimo tego, że wciąż byliśmy oblewani alkoholem, tylko ona się wtedy dla mnie liczyła. Nic i nikt nie mógł przeszkodzić nam w tej chwili.

                Patrzyłem na nią jak tańczy z Patrick'iem. Jej idealnie dobrana suknie podkreślała figurę i urodę. Była piękna. I moja. Samantha Maltali, jak to cudownie brzmi...
Podszedłem do nich i wymieniłem miejsce z chłopakiem. Teraz to ja tańczyłem z nią. Jej ręka spoczęła na moim ramieniu, a moja na jej talii. Tańczyliśmy, a ja nie mogłem oderwać wzroku od jej oczu. Widziałem w nich tak bardzo utęsknione spojrzenie. Jej czarne oczka patrzyły na mnie z miłością i pożądaniem. Tak jak moje. Złożyłem delikatny pocałunek na jej miękkich ustach, na zakończenie tego tańca. Uśmiechnęła się. Oznajmiłem, że wracam do pokoju, gdyż jestem zmęczony, a alkohol w tym nie pomagał. Przytaknęła i wraz ze mną, poszła pożegnać się z gośćmi. Nie było ich już zbyt wielu. Tak jak my, oni postanowili wrócić do swoich pokoi. Tylko trochę wcześniej. Chwyciłem dziewczynę za rękę i ruszyliśmy w stronę naszego pokoju. Obydwoje byliśmy przyćmieni alkoholem, ale nie aż tak mocno. Otworzyłem kartą drzwi, i weszliśmy do ciemnego pomieszczenia. Automatycznie chwyciłem ręką ściany, w poszukiwaniu włącznika, jednak ona miała inne plany. Nim zdążyłem włączyć światło, ona chwyciła moją rękę i położyła ją na swoich plecach, nakazując odpięcia zamka od sukni. Tak też zrobiłem. Po chwili jej ubranie znalazło się na podłodze, zostawiając ją w skąpej bieliźnie. Zaczęliśmy się całować, a ona rozpinała przy tym moją koszulę. Szybko pozbyłem się ubrań. Wiodłem rękami po jej nagim ciele. Nie wiedziałem, jak mogłem wytrzymać tyle bez niej. Przecież ja ją kochałem. Podniosłem ją, a ona oplotła mnie nogami w pasie.     Całowaliśmy się namiętnie i zachłannie. Czułem, że wszystkie moje zmysły przy niej wariują. Nie mogłem racjonalnie myśleć, będąc blisko niej. Ledwo wcześniej się powstrzymywałem od dotykania jej, a co dopiero całowania. Delikatnie położyłem ją na łóżku. Wiedziałem, że długo nie będę mógł się powstrzymać.
- Kocham cię- wyszeptałem jej do ucha między pocałunkami. Czułem, że się uśmiecha.
- Ja ciebie też- odparła.

Te słowa były dla mnie jak sygnał. Zgoda na dalsze działanie. Już nie potrafiłem się powstrzymać. Nie chciałem.


Rozdział opublikowany wcześniej, specjalnie dla Wi ki :*

Jak wam mija Dzień Wagarowicza? U mnie słoneczko świeci, przez co zostałam zmuszona do roboty xd Właśnie byłam w trakcie mycia okien :D 
Rozdział pozostawiam Wam do oceny, więc wracam do sprzątania :*
Pozdrawiam

5 komentarzy:

  1. Och dziękuję ;) U mnie pogoda śliczna! Ani jednej chmurki nie licząc tych śladów po samolotach. Na szczęście dzisiaj nie musiałam nic sprzątać :D Nie to co dwa dni temu, kiedy sprzątałam caly dom i jeszcze robiłam deser ;) Rozdział przepiękny! Tyle na niego czekałam. Co 5 minut sprawdzałam czy już go dodałaś :D. Kiedy przeczytałam początek rozdziału trochę się przestraszyłam. Pomyślałam, że ona znowu odleci na dodatek przed ślubem. Dopiero teraz zrozumiałam o co chodziło z ,,Śm..". Niekumata ja ;D Ta scenka z przemową była cudna. Trochę wcześniej kiedy on powiedział, że nie może się doczekać kiedy to oni staną przed ołtarzem, trochę się zamyśliłam i przerwałam czytanie. O co tu chodzi? Może się już oświadczył, a ja coś przegapiłam. Czytałam dalej i OCH!!!!...... Nie byłam pewna czy ona się zgodzi skoro go tak naprawdę nie pamiętała. Jeszcze ta noc! To było już kompletne przypieczętowanie rozdziału! Nie mam się do czego przyczepić więc cóż, zostaje mi tylko czekanie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że Ci się podoba ;)
    Sam miała przed sobą kilka miesięcy dzięki którym miała szanse bliżej poznać Ezrę. Pomimo tego, że go nie pamięta, dawne uczucia powoli zaczęły się ujawniać. Sama twierdzi, że skoro drugi raz zakochała się w tym samym facecie, to musi być prawdziwa miłość :D Ale co będzie dalej? Na pewno demon się odezwie, bo powoli wprowadza swój plan... Zapewniam, że trochę namiesza :D
    Pozdrawiam
    seo

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że demon zaczyna działać. Bardzo mnie to cieszy, bo to jest intrygujące i chcę się o tym dowiedzieć jak najwięcej rzeczy! Nie żeby mi nie było żal Sam, po prostu... No po prostu czasami lubię być masochistką ;p
    Cudowne zaręczyny! Ach, sama chciałabym mieć takie! *,* Genialne przemówienie Ezry na ślubie i w ogóle wszystko mi się podobało. Ty to wiesz, jak podsycić we mnie ciekawość ;p Coraz więcej myślę nad tym, co możesz wymyślić.
    I och, Sam ma żyć tak mało jeśli co? Jeśli kogo nie spotka? Ojejku to takie skomplikowane :D Ale uwielbiam skomplikowane rzeczy jeśli się kiedyś tam wyjaśniają.
    U mnie było mega gorąco! Na szczęście było ok, nie musiałam nic szczególnego robić. Ale u mnie to tak wiało, że na dworze nic by się nie dało zrobić ;p
    Rozdział świetnie napisany, czasami brakowało mi przecinków przed "który" lub przed imiesłowem. Ale to tylko drobne szczególiki :)
    Czekam z niecierpliwością na kolejny!
    Zuza ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej, śmierć zakochany w Sam? Zaskoczyłaś mnie. Hmm.. nie wyczuwam nic dobrego w ukrywaniu prawdy przed Sam, jeżeli szybko nie wróci jej pamięć, lub nie powiedzą jej wszystkiego, naprawdę może się to dla niej źle skończyć. Tak fajnie, że zaręczyła się z Ezrą *_________* ale cóż.. wątpię, aby doszło do ślubu, w takich okolicznościach, nie sądzę, aby Sam wybaczyła mu to co jej zrobił wcześniej.. i jeszcze te kłamstwa. Mam nadzieję, że Śmierć nie zrobi mu krzywdy mimo wszystko.
    Rozdział jest przecudowny! Zawsze uwielbiam Twoje rozdziały, bo są taaaaakie długie i zawsze dużo się dzieje, jest co czytać.
    Pozdrawiam i przy okazji informuję o jedenastce na http://escape-from-this-world.blogspot.com :) x

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozwaliło mnie zdanie "póki śmierć nas nie rozłączy" 1.śmierć poprzez tragiczny wypadek
    2.śmierć odbierze ezrze sam ponieważ jest w niej zakochany

    OdpowiedzUsuń