piątek, 22 maja 2015

Rozdział 13 Księga III

Ważna notka pod rozdziałem.



Być może nie świecisz, jak słońce, ale potrafisz wyprowadzić z mroku.



SAMANTHA


Gdybym napisała listę rzeczy, których nienawidzę, pewnie ciągnęłaby się przez kilkaset światów, a na pierwszym miejscu znalazłaby się pomoc innym. 
Tu nie chodziło o zwykłe pomaganie. To był pewien rodzaj wymiany. 
Śmiertelnicy zawierali z nami umowę, chcąc zmienić w ten sposób swoje życie. W zamian za ich duszę ubarwialiśmy ich egzystencje, co nie zawsze wychodziło na dobre. Co z tego, że zaznasz w ciągu kilku sekund więcej przyjemności niż przez całe żywot, skoro ja będę się karmić twoją duszą? Oni praktycznie nic nie zyskali, zaś my zwiększaliśmy dzięki temu naszą moc. 
Teraz było podobnie. Wyczułam duszę, która mnie potrzebowała i ruszyłam po nią. Dopiero później zorientowałam się kim będzie mój przyszły żywiciel. Odkładałam to, jak tylko potrafiłam, ale im bardziej zwlekałam, tym większa szansa rosła, że Macey postanowi zaingerować w moje działania. A tego nie chciałam.
– Scott? – szepnęłam.
Mężczyzna przede mną odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy. Jego wzrok wyrażał smutek, żal i niemą prośbę o ratunek.
 Dlaczego nie potrafiłam go znienawidzić? 
– Co tu robisz? – zmarszczył brwi.
Rozejrzałam się dookoła. Znajdowaliśmy się w centrum miasta na dachu szpitala. Scott stał przy samej krawędzi, spoglądając na stojące budynki przed nami. Mieliśmy idealny widok na wschodnią część, a dokładnie na park i główną ulicę, przez którą zawsze szła parada w święta.
– Przybywam ci na ratunek!  zaśmiałam się. Podeszłam do niego i usiadłam na skraju budowli, machając nogami w pustą przestrzeń. 
Scott prychnął. 
– Czy to jest ten moment, gdzie zawieram z tobą umowę, aby polepszyć sobie życie? – uniósł brew. – Chcesz moją duszę?
 – Ja... 
– Proszę. Weź sobie ją – powiedział głosem przepełnionym jakichkolwiek emocji. 
Zdziwiła mnie jego reakcja. Scott ostatnimi latami stał się doroślejszy i uważałam go za tego pana moralnego. A prawda była zdecydowanie inna niż sądziłam. Sam borykał się z trudnościami. Bez żadnego wsparcia. 
Powiedzmy sobie szczerze... Zawsze mi o wszystkim mówił, albo Śmierci. Ewentualnie Christophowi. Teraz nie miał zbyt komu zaufać.
– Życie ci nie miłe? – zdziwiłam się. – Wiesz co się dzieje z duszami, które zabieram? 
Przytaknął, ale miałam wrażenie, że to go nie obchodziło. 
– I dobrze – oznajmił. – Moja i tak nie trafi do lepszego miejsca. 
Okeeey. Teraz mnie trochę przeraził, Mnie  Śmierć!
To w ogóle było możliwe? 
– Przypuszczam, że coś się stało? – rzuciłam zaczepnie, choć miałam pewne podejrzenia.
Scott spojrzał na mnie, a następnie popatrzył w dal, jakby na coś czekał. Albo na kogoś. 
– Myślę, że wiesz co zaszło – szepnął. – Sama pewnie też to widziałaś. 
Zamknęłam oczy przypominając sobie ostatnią z nim związaną wizję. 
Widziałam krew. Dużo krwi. Ta maź spływała po całym mieszkaniu, jakby ktoś opryskał ściany wodą z węża ogrodowego, lecz zamiast przejrzystej cieczy, wydobywał się krwisty płyn. W salonie leżała kupka szmat – a przynajmniej tak na początku sądziłam. To byli ludzie. Wszyscy zostali zamordowani. Wszyscy należeli kiedyś do mojej rodziny. 
– Wizje można zmienić – powiedziałam, wiedząc z własnego doświadczenia, że nie wszystko się spełniało. Czas, decyzja i ludzie. To była wybuchowa kombinacja, która często krzyżowała moje plany.
Po mojej przemianie, gdy zalała mnie fala obrazów z przyszłości, potrafiłam wybrać poszczególne, kształtując je w odpowiednią wizję. Stopniowo dzieliłam na te niespełnione, mało prawdopodobne i pewne. Pierwsza kategoria pękała w szwach, druga była w połowie pełna, a trzecia... Ona była najgorsza z nich wszystkich. 
Widzieć śmierć swoich bliskich potrafi zmienić każdego człowieka. Nawet w Śmierci wzbudza jakiś lęk. 
– To chore... – szepnął. – Chore! – Odwrócił się twarzą do mnie, a w oczach dostrzegłam błysk szaleństwa. 
Zmarszczyłam brwi spoglądając na niego. Coś mi tu nie pasowało. Jako nastolatek, Scott zawsze sprawiał problemy. Ale czasy się zmieniły. Wciąż widziałam w nim wojownika, który jest gotów poświęcić dla rodziny wszystko. Nawet życie. 
Teraz to nie był ten sam chłopak. Widząc jego ostatnie poczynania, tłumaczyłam sobie, że jest to spowodowane tym, że musiał tak szybko dorosnąć... Z dnia na dzień odrzucić dobrą zabawę i beztroskie życie dla dziewczyny, którą kochał ponad życie. 
W tym momencie nie miałam przed sobą Scotta  wojownika. To było tak, jakby jego stare, negatywne cechy dostrzegły światło dzienne. Stary Scott powracał.
Chociaż...?
– Scott. Skup się – warknęłam. Uniosłam jego podbródek i przyłożyłam kciuki do gardła. – Jaki był ostatni demon, którego zabiłeś? 
Potrząsnął głową, jakby próbował odsunąć się od mojego dotyku. Wyraźnie wyczułam w nim coś niepokojącego. Ale nie mogłam dojść, co to było. Jakby to wytwarzało osobną barierę ochronną przede mną!
– R-rykes. Chyba – szepnął. 
Ech... Wiedziałam, że znowu mi się oberwie, ale nie mogłam zostawić go samego. Nie w takim przypadku. 
Pchnęłam go do tyłu, a przez to, że stał na krawędzi, zachwiał się. Użyłam swojej mocy, zrzucając go z budynku. Głośno wrzasnął i zwinął się w kulkę, lecąc w dół. Otworzyłam portal, do którego wpadł i sama poszłam w jego ślady. Obydwoje zniknęliśmy w czarnej pustce. 

LEA

Nie chciałam niczego ze sobą zabierać. Wszystko co dostałam, czy kupiłam, w tym świecie, związane jest z jakimiś wspomnieniami, które zapewne będą mnie dręczyć przez kolejne lata. Dlatego też wolałam nie wywoływać dodatkowego cierpienia patrząc na te przedmioty. 
– To wszystko? – zapytał Carter spoglądając na moją walizkę. Jedną, niewielką... 
Od godziny straż znosiła rzeczy Cassandry i jej braci. A ja miałam tylko to. 
– Tak. Gotowy? 
Upadły uśmiechnął się i sięgnął do tylnej kieszeni. Wyciągnął z niej list i mi go podał. 
– Mój dawny przełożony kazał ci to przekazać. – Odebrałam od niego kopertę. – Ja również otrzymałem takie zaproszenie. 
Delikatnie rozerwałam papier. W środku znalazła się mała kartka z Wzywam Cię w piekielnym języku. W tych słowach zawarta była moc przejścia. Wystarczyło przerwać kartkę na pół, a przenosiła cię ona pod wskazane miejsce. W odpowiednim czasie, oczywiście. 
Schowałam wiadomość do kieszeni i sięgnęłam po torbę. 
– Idziesz? – Ciekawiła mnie rola Cartera w tym wszystkim. 
– Jasne – wzruszył ramionami. – Nie codziennie dostaje się takie wezwanie. Nie jestem pewien o co chodzi, ale i tak wezmę w tym udział. A ty?
– A mam jakieś wyjście? – uniosłam brew. Upadły pokręcił głową i roześmiał się. 
– Wiesz... Myślałem, że mój upadek był tragedią. Teraz pociesza mnie fakt, że masz bardziej spierdolone życie ode mnie. 
– Dzięki – mruknęłam pod nosem.
Udaliśmy się do salonu, gdzie powoli wszyscy zabieraliśmy się do domu. W tłumie domowników dostrzegłam dawno nie widzianą twarz...
– Rhen? – zawołałam go. – Co ty tu robisz?
Chłopak roześmiał się. Dopiero teraz wyczułam dziwną aurę wydobywającą się z jego ciała.
No nie... On też jest mieszańcem?!
– Idę z wami – wyszczerzył się w uśmiechu. 
– Ale... – jęknęłam. – C-co z...
– My też idziemy – odezwał się ktoś za mną. Odwróciłam się i dostrzegłam resztę chłopaków z zespołu Rhena. Ale, że wszyscy...? 
Nie!!! Tyle było mieszańców wokół mnie, a ja nikogo nie rozpoznałam?
– Travis! – zawołała Cassandra. 
Wysoki brunet z przydługawą grzywką odwrócił się w jej stronę, a ta wpadła, jak proca, w jego ramiona. Zawiesiła się mu na szyi i mocno tuliła. 
– Miłość kwitnie w powietrzu – skomentował to Rhen. 
– To jest ten Travis, o którego kłócili się w Cerisie?  – zwróciłam się do cioci Amandy, która śmiejąc się kręciła głową.
– Tak. Przystojny zięć mi się trafił, prawda? 
– Mamo! – zbeształa ją dziewczyna. 
– No co? Stwierdzam fakty. 



CAMERON




W końcu następuje pewien moment, w którym nie wiesz co dalej począć. Ja właśnie się w takim znalazłem. Przyszłość mnie przerażała. Chciałem zacząć wszystko od nowa, ale nie można uciec od przeszłości, jeśli się jej nie akceptuje, prawda? 
Unikałem jej, jak ognia. 
Ostatni raz spojrzałem na swoje mieszkanie, z którym łączyła mnie jakaś normalność. To było moje miejsce. Jedyne, które ojciec mi nie odebrał. 
Już miałem wychodzić, gdy wyczułem kumulującą się moc w salonie. Ktoś przybywał w odwiedzinach do mnie. Albo to był atak?
Błękitny wir otworzył się tuż za kanapą, a z jego wnętrza wyszedł nie kto inny, jak mój kochany braciszek... Kaspar. 
Na mój widok wyszczerzył się, jak idiota. 
– Dawno się nie widzieliśmy – powiedział. 
Nienawidziłem go, ale jednocześnie kochałem. Był moim bratem. Krew z krwi, jak to powiadał ojciec. No i właśnie za to go nienawidziłem. Zbytnio mi go przypominał. 
– Ja nie mam wstępu do Patersu, za to ty mogłeś tu przychodzić kiedy tylko miałeś ochotę – posłałem mu szeroki uśmiech, a następnie wpadliśmy sobie w ramiona. Przyznam, że się trochę za nim stęskniłem. 
– Ojciec mnie przysłał – oznajmił w końcu. 
Cała radość upuściła moje ciało. Przybrałem obojętny wyraz twarzy. 
– Czego znowu chce? Przecież zawarliśmy umowę – przypomniałem mu. 
– Daje ci ostatnią szansę. Możesz wrócić do domu. Do rodziny. 
– I iść na gotową śmierć? Jasne! – warknąłem wściekły. – Nie poprowadzę wojowników przeciwko demonom. To będzie rzeź, a nie uczciwa walka. 
Kaspar rozsiadł się na kanapie i oparł nogi na szklanym stole. Złączył dłonie na brzuchu, a na jego twarzy zawitał chytry uśmieszek. 
– Nikt od nas nie zginie. Pozwolimy Cerisowiańczykom działać. Niech oni poświęcą swoich ludzi, dopiero wtedy ruszymy na potwory. 
– CO?!
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Mój kochany ojczulek pragnął ich wykiwać? Jak on śmie?!
– No tak. Nie udawaj głupca, bo wiem, że znasz się na tym lepiej niż ja. Chcemy wprowadzić twój plan. 
– Nie – warknąłem. – To nie jest mój pomysł. Wy po prostu chcecie poświęcić Cerisowiańczyków! Tak chcecie ich zniszczyć? A co z twoim ślubem? 
Kaspar wzruszył ramionami. 
– Ślub się odbędzie. Widziałem swoją przyszłą żonę. Nawet się nadaje. Będzie ostatnią z nich. 
– Wynoś się – syknąłem wściekły. – Jeśli nie dotrzymacie warunków traktatu, zniszczę was – ostrzegłem. 
Mój braciszek roześmiał się głośno. 
– I myślisz, że kto będzie sprowadzał ten twój proszek, dla kochanego przyjaciela? Mam większe wpływy niż ty. 
Rhen się załamie... Jeśli nie dostanie swoich lekarstw, oszaleje. Zacznie zabijać bez opamiętania. 
Kaspar wstał i machnął ręką w powietrzu formułując portal. Odwrócił się do mnie i spojrzał prosto w oczy. Uśmiechał się cwaniacko, jakby odczuwał wielką satysfakcję niszcząc mi życie.
 – Może i masz władze – zacząłem – ale wiąże się ona tylko ze strachem. Mój lud zawsze będzie mi lojalny. Nigdy nie pójdzie za królem, który bez skrupułów zabija niewinnych – powiedziałem, a następnie zniknąłem we własnym portalu. 
Nie bez powodu uciekłem stamtąd. To nie było normalne, aby król tak się zachowywał. Ale to też nie było rozsądne z mojej strony, abym zostawiał ich wszystkich w potrzebie. Z dnia na dzień zniknąłem. Oczywiście staruszek próbował różnych metod, na przekupienie mnie do powrotu. Na szczęście na marne. Nie uległem. Zostałem tutaj. 
Dwadzieścia lat temu odszedłem z Patersu zabierając ze sobą kilku najlepszych i najwierniejszych wojowników, którzy stali się dla mnie bliżsi niż rodzina. Uciekłem od tego zła, które się tam kumulowało. 
A teraz wypowiedziałem im wojnę. Ja, pierwotny dziedzic patersowiańskiego tronu, stanę przeciwko własnemu ojcu. 

LEA

Od jakiegoś czasu odczuwałam niemiłe kłucie w ciele. Było to strasznie irytujące, szczególnie, gdy próbowałam się nad czymś skupić. To było tak, jakby ktoś powoli wbijał mi igłę między żebra. Coś chciało dotrzeć do mojego wnętrza. 
To uczucie nasilało się w różnych momentach, a ja nie powiązałam ich ze sobą... Aż do teraz. 
Pierwotnie rozpoczęło się w dniu, w którym dowiedziałam się, że jestem wygnańcem. Taki idealny cios w serce, który powinien zabić mnie od razu, lecz tego nie zrobił. Czekałam na swoją kolej.
Moja śmierć miała nastąpić parę dni temu, gdy Samantha postanowiła przywrócić mnie do świata żywych. Byłam po drugiej stronie – przez krótką chwilę. Trwało to parę sekund, choć wystarczająco długo, abym dostrzegła przyszłość naszego kraju. Śmierć, łzy i cierpienie – to właśnie nas czekało. 
Więc co mogłam z tym zrobić? Nic. 
Nie miałam wystarczająco sił, aby się temu sprzeciwić. Byłam sama. Niezrozumiała przez otaczających mnie ludzi. Rzucona na głęboką wodę, dzięki czemu zaczęłam się topić. Walczyłam o ostatni oddech, wiedząc, że koniec niedługo nastąpi. Czekałam na swój moment. 
Ale nastąpiła zmiana scenerii i już nie umierałam. Wręcz przeciwnie, starałam się ze wszystkich sił ratować to, co mi pozostało. A miałam tego sporo na głowie.
Mijałam na korytarzach służbę, która ze łzami w oczach i litością na mnie spoglądała. Miałam tego serdecznie dość. Nie chciałam, aby się nade mną użalano. 
Widziałam swoich poddanych, którzy poszliby za mną nawet w ogień, a nie zdawali sobie sprawy z tego, że my wszyscy płoniemy. Ten wewnętrzny ogień nas zabijał. Powoli i okrutnie.
Zrobiłam to, co zrobiłam i, chociaż nie jestem w pełni dumna ze swojego pomysłu, nie zamierzałam zmienić decyzji. Dlatego też właśnie w tym momencie stałam przed okrągłym stołem i z kamienną twarzą spoglądałam na siedmiu pozostałych towarzyszy. Czekała nas trudna droga do przebycia. 
– Zaczynamy? – odezwał się Carter. 
Darzyłam go stu procentowym zaufaniem. Był moim doradcą. Próbował naprowadzić na właściwą drogę i wyperswadować mi niektóre głupie pomysły. Dzięki niemu nie straciłam nadziei. 
– Przedstawcie się – rozkazałam. 
Pierwszy z nieznajomych wyszedł na środek, ściągnął kaptur ukazując swoją twarz i spojrzał mi prosto w oczy. Miał smutny wzrok, jakby to spotkanie było jakąś formą kary dla niego. Płomień, który palił się w wielkim półmisku tuż obok niego, oświetlał delikatną twarz nieznajomego. 
– Nazywam się Urfiel – rozpoczął. Przełknął głośno ślinę. – Reprezentuję wilków z Ziemi. 
Odszedł, a jego miejsce zajęła kolejna osoba. Po zdjęciu przebrania okazała się być młodą kobietą, z burzą czarnych loków. Jak u jej poprzednika, w oczach widniał żal. 
– Elenor. Ziemscy Łowcy. – I odeszła. 
– Rhen. Reprezentuję Paters. Jestem potomkiem nefilima i upadłego. 
– Carter. Upadły. 
Następny był rudy mężczyzna o skromnej posturze i dziecięcej twarzy.
– Asmodeusz. Piekło. 
Jego miejsce zajął potężny mężczyzna w białej szacie. Od razu wyczułam skąd pochodzi.
– Rafael. Niebo. 
– Cassandra. Ceris. 
Wszyscy powrócili na swoje miejsca, tworząc krąg. W milczeniu spoglądali na mnie, a ja z trudem powstrzymałam się przed ucieczką. Stawiałam niepewne kroki, kierując się na środek. W duchu czułam, jak wspiera mnie Carter. 
– Nazywam się Lea. Jestem wygnańcem i od dziś będę przewodzić Bractwem. 
Wróciłam na swoje poprzednie miejsce. Płomienie we wszystkich pochodniach zapaliły się, a salę rozświetlił ich blask. Czułam, jak wszystkie nerwy opuszczają moje ciało. 
– Jesteś następcą tronu – zwrócił się do mnie Urfiel. – Czy nie powinnaś zająć się sprawami swojego kraju? 
To było bardzo dobre pytanie...
 – Dzięki Bractwu mam zamiar ich chronić – odparłam spokojnie. – To, co tu usłyszycie nie ma prawa wyjść poza nasz krąg. Jesteście teraz członkami Bractwa i nie możecie dzielić się naszymi tajemnicami z innymi. 
– A co z Cerisem i Patersem? – zapytała zaciekawiona Cassandra. Moje zdziwienie jej obecnością w tym miejscu z sekundy na sekundę nie ustało. 
– Nasze moce zostały połączone – wtrącił Carter. – Teraz będziemy tworzyć jedność.
– Pomimo paktu, jakiego zawarli, nie jestem przekonana czy Patersowianie dotrzymają swojej części umowy. Dlatego też sami rozwiążemy problem z demonami – wyjaśniłam. 
Moje słowa wywołały lekki sprzeciw u pozostałych. Tylko anioł wciąż milczał. 
– Zamierzasz stanąć przeciwko demonom? Nasza ósemka przeciwko... Siedmiu milionom potworom?
– Nie – w końcu głos zabrał Rafael. – Nasza siódemka prowadzona przez wygnańca stanie przeciw im. Z mocą Rivelashów nic nie jest niemożliwe. 
Elenor i Urfiel podeszli do mnie, niosąc coś na rękach. Niepewnie odkryłam przedmiot, a moim oczom ukazał się miecz ze srebrną rękojeścią i czarnym ostrzu. Wzięłam broń, czując, jak w moim ciele buzuje energia. 
– Miecz Rivelashów – szepnęłam. – Czy to nie pierścień Scotta znajduje się przy rękojeści? – zdziwiłam się. 
Czarny kamień spoglądał na mnie, jakby chciał wchłonąć i moją moc. 
– Scott dostał go od Samanthy. Jest w nim zawarta moc twoich potomków – wyjaśniła Cass. 
– To ten sam miecz? 
– Tak – potwierdził anioł. – Znalezienie poszczególnych jego elementów nie było łatwe, ale daliśmy radę. 
Machnąłem kilka razy ostrzem w powietrzu. Był o dziwo bardzo lekki, lecz ostry niczym brzytwa.
– Razem przeciw demonom. Przygotujcie się na wojnę – rozkazałam. 
Członkowie Bractwa skinęli głowami i zniknęli. Każdy wrócił do domu. Zostałam sama w pustej sali. 
Przyczepiłam miecz do pasa i ostatni raz omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Teraz to się dopiero zacznie. W uszach słyszałam odgłosy walki, od której próbowałam uciec. Oczywiście, na marne...
Wyciągnęłam z kieszeni list, który otrzymałam i jeszcze raz przeczytałam jego treść. Rozerwałam kartkę na pół, a jej części wrzuciłam do ognia. Płomień zmienił barwę na niebieską, a świat zaczął wirować. Z trudem utrzymałam równowagę. 
Nagle wszystko ustało. Światło zniknęło, a ja czułam, jak przenoszę się w inne miejsce. Automatycznie dotknęłam pochwy, aby sprawdzić czy nadal miałam przy sobie broń. Odetchnęłam z ulgą i próbowałam przystosować wzrok do nowego miejsca. 
Było tu zimno i ponuro. W oddali słyszałam głos lejącej się wody i cichy oddech. Nie byłam tu sama.
 – Kim jesteś? – rzuciłam w ciemną przestrzeń przede mną. Coś się obruszyłam, a ja dostrzegłam, jak ktoś idzie w moim kierunku. 
 Zacisnęłam palce na rękojeści. 
– Myślę, że wiesz kim jestem, Leanne. – Usłyszałam nutkę rozbawienia w jego głosie. 
Przez moje ciało przeszły zimne dreszcze. Już wiedziałam, gdzie byłam – cerisowiańskie więzienie. Umieszczone wysoko w górach, aby nikt nie mógł do nich dotrzeć. Przeznaczone dla najgorszych demonów. Jednym z nich właśnie dzieliłam celę. 
Przełknęłam głośno ślinę i powiedziałam:
– Samael. 




Nie uważacie, że ta historia się trochę ciągnie? :d Tak z ciekawości pytam bo mam drobny dylemat z zakończeniem. Chciałam zakończyć już przy 2 księdze, ale postanowiłam jeszcze trochę to pociągnąć i teraz najbardziej by mi pasowało, żeby stworzyć jeszcze 2 części :D Jest jeszcze tyleeeee rzeczy, które trzeba wyjaśnić, dodać i tyle osób do uśmiercenia ( nie macie nic przeciwko, jeśli pożegnamy się z Ezrą? :D) , no i tak mało czasu! Znaczy się... Dużo czasu, ale chciałam zakończyć do 20 rozdziału, a chcę wam zrobić taką niespodziewaną niespodziankę na zakończenie tej części :D Tak, żebyście się nie spodziewali takiej końcówki xd 
Jest trochę roboty z tym blogiem... Chciałabym do wakacji poprawić I Księgę, ale chyba nie mam tyle czasu :D W końcu koniec roku, poprawy, egzaminy itp... Ale myślę, że jeśli przetrwam następny tydzień to od poniedziałku biorę się za robotę! Wszystkie zaległości i poprawy rozdziałów! 
Bądźcie jedynie trochę cierpliwi :3 
Pozdrawiam! 
Lonely <3

PS. Na Wattpadzie są już poprawione rozdziały. Link znajdziesz w menu.

wtorek, 5 maja 2015

Rozdział 12 Księga III

Przypominam, że na SO wciąż trwa nabór :* Zapraszam wszystkich chętnych! 
Możesz też zgłosić swojego bloga do spisu, zamówić szablon, albo ocenę!




"Gdy Niebo mi oporne, Piekło wzruszę do dna"


LEA

 W ciągu tygodnia wróciły moje siły. Inkub mylił się. Potrzebowałam o wiele więcej czasu, niż mówił. Ale czego można było się po nim spodziewać? Impreza ważniejsza, niż dusza zmarłego... Chociaż po czterystu latach takiego siedzenia, pewnie też bardziej przejmowałabym się Ibizą, niż martwymi. 
 Właśnie jadłam śniadanie z Carterem, oczekując na powrót ojca, który bez żadnych uprzedzeń postanowił nas zostawić. Znaczy się wyjść, zabierając ze sobą wujka Scotta. 
– Masz zamiar tak cały dzień znowu przesiedzieć w domu? – zapytał upadły.
– Yhy – mruknęłam przeżuwając kanapkę. 
– Telewizja?
– Yhy.
– Lody?
– Yhy. 
– A może ruszysz ten tyłeczek i pójdziesz trochę poćwiczyć? – zaproponował. – Nie to, że jestem kiepskim ochroniarzem, ale jakaś pomoc z twojej strony by się przydała. 
Odłożyłam kanapkę na talerz, wytarłam usta i spojrzałam na niego, spokojnie mówiąc:
– Przez ostatnie kilka lat miałam wielki problem ze snem. Teraz nareszcie potrafię się wyspać i czuję się wypoczęta. Więc przykro mi, że chcę korzystać z tej chwili wolności. 
Carter zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się nad sensem moich słów. 
– Słyszałem, że wygnańcy miewają problemy ze snem, gdy inni wygnańcy chcą się z nim skontaktować. Miewasz jakieś koszmary? – chciał wiedzieć. 
– I to nie byle jakie... – westchnęłam. – Głównie na temat swojej śmierci, albo śmierci innych osób. Widziałam, jak mój ojciec umiera, wujek Scott i jego synowie, a także śmierć wielu innych osób, których nigdy nie spotkałam na oczy. Wątpię, żeby ktoś chciał się w ten sposób ze mną skontaktować. 
– Czy ty w ogóle wiesz kim jest wygnaniec? – zapytał zdziwiony. 
Przez chwilę poczułam się, jak dwulatka, której ktoś tłumaczył obsługę Neriny*, ale ten stan szybko minął. 
– Mniej więcej – mruknęłam pod nosem. 
– Wygnaniec to bardzo potężna istota – zaczął. – Mieszańcy boją się ich, ze względu na ich moce. Nie chodzi o to, że nie mogą znaleźć sobie żadnego miejsca, bo do nikogo nie należą. To są wolne istoty. 
– I tylko dlatego się ich boją? – Nie powiem, że jakoś usatysfakcjonowała mnie ta odpowiedź. Śmierć też jest potężny. Lucyfer również, a jakoś nie muszą się ukrywać.
– A myślałem, że pochodzisz od Rivelashów – przewrócił oczami i przyłożył dłoń do czoła. 
– Wątpisz w moje pochodzenie? – warknęłam.
Kilka set lat temu moja babcia – Lilith, zdradziła swojego męża, dzięki czemu narodziła się moja matka – Samantha. Rodzina Rivelashów wywodzi się od potężnych demonów. Ojcem Samanthy był Lucyfer, aktualny król Piekła. To właśnie było przyczyną jego upadku. Krew Rivelashów zawsze jest dominująca, co nie znaczy, że możemy łączyć się z kim chcemy. Nasi partnerzy zostają starannie dobrani, aby nie skazić jakimś cudem potomków. Jednak, gdy półdemon się zakochuje, ta miłość jest wieczna i nieodwracalna. Dlatego też, gdy babcia pokochała Lucyfera, nie mogła wytrzymać ze swoim mężem. Zdrada nie wyszła jej na dobre. Wybuchł bunt, obalono władców, a Ceris przez setki lat był niedostępny dla wszystkich. 
 Dlatego też słowa Cartera wkurzyły mnie niemiłosiernie. Rozumiem, że przeszłości nie można zmienić, ale nie powinno płacić się za błędy przodków, prawda?
– Nie o to mi chodziło – pokręcił głową. – Nigdy nie czytałaś kronik Radzimira? Matlara? Maceya? Wszyscy byli połączeni z wygnańcami i twoją rodziną. No... Radzimir jest twoim przodkiem. 
– Wiem, co nie zmienia faktu, że nadal mi nie powiedziałeś kim jest wygnaniec. 
Carter poprawił się na krześle, siadając po turecku. Sięgnęłam po kolejną kanapkę i wpatrywałam się w niego, czekając na kontynuację historii. 
– Dawno dawno temu, gdy Paters został zaatakowany, a Radzimir przybył im na ratunek, zostało powołane pewne bractwo. Bractwo Krwi. Aeszna – demon, który zaatakował wtedy Nefilimów, zniknęła z powierzchni. Kiedyś usłyszałem, że Śmierć się nią zajął, ale to już inna kwestia. Bo, gdy...
– Dobra, przejdźmy do konkretów – przerwałam mu. 
– Bractwo Krwi miało zająć się porządkiem. Ich główna siedziba była w Czyśćcu. Stamtąd pilnowali nas wszystkich. W skład bractwa wchodził każdy z przedstawicieli jednego gatunku: demon z Piekła, nefilim z Patersu, półdemon z Cerisu, anioł z Nieba i wygnaniec. To właśnie wygnaniec kierował całym bractwem. 
– Kim był ten wygnaniec? – zaciekawiłam się. – I dlaczego ja nic nie wiem o bractwie?!
– To wszystko jest w kronikach, a o bractwie nie mówi się od wieków. Nikt nie znał wygnańca. Oprócz oczywiście reszty członków. Ale wracając do mojego opowiadania... Radzimir oddał swój miecz i moc Bractwu, aby oni się nim zajęli. To była zbyt duża moc, a stary Rivelash był pewny, że Bractwo będzie się nim opiekować. 
– Ale tak się nie stało – domyśliłam się.
 – Nie – pokręcił głową. – Wygnaniec uciekł z mieczem, który był najpotężniejszym artefaktem z tych wszystkich przedmiotów. Dlatego też ludzie boją się wygnańców. Są nieobliczalni i niebezpieczni. 
– To co on zrobił z tym mieczem? 
– Nic – wzruszył ramionami.
 – Zaatakował kogoś?
– Nie.
– Zranił kogoś? – dopytywałam się.
– Nie. 
– Więc dlaczego się go boicie?! – wrzasnęłam. 
Carter pokręcił głową, a następnie spojrzał na coś za moimi plecami. Ja także podążyłam za jego wzrokiem. 
– Bo oni myśleli, że Samantha ze względu na swoje pochodzenie jest wygnańcem – odezwał się Cameron.

EZRA

Piekło upada. 
Nie powinny mnie zaskoczyć jego słowa. Ale i tak w środku czułem niemiły ucisk, gdy wypowiadał je. Po tylu wiekach, tak dziwnie żyć ze świadomością, że twój świat upada. 
Tak, właśnie. 
Gdy Piekło zniknie, pociągnie za sobą Ceris. My byliśmy zależni od nich. Nasz świat istniał tylko dzięki demonom.
A teraz to wszystko miało zniknąć. 
Nie. Nie mogę na to pozwolić! 
Przeteleportowaliśmy się prosto do salonu. Scott oczywiście musiał na mnie wpaść. To się robiło już denerwujące... Po tylu latach mógłby się nauczyć perfekcyjnie przenosić, a nie za każdym razem na kogoś włazić! 
– Uważaj, baranie – mruknąłem zły.
– Odezwał się cap jeden – zaśmiał się. 
– Ten cap jest twoim królem – przypomniałem mu. 
– Nie marudź, tatuśku. Ja idę się napić, a ty tłumacz dzieciakom co się stało – skinął głową na trójkę osób siedzącą w kuchni. Moja córka wraz z upadłym siedzieli przy kuchennej wyspie, zaś Cameron stał kilka kroków przed nim. 
Przetarłem dłonią twarz. Gdy ponownie otworzyłem oczy Scotta już nie było.
 Dzięki, mój ty pomocniku króla!
– Tato? – odezwała się moja córka. –Wszystko w porządku? 
Postanowiłem usiąść naprzeciwko nich. Nakazałem również Cameronowi zajęcie miejsca. On także musiał się dowiedzieć co takiego ustaliła Rada. 
– Mieliśmy zebranie Rady – westchnąłem. – Nie będę was oszukiwać, nie jest za wesoło. 
– Powołujecie Bractwo, prawda? – zapytał się upadły.
 Czasem strasznie przypominał mi Christopha. W takich momentach miałem ochotę zdzielić go cegłą, jak to mawiała Samantha. Ale był mi potrzebny. Pilnował Lei. 
– Tak. Powołujemy Bractwo. Musimy odzyskać miecz, inaczej demony przejmą kontrolę nad wszystkimi światami. Ostatnio kilku pojawiło się w Patersie. Myślę, że to byli zwiadowcy.
 – Ale nikomu nic się nie stało? – zmartwił się Cameron.
 – Nie, chłopcze, spokojnie. Wojsko się nimi zajęło. 
– Jaka Rada? – odezwała się dziewczyna. 
Czasami zapominałem, że Lea ma dopiero szesnaście lat. Zachowywała się zbyt dojrzale, jak na swój wiek, ale o niektórych sprawach nie wiedziała. Podejrzewałem, że Cameron także nie wiedział o Radzie. 
– Rada to grupa wszystkich władców krain i ich zastępców. Są na niej głowy najważniejszych światów. Została powołana, gdy rozwiązano Bractwo Krwi.
 – I usuną ją, gdy tylko Bractwo znowu wróci? – dopytywała się. 
– Tak. Zapewne – przyznałem. – Rada nie będzie nam potrzebna, gdy Bractwo wróci. 
– Więc co ustaliliście? – Tym razem głos zabrał upadły. 
– Demonów jest za dużo... Barjery ochronne Piekła znikają. Niedługo wszystkie osłony padną. 
– Co to znaczy? 
– To znaczy, że demony będą bez problemu mogły się dostać do zamku, jak i innych światów. Wyobraź sobie tą falę potworów, gdy zaatakują Ceris. Kwestia sekund, a cały świat zniknie z powierzchni ziemi. Nie będziemy mieli żadnych szans na ich zatrzymanie. 
– Ślub i tak został przełożony. T-to kwestia kilku dni – przypomniała dziewczyna.
– Dokładnie trzech dni – dodałem. 
– Więc bierzmy się do roboty. Trzeba wrócić do Cerisu. Muszę spakować swoje rzeczy, ubrania, zabrać obrazy ze szkoły... 
– Spokojnie, Lea. Mamy jeszcze dużo czasu – próbowałem ją uspokoić, widząc, że ledwo powstrzymuje łzy. 
Zaśmiała się bez krzty wesołości. 
– Ty masz dużo czasu, tato. Ja... Przepraszam – odsunęła się i po prostu wybiegła z kuchni. 
Nie chciałem jej zatrzymywać. Doskonale rozumiałem przez co musi przechodzić. Gdybym mógł coś zmienić... Zrobiłbym to. Ale w grę wchodziła duża stawka. W tej sprawie dobro rodziny musiałem przełożyć dla dobra ogółu. 
– Idź za nią – zwróciłem się do Camerona, widząc, jego błagalne spojrzenie. Ledwo co skończyłem mówić, ten już pobiegł za nią. 
Serce mi się krajało, gdy widziałem córkę w takim stanie...
– Co tak naprawdę zamierzacie zrobić? – odezwał się upadły. 
– Ciebie to nie dotyczy, Carter. 
– Ale dotyczy to Leę. Więc nie pozostanę bierny w takiej sytuacji. 
Westchnąłem głośno, kręcąc przy tym głową.
– Gdy Lea poślubi Kaspara, nasze wojska się połączą. Od razu wyruszymy na Piekło. Spróbujemy zabić, jak największą ilość demonów – oznajmiłem. 
– A co z więzieniem w Cerisie? Myślałem, że tam skupiają się demony...
 – Ja też tak sądziłem. Ale wszystkie o dziwo zniknęły. Te skurczybyki coś kombinują, a my nie możemy dojść do tego, co chcą. 
– Ja dalej twierdzę, że chcą się dostać do Otchłani. Pomyśl – podparł się na blacie. – Tam jest skupisko wszystkich wygnańców i najgorszych demonów. Taka siła... To nas zniszczy. 
– Wygnańców jest tylko pięciu.  Lea jest po naszej stronie. A bez niej za wiele nie zdziałają. 
– Powiedziałeś jej?
Pokręciłem głową. 
Jak mógłbym powiedzieć własnej córce, że jej śmierć uratowałaby nam wszystkim życie? 
– Nie – oznajmiłem oschle. – I nigdy się tego nie dowie.

CAMERON

 Biegłem ile sił w nogach, ale nie mogłem jej dogonić. Zupełnie, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Wołałem ją, lecz nikt mi nie odpowiadał. Zostałem sam w tym lesie. 
Przyznam, że na miejscu Lei też bym uciekł. Sam potrzebowałem w tej chwili trochę samotności, ale z doświadczenia wiem, że nie wyjdzie to za dobrze. Im więcej czasu- tym więcej okropnych decyzji, za które płacę do dziś. 
Mój telefon zadzwonił, a na wyświetlaczu pojawiło się imię mojego przyjaciela. 
– Co jest? – rzuciłem do słuchawki. 
– Chłopaki pytają kiedy wpadasz – zawołał radośnie Rhen. W tle słyszałem muzykę i urywki innych rozmów. 
– Nie wpadnę. Wracamy, Rhen...
Przyjaciel milczał. 
– Słyszysz? – zapytałem marszcząc brwi. Muzyka nie ucichła, lecz on się nie odzywał. – Rhen!
– D-do...domu? – wydukał. 
– Nie. My nie mamy już domu, Rhen. Wracamy do Cerisu. 
– Dobra... Powiem im, że mają się zbierać. Spotkamy się w mieszkaniu. 
– Uważaj na siebie, Rhen – rzuciłem na pożegnanie.
 – A ty uważaj na mojego ojca – zaśmiał się, po czym rozłączył. 
Miałem już tego wszystkiego dość. Czy ja się o to prosiłem? Czy prosiłem się o te wszystkie problemy?! 
A było tak prosto! Szkoła, praca, przyjaciele - czułem się, jak normalny człowiek. Bez problemów, demonów, żyłem w nieświadomości. Żaden upadły nie wchodził mi na głowę, żaden król mną nie rządził. Spokój - żyć nie umierać. 
– Zostaw mnie! – usłyszałem zdenerwowany głos Lei. 
Odwróciłem się w kierunku, z którego dobiegał i pędem ruszyłem do niej. Chciałem ponownie ją zawołać, ale wtedy dostrzegłem dziewczynę nad niewielkim stawem w towarzystwie... Śmierci. 
Jak zwykle była ubrana na czarno, a mnie aż z trudem przychodziło oddychać. Była oszałamiająca i jednocześnie przerażająca. 
– Teraz wracasz? – krzyczała brunetka. – Po tylu latach nagle przypomniałaś sobie o mnie?!
Postanowiłem im nie przeszkadzać. Lei nic nie groziło, a tak szczerze, to sam bałem się Śmierci. Ona była nieprzewidywalna. 
– Ta...! Myślisz, że w to uwierzę?! Spójrz na mnie – nakazała. – Spójrz, kim się dzięki tobie stałam. Wygnaniec. Pieprzony wygnaniec! I tak chciałaś dla mnie dobrze? Tak mnie uratowałaś?! 
Zamurowało mnie. Lea była wygnańcem.
To było niemożliwe... 
Nie. 
Ona nim nie jest. 
Nie, moja Lea...


LEA

Biegłam ile sił w nogach. Nie chciałam tego więcej słuchać. Nie chciałam przy tym być, ani to kontynuować. Musiałam zniknąć chociaż na chwilę.
 Niektórym łatwo przychodzą pewne decyzje. Dla nich życie jest tylko zabawą. Pewnym zadaniem lub po prostu zwykłą przygodą. 
Dla mnie jest ono wiecznym filmem, który na nowo powtarza najgorszy fragment. 
Nawet nie zauważyłam, że zatrzymałam się nad jeziorkiem. Wcześniej często tu przychodziłam. Wydawało mi się to być jedynym przyjemnym miejscem, który przypominał mi dom. Nigdy nie przypuszczałabym, że zatęsknię za Cerisem. Za swoim pokojem czy tamtejszą kuchnią... Chciałam wrócić do domu. Do swoich ludzi, gdzie wszystko wydawało się być idealne. Żyłam w swojej bańce, gdzie nie dotykały mnie żadne problemy. W końcu księżniczka nie musi przejmować się takimi rzeczami. 
– Leo... – Usłyszałam za sobą damski głos, a łzy mimowolnie napłynęły mi do oczu. 
Nie. Ona nie mogła się tu pojawić... Nie teraz!
– Leo, spójrz na mnie – nakazała. 
Zaśmiałam się kpiąco. 
– Jesteś moją matką, że mi rozkazujesz? 
Nie ruszyłam się z miejsca. zaś ona stanęła obok mnie, wpatrując się w zburzoną wodę. Kątem oka dostrzegłam jej ciemne włosy i porcelanową twarz. Nie chciałam spojrzeć w jej oczy. Nie chciałam, aby ten pusty wzrok męczył mnie po nocach. Wciąż przypominałam sobie jej wyraz twarzy, gdy Carter upadał. Teraz uświadomiłam sobie, że czerpała przyjemność z cudzego bólu. 
– Może i nie byłam przy tobie, gdy dorastałaś, ale to ja cię urodziłam. Jesteś moją córką, czy tego chcesz czy nie. 
Dopiero teraz na nią spojrzałam. 
Nie ukażę swojej słabości. Nie zostanę jej żywicielką. Nie nasyci się moim strachem. 
– Jesteś moją biologiczną matką – warknęłam, patrząc prosto w tą ciemną otchłań. Pustka aż mroziła krew w żyłach. – I tylko tyle nas łączy. Gdybyś była moją matką, troszczyłabyś się o dobro córki.
 Samantha zbliżyła się do mnie, chcąc położyć dłoń na moim ramieniu. Szybko odsunęłam się od niej i krzyknęłam:
– Zostaw mnie! 
– Leanne. Każda matka pragnie dobra swojego dziecka. Jestem tutaj dla ciebie.
 Nie wytrzymałam, tylko zaśmiałam się prosto w jej twarz.
 – Teraz wracasz?! Po tylu latach przypomniałaś sobie o mnie? 
– To wszystko było dla twojego dobra... – zaczęła się tłumaczyć, a przez chwilę naprawdę jej uwierzyłam... Ale to były tylko sekundy słabości. – Próbowałam cię uratować.
– Ta...! Myślisz, że w to uwierzę?! Spójrz na mnie – nakazałam. – Spójrz, kim się dzięki tobie stałam. Wygnaniec. Pieprzony wygnaniec! I tak chciałaś dla mnie dobrze? Tak mnie uratowałaś?! 
Śmierć przystąpiła z nogi na nogę, jakby nie czuła się komfortowo podczas tej rozmowy.
 Brawo! To jest nas dwie!
– Ale przynajmniej masz Ezrę. Gdybyś nie stała się wygnańcem, zostałabyś Śmiercią... – Zrobiła kilka kroków do tyłu, a następnie zniknęła, znów mnie zostawiając. 
Tym razem nie potrafiłam się powstrzymać. Zalałam się łzami, omal się nimi nie dławiąc. 
Nie mogłam zrozumieć po co ona się tu pojawiła? Po co jeszcze bardziej komplikowała moje życie? I, że niby mam być wdzięczna jej za dar bycia wygnańcem? Za to, że gdy inni się o tym dowiedzą, to będą z krzykiem uciekać ode mnie? 
Czy może mam jej podziękować za to, że zostanę sama? Bo to tylko kwestia czasu, gdy oni się dowiedzą... 

AMANDA

Był środek nocy, gdy się obudziłam. Jak zwykle było mi strasznie zimno, więc chciałam się przytulić do swojego męża, lecz byłam sama w łóżku. A kładliśmy się razem. Materac po jego stronie był zimny, więc podejrzewałam, że znów buszował w kuchni.
 Eh... Mój wiecznie głodny Scott.
Schowałam nogi w różowych pantoflach z króliczymi uszami, które kupił mi podczas ostatnich zakupów, założyłam satynowy szlafrok i zeszłam na dół. W korytarzu świeciło się światło, na drugim piętrze i paterze też...
 Może był kolejny atak demonów? 
Nie... Wtedy by mnie obudził. 
Zeszłam na dół i o dziwo zastałam swojego mężczyznę w salonie. Siedział i czytał...gazetę. Tak. Nie pomyliłam się. To była czarno biała gazeta. 
A pomyśleć, że w domu to ja czytałam jemu wszystkie listy, bo, jak to twierdził? "Te litery przyprawiają mnie o ból głowy". A teraz? Proszę! Sam wziął się za czytanie gazety. 
Zaraz... Czy on palił?
– Scott? – zawołałam i stanęłam w progu, krzyżując ręce na piersi.
– Obudziłem cię? – odsunął gazetę, abym mogła spojrzeć na niego. Rzeczywiście. Palił cygara.
– Nie, zimno mi – poskarżyłam się. – Jesteś głodny, że tak siedzisz? 
– Hm... Możesz zrobić mi coś do jedzenia? – zrobił słodką minę. 
– Kanapki? – zapytałam.
– Tylko weź tą szynkę w misie. Jest w pojemniku z warzywami. 
– Tyler? – domyśliłam się.
– Tak – warknął i znów zaczął czytać gazetę, co chwila zaciągając się papierosem. 
Mój mąż... Jest dobrym żołnierzem. Zawsze czuję się przy nim bezpieczna i wiem, że nasze dobro jest dla niego najważniejsze. Ale bywają takie chwile, gdzie zachowuje się, jak dziecko. Na przykład teraz. Jaki normalny ojciec chowa szynkę w misie przed swoim synem? Oczywiście wszystko ma przemyślane... Tyler nie je warzyw, więc nigdy by się nie domyślił, że może coś tam znaleźć oprócz zieleniny. 
Zrobiłam herbatę i jedzenie, a następnie podałam mu talerz z kanapkami. Usiadłam obok niego, czekając aż zje, abyśmy mogli wrócić do łóżka. 
– Więc co tu robisz? – Wątpiłam, że Scott tak długo czekał, aż się obudzę i sama zaproponuję mu jedzenie. 
– A obiecujesz, że nie będziesz krzyczeć?
Pokręciłam głową.
– Scott... Miałeś odpuścić Tylerowi... – westchnęłam. – Już chyba wystarczającego wstydu się najadł. Przeprosił za samochód? Super. A teraz idziemy spać! 
– Nie, kochanie. Tym razem chodzi o moje piwo. 
– Starsa? A co ma ono do rzeczy? – zdziwiłam się.
 – A to, że można dostać je tylko w jednym sklepie, który jest niemal non stop zamknięty – wytłumaczył na spokojnie. – To graniczy z cudem, aby je dostać. 
– Co Tyler tym razem zrobił? – przewróciłam oczami. 
– Szczerze? Wszedłem do salonu i kulturalnie zapytałem się chłopaków, czy któryś z nich nie wypił mojego piwa. Wszyscy zaprzeczyli. 
– No i? – ponagliłam go, ziewając. 
– No i dosypałem proszek przeczyszczający do butelek – uśmiechnął się słodko. – Gdybyś widziała jaka była walka o toaletę!
– Boże, Scott. Czasem mam wrażenie, że poślubiłam idiotę – mruknęłam pod nosem. 
– Ale bardzo kochającego idiotę – powiedział, a następnie cmoknął mnie w policzek.

Nerina - ostrze z pozłacanej stali. Używane do Wstąpienia, w zależności od przyszłej roli mieszańca. Kumuluje jego moc, gdy ten odmawia przyjęcia roli żołnierza lub danego daru. 

***

Jest dokładnie 00:18. Czyli rozdział pisałam przez ponad 2 godziny. Nie wiem co wyszło... To wszystko zależy od was :*
Ale wybaczycie mi, jeśli coś skiepściłam? :3 Jestem padnięta i wgl usypiam już xd Dlatego też jutro poprawię rozdział, bo nawet nie chce mi się go czytać <3
Pozdrawiam i przepraszam, jeśli o czymś zapomniałam!
Lonely

niedziela, 3 maja 2015

Ankieta

Hejoł <3
Wiem, że miał być nowy rozdział, ale dopiero przed chwilą (dosłownie xd) odzyskałam swoje konto :D Więc trochę jeszcze poczekacie na rozdział :< Ale obiecuję, że za to będzie meeeega długaśny :3

Jeśli chodzi o ankietę, to wygrał blog o wilkach! Co nie znaczy, że nie wklepię w niego wątku miłosnego, albo nie będzie o charakterze kryminalnym ^^
Na blogu Wilcza miłość pojawił się już prolog, zwiastun jest zamówiony, a na dniach dodam nowy rozdział^^
Niestety, z powodu braku pomysłów blog Piekielny dar zostaje zawieszony. Chyba dopiero, gdy zakończę Ot zajmę się nim.
Przepraszam, ale teraz wszystko naraz mi się na głowę zarzuciło... Prawko, lektury, egzaminy -,- Chcę się też bardziej skupić na poprawie Księgi I. Wiecie, zakończyć te sprawy i mieć spokój xd
Dobra, no to tyle :*
Zapraszam na nowy blog, a chętnych do pozostałych, które są już zakończone ;)
Cholercia... Za nie też będzie się trzeba wziąć :<
Pozdrawiam!
Loncia <3

PS. Właśnie biorę się za nadrobienie zaległości!