niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział XI

Już niedługo Piekło będzie rajem, w porównaniu ze spotkaniem ze mną”.

                                                      ***

   Kolejny dzień, kolejny trening i kolejne rozczarowanie.
Właśnie tak to wszystko wyglądało od kilku dni. Ta monotonia potrafiła naprawdę mnie dobić. Tyle czasu poświęciłam na te pieprzone treningi i nic. Żadnych postępów związanych z moją mocą. Nic, kompletne ZERO. Zrezygnowana wróciłam do domu. Wzięłam prysznic i opadłam na kanapę w salonie, włączając telewizor. Słyszałam jak Ezra krząta się po kuchni. Za niedługo obiad...
  Scott jeszcze spał. Nie chciałam go budzić, w końcu tyle wycierpiał. Ale najgorsze za nim. Teraz wszystko się zmieni. Oczywiście w jego ciele. Uaktywni się instynkt, wzmocnią zmysły... Myślę, że to wystarczająca nagroda za to cierpienie.
Zamyślona, nawet nie zauważyłam, że Amanda usiadła obok mnie.
- Śpi?- zapytała z troską w oczach.
- Tak. Zapewne będzie spał do wieczora.
- Aha.- odparła smutna. Brakowało go jej. Widziałam to. Czyli ona także coś do niego czuła...
- Co ty na to, żeby jechać popołudniu do miasta? Muszę się z kimś spotkać i przy okazji pójdziemy na zakupy?- dziewczyna wciąż miała na sobie moje ciuchy. No cóż, nie miałam nic przeciwko temu, ale powoli kończyły mi się sukienki, a tylko w nich chodziła.
- Tak!- ucieszyła się.- O której jedziemy?
- Myślę, że gdzieś za godzinę powinniśmy wyjechać.
- Dobrze, to ja idę się powoli szykować.- oznajmiła i wyszła z pomieszczenia.
  Czułam wzrok Ezry na karku. Nie podobało mu się to, że mam jechać bez żadnej opieki do miasta. Ale w końcu po wielu prośbach, niechętnie zgodził się. Widziałam, że z wielkim bólem to robi, ale wiedział, że jest to dla mnie bardzo ważne. Tylko i wyłącznie dlatego, że Scott prosił mnie o to. Bez niego na pewno bym się z nim nie zgodziła.
Z miską popcornu usiadł obok mnie i objął ramieniem.
- Jesteś pewna, że mam z tobą nie jechać?- zapytał z nadzieją, że jednak zmieniłam zdanie.
- Tak.- cmoknęłam go w policzek.- Nie martw się, nic mi nie zrobi. W przeciwieństwie do mnie...
Zaśmiał się.- Mam nadzieję, bo gdyby cię dotknął, to chyba nie wiem co bym mu zrobił.
- Dotknął? To już nawet nikt nie może mnie dotykać?- w śmieszny sposób uniosłam brew. - Rozumiem, gdyby chciał mnie skrzywdzić, ale tylko dotknąć?
- Nikt.- powiedział dumnie.
- A co jeśli to zrobi?
- To go zabiję.- pocałował mnie w skroń.
- No panie Estesie Maltali, nie wiedziałam, że z pana taki brutal.- zaśmiałam się.
- Tylko jeśli chodzi o moją dziewczynę.- odparł przytulając się do mnie.



                                                           ***

  Zaparkowałam przed dużą galerią. Miałam się tam spotkać z Christophem i, przy okazji, pójść na zakupy z Amandą. Weszłyśmy do budynku, a ja od razu udałam się do kawiarni. Dałam dziewczynie trochę pieniędzy i umówiłyśmy się, że za pół godziny spotkamy się przed wyjściem. A potem znów pochodzimy po sklepach. W końcu też chcę sobie coś kupić.
Udałam się w stronę stolika, znajdującego się w rogu i zajęłam miejsce na czerwonym fotelu.
  Po chwili podeszła do mnie ciemnowłosa, młoda kelnerka. Wilkołak. Gdy na nią spojrzałam, ta lekko wzdrygnęła. Bała się mnie? Zamówiłam zwykłą kawę z mlekiem, a jej ręka drżała podczas zapisywania. Na pewno się mnie bała, ale czemu?
Moje zamówienie szybko zostało dostarczone. Piłam kawę i oglądałam ludzi zza okna, poszukując mojego Anioła. Po chwili, naprzeciw mnie usiadł jakiś brunet. Przewróciłam teatralnie oczy.
- Zajęte.- odparłam nie patrząc się na mężczyznę.
- Wiem.- odpowiedział.
Ten znajomy głos...ale nie spodziewałam się, że będzie on należał właśnie do niego. Spojrzałam na mężczyznę. Nie myliłam się, ale wolałam się upewnić.
- Christoph?
- Mhm.- potwierdził.
- Co ci się stało?- zapytałam z lekkim szokiem.
 Wyglądał okropnie. Miał cienie pod oczami, jakby nie spał od kilku dni. Srebrzyste włosy, zostały zastąpione ciemno brązowymi. Na twarzy miał kilkudniowy zarost. I tak wyglądał olśniewająco, dla tych, którzy nie widzieli go wcześniej, ale czułam coś jeszcze. Dziwną moc. Nie tą co wcześniej, symbolizującą jego anielskie pochodzenie. To było coś innego, mroczniejszego...
- Trochę się pozmieniało po naszym ostatnim spotkaniu.- stwierdził.
- Kto ci to zrobił?
Widziałam, że przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, ale w końcu odparł.
- Archaniołowie.
Jedno słowo i tyle nie przyjemnych wspomnień.
- Mój ojciec?- miałam nadzieję, że zaprzeczy. Chociaż nigdy go nie widziałam, nie znałam i nie chciałam poznać, to w środku czułam pewny niepokój. Zastanawiało mnie jedno. Czy to przeze mnie?
- Po części.- odparł mętnie.- Słuchaj, to nie jest twoja wina, po prostu nie wykonałem odpowiednio zadania, jakie na mnie nałożono.
- Czyli szkolenie mnie.- stwierdziłam.
Niechętnie, ale przyznał mi rację.
- Co oni ci zrobili?- zapytałam z troską. Czemu on tak na mnie działał?
- Oderwali mi skrzydła...-zatrzymał się.- Pozbawili anielskiej mocy....Zrobili ze mnie upadłego anioła.
- Przykro mi.- znów poczułam smutek i żal, emanowane z innego ciała. To moja wina. To ja doprowadziłam do tego. Gdyby tylko można było coś zrobić...
- Nie trzeba. Już wcześniej byłem przygotowany do tego. W końcu nie każdy jest idealny, nawet anioł.- zaśmiał się.
- Tak, ale gdyby nie ja...wciąż miałbyś skrzydła...
- Oj, nie przesadzaj. Życie upadłego nie jest wcale takie złe...- widziałam, że nawet on, nie wierzy w swoje słowa.
- Właśnie widzę.- stwierdziłam.
- Dobrze, ale nie chciałem z tobą o tym rozmawiać. Wszystko u ciebie w porządku? Jak treningi?
- Straciłeś skrzydła przez to, że ja nie chciałam z tobą trenować i dalej martwisz się o mnie?-to było dziwne...
- No tak, mówiłem ci już. Zależy mi na twoim bezpieczeństwie.
- Ale czemu?- nie wiem dlaczego zapytałam, ale bałam się odpowiedzi.
- To było po części moje zadanie. Żebyś była bezpieczna. Chociaż nie muszę je już wykonywać, to chce być po prostu pewien, że nic ci nie grozi.- kłamał. Czułam, że to nie wszystko.
- Jakoś idzie. Dalej nie mogę używać samodzielnie mocy, ale myślę, że za niedługo dam radę.- skłamałam. Sama nie byłam pewna czy kiedykolwiek mi się to uda.
- Nie musisz udawać.- oznajmił.- Sam, proszę powiedz co się dzieję.
 Opowiedziałam mu o wszystkich moich obawach. Wiedziałam, że mnie rozumie. Wszystko to, co kłębiło się we mnie, po prostu wyszło. Czułam się winna wszystkich rzeczy jakie go spotkały, dlatego też powinien to wiedzieć. W końcu przecież, on też miał mnie trenować, więc może mi pomóc.
Ku mojemu zdziwieniu, znał odpowiedź na to. Stwierdził, że skoro potrafiłam raz się przenieść, powinnam dalej ćwiczyć teleportację. Od czegoś trzeba zacząć.
Naprawdę miło nam się rozmawiało. Chociaż nie uzyskałam żadnych więcej odpowiedzi na temat mojego ojca, to muszę przyznać, że nawet polubiłam Christopha. W końcu wybaczyłam mu ten nieszczęsny incydent. Nie wiem czemu, aż tak mu na tym zależało, ale w pewnym sensie byłam mu to dłużna.
 Po paru minutach pożegnałam się z nim, przecież Amanda już na pewno na mnie czekała, a chciałam jeszcze iść z nią na zakupy.
Wyszłam przed budynek, rozejrzawszy się dostrzegłam ją siedzącą w towarzystwie jakiegoś mężczyzny na ławce. Zaniepokoiłam się.
Jak najszybciej podeszłam do niej.
- O, Sam! Nareszcie.- powiedziała, gdy stanęłam obok niej. Zimnym wzrokiem spojrzałam na bruneta siedzącego obok niej. Wilkołak.
- Poznaj Williama. Dotrzymał mi towarzystwa podczas twojej nieobecności.
Widziałam jak wystraszony spogląda na mnie. Aż tak strasznie wyglądam? No ludzie! Co się dzisiaj z wami dzieje! Wszyscy się mnie boicie?
- To ja już pójdę...- wstał.
- Czekaj!- zatrzymała go Amanda.
- Nie naprawdę muszę już iść. Hm...Miło było poznać.- wydukał i chwiejnym krokiem udał się w stronę parku.
- Pozdrów Aarona!- krzyknęłam za nim. Widziałam jak lekko wzdrygnął usłyszawszy mój głos.
- Wy się znacie?- zapytała zdziwiona dziewczyna.
- Nie, ale znam jego dowódcę.
- To on był wilkołakiem?!
Zmarszczyłam brwi.- Nie wiedziałaś o tym?
- Nie, to znaczy tak.- mieszała się.- Czułam coś dziwnego, ale naprawdę miło mi się z nim rozmawiało.- posmutniała.
- Mam nadzieję, że więcej go nie spotkasz. Wybacz, ale myślę, że Ezra nie byłby zadowolony z tego, zresztą ja też nie. On mógł przecież coś ci zrobić!
- Przepraszam, nie wiedziałam...
- Nic się nie stało, po prostu tak na przyszłość uważaj na nich. To podstępne małe żmije.- przymrużyłam oczy spoglądając na oddalającego się wilkołaka.
Dziewczyna zaśmiała się.- Dobrze, to idziemy na zakupy?
- Tak. Chodźmy, chcę już jak najszybciej wrócić do domu.
- Zmęczona? Czy takie długie rozstanie z ukochanym źle na ciebie wpływa?
- Zapewne to drugie, ale zmęczona też jestem.- złapałam ją pod rękę i, obydwie, wesołe weszłyśmy na kolejną turę po sklepach.


                                                         ***

  Zaparkowałam czarnego jeepa na podjeździe. Tonny wraz z Natte'm byli na zewnątrz i cieli drzewo. Robiło się coraz zimniej, więc przydałoby się napalić w kominku.
Wyszłyśmy i obsypane torbami z ubraniami udaliśmy się w stronę domu.
- Może byście pomogli?!- zapytałam. Tych torb naprawdę było dość sporo. Głównie rzeczy dla Amandy. W końcu przecież nie miała tu nic swojego, oprócz tej sukienki w której tu przybyła.
Chłopaki jak na zawołanie przyszli pomóc. Stojąc na chodniku, prowadzonego do domu, zostałam zatrzymana przez Natta. Okrążył mnie kilkakrotnie, trzymając rękę na brodzie. Chyba się nad czymś zastanawiał.
- Co...- nie pozwolono mi dokończyć.
- Żadnych obrażeń fizycznych.- stwierdził.- Stan psychiczny w miarę, ale przydałaby się dokładniejsza opinia lekarza. Doktorze Shaffer, co pan sądzi o tej pacjentce?- zapytał spoglądając na Tonny'ego, który stwierdził, że psychicznie już mi nikt i nic, nie pomoże.
- Bardzo śmieszne chłopaki.- przewróciłam teatralnie oczami.- A teraz niech pan doktor i jego asystent zaniosą resztę torb do domu. Inaczej stan fizyczny ich, nieco się pogorszy.
Ciemnowłosy złapał się za pierś.- Jak tak można! Takie groźby wobec doktora?
- Ruchy!- ponagliłam.- Nie mamy całego dnia doktorze!
- Fakt, jej stan może się pogorszyć. Myślę, że będzie trzeba operować. Proszę przygotować się na zabieg, niestety będzie musiała pani ściągnąć te śliczne fatałaszki.- wskazał palcem na moje ubrania.
- Jeśli chciałeś zobaczyć mnie nago, wystarczyło powiedzieć.- zaczęłam się z nim drażnić. Chyba nie myślał, że na poważnie rozbiorę się dla niego.
- Co?! Rozebrałabyś się dla mnie?- zapytał zaciekawiony.
Widząc zbliżającego się do nas Ezrę, nie odpowiedziałam.
- Wara od mojej dziewczyny.- powiedział przytulając mnie.
- No weź!- oburzył się Natte.- A właśnie mieliśmy iść na górę pobawić się w lekarza.- puścił do mnie oczko.
- Jeszcze chwila i tobie będzie potrzebny lekarz.- zagroził.
- Doktorze Shaffer, jakie mam szanse?-zapytał kasztanowłosy.
- Marne. Starcie z tym oto osobnikiem- wskazał na mojego kochanka.- w dobrym przypadku, skończyłoby się złamaniem kilku kości. Ale jestem pewien, że zakończy się śmiercią. Radziłbym zabrać swoją dupę i iść po drewno.- wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
 Z pomocą chłopaków zabraliśmy się za wypakowanie auta. Chyba obkupiłam się do końca życia...
Chociaż, w przyszłym tygodniu planujemy kolejne zakupy.
Zaniósłszy swoje rzeczy do pokoju, poszłam do Scotta. Zbliżała się pora obiadowa, a ten musiał nabrać trochę sił, po tym wszystkim...
 Weszłam do jego pokoju. Nie spał, łóżko było puste. Po chwili wyszedł, z ręcznikiem na ramieniu, z łazienki.
- Przepraszam.- wydukałam.- Chciałam sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku.
- Już lepiej.- niepewny grymas zdobił jego twarz. Wiedziałam, że ciężko będzie przeżywać tą przemianę, ale nie sądziłam, że aż tak.- Czemu nie powiedziałaś, że to będzie tak cholernie boleć?- zapytał. W jego głosie można było wyczuć lekkie rozbawienie. Nie miał do mnie żadnego o to żalu.
- Nie chciałam cię straszyć.- przyznałam.- Z resztą pewnie jeszcze gorzej byś to przeżywał.
- Zapewne.- uśmiechnął się.- Mam nadzieję, że kolacja jest gotowa, bo umieram z głodu!- chwycił białą koszulkę z szafy, którą po chwili ubrał. Obrócił się bokiem do mnie, przez co mogłam zobaczyć jego tatuaż. Podeszłam i złapałam go za wytatuowane ramię.
- Hm?- zapytał unosząc ze zdziwienia brwi.
Przejechałam palcami po czarnej skórze.
- Nie masz żadnych więcej znaków?-zapytałam niepewnie. Coś mi nie pasowało w tym tatuażu. Był dziwny. To musiałam przyznać. Scott pokazał mi nadgarstek z symbolem nieśmiertelności.
- To wszystko. Chyba dostałem tylko jeden dar.- wzruszył obojętnie ramionami.
- Nie wydaje mi się. Popatrz.- przybliżyłam oznaczoną rękę do wytatuowanego ramienia.- Powiedz, dlaczego akurat wybrałeś sobie tricelion?
- Nie wiem.-przyznał.- Po prostu stwierdziłem, że on będzie dla mnie najodpowiedniejszy. Coś nie tak?
- Dziwne. Wygląda na to, że ten tatuaż stał się w pewnym sensie znakiem. Jednak nigdy nie widziałam takiego symbolu u łowców.
- Skąd wiedziałaś, że to akurat tricelion? Trochę czasu zajęło mi wytłumaczenie Śmierci co to jest.
- Tricelion był herbem dawnych łowców. Stare dzieje. Wierzono, że łowca powstał przez mieszankę demona i człowieka. To też symbolizują te wiry.- przejechałam palcem po jego skórze.- Człowiek, demon i łowca, tworzą w pewnym sensie jedność. Dlatego przez pewien czas, to właśnie tricelion był naszym symbolem. Aż w końcu część łowców się oburzyła, bo przecież nie mogą być po części demonami i ich zabijać.... Ludowe bajki.-dodałam.
- Ale przecież Łowca jest po części demonem.- stwierdził.
- Tak, ale wcześniej nie wiedziano o tym...- ruszyłam w stronę drzwi.- Chodź, bo nie mam zamiaru czekać na ciebie z jedzeniem!
Zaśmiał się.- Oj Sam, czasem zastanawiam się, gdzie ty do cholery mieścisz to jedzenie?
- W sumie...Sama nie wiem,- poklepałam się po brzuchu.- ale pomyślę o tym po kolacji. Na głodnego nic nie wskóram.- wzruszyłam ramionami i zeszłam po schodach, słysząc kroki i śmiech Scotta za mną.
Niestety, kolacja nie odbyła się w przyjemnej atmosferze. Przed podaniem jedzenia, wparował do nas Śmierć. Dosłownie. Pojawił się na środku kuchni, przez co w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach siarki.
Przyszedł po Scotta...
 Musiał iść z nim, tylko tak miałam pewność, że będzie bezpieczny. Przecież, kto o zdrowym rozsądku atakowałby, bądź obrabiał dom Śmierci?
Pomyślałam, że Amanda byłaby też bezpieczniejsza w ich towarzystwie. Oczywiście Ezra ostro protestował twierdząc, że nie puści siostry z tym zboczeńcem.
Po wielu prośbach i zapewnieniach Scotta, że zadba o jej bezpieczeństwo, niechętnie, ale się zgodził. Przyznał mi rację, teraz było zbyt niebezpiecznie, a szczególnie w moim towarzystwie...

                                                            ***

- Już myślałem, że nie przyjdziesz.- stwierdził ciemnowłosy opierając się o zimną, mokrą ścianę w ciemnym zaułku.
Niedbale zarzucił kaptur na głowę, osłaniając się przed igiełkami spadającymi prosto z nieba.
- Czego chcesz?- warknął przybysz. Nie podobało mu się to spotkanie. Nawet nie ukrywał swojego niezadowolenia.
- Nie tak ostro kochasiu.- zaśmiał się.- Wiesz dobrze czego chce. Więc jak?- łobuzerski uśmieszek zagościł na jego twarzy.
- Jesteś w stanie jej pomóc?- zapytał z posępną miną.
- Tak, ale pod jednym warunkiem.
- Wiem. Chociaż nie jestem pewny, czy to wszystko, tak ma się potoczyć.- stanął naprzeciwko ciemnowłosego.
- Uwierz mi. Tylko w ten sposób można jej pomóc. To jest mój warunek. Masz tydzień na spełnienie go, inaczej naszą umowę uznam za nieważną, a TY- dziabnął go palcem w ramię.- będziesz miał ją na sumieniu. Nie martw się, nie odpuszczę ci wtedy tak łatwo.
Mężczyzna odprowadzał go wzrokiem. Ścisnął dłonie w pięść i spojrzał w dół. Był cały mokry. Nie wziął żadnej kurtki. W końcu nie spodziewał się tak długiej wymiany słów. Przetarł swoje mokre blond włosy i spojrzał ku górze. Drobne krople wody kuły go po twarzy. Niebo było takie piękne...
- Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.- wyszeptał i udał się w stronę srebrnego Wranglera, stojącego kilkanaście metrów od niego.


                                                               ***

 Kolejny trening rozpoczęłam medytacją, tak jak radził Christopher. W końcu, przecież nie zaszkodzi, chociaż raz, posłuchać jego rad. Ku mojemu zdziwieniu, moja moc uaktywniała się. Kilka jej okruchów przeszywało moje ciało. Dzięki czemu potrafiłam przenieść się kilka kroków dalej. Cieszyłam się jak głupia, że potrafię tak jakby, nią kierować. Nie byłoby to nic szczególnego dla kogoś również obdarowanym taką mocą...ale dla mnie owszem. Przecież to właśnie od niej zależało moje życie. Musiałam jak najszybciej nauczyć się jej używać, inaczej umrę.
 Przez kilka następnych dni rozwijała się w błyskawicznym tempie. Potrafiłam bez problemu przenieść się między miastami. Jednak przyszedł czas, abym spróbowała przedostać się do innego świata. Wybrałam Ceris. Po części, był to mój dom i nie zamierzałam z niego zrezygnować. Dla siebie, Ezry, Amandy... i innych jego mieszkańców, którzy obdarzyli mnie ślepą wiarą i nadzieją na lepsze życie.
Oczywiście, nie zamierzałam przenosić się sama, więc zabrałam mojego ukochanego ze sobą.
Złapałam jego dłoń i splotłam nasze palce ze sobą. Ten czule pocałował mnie w usta. Jego wargi powoli miękły. Chwile tak staliśmy obsypując się pocałunkami. Nie wiem czemu, ale czułam się tak, jakby właśnie się ze mną...żegnał?
Albo, to po prostu mój chory instynkt świruje przy nim. Zamknęłam oczy i próbowałam się skupić na mocy. Poczułam ciepłe wargi Ezry na moim czole. Od kilku dni obserwowałam jego zachowanie. Notorycznie się zmieniało. W pewnym momencie namiętnie mnie całował z pożądaniem w oczach, w innym zaś jego oczy stawały się szkliste jakby patrzył na mnie z politowaniem. Widziałam cienie malujące się pod jego oczami. Ewidentnie coś ukrywał, albo po prostu coś go trapiło. Postanowiłam tuż po treningu porozmawiać z nim. Martwiłam się o niego, a widać było, że nie radzi sobie z tym czymś. Cokolwiek by to było...
- Kocham cię.- wyszeptał odrywając je ode mnie.
Znów próbowałam się skupić. Przez ostatnie dni ćwiczyłam teleportację. W dalekich zakamarkach mojego umysłu wyobrażałam sobie drzwi, przez które wchodząc, miałam mały dostęp do mojej mocy. I tak też było tym razem. Drewniane drzwi, przez które przeszłam zaprowadziły mnie do innego świata.
Otworzyłam oczy.
- Udało się!- krzyknęłam obracając się do Ezry. Jednak jego nie było...
Wzruszyłam ramionami. Pewnie jeszcze byłam za słaba na to, żeby przenosić dwie osoby jednocześnie, więc musiał zostać. Otworzyłam drewniane drzwi w pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowałam. Wyszłam na korytarz, który jak zwykle był ubogo oświetlony. Stanęłam w miejscu i znieruchomiałam. Ze wszystkich stron słyszałam kroki. Teraz mogli mnie zobaczyć, więc musiałam się schować. Drzwi, które jeszcze przed chwilą bez żadnego problemu otwierały się, teraz stały jak skamieniałe. Bezskutecznie szarpałam klamką.
Było już za późno...
 Z obydwóch stron korytarza napływali strażnicy, ubrani w srebrne zbroje. Otoczyli mnie wokół, jak obraz do ściany, tak ja przywarłam do drzwi, nie wiedząc, co mam zrobić. Na ucieczkę było już za późno. A walka? Nie miałam żadnych szans. Było ich za dużo, jednak nie zamierzałam poddać się bez niej. Jedna dziewczyna przeciwko około czterdziestu uzbrojonym strażnikom. Wzięłam głęboki wdech i... po prostu mając do dyspozycji swoje gołe ręce, zaciśnięte w pięść, ruszyłam na nich.



                                                                   ***


 Nigdy nie zastanawiałam się jak umrę. Bo przecież kto myśli o swojej śmierci będąc nieśmiertelnym?
A teraz?
Leżąc samotnie w jakieś zimnej i wilgotnej komnacie, zapewne służącej za więzienie, właśnie to rozchodziło się po mojej głowie. I oczywiście zastanawiało mnie, czy ktoś chociaż próbuje mnie znaleźć.
Umrę? Tego byłam pewna.
Dlaczego? Bo zakuta w jakieś piekielne kajdanki, które doprowadzały moje dłonie do krwistego płaczu, dały mi dość do zrozumienia, że to koniec.
 Kwestia kilku dni... Czułam jak trucizna rozchodzi się po moim ciele. Nie było to jednak spowodowane tymi metalami na dłoniach. To moja moc dawała znak, że musi się uwolnić, inaczej będzie źle.
 Już nawet nie miałam siły, na podniesienie tej pieprzonej ręki. Wpatrywałam się tępo w nią z lekkim przerażeniem. Wszystkie nerwy sczerniały, przebijając się przez bladą skórę. Czarne paski na niej dosyć strasznie wyglądały. Trucizna powoli dochodziła do mojego serca...
Chyba czas pogodzić się ze śmiercią?
Metalowe wrota otworzyły się z ogromnym hukiem. Dwóch strażników weszło do środka.
- Wstawaj!- krzyknął wyższy mężczyzna, szturchając mnie nogą. Byłam zbyt słaba żeby uraczyć go zimnym spojrzeniem.
- Co jest z nią?- zwrócił się do towarzysza.
- Nie wiem. Lukas też nie ma pojęcia. Nigdy czegoś takiego nie widział...
Ah! Lukas... przez ostatnie dni to właśnie on nadzorował wszystkie moje tortury. Ból był niesamowita, chociaż szybko znikał, to i tak cholernie bolało. Wraz z pogorszeniem mojego stanu zdrowotnego, zaprzestał.
-... może Król będzie coś wiedział? Chyba jest za ładna żeby umierać.- wybuchli śmiechem podchodząc do mnie. Złapali mnie pod ramiona i szurając nogami po podłodze, wyszliśmy z lochu. Korytarz był oświetlony dosyć ubogo, jednak mogłam dostrzec, że ci dwaj mężczyźni są młodzi i obydwaj mają ciemne włosy i to wszystko, co mogłam dostrzec. Obrazy zbyt szybko rozmazywały się przed moimi oczami, tworząc jedną wielką, ciemną maź.
Nawet nie wiem jak długo szliśmy. Musiałam zemdleć...
- Kogo tam macie?- zapytał znajomy głos, który miło obijał się o uszy.
- Panie, znaleźliśmy ją dwa tygodnie temu. Od kilku dni coś się z nią dziwnego dzieje. Wygląda jakby umierała. Nikt ze straży nie wie, co się z nią dzieje. Może Król by coś poradził? W końcu, szkoda by było stracić takiej ładnej buźki.- czułam jak jego ciało trzęsie się ze śmiechu.
 Z każdą sekundą, coraz głośniejsze, kroki zbliżały się do mnie. Wielkie brązowe, skórzane buty, stały przede mną. Głowę miałam zwróconą ku ziemi, bez jakiejkolwiek siły na podniesienie jej, i spojrzenie na długo oczekiwaną twarz człowieka, a raczej bestii, którą chciałam zabić.
- Oj piękna, pokaż no się.- rzekł śmiejąc się.
- Nie...nazywaj...mnie...tak...-wydukałam ochrypłym głosem.
Wraz z ostatnim słowem mocno chwycił mnie za podbródek i zadarł go do góry, spoglądając na mnie.
Widziałam jak czerwienieje ze złości. Ostrym, pełnym obrzydzenia spojrzeniem, uraczył moich towarzyszy.
- Idioci!- wycedził przez zęby.- Czy wy wiecie kim ona jest?! Jak śmialiście ją w ogóle tknąć!
Czułam jak obejmuje mnie, zabierając od nich. Nie protestowałam. Nie miałam na to sił. Zastanawiało mnie jedno. Czy to możliwe, że nie wiedział o mojej obecności?
- Moja słodka Shanel...- wyszeptał kładąc mnie na kanapie... albo na łóżku?- Co oni ci zrobili...- pokręcił głową.- Przepraszam...
Przyjrzałam mu się uważnie. Teraz widziałam jego niewyraźną twarz. Delikatne rysy, stawały się coraz wyraźniejsze. Kasztanowe włosy, były krótko przycięte, a oczy? Oczy były głęboko zielone, zupełnie jakbym wpatrywała się latem w trawę. Można było się w nich zatracić.
Czemu taki przystojniak był, aż tak zły? Przecież w tym momencie troszczył się o mnie...
Powoli wszystko stawało się wyraźne. Nie na długo, ale wystarczająco żebym mogła wymówić jedno słowo, imię. Teraz wszystko powoli nabierało sensu. Jego wygląd, głos...
W moich oczach powoli zbierały się łzy. Pomimo tego, że umierałam, nie pozwoliłam im się wydostać.
- William?- wyszeptałam, nim zagościła ciemność. Zdążyłam usłyszeć jeszcze jedno zdanie, wydobywające się z jego ust. To piekielne zdanie, które wywołały jeszcze większy ból niż trucizna, zwana moją mocą. Czułam jak moje serce przeszywają setki, a może nawet i tysiące, drobnych igieł, które pozostawiają po sobie ślad, nie nadający się do samowolnego zagojenia. Nigdy.
- Zawołajcie Estesa!


                                                                 ***

 Blondyn, jak tajfun, wparował do komnaty. Król go wezwał, a ten nie lubił czekać. Zresztą, to musiała być jakaś pilna sprawa, skoro młody tak latał po zamku, wołając go.
Pan czekał na niego w swojej sypialni. W przeciwieństwie do reszty pomieszczeń, ten był najbogaciej udekorowany. Wielkie łoże z baldachimem w kolorze szkarłatu, było zwrócone prosto na drzwi. Trzy sofy, ustawione przed kominkiem, zdobiły mały salonik. Dwie wzdłuż niego, a jedna naprzeciw. Do tego stare malowidła przyozdabiały ściany. Zwykle wisiały tam portrety przodków królewskich, ale zważywszy na to, że obecny Król nie był prawowitym następcą tronu, zastąpiono je pejzażami. Natura- właśnie to, jako jedyne kochał. Widok zieleni, podobnej do koloru jego oczów, uspokajał go. Uwielbiał częste podróże po lesie, a szczególnie konno. Oczywiście nie obeszło to się bez towarzystwa swoich wiernych wilkołaków.
Miał ich dwóch. Jeden czarny, drugi śnieżno biały. Tylko jeden kolor dominował na ich futrze. Dwa wilczury, o cholernie różnym charakterze, tworzyły jedność. Pod pewnym względem dopełniały się, co i też wzmacniało jego- Króla. Teraz właśnie spały, leżąc przed kominkiem, ogrzewając się jego ogniem.
 Wzrok Estesa powędrował na drugą stronę komnaty. Leżała tam dziewczyna, zapewne kolejna kochanka Władcy. Ale było w niej coś niepokojącego. Zdawała się być martwa? Podszedł bliżej do tapczanu, na którym została ułożona. Wyglądała marnie. Ciuchy miała zakrwawione, czyżby ją torturowali? Ale przecież czemu mieliby to robić jakieś dziwce?
- Pomóż jej...- wyszeptał kasztanowłosy.
Strażnik zbliżył się na tyle, by dostrzec twarz dziewczyny.
To była Samantha... Jego ukochana...
Poczuł się tak, jakby go spoliczkowano. Wielki, twardy przedmiot uderzył go, całą swoją siłą. Czuł, jak świat mu się zawala. Wszystko po prostu ulegało zniszczeniu.
-To moja wina.- obarczał się w myślach.- Czemu do cholery zgodziłem się na to?!
 Nie tak, to sobie wyobrażał. Ona nie miała tak skończyć... Christoph obiecał mu, że nic się jej nie stanie... Albo sobie to wymyślił? Może to był jedyny sposób, aby ona przeżyła? Ból w jego sercu nasilał się. Czuł jak część jego ciała znika. Jego dobra część, która była jedyną rzeczą jaka utrzymywała go przy życiu.
Bo bez niej, nic nie miało sensu. Szczęście, czułość, pożądanie, smutek, ból.
Bez niej, życie nie miało sensu.
Przyglądał się jej uważnie, a łzy napłynęły mu do oczu.
Była martwa.  


Witam wszystkich :D 
Wiem, że rozdział nieco wcześnie... ale kurde xd stwierdziłam, że jest on zbyt krótki, a w tym momencie chciałam go zakończyć :c 
Więc podzieliłam go na 2 części, tylko takie znalazłam wyjście : * Oczywiście 2 część pojawi się w piątek ;)
Strasznie jestem ciekawa waszej reakcji na końcówkę. Jak myślicie, Sam jest martwa? :D 
Pozdrawiam i dziękuje za 2,200 wyświetleń!!!
Nie no, ja po prostu was kocham <3

7 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, jak wszystkie poprzednie. :) Szybko się czytało i szkoda, że równie szybko się skończyło.:)
    Wydaje mi się, że Sam nie jest martwa. A może jest?
    I jak ja mam teraz do piątku czekać?
    Pozdrawiam serdecznie,
    Guardian Angel

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech jedyna rzecz jaka mi nie pasowała to "torb" - toreb chyba, bo torb mi dziwnie brzmi :)
    Haha to przekomarzanie chłopaków no po prostu boskie :) Fajne teksty :D
    Zamurowało mnie!!!! No po prostu nie wierzę, że ona jest martwa!! Dziwnie by się to skończyło, gdyby była martwa. A jeśli jednak jest, to znajdą sposób na uratowanie jej, bo to fantastyka. A ja za to kocham fantastykę, że wszystko można wymyślić :)
    Rozdział świetny!! Nie mogę się jakoś inaczej wypowiedzieć, nadal jestem w szoku ;) I chyba będę aż do piątku, mówię ci ;p Normalnie się wszystkiego w tym rozdziale nie spodziewałam. Zaskoczyłaś mnie na maxa.
    teraz pozostaje mi tylko czekać do piątku.
    Pozdrawiam
    Zuza ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, Sam nie może umrzeć :C co ten idiota Christopher wykombinował? wrrr! mam nadzieję, że Samantha jednak przeżyje... i da sobie radę. Nadal nie pokoi mnie tatuaż Scotta. Oby Śmierć nie zrobił krzywdy jemu i Amandzie.
    Czekam z niecierpliwością na drugą część
    Pozdrawiam :) xx
    http://escape-from-this-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Taak, szkoda że taki krótki :D Ostatnio nie skomentowałam, to teraz skomentuję. Też mam nadzieję, że Sam przeżyje, bo jak to? :( Świetnie to opisałaś. Trzymam za nią kciuki, strasznie mi szkoda Estesa....
    Powodzenia w dalszym pisaniu, weny! :* Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział genialny :) jak zawsze :D jedyna uwaga, w pierwszej części jest zdanie "No cóż, nie miałam nic przeciwko temu, ale powoli kończyły mi się sukienki, a tylko w nich chodziła." nie ma tam być "chodziłam"? Wiem, czepiam się szczegółów ;D ale podoba mi się, jest bardzo wciągające.
    Pozdrawiam :)
    http://always-be-where-you-are.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje :)
      To zdanie właśnie tak miało być napisane. Chodziło o to, że Amanda miała na sobie ciuchy Sam, a przez jej służbę w zamku, przyzwyczaiła się do sukienek i tylko je brała od Samanthy :D

      Usuń
  6. Piękne opowiadanie, a ten rozdział jest wybitny.Świetnie się czyta i cały czas chce się więcej także czekam na neeext.:)

    OdpowiedzUsuń