wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 15 Księga III

LEA

I wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień, w którym wszystko miało się zmienić. Dzień, o którym zawsze marzyłam. Pragnęłam, aby przy moim boku stali rodzice i z uśmiechem na twarzy żegnali mnie, życząc wszystkiego co najlepsze. Chciałam po prostu mieć ich obok siebie. 
Ale nie można mieć wszystkiego. Żadne pieniądze tego nie zmienią, znajomości czy status społeczny. Nawet twoja siła nie da ci tego, czego pragniesz. Musisz zawzięcie walczyć o to, co kochasz. Kosztem własnego życia. 
 A teraz jestem w miejscu, gdzie nigdy nie chciałam być. Przepełniona mocą, którą nie chcę. To właśnie ona sprowadziła mnie do tego miejsca. A gdzie byłam? 
Byłam w Piekle. To właśnie tutaj trafiają wszyscy Cerisowiańczycy. 
- Dziadku, mogę już iść? - zwróciłam się do króla Piekła, który siedział na swoim tronie. Ja zajęłam miejsce, które było przeznaczone dla jego córki. Babcia Lilith także nam towarzyszyła. 
- Myślę, że jest już gotowa - demon uśmiechnął się do swojej żony. 
Lilith zlustrowała mnie uważnie wzrokiem, przez dłuższą chwilę wpatrując się w mój brzuch. Taaak. Samael wbił mi ostrze w ciało, co miało mnie uratować. 
No... Wydostałam się z tego więzienia przynajmniej, choć nadal nie wiedziałam, jak tam trafiłam. 
- Jedno musimy przyznać, Lucyferze - tym razem głos zabrała babcia. Dziwnie było mi tak ich nazywać, skoro wyglądali tak młodo. - Cwany skurczybyk z tego Samaela. 
- Wiesz, Leo, każde inne ostrze by cię zabiło. Jednak ten miecz uratował ci życie. I może rzeczywiście będziesz naszym ostatnim ratunkiem, dziecinko. 
Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o czym mówią. 
- Dlaczego? - zapytałam. Mój głos wydawał się być dziecinny, patrząc na zaistniałą sytuację. Ja byłam dzieckiem. 
- Bo w ten sposób Samael przelał ich energię tobie, a miecz Rivelashów naprowadził ją na właściwe miejsce. Cała moc Wygnańców jest w tobie, Leo. Musisz tylko uważać, bo to jest naprawdę silna energia, która potrafi wyrządzić wiele szkód. A teraz uciekaj, twój świat cię potrzebuje. 
Kiwnęłam głową i skupiłam się na teleportacji. Tym razem nie chciałam wytworzyć portalu, przez który miałam przejść do Cerisu. Po prostu próbowałam przenieść się sama, lecz efekt nie był taki, jaki planowałam. Zniknęłam, a raczej moje ciało po prostu stało się niewidzialne, bo wciąż przebywałam w Piekle. 
Już miałam się odzywać, gdy dziadek uprzedził mnie:
- Szkoda mi jej - szepnął głosem przepełnionym smutkiem. - Jest zbyt młoda żeby uczestniczyć w czymś takim. 
- Też to wyczułam, kochany. I teraz chyba rozumiem dlaczego to właśnie ją wybrano na przywódcę. 
- Tak, jej dzisiejsze pojawienie się też mi to wszystko wyjaśniło. Lea nosi w sobie moc kamienia. Zapomnieliśmy, że Samantha była w ciąży, gdy użyliśmy go, aby wydostać Samaela z jej ciała. Jego moc wpłynęła także na dziecko. 
- Myślisz, że to jest powód dlaczego została Wygnańcem? 
- Nie, została nim z wielu innych powodów. Nie ukrywam, że Śmierć też maczał w tym swoje palce. Słyszałem pogłoski, że aniołowie coś spieprzyli i teraz będą chcieli zrzucić winę na nas, żeby archaniołowie się nie dowiedzieli. 
- Powodzenia - prychnęła kobieta. - Ty nie utrzymasz buzi na kłódkę, skoro wiesz, że możesz mieć na nich jakiś haczyk. Dolejesz jeszcze oliwy do ognia. 

EZRA

Wparowałem do zbrojowni i skierowałem się prosto do mojego prywatnego pomieszczenia. Założyłem zbroje, na którą nałożono tyle czarów ochronnych, ile było to możliwe. Wsadziłem kilka mieczy do pasa i ruszyłem na wojnę. Nie mogłem zostawić swoich ludzi w takiej chwili. Nie teraz, gdy wszyscy walczymy o nasz dom. 
Przeniosłem się na wzgórze, gdzie znajdował się nasz obóz. Ścisnęło mnie w piersi, gdy dostrzegłem tyle rannych osób. Magowie pojawiali się przy nich i znikali, pędząc do następnych. Choć rany dzięki ich magii leczyły się błyskawicznie, istoty te też musiały już odpocząć. Ich energia powoli się wyczerpywała. 
- Panie - usłyszałem głos Khana za sobą. Był on dowódcą północnej części Cerisu. - Ktoś na ciebie czeka - skinął w stronę największego namiotu. 
- Nie mamy na to czasu - odparłem. - Potrzebuję kilku ludzi i wyruszam na pole. 
- Ona mówi, że to pilne - powiedział takim tonem, jakby od tego zależało nasze życie. 
Niechętnie przytaknąłem i ruszyłem. Co mogło być teraz ważniejsze niż przyszłość kraju? 
Rozchyliłem drzwi od namiotu i wszedłem do środka. Od razu spostrzegłem stół, na którym paliła się świeczka i kilka rozłożonych map. Nawet na chwilę nie można było zapomnieć o wojnie... 
Zacząłem szukać swojego gościa, ale nie podejrzewałem, że to będzie ona. Nie teraz. 
Samantha stała przy łóżku. Była ubrana w czarny cerisowski strój bojowy. Ciemne włosy spięła w kucyk, a jej mina wyrażała skruchę i... ból? 
- Czego chcesz? - powiedziałem ostrzej niż zamierzałem. 
- Ezra... - szepnęła. Przez chwilę przymknąłem powieki napawając się jej głosem. Wydawało mi się, że mówi to moja żona, nie jako Śmierć, tylko jako moja słodka Samantha. - Wiem, że nie chcesz mnie już więcej widzieć, ale ja już z tym skończyłam - zrobiła krok w moją stronę, a ja automatycznie cofnąłem się do tyłu. Stanęła w miejscu, a ból w jej oczach był aż namacalny. 
- Po co tu przyszłaś, Śmierć? Jeśli chcesz, to żyw się kimkolwiek chcesz. Jak widzisz mamy wielu martwych. A teraz wybacz, ale mam wojnę do wygrania. - Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem na walkę. 
Nie wiedziałem, że aż tak mnie nienawidzi. Kobieta, która jest miłością mojego życia, przyszła w najbardziej nieodpowiednim momencie i wyznaje mi takie rzeczy... Jedyne co, to miałem nadzieję, że zbytnio się nie rozkojarzę na polu bitwy. Inaczej idę prosto na swój własny pogrzeb. 


CAMERON

Chodziłem w kółko, jakby ktoś przywiązał mnie do słupka. Lecz zamiast tego zostałem zamknięty w celi i uznany za zdrajcę. Czy to była moja wina, że Patersowianie postanowili się na mnie wyprzeć? Sam nie miałem z nimi kontaktu! Jedynie znów przyszedł do mnie Kaspar i oznajmił, że demony zaatakowały także nasz kraj... Tak, mój dom też został poddany pod ostrzał. A ja tu, kurwa, tkwiłem i nie mogłem im pomóc. 
- Cameron...
 Jak na zawołanie odwróciłem się, gdy usłyszałem jej głos. Może jeszcze wszystko nie było stracone? 
- Lea! - krzyknąłem i pobiegłem do niej. Wtuliłem się w jej drobne ciało, napawając się jej zapachem. Pachniała wanilią. - Gdzieś ty się podziewała?! Martwiłem się o ciebie! Twój ojciec... - położyła dłoń na moich ustach, przerywając mi. 
- Nie mamy na to czasu, Cami. Musimy stąd wyjść.
- Ja muszę - poprawiłem ją. - Ty tu zostaniesz. 
- Nie, Cami. Ja muszę tam być. Ty, Cass, Carter i reszta bractwa też muszą się pojawić. 
Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Jakie bractwo? 
- Nie będę ryzykować twojego życia. Masz tu zostać. 
Dziewczyna lekko uśmiechnęła się do mnie i splotła nasze dłonie. Jej mała ręka śmiesznie wyglądała w porównaniu do mojej. 
- Nie odstępuj mnie na krok - szepnęła. - I nie puszczaj mojej dłoni - rozkazała. 
Skinąłem i ruszyłem za nią. Prowadziła nas w nieznane, lecz wiedziałem, że to, co się zaraz stanie, zmieni wszystko. 

***

Deszcz przysłonił górzysty krajobraz Cerisu. Wszystkie zwierzęta pouciekały do swoich domów, czekając na to, co miało nastąpić. Wyglądało to, jakby natura sama chciała się przygotować na nieznane. Pustka zagościła w tym wiecznie żyjącym kraju. 
Cichy szum dobiegał z najdalej wysuniętych części świata. Kierował wojowników prosto na więzienia, które nie były strzeżone.
Jeden żołnierz za drugim oddawali swoje życie, aby bronić kraju i swoich bliskich. Chcieli ich ochronić, zapewnić im bezpieczeństwo. 
- Do przodu! - rozkazał król Cerisu, wskazując swoim mieczem kierunek. 
Żołnierze ruszyli we wskazane miejsce, torując wszystkie demony po drodze. Jeden za drugim padał na ziemię, po czym ciało zostało odsyłane do Piekła, gdzie król Piekieł mógł się nimi zająć. A on na pewno nie odpuści im tak łatwo, gdy dorwie ich w swoje ręce. Większość pewnie tego już nie przeżyje. 
Portale otwierały się jeden po drugich, a przez nie przechodzili kolejni wojownicy. Jednym z nich był Scott, który z okrzykiem bojowym dorwał swój miecz i ruszył na demona. Jego wzrok był rozbiegany, a myśli wirowały wokół rodziny, którą pragnął jeszcze zobaczyć. Żywą. 
- Amanda! - zawołał, próbując przekrzyczeć innych wojowników. Niestety, przez to zwrócił na siebie uwagę przeciwników, którzy zalali go falami. 
Jedynym plusem demonów było to, że kierowali się swoją naturą. Drapieżną naturą, która nie uczyła ich żadnych technik zabijania. W przeciwieństwie do nich, Cerisowiańczycy byli od dziecka szkoleni do boju. Znali różne techniki walk, które wykorzystywali w takich momentach. 
Scott zrobił unik, przeszywając demona nad sobą. To samo zrobił z kolejnym. Potwory padały jednym za drugim. 
- Amanda! - ponowił krzyk. Tym razem dostrzegł kobietę, która zawzięcie siłowała się ze swoim rywalem. W ułamku sekundy pojawił się obok niej, dopadając go. Demon padł na ziemię, a z jego gardła wydobył się ostatni oddech bólu. 
- Boże, Scott! - zawołała kobieta, lecz złość nie malowała się na jej twarzy, tylko szczęście. Ucałowała męża, pozostając nadal czujna na polu bitwy. - Gdzie byłeś? Martwiłam się o ciebie! - uderzyła go lekko w ramię, chociaż jednym ciosem była w stanie powalić go. To właśnie byli Cerisowiańczycy. Pod osłoną zwykłych ludzi, chowali ukryte moce. Nikt nie przypuszczałby na Ziemi, że taka drobna dziewczyna jest w stanie jednym pstryknięciem wyważyć drzwi.
- Nie teraz, kochanie. Wyjaśnię ci to po wojnie - posłał jej delikatny uśmiech. - Czuję, że dziś będzie nasz dzień - chwycił ją za dłoń i przetarł palcem obrączkę, która symbolizowała ich przyszłość. Drogę, którą przeszli i którą mają przed sobą. Razem.
- Znajdźmy Tylera i Ethana. Cassandry tu nie... - urwała i uniosła głowę do góry.
Nikt by nie przypuszczał, że podczas tak krwawej schadzki zastaną chwilę ciszy i spokoju. Każdy najmniejszy szmer zniknął, a niepokój można było nawet wyczuć w powietrzu.
Wszyscy wojownicy, jak i demony, zaczęli się rozglądać w poszukiwaniu energii, którą wyczuli. Było to delikatne muśnięcie liściem po skórze, ale mogło zwiastować tylko jedno...
- Przygotujcie się! - głos króla przeszył tą niezręczną chwilę. Skończył mówić w momencie, w którym niebo zostało przeszyte jasnymi pasami, a z jego głębi zaczęły wydobywać się przeróżne istoty - anioły i ich kompani.
- Co tu się dzieje? - Scott zwrócił się do swojego przyjaciela, który był także jego panem, odkąd poślubił córkę króla i zamieszkał w Cerisie.
- Nie... - szepnął. - To nie jest możliwe... - jego wzrok zwiastował istną katastrofę. Ezra, Cerisowiańczyk z krwi i kości, wychowany na żołnierza, a w późniejszych czasach przywódca każdej żyjącej istoty w tym świecie, wiedział aż za dobrze co to mogło oznaczyć. Ścisnął dłoń na mieczu, aż jego kostki zbielały, a paznokcie wbiły się w skórę rękojeści.
Koniec nastąpił za szybko. Cztery światy w jedno się zmienią i zniszczą to, co było budowane przez tysiąclecia.
- Scott, zabierz wojska na północ - obydwaj aż wzdrygnęli się słysząc ją. Samantha pozostała jednak niewzruszona. - Khan, ty będziesz utrzymywać resztę z dala od nas. Nikt nie może nam przeszkodzić - zwróciła się do następnego. - Finathe, Bractwo nadchodzi i musisz jak najdłużej utrzymać ich przy życiu.
Ezra spojrzał oniemiały na swoją żonę, która zostawiła go równo szesnaście lat temu i została Śmiercią. Panią Życia i Umarłych.
- Słyszeliście?! - odzyskał głos. - Ruchy!
Już mieli wykonać polecenia, jednak uniemożliwiły im delikatne drgania ziemi. Reszta żołnierzy dodawała drobne elementy układanki i dzięki kolejnym wydarzeniom sami zrozumieli co zaraz miało nastąpić. Nie jeden wiedział, że Ceris był głównym łącznikiem wszystkich światów. Wbrew pozorom Patersowiańczyków, to właśnie ten, półdemoniczny świat, który został stworzony jako pierwowzór Nieba, lecz z biegiem czasu demony go zajęły, i tak historia zatoczyła koło. Nie była to pierwsza sytuacja, gdzie demony robiły co tylko chciały i niszczyły wszystko co stanie im na drodze.
Teraz nadszedł czas na Ceris. Następny w kolejności był Paters, choć nikt o tym nie wiedział, ten kraj jeszcze dziś miał polec.
Ziemia pękła, a szczelina pochłonęła część wojowników. Świat Zmarłych próbował znowu ożyć, a jego mieszkańcy pragnęli stępować wśród żyjących.
- Radzimir - wyszeptała była królowa. Jej głos przepełniony był jadem. - Radzimir nadchodzi!
Samantha podczas swojej długiej nieobecności wiele się nauczyła. Studiowała setki map i zagłębiała się w prawdziwej historii Stwórcy. Tej, którą nieliczni mogli doświadczyć.
Najbardziej jednak zaciekawił ją fragment dotyczący jej własnej rodziny. Każdego członka i osoby noszącej gen mieszańca. Rivelashowie od dawna walczyli ze swoim ciemnym "ja", próbując dostrzec iskrę nadziei, która miała ich poprowadzić w nieznane, lecz lepsze jutro. Tą iskrą okazała się być jej własna córka, którą wykorzystali przywódcy głównych światów, aby posprzątała bałagan, jaki stworzyli przed wiekami. Lea Maltali była przyszłością ludzkości i tylko ona mogła uratować ich istnienie. Pierwotny Pan Życia i Umarłych także dodał część od siebie, dzięki czemu dziewczyna stała się naturalnym nośnikiem czystej, pierwszej energii mieszańców.
Lea Maltali, Wygnaniec, który pragnął jedynie doświadczyć trochę innego życia, został pochłonięty w sam środek wojny.
Wojny o jakąkolwiek przyszłość.
Samantha sięgnęła po swoje ostrze, z którym nie rozstawała się nawet na krok. Zdobyła go, gdy jej pierwsza miłość poległa w bitwie. W myślach powtarzała, że już nigdy nie dopuści, aby ktoś kogo kocha znów zniknął. Nie tym razem. Stawka była zbyt wysoka.
Wyzwoliła swoją ukrytą energię, która omal ją nie zabiła, i głośno krzyknęła. Czuła, jak jej wewnętrzna siła niszczy niemal wszystko na drodze. Demony zaczęły palić się żywcem i znikać, uprzednio zmieniając się w popiół. Zapach siarki rozniósł się po polu.
Żołnierze widząc poczynania swojej królowej poszli w jej ślady. Każdy z nich w końcu znalazł źródło mocy, dzięki czemu szanse na wygraną przeszła na stronę Cerisowiańczyków. Portale znów zaczęły się otwierać, a istoty przybyły do Cerisu, aby pomóc jego mieszkańcom. W końcu odebrali wiadomość od królowej.
Ezra ruszył za swoją żoną. Ramię w ramię, torowali przejście do więzienia, gdzie czekał na nich Samael. Upadły anioł śmierci już dawno odszedł, przekazując swoją moc Lei, lecz zostawił też duże źródło swojej energii w komnacie, w której był więziony. To właśnie tam Radzimir Rivelash planował się przenieść.
Magia była na każdym kroku. Pierwotna moc Cerisu wróciła do jego mieszkańców. Wilkory dołączyły się do walki, chcąc odzyskać swój dom. Walczyli tuż obok, do ostatniego tchu, ostatniego cięcia pazurami czy ugryzienia.
Wiatr nasilił się, a niebo przysłoniły czarne chmury. To właśnie on, Radzimir Rivelash, nadchodził. I nie zapowiadało się dobrze.
Lea, księżniczka Cerisu, mocniej ścisnęła dłoń swojego towarzysza. Spojrzała w jego oczy i dostrzegła w nich miłość. Czyste, piękne uczucie, jakim także jego darzyła. Nachyliła się do Camerona i lekko musnęła jego usta, pocierając dłonią policzek chłopaka. Tak bardzo się bała, że go straci. Że już nigdy ich nie zobaczy, ale dobrze wiedziała, że jeśli to właśnie ona zginie, nie opuści ich nawet na moment. Będzie przy nich czuwać i bronić w każdy możliwy sposób.
Obróciła się za siebie, aby spojrzeć na resztę Bractwa. Po części byli to jej przyjaciele, których znała od dzieciństwa. Nowych już i tak traktowała jak rodzinę, więc o nich także się martwiła.
- Nie poddawajcie się - powiedziała pewnym głosem. Jej wzrok spoczął na Rhenie, najbliższym przyjacielu Camerona. Miał on zamglony wzrok, a oczy podkrążone. Rhen ciężko znosił swoje dziedzictwo. Jego moc zabijała go od środka, a tylko specjalny proszek wytworzony przez magów mógł przytłumić jego demoniczne geny. Tym razem go nie zażył. Pozwolił opanować się przez swój dziki instynkt.
- Musimy zrobić to razem, inaczej nic z tego nie wyjdzie - dodał Cameron.
- Gdzie się przenosimy? - zapytała Cassandra.
Lea przez chwilę zamilkła. Zamknęła oczy, a jej dusza przeniosła się na pole bitwy. Widziała pełno martwych Cerisowiańczyków i dużą ilość demonów. Te potwory naciskały na nich, prawie przypierając ich do muru. Dostrzegła swojego ojca, który także z nimi walczył. Jak zwykle król nie odstępował swoich nawet na krok.
- Przeniesiemy się w sam środek bitwy - oznajmiła. - Znajdziemy się na Lawendowym Polu. Wytworzymy barierę ochronną, abyśmy mieli czas na użycie czarów. Cameron będziesz kontrolował nasze zabezpieczenie, a my zajmiemy się resztą.
Znów zamknęła oczy i skupiła swoją moc. W jej ciele rozprzestrzeniła się energia kilkudziesięciu Wygnańców. Cerisowiańskich wojowników i paru demonów. Wszyscy ci oddali jej swoją moc, aby ich uratowała. Nie mogła nikogo zawieść. Musiała zwyciężyć.
Bractwo utworzyło krąg. Z ich gardeł wydobyły się słowa dawno zapomnianej pieśni, która jednoczyła każdą napotkaną istotę. Słowa mknęły przez różne światy szukając sojuszników. Wzywali pomoc, gdyż to, co miało za chwilę nastąpić mogło na zawsze zniszczyć życie na każdym z poszczególnych światów. 

czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 14 Księga III

"Kaleczymy ciało, żeby zabić duszę"

EZRA


   Wszedłem, a raczej wparowałem, do Sali Narad, w której czekało na mnie kilku dowódców. Część z nich wyruszyła na wojnę, a część postanowiła pozostać, aby na spokojnie przemyśleć kolejny plan działań.
  Tak, właśnie. Demony postanowiły nas zaatakować. Nie powiem, że byliśmy jakoś na to przygotowani, ale myśleliśmy, że zrobią to dopiero za kilka dni. Byłem przekonany, że wparują tu w dniu Jesiennej Róży – święcie, w którym każdy demon zyskuje dodatkową moc. Tylko na 24 godziny, ale to by wystarczyło, aby nas zniszczyć. 
Na wielkim stole leżały rozłożone mapy. Dowódcy podzielili się terytoriami, aby skuteczniej pozbyć się tych gnid. 
– Coś się zmieniło? – zapytałem w nadziei, że któryś z nich mi powie, że liczba demonów zmalała. 
– Przykro mi, panie – skinął dowódca wschodniej części Cerisu. 
– Przychodzą z czterech punktów – odezwał się Carter. – Wojska wyruszyły, aby zamknąć przejścia. Czarownicy dołączą na miejscu i mają im pomóc. 
Co robił tu upadły? 
– Ilu żołnierzy już straciliśmy? 
– Przestaliśmy już liczyć, panie – odparł Wschód. 
Mieliśmy bardzo liczne wojska. Ale patrząc na liczbę demonów wybiją nas w ciągu kilku godzin. 
– Wyślijcie kolejnych ludzi, aby rozprowadzili czary ochronne wokół miasta. Zabierzcie wszystkie kobiety i dzieci na Ziemię i umieśćcie w dwóch bunkrach. Z daleka od jakichkolwiek naturalnych przejść. 
Jeden z dowódców skinął na strażnika, który wybiegł z sali. Zapewne on zajmie się przenoszeniem mieszkańców. Musieli stąd zniknąć, jak najszybciej. Obawiałem się, że te potwory i tak ich dorwą. Choćbym zabrał ich na koniec świata i tak czekała ich śmierć. 
– Demony odgradzają nas od więzienia, w którym przebywa Samael – z myśleń wyrwał mnie głos Cartera.  – Podzieliły się na dwie grupy: jedna odgradza nas od niego, a druga atakuje naszych ludzi. 
– A co z Patersem? – zmarszczyłem brwi. Dlaczego jeszcze się tu nie pojawili? 
– Nie odpowiadają, panie – mruknął kolejny dowódca. Zachodu? 
– Zamknęli wszystkie przejścia i odgrodzili się od nas.
Wiedziałem! Po prostu wiedziałem, że nie należy im ufać. 
– Przygotujcie się na kolejny atak – oznajmiłem obojętnym głosem. – Macie utrzymywać demony, jak najdłużej od zamku. Carter, zabierz ze sobą kilka osób i pójdziecie podziemnym przejściem do więzienia. Nie mamy wyjścia. Musimy zabić Samaela. 
– To możliwe? – zdziwił się Zachód. 
– Nie, ale dzięki kamieniowi będziemy mogli wessać jego energię. 
Tak, jak dzięki niemu wyciągnęliśmy Samaela z ciała Samanthy. Może gdy go użyjemy będziemy mogli zapanować nad demonami?
– Oczywiście – skinął Carter i wyszedł. 
– Czy moja siostra i reszta rodziny jest bezpieczna? – próbowałem ukryć swoje zaniepokojenie. Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby Amanda albo Lea znalazły się w środku tej walki. 
– Amanda z chłopakami ruszyli do walki. Nie chcieli słyszeć o przeniesieniu. Tak samo było z Patrickiem i Daviną. Nikt z nich nie chciał uciekać. 
– CO?! – krzyknąłem wkurzony. Jeszcze stanie im się jakaś krzywda! – Gdzie jest Lea i Cassandra? Mam nadzieję, że chociaż one się przeniosły.
– Nikt ich nie widział od wczoraj – wyjaśnił Wschód. – Scott także zniknął. 
Zachwiałem się i gdybym nie złapał się krzesła zapewne leżałbym już na podłodze. Lea. Moja mała córeczka zniknęła... Nie, to nie było możliwe. Oni jej nie mogli zabrać. 
– Znajdźcie ją – poprosiłem szeptem. – Znajdźcie i zabierzcie w bezpieczne miejsce...
Żaden z nich się nie odezwał. Wszyscy w milczeniu się mi przyglądali. A przynajmniej tak myślałem, póki nie uniosłem głowy i nie dostrzegłem kolejnej osoby pojawiającej się w sali. 
– Twoja córka jest w bezpiecznym miejscu – odezwał się w końcu przybysz. Śmierć. Tylko jego mi tu jeszcze brakowało. 
– Jeśli nie przyszedłeś pomóc, możesz już iść – nie wyrażałem żadnych emocji. Może troszeczkę mnie wkurzył. 
– Ja jestem tu tylko po to, żeby się pożywić. Cerisowanie są bardzo silnym pożywieniem – uśmiechnął się, a ja zacisnąłem dłonie w pięści. 
– Wynoś się – syknąłem. 
– Samantha jest na polu i żywi się demonami – zignorował moje poprzednie słowa. – Nie rozumiem, dlaczego nie chce się wami pożywić. Jesteście przepyszni – zacmokał. – Ale chciałem ci przekazać pewne informacje... Twoja córka właśnie odbywa sobie bardzo przyjemną rozmowę z Samaelem. Możesz już szykować dla niej trumnę. Tym razem zostanie w Czyśćcu trochę dłużej niż ostatnio.



SAMANTHA


Wciągnęłam powietrze przez nozdrza czując, jak energia rozprzestrzenia się przez moje ciało. To było takie przyjemne... Miałam wrażenie, że delikatne piórka łaskoczą moją skórę. Po chwili otworzyłam oczy i ujrzałam nieprzytomnego Scotta na podłodze. Tak, jak tu dotarł, tak nie ruszył się nawet na centymetr. Mogłam wyznaczyć jakieś miększe miejsce, żeby nie zaliczył nieprzyjemnego lądowania. Rana na czole zagoiła się i został po niej tylko ślad krwi. 
Podeszłam do niego i dotknęłam czoła. Przelałam jemu trochę swojej mocy, aby się ocknął. Zadziałało to, jakby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody. Od razu oprzytomniał i podniósł się do pozycji stojącej. 
– C-co? Gdzie jestem?! – rozglądał się po pomieszczeniu. – Gdzieś ty mnie zabrała?!
– To mój dom – oznajmiłam spokojnym głosem. 
Scott rozejrzał się po pokoju i zmarszczył brwi. 
– Ty nie mieszkasz ze Śmiercią? – zdziwił się. 
– Nie. 
Westchnął. Podrapał się po głowie i znów na mnie spojrzał. 
– To... Co my tu robimy? 
– Jesteśmy tu tylko dlatego, że jesteś idiotą – warknęłam. 
– Aha – skomentował. 
– Scott! Mówię poważnie – zdenerwowałam się. – Co by ci się stało, gdybyś choć raz przeczytał książkę? Podręcznik Łowcy... 
– Zapewne by mnie tu nie było – uniósł brew. Na jego twarzy zawitał dziwny uśmieszek. Och, Scott, dlaczego mi to robisz? 
– Rykes to potężny demon, Scott. Gdy zniszczysz jego materialną formę przenosi się do kolejnego nosiciela i żywi jego dobrem. Wyzwala negatywne cechy, doprowadzając swoją ofiarę do autodestrukcji. Przyczynia się do jego śmierci. 
– Czyli... To przez niego mam taką depresję? 
– Scott! Słyszałeś co przed chwilą powiedziałam? ON BY CIĘ ZABIŁ!
Nie do wiary! Czy mój braciszek był rzeczywiście, aż taki tępy? 
– To, że mam depresję nie oznacza, że jestem głuchy, Sam – przewrócił oczami. 
Zamknęłam oczy, próbując jakoś ogarnąć swoje myśli. Mój braciszek oczywiście... Zaraz. Stop. Jesteś Śmiercią, Sam. Nie powinnaś się nim przejmować. Oni już dla ciebie nie istnieją.
– Coś się stało? – zapytał spoglądając na mnie podejrzliwym wzrokiem. 
– Nie. 
– Przed chwilą... – wypuścił głośno powietrze. – Przed chwilą wyglądałaś, jak moja siostra. A teraz mam wrażenie, że ktoś przywalił ci pięścią w twarz i znów jesteś kimś innym. Nie jesteś Śmiercią, Sam. Nie udawaj, bo wiem, że to nie ty – rzucił oskarżycielsko. Zrobił krok w moją stronę. – Wróć do nas, Sam. Jak widzisz, potrzebuję cię. Proszę...
Zacisnęłam dłonie w pięści. Co się ze mną działo? Miałam ochotę... płakać. 
– Przez ostatnie szesnaście lat dzień w dzień budziłam się tylko po to, żeby zabić kolejną osobę. Wstawałam, a pierwsza myśl, jaka przychodziła mi do głowy, to to, kim będzie moja kolejna ofiara? Czy przyjdę po ciebie, Ezrę, Patricka czy kogoś innego z mojej rodziny. Budziłam się z obawą, że będę musiała oglądać śmierć własnego dziecka. A gdy i to już zobaczyłam wszystko przestało się dla mnie liczyć. 
– Ale ona nie umarła – przypomniał mi. – Przecież żyje. Jest w Cerisie bezpieczna. 
– Zaatakowali Ceris – westchnęłam. – Nikt już nie jest tam bezpieczny. 
– CO?! Muszę wrócić! Amanda i dzieciaki... Boże!!! – zaczął panikować. 
– Nic im nie będzie – zapewniłam go. – Przeżyją, chociaż gorzej będzie z tobą.
Scott zbliżył się do mnie i spojrzał prosto w oczy. Do diabła, co się ze mną stało? Dlaczego znów mi zależało?
– Zabierz mnie do domu – poprosił. – Muszę im pomóc. 
– Jeśli pójdziesz - zginiesz. Taka jest twoja przyszłość. 
– Ale oni będą bezpieczni. Dla nich mogę nawet w tym momencie umierać – mówił poważnie. 
Przejechałam dłońmi po twarzy. 
– Nic im nie będzie. Pilnuję ich. 
Mężczyzna podszedł i po prostu mnie przytulił. Ściskał mocno moje ciało, jakbym zaraz miała zniknąć. Może tego właśnie się obawiał? Pojawiałam się i zaraz uciekałam.
– Wyduś to z siebie – powiedział. – Wiem, że chcesz to powiedzieć na głos. Nie pasujesz tutaj. 
– Ale to jest moje życie, Scott. Samael zmienił mnie. Zmusił do karmienia się innymi, abym sama mogła przeżyć. Będąc Śmiercią nie muszę się obawiać. Moje czyny są usprawiedliwione. 
– A co z Leą? Ezra, Amanda, Davina... Wszyscy za tobą tęsknią – przypomniał mi. 
Nie wytrzymałam. Po prostu... pękłam, a słowa same opuszczały moje ciało.
– Ja już tak dłużej nie mogę, Scott – załkałam. – Tęsknie za nimi. Nie chcę tu być. Tu jest tak cicho... Boję się samotności – pękłam. Rozryczałam się w ramionach mojego brata. Scott tulił mnie i głaskał po plecach. 
– Zrobiłbym nam wielki puchar lodów i włączył jakiś horror – odezwał się. – Ale coś czuję, że nie mamy na to czasu. 
Roześmiałam się. Brakowało mi naszych smętnych wieczorów. Gdy jeszcze razem mieszkaliśmy i któregoś z nas coś męczyło, zawsze siadaliśmy przed telewizorem, włączaliśmy okropnie straszny film i zajadaliśmy się łakociami. To było takie miłe, że o tym pamiętał.
– Przykro mi. Musimy znów uratować świat – klepnęłam go w ramię. – Bierzmy się do roboty. 
Odsunęłam się od niego i otworzyłam portal. Jednak zanim przez niego przeszłam, wyciągnęłam otwartą dłoń w stronę mężczyzny i pochłonęłam całą obecność Rykesa. Scott znów był wolny. 
Wiedziałam, że za to co zamierzałam zrobić zapewne zostanę wysłana do Otchłani. Albo zamknięta razem z Samaelem w jednej celi. Ale nie obchodziło mnie to. Moja rodzina potrzebowała pomocy.
Scott minął mnie i stanął przed przejściem. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął. 
– Dziękuje – odezwał się. – Pamiętaj, Sam. Ty nigdy nie będziesz sama. Masz nas, swoją rodzinę. Zawsze ci pomożemy. – Po tych słowach zniknął w ciemnej dziurze. 
Ruszyłam za nim, lecz przejście znikło. Zmarszczyłam brwi, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
 – Odchodzisz, prawda? – zapytał Macey. Znajdował się kilka metrów ode mnie. 
– Przepraszam. Zbyt długo zwlekałam z powrotem – przyznałam. – Śmierć, ja nadal ich kocham. Kocham Ezrę i chcę wrócić do córki. O ile znów mnie przyjmą...
– Przyjmą – zapewnił. – Wiedziałem, że to zrobisz. Chociaż miałem nadzieję, że jeszcze trochę wytrzymasz. 
– Nie mogę pozwolić, aby któreś z nich zginęło. Muszę iść. – Stworzyłam kolejne przejście. – Chcesz mi coś powiedzieć na pożegnanie? 
Śmierć zaśmiał się. Na jego bladej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Znów wyglądał, jak młody chłopiec. Miał dziecięcą urodę. 
– Wiesz, że wiem co się stanie. Mam za sobą kilka tysiącleci doświadczenia w przeciwieństwie do ciebie. Widziałem różne wojny, bunty i zatargi. Wiem, jak zostały stworzone światy i wiem, co się później wydarzy. 
– Może jakaś rada? – uśmiechnęłam się do niego. 
– Oj, Samantho – pokręcił głową. – Z racji tego, że cię lubię, powiem ci, że demony przygotowały wielkie wejście. Jeśli je nie powstrzymacie, cztery główne światy w jedno miejsce się zmienią. Góra będzie dołem, a dół górą. 
– Boże, Śmierć! – warknęłam. – Mów jaśniej! Nie cierpię twoich zagadek. 
– Ktoś dzisiaj zginie, Samantho. I nie ratuj go – po tych słowach po prostu zniknął.  


LEA


– Nie zbliżaj się do mnie! – wrzasnęłam i wyciągnęłam miecz z pochwy. Mocno zacisnęłam dłonie na rękojeści, celując ostrzem w demona. Cofnęłam się do tyłu, lecz moje plecy zaraz spotkały się z zimnym metalem krat. 
– Uspokój się, dzieciaczku. Nie mam zamiaru cię zabijać – westchnął. 
Samael machnął ręką a płomień pochodni zajaśniał w pomieszczeniu. Znajdowaliśmy się w jaskini, z której stworzono więzienie. 
– Jeszcze jedno słowo, a zginiesz! 
– Myślałem, że jak na wygnańca będziesz lepiej reprezentować nasz ród.
Zachwiałam się i spojrzałam na niego niedowierzająco. Nasz? My? Czyli on też jest...?
– Tak, dziecinko. Ja też jestem wygnańcem – zirytował się. – Tak samo, jak ten twój przyjaciel Carter i Rhen.
 – Co? – przeraziłam się. Jakim cudem Carter był wygnańcem?!
– Dobra, żartowałem. Ale Camill jest wygnańcem. Aeszna też nim była, póki nie wysłano jej do Otchłani. Tam jest cała nasza rodzinka. 
– Zamknij się – warknęłam. – Nie wierzę w żadne twoje słowo! 
– Nie moja wina, że Lucyfer cię nie wyszkolił. Przecież to było wiadome, że z tak potężnego demona wyjdzie wygnaniec – zamyślił się na chwilę. – Albo Samantha miała nadzieję, że po oddaniu duszy Macey'owi zapewni ci Niebo? Wiesz... Posiadasz dużo DNA anioła. Nie jesteś takim stuprocentowym wygnańcem. Może w 70 procentach? 
Odwróciłam się od niego i zaczęłam szukać jakiegoś wyjścia. Musiałam się stąd szybko wydostać. 
– Nie licz na cud – zawołam Samael. – Siedzę tu szesnaście lat i nic nie wymyśliłem. Ty w ciągu czterech godzin też nic nie wskórasz.
– Zamierzasz mnie zabić za cztery godziny? Dlaczego nie teraz?
Samael ociągnął się i podszedł bliżej. 
– Nie zamierzam cię zabijać, ale za cztery godziny wszyscy zginiemy. 
– Jak to? – zdziwiłam się. Czemu za cztery godziny? O co mu, do diabła, chodzi?!
– Za cztery godziny demony zbiorą odpowiednią ilość mocy, aby otworzyć własne przejście do Otchłani – wyjaśnił. 
– Mają zamiar wypuścić Aesznę?! – Okey... Teraz to się dopiero przeraziłam. 
– Oczywiście, że nie – przewrócił oczami. – Co wyście robili przed atakiem demonów? 
– Mów.
– Ciesz się, że jesteś taka, jak ja. Inaczej bym cię zabił.
– Nie jestem taka, jak ty – zaprzeczyłam. – Chciałeś zabić moją matkę! 
– Wcale nie! – wyparł się. Zgromiłam go wzrokiem. – Dobra... Zostałem do tego zmuszony. Nie chciałem jej zabijać. Radzimir mnie do tego zmusił. 
– Chwila... Oni chcą wskrzesić Radzimira? – Nagle wszystko stało się jasne. Aby wyciągnąć martwego z zaświatów trzeba połączyć wszystkie główne światy. To dlatego demony pojawiały się w każdym miejscu, gdzie istniały naturalne przejścia. Dzięki temu ich moc się zwiększała. – Przecież to niemożliwe...
– Owszem, ale twoja mamusia ma pewien ukryty dar – uśmiechnął się, jakby ta cała sytuacja go cieszyła. – Potrafi wskrzeszać zmarłych. Sięga do Drugiej Strony i wyciąga duszę. 
– Wiem – przyznałam. – Wujek Scott mówił, że go uratowała. 
– Ciebie też – przypomniał. 
– Zaraz. Jakim cudem Radzimir kazał ci ją zabić?
Samael rozłożył się na kawałku kamienia, który przypominał prowizoryczne łóżko. 
– Długa historia. Powinnaś wiedzieć tylko to, że ja i Aeszna zrobiliśmy to wbrew własnej woli. Twoja rodzinka jest bardzo potężna. Nic dziwnego, że inne światy chcą zabić Rivelashów. 
– O nie! W to, to ci nie uwierzę. Dlaczego niby chcą nas zabić? Dlaczego wszyscy mówią, że Rivelash to taki potężny ród? – Sama zaczęłam się irytować tą sytuacją. Nie raz wyczytałam w książkach, że nasze rodzinne korzenie są bardzo obszerne. Moc, władza... Byliśmy niezwyciężeni, a nie potrafiliśmy ochronić własną rodzinę. Śmieszne, prawda?
– Zostaliście stworzeni przez dwóch braci - anioła i demona. Umieścili w was ich pierwotną moc. Pragnęli stworzyć człowieka niezwyciężonego. Idealnych wojowników do Bractwa. Ale jak zwykle coś poszło nie tak i wybuchło takie gówno... Patersowie od wieków próbują się was pozbyć tylko dlatego, że jesteście silniejsi od nich. 
– To jest chore – skomentowałam to. Usiadłam na ziemi, a miecz położyłam obok. Może postąpiłam głupio, ale czułam, że Samael mnie nie skrzywdzi. Dziwne? Po tym co wyczytałam w podręcznikach i o czym powiedział mi wujek Scott czy Patrick, ja stwierdziłam, że nic mi nie grozi. 
– Oczywiście, że tak – przytaknął demon. – Już na początku mówiłem, że to nie wypali, ale kto by mnie słuchał? Jestem zwykłym aniołem śmierci. No, przynajmniej byłem nim kiedyś – skrzywił się, przypominając sobie swoją przeszłość.
 Zrobiło mi się go szkoda. 
Boże, Lea! Ogarnij się...
– Ale co ma z tym wszystkim wspólnego Radzimir? Przecież uratował nas przed Aeszną...
– Którą sam na was nasłał – przerwał mi. – Radzimir to wygnaniec. Wkupił się w łaski aniołów, więc bez problemu jemu zaufali. Aeszna też jest wygnańcem i moją siostrą... Radzimir stworzył jakiś zasrany kamień, który może przejmować kontrolę nad innymi. Z racji tego, że my wszyscy byliśmy wygnańcami, potrafił przejąć kontrolę nad nami. Zmusił ją do zaatakowania Cerisu, a nikt z nich nie widział, jak bardzo cierpi zabijając półdemonów! – uniósł się. – Nikt nie widział, że sama potrzebuje pomocy!
Samael zaczął głośno oddychać, próbując się uspokoić. Teraz trochę mnie wystraszył, ale nie dałam tego po sobie poznać. 
– Mnie opętał kilka lat temu – kontynuował, a jego wzrok nie wyrażał żadnych emocji. Obojętność. To chyba najgorsze, co może wyrażać wygnaniec. – Wszyscy myśleli, że to przez starego króla zostałem nasłany, ale to była tylko przykrywka. Radzimir kazał mi zmienić Samanthę w wygnańca, chociaż to było praktycznie niemożliwe. Samantha urodziła się półdemonem i półaniołem. Tak, jak pierwotnie chcieli stworzyciele, wojownik niezwyciężony. Była idealnym kandydatem na przywódcę Bractwa, ale na szczęście Macey wziął ją pod swoją opiekę.
– Teraz ja zajęłam jej miejsce – burknęłam pod nosem. – Jak to się stało, że stałam się wygnańcem? 
– Hm... – zamyślił się. – Nie jestem pewien, ale chyba Gabriel maczał w tym palce. Zawarł pakt z Śmiercią i tak oto powstałaś ty – wskazał na mnie palcem. – Gratuluję aniołowi. Świetnie wykonana robota. 
Zacisnęłam zęby, a gniew przeszył moje ciało. Co on sobie wyobrażał? To był demon... Oni wszyscy kłamali. 
Lea... Nie możesz im wierzyć
– Najbardziej moralna z moralnych – zachichotał. – Nie bierz tego do siebie, ale aniołowie często ingerują w wasze życie. Nie chcą mieć później za dużo po was sprzątania. Chociaż teraz chyba skiepścili robotę – przechylił głowę i spojrzał w górę. 
Powiodłam wzrokiem do miejsca, w które się wpatrywał. Była to zwykła skała. Lekko drgała. 
– Czas się kończy, cukiereczku – szepnął. 
– Nie dam ci się zabić – syknęłam i znów stanęłam na nogi, zaciskając mocno w dłoniach miecz. 
– Weź się uspokój – przewrócił oczami. – To nie ja chcę cię zabić. 
Przyjęłam bojową postawę, będąc gotowa na każdy jego ruch. 
– Jak nie ty, to kto? 
– Radzimir – warknął. – Demony sprowadzą Radzimira z zaświatów. Jeśli tylko otworzą przejście do Drugiej Strony trzy światy w jeden się zmienią. Niebo i Piekło znikną, a Ceris i Paters w Ziemię się zamienią. 
Czułam, jak moje ciało staje się bardziej wiotkie, a nogi uginają się pode mną. Zrobiło mi się słabo. 
– J-jak to? – zapytałam przerażona. Przecież to niemożliwe...
– Przejście do Otchłani jest przejściem do Cerisu, Patersu i Ziemi. Demony chcą to wszystko połączyć. Ceris przeniesie się na Ziemię, tak, jak Paters. 
– A co się stanie z nami? – zmartwiłam się. 
Przecież nikt nie przeżyłby takiego przeniesienia... Prawda? 
– Ja, ty, Aeszna, Camill, Jaffar, Nidaviel i jeszcze paru innych wygnańców staniemy po stronie Radzimira. Staniemy się jego osobistym Bractwem. 
Wyczułam, jak sam Samael się zaniepokoił. 
– Mówiłeś, że Radzimir sam zaaranżował atak na Ceris przez Aesznę – przypomniałam mu. – Co się stało z Bractwem w tamtych czasach? 
Demon oprzytomniał i spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam niezrozumienie. 
– Nic się nie stało – powiedział zdziwiony. – Bractwo rozeszło się, a każdy podążył we własną stronę by później ich moc odrodziła się w waszych ciałach. W tobie siedzi Jaffar. Pierwszy wygnaniec Bractwa Krwi. Teraz ty musisz poświęcić siebie, żeby inni byli bezpieczni. 
Samael zbliżył się do mnie. Jego delikatna twarz w blasku płomieni wyglądała bardzo dziecięco. Przeczesał dłonią ciemne włosy i spojrzał mi prosto w oczy. 
– Wybacz mi, Lea. Nigdy nie chciałem, żeby stała się jakaś krzywda twojej rodzinie. Kochałem Asbiele Rivelash i obiecałem chronić jej potomków. Teraz cała nadzieja leży w twoich rękach. Musisz zjednoczyć wszystkie światy inaczej demony zabiją was. 
– O czym ty mówisz, Samael? Ja jestem tylko dzieckiem! Nie mam żadnej siły. Nic nie mogę zrobić... Jeśli Radzimir znów powstanie, opęta nas wszystkich... Jest silniejszy ode mnie. Może nami przecież rządzić. – W moich oczach pojawiły się łzy. Poległam. Wszystko zostało zniszczone. Nie dałam radę ich obronić.
– Lea, posłuchaj mnie teraz. Radzimir jest potężny, ale ty jesteś silniejsza. Może i ma za sobą miliony demonów i kilkanaście wygnańców, ale to ty dzierżysz w rękach miecz stopiony z anielskiej skały i połączony z piekielną esencją. Powstał z mocą kilkudziesięciu aniołów, którzy oddali swoją cząstkę, aby ją stworzyć. Trzymasz w rękach naszą nadzieję. Jeśli Radzimir ją dopadnie, wszystko stracimy. Jesteś Leą Rivelash. Naszą przyszłością. Dzięki tobie istnieje szansa na zbawienie – złapał mnie za rękę. – Lea, Radzimir ma nad nami kontrolę, ale to tobie oddajemy naszą siłę. Każdy wygnaniec ofiaruje ci swoją cząstkę. Nie zmarnuje tego. 
Czułam, jak energia przechodzi przez moje ciało. Było to bardzo przyjemne uczucie. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę przez tą moc. Ale dzięki temu nadzieja powróciła. Wiedziałam, że mogę to zrobić. Mogę ich uratować.
– Teraz trochę zaboli, Leo. Przepraszam. – Nim zrozumiałam jego słowa, demon wykręcił mi rękę, a ostrze przeszyło moje ciało. Przerażona spojrzałam na ranę. Czarna krew sączyła się z brzucha, przesiąkła materiał i ciurkiem lała się po moich nogach. Uniosłam głowę na Samaela, ale on stał już kilka metrów ode mnie. Skulił się w ciemnym kącie i nie patrzył na mnie. Upadłam na kolana i zaczęłam dławić się krwią, która spływała po mojej brodzie. Ból przeszywał moje ciało.
Nie mogłam uwierzyć, że zaufałam temu demonowi. On chciał mnie tylko zabić, a ja, jak głupia uwierzyłam w te kłamstwa. Teraz mam za swoje...
Zamknęłam oczy i upadłam na bok. Czułam zimny kamień pod ciałem i ciepłą ciecz, która stopniowo mnie pochłaniała. 



TADAM! Co sądzicie o tym rozdziale? :D Taki trochę... dziwny? Nie... To zbyt łagodne słowo :/ Mniejsza o to :d Domyślacie się któż to będzie martwy w następnym rozdziale? Lub, jak potoczą się dalsze losy Cerisu i jego mieszkańców? 
Tak ogólnie mówiąc, to nie jest koniec tej historii. Postaram się zmieścić wszystko w jednej księdze, żeby nie musieć ciągnąć to jeszcze przez jedną :3 Widzę, że powoli chyba już wam się to nudzi, więc postaram się, jak najszybciej to skończyć :c 
Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą - Wilcza miłość została przeniesiona na Wattpada, W imię wolności... powoli też tam się znajduje, no i reszta z czasem też się pojawi ;)
Lonely xx

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 13 Księga III

Ważna notka pod rozdziałem.



Być może nie świecisz, jak słońce, ale potrafisz wyprowadzić z mroku.



SAMANTHA


Gdybym napisała listę rzeczy, których nienawidzę, pewnie ciągnęłaby się przez kilkaset światów, a na pierwszym miejscu znalazłaby się pomoc innym. 
Tu nie chodziło o zwykłe pomaganie. To był pewien rodzaj wymiany. 
Śmiertelnicy zawierali z nami umowę, chcąc zmienić w ten sposób swoje życie. W zamian za ich duszę ubarwialiśmy ich egzystencje, co nie zawsze wychodziło na dobre. Co z tego, że zaznasz w ciągu kilku sekund więcej przyjemności niż przez całe żywot, skoro ja będę się karmić twoją duszą? Oni praktycznie nic nie zyskali, zaś my zwiększaliśmy dzięki temu naszą moc. 
Teraz było podobnie. Wyczułam duszę, która mnie potrzebowała i ruszyłam po nią. Dopiero później zorientowałam się kim będzie mój przyszły żywiciel. Odkładałam to, jak tylko potrafiłam, ale im bardziej zwlekałam, tym większa szansa rosła, że Macey postanowi zaingerować w moje działania. A tego nie chciałam.
– Scott? – szepnęłam.
Mężczyzna przede mną odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy. Jego wzrok wyrażał smutek, żal i niemą prośbę o ratunek.
 Dlaczego nie potrafiłam go znienawidzić? 
– Co tu robisz? – zmarszczył brwi.
Rozejrzałam się dookoła. Znajdowaliśmy się w centrum miasta na dachu szpitala. Scott stał przy samej krawędzi, spoglądając na stojące budynki przed nami. Mieliśmy idealny widok na wschodnią część, a dokładnie na park i główną ulicę, przez którą zawsze szła parada w święta.
– Przybywam ci na ratunek!  zaśmiałam się. Podeszłam do niego i usiadłam na skraju budowli, machając nogami w pustą przestrzeń. 
Scott prychnął. 
– Czy to jest ten moment, gdzie zawieram z tobą umowę, aby polepszyć sobie życie? – uniósł brew. – Chcesz moją duszę?
 – Ja... 
– Proszę. Weź sobie ją – powiedział głosem przepełnionym jakichkolwiek emocji. 
Zdziwiła mnie jego reakcja. Scott ostatnimi latami stał się doroślejszy i uważałam go za tego pana moralnego. A prawda była zdecydowanie inna niż sądziłam. Sam borykał się z trudnościami. Bez żadnego wsparcia. 
Powiedzmy sobie szczerze... Zawsze mi o wszystkim mówił, albo Śmierci. Ewentualnie Christophowi. Teraz nie miał zbyt komu zaufać.
– Życie ci nie miłe? – zdziwiłam się. – Wiesz co się dzieje z duszami, które zabieram? 
Przytaknął, ale miałam wrażenie, że to go nie obchodziło. 
– I dobrze – oznajmił. – Moja i tak nie trafi do lepszego miejsca. 
Okeeey. Teraz mnie trochę przeraził, Mnie  Śmierć!
To w ogóle było możliwe? 
– Przypuszczam, że coś się stało? – rzuciłam zaczepnie, choć miałam pewne podejrzenia.
Scott spojrzał na mnie, a następnie popatrzył w dal, jakby na coś czekał. Albo na kogoś. 
– Myślę, że wiesz co zaszło – szepnął. – Sama pewnie też to widziałaś. 
Zamknęłam oczy przypominając sobie ostatnią z nim związaną wizję. 
Widziałam krew. Dużo krwi. Ta maź spływała po całym mieszkaniu, jakby ktoś opryskał ściany wodą z węża ogrodowego, lecz zamiast przejrzystej cieczy, wydobywał się krwisty płyn. W salonie leżała kupka szmat – a przynajmniej tak na początku sądziłam. To byli ludzie. Wszyscy zostali zamordowani. Wszyscy należeli kiedyś do mojej rodziny. 
– Wizje można zmienić – powiedziałam, wiedząc z własnego doświadczenia, że nie wszystko się spełniało. Czas, decyzja i ludzie. To była wybuchowa kombinacja, która często krzyżowała moje plany.
Po mojej przemianie, gdy zalała mnie fala obrazów z przyszłości, potrafiłam wybrać poszczególne, kształtując je w odpowiednią wizję. Stopniowo dzieliłam na te niespełnione, mało prawdopodobne i pewne. Pierwsza kategoria pękała w szwach, druga była w połowie pełna, a trzecia... Ona była najgorsza z nich wszystkich. 
Widzieć śmierć swoich bliskich potrafi zmienić każdego człowieka. Nawet w Śmierci wzbudza jakiś lęk. 
– To chore... – szepnął. – Chore! – Odwrócił się twarzą do mnie, a w oczach dostrzegłam błysk szaleństwa. 
Zmarszczyłam brwi spoglądając na niego. Coś mi tu nie pasowało. Jako nastolatek, Scott zawsze sprawiał problemy. Ale czasy się zmieniły. Wciąż widziałam w nim wojownika, który jest gotów poświęcić dla rodziny wszystko. Nawet życie. 
Teraz to nie był ten sam chłopak. Widząc jego ostatnie poczynania, tłumaczyłam sobie, że jest to spowodowane tym, że musiał tak szybko dorosnąć... Z dnia na dzień odrzucić dobrą zabawę i beztroskie życie dla dziewczyny, którą kochał ponad życie. 
W tym momencie nie miałam przed sobą Scotta  wojownika. To było tak, jakby jego stare, negatywne cechy dostrzegły światło dzienne. Stary Scott powracał.
Chociaż...?
– Scott. Skup się – warknęłam. Uniosłam jego podbródek i przyłożyłam kciuki do gardła. – Jaki był ostatni demon, którego zabiłeś? 
Potrząsnął głową, jakby próbował odsunąć się od mojego dotyku. Wyraźnie wyczułam w nim coś niepokojącego. Ale nie mogłam dojść, co to było. Jakby to wytwarzało osobną barierę ochronną przede mną!
– R-rykes. Chyba – szepnął. 
Ech... Wiedziałam, że znowu mi się oberwie, ale nie mogłam zostawić go samego. Nie w takim przypadku. 
Pchnęłam go do tyłu, a przez to, że stał na krawędzi, zachwiał się. Użyłam swojej mocy, zrzucając go z budynku. Głośno wrzasnął i zwinął się w kulkę, lecąc w dół. Otworzyłam portal, do którego wpadł i sama poszłam w jego ślady. Obydwoje zniknęliśmy w czarnej pustce. 

LEA

Nie chciałam niczego ze sobą zabierać. Wszystko co dostałam, czy kupiłam, w tym świecie, związane jest z jakimiś wspomnieniami, które zapewne będą mnie dręczyć przez kolejne lata. Dlatego też wolałam nie wywoływać dodatkowego cierpienia patrząc na te przedmioty. 
– To wszystko? – zapytał Carter spoglądając na moją walizkę. Jedną, niewielką... 
Od godziny straż znosiła rzeczy Cassandry i jej braci. A ja miałam tylko to. 
– Tak. Gotowy? 
Upadły uśmiechnął się i sięgnął do tylnej kieszeni. Wyciągnął z niej list i mi go podał. 
– Mój dawny przełożony kazał ci to przekazać. – Odebrałam od niego kopertę. – Ja również otrzymałem takie zaproszenie. 
Delikatnie rozerwałam papier. W środku znalazła się mała kartka z Wzywam Cię w piekielnym języku. W tych słowach zawarta była moc przejścia. Wystarczyło przerwać kartkę na pół, a przenosiła cię ona pod wskazane miejsce. W odpowiednim czasie, oczywiście. 
Schowałam wiadomość do kieszeni i sięgnęłam po torbę. 
– Idziesz? – Ciekawiła mnie rola Cartera w tym wszystkim. 
– Jasne – wzruszył ramionami. – Nie codziennie dostaje się takie wezwanie. Nie jestem pewien o co chodzi, ale i tak wezmę w tym udział. A ty?
– A mam jakieś wyjście? – uniosłam brew. Upadły pokręcił głową i roześmiał się. 
– Wiesz... Myślałem, że mój upadek był tragedią. Teraz pociesza mnie fakt, że masz bardziej spierdolone życie ode mnie. 
– Dzięki – mruknęłam pod nosem.
Udaliśmy się do salonu, gdzie powoli wszyscy zabieraliśmy się do domu. W tłumie domowników dostrzegłam dawno nie widzianą twarz...
– Rhen? – zawołałam go. – Co ty tu robisz?
Chłopak roześmiał się. Dopiero teraz wyczułam dziwną aurę wydobywającą się z jego ciała.
No nie... On też jest mieszańcem?!
– Idę z wami – wyszczerzył się w uśmiechu. 
– Ale... – jęknęłam. – C-co z...
– My też idziemy – odezwał się ktoś za mną. Odwróciłam się i dostrzegłam resztę chłopaków z zespołu Rhena. Ale, że wszyscy...? 
Nie!!! Tyle było mieszańców wokół mnie, a ja nikogo nie rozpoznałam?
– Travis! – zawołała Cassandra. 
Wysoki brunet z przydługawą grzywką odwrócił się w jej stronę, a ta wpadła, jak proca, w jego ramiona. Zawiesiła się mu na szyi i mocno tuliła. 
– Miłość kwitnie w powietrzu – skomentował to Rhen. 
– To jest ten Travis, o którego kłócili się w Cerisie?  – zwróciłam się do cioci Amandy, która śmiejąc się kręciła głową.
– Tak. Przystojny zięć mi się trafił, prawda? 
– Mamo! – zbeształa ją dziewczyna. 
– No co? Stwierdzam fakty. 



CAMERON




W końcu następuje pewien moment, w którym nie wiesz co dalej począć. Ja właśnie się w takim znalazłem. Przyszłość mnie przerażała. Chciałem zacząć wszystko od nowa, ale nie można uciec od przeszłości, jeśli się jej nie akceptuje, prawda? 
Unikałem jej, jak ognia. 
Ostatni raz spojrzałem na swoje mieszkanie, z którym łączyła mnie jakaś normalność. To było moje miejsce. Jedyne, które ojciec mi nie odebrał. 
Już miałem wychodzić, gdy wyczułem kumulującą się moc w salonie. Ktoś przybywał w odwiedzinach do mnie. Albo to był atak?
Błękitny wir otworzył się tuż za kanapą, a z jego wnętrza wyszedł nie kto inny, jak mój kochany braciszek... Kaspar. 
Na mój widok wyszczerzył się, jak idiota. 
– Dawno się nie widzieliśmy – powiedział. 
Nienawidziłem go, ale jednocześnie kochałem. Był moim bratem. Krew z krwi, jak to powiadał ojciec. No i właśnie za to go nienawidziłem. Zbytnio mi go przypominał. 
– Ja nie mam wstępu do Patersu, za to ty mogłeś tu przychodzić kiedy tylko miałeś ochotę – posłałem mu szeroki uśmiech, a następnie wpadliśmy sobie w ramiona. Przyznam, że się trochę za nim stęskniłem. 
– Ojciec mnie przysłał – oznajmił w końcu. 
Cała radość upuściła moje ciało. Przybrałem obojętny wyraz twarzy. 
– Czego znowu chce? Przecież zawarliśmy umowę – przypomniałem mu. 
– Daje ci ostatnią szansę. Możesz wrócić do domu. Do rodziny. 
– I iść na gotową śmierć? Jasne! – warknąłem wściekły. – Nie poprowadzę wojowników przeciwko demonom. To będzie rzeź, a nie uczciwa walka. 
Kaspar rozsiadł się na kanapie i oparł nogi na szklanym stole. Złączył dłonie na brzuchu, a na jego twarzy zawitał chytry uśmieszek. 
– Nikt od nas nie zginie. Pozwolimy Cerisowiańczykom działać. Niech oni poświęcą swoich ludzi, dopiero wtedy ruszymy na potwory. 
– CO?!
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Mój kochany ojczulek pragnął ich wykiwać? Jak on śmie?!
– No tak. Nie udawaj głupca, bo wiem, że znasz się na tym lepiej niż ja. Chcemy wprowadzić twój plan. 
– Nie – warknąłem. – To nie jest mój pomysł. Wy po prostu chcecie poświęcić Cerisowiańczyków! Tak chcecie ich zniszczyć? A co z twoim ślubem? 
Kaspar wzruszył ramionami. 
– Ślub się odbędzie. Widziałem swoją przyszłą żonę. Nawet się nadaje. Będzie ostatnią z nich. 
– Wynoś się – syknąłem wściekły. – Jeśli nie dotrzymacie warunków traktatu, zniszczę was – ostrzegłem. 
Mój braciszek roześmiał się głośno. 
– I myślisz, że kto będzie sprowadzał ten twój proszek, dla kochanego przyjaciela? Mam większe wpływy niż ty. 
Rhen się załamie... Jeśli nie dostanie swoich lekarstw, oszaleje. Zacznie zabijać bez opamiętania. 
Kaspar wstał i machnął ręką w powietrzu formułując portal. Odwrócił się do mnie i spojrzał prosto w oczy. Uśmiechał się cwaniacko, jakby odczuwał wielką satysfakcję niszcząc mi życie.
 – Może i masz władze – zacząłem – ale wiąże się ona tylko ze strachem. Mój lud zawsze będzie mi lojalny. Nigdy nie pójdzie za królem, który bez skrupułów zabija niewinnych – powiedziałem, a następnie zniknąłem we własnym portalu. 
Nie bez powodu uciekłem stamtąd. To nie było normalne, aby król tak się zachowywał. Ale to też nie było rozsądne z mojej strony, abym zostawiał ich wszystkich w potrzebie. Z dnia na dzień zniknąłem. Oczywiście staruszek próbował różnych metod, na przekupienie mnie do powrotu. Na szczęście na marne. Nie uległem. Zostałem tutaj. 
Dwadzieścia lat temu odszedłem z Patersu zabierając ze sobą kilku najlepszych i najwierniejszych wojowników, którzy stali się dla mnie bliżsi niż rodzina. Uciekłem od tego zła, które się tam kumulowało. 
A teraz wypowiedziałem im wojnę. Ja, pierwotny dziedzic patersowiańskiego tronu, stanę przeciwko własnemu ojcu. 

LEA

Od jakiegoś czasu odczuwałam niemiłe kłucie w ciele. Było to strasznie irytujące, szczególnie, gdy próbowałam się nad czymś skupić. To było tak, jakby ktoś powoli wbijał mi igłę między żebra. Coś chciało dotrzeć do mojego wnętrza. 
To uczucie nasilało się w różnych momentach, a ja nie powiązałam ich ze sobą... Aż do teraz. 
Pierwotnie rozpoczęło się w dniu, w którym dowiedziałam się, że jestem wygnańcem. Taki idealny cios w serce, który powinien zabić mnie od razu, lecz tego nie zrobił. Czekałam na swoją kolej.
Moja śmierć miała nastąpić parę dni temu, gdy Samantha postanowiła przywrócić mnie do świata żywych. Byłam po drugiej stronie – przez krótką chwilę. Trwało to parę sekund, choć wystarczająco długo, abym dostrzegła przyszłość naszego kraju. Śmierć, łzy i cierpienie – to właśnie nas czekało. 
Więc co mogłam z tym zrobić? Nic. 
Nie miałam wystarczająco sił, aby się temu sprzeciwić. Byłam sama. Niezrozumiała przez otaczających mnie ludzi. Rzucona na głęboką wodę, dzięki czemu zaczęłam się topić. Walczyłam o ostatni oddech, wiedząc, że koniec niedługo nastąpi. Czekałam na swój moment. 
Ale nastąpiła zmiana scenerii i już nie umierałam. Wręcz przeciwnie, starałam się ze wszystkich sił ratować to, co mi pozostało. A miałam tego sporo na głowie.
Mijałam na korytarzach służbę, która ze łzami w oczach i litością na mnie spoglądała. Miałam tego serdecznie dość. Nie chciałam, aby się nade mną użalano. 
Widziałam swoich poddanych, którzy poszliby za mną nawet w ogień, a nie zdawali sobie sprawy z tego, że my wszyscy płoniemy. Ten wewnętrzny ogień nas zabijał. Powoli i okrutnie.
Zrobiłam to, co zrobiłam i, chociaż nie jestem w pełni dumna ze swojego pomysłu, nie zamierzałam zmienić decyzji. Dlatego też właśnie w tym momencie stałam przed okrągłym stołem i z kamienną twarzą spoglądałam na siedmiu pozostałych towarzyszy. Czekała nas trudna droga do przebycia. 
– Zaczynamy? – odezwał się Carter. 
Darzyłam go stu procentowym zaufaniem. Był moim doradcą. Próbował naprowadzić na właściwą drogę i wyperswadować mi niektóre głupie pomysły. Dzięki niemu nie straciłam nadziei. 
– Przedstawcie się – rozkazałam. 
Pierwszy z nieznajomych wyszedł na środek, ściągnął kaptur ukazując swoją twarz i spojrzał mi prosto w oczy. Miał smutny wzrok, jakby to spotkanie było jakąś formą kary dla niego. Płomień, który palił się w wielkim półmisku tuż obok niego, oświetlał delikatną twarz nieznajomego. 
– Nazywam się Urfiel – rozpoczął. Przełknął głośno ślinę. – Reprezentuję wilków z Ziemi. 
Odszedł, a jego miejsce zajęła kolejna osoba. Po zdjęciu przebrania okazała się być młodą kobietą, z burzą czarnych loków. Jak u jej poprzednika, w oczach widniał żal. 
– Elenor. Ziemscy Łowcy. – I odeszła. 
– Rhen. Reprezentuję Paters. Jestem potomkiem nefilima i upadłego. 
– Carter. Upadły. 
Następny był rudy mężczyzna o skromnej posturze i dziecięcej twarzy.
– Asmodeusz. Piekło. 
Jego miejsce zajął potężny mężczyzna w białej szacie. Od razu wyczułam skąd pochodzi.
– Rafael. Niebo. 
– Cassandra. Ceris. 
Wszyscy powrócili na swoje miejsca, tworząc krąg. W milczeniu spoglądali na mnie, a ja z trudem powstrzymałam się przed ucieczką. Stawiałam niepewne kroki, kierując się na środek. W duchu czułam, jak wspiera mnie Carter. 
– Nazywam się Lea. Jestem wygnańcem i od dziś będę przewodzić Bractwem. 
Wróciłam na swoje poprzednie miejsce. Płomienie we wszystkich pochodniach zapaliły się, a salę rozświetlił ich blask. Czułam, jak wszystkie nerwy opuszczają moje ciało. 
– Jesteś następcą tronu – zwrócił się do mnie Urfiel. – Czy nie powinnaś zająć się sprawami swojego kraju? 
To było bardzo dobre pytanie...
 – Dzięki Bractwu mam zamiar ich chronić – odparłam spokojnie. – To, co tu usłyszycie nie ma prawa wyjść poza nasz krąg. Jesteście teraz członkami Bractwa i nie możecie dzielić się naszymi tajemnicami z innymi. 
– A co z Cerisem i Patersem? – zapytała zaciekawiona Cassandra. Moje zdziwienie jej obecnością w tym miejscu z sekundy na sekundę nie ustało. 
– Nasze moce zostały połączone – wtrącił Carter. – Teraz będziemy tworzyć jedność.
– Pomimo paktu, jakiego zawarli, nie jestem przekonana czy Patersowianie dotrzymają swojej części umowy. Dlatego też sami rozwiążemy problem z demonami – wyjaśniłam. 
Moje słowa wywołały lekki sprzeciw u pozostałych. Tylko anioł wciąż milczał. 
– Zamierzasz stanąć przeciwko demonom? Nasza ósemka przeciwko... Siedmiu milionom potworom?
– Nie – w końcu głos zabrał Rafael. – Nasza siódemka prowadzona przez wygnańca stanie przeciw im. Z mocą Rivelashów nic nie jest niemożliwe. 
Elenor i Urfiel podeszli do mnie, niosąc coś na rękach. Niepewnie odkryłam przedmiot, a moim oczom ukazał się miecz ze srebrną rękojeścią i czarnym ostrzu. Wzięłam broń, czując, jak w moim ciele buzuje energia. 
– Miecz Rivelashów – szepnęłam. – Czy to nie pierścień Scotta znajduje się przy rękojeści? – zdziwiłam się. 
Czarny kamień spoglądał na mnie, jakby chciał wchłonąć i moją moc. 
– Scott dostał go od Samanthy. Jest w nim zawarta moc twoich potomków – wyjaśniła Cass. 
– To ten sam miecz? 
– Tak – potwierdził anioł. – Znalezienie poszczególnych jego elementów nie było łatwe, ale daliśmy radę. 
Machnąłem kilka razy ostrzem w powietrzu. Był o dziwo bardzo lekki, lecz ostry niczym brzytwa.
– Razem przeciw demonom. Przygotujcie się na wojnę – rozkazałam. 
Członkowie Bractwa skinęli głowami i zniknęli. Każdy wrócił do domu. Zostałam sama w pustej sali. 
Przyczepiłam miecz do pasa i ostatni raz omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Teraz to się dopiero zacznie. W uszach słyszałam odgłosy walki, od której próbowałam uciec. Oczywiście, na marne...
Wyciągnęłam z kieszeni list, który otrzymałam i jeszcze raz przeczytałam jego treść. Rozerwałam kartkę na pół, a jej części wrzuciłam do ognia. Płomień zmienił barwę na niebieską, a świat zaczął wirować. Z trudem utrzymałam równowagę. 
Nagle wszystko ustało. Światło zniknęło, a ja czułam, jak przenoszę się w inne miejsce. Automatycznie dotknęłam pochwy, aby sprawdzić czy nadal miałam przy sobie broń. Odetchnęłam z ulgą i próbowałam przystosować wzrok do nowego miejsca. 
Było tu zimno i ponuro. W oddali słyszałam głos lejącej się wody i cichy oddech. Nie byłam tu sama.
 – Kim jesteś? – rzuciłam w ciemną przestrzeń przede mną. Coś się obruszyłam, a ja dostrzegłam, jak ktoś idzie w moim kierunku. 
 Zacisnęłam palce na rękojeści. 
– Myślę, że wiesz kim jestem, Leanne. – Usłyszałam nutkę rozbawienia w jego głosie. 
Przez moje ciało przeszły zimne dreszcze. Już wiedziałam, gdzie byłam – cerisowiańskie więzienie. Umieszczone wysoko w górach, aby nikt nie mógł do nich dotrzeć. Przeznaczone dla najgorszych demonów. Jednym z nich właśnie dzieliłam celę. 
Przełknęłam głośno ślinę i powiedziałam:
– Samael. 




Nie uważacie, że ta historia się trochę ciągnie? :d Tak z ciekawości pytam bo mam drobny dylemat z zakończeniem. Chciałam zakończyć już przy 2 księdze, ale postanowiłam jeszcze trochę to pociągnąć i teraz najbardziej by mi pasowało, żeby stworzyć jeszcze 2 części :D Jest jeszcze tyleeeee rzeczy, które trzeba wyjaśnić, dodać i tyle osób do uśmiercenia ( nie macie nic przeciwko, jeśli pożegnamy się z Ezrą? :D) , no i tak mało czasu! Znaczy się... Dużo czasu, ale chciałam zakończyć do 20 rozdziału, a chcę wam zrobić taką niespodziewaną niespodziankę na zakończenie tej części :D Tak, żebyście się nie spodziewali takiej końcówki xd 
Jest trochę roboty z tym blogiem... Chciałabym do wakacji poprawić I Księgę, ale chyba nie mam tyle czasu :D W końcu koniec roku, poprawy, egzaminy itp... Ale myślę, że jeśli przetrwam następny tydzień to od poniedziałku biorę się za robotę! Wszystkie zaległości i poprawy rozdziałów! 
Bądźcie jedynie trochę cierpliwi :3 
Pozdrawiam! 
Lonely <3

PS. Na Wattpadzie są już poprawione rozdziały. Link znajdziesz w menu.