"Dajesz im nadzieję... Nadzieję na zwycięstwo. Choć obydwoje wiemy, że są skazani na porażkę".
***SAMANTHA***
Miejsce,
w którym się znalazłam było...piękne. Pomijając jaskinie przez,
którą się tu dostaliśmy, warto było. Niesamowite, złote
sklepienia zdobiły ten XIIX w. gmach. Wszędzie górował przepych,
jednak odpowiadał temu miejscowi. Pierwszy raz czułam się, jakby
właśnie tutaj był mój dom. Wszystko wydawało mi się takie
znajome i na swój sposób przyjemne. Nawet naszło mnie pragnienie,
aby zostać tu na zawsze. Ale wiedziałam, że nie mogę. Przede mną
czekało zadanie do wykonania i musiałam się tego trzymać. Zbyt
wiele zależało od tego.
Kolejne
drzwi jakby automatycznie się przed nami otworzyły. Gdy mój wzrok
już przyzwyczaił
się do ciemności, dostrzegłam kilka cieni tańczących na
ścianach. Zdawały się cieszyć z mojej wizyty. Ja też. Ale
dlaczego?
Bo
tu jest twój dom. Jesteś częścią tego. Jesteś demonem.
O!
W końcu się odezwałeś? A już było tak pięknie...
Wiem,
że się stęskniłaś za mną, ale bez przesady. Moja cierpliwość
już się kończy.
Tylko
na to czekałam.
Tym
razem drzwi otworzyły się do sali tronowej. Wszystkie stoły były
zakryte, a przed nimi zasiadały
demony w ludzkich postaciach. Były piękne i zarazem straszne.
Wszystkie szepty umilkły, a ich wzrok skierował się na mnie.
Poczułam się onieśmielona tą całą sytuacją. Jednak bardzo mi
się ona podobała. Byłam w centrum ich zainteresowania. W końcu
nie po raz pierwszy w Piekle pojawił się potomek
ich Pana.
Zauważyłam
go dumnie siedzącego na swoim tronie. Czekał na mnie. Podeszliśmy
do niego, a Chris uklęknął, oddając mu hołd.
Ja
tylko prychnęłam pod nosem, gdy zauważyłam Lukasa obok niego.
Władca szepnął mu coś na ucho, po czym ta mała gnida skierowała
się w moją stronę. Niepewnie spojrzałam na Chrisa, który skinął
głową nakazując mi zachowanie spokoju. Patrzyłam się na idącego
w moim kierunku demona, nie wyrażając żadnych emocji. Może
jedynie złość, która była spowodowana chęcią zemsty na tej
pijawce. Lukas stojąc już przy mnie, chwycił moje dłonie, a
następnie ściągnął metalowe kajdanki, które z hukiem spadły na
podłogę. Otarłam zakrwawiony nadgarstek. Nienawidziłam
zaczarowanych przedmiotów. Nawet niewielki ruch powodował krwawe
skutki. Bolało jak diabli, chociaż rany szybko się goiły, wciąż
miałam wrażenie, że ktoś wypala w ich miejscu dziurę. Gdy już
rany się zagoiły, podniosłam wzrok na Upadłego. Na jego twarzy
zawitał grymas, gdy tylko spojrzał na moje zakrwawione dłonie.
Tak!
To twoja wina- chciałam to wykrzyczeć, jednak w ostatniej chwili
ugryzłam się w język. Król podniósł swój szanowny tyłek i
podszedł do mnie.
-
Wynoście się stąd!- Krzyknął po drodze do swoich poddanych.
Demony jak poparzone zaczęły wybiegać z sali, wpadając i
potykając się nawzajem o siebie. Był to dosyć komiczny widok,
który nawet poprawił mi humor. Po kilku sekundach w pomieszczeniu
zostały tylko cztery osoby i pełno potłuczonego szkła na
podłodze.
-
Witaj w domu, Sam- odezwał się Lucyfer. Teraz zauważyłam
podobieństwo między nami. Ostre rysy, ten sam kolor włosów jak i
oczu. Jasna cera, a co najważniejsze
obydwoje
byliśmy potężni, wzbudzając lęk u innych.
-
Witaj ojcze- powiedziałam, na co on się uśmiechnął.
-
Dziękuje ci, że przyszłaś. Sądziłem, że będziesz miała
problem
z dotarciem tutaj, jednak widzę, że dałaś sobie radę. Cieszę
się, że jesteś tu ze mną- położył dłoń na moim ramieniu.
Spojrzałam na jego skórę, na której widniały dawne runy. Moje
były czarne, a jego białe, wyblakłe.
-
Boisz się mnie- bardziej to stwierdziłam niż zapytałam.
-
Ja niczego się nie boje. Zwłaszcza własnej córki- odparł niemal
od razu. Jednak ja czułam jego strach, który zaczął mną
kierować. Lucyfer gestem ręki nakazał także Lukasowi i Chrisowi
opuszczenie sali. Zostaliśmy sami. Ja także wyczułam zbliżający
się wybuch, więc lepiej żeby ich tu nie było. Mogłabym ich
skrzywdzić, chociaż nie chciałam tego.
Czułam
rozprzestrzeniającą się ciemność po moim ciele. Dostrzegłam
nowe znaki na ramionach, które pojawiały się tylko podczas
przemiany. Zamrugałam kilka razy, póki
mój wzrok nie przystosował się do zmienionych zmysłów. Były one
intensywniejsze, więc przyzwyczajenie się do nich trochę
trwało. Złapałam za dłoń Upadłego,
mocno zaciskając na nim palce. Syknął z bólu. Popchałam go tak,
że zatrzymał się na ścianie, kilka metrów nad podłogą.
Wkurzona, ruszyłam w jego kierunku.
-
Sam, uspokój
się!- Krzyknął, podnosząc się. Wyrwałam metalowy świecznik,
którym przywaliłam mu w twarz. W miejscu uderzenia pojawiła się
krew. Ponowiłam tą czynność, a na koniec przebiłam metalem jego
brzuch. Świecznik utknął
w
ścianie.
-
Czego ty właściwie chcesz ode mnie? - Warknęłam, spoglądając na
jego gojące się rany.
-
Sama powinnaś odpowiedzieć sobie na to pytanie- bez problemu
wyciągnął z siebie metal, odrzucając go na bok.- Czego może
chcieć ojciec od córki?
-
A czego może chcieć Władca Piekieł od demona?
-
Słusznie. Już wcześniej rozmawialiśmy o tym.
-
Nie myśl, że będę ci służyć jak te pijawy. Nie jestem żadnym
psem na posyłki- tym razem chwyciłam krzesło, które cisnęłam w
jego kierunku. Zasłonił się rękoma, ale mebel i tak roztrzaskał
się na nim. Miałam ochotę rozbić
każdy
przedmiot na jego ciele. I tak też zamierzałam zrobić.
***CHRISTOPH***
Stałem
tuż za drzwiami w towarzystwie tej rudej świni. Rozumiałem
Samanthę,
która go nie cierpiała. Ja też nie darzyłem go sympatią. Mała
fałszywa żmija, która tylko czeka na odpowiedni moment, aby
zaatakować. Oparłem się o drzwi, a wzrok wlepiłem w sufit.
Strasznie mi się nudziło. Nie byłem przyzwyczajony do
bezczynności. Wzdrygnąłem się, słysząc kolejny huk w
pomieszczeniu. Spodziewałem
się takiej reakcji po Sam.
-
Chyba się dogadują- mruknąłem, przez co zgromił
mnie
wzrokiem. - No więc... Co tam u ciebie?
- Jakoś leci- odparł
wzruszając ramionami.- Córka mojego Pana pewnie próbuje go zabić,
a ja stoję
bezczynnie z jakimś idiotą, który nie potrafi przyzwoicie się
zachować. Poza tym to wszystko w porządku. A u ciebie?
- Aha -
mruknąłem unosząc jedną brew ze zdziwienia. Kolejny powód żeby
go nienawidzić. - Przystojniaczku,
nie mów, że moje towarzystwo ci nie odpowiada. Przecież tu jest
taaak
romantycznie.
- Zamknij się- warknął zły, co mnie bardzo
rozbawiło.
- Nie mów, że nie odwzajemniasz moich uczuć-
złapałem się za pierś udając ból.- Nie niszcz tego, co
zbudowaliśmy przez ostatnie lata. Przecież my się kochamy,
Luki!
Chłopak ścisnął dłonie na mojej szyi, przywierając
mnie do ściany. Zacząłem się jeszcze głośniej śmiać.
-
Chyba ci coś powiedziałem! Dla mnie to nie są żarty!
- Oj weź,
mógłbyś czasem się zabawić, a nie tylko wykonujesz jego
polecenia. Możesz pójść na Ziemię i zrobić co zechcesz!
-
Teraz jedynie mam ochotę cię zabić- w jego dłoni pojawił się
demoniczny
sztylet z anielską rękojeścią- rzadko
spotykany przedmiot,
gdyż potrzeba silnego zaklęcia, aby połączyć te dwa wrogie
siebie materiały. Jego dłoń z bronią zbliżyła się do mnie.
Zacząłem się wierzgać nieswojo, gdy poczułem piekący metal na
skórze.
-
Wystarczy!- usłyszałem wybawicielski głos kruczowłosej. Nie
wiadomo co by ten psychopata zrobił, gdyby ona się nie pojawiła.
Lukas zgiął się w połowie i opadł na ziemię, wijąc się z
bólu. Wiedziałem, że ona
jest
w swoim żywiole, więc nie chciałem jej przeszkadzać, aby samemu
nie ucierpieć. A
może
też dlatego, że widok cierpiącego demona bardzo mi się podobał?
-
Samantho- zawołał Lucyfer wyłaniając się z pomieszczenia. Jego
ubrania zdobiła krew.
Przyjemny widok.- Myślę, że już wystarczy.
-
To chyba nie od ciebie zależy. To, że jesteś moim ojcem czy też
Władcą Piekła, a ja po części jestem demonem, nie znaczy, że
możesz mi rozkazywać!
-
Chyba już wyjaśniliśmy sobie tą kwestię posłuszeństwa.
Wezwałem cię tu jako ojciec, a nie jako twój Pan.
-
Nigdy nie będziesz nim, więc daruj sobie te ckliwe teksty.
-
Samantho, jeszcze musimy sobie wiele wyjaśnić, gdyż zaszło
wielkie nieporozumienie.
-
Twierdzisz, że mój demon nie zawarł z tobą paktu?
Lucyfer
zamilkł. Widziałem jego zmieszanie związane z tą sytuacją. Nie
spodziewał się tego, iż ona dowiedziała się o tym. Zmierzył
mnie wrogim spojrzeniem. Tak, wiem...zapomniałem mu o tym wspomnieć.
Teraz to mi się zbierze, chociaż wolałem spotkanie z nim, niż z
wściekłą Sam. Ona jakimś dziwnym
sposobem
potrafiła wyciągnąć mój wewnętrzny ból na wierzch. Albo to
wszystko działo się w mojej głowie? Kto wie...
-
Nie znasz całej prawdy, więc nie dopowiadaj sobie. Proponowałbym,
abyś ochłonęła i później dokończymy naszą rozmowę. Chris-
zwrócił się do mnie, a moje mięśnie spięły się- zaprowadź ją
do pokoju, a potem przyjdź do mnie. Musimy omówić parę
kwestii.
Wiedziałem,
że tak będzie! Może dałbym rade uciec? Ta, jasne... Już widzę
tą ucieczkę. Cienie mnie dopadną i przyciągną do niego.
Zobaczę jego gębę zwisając do góry nogami. Znowu.
-
Chris zostaje ze mną- odezwała się kruczowłosa, na co ja
odetchnąłem z ulgi. Ta dziewczyna znowu uratowała mój zgrabny
tyłeczek.
-
Jak chcesz- odparł Władca.-
Ale kara go i tak nie ominie.
-
Dotknij go, a zabiję Lukasa i inne demony-
warknęła wściekła, a jej oczy ponownie stały się całe
czarne.
Lucyfer
niechętnie ustąpił. Zdążył się już przekonać co do siły
swojej córki. W końcu płynie w niej jego krew.
-
Mam nadzieję, że przyjdziesz dzisiaj na kolację i w spokoju
dokończymy naszą rozmowę. Wiele demonów chciałoby poznać
pierwszego dziedzica Piekła.
Dziewczyna
ruszyła w głąb budowli nie oglądając się za siebie.
Wymieniliśmy się zdziwionymi
spojrzeniami
i ruszyłem za nią.
Wiedziałem,
że przez nią będę miał kłopoty, ale bez przesady...
***EZRA***
Leżałem
na dworze rozkoszując się ostatnimi promieniami słońca. Tego
tygodnia oczywiście. Jak przystało na niedzielę, nuda strasznie mi
doskwierała. W ostatnim czasie nawet zaangażowałem się w życie
mojej rodziny. Awansowałem ze zdrajcy i zbiega na opiekunkę dla
dzieci. Chociaż każdy normalny rodzic nie pozwoliłby oddać
dziecko pod opiekę kilkusetletniego półdemona, zwanego Łowcą,
który przez ostatnie parę tygodni zalewał smutki w alkoholu, a
jeszcze wcześniej zawodowo zabijał demony. Do tego dochodziły
tortury, ale to taki szczegół. Teraz to życie wydało się być
takie odległe.
Pamiętam
jak wraz z Sam zaczynaliśmy ćwiczenia. Jak słodko marszczyła swój
nosek, gdy się denerwowała, co często się zdarzało. Nie
potrafiła się nad niczym skupić. Kierowała się emocjami, co ją
zbyt rozkojarzyło. A potem nasz pocałunek... Gdy poczułem smak jej
wiśniowych ust, myślałem, że jestem w Raju. Czułem, jakbym
próbował puszystą piankę, bojąc się, że
mogę jej zrobić krzywdę. Podczas każdego dotyku, jej delikatna
skóra wyrażała więcej uczuć, niż mógłbym jej wypowiedzieć przez każdą sekundę naszego życia. Nie
zasługiwałem na nią i, w końcu, chyba to do niej dotarło. To co
było, już nie wróci, a ja musiałem się z tym pogodzić. Wstałem,
kierując się w stronę domu. Minąłem taras i otworzyłem wielkie,
szklane drzwi. Gdy już znalazłem się w środku, zauważyłem, że
Scott siedzi zmartwiony na kanapie. Schował twarz w dłoniach.
Chciałem znaleźć się jak najdalej od niego, jednak obiecałem coś
Sam. I musiałem dotrzymać słowa.
-
Wszystko w porządku?- Zapytałem zajmując miejsce naprzeciw niego.
Chłopak dopiero teraz zauważył moją obecność, przez co lekko
drgnął, słysząc mój głos.
-
Nie, Ezra. Nic nie jest w porządku- głośno wypuścił powietrze.
-
Więc mów co cię trapi.
-
Myślałem, że po odejściu Samanthy gorzej już być nie może.
Jednak się myliłem. Wiesz, niektórzy mają takie przeczucie, coś
jak szósty zmysł. Przez lata będąc z nią, poznałem ją na
wylot. Zawsze wiedziałem co się dzieje. I nawet teraz, gdy nie ma
jej ze mną, wiem, że potrzebuje pomocy.
-
Jest dużą dziewczynką i jestem pewien, że zdawała sobie z tego
sprawę, gdy nas zostawiała- westchnąłem, próbując uwierzyć we
własne słowa.
-
Wiem, ale to coś innego. Dziwnego. Mam wrażenie, że ona mnie woła.
Chce, abyśmy byli przy niej i jej pomogli.
-
Wiesz, że to niemożliwe. Gdyby się z nami skontaktowała, na pewno
wszyscy byśmy to wyczuli.
-
To nie wszystko- zaczął nerwowo pocierać dłonie.- Camill i ja
jesteśmy rodziną. Jej matka była siostrą mojego ojca.
-
Ty chyba sobie żartujesz!- Krzyknąłem wstając. Spojrzałem
na chłopaka. Chyba mówił poważnie... Nie mogłem uwierzyć, że
to prawda! Jak ona mogła?! Przecież sama była zwykłym półdemonem,
wilkołakiem, a nie Łowcą! Czułem to i sama mi się do tego
przyznała! Tonny też to potwierdził... sam uznał, że ona jest
odpowiednia na to miejsce, a on nigdy się nie mylił!
-
Mówię poważnie. Sam mi kiedyś wspomniała, że pochodził z
Irlandii, ale przecież to jakiś absurd. Nie chciałem nic wiedzieć
na jego temat. Przez niego zostałem sam. Gdyby nie ona, pewnie już
bym nie żył. To cud, że się spotkaliśmy. Przecież tu żyje
kilkanaście tysięcy osób, więc czemu akurat ona się pojawiła?
Mógł to być każdy... ale nie ona!
-
Może to nie był przypadek?- Podzieliłem się z nim swoimi
obawami.- Przez ostatnie lata powinniśmy zrozumieć, że nic nie
dzieje się bez przypadku. Ktoś specjalnie ją tu skierował, a my
musimy się dowiedzieć w jakim celu. Nie chce ryzykować, że może
coś się stać, zwłaszcza, że teraz nie jesteśmy zbytnio
bezpieczni. Mamy zbyt wiele do stracenia- wypowiadając ostatnie
zdanie, poczułem niemiłe ukłucie w klatce piersiowej.
Ja
już i tak zbyt wiele straciłem.
***SCOTT***
Stałem
spoglądając na otaczających mnie ludzi. Wszyscy tak beztrosko
zajmowali się codziennymi zajęciami. Nawet mój szwagier wydawał
się być szczęśliwy, chociaż miałem wrażenie, że nigdy się
nie otrzęsie po stracie Sam. Ja wciąż cierpiałem z tego powodu.
Była dla mnie siostrą. Jedyną osobą, która przez te lata się
mną zajmowała. Kochałem ją i straciłem. Ale chyba już taka
kolej rzeczy. Ludzie, czy też nieludzie, wszystkich łączy jedno;
cierpienie. Cobyśmy nie zrobili, zawsze szczęściu towarzyszy ból.
Bo przecież bez tego nie wiedzielibyśmy co to dobro. Gdybyśmy nie
zaznali tego wszystkiego, żylibyśmy jak bezduszni, gotowi na każdy
rozkaz. Czyli bylibyśmy nikim. Nic by nas nie poruszyło, zmartwiło,
czy też uszczęśliwiło. Zwykłe maszyny kierowane przez innych.
Ale
bardziej zastanawiał mnie powód jego zmiennego nastroju, niż
własne przemyślenia. Stanąłem tuż obok drzwi i, gdy chciałem
zadać mu to pytanie, blondyn po prostu mnie minął, jakby mnie w
ogóle nie dostrzegał. Nawet nie zareagował na moje wołanie.
Rozumiem, że może być wściekły przez to co mu powiedziałem, ale
sam nie dałbym rady z tym problemem. Dlaczego nie mogę martwić się
o to, czy moja żona jest szczęśliwa, czy też jest jej dobrze, jak
przystało na normalne małżeństwo? No tak, bo my przecież nie
jesteśmy normalni.
Skierowałem
się do pokoju chłopców. Zauważyłem, że przebywając z nimi
czułem się spokojniej. Te słodziaki sprawiały, że odcinałem się
od świata. Przez chwilę przebywałem w zupełnie innym miejscu,
jakim jest ich pokój. Drzwi do ich sypialni były otwarte, a w
środku... To pomieszczenie nie przypominało pokoju dla dzieci.
Zamiast łóżeczek stała kanapa, a miejsce ich mebli zajęły
regały z książkami. Co ty się kurwa dzieje?!
Pobiegłem
do sypialni, gdzie zastałem swoją ukochaną. Klęczała przy łóżku,
a wokół niej leżały zużyte chusteczki. Moje serce przyśpieszyło
swoje bicie, gdy zbliżałem się do niej. Coś musiało się stać.
Coś naprawdę okropnego. Blondynka nie zauważyła mojej obecności,
co mnie jeszcze bardziej zmartwiło. Czyżby aż tak zatraciła się
w cierpieniu, że nie dostrzegała otaczającego ją świata?
Mój
wzrok skierował się na dwóch
młodych mężczyzn, którzy weszli do pokoju. Wydawali się dość
znajomi. Obydwoje mieli około szesnaście lat. Byli prawie
identyczni, jednak różnił ich kolor włosów. Jeden był
blondynem, zaś drugi miał prawie czarne włosy. Ich twarze także
wyrażały smutek. Pomimo tych wyraźnych rys, w oczach widziałem
łagodność.
-
Mamo?- Odezwał się jeden z nich, na co ja zamarłem. Czyżby to
byli moi chłopcy?! Czy to Tyler i Ethan?- Nam też go brakuje...
-
Nie możesz wiecznie tu siedzieć- zaczął drugi.- Musisz do nas
wrócić. Brakuje nam ciebie.
Halo!
Ja też tu jestem! Może mi ktoś wytłumaczyć, co tu się dzieje?!
-
Wiem, ale to wciąż boli... Dzisiaj mija dopiero druga rocznica, a
ja wciąż czuję jakbym straciła go wczoraj...-O CZYM TY MÓWISZ
KOBIETO?!- Wasz ojciec na pewno byłby dumny, że ma takich synów.
-
I córkę- odparł blondynek siląc się na uśmiech.
Ja
tu jestem!- Krzyczałem, chociaż nikt mnie nie słyszał. W moich
oczach zagościły łzy, chociaż żadna nie wypłynęła.
-
Tak, kochanie- wstała, po czym przytuliła do siebie chłopaków.-
Zawołajcie Cassie. Chcę dzisiaj pojechać na jego grób. Na pewno
się za nami stęsknił.
-
Wszyscy już czekają na dole- tym razem odezwał się Tyler.- Wujek
Ezra z ciocią
Sam także przyjechali.
Czekaj...
Sam wróciła?
-
Więc chodźmy- odparła blondynka uśmiechając się smutno. W
towarzystwie chłopaków, wyszła z naszej sypialni, w ogóle mnie
nie zauważając. Gdy drzwi się zamknęły, otrząsnąłem się.
Mogłem znów poruszać kończynami. Skierowałem się do łóżka,
na którym leżała ramka. Chwyciłem ją i z niedowierzaniem
patrzyłem na fotografie. Przedstawiała nasze zdjęcie ślubne.
Trzymałem ją na rękach, boso stąpając po piasku. Moja koszula
była rozpięta, a marynarkę zostawiłem na sali. Amanda ujęła
dłońmi moją twarz, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
Uśmiechnąłem się podczas tej czułości. Fotograf uchwycił
tą chwilę, gdy blondynka akurat położyła dłoń na zaokrąglonym
brzuszku, nie przestając mnie całować. Byliśmy wtedy tacy
szczęśliwi.
Dopiero
po chwili dostrzegłem, że fotografia jest czarno biała, a u góry
widniała czarna wstążka. Nie! To nie może być prawda... Ja
żyję... Jestem tutaj... Oddycham...
Albo
nie? Co jeśli to moja dusza, w końcu odnalazła drogę do nich? A
ja byłem martwy...
Zostawiłem
swoją rodzinę tak, jak mój ojciec mnie.
Zdjęcie z hukiem roztrzaskała się na podłodze. Drobinki szkła odbiły się
od mojego ciała. Zobaczyłem oślepiający blask, który
rozprzestrzeniał się po pomieszczeniu. Nie widziałem nic, prócz
tej jasności, póki nie poczułem jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
Głośno dysząc usiadłem na łóżku. Przez chwilę nie mogłem się uspokoić,
jednak widząc śpiącą obok siebie blondynkę, wszystko samo się
ustatkowało. To był kolejny koszmar. Ten
sam sen, który już wcześniej mnie męczył, jednak tym razem było
inaczej. Miałem wrażenie, że przede mną stoi wybór. Mogłem temu
wszystkiemu zaradzić. Nie musiało dojść do tej tragedii. Wiedząc,
że i tak już nie usnę, skierowałem się do pokoju chłopców,
upewniając się, że z nimi wszystko w porządku. Gdy zobaczyłem
śpiących maluchów, powoli i po cichu wycofałem się z
pomieszczenia i udałem się do kuchni. Zegar wskazywał dopiero
trzecią w nocy, więc miałem sporo czasu przed sobą. Wyciągnąłem
jedną butelkę wina i zasiadłem samotnie na kanapie. Korek niemal
sam wyleciał, a moje gardło poczuło przyjemny smak słodkiego
alkoholu. Wypiłem pół butelki wina. Oparłem ją o udo, nie
wypuszczając z dłoni. Beznamiętnym wzrokiem wpatrywałem się w
jej zawartość. Ciecz przechylała się z jednego boku na drugi. Nagle poczułem ugniatający się materac pod czyimś ciężarem. Nie musiałem się oglądać, aby wiedzieć, kto zaszczycił mnie swoją obecnością. W
końcu podniosłem butelkę i podałem ją przyjacielowi.
-
Chcesz?- Zapytałem. Chłopak od razu chwycił moją zdobycz i
przyssał się do niej.- Czemu pojawiasz się za każdym razem, gdy
mam koszmary?
-
Wiesz, pomyślałem, że jakaś dobra bajka na dobranoc załatwi
sprawę. Nawet wymyśliłem kilka, jednak każda kończy się jakąś
krwawą masakrą. Ale najlepsza jest ta, w której dziewczynie
podrzynają gardło! Słuchaj. Dawno, ale to bardzo dawno temu...
-
Śmierć- przerwałem mu.- Powiedz prawdę. To ona cie tu przysłała?
-
I tak sam byś się domyślił... Tak, Sam chciała, abym cię
pilnował.
-
Nie jestem dzieckiem- warknąłem, wyrywając mu trunek z dłoni.
Pustą butelkę wyrzuciłem na
dywan. Szkło nie wydało z siebie żadnego odgłosu.- Może jeszcze
powiesz, że chłopakom także kazała mnie pilnować?
-
W zasadzie...Tylko blondaskowi.
-
Świetnie- mruknąłem.- No po prostu zajebiście.
-
Ona martwi się o ciebie. Chciała, abyś był szczęśliwy, gdy jej
nie będzie.
-
Myśli, że bez niej będę szczęśliwy? Dobre! A tak w ogóle, może
tobie powiedziała dlaczego od nas odeszła? Bez żadnego pożegnania,
czy też jakiegokolwiek słowa. Wracam do domu i dowiaduję się, że
moja kochana siostrzyczka postanowiła wyjechać na wieczne wakacje.
Nawet kurwa nie raczyła mnie o tym poinformować!
-
Scott, to nie jest takie proste. Wiesz co się działo z nią przez
te ostatnie kilka miesięcy. Potrzebuje czasu, żeby wszystko
zrozumieć.
-
Ale jakoś tobie wybaczyła- mruknąłem wściekły.
-
Łączą nas pewne sprawy, które wymagają wzajemnej komunikacji.
Nie miała wyjścia, chociaż jeśli ci to poprawi humor, mnie także
nie cierpi.
-
O matko! Mam teraz skakać z radości? Chce się z nią spotkać.
Musi mi to osobiście wyjaśnić- narzuciłem na siebie koszulkę i,
nie zważając na protesty chłopaka, nakazałem mu siebie
zaprowadzić do niej.
-
To jest bardziej skomplikowane niż myślisz. Ona nie jest w Cerisie,
tylko...- przerwał spoglądając za mnie. Powiodłem swój wzrok w
tamtym kierunku, dostrzegając stojącego blondyna za mną.
Cholera... Ciekawe ile usłyszał z naszej rozmowy.
-
Ona jest w Piekle, prawda?- Zapytał, a ja jeszcze bardziej
wytrzeszczyłem oczy.
Hejka :* Rozdział pisany na lekcji... więc za wszystkie błędy przepraszam >.<
Zawaliłam rodzinne spotkanie -.- Miał być więcej akcji... ale tyle musi wystarczyć. Następny rozdział może będzie za tydzień( nie obiecuję, bo sprawy się trochę pokomplikowały). Po 16 już wszystko wróci do normy ;)
A tak wgl, jak myślicie, co będzie ze Scott'em? Jak Ezra zareaguje na wieść, że Samantha jest w Piekle? I co kombinuje Sam? Jakieś sugestie, które mogłyby mnie zachęcić do zmiany zakończenia? Jak już wcześniej wspomniałam, nie będzie one zbyt szczęśliwe, ale do końca jeszcze trochę :*
Pozdrawiam
Seo
PS. Zapraszam -----------> W imię wolności...