LEA
I wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym wszystko miało się zmienić. Dzień, o którym zawsze marzyłam. Pragnęłam, aby przy moim boku stali rodzice i z uśmiechem na twarzy żegnali mnie, życząc wszystkiego co najlepsze. Chciałam po prostu mieć ich obok siebie.
Ale nie można mieć wszystkiego. Żadne pieniądze tego nie zmienią, znajomości czy status społeczny. Nawet twoja siła nie da ci tego, czego pragniesz. Musisz zawzięcie walczyć o to, co kochasz. Kosztem własnego życia.
A teraz jestem w miejscu, gdzie nigdy nie chciałam być. Przepełniona mocą, którą nie chcę. To właśnie ona sprowadziła mnie do tego miejsca. A gdzie byłam?
Byłam w Piekle. To właśnie tutaj trafiają wszyscy Cerisowiańczycy.
- Dziadku, mogę już iść? - zwróciłam się do króla Piekła, który siedział na swoim tronie. Ja zajęłam miejsce, które było przeznaczone dla jego córki. Babcia Lilith także nam towarzyszyła.
- Myślę, że jest już gotowa - demon uśmiechnął się do swojej żony.
Lilith zlustrowała mnie uważnie wzrokiem, przez dłuższą chwilę wpatrując się w mój brzuch. Taaak. Samael wbił mi ostrze w ciało, co miało mnie uratować.
No... Wydostałam się z tego więzienia przynajmniej, choć nadal nie wiedziałam, jak tam trafiłam.
- Jedno musimy przyznać, Lucyferze - tym razem głos zabrała babcia. Dziwnie było mi tak ich nazywać, skoro wyglądali tak młodo. - Cwany skurczybyk z tego Samaela.
- Wiesz, Leo, każde inne ostrze by cię zabiło. Jednak ten miecz uratował ci życie. I może rzeczywiście będziesz naszym ostatnim ratunkiem, dziecinko.
Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o czym mówią.
- Dlaczego? - zapytałam. Mój głos wydawał się być dziecinny, patrząc na zaistniałą sytuację. Ja byłam dzieckiem.
- Bo w ten sposób Samael przelał ich energię tobie, a miecz Rivelashów naprowadził ją na właściwe miejsce. Cała moc Wygnańców jest w tobie, Leo. Musisz tylko uważać, bo to jest naprawdę silna energia, która potrafi wyrządzić wiele szkód. A teraz uciekaj, twój świat cię potrzebuje.
Kiwnęłam głową i skupiłam się na teleportacji. Tym razem nie chciałam wytworzyć portalu, przez który miałam przejść do Cerisu. Po prostu próbowałam przenieść się sama, lecz efekt nie był taki, jaki planowałam. Zniknęłam, a raczej moje ciało po prostu stało się niewidzialne, bo wciąż przebywałam w Piekle.
Już miałam się odzywać, gdy dziadek uprzedził mnie:
- Szkoda mi jej - szepnął głosem przepełnionym smutkiem. - Jest zbyt młoda żeby uczestniczyć w czymś takim.
- Też to wyczułam, kochany. I teraz chyba rozumiem dlaczego to właśnie ją wybrano na przywódcę.
- Tak, jej dzisiejsze pojawienie się też mi to wszystko wyjaśniło. Lea nosi w sobie moc kamienia. Zapomnieliśmy, że Samantha była w ciąży, gdy użyliśmy go, aby wydostać Samaela z jej ciała. Jego moc wpłynęła także na dziecko.
- Myślisz, że to jest powód dlaczego została Wygnańcem?
- Nie, została nim z wielu innych powodów. Nie ukrywam, że Śmierć też maczał w tym swoje palce. Słyszałem pogłoski, że aniołowie coś spieprzyli i teraz będą chcieli zrzucić winę na nas, żeby archaniołowie się nie dowiedzieli.
- Powodzenia - prychnęła kobieta. - Ty nie utrzymasz buzi na kłódkę, skoro wiesz, że możesz mieć na nich jakiś haczyk. Dolejesz jeszcze oliwy do ognia.
EZRA
Wparowałem do zbrojowni i skierowałem się prosto do mojego prywatnego pomieszczenia. Założyłem zbroje, na którą nałożono tyle czarów ochronnych, ile było to możliwe. Wsadziłem kilka mieczy do pasa i ruszyłem na wojnę. Nie mogłem zostawić swoich ludzi w takiej chwili. Nie teraz, gdy wszyscy walczymy o nasz dom.
Przeniosłem się na wzgórze, gdzie znajdował się nasz obóz. Ścisnęło mnie w piersi, gdy dostrzegłem tyle rannych osób. Magowie pojawiali się przy nich i znikali, pędząc do następnych. Choć rany dzięki ich magii leczyły się błyskawicznie, istoty te też musiały już odpocząć. Ich energia powoli się wyczerpywała.
- Panie - usłyszałem głos Khana za sobą. Był on dowódcą północnej części Cerisu. - Ktoś na ciebie czeka - skinął w stronę największego namiotu.
- Nie mamy na to czasu - odparłem. - Potrzebuję kilku ludzi i wyruszam na pole.
- Ona mówi, że to pilne - powiedział takim tonem, jakby od tego zależało nasze życie.
Niechętnie przytaknąłem i ruszyłem. Co mogło być teraz ważniejsze niż przyszłość kraju?
Rozchyliłem drzwi od namiotu i wszedłem do środka. Od razu spostrzegłem stół, na którym paliła się świeczka i kilka rozłożonych map. Nawet na chwilę nie można było zapomnieć o wojnie...
Zacząłem szukać swojego gościa, ale nie podejrzewałem, że to będzie ona. Nie teraz.
Samantha stała przy łóżku. Była ubrana w czarny cerisowski strój bojowy. Ciemne włosy spięła w kucyk, a jej mina wyrażała skruchę i... ból?
- Czego chcesz? - powiedziałem ostrzej niż zamierzałem.
- Ezra... - szepnęła. Przez chwilę przymknąłem powieki napawając się jej głosem. Wydawało mi się, że mówi to moja żona, nie jako Śmierć, tylko jako moja słodka Samantha. - Wiem, że nie chcesz mnie już więcej widzieć, ale ja już z tym skończyłam - zrobiła krok w moją stronę, a ja automatycznie cofnąłem się do tyłu. Stanęła w miejscu, a ból w jej oczach był aż namacalny.
- Po co tu przyszłaś, Śmierć? Jeśli chcesz, to żyw się kimkolwiek chcesz. Jak widzisz mamy wielu martwych. A teraz wybacz, ale mam wojnę do wygrania. - Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem na walkę.
Nie wiedziałem, że aż tak mnie nienawidzi. Kobieta, która jest miłością mojego życia, przyszła w najbardziej nieodpowiednim momencie i wyznaje mi takie rzeczy... Jedyne co, to miałem nadzieję, że zbytnio się nie rozkojarzę na polu bitwy. Inaczej idę prosto na swój własny pogrzeb.
CAMERON
Chodziłem w kółko, jakby ktoś przywiązał mnie do słupka. Lecz zamiast tego zostałem zamknięty w celi i uznany za zdrajcę. Czy to była moja wina, że Patersowianie postanowili się na mnie wyprzeć? Sam nie miałem z nimi kontaktu! Jedynie znów przyszedł do mnie Kaspar i oznajmił, że demony zaatakowały także nasz kraj... Tak, mój dom też został poddany pod ostrzał. A ja tu, kurwa, tkwiłem i nie mogłem im pomóc.
- Cameron...
Jak na zawołanie odwróciłem się, gdy usłyszałem jej głos. Może jeszcze wszystko nie było stracone?
- Lea! - krzyknąłem i pobiegłem do niej. Wtuliłem się w jej drobne ciało, napawając się jej zapachem. Pachniała wanilią. - Gdzieś ty się podziewała?! Martwiłem się o ciebie! Twój ojciec... - położyła dłoń na moich ustach, przerywając mi.
- Nie mamy na to czasu, Cami. Musimy stąd wyjść.
- Ja muszę - poprawiłem ją. - Ty tu zostaniesz.
- Nie, Cami. Ja muszę tam być. Ty, Cass, Carter i reszta bractwa też muszą się pojawić.
Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Jakie bractwo?
- Nie będę ryzykować twojego życia. Masz tu zostać.
Dziewczyna lekko uśmiechnęła się do mnie i splotła nasze dłonie. Jej mała ręka śmiesznie wyglądała w porównaniu do mojej.
- Nie odstępuj mnie na krok - szepnęła. - I nie puszczaj mojej dłoni - rozkazała.
Skinąłem i ruszyłem za nią. Prowadziła nas w nieznane, lecz wiedziałem, że to, co się zaraz stanie, zmieni wszystko.
***
Deszcz przysłonił górzysty krajobraz Cerisu. Wszystkie zwierzęta pouciekały do swoich domów, czekając na to, co miało nastąpić. Wyglądało to, jakby natura sama chciała się przygotować na nieznane. Pustka zagościła w tym wiecznie żyjącym kraju.
Cichy szum dobiegał z najdalej wysuniętych części świata. Kierował wojowników prosto na więzienia, które nie były strzeżone.
Jeden żołnierz za drugim oddawali swoje życie, aby bronić kraju i swoich bliskich. Chcieli ich ochronić, zapewnić im bezpieczeństwo.
- Do przodu! - rozkazał król Cerisu, wskazując swoim mieczem kierunek.
Żołnierze ruszyli we wskazane miejsce, torując wszystkie demony po drodze. Jeden za drugim padał na ziemię, po czym ciało zostało odsyłane do Piekła, gdzie król Piekieł mógł się nimi zająć. A on na pewno nie odpuści im tak łatwo, gdy dorwie ich w swoje ręce. Większość pewnie tego już nie przeżyje.
Portale otwierały się jeden po drugich, a przez nie przechodzili kolejni wojownicy. Jednym z nich był Scott, który z okrzykiem bojowym dorwał swój miecz i ruszył na demona. Jego wzrok był rozbiegany, a myśli wirowały wokół rodziny, którą pragnął jeszcze zobaczyć. Żywą.
- Amanda! - zawołał, próbując przekrzyczeć innych wojowników. Niestety, przez to zwrócił na siebie uwagę przeciwników, którzy zalali go falami.
Jedynym plusem demonów było to, że kierowali się swoją naturą. Drapieżną naturą, która nie uczyła ich żadnych technik zabijania. W przeciwieństwie do nich, Cerisowiańczycy byli od dziecka szkoleni do boju. Znali różne techniki walk, które wykorzystywali w takich momentach.
Scott zrobił unik, przeszywając demona nad sobą. To samo zrobił z kolejnym. Potwory padały jednym za drugim.
- Amanda! - ponowił krzyk. Tym razem dostrzegł kobietę, która zawzięcie siłowała się ze swoim rywalem. W ułamku sekundy pojawił się obok niej, dopadając go. Demon padł na ziemię, a z jego gardła wydobył się ostatni oddech bólu.
- Boże, Scott! - zawołała kobieta, lecz złość nie malowała się na jej twarzy, tylko szczęście. Ucałowała męża, pozostając nadal czujna na polu bitwy. - Gdzie byłeś? Martwiłam się o ciebie! - uderzyła go lekko w ramię, chociaż jednym ciosem była w stanie powalić go. To właśnie byli Cerisowiańczycy. Pod osłoną zwykłych ludzi, chowali ukryte moce. Nikt nie przypuszczałby na Ziemi, że taka drobna dziewczyna jest w stanie jednym pstryknięciem wyważyć drzwi.
- Nie teraz, kochanie. Wyjaśnię ci to po wojnie - posłał jej delikatny uśmiech. - Czuję, że dziś będzie nasz dzień - chwycił ją za dłoń i przetarł palcem obrączkę, która symbolizowała ich przyszłość. Drogę, którą przeszli i którą mają przed sobą. Razem.
- Znajdźmy Tylera i Ethana. Cassandry tu nie... - urwała i uniosła głowę do góry.
Nikt by nie przypuszczał, że podczas tak krwawej schadzki zastaną chwilę ciszy i spokoju. Każdy najmniejszy szmer zniknął, a niepokój można było nawet wyczuć w powietrzu.
Wszyscy wojownicy, jak i demony, zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu energii, którą wyczuli. Było to delikatne muśnięcie liściem po skórze, ale mogło zwiastować tylko jedno...
- Przygotujcie się! - głos króla przeszył tą niezręczną chwilę. Skończył mówić w momencie, w którym niebo zostało przeszyte jasnymi pasami, a z jego głębi zaczęły wydobywać się przeróżne istoty - anioły i ich kompani.
- Co tu się dzieje? - Scott zwrócił się do swojego przyjaciela, który był także jego panem, odkąd poślubił córkę króla i zamieszkał w Cerisie.
- Nie... - szepnął. - To nie jest możliwe... - jego wzrok zwiastował istną katastrofę. Ezra, Cerisowiańczyk z krwi i kości, wychowany na żołnierza, a w późniejszych czasach przywódca każdej żyjącej istoty w tym świecie, wiedział aż za dobrze co to mogło oznaczyć. Ścisnął dłoń na mieczu, aż jego kostki zbielały, a paznokcie wbiły się w skórę rękojeści.
Koniec nastąpił za szybko. Cztery światy w jedno się zmienią i zniszczą to, co było budowane przez tysiąclecia.
- Scott, zabierz wojska na północ - obydwaj aż wzdrygnęli się słysząc ją. Samantha pozostała jednak niewzruszona. - Khan, ty będziesz utrzymywać resztę z dala od nas. Nikt nie może nam przeszkodzić - zwróciła się do następnego. - Finathe, Bractwo nadchodzi i musisz jak najdłużej utrzymać ich przy życiu.
Ezra spojrzał oniemiały na swoją żonę, która zostawiła go równo szesnaście lat temu i została Śmiercią. Panią Życia i Umarłych.
- Słyszeliście?! - odzyskał głos. - Ruchy!
Już mieli wykonać polecenia, jednak uniemożliwiły im delikatne drgania ziemi. Reszta żołnierzy dodawała drobne elementy układanki i dzięki kolejnym wydarzeniom sami zrozumieli co zaraz miało nastąpić. Nie jeden wiedział, że Ceris był głównym łącznikiem wszystkich światów. Wbrew pozorom Patersowiańczyków, to właśnie ten, półdemoniczny świat, który został stworzony jako pierwowzór Nieba, lecz z biegiem czasu demony go zajęły, i tak historia zatoczyła koło. Nie była to pierwsza sytuacja, gdzie demony robiły co tylko chciały i niszczyły wszystko co stanie im na drodze.
Teraz nadszedł czas na Ceris. Następny w kolejności był Paters, choć nikt o tym nie wiedział, ten kraj jeszcze dziś miał polec.
Ziemia pękła, a szczelina pochłonęła część wojowników. Świat Zmarłych próbował znowu ożyć, a jego mieszkańcy pragnęli stępować wśród żyjących.
- Radzimir - wyszeptała była królowa. Jej głos przepełniony był jadem. - Radzimir nadchodzi!
Samantha podczas swojej długiej nieobecności wiele się nauczyła. Studiowała setki map i zagłębiała się w prawdziwej historii Stwórcy. Tej, którą nieliczni mogli doświadczyć.
Najbardziej jednak zaciekawił ją fragment dotyczący jej własnej rodziny. Każdego członka i osoby noszącej gen mieszańca. Rivelashowie od dawna walczyli ze swoim ciemnym "ja", próbując dostrzec iskrę nadziei, która miała ich poprowadzić w nieznane, lecz lepsze jutro. Tą iskrą okazała się być jej własna córka, którą wykorzystali przywódcy głównych światów, aby posprzątała bałagan, jaki stworzyli przed wiekami. Lea Maltali była przyszłością ludzkości i tylko ona mogła uratować ich istnienie. Pierwotny Pan Życia i Umarłych także dodał część od siebie, dzięki czemu dziewczyna stała się naturalnym nośnikiem czystej, pierwszej energii mieszańców.
Lea Maltali, Wygnaniec, który pragnął jedynie doświadczyć trochę innego życia, został pochłonięty w sam środek wojny.
Wojny o jakąkolwiek przyszłość.
Samantha sięgnęła po swoje ostrze, z którym nie rozstawała się nawet na krok. Zdobyła go, gdy jej pierwsza miłość poległa w bitwie. W myślach powtarzała, że już nigdy nie dopuści, aby ktoś kogo kocha znów zniknął. Nie tym razem. Stawka była zbyt wysoka.
Wyzwoliła swoją ukrytą energię, która omal ją nie zabiła, i głośno krzyknęła. Czuła, jak jej wewnętrzna siła niszczy niemal wszystko na drodze. Demony zaczęły palić się żywcem i znikać, uprzednio zmieniając się w popiół. Zapach siarki rozniósł się po polu.
Żołnierze widząc poczynania swojej królowej poszli w jej ślady. Każdy z nich w końcu znalazł źródło mocy, dzięki czemu szanse na wygraną przeszła na stronę Cerisowiańczyków. Portale znów zaczęły się otwierać, a istoty przybyły do Cerisu, aby pomóc jego mieszkańcom. W końcu odebrali wiadomość od królowej.
Ezra ruszył za swoją żoną. Ramię w ramię, torowali przejście do więzienia, gdzie czekał na nich Samael. Upadły anioł śmierci już dawno odszedł, przekazując swoją moc Lei, lecz zostawił też duże źródło swojej energii w komnacie, w której był więziony. To właśnie tam Radzimir Rivelash planował się przenieść.
Magia była na każdym kroku. Pierwotna moc Cerisu wróciła do jego mieszkańców. Wilkory dołączyły się do walki, chcąc odzyskać swój dom. Walczyli tuż obok, do ostatniego tchu, ostatniego cięcia pazurami czy ugryzienia.
Wiatr nasilił się, a niebo przysłoniły czarne chmury. To właśnie on, Radzimir Rivelash, nadchodził. I nie zapowiadało się dobrze.
Lea, księżniczka Cerisu, mocniej ścisnęła dłoń swojego towarzysza. Spojrzała w jego oczy i dostrzegła w nich miłość. Czyste, piękne uczucie, jakim także jego darzyła. Nachyliła się do Camerona i lekko musnęła jego usta, pocierając dłonią policzek chłopaka. Tak bardzo się bała, że go straci. Że już nigdy ich nie zobaczy, ale dobrze wiedziała, że jeśli to właśnie ona zginie, nie opuści ich nawet na moment. Będzie przy nich czuwać i bronić w każdy możliwy sposób.
Obróciła się za siebie, aby spojrzeć na resztę Bractwa. Po części byli to jej przyjaciele, których znała od dzieciństwa. Nowych już i tak traktowała jak rodzinę, więc o nich także się martwiła.
- Nie poddawajcie się - powiedziała pewnym głosem. Jej wzrok spoczął na Rhenie, najbliższym przyjacielu Camerona. Miał on zamglony wzrok, a oczy podkrążone. Rhen ciężko znosił swoje dziedzictwo. Jego moc zabijała go od środka, a tylko specjalny proszek wytworzony przez magów mógł przytłumić jego demoniczne geny. Tym razem go nie zażył. Pozwolił opanować się przez swój dziki instynkt.
- Musimy zrobić to razem, inaczej nic z tego nie wyjdzie - dodał Cameron.
- Gdzie się przenosimy? - zapytała Cassandra.
Lea przez chwilę zamilkła. Zamknęła oczy, a jej dusza przeniosła się na pole bitwy. Widziała pełno martwych Cerisowiańczyków i dużą ilość demonów. Te potwory naciskały na nich, prawie przypierając ich do muru. Dostrzegła swojego ojca, który także z nimi walczył. Jak zwykle król nie odstępował swoich nawet na krok.
- Przeniesiemy się w sam środek bitwy - oznajmiła. - Znajdziemy się na Lawendowym Polu. Wytworzymy barierę ochronną, abyśmy mieli czas na użycie czarów. Cameron będziesz kontrolował nasze zabezpieczenie, a my zajmiemy się resztą.
Znów zamknęła oczy i skupiła swoją moc. W jej ciele rozprzestrzeniła się energia kilkudziesięciu Wygnańców. Cerisowiańskich wojowników i paru demonów. Wszyscy ci oddali jej swoją moc, aby ich uratowała. Nie mogła nikogo zawieść. Musiała zwyciężyć.
Bractwo utworzyło krąg. Z ich gardeł wydobyły się słowa dawno zapomnianej pieśni, która jednoczyła każdą napotkaną istotę. Słowa mknęły przez różne światy szukając sojuszników. Wzywali pomoc, gdyż to, co miało za chwilę nastąpić mogło na zawsze zniszczyć życie na każdym z poszczególnych światów.
- Nie teraz, kochanie. Wyjaśnię ci to po wojnie - posłał jej delikatny uśmiech. - Czuję, że dziś będzie nasz dzień - chwycił ją za dłoń i przetarł palcem obrączkę, która symbolizowała ich przyszłość. Drogę, którą przeszli i którą mają przed sobą. Razem.
- Znajdźmy Tylera i Ethana. Cassandry tu nie... - urwała i uniosła głowę do góry.
Nikt by nie przypuszczał, że podczas tak krwawej schadzki zastaną chwilę ciszy i spokoju. Każdy najmniejszy szmer zniknął, a niepokój można było nawet wyczuć w powietrzu.
Wszyscy wojownicy, jak i demony, zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu energii, którą wyczuli. Było to delikatne muśnięcie liściem po skórze, ale mogło zwiastować tylko jedno...
- Przygotujcie się! - głos króla przeszył tą niezręczną chwilę. Skończył mówić w momencie, w którym niebo zostało przeszyte jasnymi pasami, a z jego głębi zaczęły wydobywać się przeróżne istoty - anioły i ich kompani.
- Co tu się dzieje? - Scott zwrócił się do swojego przyjaciela, który był także jego panem, odkąd poślubił córkę króla i zamieszkał w Cerisie.
- Nie... - szepnął. - To nie jest możliwe... - jego wzrok zwiastował istną katastrofę. Ezra, Cerisowiańczyk z krwi i kości, wychowany na żołnierza, a w późniejszych czasach przywódca każdej żyjącej istoty w tym świecie, wiedział aż za dobrze co to mogło oznaczyć. Ścisnął dłoń na mieczu, aż jego kostki zbielały, a paznokcie wbiły się w skórę rękojeści.
Koniec nastąpił za szybko. Cztery światy w jedno się zmienią i zniszczą to, co było budowane przez tysiąclecia.
- Scott, zabierz wojska na północ - obydwaj aż wzdrygnęli się słysząc ją. Samantha pozostała jednak niewzruszona. - Khan, ty będziesz utrzymywać resztę z dala od nas. Nikt nie może nam przeszkodzić - zwróciła się do następnego. - Finathe, Bractwo nadchodzi i musisz jak najdłużej utrzymać ich przy życiu.
Ezra spojrzał oniemiały na swoją żonę, która zostawiła go równo szesnaście lat temu i została Śmiercią. Panią Życia i Umarłych.
- Słyszeliście?! - odzyskał głos. - Ruchy!
Już mieli wykonać polecenia, jednak uniemożliwiły im delikatne drgania ziemi. Reszta żołnierzy dodawała drobne elementy układanki i dzięki kolejnym wydarzeniom sami zrozumieli co zaraz miało nastąpić. Nie jeden wiedział, że Ceris był głównym łącznikiem wszystkich światów. Wbrew pozorom Patersowiańczyków, to właśnie ten, półdemoniczny świat, który został stworzony jako pierwowzór Nieba, lecz z biegiem czasu demony go zajęły, i tak historia zatoczyła koło. Nie była to pierwsza sytuacja, gdzie demony robiły co tylko chciały i niszczyły wszystko co stanie im na drodze.
Teraz nadszedł czas na Ceris. Następny w kolejności był Paters, choć nikt o tym nie wiedział, ten kraj jeszcze dziś miał polec.
Ziemia pękła, a szczelina pochłonęła część wojowników. Świat Zmarłych próbował znowu ożyć, a jego mieszkańcy pragnęli stępować wśród żyjących.
- Radzimir - wyszeptała była królowa. Jej głos przepełniony był jadem. - Radzimir nadchodzi!
Samantha podczas swojej długiej nieobecności wiele się nauczyła. Studiowała setki map i zagłębiała się w prawdziwej historii Stwórcy. Tej, którą nieliczni mogli doświadczyć.
Najbardziej jednak zaciekawił ją fragment dotyczący jej własnej rodziny. Każdego członka i osoby noszącej gen mieszańca. Rivelashowie od dawna walczyli ze swoim ciemnym "ja", próbując dostrzec iskrę nadziei, która miała ich poprowadzić w nieznane, lecz lepsze jutro. Tą iskrą okazała się być jej własna córka, którą wykorzystali przywódcy głównych światów, aby posprzątała bałagan, jaki stworzyli przed wiekami. Lea Maltali była przyszłością ludzkości i tylko ona mogła uratować ich istnienie. Pierwotny Pan Życia i Umarłych także dodał część od siebie, dzięki czemu dziewczyna stała się naturalnym nośnikiem czystej, pierwszej energii mieszańców.
Lea Maltali, Wygnaniec, który pragnął jedynie doświadczyć trochę innego życia, został pochłonięty w sam środek wojny.
Wojny o jakąkolwiek przyszłość.
Samantha sięgnęła po swoje ostrze, z którym nie rozstawała się nawet na krok. Zdobyła go, gdy jej pierwsza miłość poległa w bitwie. W myślach powtarzała, że już nigdy nie dopuści, aby ktoś kogo kocha znów zniknął. Nie tym razem. Stawka była zbyt wysoka.
Wyzwoliła swoją ukrytą energię, która omal ją nie zabiła, i głośno krzyknęła. Czuła, jak jej wewnętrzna siła niszczy niemal wszystko na drodze. Demony zaczęły palić się żywcem i znikać, uprzednio zmieniając się w popiół. Zapach siarki rozniósł się po polu.
Żołnierze widząc poczynania swojej królowej poszli w jej ślady. Każdy z nich w końcu znalazł źródło mocy, dzięki czemu szanse na wygraną przeszła na stronę Cerisowiańczyków. Portale znów zaczęły się otwierać, a istoty przybyły do Cerisu, aby pomóc jego mieszkańcom. W końcu odebrali wiadomość od królowej.
Ezra ruszył za swoją żoną. Ramię w ramię, torowali przejście do więzienia, gdzie czekał na nich Samael. Upadły anioł śmierci już dawno odszedł, przekazując swoją moc Lei, lecz zostawił też duże źródło swojej energii w komnacie, w której był więziony. To właśnie tam Radzimir Rivelash planował się przenieść.
Magia była na każdym kroku. Pierwotna moc Cerisu wróciła do jego mieszkańców. Wilkory dołączyły się do walki, chcąc odzyskać swój dom. Walczyli tuż obok, do ostatniego tchu, ostatniego cięcia pazurami czy ugryzienia.
Wiatr nasilił się, a niebo przysłoniły czarne chmury. To właśnie on, Radzimir Rivelash, nadchodził. I nie zapowiadało się dobrze.
Lea, księżniczka Cerisu, mocniej ścisnęła dłoń swojego towarzysza. Spojrzała w jego oczy i dostrzegła w nich miłość. Czyste, piękne uczucie, jakim także jego darzyła. Nachyliła się do Camerona i lekko musnęła jego usta, pocierając dłonią policzek chłopaka. Tak bardzo się bała, że go straci. Że już nigdy ich nie zobaczy, ale dobrze wiedziała, że jeśli to właśnie ona zginie, nie opuści ich nawet na moment. Będzie przy nich czuwać i bronić w każdy możliwy sposób.
Obróciła się za siebie, aby spojrzeć na resztę Bractwa. Po części byli to jej przyjaciele, których znała od dzieciństwa. Nowych już i tak traktowała jak rodzinę, więc o nich także się martwiła.
- Nie poddawajcie się - powiedziała pewnym głosem. Jej wzrok spoczął na Rhenie, najbliższym przyjacielu Camerona. Miał on zamglony wzrok, a oczy podkrążone. Rhen ciężko znosił swoje dziedzictwo. Jego moc zabijała go od środka, a tylko specjalny proszek wytworzony przez magów mógł przytłumić jego demoniczne geny. Tym razem go nie zażył. Pozwolił opanować się przez swój dziki instynkt.
- Musimy zrobić to razem, inaczej nic z tego nie wyjdzie - dodał Cameron.
- Gdzie się przenosimy? - zapytała Cassandra.
Lea przez chwilę zamilkła. Zamknęła oczy, a jej dusza przeniosła się na pole bitwy. Widziała pełno martwych Cerisowiańczyków i dużą ilość demonów. Te potwory naciskały na nich, prawie przypierając ich do muru. Dostrzegła swojego ojca, który także z nimi walczył. Jak zwykle król nie odstępował swoich nawet na krok.
- Przeniesiemy się w sam środek bitwy - oznajmiła. - Znajdziemy się na Lawendowym Polu. Wytworzymy barierę ochronną, abyśmy mieli czas na użycie czarów. Cameron będziesz kontrolował nasze zabezpieczenie, a my zajmiemy się resztą.
Znów zamknęła oczy i skupiła swoją moc. W jej ciele rozprzestrzeniła się energia kilkudziesięciu Wygnańców. Cerisowiańskich wojowników i paru demonów. Wszyscy ci oddali jej swoją moc, aby ich uratowała. Nie mogła nikogo zawieść. Musiała zwyciężyć.
Bractwo utworzyło krąg. Z ich gardeł wydobyły się słowa dawno zapomnianej pieśni, która jednoczyła każdą napotkaną istotę. Słowa mknęły przez różne światy szukając sojuszników. Wzywali pomoc, gdyż to, co miało za chwilę nastąpić mogło na zawsze zniszczyć życie na każdym z poszczególnych światów.