„Już
niedługo Piekło będzie rajem, w porównaniu ze spotkaniem ze mną”.
***
Kolejny dzień, kolejny trening i kolejne rozczarowanie.
Właśnie tak to
wszystko wyglądało od kilku dni. Ta monotonia potrafiła naprawdę
mnie dobić. Tyle czasu poświęciłam na te pieprzone treningi i
nic. Żadnych postępów związanych z moją mocą. Nic, kompletne
ZERO. Zrezygnowana wróciłam do domu. Wzięłam prysznic i opadłam
na kanapę w salonie, włączając telewizor. Słyszałam jak Ezra
krząta się po kuchni. Za niedługo obiad...
Scott jeszcze spał.
Nie chciałam go budzić, w końcu tyle wycierpiał. Ale najgorsze za
nim. Teraz wszystko się zmieni. Oczywiście w jego ciele. Uaktywni
się instynkt, wzmocnią zmysły... Myślę, że to wystarczająca
nagroda za to cierpienie.
Zamyślona, nawet
nie zauważyłam, że Amanda usiadła obok mnie.
- Śpi?- zapytała
z troską w oczach.
- Tak. Zapewne
będzie spał do wieczora.
- Aha.- odparła
smutna. Brakowało go jej. Widziałam to. Czyli ona także coś do
niego czuła...
- Co ty na to, żeby
jechać popołudniu do miasta? Muszę się z kimś spotkać i przy
okazji pójdziemy na zakupy?- dziewczyna wciąż miała na sobie moje
ciuchy. No cóż, nie miałam nic przeciwko temu, ale powoli kończyły
mi się sukienki, a tylko w nich chodziła.
- Tak!- ucieszyła
się.- O której jedziemy?
- Myślę, że
gdzieś za godzinę powinniśmy wyjechać.
- Dobrze, to ja idę
się powoli szykować.- oznajmiła i wyszła z pomieszczenia.
Czułam wzrok Ezry
na karku. Nie podobało mu się to, że mam jechać bez żadnej
opieki do miasta. Ale w końcu po wielu prośbach, niechętnie
zgodził się. Widziałam, że z wielkim bólem to robi, ale
wiedział, że jest to dla mnie bardzo ważne. Tylko i wyłącznie
dlatego, że Scott prosił mnie o to. Bez niego na pewno bym się z
nim nie zgodziła.
Z miską popcornu
usiadł obok mnie i objął ramieniem.
- Jesteś pewna, że
mam z tobą nie jechać?- zapytał z nadzieją, że jednak zmieniłam
zdanie.
- Tak.- cmoknęłam
go w policzek.- Nie martw się, nic mi nie zrobi. W przeciwieństwie
do mnie...
Zaśmiał się.-
Mam nadzieję, bo gdyby cię dotknął, to chyba nie wiem co bym mu
zrobił.
- Dotknął? To już
nawet nikt nie może mnie dotykać?- w śmieszny sposób uniosłam
brew. - Rozumiem, gdyby chciał mnie skrzywdzić, ale tylko dotknąć?
- Nikt.- powiedział
dumnie.
- A co jeśli to
zrobi?
- To go zabiję.-
pocałował mnie w skroń.
- No panie Estesie
Maltali, nie wiedziałam, że z pana taki brutal.- zaśmiałam się.
- Tylko jeśli
chodzi o moją dziewczynę.- odparł przytulając się do mnie.
***
Zaparkowałam
przed dużą galerią. Miałam się tam spotkać z Christophem i,
przy okazji, pójść na zakupy z Amandą. Weszłyśmy do budynku, a
ja od razu udałam się do kawiarni. Dałam dziewczynie trochę
pieniędzy i umówiłyśmy się, że za pół godziny spotkamy się
przed wyjściem. A potem znów pochodzimy po sklepach. W końcu też
chcę sobie coś kupić.
Udałam się w
stronę stolika, znajdującego się w rogu i zajęłam miejsce na
czerwonym fotelu.
Po chwili podeszła
do mnie ciemnowłosa, młoda kelnerka. Wilkołak. Gdy na nią
spojrzałam, ta lekko wzdrygnęła. Bała się mnie? Zamówiłam
zwykłą kawę z mlekiem, a jej ręka drżała podczas zapisywania.
Na pewno się mnie bała, ale czemu?
Moje zamówienie
szybko zostało dostarczone. Piłam kawę i oglądałam ludzi zza
okna, poszukując mojego Anioła. Po chwili, naprzeciw mnie usiadł
jakiś brunet. Przewróciłam teatralnie oczy.
- Zajęte.-
odparłam nie patrząc się na mężczyznę.
- Wiem.-
odpowiedział.
Ten znajomy
głos...ale nie spodziewałam się, że będzie on należał właśnie
do niego. Spojrzałam na mężczyznę. Nie myliłam się, ale wolałam
się upewnić.
- Christoph?
- Mhm.-
potwierdził.
- Co ci się
stało?- zapytałam z lekkim szokiem.
Wyglądał
okropnie. Miał cienie pod oczami, jakby nie spał od kilku dni.
Srebrzyste włosy, zostały zastąpione ciemno brązowymi. Na twarzy
miał kilkudniowy zarost. I tak wyglądał olśniewająco, dla tych,
którzy nie widzieli go wcześniej, ale czułam coś jeszcze. Dziwną
moc. Nie tą co wcześniej, symbolizującą jego anielskie
pochodzenie. To było coś innego, mroczniejszego...
- Trochę się
pozmieniało po naszym ostatnim spotkaniu.- stwierdził.
- Kto ci to zrobił?
Widziałam, że
przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, ale w końcu
odparł.
- Archaniołowie.
Jedno słowo i tyle
nie przyjemnych wspomnień.
- Mój ojciec?-
miałam nadzieję, że zaprzeczy. Chociaż nigdy go nie widziałam,
nie znałam i nie chciałam poznać, to w środku czułam pewny
niepokój. Zastanawiało mnie jedno. Czy to przeze mnie?
- Po części.-
odparł mętnie.- Słuchaj, to nie jest twoja wina, po prostu nie
wykonałem odpowiednio zadania, jakie na mnie nałożono.
- Czyli szkolenie
mnie.- stwierdziłam.
Niechętnie, ale
przyznał mi rację.
- Co oni ci
zrobili?- zapytałam z troską. Czemu on tak na mnie działał?
- Oderwali mi
skrzydła...-zatrzymał się.- Pozbawili anielskiej mocy....Zrobili
ze mnie upadłego anioła.
- Przykro mi.- znów
poczułam smutek i żal, emanowane z innego ciała. To moja wina. To
ja doprowadziłam do tego. Gdyby tylko można było coś zrobić...
- Nie trzeba. Już
wcześniej byłem przygotowany do tego. W końcu nie każdy jest
idealny, nawet anioł.- zaśmiał się.
- Tak, ale gdyby
nie ja...wciąż miałbyś skrzydła...
- Oj, nie
przesadzaj. Życie upadłego nie jest wcale takie złe...- widziałam,
że nawet on, nie wierzy w swoje słowa.
- Właśnie widzę.-
stwierdziłam.
- Dobrze, ale nie
chciałem z tobą o tym rozmawiać. Wszystko u ciebie w porządku?
Jak treningi?
- Straciłeś
skrzydła przez to, że ja nie chciałam z tobą trenować i dalej
martwisz się o mnie?-to było dziwne...
- No tak, mówiłem
ci już. Zależy mi na twoim bezpieczeństwie.
- Ale czemu?- nie
wiem dlaczego zapytałam, ale bałam się odpowiedzi.
- To było po
części moje zadanie. Żebyś była bezpieczna. Chociaż nie muszę
je już wykonywać, to chce być po prostu pewien, że nic ci nie
grozi.- kłamał. Czułam, że to nie wszystko.
- Jakoś idzie.
Dalej nie mogę używać samodzielnie mocy, ale myślę, że za
niedługo dam radę.- skłamałam. Sama nie byłam pewna czy
kiedykolwiek mi się to uda.
- Nie musisz
udawać.- oznajmił.- Sam, proszę powiedz co się dzieję.
Opowiedziałam mu
o wszystkich moich obawach. Wiedziałam, że mnie rozumie. Wszystko
to, co kłębiło się we mnie, po prostu wyszło. Czułam się winna
wszystkich rzeczy jakie go spotkały, dlatego też powinien to
wiedzieć. W końcu przecież, on też miał mnie trenować, więc
może mi pomóc.
Ku mojemu
zdziwieniu, znał odpowiedź na to. Stwierdził, że skoro potrafiłam
raz się przenieść, powinnam dalej ćwiczyć teleportację. Od
czegoś trzeba zacząć.
Naprawdę miło nam
się rozmawiało. Chociaż nie uzyskałam żadnych więcej odpowiedzi
na temat mojego ojca, to muszę przyznać, że nawet polubiłam
Christopha. W końcu wybaczyłam mu ten nieszczęsny incydent. Nie
wiem czemu, aż tak mu na tym zależało, ale w pewnym sensie byłam
mu to dłużna.
Po paru minutach
pożegnałam się z nim, przecież Amanda już na pewno na mnie
czekała, a chciałam jeszcze iść z nią na zakupy.
Wyszłam przed
budynek, rozejrzawszy się dostrzegłam ją siedzącą w towarzystwie
jakiegoś mężczyzny na ławce. Zaniepokoiłam się.
Jak najszybciej
podeszłam do niej.
- O, Sam!
Nareszcie.- powiedziała, gdy stanęłam obok niej. Zimnym wzrokiem
spojrzałam na bruneta siedzącego obok niej. Wilkołak.
- Poznaj Williama.
Dotrzymał mi towarzystwa podczas twojej nieobecności.
Widziałam jak
wystraszony spogląda na mnie. Aż tak strasznie wyglądam? No
ludzie! Co się dzisiaj z wami dzieje! Wszyscy się mnie boicie?
- To ja już
pójdę...- wstał.
- Czekaj!-
zatrzymała go Amanda.
- Nie naprawdę
muszę już iść. Hm...Miło było poznać.- wydukał i chwiejnym
krokiem udał się w stronę parku.
- Pozdrów Aarona!-
krzyknęłam za nim. Widziałam jak lekko wzdrygnął usłyszawszy
mój głos.
- Wy się znacie?-
zapytała zdziwiona dziewczyna.
- Nie, ale znam
jego dowódcę.
- To on był
wilkołakiem?!
Zmarszczyłam
brwi.- Nie wiedziałaś o tym?
- Nie, to znaczy
tak.- mieszała się.- Czułam coś dziwnego, ale naprawdę miło mi
się z nim rozmawiało.- posmutniała.
- Mam nadzieję, że
więcej go nie spotkasz. Wybacz, ale myślę, że Ezra nie byłby
zadowolony z tego, zresztą ja też nie. On mógł przecież coś ci
zrobić!
- Przepraszam, nie
wiedziałam...
- Nic się nie
stało, po prostu tak na przyszłość uważaj na nich. To podstępne
małe żmije.- przymrużyłam oczy spoglądając na oddalającego się
wilkołaka.
Dziewczyna zaśmiała
się.- Dobrze, to idziemy na zakupy?
- Tak. Chodźmy,
chcę już jak najszybciej wrócić do domu.
- Zmęczona? Czy
takie długie rozstanie z ukochanym źle na ciebie wpływa?
- Zapewne to
drugie, ale zmęczona też jestem.- złapałam ją pod rękę i,
obydwie, wesołe weszłyśmy na kolejną turę po sklepach.
***
Zaparkowałam
czarnego jeepa na podjeździe. Tonny wraz z Natte'm byli na zewnątrz
i cieli drzewo. Robiło się coraz zimniej, więc przydałoby się
napalić w kominku.
Wyszłyśmy i
obsypane torbami z ubraniami udaliśmy się w stronę domu.
- Może byście
pomogli?!- zapytałam. Tych torb naprawdę było dość sporo.
Głównie rzeczy dla Amandy. W końcu przecież nie miała tu nic
swojego, oprócz tej sukienki w której tu przybyła.
Chłopaki jak na
zawołanie przyszli pomóc. Stojąc na chodniku, prowadzonego do
domu, zostałam zatrzymana przez Natta. Okrążył mnie kilkakrotnie,
trzymając rękę na brodzie. Chyba się nad czymś zastanawiał.
- Co...- nie
pozwolono mi dokończyć.
- Żadnych obrażeń
fizycznych.- stwierdził.- Stan psychiczny w miarę, ale przydałaby
się dokładniejsza opinia lekarza. Doktorze Shaffer, co pan sądzi o
tej pacjentce?- zapytał spoglądając na Tonny'ego, który
stwierdził, że psychicznie już mi nikt i nic, nie pomoże.
- Bardzo śmieszne
chłopaki.- przewróciłam teatralnie oczami.- A teraz niech pan
doktor i jego asystent zaniosą resztę torb do domu. Inaczej stan
fizyczny ich, nieco się pogorszy.
Ciemnowłosy
złapał się za pierś.- Jak tak można! Takie groźby wobec
doktora?
- Ruchy!-
ponagliłam.- Nie mamy całego dnia doktorze!
- Fakt, jej stan
może się pogorszyć. Myślę, że będzie trzeba operować. Proszę
przygotować się na zabieg, niestety będzie musiała pani ściągnąć
te śliczne fatałaszki.- wskazał palcem na moje ubrania.
- Jeśli chciałeś
zobaczyć mnie nago, wystarczyło powiedzieć.- zaczęłam się z nim
drażnić. Chyba nie myślał, że na poważnie rozbiorę się dla
niego.
- Co?! Rozebrałabyś
się dla mnie?- zapytał zaciekawiony.
Widząc
zbliżającego się do nas Ezrę, nie odpowiedziałam.
- Wara od mojej
dziewczyny.- powiedział przytulając mnie.
- No weź!- oburzył
się Natte.- A właśnie mieliśmy iść na górę pobawić się w
lekarza.- puścił do mnie oczko.
- Jeszcze chwila i
tobie będzie potrzebny lekarz.- zagroził.
- Doktorze Shaffer,
jakie mam szanse?-zapytał kasztanowłosy.
- Marne. Starcie z
tym oto osobnikiem- wskazał na mojego kochanka.- w dobrym przypadku,
skończyłoby się złamaniem kilku kości. Ale jestem pewien, że
zakończy się śmiercią. Radziłbym zabrać swoją dupę i iść po
drewno.- wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
Z pomocą chłopaków
zabraliśmy się za wypakowanie auta. Chyba obkupiłam się do końca
życia...
Chociaż, w
przyszłym tygodniu planujemy kolejne zakupy.
Zaniósłszy swoje
rzeczy do pokoju, poszłam do Scotta. Zbliżała się pora obiadowa,
a ten musiał nabrać trochę sił, po tym wszystkim...
Weszłam do jego
pokoju. Nie spał, łóżko było puste. Po chwili wyszedł, z
ręcznikiem na ramieniu, z łazienki.
- Przepraszam.-
wydukałam.- Chciałam sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku.
- Już lepiej.-
niepewny grymas zdobił jego twarz. Wiedziałam, że ciężko będzie
przeżywać tą przemianę, ale nie sądziłam, że aż tak.- Czemu
nie powiedziałaś, że to będzie tak cholernie boleć?- zapytał. W
jego głosie można było wyczuć lekkie rozbawienie. Nie miał do
mnie żadnego o to żalu.
- Nie chciałam cię
straszyć.- przyznałam.- Z resztą pewnie jeszcze gorzej byś to
przeżywał.
- Zapewne.-
uśmiechnął się.- Mam nadzieję, że kolacja jest gotowa, bo
umieram z głodu!- chwycił białą koszulkę z szafy, którą po
chwili ubrał. Obrócił się bokiem do mnie, przez co mogłam
zobaczyć jego tatuaż. Podeszłam i złapałam go za wytatuowane
ramię.
- Hm?- zapytał
unosząc ze zdziwienia brwi.
Przejechałam
palcami po czarnej skórze.
- Nie masz żadnych
więcej znaków?-zapytałam niepewnie. Coś mi nie pasowało w tym
tatuażu. Był dziwny. To musiałam przyznać. Scott pokazał mi
nadgarstek z symbolem nieśmiertelności.
- To wszystko.
Chyba dostałem tylko jeden dar.- wzruszył obojętnie ramionami.
- Nie wydaje mi
się. Popatrz.- przybliżyłam oznaczoną rękę do wytatuowanego
ramienia.- Powiedz, dlaczego akurat wybrałeś sobie tricelion?
- Nie
wiem.-przyznał.- Po prostu stwierdziłem, że on będzie dla mnie
najodpowiedniejszy. Coś nie tak?
- Dziwne. Wygląda
na to, że ten tatuaż stał się w pewnym sensie znakiem. Jednak
nigdy nie widziałam takiego symbolu u łowców.
- Skąd wiedziałaś,
że to akurat tricelion? Trochę czasu zajęło mi wytłumaczenie
Śmierci co to jest.
- Tricelion był
herbem dawnych łowców. Stare dzieje. Wierzono, że łowca powstał
przez mieszankę demona i człowieka. To też symbolizują te wiry.-
przejechałam palcem po jego skórze.- Człowiek, demon i łowca,
tworzą w pewnym sensie jedność. Dlatego przez pewien czas, to
właśnie tricelion był naszym symbolem. Aż w końcu część
łowców się oburzyła, bo przecież nie mogą być po części
demonami i ich zabijać.... Ludowe bajki.-dodałam.
- Ale przecież
Łowca jest po części demonem.- stwierdził.
- Tak, ale
wcześniej nie wiedziano o tym...- ruszyłam w stronę drzwi.- Chodź,
bo nie mam zamiaru czekać na ciebie z jedzeniem!
Zaśmiał się.- Oj
Sam, czasem zastanawiam się, gdzie ty do cholery mieścisz to
jedzenie?
- W sumie...Sama
nie wiem,- poklepałam się po brzuchu.- ale pomyślę o tym po
kolacji. Na głodnego nic nie wskóram.- wzruszyłam ramionami i
zeszłam po schodach, słysząc kroki i śmiech Scotta za mną.
Niestety, kolacja
nie odbyła się w przyjemnej atmosferze. Przed podaniem jedzenia,
wparował do nas Śmierć. Dosłownie. Pojawił się na środku
kuchni, przez co w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach siarki.
Przyszedł po
Scotta...
Musiał iść z
nim, tylko tak miałam pewność, że będzie bezpieczny. Przecież,
kto o zdrowym rozsądku atakowałby, bądź obrabiał dom Śmierci?
Pomyślałam, że
Amanda byłaby też bezpieczniejsza w ich towarzystwie. Oczywiście
Ezra ostro protestował twierdząc, że nie puści siostry z tym
zboczeńcem.
Po wielu prośbach
i zapewnieniach Scotta, że zadba o jej bezpieczeństwo, niechętnie,
ale się zgodził. Przyznał mi rację, teraz było zbyt
niebezpiecznie, a szczególnie w moim towarzystwie...
***
- Już myślałem,
że nie przyjdziesz.- stwierdził ciemnowłosy opierając się o
zimną, mokrą ścianę w ciemnym zaułku.
Niedbale zarzucił
kaptur na głowę, osłaniając się przed igiełkami spadającymi
prosto z nieba.
- Czego chcesz?-
warknął przybysz. Nie podobało mu się to spotkanie. Nawet nie
ukrywał swojego niezadowolenia.
- Nie tak ostro
kochasiu.- zaśmiał się.- Wiesz dobrze czego chce. Więc jak?-
łobuzerski uśmieszek zagościł na jego twarzy.
- Jesteś w stanie
jej pomóc?- zapytał z posępną miną.
- Tak, ale pod
jednym warunkiem.
- Wiem. Chociaż
nie jestem pewny, czy to wszystko, tak ma się potoczyć.- stanął
naprzeciwko ciemnowłosego.
- Uwierz mi. Tylko
w ten sposób można jej pomóc. To jest mój warunek. Masz tydzień
na spełnienie go, inaczej naszą umowę uznam za nieważną, a TY-
dziabnął go palcem w ramię.- będziesz miał ją na sumieniu. Nie
martw się, nie odpuszczę ci wtedy tak łatwo.
Mężczyzna
odprowadzał go wzrokiem. Ścisnął dłonie w pięść i spojrzał w
dół. Był cały mokry. Nie wziął żadnej kurtki. W końcu nie
spodziewał się tak długiej wymiany słów. Przetarł swoje mokre
blond włosy i spojrzał ku górze. Drobne krople wody kuły go po
twarzy. Niebo było takie piękne...
- Mam nadzieję, że
kiedyś mi to wybaczysz.- wyszeptał i udał się w stronę srebrnego
Wranglera, stojącego kilkanaście metrów od niego.
***
Kolejny trening
rozpoczęłam medytacją, tak jak radził Christopher. W końcu,
przecież nie zaszkodzi, chociaż raz, posłuchać jego rad. Ku
mojemu zdziwieniu, moja moc uaktywniała się. Kilka jej okruchów
przeszywało moje ciało. Dzięki czemu potrafiłam przenieść się
kilka kroków dalej. Cieszyłam się jak głupia, że potrafię tak
jakby, nią kierować. Nie byłoby to nic szczególnego dla kogoś
również obdarowanym taką mocą...ale dla mnie owszem. Przecież to
właśnie od niej zależało moje życie. Musiałam jak najszybciej
nauczyć się jej używać, inaczej umrę.
Przez kilka
następnych dni rozwijała się w błyskawicznym tempie. Potrafiłam
bez problemu przenieść się między miastami. Jednak przyszedł
czas, abym spróbowała przedostać się do innego świata. Wybrałam
Ceris. Po części, był to mój dom i nie zamierzałam z niego
zrezygnować. Dla siebie, Ezry, Amandy... i innych jego mieszkańców,
którzy obdarzyli mnie ślepą wiarą i nadzieją na lepsze życie.
Oczywiście, nie
zamierzałam przenosić się sama, więc zabrałam mojego ukochanego
ze sobą.
Złapałam jego
dłoń i splotłam nasze palce ze sobą. Ten czule pocałował mnie w
usta. Jego wargi powoli miękły. Chwile tak staliśmy obsypując się
pocałunkami. Nie wiem czemu, ale czułam się tak, jakby właśnie
się ze mną...żegnał?
Albo, to po prostu
mój chory instynkt świruje przy nim. Zamknęłam oczy i próbowałam
się skupić na mocy. Poczułam ciepłe wargi Ezry na moim czole. Od
kilku dni obserwowałam jego zachowanie. Notorycznie się zmieniało.
W pewnym momencie namiętnie mnie całował z pożądaniem w oczach,
w innym zaś jego oczy stawały się szkliste jakby patrzył na mnie
z politowaniem. Widziałam cienie malujące się pod jego oczami.
Ewidentnie coś ukrywał, albo po prostu coś go trapiło.
Postanowiłam tuż po treningu porozmawiać z nim. Martwiłam się o
niego, a widać było, że nie radzi sobie z tym czymś. Cokolwiek by
to było...
- Kocham cię.-
wyszeptał odrywając je ode mnie.
Znów próbowałam
się skupić. Przez ostatnie dni ćwiczyłam teleportację. W
dalekich zakamarkach mojego umysłu wyobrażałam sobie drzwi, przez
które wchodząc, miałam mały dostęp do mojej mocy. I tak też
było tym razem. Drewniane drzwi, przez które przeszłam
zaprowadziły mnie do innego świata.
Otworzyłam oczy.
- Udało się!-
krzyknęłam obracając się do Ezry. Jednak jego nie było...
Wzruszyłam
ramionami. Pewnie jeszcze byłam za słaba na to, żeby przenosić
dwie osoby jednocześnie, więc musiał zostać. Otworzyłam
drewniane drzwi w pomieszczeniu, w którym aktualnie się
znajdowałam. Wyszłam na korytarz, który jak zwykle był ubogo
oświetlony. Stanęłam w miejscu i znieruchomiałam. Ze wszystkich
stron słyszałam kroki. Teraz mogli mnie zobaczyć, więc musiałam
się schować. Drzwi, które jeszcze przed chwilą bez żadnego
problemu otwierały się, teraz stały jak skamieniałe.
Bezskutecznie szarpałam klamką.
Było już za
późno...
Z obydwóch stron
korytarza napływali strażnicy, ubrani w srebrne zbroje. Otoczyli
mnie wokół, jak obraz do ściany, tak ja przywarłam do drzwi, nie
wiedząc, co mam zrobić. Na ucieczkę było już za późno. A
walka? Nie miałam żadnych szans. Było ich za dużo, jednak nie
zamierzałam poddać się bez niej. Jedna dziewczyna przeciwko około
czterdziestu uzbrojonym strażnikom. Wzięłam głęboki wdech i...
po prostu mając do dyspozycji swoje gołe ręce, zaciśnięte w
pięść, ruszyłam na nich.
***
Nigdy nie
zastanawiałam się jak umrę. Bo przecież kto myśli o swojej
śmierci będąc nieśmiertelnym?
A teraz?
Leżąc samotnie w
jakieś zimnej i wilgotnej komnacie, zapewne służącej za
więzienie, właśnie to rozchodziło się po mojej głowie. I
oczywiście zastanawiało mnie, czy ktoś chociaż próbuje mnie
znaleźć.
Umrę? Tego byłam
pewna.
Dlaczego? Bo zakuta
w jakieś piekielne kajdanki, które doprowadzały moje dłonie do
krwistego płaczu, dały mi dość do zrozumienia, że to koniec.
Kwestia kilku
dni... Czułam jak trucizna rozchodzi się po moim ciele. Nie było
to jednak spowodowane tymi metalami na dłoniach. To moja moc dawała
znak, że musi się uwolnić, inaczej będzie źle.
Już nawet nie
miałam siły, na podniesienie tej pieprzonej ręki. Wpatrywałam się
tępo w nią z lekkim przerażeniem. Wszystkie nerwy sczerniały,
przebijając się przez bladą skórę. Czarne paski na niej dosyć
strasznie wyglądały. Trucizna powoli dochodziła do mojego serca...
Chyba czas pogodzić
się ze śmiercią?
Metalowe wrota
otworzyły się z ogromnym hukiem. Dwóch strażników weszło do
środka.
- Wstawaj!-
krzyknął wyższy mężczyzna, szturchając mnie nogą. Byłam zbyt
słaba żeby uraczyć go zimnym spojrzeniem.
- Co jest z nią?-
zwrócił się do towarzysza.
- Nie wiem. Lukas
też nie ma pojęcia. Nigdy czegoś takiego nie widział...
Ah! Lukas... przez
ostatnie dni to właśnie on nadzorował wszystkie moje tortury. Ból
był niesamowita, chociaż szybko znikał, to i tak cholernie bolało.
Wraz z pogorszeniem mojego stanu zdrowotnego, zaprzestał.
-... może Król
będzie coś wiedział? Chyba jest za ładna żeby umierać.-
wybuchli śmiechem podchodząc do mnie. Złapali mnie pod ramiona i
szurając nogami po podłodze, wyszliśmy z lochu. Korytarz był
oświetlony dosyć ubogo, jednak mogłam dostrzec, że ci dwaj
mężczyźni są młodzi i obydwaj mają ciemne włosy i to wszystko,
co mogłam dostrzec. Obrazy zbyt szybko rozmazywały się przed moimi
oczami, tworząc jedną wielką, ciemną maź.
Nawet nie wiem jak
długo szliśmy. Musiałam zemdleć...
- Kogo tam macie?-
zapytał znajomy głos, który miło obijał się o uszy.
- Panie,
znaleźliśmy ją dwa tygodnie temu. Od kilku dni coś się z nią
dziwnego dzieje. Wygląda jakby umierała. Nikt ze straży nie wie,
co się z nią dzieje. Może Król by coś poradził? W końcu,
szkoda by było stracić takiej ładnej buźki.- czułam jak jego
ciało trzęsie się ze śmiechu.
Z każdą sekundą,
coraz głośniejsze, kroki zbliżały się do mnie. Wielkie brązowe,
skórzane buty, stały przede mną. Głowę miałam zwróconą ku
ziemi, bez jakiejkolwiek siły na podniesienie jej, i spojrzenie na
długo oczekiwaną twarz człowieka, a raczej bestii, którą
chciałam zabić.
- Oj piękna, pokaż
no się.- rzekł śmiejąc się.
-
Nie...nazywaj...mnie...tak...-wydukałam ochrypłym głosem.
Wraz z ostatnim
słowem mocno chwycił mnie za podbródek i zadarł go do góry,
spoglądając na mnie.
Widziałam jak
czerwienieje ze złości. Ostrym, pełnym obrzydzenia spojrzeniem,
uraczył moich towarzyszy.
- Idioci!- wycedził
przez zęby.- Czy wy wiecie kim ona jest?! Jak śmialiście ją w
ogóle tknąć!
Czułam jak
obejmuje mnie, zabierając od nich. Nie protestowałam. Nie miałam
na to sił. Zastanawiało mnie jedno. Czy to możliwe, że nie
wiedział o mojej obecności?
- Moja słodka
Shanel...- wyszeptał kładąc mnie na kanapie... albo na łóżku?-
Co oni ci zrobili...- pokręcił głową.- Przepraszam...
Przyjrzałam mu
się uważnie. Teraz widziałam jego niewyraźną twarz. Delikatne
rysy, stawały się coraz wyraźniejsze. Kasztanowe włosy, były
krótko przycięte, a oczy? Oczy były głęboko zielone, zupełnie
jakbym wpatrywała się latem w trawę. Można było się w nich
zatracić.
Czemu taki
przystojniak był, aż tak zły? Przecież w tym momencie troszczył
się o mnie...
Powoli wszystko
stawało się wyraźne. Nie na długo, ale wystarczająco żebym
mogła wymówić jedno słowo, imię. Teraz wszystko powoli nabierało
sensu. Jego wygląd, głos...
W moich oczach
powoli zbierały się łzy. Pomimo tego, że umierałam, nie
pozwoliłam im się wydostać.
- William?-
wyszeptałam, nim zagościła ciemność. Zdążyłam usłyszeć
jeszcze jedno zdanie, wydobywające się z jego ust. To piekielne
zdanie, które wywołały jeszcze większy ból niż trucizna, zwana
moją mocą. Czułam jak moje serce przeszywają setki, a może nawet
i tysiące, drobnych igieł, które pozostawiają po sobie ślad, nie
nadający się do samowolnego zagojenia. Nigdy.
- Zawołajcie
Estesa!
***
Blondyn, jak tajfun, wparował do komnaty. Król go wezwał, a ten nie lubił czekać.
Zresztą, to musiała być jakaś pilna sprawa, skoro młody tak
latał po zamku, wołając go.
Pan czekał na
niego w swojej sypialni. W przeciwieństwie do reszty pomieszczeń,
ten był najbogaciej udekorowany. Wielkie łoże z baldachimem w
kolorze szkarłatu, było zwrócone prosto na drzwi. Trzy sofy, ustawione przed kominkiem, zdobiły mały salonik. Dwie wzdłuż niego, a jedna naprzeciw. Do tego stare
malowidła przyozdabiały ściany. Zwykle wisiały tam portrety przodków
królewskich, ale zważywszy na to, że obecny Król nie był
prawowitym następcą tronu, zastąpiono je pejzażami. Natura-
właśnie to, jako jedyne kochał. Widok zieleni, podobnej do koloru jego oczów, uspokajał go. Uwielbiał częste podróże po lesie, a
szczególnie konno. Oczywiście nie obeszło to się bez towarzystwa
swoich wiernych wilkołaków.
Miał ich dwóch.
Jeden czarny, drugi śnieżno biały. Tylko jeden kolor dominował na
ich futrze. Dwa wilczury, o cholernie różnym charakterze, tworzyły
jedność. Pod pewnym względem dopełniały się, co i też
wzmacniało jego- Króla. Teraz właśnie spały, leżąc przed
kominkiem, ogrzewając się jego ogniem.
Wzrok Estesa
powędrował na drugą stronę komnaty. Leżała tam dziewczyna,
zapewne kolejna kochanka Władcy. Ale było w niej coś
niepokojącego. Zdawała się być martwa? Podszedł bliżej do
tapczanu, na którym została ułożona. Wyglądała marnie. Ciuchy
miała zakrwawione, czyżby ją torturowali? Ale przecież czemu
mieliby to robić jakieś dziwce?
- Pomóż jej...-
wyszeptał kasztanowłosy.
Strażnik zbliżył się na tyle, by dostrzec twarz dziewczyny.
To była
Samantha... Jego ukochana...
Poczuł się tak,
jakby go spoliczkowano. Wielki, twardy przedmiot uderzył go, całą swoją siłą. Czuł, jak świat mu się zawala. Wszystko po prostu
ulegało zniszczeniu.
-To moja wina.-
obarczał się w myślach.- Czemu do cholery zgodziłem się na
to?!
Nie tak, to sobie
wyobrażał. Ona nie miała tak skończyć... Christoph obiecał mu,
że nic się jej nie stanie... Albo sobie to wymyślił? Może to był
jedyny sposób, aby ona przeżyła? Ból w jego sercu nasilał się.
Czuł jak część jego ciała znika. Jego dobra część, która
była jedyną rzeczą jaka utrzymywała go przy życiu.
Bo bez niej, nic nie miało sensu.
Szczęście, czułość, pożądanie, smutek, ból.
Bez niej, życie nie miało sensu.
Przyglądał się
jej uważnie, a łzy napłynęły mu do oczu.
Była martwa.
Witam wszystkich :D
Wiem, że rozdział nieco wcześnie... ale kurde xd stwierdziłam, że jest on zbyt krótki, a w tym momencie chciałam go zakończyć :c
Więc podzieliłam go na 2 części, tylko takie znalazłam wyjście : * Oczywiście 2 część pojawi się w piątek ;)
Strasznie jestem ciekawa waszej reakcji na końcówkę. Jak myślicie, Sam jest martwa? :D
Pozdrawiam i dziękuje za 2,200 wyświetleń!!!
Nie no, ja po prostu was kocham <3
Świetny rozdział, jak wszystkie poprzednie. :) Szybko się czytało i szkoda, że równie szybko się skończyło.:)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że Sam nie jest martwa. A może jest?
I jak ja mam teraz do piątku czekać?
Pozdrawiam serdecznie,
Guardian Angel
Ech jedyna rzecz jaka mi nie pasowała to "torb" - toreb chyba, bo torb mi dziwnie brzmi :)
OdpowiedzUsuńHaha to przekomarzanie chłopaków no po prostu boskie :) Fajne teksty :D
Zamurowało mnie!!!! No po prostu nie wierzę, że ona jest martwa!! Dziwnie by się to skończyło, gdyby była martwa. A jeśli jednak jest, to znajdą sposób na uratowanie jej, bo to fantastyka. A ja za to kocham fantastykę, że wszystko można wymyślić :)
Rozdział świetny!! Nie mogę się jakoś inaczej wypowiedzieć, nadal jestem w szoku ;) I chyba będę aż do piątku, mówię ci ;p Normalnie się wszystkiego w tym rozdziale nie spodziewałam. Zaskoczyłaś mnie na maxa.
teraz pozostaje mi tylko czekać do piątku.
Pozdrawiam
Zuza ;*
Nie no, Sam nie może umrzeć :C co ten idiota Christopher wykombinował? wrrr! mam nadzieję, że Samantha jednak przeżyje... i da sobie radę. Nadal nie pokoi mnie tatuaż Scotta. Oby Śmierć nie zrobił krzywdy jemu i Amandzie.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na drugą część
Pozdrawiam :) xx
http://escape-from-this-world.blogspot.com
Taak, szkoda że taki krótki :D Ostatnio nie skomentowałam, to teraz skomentuję. Też mam nadzieję, że Sam przeżyje, bo jak to? :( Świetnie to opisałaś. Trzymam za nią kciuki, strasznie mi szkoda Estesa....
OdpowiedzUsuńPowodzenia w dalszym pisaniu, weny! :* Pozdrawiam :)
Rozdział genialny :) jak zawsze :D jedyna uwaga, w pierwszej części jest zdanie "No cóż, nie miałam nic przeciwko temu, ale powoli kończyły mi się sukienki, a tylko w nich chodziła." nie ma tam być "chodziłam"? Wiem, czepiam się szczegółów ;D ale podoba mi się, jest bardzo wciągające.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
http://always-be-where-you-are.blogspot.com/
Dziękuje :)
UsuńTo zdanie właśnie tak miało być napisane. Chodziło o to, że Amanda miała na sobie ciuchy Sam, a przez jej służbę w zamku, przyzwyczaiła się do sukienek i tylko je brała od Samanthy :D
Piękne opowiadanie, a ten rozdział jest wybitny.Świetnie się czyta i cały czas chce się więcej także czekam na neeext.:)
OdpowiedzUsuń