niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział I


                                                                        
 Po kilku godzinnej tułaczce, w końcu natrafiłam na ślad poszukiwanego przeze mnie chłopaka. A mianowicie, były to ciche odgłosy bójki. Rozejrzałam się wokół, jednak na ciemnej ulicy  ubogo oświetlonej paroma lampami nie można było niczego dostrzec. Stanęłam na środku popękanego szarego chodnika i w skupieniu wsłuchałam się w dźwięki. Dochodziły z pobliskiego pubu „RiCo”, gdzie zwykle przesiadywały różne stworzenia. Ruszyłam w jego stronę, mając nadzieję na trochę rozrywki pod koniec tego nudnego dnia. Zeszłam schodkami do wejścia, przed którym stał wysoki i umięśniony mężczyzna. Ubrany był cały na czarno. Spojrzał na mnie brązowymi oczami, po czym otworzył drzwi. Wyczułam narastający strachu, gdy uświadomił sobie, kim byłam.
 Wchodząc do środka, uderzył mnie zapach burbornu i cygar. Jak zwykle w takich miejscach można było wyczuć fajki, alkohol i smród nieludzi. Przede mną ukazał się chłopak o nieskazitelnie jasnej skórze i ciemnobrązowych włosach. Jego oczy były rażąco zielone, a w nich widniała iskra walki. Stał na blacie, a pod nim na parkiecie leżały już dwa nieprzytomne wilkołaki. Ochrona nie chciała się mieszać w ich bójkę, wiedząc, że mogliby tylko pogorszyć sytuację, a ja w końcu znalazłam swoją zgubę.
 Chłopak skoczył na drewnianą podłogę i szykował się na kolejną istotę.  Widać było, że jest doświadczonym wojownikiem. Każdy ruch wykonywał z dokładnością i precyzją. Wyglądało to tak, jakby odgrywał stary taniec, chociaż nie dane mu było go dokończyć. Gdyby nie przewaga liczebna przeciwnika, miałby szansę wygrać tę walkę. W tym lokal znajdowało się prawie połowa miejscowego wilczego stada liczącego ponad czterdzieści zmiennokształtnych. 
 Nie zastanawiając się długo, ruszyłam w jego kierunku. Po drodze odepchnęłam kilka wilkołaków, które zerwały się ze swoich miejsc, biegnąc na pomoc swoim, gdy zauważyli, że nie dają oni sobie rady. Złapałam młodego chłopaka za tył bluzy, pociągając go do ziemi. Uniemożliwiłam mu jakikolwiek ruch. Kątem oka dostrzegłam zdziwieni malujące im się na twarzy. Wiedziałam, że nie wyglądałam na osobę, która miała tyle siły w sobie, ale dzięki krwi demona płynącej w moich żyłach, byłam do tego zdolna.
 Jeden z odepchniętych wilkołaków szybko się pozbierał i obnażył śnieżnobiałe kły w moją stronę. Jego oczy przybrały kolor bursztynowozłoty, ostrzegające mnie przed jego atakiem. Dał mi szansę na wycofanie się z jego walki. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, gdy próbował mnie w łagodny sposób odciągnąć od nieswoich spraw. Ten młody wilczek nie wiedział, że teraz to ja trzymałam w dłoniach jego życie, a każdy jego następny ruch wpływał na mój wybór. Chwilę wpatrywałam się w niego z chęcią zabicia go, ale był jeszcze taki młody... Kiedyś często uczestniczyłam w takich bójkach, dlatego też powoli już mnie nudziła taka sytuacja. Wszystko zaczynało się niewinnie. Trochę szarpaniny, parę mocniejszych uderzeń, póki mój przeciwnik nie uświadomił sobie, że jestem Łowcą. Wtedy uciekali, gdzie pieprz rośnie.
 - Brać tę pijawkę! - krzyknął do innych wilków. 
 Westchnęłam. A miałam go ocalić. Puściłam chłopaka i odwróciła się w jego stronę, pokazując mu moje kły.
 - Nie jestem pijawką – próbowałam zachować zimną krew, choć w środku gotowałam się ze złości.
 - Wyczuwam od ciebie śmierć - mówił prawie z obrzydzeniem. - Tylko demony tak śmierdzą! – Wraz ze swoimi towarzyszami ruszył w moją stronę.
 - Zaraz ci udowodnię, że nie jestem – warknęłam. 
Już miałam rzucić się na niego, jednak ktoś uniemożliwił nam walkę.
 - Dość! – Znajomy głos spowodował, iż w ostatniej chwili powstrzymałam się przed atakiem. – Wystarczy, że chłopak poturbował kilku moich. Nie chcę, abyś wybiła pół stada.
 Odwróciłam się w stronę mężczyzny. To był Aaron, przywódca tej wilczej watahy i mój stary znajomy. Przeczesał swoje czarne włosy sięgające do ramion i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. W zamian uśmiechnęłam się do niego.  
 Wyglądał śmiesznie. Miał na sobie białą flanelową koszulę, która ciasno przylegała do jego umięśnionego ciała, a na to założoną kurtkę. Była ciut za duża, co dawało komiczny efekt. Przyglądałam mu się badawczo. Fakt, nie widzieliśmy się dobre parę lat, ale tę twarz poznałabym wszędzie. Szczególnie ten kilkudniowy zarost. Nie licząc kilku lat, które mu przybyło, to wciąż był ten sam Aaron. Jego oczy przybrały teraz bursztynową barwę. Nawet nie pomyślałabym o tym, że bójka aż tak mogłaby kogoś zdenerwować, nie licząc Rickiego, szefa tego pubu skazanego na dodatkowe koszty i straty.
 - Ale panie… - zaczął niepewnie jeden z obecnych wilkołaków. - To pijawka! Dalibyśmy sobie z nią radę. I z tym gówniarzem też.
 - Nie! - odparł surowo, niemalże warcząc na młodego.
 - Gdybym wiedziała, że to twoje stado… - zaczęłam, ale zaraz mi przerwano:
 - Wybiłabyś ich wszystkich - dokończył Aaron. 
 Wiedział, że takie niedoświadczone wilkołaki nie stanowiły dla mnie żadnego zagrożenia, a ja z przyjemnością powaliłabym ich na ziemię.
 - Nie wszystkich, może kilku... - Napotkawszy jego spojrzenie, wolałam nie kończyć.
 Był na mnie bardzo zdenerwowany, choć jeszcze niczego nie zrobiłam. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, po czym jego wzrok powędrował na wilczka.
 - Ezra, zabierz ich i opatrz im rany - rozkazał, wskazując palcem leżących na parkiecie chłopaków.
 Ręce Ezry lekko drżały. Widać, że bał się przywódcy i konsekwencji, jakie na siebie sprowadził wszczynając tę bezsensowną bójkę. Posłał mi niemiły uśmiech, który mówił „to nie koniec” i ruszył wykonać polecenia dowódcy. Niezbyt przejęłam się tą groźbą. Jeśli chciał się ze mną bić, to stoczymy pojedynek, ale nie w tej chwili. Teraz najważniejsze było to, aby opatrzyć tego gówniarza, siedzącego przy barze i kończącego swojego drinka. 
 Znów złapałam go za kaptur i pociągnęłam za sobą. Usłyszałam, jak klnie pod nosem. Chłopak bez większego oporu wsiadł do auta. Słychać było tylko kilka cichych jęków spowodowanych skutkami bójki.
Milczenie przerwał jego ochrypły głos:
 - Po co przyszłaś? - zapytał oburzony.
 - Powiedz mi, Scott, jak mogłeś być na tyle głupi, żeby wszczynać bójkę ze stadem wilkołaków? – Krew wrzała w moich żyłach.
 - Chciałem się napić, a on gapił się na mnie i...
 - Więc myślałeś, że to doskonały pomysł, żeby rzucić się na stado wilkołaków, bo jeden z nich zaszczycił cię krzywym spojrzeniem?!
 - Nie, po prostu chciałem się napić i on mi przeszkodził... Zresztą, sama wiesz, jak oni na nas reagują! Zawsze szukają jakiegokolwiek sposobu, aby się nas pozbyć. Po prost nie wytrzymałem - odburknął.
 - A! Więc lepiej było dać mu nauczkę, nie zważając na to, że możesz zginąć albo że któryś z nich cię przemieni?! Scott! Przed Wstąpieniem możesz zostać bez problemu przemieniony w wilkołaka! Czego raczej byś nie chciał.
 - Nie pomyślałem o tym... - Czyżbym wyczuła skruchę w jego głosie? Nie, na pewno się przesłyszałam. Przecież pan Wszechwiedzący nigdy nie żałował swoich najdziwniejszych i najgłupszych decyzji. Więc dlaczego akurat teraz? Myśl, że mógł się zmienić, aż tak nim wstrząsnęła? Czy po prostu udawał?
 - Jutro podczas treningu będziesz miał dużo czasu na przemyślenia. Co powiesz na piętnastokilometrowym bieg, tak na rozgrzewkę, przed walką?
 Jego mina sposępniała, a w oczach widniały przebłyski strachu. Po tak długim dystansie na pewno nie będzie miał sił na walkę ze mną. Tak, ja go szkoliłam. Wszystko co potrafił, nauczył się ode mnie, a ja nie litowałam się nad nim. Było jeszcze wiele rzeczy, których musiał wiedzieć. Widziałam, jak jęczał z powodu kilku siniaków, ale to nic w porównaniu z tym, co czekało go po naszej walce.
 - Nie martw się - uśmiechnęłam się - to dopiero początek!




***



 Całą drogę do domu przebyliśmy w milczeniu. Nasze mieszkanie znajdowało się kilkanaście minut od miasta. Po raz kolejny skręciłam w leśną dróżkę, która prowadziła do posesji. Zatrzymałam się na podjeździe i spojrzałam na jezioro. Księżyc odbijał się w wodzie, tworząc srebrzystą falę. Z przyjemnością posiedziałabym jeszcze chwilę w aucie i przyglądałabym się temu widokowi, ale byłam zbyt wściekła, żeby się tym zajmować.
 Scott wysiadł z samochodu, a ja udałam się za nim. Przeszliśmy przez kamienną ścieżkę prowadzącą do drzwi wejściowych. Wielki drewniany budynek znajdował się kilkanaście metrów od jeziorka. Mieszkaliśmy sami. Rano przychodziła gosposia, poza nią nikt więcej. Wokół panował spokój - żadnych nachalnych sąsiadów, którzy by wciskali nos w nasze sprawy. Najbliższa zamieszkana posesja znajdowała się trzy kilometry od naszej. Drzewa wokół domu odcinały go, tworząc azyl. 
Weszłam na taras, na którym deski zaczęły skrzypieć, pod ciężarem naszych stóp. Scott wszedł pierwszy, a ja za nim, trzaskając drzwiami. Zaraz przy wejściu znajdowały się schody na górę, po których chłopak, męcząc się, wchodził. Na górze znajdowały się cztery pokoje i dwie łazienki. Ja udałam się do salonu, który znajdował się na wprost od drzwi wejściowych. Po drodze minęłam kuchnię i rzuciłam torebkę na fotel.
 Wzięłam do ręki szklankę, nalałam sobie burbornu i jednym haustem wypiłam do dna. Nalałam sobie kolejną i rozsiadłam się na czarnej, skórzanej sofie. Ustawiono ją tyłem do kuchni, która była połączona z salonem. Jedynie blat dzielił oba te pomieszczenia. Przeciągnęłam ręką po zmęczonej twarzy. Mój wzrok powędrował na beżową komodę. Znajdowała się tam fotografia przedstawiająca mnie i Scotta. Ech... miał wtedy pięć lat i był taki spokojny... Zrobiliśmy to zdjęcie równo rok po śmierci jego rodziców. Wiedziałam, że ten dzień był dla niego szczególnie bolesny i za wszelką cenę próbowałam go zająć, żeby o nich nie myślał.
 Byli moimi przyjaciółmi, jednak prowadzili niebezpieczne życie. Łowcy często narażali się na niebezpieczeństwo i byli tego świadomi. Pomimo moich próśb, dalej pracowali w swoim zawodzie. Nie chciałam stracić przyjaciół, ani żeby ich syn dorastał bez rodziców. 
 Wieczorem szykowali się na kolejną wyprawę, a ja miałam zajmować się Scottem. Mieli pewność, że ich czteroletni syn pod moją opieką był bezpieczny. Idąc ulicą, już z daleka wyczułam, że coś było nie tak. Silny odór demona zmieszał się z powietrzem, przez co przyśpieszyłam kroku. W ich domu panowała ciemność, a drzwi wejściowe zostały wyważone. Usłyszałam krzyki przyjaciół. Minęłam szczątki drzwi i wpadłam do salonu. Demon, w swojej nieludzkiej postaci, stał na środku dywanu, a przed nim leżały ciała moich przyjaciół. Z brzucha Roberta wystawał wielki kawałek drewna, zaś jego żona krwawiła przez dużą liczbę ran na ciele, umierając w szybkim tempie. W momencie, kiedy chciał zabić ich dziecko, przerwałam mu, przecinając jego serce ostrzem, znalezionym na podłodze. Zasyczał, a z rany pociekła strużka czarnej krwi. Zniknął. Wzięłam Scotta na ręce i wybiegłam z domu.
 Od tamtej pory zajmowałam się nim. Uczyłam jak skutecznie i szybko zabijać demony i, przede wszystkim, jak przetrwać. Ale nie dało się zapanować nad tym nieznośnym chłopakiem. Z biegiem czasu było coraz gorzej. Podczas codziennych treningów jeszcze jakoś mnie słuchał, ale trudno poskromić jego humorki.


 Moje wspomiinanie przerwał cichy szelest. Wiedziałam, że ktoś za mną stał.
 - Czego chcesz? - warknęłam.
 - To tak się wita starych przyjaciół? - zapytał spokojnym głosem.
 - Większość osób przy spotkaniu ze Śmiercią jest martwa, więc myślę, że takie powitanie powinno ci wystarczyć - rzuciłam obojętnie, obracając szklankę w rękach.
 Śmierć nalał sobie do drugiego naczynia burbonu i usiadł obok mnie.
 - Problemy z podopiecznym? - Nie można było przeoczyć wesołości w jego tonie.
 - Nawet nie wiesz, jakie - westchnęłam. - Ale nie przyszedłeś tu, żeby rozmawiać o Scottcie. Co sprowadza cię w moje skromne progi?
 - Masz rację. Przyszedłem cię ostrzec...
 W jednej sekundzie sposępniałam. Taka wiadomość od samej Śmierci nie wróżyła niczego dobrego.
 - O! Tylko tego mi brakowało na zakończenie dnia - burknęłam pod nosem.
 - Znaleźli was… – przerwał, widząc, jak wstaję z sofy.
 - Nie jest aż tak źle. - Przewrócił oczami. - Trafili na wasz ślad, ale zanim was znajdą, to trochę potrwa.
 - Ile?! - Poczułam ulgę.
 - Nie wiem. Może rok, dwa, może trzy... - ciągnął.
 - Jak na nas trafili? - Ponownie opadłam na miękką sofę.
 - Po ostatnim wypadzie do Las Vegas jeden z demonów cię rozpoznał. Gdy chcieli go zabić, krzyczał i próbował się targować, że w zamian za pozostawienie go przy życiu powie, gdzie cię widział. Jakby nie patrzeć, masz dużo wrogów...
 - I zostawili go? - spytałam z niedowierzaniem, ignorując ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie. 
Wrogów miałam pod dostatkiem, dlatego też uważałam na niemal każdy nasz ruch. Chociaż zdarzały się wyjątki, jak na przykład dzisiejsza sytuacja. Ale byłam pewna, że Aaron dopilnuje, aby żaden jego wilczek mnie nie zdradził.
 - Nie, oczywiście, że go zabili, ale przed śmiercią przesłuchali. Jego ludzie znaleźli hotel, w którym się wtedy zatrzymałaś, więc wiedzą, że możesz być w pobliżu. Znalezienie cię nie zajmie im zbyt dużo czasu, a zwłaszcza, jak młody będzie zwracać na siebie tyle uwagi.
 I znowu problemy... Od pewnego czasu ścigał mnie jakiś demon. Z tego, co słyszałam, był bardzo potężny i mściwy. Już od wielu lat wraz z Scottem uciekałam przed nim. Ciągle przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce, no ale oczywiście nie obeszło się bez zabicia kilku demonów. No i co z tego wyszło? 
 - To bez znaczenia. I tak w końcu mnie znajdą.
 Śmierć spojrzał na mnie oszołomiony.
 - Zabiją cię! A ja nie chcę przychodzić po twoją duszę.
 - Nie musisz. - Uśmiechnęłam się do niego. - Pewnie Lucyfer cię uprzedzi.
 - To nie jest śmieszne, Samantho! - Jego poważny ton coraz bardziej mnie bawił. Fakt, Lucyfer nie był „upoważniony” do zbierania plonów z ludzkiej śmierci, ale na pewno towarzyszyłby Kosiarzowi przy moim odejściu. – Nie możesz się ot tak poddać. Po tym wszystkim chcesz to tak zakończyć?
 Poczułam gulę w gardle. Czyżby mu na mnie aż tak zależało? Pokręciłam głową; ten cholerny dupek miał rację. Nie dam im tej satysfakcji z mojej śmierci. Ktokolwiek tak uparcie mnie szukał, był niebezpieczny, ale skoro tak bardzo chciał się ze mną spotkać, to znajdę go i zabiję -przysięgłam sobie.
 - Pewnie umarłbyś z tęsknoty za mną. - Wzięłam duży łyk burbonu.
 Śmierć roześmiał się głośno i wyszeptał coś, co brzmiało:
 - Kochanie, już bardziej martwy nie mogę być.
 Omal nie zakrztusiłam się alkoholem. Kochanie? Serio? Mocno ścisnęłam szklankę w ręce i zamachnęłam się. Śmierć zniknął, a naczynie rozbiło się o ścianę.
 - Szkoda… - mruknęłam do siebie. - Naprawdę dobrze mi się z niej piło.



Rozdział zbetowany przez Nearyh

9 komentarzy:

  1. fajnie piszesz, podoba mi się twój blog trafia do mnie do obserwowanych ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskie! Ciekawe, ciekawie i żeby nie powiedzieć ciekawe- interesujące ^^ Przyczepić się mogę jedynie do małych ilości opisów, ale bez tego przeżyję! Pomysł- świeży i oryginalny :D
    Ps. informuj mnie o nn ok? z góry dzięki :D
    Pozdrawiam i zapraszam:
    Diaw
    http://tajemnice-trzeciego-wymiaru.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS.2
      Brakuje mi też nagłówka ^^" zapomniałam dodać xD

      Usuń
    2. Heh : ) Dziękuje : )
      A co do nagłówków nie zamierzałam jakoś ich nazywać ale jestem otwarta na wszelkie propozycje :P

      Usuń
  3. Zaczęłam czytać i wciągnęło mnie. Zwracam honor, piszesz genialnie i nie jest to, to czego się spodziewałam. Ubolewam nad zrobienie ze śmierci faceta, w mojej ulubionej książce jest to kobieta i to jaka! No i Lucyfer. Nie wiem, czy stworzysz tak barwną postać, ale trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje :)
      Lucyfer tak prędko się nie pojawi w opowiadaniu, za to Śmierć bardziej pasował mi na faceta, dlatego też nim został :D
      Można wiedzieć jaki tytuł tej książki? Chętnie bym przeczytała :3
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  4. Bardzo mi się podoba jak piszesz. Główna bohaterka ma charakterek, a śmierć to dosyć miły facio. Mi się podoba.
    Bardzo wciągające i zaczynam nadrabiać^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdanie "Rozejrzałam się wokół, jednak na ciemnej ulicy ubogo oświetlonej paroma lampami nie można było niczego dostrzec." przerobiłabym na: " Rozejrzałam się wokół, jednak na ciemnej, ubogo oświetlonej paroma lampami ulicy nie można było niczego dostrzec."
    Zdanie "Stanęłam na środku popękanego szarego chodnika i w skupieniu wsłuchałam się w dźwięki." - przed "szarego" postawiłabym przecinek.
    Literówka : "W tym lokal znajdowało się prawie połowa miejscowego wilczego stada liczącego ponad czterdzieści zmiennokształtnych." - lokalu znajdowała
    Literówka: "Kątem oka dostrzegłam zdziwieni malujące im się na twarzy." zdziwienie / twarzach.
    "Jego oczy przybrały kolor bursztynowozłoty, ostrzegające mnie przed jego atakiem. " - ostrzegając
    "Miał na sobie białą flanelową koszulę, która ciasno przylegała do jego umięśnionego ciała, a na to założoną kurtkę." - przed flanelową brakuje przecinka ;)
    "Czego raczej byś nie chciał." -dałabym "Tego raczej byś nie chciał."
    Literówka "Co powiesz na piętnastokilometrowym bieg, tak na rozgrzewkę, przed walką?" - piętnastokilometrowy
    "Z przyjemnością posiedziałabym jeszcze chwilę w aucie i przyglądałabym się temu widokowi, ale byłam zbyt wściekła, żeby się tym zajmować." - dałabym "poprzyglądałabym się"
    "Drzewa wokół domu odcinały go, tworząc azyl. " - nie jestem pewna, czy tam ma być "go" ;))
    "Weszłam na taras, na którym deski zaczęły skrzypieć, pod ciężarem naszych stóp. " - zmieniłabym na "Weszliśmy na taras, a deski, ciężarem naszych stóp, zaczęły skrzypieć.
    Więc tak:
    historia fajnie się rozpoczyna, z resztą Ty zawsze miałaś świetne pomysły ;) Samantha ma charakterek i widać radzi sobie w życiu ;) Scott sprawia problemy, ale jak to każdy nastolatek pewnie z tego wyjdzie i zmądrzeje ;) Wierzę w główną bohaterkę, że poradzi sobie ze wszystkimi problemami ;)) Na pewno czeka ją wiele wzlotów i upadków :D
    Pozdrawiam,
    Katarina
    smiertelnapasja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń