środa, 18 grudnia 2013

Rozdział III

***

 Aaron zatrzymał się na podjeździe i wysiadł z auta. Koło niewielkiego jeziora stał duży, drewniany dom. Mężczyzna udał się w jego kierunku, podziwiając krajobraz. Dom wraz z zalewem otoczony był drzewami różnego gatunku. Wiatr lekko muskał ich liście, które tworzyły przyjemny dla uszu dźwięk zmieszany ze śpiewem ptaków.
 Stanął przed wejściem do budynku, ostatni raz zerkając na widoki. Chwycił za klamkę – drzwi bez większego oporu otworzyły się, cicho skrzypiąc. Stanął w progu i zamarł. Gosposia była 
na zakupach. Poza nią nikogo nie powinno być w domu, podczas nieobecności właścicieli, a z pokoju dobiegały odgłosy… telewizora?
 Wilkołak bez większego wahania podążył za odgłosami do salonu. Pomieszczenie nie było zbyt bogato urządzone. Ciemnobrązowe panele nie wyglądały na stare w przeciwieństwie do wyposażenia. Na ścianach wisiało kilka postarzałych obrazów. W kątach, jak i na meblach, umieszczono doniczki z różnymi roślinami, a naprzeciwko czarnej sofy wisiał telewizor. Wzrok Aarona spoczął na kanapie. Leżał na niej mężczyzna. Miał hebanowe, krótkie włosy i jasną, niemalże białą cerę.  Głowę skierował w stronę telewizora, ale Aaron widział jego czarne niczym noc tęczówki i długie, gęste rzęsy, które podkreślały ich kolor.
 To był Śmierć. Zachowywał się tak, jakby nie zauważył intruza. Leżał i oglądał film, podjadając przy tym popcorn. Aaron podszedł do niego i uklęknął. Bał się tego, co zaraz mogło nastąpić. Miał nadzieję, iż wzywająca go osoba okaże się zupełnie kimś innym. Nigdy nie przypuszczał, że spotka Kosiarza. Ale co on chciał od niego? Przecież nie mógł go zaprosić na herbatę z biszkoptami. Albo? Może brakowało mu towarzystwa? Chyba że przyszła teraz jego kolej... Nie. Śmierć nie po to by go przywołał Chciał czegoś. I musiało to być naprawdę coś ważnego, skoro osobiście się z nim spotkał.
 Uśmiechnął się lekko. Nie każdy miał tyle „szczęścia”, żeby poznać Żniwiarza.
 - Panie... - zaczął.
 Śmierć machnął ręką na znak, aby ten wstał.
Kosiarz podniósł się do pozycji siedzącej, nie odrywając wzroku od ekranu. Podczas tego gestu Aaron dokładnie mu się przyglądał. Nie wyglądał na silnego. Dla człowieka mógł on być zwykłym chłopakiem o bardzo delikatnej twarzy, ale wilkołak, a szczególnie przywódca stada, dobrze wiedział, kim był ten młodzieniec. Czuł jego moc, która z każdą sekundą przybierała na sile. Zadrżał
 - Słyszałem, że w ostatnim czasie zaginęło ci kilka wilkołaków - rzekłszy to do niego, nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. 
 Wyglądał na bardzo skupionego oglądaniem tego, co leciało na ekranie. Mężczyzna w normalnych okolicznościach by wyśmiał osobę tak entuzjastycznie zapatrzoną w ekran. Uważał, że telewizja to strata czasu. Lepiej zagłębić się w literaturze. Zresztą on jako dowódca nie miał czasu na tego typu formę rozrywki. Musiał szkolić nowe szczeniaki, a ostatnie wydarzenia sprawiły, że trochę zaniedbał swoje obowiązki.
 - Tak, panie - skinął głową - ale już znalazłem winowajcę. Za niedługo zostanie ukarany. - Mężczyzna utkwił wzrok w podłogę.
 Bał się spojrzeć na Żniwiarza.
 - Ciekawe. - Śmierć w końcu spojrzał na niego i uśmiechnął się, po czym wstał i wyszedł, znikając za ścianą.

***

 Minął pierwszy tydzień szkoły. Ku mojemu zdziwieniu Scott szybko dostosował się do rówieśników. Było to trochę dziwne; znając go, wiedziałam, że będzie wymyślał najprzeróżniejsze sposoby, aby tego uniknąć. Nawet pozwoliłam mu, żeby dojeżdżał swoim motocyklem. Westchnęłam. Jak zwykle uległam jego urokowi, który z czasem opanował do perfekcji.
 Przyjechałam na drugą lekcję. Szarość opętała niebo, które przygotowywało się do deszczu. Lekki wiatr muskał flagę znajdującą się na maszcie tuż przed budynkiem. Zaparkowałam auto i sięgnęłam po torbę. Poczułam, jak przeszywają mnie dreszcze. Zwykle tak informował mnie mój instynkt o obecności nieczłowieka. Niestety, nie pomyliłam się. Przed wejściem do budynku stał dobrze mi już znany wilkołak. Był sam. Nikogo więcej nie wyczułam w pobliżu.
 Na mój widok chłopak się spiął, a na jego twarzy zawitał łobuzerski uśmieszek. Jego niebieskie oczy skupiły się teraz na mnie, przeszywając na zewnątrz. Ręką poprawił blond włosy sięgające za kark, po czym zanurzył ją do kieszeni jasnobrązowego płaszcza. Denerwował się. Miałam o wiele bardziej wyczulone zmysły od ludzi, więc bez problemu mogłam usłyszeć bicie jego serca.
 - Witam. - Skinął głową i podszedł do mnie.
 Popatrzyłam na niego zdezorientowana. Byłam pewna, że chciał rewanżu za tę akcję w pubie, a tu proszę. Jakby nigdy nic witał się ze mną i to dość miłym tonem.
 - Czego chcesz, Ezra? - Jego serce zwolniło do normalnego rytmu.
 - Chciałem przeprosić cię za moje zachowanie w barze.
 Niech mnie diabli wezmą! Przeprosić? Mnie? Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Jeszcze nikt nigdy nie przepraszał mnie za taką błahostkę. Naprawdę poczułam się dobrze, słysząc tych kilka słów wypowiedzianych przez niego. Chociaż dalej denerwował mnie fakt, że traktował mnie jak kogoś gorszego.
 - Aaron wytłumaczył mi, czym jesteś - ciągnął.
 - Czym? - Uśmiechnęłam się do niego.
 Nawet ja nie wiedziałam, czym tak dokładnie byłam, a tu proszę. Ktoś wreszcie odkrył ten fakt.
 - Półdemonem, takim jak ja. Twoje oczy zmieniają się tak jak podczas przemiany, no i masz też wilcze kły, ale nie potrafisz zmienić się w wilka, dlatego śmierdzi od ciebie śmiercią tak jak od demonów.
 To była prawda. Czuć ode mnie śmiercią jak od innych demonów. Od wieków wilkołaki toczyły z nimi wojnę. Demony to mistrzowie zabijania, a wilki? Oprócz tego, że w swojej człowieczej formie były szybsze i silniejsze od ludzi, niczym innym się nie różniły. Bały się demonów, ale oczywiście, będąc ze swoim stadem, dałyby radę jednej „pijawce”.
 Łowcy zaś, po Wstąpieniu, które zaczynało się w dniu ich siedemnastych urodzin, dostawali tak jakby dar. Oczywiście, ich instynkty wzmocniono. Stali się bardziej zabójczy od wilkołaków, ale nie tak bardzo jak demony. Większość, tak jak ja, potrafiła się zmieniać do połowy w wilka, inni zaś mogli zdecydować, czy chcieli być nieśmiertelni. Składali przysięgę podczas Wstąpienia, umacniającą ich wybór. Nie każdy to wybierał, gdyż oczywiście niosło to ze sobą olbrzymie konsekwencję. Łowcy zdołali hamować swój instynkt, który wciąż nakazywał im zabijać demony, ale z biegiem czasu zatracali się, a podświadomość już nie rozróżniała demonów od zwykłych ludzi.
 - Dzięki. - Przewróciłam oczami. – Coś jeszcze? – Złapałam za klamkę, mając nadzieję, że w ten sposób dam mu do zrozumienia, żeby sobie poszedł.
 - Aaron chce się z tobą spotkać. - Zmarszczyłam brwi. Czego on mógł ode mnie chcieć? - Mówił, że to ważne.
 - Dobrze, spotkam się z nim wieczorem. - Otworzyłam drzwi, które po chwili Ezra zatrzymał ręką.
 Trzymał ją na wysokości mojej głowy. Rękaw płaszcza podwinął się, odsłaniając jego nadgarstek. Miał na nim znamię w kształcie odwróconej litery V. Dziwne...
 - On na ciebie czeka - westchnął.
 Jego błękitne oczy wpatrywały się we mnie, analizując każdy najmniejszy ruch. No cóż, najwidoczniej nie odpuści mi, dopóki się z nim nie spotkam.
 - Gdzie on jest? - Sięgnęłam po kluczyki do torebki.
 - W twoim domu.

***

 Zamek od drzwi wejściowych był zniszczony. Lekko uchyliłam drzwi i uderzył mnie smród mokrego psa. W ten sposób już z daleka można było rozpoznać wilkołaka. Im silniejszy był stwór, tym intensywniej śmierdział.  Ten odór zostanie tutaj przez kilka dni. Pomijając oczywiście rozwalony zamek, nikt nie zauważy, że ktoś tutaj był. 
 Uchyliłam drzwi i weszłam do środka. Zapamiętaj - muszę załatwić sobie lepsze zabezpieczenia.
 W kuchni stał Aaron, mieszając coś w misce. Serio? Teraz nawet jedząc, będę go czuć...
 - O! Już jesteś. - Odwrócił się do mnie i uśmiechnął.
 - Twój wilczek mówił, że chcesz się ze mną spotkać... - Usiadłam na krześle, opierając ręce na stole.
 Mężczyzna zmarszczył brwi.
 - A tak… Ezra, to mój zastępca. Prosiłem go, aby cię tu sprowadził. Mam do ciebie prośbę... - Jakie to przewidywalne...
 Wypuściłam głośno powietrze. 
 Aaron wciąż stał przy piecu i mieszał coś w misce. W kuchni unosił się przyjemny zapach sosu pomidorowego, aż zaburczało mi w brzuchu. Wilkołak musiał to usłyszeć, bo uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.
 - Mam problemy z pewnym demonem... Obecnie znajduje się w sąsiednim mieście, ale od czasu do czasu przyjeżdża tu i porywa jednego wilkołaka. Zaginęło już jedenaście wilków, z czego ośmioro pochodziło z mojego stada. Trzeba go zabić, Sam... Nie mogę pozwolić, aby porwał kolejnego wilkołaka. - Spojrzeniem błagał mnie o pomoc.
 - Po co mu wilkołaki?
 - Nie wiem, ale nie może porwać kolejnego. Mówią na niego Arakiel, chociaż możliwe, że to nie jest jego prawdziwe imię... To jak, pomożesz mi?
 Gdzieś już słyszałam to imię, ale za Chiny Ludowe nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Wiem, że było to coś ważnego... Mój instynkt wariował, a ja zdałam sobie sprawę, że ten demon należał do mojej przeszłości. Schowany w najczarniejszych zakamarkach, próbował się uwolnić i dać o sobie znać.
 - A co w zamian? - Mężczyzna uśmiechnął się obłudnie.
 Aaron rzadko kiedy prosił mnie o przysługę. Cena zawsze była wysoka, a on o tym dobrze wiedział. Położył talerze na stole, po czym zajął miejsce przy jednym z nich. Usłyszałam, jak głośno wypuszcza powietrze.
 - Będę miał wielki dług u ciebie... - Podniosłam głowę i spojrzałam na niego.
 Dawno nie jadłam tak dobrego spaghetti. Myśl, że wielki przywódca tutejszego stada będzie mi winien przysługę, napawała mnie radością.
 - Świetnie! Możesz zacząć od naprawy zamka w drzwiach.
***
 Odpuściłam sobie dzisiejszy dzień w szkole. W sumie skoro Scott już się pogodził z karą, mogłam odejść z niej i przestać go pilnować. Nawet nie było aż tak źle, jak przypuszczałam, choć smród wywołany mieszanką damskich i męskich perfum, no i oczywiście, ostry zapach potu często mnie męczył. Niestety, nie mogłam przytłumić swoje zmysły. 
 Po paru dniach nie byliśmy już żadną sensacją w szkole, tylko zwykłymi uczniami, jak inni. Jedynie  czułam, jak Tonny - mój prześladowca - obserwował mnie dyskretnie. Od pierwszego dnia do teraz. Nawet będąc w domu, miałam wrażenie, że widzę gdzieś jego czarną, farbowaną czuprynę.
 W mojej torebce rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Z niechęcią wstałam z wygodnej kanapy i sięgnęłam po telefon.
 - Słucham? - W słuchawce odezwał się chrapliwy, męski głos:
 - Dzień dobry, mówi dyrektor szkoły w Frendweld. Czy mam przyjemność rozmawiać z panią Anną Ravel?
 Czułam, jak złość narasta w moim ciele. Wiedziałam, że telefon od dyrektora nie wróżyło niczego dobrego i to nie z powodu moich jednodniowych wagarów.
 - Nie ma jej - kolejne kłamstwo wypowiedziałam bez wahania. - Wyjechała na parę dni, ale może ja będę w stanie pomóc?
 - Chodzi o Scotta... – Wiedziałam!
 Omal nie wykrzyczałam tego do telefonu. Jeden dzień mnie nie było, a ten już u dyrektora… Moje przeczucie się nie myliły! To udawanie miłego miało swój powód.
 - Pobił się z kolegą...
 - Co zrobił?! - krzyknęłam do telefonu, prawie pozbawiając rozmówcy słuchu.
 Usłyszałam, jak mężczyzna wzdycha.
 - Pobił się z kolegą - powtórzył. - Nie odnieśli żadnych większych urazów oprócz kilku siniaków. Czy mógłby ktoś przyjechać po niego?
 - Tak, zaraz będę. - Rzuciłam telefon, niemalże rozwalając go, i ruszyłam w stronę auta.
 W biegu złapałam kluczyki i trzasnęłam drzwiami wyładowując, na nich część mojej złości.

***

 Weszłam do gabinetu i wyczułam zapach krwi. Zastałam Scotta przed wielkim drewnianym ławą. Miał rozciętą brew, ale rana była już opatrzona. Na mój widok spuścił głowę. Dyrektor oparł się o skórzany, brązowy fotel przy biurku i patrzył na mnie badawczo. Zbliżywszy się do niego, poczułam silny woń potu. Nic dziwnego, skoro posiadał dosyć sporą nadwagę. Miałam wrażenie, że zaraz jeden z guzików od jego białej koszuli wystrzeli prosto we mnie. Ściągnął okulary i przeciągnął ręką po łysinie.
 - Dzień dobry. - Dyrektor odpowiedział skinięciem głowy.
 - Scott, proszę, zostaw nas samych. - Ręką wskazał drzwi.
 Chłopak przeszedł obok, nawet nie spoglądając na mnie, i wyszedł na korytarz.
 - Samantho - westchnął. - Twój brat wdał się w bójkę z nowym uczniem. - Zmarszczyłam brwi.
 Nie słyszałam żadnych wzmianek o nowym uczniu, a wszystko na bieżąco  sprawdzałam.
 - Co z chłopakiem? - Scott był zdolny do tego, by go zabić. Już nieraz walczył z demonami, więc miał na tyle siły, aby rozprawić się z człowiekiem. Chociaż wiedziałam, że tego nie zrobi. My - Łowcy, unikaliśmy jakiegokolwiek starcia z ludźmi. To była jedna z naszych podstawowych zasad. Chroniliśmy ich przed demonami. Nie musieliśmy ich dodatkowo bronić przed nami.
 - Nic mu nie jest. Pielęgniarka obejrzała jego rany. Nic poważnego. - Odetchnęłam z ulgą. - Chodzi o to, że, jak wiadomo, takie zachowanie jest niedopuszczalne. Zwykle w tym momencie nasi uczniowie zostają zawieszeni lub wydaleni ze szkoły. – Ścisnęłam mocniej podłokietnik, który zatrzeszczał. Zabiję gówniarza. – Ale ze względu na okoliczności nie poniosą żadnych poważnych konsekwencji. Rozumiem, że chłopak po śmierci rodziców nie daje sobie rady, a ty także potrzebujesz czasu... Radziłbym, aby chłopak został przez kilka dni w domu – O tak. Na pewno pozwolę mu odpocząć. - Nowa szkoła, nowe miasto, nowi przyjaciele. Tyle zmian nie wpłynęło dobrze na niego - przytaknęłam. - Gdy wróci wasza ciotka, proszę jej przekazać, żeby jak najszybciej się e mną skontaktowała. 
 - Dobrze, a kogo właściwie pobił?
 - Ezrę Maltali. - Zamarłam.
 Czy to mógłby być ten wilkołak?
 Widząc moją reakcję, dyrektor domyślił się, że go znałam.
 - Następnym razem prosiłbym, żeby swoje osobiste sprawy załatwiano po lekcjach. - Skinęłam głową i wyszłam z gabinetu.
 Na korytarzu, oparty o ścianę, czekał na mnie Scott, a kilka krzeseł obok niego znajdował się Ezra Na mój widok uśmiechnął się. Miałam ochotę wybić temu wilkołakowi te śnieżnobiałe zęby, które teraz były lekko zabarwione krwią. Trochę rozbawił mnie ten widok. Jedynym plusem tej bójki było to, że Scott nieźle poturbował Ezrę. Chociaż nie pochwalałam przemocy przed Wstąpieniem. Chwyciłam Scott'a za ramię i pociągnęłam do wyjścia. Poczułam zimny pot na karku. Kolejny półdemon?
 W drzwiach wyjściowych ukazał się Aaron. Spojrzał na mnie. Czyli jednak Ezra chodził do tej szkoły, a Aaron jako jego opiekun musiał stawić się w gabinecie. Miałam kolejny powód do śmiechu. Aaron wybrał sobie takiego gówniarza na zastępcę i jeszcze miał z nim tyle kłopotów. Nie wierzyłam dyrektorowi, że Scott pierwszy rozpoczął tę bójkę. Musiał zostać sprowokowany przez tego stwora.
 Większość wilkołaków już w wieku czternastu lat uciekała z domu, gdyż nie potrafili opanować wewnętrznego wilka lub po prostu czuli się obco wśród ludzi i poszukiwali stada, by żyć wśród swoich. Ezra pewnie był jednym z nich. A dobry i poczciwy Aaron postanowił wziąć go pod swoje skrzydła. I co z tego wyszło? Chociaż, ja także miałam dużo problemów ze swoim podopiecznym.
 Całą drogę do domu przemilczeliśmy. Dorothe zdążyła już wrócić z zakupów. Zobaczywszy Scotta, zasłoniła usta ręką. Chłopak bez słowa poszedł do swojego pokoju.
 - C... co się stało? - spytała już opanowanym głosem.
 Usiadłam na krześle i  podparłam głowę rękami.
 - Pobił się z jakimś chłopakiem.
 - Musi panienka zrozumieć. Chłopak przeżywa ciężkie chwile po śmierci waszych rodziców...
 Miałam ochotę wykrzyczeć jej całą prawdę. O tym, że nie byliśmy w ogóle spokrewnieni. Że jego rodzice już dawno temu zostali zamordowani. Nawet nie wiem po co. Co by to dało? Dorothe pracowała u nas od roku i myślała, że mieliśmy wspólną matkę. Nie dopytywała bardziej, widząc, że ten temat był zarówno dla mnie, jak i niego zbyt bolesny.
 Ja tam nie narzekałam. Ze względu na szkołę zmieniłam nazwisko Scotta. Chciałam uniknąć zbędnych pytań, chociaż tak naprawdę istniała szansa, że demon odpowiedzialny za śmierć jego rodziców mógł mieć wspólników. Zniknięcie nazwiska Blackwight niosło pozytywne skutki. Ale pojawił się kolejny problem. Nie przypuszczałam, że on sam będzie robił sprawiał jakieś kłopoty
 Gosposia już od dłuższej chwili przyglądała się mi, czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
 - Wiem, Dorothe – odezwałam się w końcu. – Ale to nie znaczy, że ma skakać do wszystkich. W końcu coś może mu się stać i tym razem nie mówię o kilku siniakach czy rozciętej brwi.
 Kobieta położyła rękę na moim ramieniu.
 - Daj mu czas. - Spojrzałam na nią, dziękując. Gosposia uśmiechnęła się do mnie, po czym kontynuowała sprzątanie domu.

***

 W moim pokoju poczułam dziwną mieszankę zapachów. Przypominało to trochę metal, siarkę... i krew. Odsłoniłam szare zasłon w białe kwiatki i otworzyłam okno. Przyjemna woń liści sprawił, że przez chwilę stałam oparta o parapet i wpatrywałam się w krajobraz. Drzewa wokół jeziora powoli przybierały złoto-żółtą barwę. Z lasu dobiegał śpiew ptaków i odgłosy innych zwierząt. Słuchając tych dźwięków, wpadłam jakby w trans. Zamknęłam oczy, a moje myśli skupiły się wokół tego widoku.
 Obudziły mnie dziwne odgłosy... kaczek? Otworzyłam oczy i spojrzałam na jeziorko. Uśmiechnęłam się. W wodzie zadomowiła się mała rodzina kaczek. Matka z czterema małymi. Jeszcze nigdy nie widziałam tam jakichkolwiek zwierząt. Oczywiście oprócz ryb.
 Zamknęłam okno, ściągnęłam z siebie ciemnobrązową kurtkę i rzuciłam ją na łóżko. Spojrzałam na pokój, stwierdzając, że przydałoby się posprzątać. Wzięłam z szafki nocnej książki i odłożyłam je na wielki drewniany regał, który znajdował się przy lufcie. Dużo czytałam. Gdyby nie okienko, półka zapewne zająłby całą ścianę.
 Ściągnęłam ciuchy z krzesła znajdującego się przy toaletce i włożyłam je do szafy. Po środku mebla znajdowało się wielkie lustro. Weszłam do łazienki, której wejście znajdowała się obok garderoby.
 Wiedziałam, że wzięcie zimnego prysznicu na pewno mi pomoże. I rzeczywiście pomógł.
 Przebrałam się w czyste ubrania. Spięłam włosy w kok i sięgnęłam po brązową kurtkę z zamiarem powieszenia jej w szafie. Na beżowej pościeli, pod ubraniem, znajdowała się mała kremowa paczuszka. Zmarszczyłam brwi, uświadamiając sobie, że nie widziałam jej tam wcześniej. Była wielkości mojej ręki. Do pakunku przyczepiono śnieżnobiałą kartkę z napisem S. Rivelash.
 Poczułam, jak włosy jeżą mi się na karku. Niewiele osób znało moje prawdziwe nazwisko. Nie licząc wrogów, którzy nie wiedzieli o tym domu, a zapach w pokoju był mi obcy. Nie należał do demona.
 W środku, zawinięty w białą jedwabną chusteczkę, znajdował się pierścień. Czarny kamień w białym złocie pięknie się prezentował. Mogłabym przysiąc, że już wcześniej go widziałam. Albo nie? Ostatnio wciąż miałam takie wrażenie. Przez dłuższą chwilę obracałam błyskotkę w dłoni. W wewnątrz były wygrawerowane moje inicjały S. I. Rivelash.
 Włożyłam pierścionek na palec - pasował idealnie. W środku paczki znalazłam jeszcze kartka z wiadomością: VERITAS VINC.

2 komentarze:

  1. Bardzo podobał mi się rozdział.
    Lubię to, że łączysz zwykłe problemy ludzkie z takimi...fantastycznymi postaciami. Wydawałoby się, że to jakieś monstra, a mają problemy jak my.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Śmierć machnął ręką na znak, aby ten wstał.
    Kosiarz podniósł się do pozycji siedzącej, nie odrywając wzroku od ekranu." zmieniłabym na " Śmierć machnął ręką na znak, aby ten wstał, a następnie podniósł się do pozycji siedzącej, nie odrywając wzroku od ekranu."
    "Zapamiętaj - muszę załatwić sobie lepsze zabezpieczenia." - zmieniłabym na "Zanotowałam w pamięci, że trzeba kupić lepsze zabezpieczenie".
    "Wiem, że było to coś ważnego..." - Nie ten czas. "Wiedziałam"
    "Niestety, nie mogłam przytłumić swoje zmysły. " - przytłumić swoich zmysłów.
    "W biegu złapałam kluczyki i trzasnęłam drzwiami wyładowując, na nich część mojej złości." - przecinek przed "wyładowując", nie po :P
    "Chociaż, ja także miałam dużo problemów ze swoim podopiecznym." bez przecinka
    Literówka "Odsłoniłam szare zasłon w białe kwiatki i otworzyłam okno. " zasłony
    "I rzeczywiście pomógł." - pomogło ;) wzięcie prysznicu, nie sam prysznic ;)
    Miałam nadzieję, że napiszesz, co takiego leciało w tej telewizji ;)) Szkoda, że odchodzi ze szkoły... Chociaż nie wyobrażam sobie także, że miałaby tam chodzić przez większość swojego czasu :P Jestem także ciekawa, co takiego zrobił Ezra (lub Scott), że się pobili ;) No i kto dał jej paczuszkę i po co ;)
    Pozdrawiam,
    Katarina
    smiertelnapasja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń