Obudziłam
się w tym samym pomieszczeniu, co z moich snów, jak twierdziła
Amanda-służąca. Bez problemów wygramoliłam się z łóżka,
po
czym spojrzałam na swoje ubranie.
Znów miałam na sobie tą kremową suknię, co ostatnio.
Wyszłam
na korytarz i ruszyłam na poszukiwania Amandy. Minęłam kilka osób,
ale żadna z nich nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Byłam
dla nich niewidzialna. Oczywiście, dla wszystkich oprócz NIEGO.
Z opowieść Amandy wiedziałam, że był bezwzględnym władcą z
zamiłowaniem do tortur i śmierci. Uwielbiał obserwować
cierpienie innych i napawać się ich bólem. Kolejny świr, który
chciał się mnie pozbyć. Dziewczyna mówiła, że z pragnienia władzy
wybił moją rodzinę i objął tron, a poddani sparaliżowani strachem po
prostu mu ulegli. Jedna ze służących wyniosła mnie, ratując przy
tym moje życie i królewski ród.
Usłyszawszy
to, omal nie parsknęłam śmiechem. Takiej bajeczki już dawno nie
słyszałam. Niemowlę wyniesione z pałacu po to, aby w późniejszych
latach mogło wyzwolić swój kraj od władzy jakiegoś króla,
którego imienia nie chciała mi zdradzić. Nawet na wspomnienia tej
opowieści chichotałam. Ja – księżniczka, a w przyszłości
królowa. Czułam, że ona kłamie, ale jaki miałam powód, by jej
nie wierzyć? Była tak przekonana o słuszności swojej opowieści,
że nie zwracała uwagi na moje protesty.
Od
Śmierci wiedziałam, że moi rodzice zostali napadnięci i
zamordowani, a przybywszy po ich dusze, znalazł mnie – przykrytą
ciałem matki. Zlitował się nade mną i oddał pod opiekę ludziom.
Było to dość dziwne, że wielki Żniwiarz zainteresował się małą
dziewczynką. Wtedy wystarczyła mi taka bajeczka i nie dopytywałam więcej na ten temat. Nie interesowało mnie, kim byli moi rodzice i czym
sobie zasłużyli na taką śmierć. Jednak Amanda dała mi powód do
wątpienia w jego historyjkę. Oczywiście nie wierzyłam w jej
wersję, ale przestałam także wierzyć Śmierci.
Usłyszałam
odgłos płaczu wydobywający się spod
drewnianych drzwi. Otworzyłam
wrota, lecz w
środku było ciemno. Wyciągnęłam świeczkę, która znajdowała się we świeczniku przy ścianie
w
holu
i weszłam do pomieszczenia.
Ten
pokój
bardzo różnił się od pozostałych. Inne były zadbane, bogato
umeblowane i na swój sposób ładne. Ten
był pusty i obskurny. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. W
jednym z rogów dostrzegłam skuloną Amadnę, która
cała
się trzęsła.
Podeszłam do niej,
chcąc
ją jakoś uspokoić,
ale ta pod wpływem mojego dotyku jeszcze bardziej się wystraszyła.
Podniosła głowę i spojrzała na mnie. Twarz miała mokrą od łez,
a na policzku widniał wielki fioletowy
siniak. Wiedziałam, kto mógł to zrobić, dlatego jeszcze bardziej znienawidziłam tą osobę.
Jak można uderzyć dziewczynę, która jeszcze wyglądała na
dziecko? Poprawka: ona była dzieckiem! Ile mogła mieć lat? Piętnaście, szesnaście?
Złapałam
ją pod ramię, chcąc wyprowadzić z tego pomieszczenia. Nie
wiedziałam
dlaczego,
ale wydawało mi się, że w tej komnacie coraz bardziej śmierdział.
Spotkałam się z jej sprzeciwem, jednak
w końcu uległa i podreptałyśmy do mojego
pokoju.
Z racji tego, że zawsze budziłam się w tym łóżku, postanowiłam
przywłaszczyć sobie tę komnatę.
Posadziłam
ją na sofie przed kominkiem i przyniosłam nawilżony wodą ręcznik.
Przy każdym dotyku twarzy tym materiałem dziewczyna krzywiła się
z bólu, choć próbowałam robić to najdelikatniej, jak tylko
potrafiłam. Współczułam tej
dziewczynie. Od małego zmuszana do służenia tyranowi, który ją bił.
– Nie
musi panienka tego robić. – Złapała moją rękę, powstrzymując
dalsze czyszczenie.
– Sam
– poprawiłam ją. – Już ci mówiłam, że masz zwracać się do
mnie po imieniu
– Nie
wypada mówić tak do księżniczki. – Widziałam w jej oczach
błysk.
Tak jakby cały ból zastąpiono czymś innym. Czymś
lepszym. Może nadzieją? Wcześniej nie była tak widoczna, ale
teraz widziałam ją wyraźniej. Amanda miała nadzieję, że wraz z moim
przybyciem zakończą się wszystkie cierpienia i uwolnię ich od
bólu.
Westchnęłam. Jak ona się myliła... Nie mogłam nic zrobić, ale
nie chciałam robić jej przykrości, więc przemilczałam to.
– Amando,
powiesz mi, co się stało?
– To
nie panienki wina. Nie powinna się panienka tym przejmować. – Przyciągnęłam ją do siebie i przytuliłam.
Była
jeszcze dzieckiem, nie zasługiwała na takie traktowanie. Ręką
gładziłam jej włosy, widziałam, jak bardzo brakowało jej
jakiejkolwiek czułości.
– Amando, muszę spotkać się z tym potworem i... – przerwałam, gdy
dziewczyna wyrwała się z mojego uścisku i spojrzała na mnie.
Jej
twarz przybrała teraz trupioblady kolor, na której rażąco uwydatniał się fioletowy siniak. Spojrzała na mnie z przerażeniem
– Samantho!
Nie możesz się z nim spotkać! Jeśli cię rozpozna, zabije, a wraz
z tobą umrze nasza nadzieja!
Musiałam znaleźć jakiś sposób, aby teleportować się tutaj wraz z ciałem. Będąc jedynie w takiej postaci mogłam tylko rozmawiać z Amandą. Dla innych byłam niewidoczna.
– Widzisz,
nie było aż tak trudno – zaczęłam się śmiać, a
zdezorientowana dziewczyna w końcu zrozumiała, do czego
doprowadziłam, i przyłączyła się, śmiejąc do mnie. – Mam
nadzieję, że teraz będziesz się zwracać do mnie po imieniu. – Dziewczyna kiwnęła głową na zgodę. – Mam do ciebie prośbę,
możesz mi powiedzieć, co to za pierścień? – Wskazałam jej ręką
sygnet na mojej dłoni.
Wielkie
drzwi starej restauracji trzasnęły z hukiem. Mężczyzna ruszył
pustym holem do gabinetu, który znajdował się na końcu korytarza.
Złość
emanowała z niego na kilometr.
Widział, jak po drodze kilka gapiów wychodziło
z pomieszczeń, aby sprawdzić, co spowodowało ten huk.
Ściągnął
skórzane rękawiczki i cisnął je na
czerwony dywan przykrywający podłogę. Złapał za klamkę, a
następnie nacisnął nią, wchodząc do gabinetu.
Na skórzanym fotelu przed biurkiem siedział dowódca stada
wilkołaków. Mężczyzna pomimo furii zgrabnie i w miarę spokojnie
minął biurko, stając bezpośrednio przed
Aaronem. Złapał za jego koszulę, po
czym
bez żadnego oporu podniósł go i
rzucił
nim tak, jak piłką o ścianę. Ten oszołomiony i obolały
spojrzał na napastnika, który znów przygotowywał
się
do ataku. Aaron poczuł silną dłoń na szyi przyciskającą go do
szafy. Nie miał żadnych szans przy tym starciu, lecz nie mógł też podnieść ręki na własnego przywódce.
– Rivelash!
– warknął. – Samantha Rivelash!
Wilkołak
złapał za duszącą go rękę, jednak na próżno. Uścisk był
zbyt mocny nawet dla niego. Czuł, że powietrze powoli uchodzi z
jego płuc, a twarz przybiera purpurowy odcień. Nagle dłoń puściła
gardło, przez co mężczyzna opadł na kolana, głośno zaczerpnąwszy
tchu.
– Chciałeś...
chciałeś łowcę – wyjąkał. – Silnego łowcę – wyszeptał.
– Tak!
Łowcę! A nie... – przerwał, wpatrując się w niego. Chwycił go
za kołnierzyk i cisnął na krzesło. – Ty nie wiesz, kim ona
jest? – zapytał zdziwiony.
– Ona
jest łowcą. Tak jak Scott. Szkoli go od kilku lat i przygotowuje
na łowy. Nawet gdybym nie wyczuwał tego, rozpoznałbym łowcę po
jego umiejętnościach. – Jasnowłosy prychnął śmiechem.
Przetarł
twarz śmiejąc się.
– Niech mnie diabli! – Pokręcił głową.
– On nie wie – szepnął pod nosem.
Gdy
już się opanował, usiadł na kanapie obok biurka i spojrzał na
niego.
– Scott nie żyje, a ona zabiła trzech moich ludzi –
powiedział lodowatym głosem.
Aaron
spiorunował go wzrokiem
– Jak
to nie żyje?! Przecież potrzebowałeś łowcy. Sam! Chłopaka
miałeś zostawić w spokoju! – krzyczał ze złością.
– Ja
go nie zabiłem. – Machnął ręką. – Thomasa trochę poniosło...
– Poniosło?
Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? Obiecałeś mi, że nic im się
nie stanie. Chciałeś tylko silnego łowcę i miałeś ją wypuścić,
a do chłopaka się nie zbliżać!
– Niczego ci nie obiecałem – zaśmiał się. – Powinienem cię zabić, ale
zostawię to jej. Na twoim miejscu zacząłbym się modlić. Nie
chciałbym być teraz w twojej skórze. – Wstał i skierował się w
stronę wyjścia.
Jednak przed opuszczeniem pomieszczenia odwrócił
się do znajomego.
– A tak w ogóle... Arakiel? – zapytał. –
Poważnie? Nie mogłeś wymyślić czegoś innego? – powiedziawszy
to, wyszedł trzaskając drzwiami.
Obudziłam
się tym razem w kompletnie obcym mi łóżku... i pokoju.
Zmarszczyłam czoło, rozglądając się po pomieszczeniu. Meble były
w jasnych odcieniach. Kremowa marmurowa podłoga, piaskowa tapeta,
mały stoliczek w rogu z dwoma skórzanymi fotelami po bokach. Wielki
puszysty dywan znajdował się między dwudrzwiowa szafą a łóżkiem,
które było przystrojone w jedwabną beżową pościel.
Moje czarne włosy w śmieszny sposób kontrastowały z pościelą.
Wyciągnęłam dłoń spod kołdry , żeby je ułożyć, i zobaczyłam
bandaż na dłoni lekko ubrudzony krwią. Zdezorientowana zaczęłam
wodzić wzrokiem po całym pomieszczeniu. Miałam wielką pustkę w
głowie, a ból przeszywał ciało. Próbowałam wstać, ale
zaraz położyłam się z powrotem. Spojrzałam na
mężczyznę siedzącego na materacu. Śmierć z rękami podpartymi
pod głową wpatrywał się we mnie. Dostrzegłam troskę i żal w
jego oczach.
– Śmierć...
– wyszeptałam. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. – Próbowałam zdobyć się na uśmiech, lecz czułam ból przy każdym, nawet najmniejszym ruchu.
– Sam,
jak się czujesz? – jego słowa zbiły mnie z tropu.
Nigdy w swoim długim życiu nie spotkałam się z troską Kosiarza.
Przy każdym spotkaniu zawsze dogryzaliśmy sobie i najczęściej
kończyło się wiązanką niemiłych słów. A teraz? Siedział
przede mną i... martwił się o mnie?
– Na
pewno lepiej, niż wyglądam – odparłam chrapliwym głosem.
Jeszcze
raz spojrzałam na obandażowaną rękę i zamarłam. Przypomniałam
sobie, że miałam na niej założony pierścień, a teraz nie było
po nim śladu. Śmierć także obserwował moją ranną dłoń.
Po
chwili chwycił ją i lekko pogładził kciukiem.
– Jak
się czujesz? – Zmarszczyłam brwi.
Dlaczego aż tak mu na tym zależało?
– Śmierć,
co się dzieje? – Widziałam, jak łzy zbierają mu się pod oczami.
Czyżby Wielki Kosiarz miał się zaraz rozpłakać? Opuścił głowę.
– Chodzi
o twoją duszę... – Wyrwałam mu dłoń z uścisku, przerywając
przy tym wypowiedź.
– Czy
ja nie żyję? – Czułam pewien niepokój, ale i jednocześnie ulgę,
co mnie przeraziło.
– Nie
wiem. – Pokręcił głową. – Czuję, jak twoja dusza balansuje
między światami. – Widząc moją zdziwioną minę, kontynuował: –
To tak, jakbyś umarła i na nowo odżyła.
– Jak
to możliwe?
– Nie
mam pojęcia. – Pokręcił głową
– A
co ze Sco...? – nie dokończyłam.
Wspomnienia
ostatniej nocy powróciły. Moja rana na ręce, ból w całym ciele,
wszystko miało sens. I jeszcze Scott... widziałam przecież, jak
umierał!
Ścisnęłam
rękę, powstrzymując ją od trzęsienia się. Śmierć przyglądał
mi się z zaciekawieniem. Złapałam go za ramię i mocno ścisnęłam.
– Powiedz
mi, co z nim – wyszeptałam przez łzy.
– Nic
mu nie jest. Trochę go poobijano, ale poza tym jest cały.
Uratowałaś mu życie.
Co
ja właściwie zrobiłam? Moja krew i jego rana... Kim ja, do cholery, byłam?!
– Nie
wiem, Sam. Jesteś dla mnie jedną wielką zagadką. Po tym, co się
tam stało, już dawno powinnaś być martwa. Tak jak i Scott –
westchnął. – To, co zrobiłaś... Nawet ja nie byłbym do tego
zdolny. Nikt jeszcze nie sprowadził duszy z zaświatów.
Wpatrywałam
się w niego zdziwiona. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że
wypowiedziałam to na głos. Chociaż może to i dobrze, gdyż i tak
miałam o to spytać. W końcu nadszedł czas, żeby dowiedzieć
się o mojej przeszłości. Amanda, o ile istniała, dała mi ku temu
powód. A mój pierścień był kolejną częścią tej zagadki.
Wciąż
nie wierzyłam w jej opowieść, ale co mi szkodziło zapytać? Tylko
on mógł odpowiedzieć na moje pytania. Wzięłam się w garść i
już miałam się odezwać, gdy nagle drzwi do pokoju otworzyły się, a w ich progu stanął Scott. Widząc, że już nie śpię, uśmiechnął
się i ruszył biegiem w moją stronę, aby po chwili mnie przytulić.
Pachniał mydłem i krwią. Słyszałam, jak pod wpływem mojego
uścisku jęczał cicho z bólu. Ale musiałam nacieszyć się jego
dotykiem. Był żywy, co było najważniejsze.
Chłopak
odsunął się kawałek i usiadł obok mnie. Wyglądał na
szczęśliwego, tak jak dziecko, które dostało upragnioną zabawkę.
– Scott...
– Poczułam, jak łzy spływają po moich policzkach.
– Dziękuje,
Sam. – Znów mnie przytulił, ale tym razem musnął moją skroń
lekkim pocałunkiem. – Uratowałaś mi życie.
– Gdyby
nie ja, nic by ci nie groziło. – Jeszcze mocniej się w niego wtuliłam.
Strach
i lęk w jednym momencie zniknęły. Zostało tylko poczucie winy, że
to mogło się skończyć tragicznie. I czyja to była wina? Moja.
Przez własną głupotę mogłam stracić jedyną osobę, na której
mi zależało.
– To
przed nimi uciekałaś, prawda?
– Nie
znam ich, znaczy myślałam, że znam, ale myliłam się. – Przybrałam zmieszany wyraz twarzy, a kłamstwo płynnie wypłynęło
z moich ust.
– Zaraz
to zmienimy – odpowiedział Śmierć. – Sam, widzimy się na dole. – Klepnął Scotta w ramię, a ten wstał i wyszedł.
Gdy
już się ogarnęłam i przebrałam, zeszłam na dół. Znajdowałam
się teraz w wielkim domu, a właściwie w willi. I pomyśleć, że
tu prawdopodobnie mieszkał Śmierć. Inaczej wyobrażałam sobie jego
dom. W mojej wyobraźni był cały umeblowany na ciemno i strasznie. A
tu proszę! Wszystko ładne
i
zadbane. Kolorystycznie wyglądał bardzo delikatnie i łagodnie. Na
ścianie wisiało pełno obrazów ukazujących różne, piękne na swój
sposób, miejsca.
Zeszłam
po krętych marmurowych schodach, udając się do salonu, gdzie
widziałam, jak na kanapie siedział Scott. Na mój widok od razu się uśmiechnął. Znowu poczucie winy obudziło się we mnie.
Słyszałam, jak cichy głos w
mojej głowie szepcze:
Tak,
to twoja wina. Czuje się gorzej, niż wygląda. Cierpi, i to przez
ciebie. To ty go skrzywdziłaś.
Westchnęłam głośno i weszłam
do pomieszczenia. Śmierć powoli wstał z krzesła i spojrzał na
nieznajomego w rogu. Zamarłam, widząc srebrzystowłosego mężczyznę,
zwróconego do mnie tyłem. Stałam w miejscu a on obrócił się
twarzą do mnie i uśmiechnął.
– Witam – powiedział. – Nazywam się Christopher. – Spojrzał na
mnie swoimi złocistymi oczami, a złość znów opanowała moje
ciało.
***
— Sam! Puść go! Sam! — usłyszałam krzyk Scotta.Nie miałam zamiaru zostawiać tego dupka. Omal przez niego nie zginęliśmy, a w umyśle wciąż kłębiły się nieprzyjemne wspomnienia magazynu, w którym mnie przetrzymywał. Na samą myśl o tych martwych wilkołakach robiło mi się niedobrze. A teraz proszę! Sprawca tych morderstw leżał pode mną z zakrwawioną twarzą. Już nawet ręce zaczęły mnie boleć od okładania go pięściami, ale nie potrafiłam przestać. Mój ból był drobną ceną w zamian za jego cierpienie. Chciałam, żeby cierpiał, i to bardzo.
Czułam radość, widząc go w tym stanie, ale zbyt długo nie mogłam się tym nacieszyć. Śmierć oderwał mnie od mojej ofiary. Stałam teraz kilka kroków od Christopha i wpatrywałam się w swoje dzieło. Jego twarz, jak i moje ręce, zostały umazane krwią. Byłam dumna z tego, co zrobiłam, lecz żałowałam, że nie dostałam jeszcze kilku sekund, abym nieco bardziej go uszkodzić. Spojrzałam na niego groźnie, a Chris tylko wzruszył ramionami.
Scott podał mu ręcznik i pomógł wstać. Byłam zdezorientowana. Jak on mógł być wobec niego tak miły? Czułam, jak nogi się pode mną uginają, i gdyby nie szybka interwencja Śmierci, pewnie leżałabym plackiem na podłodze. Adrenalina znikała z ciała, ustępując miejscu bólowi, który był spowodowany przez Chrisa! Usiadłam na fotelu i ścisnęłam mocniej oparcie, które lekko zazgrzytało. Kosiarz położył mi dłoń na ramieniu, powstrzymując mnie od kolejnej próby rzucenia się na tego potwora.
— Sam, zanim znowu zrobisz coś głupiego, wysłuchaj go — poprosił.
— Wysłuchać? — zakpiłam. — On chciał mnie zabić! Nas! — poprawiłam się. — Prędzej ponownie rzucę się na niego z pięściami, niż wysłucham jego demonicznego bełkotu!
— Wypraszam to sobie. Nie jestem demonem — odezwał się Christopher, a następnie splunął krwią.
— Zamknij się! — warknęłam. — Nikt cię nie pytał o zdanie, potworze! — ryknęłam gniewnie.
— A jeśli okaże się, że jestem tym dobrym? — Na jego twarzy zawitał łobuzerski uśmiech.
Coraz większy się we mnie gromadził. Widząc moją reakcję na jego słowa, Śmierć zacisnął dłoń na moim ciele. Christopher stał kilka kroków ode mnie i badawczo się przyglądał. Próbowałam wstać, ale Kosiarz zaskoczył mnie swoją szybkością i znów siedziałam unieruchomiona na fotelu.
— Dobrym?! — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. — Powiedz mi, jak ktoś, kto twierdzi, że jest dobry, zabija wilkołaki i chciał zabić nas?
— Sam, do jasnej cholery, wysłuchaj go! On ci wszystko wytłumaczy! — krzyknął wściekły Śmierć. — Gdyby nie twój ośli upór, zrobiłby już to dawno temu. Więc proszę, zamknij się na chwile i posłuchaj.
Zamurowały mnie jego słowa. Pierwszy raz byłam świadkiem tego, że coś wytrąciło z równowagi Śmierć. Ten zawsze opanowany i spokojny osobnik pobłażliwie patrzył na otaczający go świat i można było się domyślić, że nic go nie obchodziło, szczególnie ja. A teraz? Troszczył się o mnie... albo przynajmniej tak mi się wydawało. Mogę nawet przypuścić, że zależało mu na mnie.
Miałam ochotę przywalić sobie w twarz.
— Przepraszam — powiedział blondyn. — Nie chciałem, żeby to tak się skończyło. Zaszło wielkie nieporozumienie. Nie zamierzałem was zabić i to nie ja zabiłem te wilkołaki. — Widziałam, jak na jego twarzy maluje się skrucha.
Wiedziałam, co zobaczyłam. Może i nie zamordował tych półludzi, ale na pewno chciał zabić nas. Przecież nie poturbowałby samochodu, żeby umówić się na kolację.
Patrzyłam na niego z nienawiścią w oczach. Teraz jedyne, co się dla mnie liczyło, to to, żeby dostał za swoje. Christoph chyba się domyślił moich zamiarów, gdyż nim usiadł na kanapie obok mnie, na jego twarzy zawitało lekkie przerażenie.
— Znalazłem ciała i badałem je — wyjaśnił. — Wtedy nie widziałaś zbyt wiele, ale oni są w pewnym transie. Duchowo — martwi, cieleśnie — żyją. Próbowałem ich obudzić, ale nie potrafiłem. Poprosiłem Aarona, żeby znalazł mi łowcę — westchnął. — Mówił, że jesteś doświadczona i może widziałaś coś podobnego. Samantho, nie chciałem, żeby coś wam się stało, ale jak powiedziałaś, że nazywasz się Rivelash, coś we mnie wybuchło. Wyczułem, że na początku kłamałaś, ale potem mówiłaś prawdę, co było dziwne, bo wiedziałem, że ten ród wybito wieki temu. Przepraszam — burknął pod nosem.
Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego. Dlaczego Aaron mnie zdradził? To było niemożliwe. Znałam go kilka dobrych lat. Fakt, nie widzieliśmy się przez długi czas, ale nie przypuszczałam, że mogłam się co do niego tak mylić. Jego rodzina pomagała mi od wieków, a on po prostu mnie sprzedał... Okłamał i pozwolił wykorzystać. A ja dałam się nabrać jak mała dziewczynka. Czułam się bezbronna i głupia. W ostatnim czasie popełniłam tyle błahych błędów... Byłam zbyt rozkojarzona i nie potrafiłam myśleć racjonalnie. Ale postanowiłam, że to się zmieni.
Przymrużyłam oczy, wpatrując się w Chrisa. Wciąż nie wiedziałam, czym był. Na pewno nie człowiek ani demon. Na wilkołaka też nie wyglądał. Więc czym...?
— Aniołem. Jestem aniołem — odezwał się.
Osłupiałam.
Znów wypowiedziałam swoje myśli na głos! Aniołem? Jeszcze nigdy nie widziałam anioła. Wszystko nabierało sensu. Ta dziwna energia, która wypływała z niego. Nawet jego uroda... Co dziwniejsze, miałam wrażenie, że już gdzieś spotkałam się z taką mocą. Niestety, nie mogłam sobie przypomnieć gdzie.
— Aniołem? — powtórzyłam. — To niemożliwe...
— Czemu? — zdziwił się Christoph. — Skoro istnieją demony, to czemu aniołowie nie mogą?
Śmierć wciąż trzymał rękę opartą na moim ramieniu. Powoli robiło się niewygodnie, ale widziałam jego wzrok, który mówił, żebym nawet nie prosiła, gdyż on mnie nie wypuści. Musiałam to jakoś przeboleć i próbowałam się skupić na Christopherze, który ścierał ostatnie ślady krwi z twarzy. Westchnęłam. Bardziej podobał mi się, leżąc na ziemi i zwijając się z bólu. Teraz powoli dochodził do siebie, a rany na jego twarzy błyskawicznie się goiły.
— Tak więc, Sam, potrzebuję twojej pomocy w...
— Nie — odpowiedziałam lodowato, przerywając mu.
Nie interesowało mnie to, czego chciał ode mnie. I tak bym mu nie pomogła. Myślał, że najpierw może mnie porwać, następnie omal nie zabić, a teraz ot tak przyjść, a ja mu wybaczę, bo, jak twierdził, zaszło nieporozumienie?!
— Puść mnie — syknęłam do Śmierci.
Kosiarz niepewnie zabrał rękę. Odwróciłam się do blondyna, widząc, jak Scott zbliża się do mnie, żeby w razie potrzeby interweniować. Nie miałam zamiaru rzucać się na Chrisa. Już zdążyłam opanować swój gniew, choć z przyjemnością skoczyłabym mu jeszcze raz do gardła.
— Nie mam zamiaru ci pomagać. Nie interesuje mnie, kim jesteś ani czego ode mnie chcesz, więc możesz zabrać stąd swój anielski tyłek i więcej nie wracać. A z tobą pogadam później — zwróciłam się do Śmierci i wymaszerowałam z pokoju.
***
— Mówiłem ci, że to zły pomysł — rzucił Chris oskarżycielsko do Śmierci.
— Dajcie jej czas — odezwał się Scott. — Niech trochę ochłonie. Pójdę z nią pogadać.
Śmierć odprowadził go wzrokiem, a gdy ten zniknął za drzwiami, spojrzał na Christophera.
— Młody ma rację. To dla niej za dużo. Musimy dać jej czas...
— Nie mamy czasu! Widziałeś, do czego on jest zdolny? Jeśli tak dalej pójdzie, nawet ona nie będzie w stanie go powstrzymać. Trzeba zacząć szkolenie.
— Wiem — przyznał Kosiarz. — Ale bez jej zgody niczego nie zrobisz. Przecież do niczego jej nie zmusisz, a zwłaszcza do współpracy. Może Scott coś wskóra... — Śmierć podszedł do komody i wziął szklankę, napełniwszy ją alkoholem.
Drugą podał Christopherowi i rozsiadł się na sofie.
— Ale przyznaj, nieźle ci przywaliła.
***
Trzasnęłam drzwiami i resztkami sił rzuciłam się prosto na łóżko. Usłyszałam, jak ktoś puka i woła moje imię, ale nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, szczególnie o tym, co się stało.
Bezczelny dupek. Po tym wszystkim śmiał jeszcze prosić mnie o pomoc? Chyba mój prawy sierpowy był zbyt mało przekonujący.
Wciąż miałam ręce ubrudzone jego krwią. Rozejrzałam się po pokoju. Znalazłam dwoje dodatkowych drzwi, nie licząc tych wejściowych. Pierwsze prowadziły do garderoby, w której było pełno kobiecych ubrań i wszystkie, o dziwo, w moim rozmiarze. Drugie, na szczęście, prowadziły do łazienki.
Weszłam do pomieszczenia i zamarłam. W życiu nie widziałam piękniejszej łazienki. Na przeciwko drzwi znajdowała się wielka dwuosobowa wanna obłożona kremowymi kafelkami z małymi listkami w niektórych miejscach. Obok niej, w rogu, stał prysznic z przeźroczystymi drzwiami. Zrobiłam kilka kroków w stronę wanny i poczułam przyjemne ciepło pod stopami. Kafelki były ocieplane, aż miałam ochotę się na nich położyć.
Zaczęłam nalewać wodę i rozbierałam się. Ułożyłam ciuchy na szafce i przejrzałam się w lustrze. Na całym ciele miałam siniaki różnej barwy. Przeklęłam Chrisa. To przez niego tak wyglądałam i nie mogłam mu się odpłacić tym samym, gdyż jego rany o wiele szybciej się goiły od moich.
Weszłam do wanny i wygodnie ułożyłam się w jej rogu. Byłam tak pochłonięta kąpielą, że nie zauważyłam, jak Śmierć pojawił się obok mnie. Usiadł na brzegu wanienki i wpatrywał się we mnie.
— Miałem nadzieję, że przynajmniej wysłuchasz go do końca — powiedział z rozczarowaniem.
— A ja miałam nadzieję na spokojną i samotną kąpiel, ale najwidoczniej oboje się myliliśmy. — Nim zdążyłam wypowiedzieć kolejne słowo, Śmierć znalazł się obok mnie — zanurzony do pasa w wodzie.
Przyjrzałam mu się badawczo i zaczęłam się śmiać. Kto by pomyślał, że przyjdzie mi się kąpać ze Śmiercią!
Poczułam, jak Kosiarz przyciąga mnie do siebie.
— Co ty robisz? — zapytałam oburzona.
— Masz pełno krwi we włosach. Trzeba to zmyć — wypowiedziawszy te słowa, zanurzył moje włosy i zaczął masować skroń, zmywając, teraz już lepką, krew.
Pod wpływem jego dotyku moje ciało odprężało się. Powieki stały się ociężałe, póki słowa Śmierci mnie nie rozbudziły:
— Sam, musisz go wysłuchać — powiedział przesłodzonym głosem.
— Czemu aż tak ci na tym zależy?
— Zależy mi na tobie, a on naprawdę chce ci pomóc.
— Pomóc? — powtórzyłam z niedowierzaniem.
— Tak, pomóc — zignorował mój ton. — Chociaż raz zrób to, o co cię proszę.
Westchnęłam i spojrzałam mu prosto w oczy. Jego mina nie wyrażał żadnych emocji. Może w oczach błysnęło zadowolenie.
— Żebym później tego nie żałowała.
A więc.... druga połowa dodana!
Następny będzie "prawdopodobnie" w przyszłym tygodniu :)
Podziękowania dla Katariny za pomoc w tworzeniu drugiej połówki : *
Życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku!
Następny będzie "prawdopodobnie" w przyszłym tygodniu :)
Podziękowania dla Katariny za pomoc w tworzeniu drugiej połówki : *
Życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku!