"Ból nas jednoczy. Blizny uczą milczeć..."
Ponownie zanurzyłam twarz w poduszce.
Nie miałam siły, ani ochoty na zrobienie czegokolwiek. Po prostu
mój cały idealny świat legł w gruzach. Nawet nie potrafiłam
spojrzeć w lustro, gdzie druga ja z zadowoleniem patrzy na ten cały
teatrzyk. Wciąż jej pytanie rozchodzi się po mojej głowie. Na co
mi to było? Sama nie wiem. Myślałam, że w końcu wszystko się
ułożyło. Chciałam tego, ale widocznie oni nie myśleli podobnie.
Jak zwykle wracała do poprzednich wydarzeń. Zastanawiało mnie to,
jak oni sobie radzą. Czy tęsknią za mną, i czy wszystko z nimi
dobrze. Miałam też nadzieję, że moje, jak i uczucia Ezry, były
tylko iluzją. Ale wiedziałam co on czuje. Chociaż mogłam
przynajmniej mną kierować.
Tak, teraz mogłam. Połączyłam się
ze swoim demonem. Nadal nie wiedziałam jak to zrobiłam. Czułam, że
to idealny moment. Moja, a także jego moc, ujawniła się w tym
samym czasie. Może to dzięki małej pomocy Lukasa? Jeśli chodzi o
tą małą rudą gnidę, to zawiodłam się na swoim instynkcie. Jak
mogłam go nie wyczuć? Ezra także tego nie zrobił, więc chyba
jestem jakoś usprawiedliwiona. Prawda?
Prychnęłam.
Tylko, że ja nie jestem taka jak on.
Jestem silniejsza. Bardziej niebezpieczna. Całe życie walczyłam z
tymi istotami, nie wiedząc czym tak naprawdę są. Demony,
półdemony, czy wysłannicy z Piekła. Wszyscy byli dla mnie tacy
sami. Najważniejsze jednak było to, aby ich zabić. Wcześniej
mogłam to jakoś kontrolować. Nie byłam tego świadoma, ale teraz
znam każdą swoją, jego ofiarę, która zginęła, aby ten mógł
przetrwać. Zamykając oczy widziałam nowe twarze, wraz z ich
końcem. To wszystko było jednym, wielkim koszmarem, z którego nie
mogłam się wybudzić. A chciałam, i to bardzo...
W końcu ze spuchniętymi od łez
oczami, dałam całkowity upust emocjom. Jeszcze kilka dni, a zmienię
ten pokój w mini basen... Na szczęście, w końcu usnęłam.
- Proszę wstać, Pani- odezwał się
cichy głos kobiety tuż nad moim uchem. Niechętnie przekręciłam
się na drugi bok i zgromiłam ją niemiłym spojrzeniem.
Przeszkodziła mi w takim przyjemnym śnie... Musiałam powrócić do
rzeczywistości. Chociaż nie wiem, jakbym tego nie chciała...
- Nie chce- odparłam, w nadziei, że
może to coś da. Jednak wiedziałam, że się mylę.
- Musi Pani wstać. Nie można tyle
przeleżeć w łóżku. Szkoda życia- odparła ściągając ze mnie
koc. Odparłam jej nieprzyjemnym mruknięciem.
- A jeśli ja nie chce żyć?- Służka
przez chwilę się zawahała. Widziałam niechęć w jej spojrzeniu.
- Dlaczego nie chcieć żyć? Przecież
nasze życie to dar, którego nie powinniśmy marnować. To co
robimy, czujemy, zmienia także innych. Jeśli nie ma Pani ochoty żyć
dla siebie, powinna pomyśleć o innych. Ile radości wniosłaś w
ich istnienia. Dałaś im nadzieję na lepsze. To powinno Panią
zmotywować.
- Masz rację, przepraszam- przyznałam,
a ona z lekkim szokiem patrzyła na mnie. Przyszła Królowa, która
przeprasza swoją służbę? Rzadko spotykane, o ile w ogóle ktoś
się z tym spotkał.- Możesz przygotować mi kąpiel?
Woda jak zwykle mnie oczyściła mój
umysł oraz ciało. Czułam się jak nowo narodzona. Przez chwilę
nic się dla mnie nie liczyło. Świat po prostu nie istniał.
- Gdzie jest Will?- Zapytałam, gdy ta
zawiązywała mój gorset. Wbrew temu co mówią, był on nawet
wygodny. Można się było do niego przyzwyczaić.
- Król jest na spotkaniu z naszymi
gośćmi. Mają kilka spraw do omówienia, więc nie prędko skończy
się ich narada.
- Jacy goście?- Kolejna warstwa
czerwonych falbanek została nałożona na moją spódnicę. Teraz
nie dziwiło mnie to, że kiedyś kobiety po prostu mdlały. Te suknie
były cholernie ciężkie. I strasznie wpinały się w brzuch.
- Przybyli przedstawiciele Patersu. Ich
Król wysłał swoich ludzi w sprawie jakiś morderstw. Za wszystko
obwinia naszego Króla Will'iama, ze względu na jego umiejętności.
- Masz na myśli ciała pozbawione
dusz?
- Nie wiem, chyba. Słyszałam tylko
plotki, że zrobił to jeden z naszych ludzi, ale mogę się...
Czym prędzej wybiegłam z komnaty.
Skoro trwała narada, ja musiałam tam być. Przecież ja też miała
związek z tymi atakami. To była moja wina, że znalazł się jakiś
głupiec, który pragnął mojego demona. Nawet nie wiedział na co
się szykuje.
Usłyszałam za sobą wołającą mnie
służkę. Zwolniłam krok, jednak nie zatrzymałam się. Cały czas
kierowałam się do sali, w której oni się znajdowali. Chociaż nie
miałam pewności, że zastanę ich akurat w tym pomieszczeniu.
- Pani! Nie możesz tam wejść i im
przeszkodzić!
- Jestem Księżniczką, przyszłą
Królową tego świata, więc chyba wiem co mogę! -Warknęłam na
nią zła. Odgarnęłam kosmyki włosów, które przypadkowo okalały
moją twarz i rozglądnęłam się, szukając właściwej i
najszybszej drogi.
- Kobietom zakazane jest uczestniczyć
w tego typu naradach. One muszą...
- Po prostu pięknie wyglądać i
godzić się na wszystko co ich mężulkowie chcą. Tak? To właśnie
miałaś na myśli?
- Nie- zmieszała się, nie wiedząc co
powiedzieć. Moja bezpośredniość lekko ją zaszokowała. Niestety,
nie wyglądałam na typową Królową. I tak też się nie
zachowywałam.- Chciałam Pani powiedzieć, że wrócą dopiero na
kolację, gdyż każde ich spotkanie zaczyna się od wspólnego
polowania. To taka tradycja...
Och... No to nieźle namieszałam.
Zatrzymałam się na chwilę, zastanawiając co dalej zrobić. W
końcu musiałam z nim pilnie porozmawiać, ale do wieczora było
jeszcze dużo czasu i nie miałam ochotę marnować go na leżeniu i
użalaniu się nad sobą.
- Dobrze- westchnęłam- więc będę
czekała w bibliotece. Poinformuj mnie kiedy wrócą i przynieś coś
do jedzenia. Dla dwojga.
Nie licząc własnej komnaty,
biblioteka była moim ulubionym pomieszczeniem. Książki zastępowały
mi ludzi, z których i tak nie było żadnego pożytku. Przeważały
ich pod wszystkimi względami. Szczególnie zawartą w nich wiedzą.
Znalazłam potrzebne egzemplarze i w spokoju czytałam ich zawartość,
łącząc własne informacje w całość. To, że demon użyczył mi trochę swojej mocy, nie znaczyło, że od razu zdradzi swoje
tajemnice. Wciąż zastanawiało mnie dlaczego wtedy wrócił? Był w
pewnym sensie wolny. Przez dwa lata błądził po różnych światach.
Jedynie co z tego pamiętałam, to wizyta w Piekle. Znalazł się w
jaskini, w której chociaż na chwilę odzyskałam świadomość. W
ciemnościach widziałam błękitny, lśniący napis,
rozprzestrzeniający się na ścianach. Czułam jego radość
związaną z tym miejscem. Ale miałam wrażenie, że się tego
także boi tego miejsca. Jakby wcześniej znajdowało się tu jego więzienie, w
którym gnił przez ostatnie setki lat. Co on teraz planował? I
do czego byłam mu potrzebna, skoro nie chciał władzy nad moim
ciałem?
- Widzę, że znowu jesteś tu
więziona- odezwał się Śmierć, wyrywając mnie z własnych
rozmyśleń.
- Nie jestem tu uwięziona- odparłam,
odkładając książkę na własnoręcznie rzeźbionym stole. Lwy pod szklanym blatem bezczelnie na mnie spoglądały.
- Wiem. Rozmawiałem ze Scott'em i
opowiedział mi o twoim odejściu. Za to Ez...
- Śmierć- przerwałam mu.- Nie
interesuje mnie to, co się z nimi dzieje. To koniec. Wszystko
minęło.
- Więc, po co mnie wezwałaś? Skoro
oni cię już nie interesują...
- Nie dokończyliśmy naszej ostatniej
rozmowy. Myślę, że teraz to odpowiedni moment.
EZRA
Ponownie wbiłem
wzrok w kartkę. Nie było dnia, abym nie przeczytał zawartych na niej słów. Co
zrobiłem źle? Kochałem ją ponad wszystko. Cały świat mógł
ulec zniszczeniu, byleby tylko ona była przy mnie. Dlaczego byłem
aż tak ślepy, że nawet nie zauważyłem tego fałszywego uczucia?
Teraz przyszło mi za to zapłacić. Najchętniej skończyłbym ze
sobą i tym całym gównem. Ale to właśnie jest kara za
nieśmiertelność.
Zanurzyłem usta w tym palącym trunku. Ostatnie dni tylko dzięki
niemu jakoś funkcjonowałem...
- Dosyć tego!-
Zawołał kasztanowłosy, wyrywając mi szklankę z dłoni. Napotkał
się z moją skwaszoną miną, jednak butelka też została mi
odebrana.- Staczasz się człowieku! Nie mogę dopuścić, abyś do
końca spadł! Musisz w końcu przejrzeć na oczy. Skoro odeszła,
nie była ciebie warta.
- Ona? Chyba ja
nie byłem jej wart! Co sobie myślałem związując się z
Księżniczką? Ja, prosty, były strażnik jej królestwa...
- Daj już z tym
spokój- odparł znudzony, opadając obok mnie.
- Masz rację. To
już koniec. Mam zamiar jeszcze dzisiaj stąd się wynieść.
- Ezra... Po co ci
to?
- Nie mogę zostać
tutaj, gdzie wszystko mi ją przypomina. Widzę ją na każdym kroku,
dlatego chce zacząć wszystko od nowa.
- Nie możesz-
pokręcił przecząco głową.- Tu masz rodzinę, przyjaciół.
Zawsze byliśmy razem. Od małego nie rozstawaliśmy się. Nigdy nie
zapomnę jak wstawiłeś się za mnie na Dworze Królewskim. Nie
znałeś mnie, a postanowiłeś wstawić się w mojej obronie.
- Pamiętam to-
uśmiechnąłem się, wspominając tamten dzień.- Nie dość, że
dostałem kilka batów od strażników, to w domu ojciec poprawił.
Jednak to nie zmienia faktu, że i tak chce stąd wyjechać. Z wami,
czy też bez was.
- Ezra...- zaczął
niepewnie.- Zanim Samantha...- to piekielne imię, wywołujące tyle
pozytywnych, jak i negatywnych we mnie emocji.Dlaczego nie może dać mi spokoju? -... odeszła, spotkała się
z Daviną. Gdy już miała do ciebie jechać, zniknęła na dwie godziny. Z domu Dav do parady, jest jakieś dziesięć minut
drogi.
- Może pojechała
do tej rudej łajzy ze sklepu?
- Sprawdziłem to.
Lucas nigdy tam nie pracował. On po prostu nie istnieje.
- Wiesz, niezbyt
mnie to teraz interesuje. Było minęło. Nie ma jej, jego też, więc
mam to gdzieś-wstałem, chcąc zabrać się za pakowanie. Chciałem
jak najszybciej stąd odejść.
- Jest jeszcze
coś- powiedział, przez co zatrzymałem się w bezruchu.- Samantha
zmieniła Davinę w Łowcę.
- Przecież to
niemożliwe...- szepnąłem pod nosem. Jednak chłopak to usłyszał.
- Owszem, na
początku też tak myślałem. Jednak potem przeprowadziłem kilka
badań.
Ze znużeniem
słuchałem jego opowieści. Szczerze, to nie obchodziło mnie co się
z nią stanie. Skoro ona stała się jedną z nas, musiała wiedzieć
na co się pisze. Patrick wiele razy jej wyjaśniał co się z tym
wiąże, a to, że stała się Łowcą, to już jej sprawa. Powinna
tylko dziękować, że przeżyła przemianę. Nikt wcześniej tego
nie dokonał.
- Nie znamy całej
historii Królewskiego Rodu. Może właśnie ta przemiana należy do
ich umiejętności? Przecież wiesz, że na ich temat sporządzono
tylko jedną, za to niewielką, księgę.
- Tak, wiem. Ale w
niej i tak nie było nic wspomniane o przemianach. Nie takiej
bynajmniej.
- A jakiej?
- Ona zmienia się
tak jak Samantha. Podejrzewam, że ma w sobie część jej demona...
- Czekaj-
przerwałem, nagle zyskując zainteresowanie tą rozmową.- Jej część
żyje w Davinie? Ona też będzie opętywana przez demona?!
- Nie, ale wygląda
na to, że nasza Sam szykuje się na wojnę. Davina jest jednym z jej
żołnierzy. Stworzyła nowy, lepszy i przede wszystkim silniejszy
gatunek niż nasz. Myślę, że Chris miał rację. To ona stoi za
tymi wszystkimi zabójstwami.
SAMANTHA
-
Pamiętasz, gdy byłaś jeszcze dzieckiem, zabrałem cię w pewne
miejsce. Dom wypełniony portretami.
-
Tak, pamiętam. Ale co to ma do rzeczy? Przecież to byli tylko...
-
Podobni do siebie ludzie? To ja to stwierdziłem. Zapytałem cię
wtedy, dlaczego oni wyglądają tak samo.
-
Nie są tacy sami, tylko podobni, więc muszą pochodzić z tego
samego świata- uprzedziłam jego wypowiedź.
-
Sądziłaś, że są z Piekła, gdyż nie wiedziałaś o innych światach.
Ale myliłaś się częściowo. To byli zwykli ludzie. Przynajmniej
kiedyś. Ja też należałem do nich, zanim stałem się Śmiercią.
Tak samo jak ty.
-
Przecież ja nie jestem człowiekiem.
-
Byłaś. Gdy Lilith zostawiła cię u mnie, nie byłem pewien czy
dostrzegasz istot nadnaturalnych, więc oddałem cię pod opiekę
ludziom. Obserwowałem w ukryciu, jak mijają cię krasnale, gnomy, a
ty nic nie dostrzegałaś. Póki nie skończyłaś czterech lat.
Złapałaś wróżkę i oderwałaś jej skrzydła. Dlatego też masz
na kciuku bliznę w kształcie małego zawijasa. To znak po
ugryzieniu przez wróżkę...
Spojrzałam
na moją bliznę i uśmiechnęłam się pod nosem.
No tak. Cała ja... Urocza i niebezpieczna od urodzenia.
-
Na każdym obrazie znajdowała się dwójka ludzi. Zawsze obrazy
przedstawiały kobietę i mężczyznę- wtrąciłam, chcąc uzyskać
jak najszybciej odpowiedź na męczące mnie od kilku dni pytanie.
-
Śmierć to postać żyjąca od wieków. Pod koniec kadencji wybiera
się nową parę, która będzie kontynuowała ich dzieło. Zwykle
wytrzymywali sto, czasem
dwieście lat. Wiesz, nie każdy wybrany uwielbia patrzeć
na śmierć innych. Niestety, akurat mi się to
podoba, więc wciąż jestem tym kim jestem. Wiem, że ty to
rozumiesz. Ta przyjemność odczuwana podczas oddzielania duszy od
ciała. Uczucie spełnienia...
-
Nie!- Przerwałam stanowczo.- Ja tego nie cierpię! To mój...
-
Demon?- Dokończył za mnie, przerywając mi.- Nie Sam, to ty. On to
tylko w tobie wzmaga. Każdy z moich poprzedników też miał w
sobie takiego demona. Ja też, tylko z czasem można nad nim
zawładnąć. Ale masz po części rację. Ty jesteś inna. Nie
rozumiem dlaczego twój demon jest tak silny, że potrafi zawładnąć
twoim ciałem. Możne to dlatego, że sama jesteś demonem? Nie
słyszałem jeszcze, aby kiedyś jakiś demon miał własnego potwora
w sobie.
Pod
wpływem emocji, wstałam i udałam się do jednej z gablot, z której
wyciągnęłam wcześniej przeczytaną książkę i podałam ją
mojemu przyjacielowi. Wcześniej chciałam sama do tego dojść,
jednak teraz zrozumiałam, że potrzebuje pomocy. Czytał w
milczeniu, a mi z każdą sekundą robiło się coraz bardziej
niedobrze. Wszystkie emocje zmieszały się ze sobą, tworząc
naprawdę wybuchową mieszankę. Wystarczył jeden zły ruch i...
-
Jesteś tego pewna?- Zagadał chłopak odrywając wzrok od lektury.
-
Nie. Ale to jedyne co znalazłam. Po części się zgadza. Demon
odegrał swoją rolę, ale reszta się nie spełniła. Tam jest
napisane, że każdego nosiciela chronią dwaj potomkowie Azazela,
który tuż przed upadkiem zawarł pakt z Diabłem, w zamian za jego
skrzydła, miał on chronić jego potomków.
-
Tylko niektórych. Diabeł przysiągł chronić jego potomków, tylko
jeśli z jednego płodu wyjdą dwoje dzieci. Zawsze rodziło się
jedno, drugie albo było martwe, albo po prostu nie istniało. Po
wojnie w Cerisie główna linia zniknęła.. Will nie zważał na to
kogo zabija.
-
Więc to nie może być prawda?- Westchnęłam.- To znaczy, że to zwykła pomyłka...
-
Nie. Jego potomkowie żyją, a to, co tu jest napisane to prawda. Nie wiem
skąd wzięłaś tą książkę. Powinna być w moim domu... Ale
nieważne. Ona opisuje każdego dziedzica daru życia i śmierci. To
są historie moich poprzedników, jak i zastępców. Jeśli nie
będziesz miała nic przeciwko, zabiorę ją ze sobą. Jest zbyt
cenna.
-
Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, tych ostatnich stron nie było. Ona
żyje własnym życiem, prawda? I kończy się na mnie. Na nas-
poprawiłam- Ale to wszystko nie ma sensu...
-
Sam, zobacz . To nie jesteś ty, tylko twoje dziecko. Ty jesteś
martwa.
Cisza
i ciemność. Teraz tylko to było mi potrzebne. Chciałam uciec od
tego wszystkiego, choć wiedziałam, że problemy nie znikną. To
będzie nadal się za mną ciągnąć.
-
Sam? Wszystko w porządku? Jesteś strasznie blada- stwierdził przyglądając się mi.
-
Ty znasz jego potomków, prawda? Wiesz kim są.- Śmierć skinął
głową.
-
Ty też ich znasz.
Chwila
milczenia ciągnęła się wiekami. Kim oni byli? I czy to wszystko
jest prawdą? Przecież, skoro oni wciąż żyli, powinni być przy
mnie. Przecież to moi strażnicy...
-
To Scott.- Oparłam się o zimną, szklaną szafkę.- Śmierć musisz
mi pomóc.
-
Nie mogę. To wbrew zasadom, abym dobrowolnie mieszał się w czyjeś
sprawy.
-
On będzie miał dwóch synów, a moje dziecko odziedziczy demona,
który zniszczy je. On sam zrówna wszystko z ziemią, lub zamieni
nasze światy w Piekło.
-
Sam, ja naprawdę nie mogę...
-
Nie musisz. Chce zawrzeć z tobą umowę. W zamian za moją duszę.
EZRA
Wieczór
jak zwykle się dłużył. Zresztą, ostatnio każdy dzień taki
był. Odkąd Sam odeszła, byłem nikim. Nic nie wartym zdrajcą,
który teraz musiał się ukrywać. W zasadzie to nie było nic
strasznego. W tym momencie to był mój najmniejszy problem.
Potrzebowałem rozmowy z ukochaną. Chciałem ponownie zobaczyć jej
uśmiech, po którym po prostu wiedziałem, że wszystko będzie
dobrze. Poczuć jej
ciepły dotyk, który wywoływał przyjemne mrowienie w moim ciele.
Czułem się wtedy jak jakiś gówniarz, który denerwował się
przed pierwszą randką. Każdy nasz pocałunek, był jak pierwszy.
Gdy była przy mnie, odczuwałem wszystko mocniej. Intensywniej. A
teraz? Chociaż wiedziałem, gdzie się znajduje i jak tam się
dostać, nie potrafiłem tego zrobić. Bałem się spojrzeć jej w
oczy i usłyszeć te słowa, które zapisała na kartce, z jej ust.
Wciąż
łudziłem się, że ona wróci. Powie, że to wszystko było głupim
żartem, a ja będę mógł ją przytulić. Dotknąć jej
jedwabistych włosów i poczuć zapach waniliowego szamponu, którego
używała. Cholernie za nią tęskniłem. Wszystkie smutki topiłem w
alkoholu, który na dłuższą metę, i tak już nie wystarczał.
Drzwi
do mojego pokoju zostały otwarte, niemal wyrwane z zawiasów. Leniwym wzrokiem
spojrzałem na przybysza, wylewając przy tym zawartość szklanki do mojego
gardła. Piekło niemiłosiernie. Blady
Tonny rozejrzał
się po pokoju, nim natrafił na mnie. Jemu zapewne też przydałaby
się szklanka Whisky, a raczej cała butelka.
-
Widziałeś Patricka?!- Wrzasnął zdenerwowany.
-
Ta, jest na strychu. Szuka jakieś mikstury, która ma...
- Amanda rodzi!- Krzyknął, przerywając mi. Rzuciłem się
pędem po kasztanowłosego, a gdy już go znalazłem, chwyciłem
za koszulkę, przerzucając przez ramię i udałem się do dziewczyny,
tłumacząc mu po drodze zaistniałą sytuację. W Cerisie wiele
razy towarzyszyłem przy porodach, dlatego też wiedziałem co było
przy tym potrzebne. Zostawiłem go z blondynką, która siedziała na kanapie, głośno oddychając, i zacząłem
sprowadzać potrzebne rzeczy. Woda, ręczniki i moja ręka, którą
miażdżyła dłonią Amanda.
-
Gdzie jest Scott?!- Warknąłem zły. To on powinien tu siedzieć
zamiast mnie. Ja nigdy nie opuściłbym porodu własnego dziecka.
Chociaż teraz nie musiałem się tym przejmować.
Moja jedyna miłość odeszła. Jeszcze trochę i moje
człowieczeństwo dołączy do niej. Drzwi ponownie z hukiem zostały
otwarte, a ja zakląłem pod nosem. Co to kurwa jakiś bar, że tak
trzaskają? Oczywiście, jaśnie pan ojczulek się zjawił. Wstałem,
a moje miejsce zajął Scott. Wyszedłem i zająłem jedno z wolnych
krzeseł na korytarzu. Tonny już grzał tam swoje miejsce. Słyszałem
krzyki Amandy, które omal nie rozwaliły mi bębenków. Chłopak też
się skrzywił na ten dźwięk.
Uśmiechnięty
Natte dołączył do nas. Nie wiem czemu, ale miałem ochotę wybić
mu ten wyszczerz z twarzy. Chciałem tak po prostu się na kimś wyżyć.
-
Amanda rodzi?- Zapytał po kolejnej fali krzyków blondynki.
-
Nie kurwa, ciasto piecze- fuknął Tonny. Dziękuje! Jak widać nie
tylko mi działał na nerwy.
-
Ej! Spokojnie stary! Wiecie, że jeszcze nigdy nie byłem przy
porodzie dziecka? Jakoś niezbyt...
-
Teraz masz szanse- wtrącił Patrick, wyłaniając się z pokoju.- Potrzebuje jeszcze jedną parę
rąk.
Oczywiście
Natte skorzystał z okazji i po chwili obydwoje zniknęli za
drzwiami. Nim dobrze się ociągnąłem, usłyszałem wołającego
mnie Patricka. Wszedłem do pokoju i ujrzałem nieprzytomnego
chłopaka
na
podłodze.
-
Co mu zrobiłeś?
-
Kazałem podać ręcznik- odparł niewinnie lekarz. Zaśmiałem się,
jednak przestałem,
widząc rozwścieczony wzrok blondynki.
-
Dobra, bierzmy się do roboty- powiedziałem i minąłem nieprzytomne
ciało przyjaciela,kierując się do łóżka.
Demony
to potrafi zabijać, a trochę krwi potrafi go załatwić...
SAMANTHA
Rozmowa
ze Śmiercią wcale mnie nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie. Miałam
więcej pytań niż wcześniej. Czy rzeczywiście mój los był już
przesądzony? Oczywiście, że nie.
To
ja musiałam podjąć decyzje związaną z moją przyszłością.
Ja albo oni. Wybór był prosty. Ale co dalej? Niestety Śmierć nie
mógł mi w tym pomóc, gdyż jak to on stwierdził, „obowiązki
wzywają”. Jaka była prawda, tego nie wiem, ale czułam, że
kłamie. Tylko, że ja również miałam kilka spraw do załatwienia.
Służka zapowiedziała moją wizytę Królowi, i właśnie teraz,
zmierzałam do niego, prowadzona
przez straż zamkową. Mijaliśmy nieznane mi części zamku. W
zasadzie ledwo co znałam ten budynek. Jedynie potrafiłam trafić do
kuchni i biblioteki. Resztę drogi do poszczególnych sal, po prostu
zapomniałam.
Weszliśmy
do komnaty, w której panował półmrok. Przed wielkim kamiennym
stole siedział Will, na podobnym do tronu krześle. Zauważyłam, że
było tu trzy razy więcej strażników niż w innych
pomieszczeniach. Trzech młodych mężczyzn było zwróconych do mnie
tyłem. Zwolniłam swój krok widząc blondyna między nimi. Ezra?
Ale co on tu robił?! Gdy mężczyzna się odwracał, czas jakby
zwolnił. Sekundy zmieniły się w godziny, a minuty w wieki. Jak to
możliwe, żeby on...
Wypuściłam
głośno powietrze. To nie był on. Poczułam ulgę, a może jednak
nie? Może chciałam żeby on tu był. Przytulił mnie i powiedział,
że wszystko będzie dobrze. Z jednej strony chciałam tego. Chciałam
wiedzieć, że on się nie poddał i wciąż o mnie walczy, ale po
jaką cholerę miałby to robić? I tak nie wrócę, a on będzie żył
w złudzeniu. Żałosnej iluzji, która nic innego nie przyniesie, niż ból. Lepiej żeby go tu nie było. Ułoży sobie życie z kimś
innym. Tak będzie lepiej, dla nas...
Kogo
ja oszukuje? Ja go KOCHAM!
-
Samantho, proszę poznaj ambasadora Patersu, Itherla i jego
strażników- odezwał się Will.
-
Księżniczko- powiedział blondyn, po czym uklęknął. Gestem ręki
nakazałam mu wstać.
-
Co cię tu sprowadza?- Zwrócił się do mnie Król.
-
Szukacie osoby odpowiedzialnej za śmierć waszych ludzi, jak i
ziemskich- zaczęłam, jednak zaraz blondynek bezczelnie mi przerwał.
-
Tak i znajdziemy sprawcę. Wpadliśmy na trop...
-
To ja- przerwałam tą bezsensowną paplaninę.- To mnie szukacie.
-
Sam, proszę przestań. To nie są żarty. Osoba odpowiedzialna za te
morderstwa zostanie unicestwiona i trafi do Piekła. Nie mamy czasu
na zabawę..- zamilkł widząc mój wyraz twarzy. Czułam wzrok
wszystkich w pomieszczeniu. Tak, jak chciałam.
Skupiłam
się na swojej, jak i demona, mocy. Przepływająca przez moje ciało
energia, łaskotała miejscami, lecz w sercu czułam jak igiełki,
wbijają się jedna po drugiej. Po prostu rozszarpywały je.
Szczęście demona rosło, a ja coraz bardziej cierpiałam. Zamknęłam
powieki, a gdy je ponownie otworzyłam, moje oczy stały się czarne.
Wyrażały bezdenną pustkę. Wyciągnęłam rękę w stronę jednego
ze strażników, a następnie z powrotem zbliżyłam ją do ciała,
ściskając otwartą dłoń w pięść. Strażnik upadł na podłogę
i zaczął wić się w agonii. Z jego oczów wydostawała się krew,
tworząc wielką, szkarłatną kałużę na marmurowej podłodze. Gdy
chłopak zdołał podnieść się na kolana, kolejna fala bólu
zaatakowała go. Tym razem ucierpiały jego włosy, które wraz ze
skórą, wyrywał, próbując dostać się do źródła bólu. Jednak
nie potrafił tego. Był zbyt słaby, aby się obronić przede mną.
A ja byłam w swoim żywiole.
-
Sam, przestań- usłyszałam tak bardzo utęskniony głos. Zamknęłam
powieki, a moja dusza opuściła ciało. Byłam teraz jednym z
widzów, przyglądającym się tej scence. Blondyn stanął tuż obok
mnie, a następnie przytulił mnie.
-
Ty nie jesteś taka- wyszeptał.
-
Właśnie, że jestem!- Wrzasnęłam, odrywając się od niego.-
Ezra, spójrz-
ujęłam jego twarz w dłoniach i zmusiłam go, aby odwrócił się w
moją stronę.-
Popatrz
na moją twarz. Ja żyje tym. Stworzono mnie, abym zadawała tylko
ból i to właśnie robię.
-
Wróć do domu. Do swojej rodziny. Do mnie. Wszyscy tęsknimy za
tobą.
-
Zrobiłam coś strasznego- wyznałam.- Wiem, że jeśli ty się o tym
dowiesz, znienawidzisz mnie.
-
Nigdy tego nie zrobię. Wiesz, że cię kocham.
-
Jesteś zwykłą iluzją, prawda? Moim sumieniem. Myślisz, że
wywołasz u mnie współczucie, żal, jeśli zmienisz się w niego?
Tu się mylisz, a teraz patrz- powiedziałam, wracając do swojego
ciała. Chłopak dalej wrzeszczał z bólu, co mnie zaczęło
irytować, więc po prostu postanowiłam skrócić jego cierpienie.
Podeszłam i wbiłam szpony, które wyrosły z moich palców, w
miejsce jego serca. Czarny dym, zmieniający się w nitki, wiły się
po mojej dłoni, pochłaniając jego dusze. Bezwładne ciało, po
prostu spadło na ziemię.
-
Teraz mi wierzysz?- Zapytałam z kpiną w głosie. Spostrzegłam
znieruchomiałych ze strachu wysłanników z Patersu.
Żałosne...trochę krwi i koniec jego gburowatej kadencji?
-
Widziałem ciała pozostawione przez niego. One wyglądał, jakby
spały, a to, to jest po prostu pokaz twoich zdolności. Wiem do
czego jesteś zdolna i nie wierzę, że to ty- odparł pewny siebie
Król. No tak, nie przemyślałam tego, ale wszystko da się
naprawić...
-
To uwierz- powiedziałam oschle, po czym każdy strażnik znajdujący
się w komnacie, padał na podłogę. Czarny dym błądził po
podłodze, kierując się do mnie. Puste ciała, nie były niczym
naznaczone. Chciał śpiących ludzi, to ma. A ja przynajmniej
zaspokoiłam swój wewnętrzny głód.
SCOTT
Krzyki
mojej ukochanej można było usłyszeć na kilometr. Poród był
ciężki i bolesny. Gdybym tylko mógł jakoś przenieść to na
siebie...
Byłem
szczęśliwym ojcem, który trzymał w jednej ręce pierwszego, swojego syna. Ta
mała kruszynka także nie pozostawała dłużna mamusi i próbowała
dorównać jej krzykiem. Druga dłoń była ściskana przez Amandę.
Przynajmniej tak mogłem jej jakoś pomóc.
-
Dasz radę kochanie, jeszcze tylko trochę- powtarzałem, próbując
dodać jej otuchy.
-
Ty pieprzony zapładniaczu- warknęła między krzykami.- Cholerny
dupek! Następnym razem to ty będziesz rodził!
-
Nie myślałem o kolejnych dzieciach, ale możemy to obgadać, jak
tylko urodzisz to- uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czubek
głowy.
-
Scott- zawołał kasztanowłosy, pełniący rolę położnej. Camill
podeszła do mnie i wzięła dziecko, aby je przemyć.- Idź do
szklarni po krew Samanthy.
-
Patrick, co się dzieje?- Zapytał zatroskany szwagier. O! W końcu
coś go ruszyło!
-
Dziecko odwrócił się bokiem. Musimy przeprowadzić cesarkę,
inaczej ono zginie.
Nie
potrzebowałem więcej informacji. Biegłem jak poparzony. Nie mogłem
do tego dopuścić. Nie teraz kiedy był już prawie koniec...
Przeskoczyłem
przez bajerkę i już znajdowałem się na parterze. Trzasnąłem
drzwiami, które zapewne wyrwałem z zawiasów i już znajdowałem
się w jego szklarni. Minąłem czerwone kwiaty, które zaczęły na
mnie dziwnie syczeć. Otworzyłem apteczkę znajdującą się na
ścianie i wywaliłem jej zawartość, ukazując białą, kwadratową
ściankę. Wyrwałem ją i ujrzałem niewielką lodówkę, z
torebkami z krwią. Chwyciłem odpowiednią i wróciłem do Amandy.
Jej krew działała na nas leczniczo, dlatego też od czasu do czasu
oddawała swoją ją dla nas. Zastałem
tacę pełną jakiś narzędzi
i zbladłem. Amanda uśmiechnęła się do mnie słabo, a ja podałem
im krew.
-
Chodź-zawołała rudowłosa, ciągnąc mnie za rękę w stronę
wyjścia,.
-
Nie mogę. Chce zostać z Am.
-
Musisz wyjść- zwrócił się do mnie lekarz.- Nie możemy
ryzykować.
-
Idź kochanie- odezwała się blondynka.- Dam sobie radę, a ty
zajmij się naszym dzieckiem... Idź, albo sama cię stąd wykopie-
dodała widząc moje wahanie.
Niechętnie
opuściłem pokój wraz z Camill. Wyczyściliśmy mojego syna z
resztek krwi na ciele, a następnie dziewczyna ubrała go, gdyż ja
bałem się, że mogę zrobić mu krzywdę. Mały usnął na jej
rękach, więc wsadziła go do łóżeczka. Patrzyłem jak spokojnie
śpi, a jego klatka piersiowa unosiła się do góry, aby potem
delikatnie opaść. Czarne kędziorki wyróżniały się na tle niebieskich bodów.
-
Więc, jak będzie miał na imię?- Zagadnęła młoda gosposia.
-
Tyler Tuvel Blackwigh.
-
Blackwigh?- Powtórzyła zdziwiona.- Czy ty jesteś synem Roberta
Blackwigh'a?
Spojrzałem
na nią zdziwiony.
-
Skąd znasz mojego ojca?
_________________________________________________________________________________
Hej :* Wiem, że rozdział późno, ale dopiero co skończyłam go przepisywać. Oczywiście jak to ja, musiałam też coś dodać, w niektórych miejscach :d Nie czytałam go, tylko od razu dodaję. Za wszelkie błędy przepraszam. Co do rozdziałów na waszych blogach... Przepraszam, jeśli nie skomentowałam i postaram się to nadrobić w następnej notce!
Pozdrawiam :*
Seo.
Jej, ile się działo! ^_^ Rozkręcasz się coraz bardziej! :D Skomentuję rozdział jak do Ciebie zadzwonię, bo trzymam dziecko na rękach i trochę ciężko się tak pisze :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Katarina
Mówi się, że legł w gruzach.
OdpowiedzUsuńI nie ma cytatu na początku? ;( Szkoda :)
Rozglądnęłam? To takie słowo wgl istnieje? Matko, nie wiedziałam :D
Ta akcja porodowa jakaś chaotyczna, nie uważasz? Tu biegną i nagle już trzyma ją za rękę i wychodzi. Chyba nawet nie wspominałaś, że Patrick do nich dołączył tylko nagle wyłania się zza drzwi i mówi, że mu jest ktoś potrzebny.
Matysieńko! Tyel się tu dzieje! Nadal części nie ogarniam. Muszę to sobie wszystko poukładać... Ale nieźle, na serio super akcje wymyślasz! Strasznie mi się podoba! Tylko, jak napisałaś, były błędy. Ale coś mi się dzieje z komputerem i nie mogę skopiować -,-
Jestem pod wrażeniem twojej wyobraźni! Żeby to wszystko poukładać to trzeba mieć... na pewno dużo czasu! :)
Jeny, jeny, czas mnie goni. Musze lecieć!
Do kolejnego!
Zuza ;*
Tak, wiem. Błędy są... Zaraz biorę się za poprawianie i dodanie cytatu, który wyleciał mi po prostu z głowy.
OdpowiedzUsuńCo do mojej wyobraźni... tak działa na mnie kilkudniowy brak komputera :D
Pozdrawiam i dziękuje za komentarz :*
S.
O matko dzieje się dzieje!! <3 Ładny rozdział :)
OdpowiedzUsuńhttp://s3condbreathe.blogspot.com/ Zapraszam do mnie na nowości :))
Dawno nie komentowałam. Za co bardzo Cię przepraszam. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, zresztą tak jak zawsze.
Szkoda mi Ezra (nwm jak się odmienia jego imię).
Ciekawi mnie skąd Camill zna ojca Scotta
Czekam na next i życzę dużo weny.
Pozdrawiam
Mroczna
Szkoda mi Ezry i Samanthy, tak smutno się czyta o jego tęsknocie za ukochaną i o tym, że uważa że na nią nie zasługuje... Zapewne się powtarzam, ale ten demon Sam mnie przeraża i mam nadzieję, że sobie z nim poradzi. Kurcze, co z dzieckiem Scotta? Czy zawsze musisz nas trzymać w takim napięciu? :P
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie ukazałaś zmianę charakteru Sam ze względu na jej demona, nie zmieniła się tak nagle w jednej chwili, a działo się to z rozdziału na rozdział.
Świetny kawałek, przepraszam, że mój komentarz jest krótki i może nieogarnięty, ale wróciłam przed chwilą z pola i zasypiam na siedząco.
Czekam na kolejny ♥
Pozdrawiam :) xx
escape-from-this-world.blogspot.com